Thursday, September 29, 2005

Novum in Vetere latet et in Novo Vetus patet

Często się uważa, że Stary i Nowy Testament pokazują nam innego Boga i inną drogę do zbawienia. Bóg Starego Testamentu jest groźny i mściwy, a przez Jezusa poznajemy Boga miłosiernego i łagodnego jak baranek. Podobnie ze zbawieniem. W Starym Przymierzu niekończące się przepisy, których wykonanie graniczy z niemożliwością, a w Nowym Łaska Boża, którą wystarczy przyjąć i mamy zapewnione zbawienie.

Prawda jednak jest zupełnie inna. Nie ma dwóch Bogów, nie ma dwóch nauk. Paragraf 140 Katechizmu Kościoła Katolickiego tak nam to przypomina:


Jedność obu Testamentów wynika z jedności zamysłu Boga i Jego Objawienia. Stary Testament przygotowuje Nowy, a Nowy wypełnia Stary. Stary i Nowy Testament wyjaśniają się wzajemnie; obydwa są prawdziwym słowem Bożym.


Sam pan Jezus mówi dokładnie to samo:


Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni.
(Mt 5, 17-18)

Katechizm przypomina starą zasadę: „Novum in Vetere latet et in Novo Vetus patet“, która oznacza: "Nowy Testament jest ukryty w Starym, natomiast Stary znajduje wyjaśnienie w Nowym". Paragraf 134:

Omnis Scriptura divina unus liber est, et ille unus liber Christus est, "quia omnis Scriptura divina de Christo loquitur, et omnis Scriptura divina in Christo impletur" – Całe Pismo święte jest jedną księgą, a tą jedną księgą jest Chrystus... "ponieważ całe Pismo święte mówi o Chrystusie i całe Pismo święte wypełnia się w Chrystusie”.

Ale ponieważ „nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa” (to Święty Hieronim), to niektórzy z nas mają właśnie takie dziwne wyobrażenie o Bogu.

Kiedyś na pewno zajmę się pokazaniem Bożego Miłosierdzia w Starym Testamencie i Boga sprawiedliwego w Nowym. Dziś jednak chciałbym napisać o tym, w jaki sposób osiągniemy zbawienie. Czy musimy coś zrobić, czy wystarczy przyjąć ofiarowaną nam łaskę w sposób, nazwijmy go, abstrakcyjny. Czy tylko słowa są ważne, czy raczej to, co zrobimy.

Biblia pełna jest wskazówek, mówiących nam jak osiągnąć zbawienie, ale ja się zajmę tylko czytaniami z ostatniej niedzieli. Jak już wcześniej napisałem, Nowy Testament jest ukryty w Starym, a Stary w Nowym znajduje wyjaśnienie. Kościół zawsze stara się dobierać swe czytania, aby te odpowiadające sobie fragmenty odszukać i je nam razem przedstawić. Doskonały tego przykład mieliśmy właśnie w ostatnią niedzielę. Oto czytanie ze Starego testamentu:

(Ez 18,25-28)
Wy mówicie: Sposób postępowania Pana nie jest słuszny. Słuchaj jednakże, domu Izraela: Czy mój sposób postępowania jest niesłuszny, czy raczej wasze postępowanie jest przewrotne? Jeśli sprawiedliwy odstąpił od sprawiedliwości, dopuszczał się grzechu i umarł, to umarł z powodu grzechów, które popełnił. A jeśli bezbożny odstąpił od bezbożności, której się oddawał, i postępuje według prawa i sprawiedliwości, to zachowa duszę swoją przy życiu. Zastanowił się i odstąpił od wszystkich swoich grzechów, które popełniał, i dlatego na pewno żyć będzie, a nie umrze.

Sprawiedliwy odstąpił od sprawiedliwości i umarł… odstąpił przez niesłuszny sposób postępowania. A bezbożny odstąpił od bezbożności i postępuje według prawa i sprawiedliwości i „na pewno żyć będzie, a nie umrze”. Stary Testament uczy więc, że zbawienie osiągamy przez to, co robimy. Nowy Testament zmienił to jednak, prawda? Otóż nieprawda. Fakt, że nie możemy sobie zapracować na niebo, a usprawiedliwienie jest darem, ale Bóg ofiarując nam ten dar nie pozbawia nas naszej wolnej woli. To my sami ten dar musimy przyjąć lub odrzucić. Czynimy to nie poprzez oświadczenia i deklaracje, ale przez nasze czyny. Zobaczmy jaki fragment z Ewangelii Kościół dobrał do cytowanego powyżej tekstu:

(Mt 21,28-32)
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy! Ten odpowiedział: Idę, panie!, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: Nie chcę. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca? Mówią Mu: Ten drugi. Wtedy Jezus rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć.

Dlaczego tak musi być? Czy Bóg nie wie, kto z nas mówi szczerze, a kto oszukuje i jest hipokrytą? Bóg wie, ale my nie wiemy. My bardzo często mamy dobre zamiary i szczere chęci. Gdy jednak przychodzą trudności, gdy zaczynają się pokusy, nasza wiara okazuje się słaba. Bóg te pokusy dopuszcza, żebyśmy zobaczyli, jak słabi jesteśmy. Gdy Go poprosimy o pomoc, On poda nam rękę. Jednak musimy wiedzieć, że tej pomocy potrzebujemy. Faryzeusze odrzucili Jezusa, bo byli pewni, że oni żadnej pomocy nie potrzebują.

W Ewangelii Mateusza czytamy, że celnicy i nierządnice wchodzą do Królestwa przed faryzeuszami. To były szokujące słowa. Faryzeusze byli tymi „jedynymi prawdziwymi Żydami”. To tak, jakby dziś ktoś oświadczył, że prostytutki i złodzieje wchodzą do królestwa przed biskupami i kardynałami. Niestety, w wielu przypadkach może to być prawdą także i dzisiaj. Bo nie przez stanowiska i funkcje osiąga się zbawienie, ale przez nawrócenie i działanie zgodne z wolą Bożą. Bez względu więc na to, czy ktoś jest kapłanem, czy robotnikiem, lekarzem, czy inżynierem, każdy, kto chce osiągnąć zbawienie, musi czynić wolę Ojca.

Największym problemem faryzeuszy było to, że nie uważali się za chorych. Nie widzieli swojej ślepoty. Wprost przeciwnie, uważali, że tylko ich interpretacja Prawa i Proroków jest prawidłowa. Dlatego tak trudno było im uznać naukę Jezusa. Nie powinniśmy też ich zbyt surowo osądzać, bo każdy z nas jest trochę takim faryzeuszem. Gdy człowiek jest przekonany do swej interpretacji jakiegoś wersetu, czy doktryny, bardzo trudno pogodzić się z myślą, że możemy nie mieć racji. Dlatego tak ważne jest, żeby poznać interpretację Kościoła.

Dzięki obietnicy Jezusa danej Piotrowi,
(Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. Mt 16,18) możemy być pewni, że taka interpretacja, jaką znajdziemy w dokumentach soborowych, w papieskich encyklikach czy w Katechizmie Kościoła Katolickiego jest prawdziwa. Każdy indywidualny człowiek może zostać zwiedziony przez kudłatego. On naprawdę jest inteligentniejszy i bardziej przebiegły od każdego z nas. Nie może jednak zwieść Kościoła, gdyż wtedy okazałoby się, że Jezus jest kłamcą. A to, jak wiemy, jest niemożliwe.

Czasy się zmieniły i teraz każdy, kto ma dostęp do Internetu ma także dostęp do tysięcy stronek, gdzie Słowo Boże jest przekręcane w najprzeróżniejszy sposób. Może brakuje powołań kapłańskich, ale z pewnością nie brakuje powołań papieskich. Czasem mam wrażenie, że każdy jeden chrześcijanin uważa właśnie siebie za nieomylnego interpretatora Słowa Bożego. Z jednej strony kilkadziesiąt tysięcy różnych denominacji, z drugiej „katolicy szwedzkiego stołu”, sami wybierający sobie tylko te nauki i doktryny, które im „smakują”. Ale Prawda jest tylko jedna i jest rzeczą obiektywnie istniejącą. Nie, pomyliłem się. Prawda nie jest rzeczą, jest Osobą:

Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. (J 14,6)

Skoro jednak to Chrystus jest Słowem Bożym, a Kościół jest Jego mistycznym Ciałem, nie rozdzielajmy tych rzeczy. Tylko w Kościele odnajdziemy prawdziwą interpretację Słowa zawartego w Biblii, bo jest to (Słowo, Kościół i Biblia) jedno i to samo. Jest to sam Jezus. Każde inne podejście musi prowadzić do najdziwniejszych i sprzecznych ze sobą interpretacji. A nie jest to sprawa wcale błaha, bo chodzi o nasze usprawiedliwienie. Mylna interpretacja Biblii i złudna nauka może uniemożliwić osiągnięcie zbawienia. Dlatego o tym piszę i dlatego namawiam do poznania nauki Kościoła i czytania Katechizmu. Stawka jest wysoka, nie przegrajmy tej rozgrywki. Chodzi o nasze dusze.

Wednesday, September 28, 2005

2-10 X 2005. 13. Międzynarodowy Tydzień Modlitw i Postów.

Zbliża się rozpoczęcie Trzynastego Corocznego Międzynarodowego Tygodnia Modlitw i Postów. ( 13th Annual International Week of Prayer and Fasting ). Odbędzie się on w dniach od 2-10 października 2005. Nie pytajcie mnie tylko czemu ten tydzień ma 9 dni, bo nie wiem. Widocznie modlitwa dziewięciodniowa jest skuteczniejsza. „Zadziałała” w Wieczerniku, jak apostołowie z Maryją i innymi uczniami Jezusa oczekiwali na przyjście Ducha Świętego, może zadziała i teraz.

Co to jest ten Tydzień Modlitw i Postów? Na czym ma polegać uczestnictwo w tym wydarzeniu? W tym roku celem Tygodnia jest nawrócenie całych narodów, zakończenie aborcji i propagowanie kultury życia. Będziemy się to starali uzyskać przez post, uczestnictwo w codziennej mszy świętej, odmawianie koronki do Miłosierdzia Bożego i przez modlitwę różańcową. Można podać swe zobowiązania na ich oficjalnej stronie , ale ja myślę, że ważniejsze od tego i wystarczające jest dołączenie się duchowe. Bóg nie jest księgowym i nieważne jest, czy się gdzieś zapiszemy, czy nie. Ważne, czy dołączymy sercem do tej akcji. Obiecajmy Mu więc nasze modlitwy i posty w tej wspaniałej intencji. Może codzienną koronkę do Miłosierdzia Bożego. Może post od telewizji, czy słodyczy. Może ktoś nawet przepości te 9 dni o samym chlebie. Nie wiem. Każdego stać na inne wyrzeczenie, ale każdego stać na coś. A jak się zjednoczymy, potrafimy pokonać zło aborcji, potrafimy wymodlić pokój na świecie, potrafimy nawrócić cale narody.

Jezus powiedział apostołom:


Zaprawdę, powiadam wam: jeśli będziecie mieć wiarę, a nie zwątpicie, to nie tylko z figowym drzewem to uczynicie, ale nawet jeśli powiecie tej górze: Podnieś się i rzuć się w morze!, stanie się. I otrzymacie wszystko, o co na modlitwie z wiarą prosić będziecie.
(Mt 21,21-22)

Góra często w Biblii jest symbolem królestwa. Jeżeli będziemy więc z wiarą prosić, to całe królestwa odmienimy. Nie musimy tracić nadziei. Ja nie raz już tu pisałem, że widzę wyraźnie zbliżający się koniec upadania naszej chrześcijańskiej kultury i cywilizacji. Najgorsze już za nami. Młodzi ludzie są wspaniali. To chyba właśnie moje pokolenie miało największy problem z wiarą. Róbmy więc swoje, a resztę zostawmy Bogu.

Pamiętacie zapewne wszyscy, jak Abraham targował się z Bogiem o Sodomę. A jak nie pamiętacie, to może przypomnę:


Wtedy to ludzie ci odeszli w stronę Sodomy, a Abraham stał dalej przed Panem. Zbliżywszy się do Niego, Abraham rzekł: Czy zamierzasz wygubić sprawiedliwych wespół z bezbożnymi? Może w tym mieście jest pięćdziesięciu sprawiedliwych; czy także zniszczysz to miasto i nie przebaczysz mu przez wzgląd na owych pięćdziesięciu sprawiedliwych, którzy w nim mieszkają? O, nie dopuść do tego, aby zginęli sprawiedliwi z bezbożnymi, aby stało się sprawiedliwemu to samo, co bezbożnemu! O, nie dopuść do tego! Czyż Ten, który jest sędzią nad całą ziemią, mógłby postąpić niesprawiedliwie? Pan odpowiedział: Jeżeli znajdę w Sodomie pięćdziesięciu sprawiedliwych, przebaczę całemu miastu przez wzgląd na nich. Rzekł znowu Abraham: Pozwól, o Panie, że jeszcze ośmielę się mówić do Ciebie, choć jestem pyłem i prochem. Gdyby wśród tych pięćdziesięciu sprawiedliwych zabrakło pięciu, czy z braku tych pięciu zniszczysz całe miasto? Pan rzekł: Nie zniszczę, jeśli znajdę tam czterdziestu pięciu. Abraham znów odezwał się tymi słowami: A może znalazłoby się tam czterdziestu? Pan rzekł: Nie dokonam zniszczenia przez wzgląd na tych czterdziestu. Wtedy Abraham powiedział: Niech się nie gniewa Pan, jeśli rzeknę: może znalazłoby się tam trzydziestu? A na to Pan: Nie dokonam zniszczenia, jeśli znajdę tam trzydziestu. Rzekł Abraham: Pozwól, o Panie, że ośmielę się zapytać: gdyby znalazło się tam dwudziestu? Pan odpowiedział: Nie zniszczę przez wzgląd na tych dwudziestu. Na to Abraham: O, racz się nie gniewać, Panie, jeśli raz jeszcze zapytam: gdyby znalazło się tam dziesięciu? Odpowiedział Pan: Nie zniszczę przez wzgląd na tych dziesięciu. Wtedy Pan, skończywszy rozmowę z Abrahamem, odszedł, a Abraham wrócił do siebie.
(Rdz 18,22-33)

Abraham musiał być śmiertelnie przerażony swą misją, ale uważał, że robi to, co powinien. A Bóg odpowiedział na jego prośby pozytywnie. Problemem było tylko to, że w Sodomie nie znalazło się dziesięciu sprawiedliwych. Nasz dzisiejszy świat bardzo przypomina Sodomę, ale z jednym wyjątkiem. Jestem pewien, że teraz jest tych dziesięciu sprawiedliwych. Musimy tylko i my, tak jak to uczynił Abraham, zacząć targować się z Bogiem. Mimo tego, że media, prasa, telewizja, pokazują nam świat bez Boga, wiem, że jest bardzo wielu dobrych, głęboko wierzących ludzi. Czasem nam ich trudno zauważyć, ale przecież nawet popularność tej mojej stronki świadczy o tym, że są tysiące ludzi podobnie do mnie myślących. Zwykłych ludzi, jak ja. Robotników, rolników, inżynierów, lekarzy, prawników, kierowców, pielęgniarek, urzędników, uczni i studentów. Nie tylko księży i zakonnic.

Przypomnę jeszcze jeden fragment z Biblii:


Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: Obroń mnie przed moim przeciwnikiem. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie. I Pan dodał: Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę.
(Łk 18,1-8a)

Oto odpowiedź na to, czy modlitwa ma sens i czy przyniesie rezultaty. Problemem jest tylko to, że nawet wśród chrześcijan, wśród katolików niewielu się tak naprawdę modli. Czasem ta modlitwa jest zredukowana do odklepania „paciorka”, czasem nawet i tego nie ma. A przecież nie można mówić, że się kogoś kocha, jak się z nim w ogóle nie rozmawia. Zacznijmy więc może od 2. października, ale nie musimy wcale kończyć wtedy, jak ten Tydzień Modlitw i Postów się zakończy.

2 października to dzień specjalny. To moje urodziny, ale nie to powoduje, że jest to wyjątkowy dzień. W kalendarzu liturgicznym obchodzimy w ten dzień Święto Aniołów Stróży. Jest to więc doskonała okazja, żeby poprosić swojego anioła o pomoc. O przypominanie o modlitwie i o trzymanie kudłatego z daleka, gdy się modlimy. Żeby nas nie rozpraszał. W końcu to właśnie jest zadaniem tych naszych towarzyszy, nieodstępujących nas przez całe życie, aby nas doprowadzić do Królestwa Niebieskiego. A najkrótsza, najłatwiejsza droga do Królestwa prowadzi przez modlitwę.

Cytując poprzedni fragment Biblii „urwałem” koniec ostatniego wersetu. Uczyniłem to specjalnie, żeby dodać go na zakończenie tego felietoniku. Chciałbym bowiem, żeby pozostał on w naszej pamięci, żeby dał nam on do myślenia. Zastanówmy się więc: Jaka jest nasza wiara? Jaka jest nasza miłość do Jezusa? Czym się objawia? Czy są to puste oświadczenia, czy też mamy osobisty stosunek do Niego, wyrażający się także tym, że rozmawiamy z Nim każdego dnia? Pomyślcie nad tym wersetem:


Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?
(Łk 18,8b)

Zdjęcia z Kongresu Eucharystycznego w Charlotte, NC


Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Czekam na nadejście naszej parafii. Niestety nie doczekałem się, bo autobus złapał kapcia i ci, którzy nim jechali, spóźnili się na procesję. Nawiasem mówiąc sam widzę, że czas zrzucić parę kilogramów. Ale w najbliższą niedzielę zaczyna się Międzynarodowy Tydzień Modlitwy i Postów. Akurat w dniu moich urodzin. Zrobię sobie więc prezent i połączę dobre z pożytecznym. Post i dieta, a modlitwa pomoże mi wytrwaniu. O samym Tygodniu napiszę, mam nadzieję, wkrótce. Na pozostałych zdjęciach widać Kubę, siostry „od Matki Teresy z Kalkuty” i ojca Francisa Mary (to ten wyższy, po prawej), prowadzącego cotygodniową audycję dla młodzieży w rozgłośni EWTN pod tytułem „Life on the Rock”. „Życie na Skale”. Poza tym nasz biskup z Najświętszym Sakramentem, ogólny widok procesji i ojciec Matthew Kauth, który był kiedyś wikarym w naszej parafii, a teraz ma już swoją własną parafię gdzieś w Appalachach. Ale zapamiętajcie to nazwisko, to wspaniały kapłan i, mam nadzieję, pewnego dnia zostanie wspaniałym biskupem.

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us


Adoracja w Charlotte Convention Center, przemawia nasz emerytowany biskup, William Curlin i nasz aktualny biskup, Peter Jugis.

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Wiktoria podchodzi do ojca Cantalamessy, ja rozmawiam z Marcellino D”Ambrosio, Terri Caviezel, ojciec Cantalamessa, widok ogólny sali, przemawia Marcelino D’Ambrosio, Johnnette Benkovic i Scott Hahn.

Wrażenia z Kongresu, ciąg dalszy.


W drugim dniu Kongresu Eucharystycznego pierwsze spotkanie było z żoną Jima Caviezela, Terri. Opowiadała o mężu, o tym jak go poznała, ale także o swojej wierze i swoim nawróceniu. Terri wychowała się w małym, niemającym nawet tysiąca mieszkańców miasteczku, na wschodzie stanu Washington. Pierwsze spotkanie z Jimem to była… randka w ciemno. Nie będę tu streszczał historii ich życia, powiem tylko, że kilka lat temu Terri pojechała do Medjugorie i w wyniku tej pielgrzymki przeżyła prawdziwe nawrócenie. Zawierzyła całe swoje życie Jezusowi przez ręce Maryi, tak, jak to nas nauczył święty Ludwik de Monfort w swym „Traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”. To z tego traktatu, z tego zawierzenia pochodzą słowa „Totus Tuus”, które także Karol Wojtyła obrał za swoje motto w 1958. roku, gdy został biskupem.

Gdy Terri przebywała w Medjugorie, mieszkała wraz ze swą grupą pielgrzymów w domu jednego z widzących, Ivana. Po powrocie, jak wiele innych osób, nie mogła się powstrzymać od opowiadania mężowi z entuzjazmem o tym cudownym miejscu. Mimo, że nie widziała ona żadnych „znaków”, żadnych widzialnych cudów, odczuła prawdziwą przemianę serca i musiała się dzielić z tym uczuciem ze wszystkimi napotkanymi osobami. Doskonale ją rozumiem, bo odniosłem bardzo podobne wrażenia z mojego pobytu w tym miejscu. Jim jednak nie bardzo był zainteresowany. Jednak gdy Terri dowiedziała się, będąc z mężem w Irlandii podczas kręcenia filmu „Hrabia Monte Christo”, że Ivan odwiedzi te okolice, zaczęła namawiać męża na wspólne pójście na to spotkanie. Problemem było jednak to, że od paru miesięcy nie miał on jednego wolnego popołudnia, zajęty codziennie pracą na planie zdjęciowym. „Przypadkiem” jednak, na kilka dni przed przyjazdem Ivana, rozchorował się ktoś i trzeba było zarządzić przerwę na planie. Jim nie miał więc pretekstu, żeby odmówić swej ukochanej żonie.

Samo spotkanie z Ivanem zrobiło na nim pozytywne wrażenie, ale niczego nie zmieniło w jego odczuciach. Ivan przypomniał sobie Terri z poprzedniego pobytu w swym domu. Jim był wtedy raczej nieznanym jeszcze nikomu aktorem. Ivan zaprosił ich na najbliższą niedzielę do domu, gdzie przebywał tymczasowo w Irlandii i na tym ponownym spotkaniu Maryja, według słów Ivana, podczas swego codziennego objawienia, przytuliła do siebie Jima. Po tym dniu wiara Jima, jego stosunek do Boga uległ całkowitej odmianie. W konsekwencji tego dnia i on zawierzył swoje życie Jezusowi przez Maryję i, nie wątpię w to wcale, dzięki temu otrzymał, przyjął i wspaniale odtworzył rolę Jezusa w filmie Mela Gibsona.

Dzień wcześniej, w piątek, gdy mieliśmy spotkanie z Jimem, opowiadał nam on o swym pobycie w Nowym Orleanie. Chciał swoją obecnością wspomóc ofiary huraganu Katrina. Opowiadał, jak odwiedził katedrę i zauważył na uszkodzonym zegarze wskazówki zegara pokazujące 6:24. W Stanach datę pisze się właśnie w taki sposób. Najpierw miesiąc, potem dzień. Dwudziesty czwarty czerwca to Świętego Jana Chrzciciela. 24. czerwca 1981 roku pierwszy raz ukazała się Maryja w Medjugorie. Jim powiedział nam, że postanowił sprawdzić w Biblii, czy Bóg nam nie chciał jeszcze czegoś powiedzieć przez te wskazówki zegara. Oto, co znalazł:

Ona wyszła i zapytała swą matkę: O co mam prosić? Ta odpowiedziała: O głowę Jana Chrzciciela. (Mk 6,24)

Jan Chrzciciel stracił życie, bo krytykował fakt, że Herod żyje w niemoralnym związku z Herodiadą i to właśnie ona zażądała głowy więzionego Jana Chrzciciela. Nowy Orlean natomiast jest znany z bardzo liberalnego podejścia do spraw seksu, organizowania parad gejów i propagowania niemoralnego trybu życia. Przypadek?

Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. (Mt 6,24)

To jest, tak nawiasem mówiąc, jeden z nielicznych wersetów cytowanych przez Maryję podczas objawień w Medjugorie.

A kiedy ludzie z tłumu zauważyli, że nie ma tam Jezusa, a także Jego uczniów, wsiedli do łodzi, przybyli do Kafarnaum i tam szukali Jezusa. (J 6,24)

Ciekawy werset w kontekście faktu, że stare centrum Nowego Orleanu słynie z tego, że jest miejscem raczej grzesznym, miejscem, z którego wyrzucono Jezusa, mimo, że to katolickie miasto, a w konsekwencji huraganu zostało otoczone wodą i opuścić je można było tylko łodzią.

Natomiast biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą. (Łk 6,24)

Oczywiście nie upieram się, że ten zatrzymany zegar musiał mieć takie znaczenie. Powtarzam te wersety za Jimem, dodając swoje komentarze, ale uważam to raczej tylko za ciekawostkę. Podaję ten fakt jednak, żeby wskazać, jak głęboko wierzącym człowiekiem jest aktor, który miał zaszczyt odtwarzać rolę naszego zbawiciela.

Po spotkaniu z Terri Caviezel mielimy spotkanie z ojcem Raniero Cantalamessa. To franciszkanin, kapucyn, który przez ponad 25 lat był kaznodzieją Jana Pawła II. Od Scotta Hahna słyszałem anegdotę mówiącą w jaki sposób ojciec Cantalamessa został nauczycielem papieża. Otóż przybył on na plac świętego Piotra i stojąc pod oknami papieskich apartamentów krzyczał: „Curragio! Curragio!” Oczywiście został zatrzymany przez Szwajcarów, ale okrzyk ten, oznaczający: „Odwagi!” zainteresował Ojca Świętego i zapytał on, kto to tak wykrzykiwał mu pod oknami. Gdy mu powiedziano, zaprosił ojca Cantalamessa do siebie i zaproponował mu misję nauczania Głowy Kościoła. Nie wiem oczywiście ile jest prawdy w tej anegdocie. Ojciec Cantalamessa nie jest przypadkowym kapłanem, którego podkusiło na wydzieranie się po nocach. Jest wybitnym, znanym na całym świecie teologiem. Ale podaję tę anegdotkę, bo mi się po prostu podoba. Przy okazji uwaga: Ja nie znam włoskiego, więc być może słowo „Odwagi!” pisze się inaczej. Ale na pewno któryś z czytelników poprawi mnie, jak zrobiłem błąd.

Oprócz ojca Cantalamessy mielimy spotkanie z Marcellino D’Ambrosio, znanym apologetą, popularyzatorem i obrońcą wiary katolickiej, z Johnnette Benkovic, założycielką kilku organizacji propagujących wiarę katolicką, mającą swój własny program radiowy i telewizyjny i ze Scottem Hahnem, o którym pisałem tu niejednokrotnie. Wszystkie te spotkania były niesamowitym świadectwem wiary, budujące nas na duchu i tłumaczące czym jest Eucharystia w ogóle i czym jest prywatnie w ich życiu. Wspaniałe zakończenie Roku Eucharystycznego. Jeszcze informacja dla osób mieszkających w Stanach lub Kanadzie. Komplet taśm lub płyt kompaktowych ze spotkań z ostatnimi czterema mówcami można kupić w Saint Joseph Communication, odwiedzając ich stronkę, lub dzwoniąc na zamieszczony tam numer telefonu. Wystarczy powiedzieć, że się chce nagrania z Kongresu Eucharystycznego w Charlotte, NC.

Poza tymi spotkaniami równolegle odbywały się inne, dla młodzieży, dzieci i dla osób mówiących po hiszpańsku. Była także możliwość odbycia spowiedzi, z czego i ja skorzystałem. Trafiłem na księdza, który przyjechał do Charlotte z Nowej Zelandii. Dostałem chyba najlepszą w całym moim życiu pokutę za moje grzechy. Zamiast tradycyjnego odmówienia jednego „Ojcze nasz”, czy trzech „zdrowasiek” mam dobrze odmówić cały różaniec. Ksiądz powiedział, że nie interesuje go, czy mi to zajmie 5, czy 6 godzin. Ma to być odmówione dobrze. Hmm. Myślę, że był on optymistą. Ja pewnie, z moim roztargnieniem i problemem w skupieniu się nad modlitwą, nie dam rady tego zrobić w sześć godzin. Zobaczymy. Ale pomódlcie się za mnie, żebym dobrze tę pokutę mógł odprawić. Przy okazji dowiedziałem się, że jego brat jest w Krakowie, w jednym z zakonów. Poprosił mnie o modlitwę w jego intencji. Gdyby więc ktoś z czytelników tego tekstu poznał krakowskiego kapłana z Nowej Zelandii, niech go pozdrowi ode mnie i przekaże, że ja o modlitwach pamiętam i że pamięta o nim jego brat.

Pierwszy Kongres Eucharystyczny w Charlotte mamy poza sobą. Zakończył się uroczystą mszą, koncelebrowaną przez naszego biskupa i setkę księży z całej diecezji. Biskup już nas zapewnił, że będzie to coroczne wydarzenie. Atmosfera tegorocznego Kongresu, ilość uczestników i entuzjastyczne opinie mile zaskoczyły wszystkich. Ponieważ było to pierwsze takie spotkanie, spodziewano się może kilkuset osób. Przyszło ponad cztery tysiące. Ale w Atlancie, gdzie takie kongresy są organizowane już kilka lat, w tym roku było trzydzieści tysięcy uczestników. Atlanta jest tylko 2,5 raza większa od Charlotte, więc widać z tego, że potencjalnie możemy za parę lat dojść 10-15 tysięcy uczestników. Miejmy nadzieję, że tak się stanie. Jak zawsze powtarzał nasz ukochany Papież, Kościół jest młody. Widać to było w Charlotte wyraźnie. Wszystko jeszcze przed nami i myślę, że najgorsze mamy za sobą. Odwrót od Kościoła, od Boga się zakończył i teraz coraz więcej osób chce mieć Jezusa za swego Pana i postępować tak, jak On nas naucza. A takie kongresy jak ten bardzo w tym nam wszystkim pomagają.

Tuesday, September 27, 2005

Wrażenia z Kongresu Eucharystycznego w Charlotte.

Obiecałem podzielić się swoimi uwagami na temat Kongresu Eucharystycznego w niedzielę, a tymczasem jest już wtorek i ciągle nic nie ma. Przepraszam, ale takie już życie kierowcy. Musiałem zaraz rano w niedzielę zabrać się do pracy i dopiero teraz mam chwilkę czasu, żeby opowiedzieć o tym wspaniałym wydarzeniu.

W piątek po południu spotkaliśmy się w Charlotte Convention Center o 19:00 na wieczorze muzyki sakralnej. Chór diecezji w Charlotte dał nam cudowny koncert, po czym spotkaliśmy się z Jimem Caviezel. Opowiadał nam on o swojej drodze do Boga, o swym nawróceniu. O tym, jaką rolę odegrała w jego życiu modlitwa różańcowa i o swych przeżyciach podczas kręcenia filmu „Pasja”. Opowiadał, jak miał dość po całodziennym wiszeniu na krzyżu, w listopadowych zimnych podmuchach wiatru, gdy podtrzymywała go w wytrwaniu tylko nadzieja, że za parę godzin koniec i nie będzie musiał już tego robić. Cóż, Mel Gibson nie był zadowolony z wyników tego dnia zdjęciowego, więc powtórzyli jeszcze raz. Rano osiem godzin nakładania charakteryzacji, potem godziny na krzyżu. Powtórzyli i trzeci. W sumie kręcenie sceny z krzyżem trwało… pięć miesięcy. Jim powiedział, że nigdy by przez to nie przeszedł, gdyby nie modlitwy, codzienna Eucharystia i jego wiara.

Podobnie ze sceną biczowania. Miał on pod charakteryzacją stalową blachę na plecach, a koło kamer ukryte dla naszego wzroku lustra, żeby widzieć, kiedy następuje uderzenie i krzyknąć w odpowiednim momencie. Tylko, że zaraz na początku kręcenia tej sceny został on uderzony poniżej blachy. Nie krzyknął. Powiedział, że ból był tak potworny, że przez dłuższy czas nie mógł wydobyć z siebie żadnego głosu, ani nawet oddychać. Po chwili jeszcze raz został naprawdę uderzony. Rany te zresztą posłużyły charakteryzatorom jako wzór przy ich pracy. Wspaniały aktor i wspaniały człowiek i niezapomniane z nim spotkanie.

Na zdjęciach ja rozmawiam z biskupem Peterem Jugisem i Jim Caviezel podczas swego wystąpienia. Jakość zdjęć jest marna, ale pstrykałem z daleka, zbyt daleko, żeby lampa błyskowa pomogła w uzyskaniu dobrego zdjęcia.


Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us


Po tym wspaniałym wieczorze podjechaliśmy do katedry, gdzie miała miejsce całonocna adoracja Najświętszego Sakramentu. Pomodliliśmy się, podziękowaliśmy Jezusowi za wszystkie dary otrzymane od Niego i pojechaliśmy do domu, żeby odpocząć przed sobotnim dniem.

Sobotnie wydarzenia zaczęły się procesją z kościoła Św. Piotra w centrum Charlotte do budynku Charlotte Convention Center. Było coś niesamowitego w tej tradycyjnej procesji, z dziewczynkami w sukienkach od pierwszej komunii rzucającymi kwiatki, z ludźmi klękającymi przez Jezusem ukrytym w Hostii niesionej przez naszego biskupa w centrum nowoczesnego, amerykańskiego miasta. Żeby lepiej zrozumieć surrealizm tej sytuacji przypomnę, że w Charlotte jest ponad 800 kościołów, ale tylko kilkanaście z nich to kościoły katolickie. W samym centrum miasta mieszka wielu bardzo bogatych ludzi. W sobotę o 7:30 rano wielu z nich biega dla zdrowia i zabawny był widok ich twarzy zdumionych widokiem Rycerzy Kolumba w swych strojach, dziewczynek rzucających kwiatki, klęczących ludzi i biskupa pod baldachimem z monstrancją w uniesionych rękach. Miejmy nadzieję, że i tu, w Nowym Świecie, na południu Stanów obraz tradycyjnego chrześcijaństwa nie będzie wkrótce nikogo dziwił.


Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us

Free Image Hosting at www.ImageShack.us___Free Image Hosting at www.ImageShack.us


Po porannej adoracji zaczął się długi dzień cudownych spotkań i przeżyć, ale o tym już napiszę w następnym felietonie.

Orędzie z Medjugorie, 25. września 2005


Drogie dzieci! W miłości was wzywam: nawróćcie się, nawet jeżeli jesteście daleko od mego serca. Nie zapomnijcie: ja jestem waszą matką i odczuwam ból z powodu każdego, kto jest daleko od mego serca, ale nie zostawiam was samych. Wierzę, że możecie porzucić drogę grzechu i zdecydować się na świętość. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.

Friday, September 23, 2005

Kongres Eucharystyczny w Charlotte, NC


Pisałem przed siedmioma miesiącami o Kongresie Eucharystycznym w Miami. Przypadkiem znalazłem o nim informację na Internecie i gdy się tak szczęśliwie złożyło, że akurat miałem ładunek do Miami, postanowiłem wziąć w nim udział. Kongresy takie stają się tutaj coraz popularniejsze, zwłaszcza, że ciągle mamy jeszcze Rok Eucharystyczny. Także w Charlotte nasz nowy biskup, Peter Jugis, zorganizował w tym roku podobny kongres.

Na czym polega taka impreza? Napiszę w paru zdaniach, jak będzie wyglądał program. Dwudniowy program kongresu zaczyna się dziś o dziewiętnastej koncertem muzyki sakralnej w wykonaniu połączonych chórów naszej diecezji. (Piszę te słowa w piątek po południu). Zaproszonym mówcą na dzisiejszy wieczór będzie James Caviezel, aktor, odtwórca roli Jezusa w filmie Gibbsona „Pasja”. W Polsce wiele osób widziało go także w roli hrabiego Monte Christo w filmie, w którym rolę Mercedes grała Dagmara Domińczyk. Dziś jednak pan Caviezel nie będzie mówił o tym filmie, ale o roli Eucharystii w jego życiu. Od godziny 21:00 do 6:00 rano w sobotę będzie miała miejsce adoracja Najświętszego Sakramentu w naszej katedrze.

Jutrzejszy dzień zacznie się o 8:00 rano procesją eucharystyczną przez centrum Charlotte, z kościoła Św. Piotra do Civic Center, gdzie kongres ma miejsce. Od 9:45-10:30 Święta Godzina. Od 11:00 do 16:00 będą przemawiać różni mówcy. Między innymi Kerri Caviezel, żona Jamesa, ojciec Raniero Cantalamessa, kaznodzieja Jana Pawła II, ojciec Francis Mary, prowadzący cotygodniową audycję dla młodzieży „Life on The Rock” w stacji telewizyjnej EWTN, dr Scott Hahn, o którym pisałem tutaj wielokrotnie i wielu innych. Spotkania z mówcami będą się odbywać równolegle w czterech różnych salach. W dwóch dla dorosłych, w jednej dla młodzieży i osobno dla młodszych dzieci. Równocześnie będzie trwała Adoracja Najświętszego Sakramentu i będzie możliwość odbycia spowiedzi. O 16:30 uroczysta msza zakończy Kongres.

Na pewno podzielę się z Wami swoimi wrażeniami, ale teraz muszę kończyć i przygotować się do swego uczestnictwa w tym wydarzeniu. Wspaniała możliwość odpowiedniego zakończenia Roku Eucharystycznego. Zapraszam więc do ponownych odwiedzin w niedzielę.

Saturday, September 17, 2005

Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? (Mt 20, 13b)

Dzisiejsza Ewangelia znowu ukazuje nam “niesprawiedliwego Boga”. Tak, jak tydzień temu słyszeliśmy o tym, że mamy przebaczać siedemdziesiąt siedem razy, czyli po prostu zawsze, tak dzisiejsze czytanie z Ewangelii Mateusza pokazuje nam, że każdy otrzyma taką samą, najlepszą z możliwych, zapłatę.

Nasze ludzkie podejście zazwyczaj jest różne od tego. Nieskoro nam do takiego rozumienia rzeczy. Często tak rozumujemy: „Przebaczyć? Dobrze, ale tylko wtedy, jak on poprosi. Jak przyzna, że mnie skrzywdził. Jak weźmie na siebie winę. Wtedy mogę przebaczyć. Przebaczę, ale nie zapomnę.” Czy o takim przebaczeniu mówi Biblia? Chyba nie. Chyba nie chcemy, aby to tak Ojciec z nami postępował. Przebaczył, ale pamiętał. Chcielibyśmy, aby On zapomniał nasze winy. Starajmy się i my tak robić.

Dzisiejsza Ewangelia przytacza przypowieść o robotnikach w winnicy. Gospodarz zawołał niektórych rano, innych w południe, jeszcze innych godzinę przed zachodem słońca i wszyscy otrzymali zapłatę w wysokości jednego denara. Denar to była zwykła stawka za dzień pracy, wystarczająca na wyżywienie przez jeden dzień rodziny. Ponieważ gospodarz najpierw wypłacił tym, co tylko godzinę pracowali, pozostali, zwłaszcza ci, którzy cały dzień byli zatrudnieni, zaczęli szemrać. Odebrali to, co jest zrozumiałe, jako niesprawiedliwość. W końcu zasuwali w pocie czoła za 10 groszy na godzinę, a ostatni przegadali cały dzień na placu, pijąc piwo i paląc papierosy, a pod wieczór złapali fuchę za calusieńkiego denara. (No, może z tym piwem i papierosami przesadziłem trochę. O tym czasem piszą, a czasem nie ;) ).

Ta przypowieść nie jest oczywiście pogadanką dla rolników, ani lekcją zarządzania winnicami. To przypowieść o Królestwie Bożym. Sam Jezus nam to we wstępie mówi. I dowiadujemy się z niej, że Boska sprawiedliwość jest inna od naszej. Podobnie jak w przypowieści o synu marnotrawnym, tak tutaj Gospodarz, Ojciec, czyli Bóg czeka do samego końca z nagrodą. Z przepowiedni tej dowiadujemy się też jeszcze jednej ważnej rzeczy. To On nas woła do swej winnicy. Nie robotnicy sami ze swej inicjatywy poszli pracować, aby zarobić na denara, który tu jest symbolem zbawienia. Sami robotnicy stali pod tą budką z piwem, skoro już pozwoliłem sobie na uwspółcześnienie opowieści, palili papierosy i nie myśleli nawet o winnicy. Gdyby zresztą sami tam poleźli i zaczęli pracować, byłby to zapewne z ich strony tylko czyn społeczny. Gospodarz nie poczuwałby się wcale do płacenia tym, którzy nie byli powołani. Ale gdy inicjatywa wyszła od Niego, od Gospodarza, a robotnicy uwierzyli, że dostaną zapłatę, odpowiedzieli i zabrali się do pracy, otrzymali nagrodę.

Praca nie przynosi nam zbawienia. Praca nie daje nam nieba. Ale uczynki, odpowiedź na to zawołanie Gospodarza jest dowodem, że Mu uwierzyliśmy. Że odpowiadamy na Jego wołanie. Gdyby zostali przy tej budce z piwem, chciałem powiedzieć: bezczynnie na rynku i mówili między sobą: „Wierzymy, że Gospodarz ma winnice, wierzymy, że może dać nam denara” nie wystarczyłoby to wcale, aby tego denara otrzymać. Praca w winnicy była konieczną odpowiedzią na wołanie.

To tak, jak z dziećmi w rodzinie. W końcu rodzina jest odbiciem Boga. Dzieci w rodzinie zostają dziedzicami, otrzymują po rodzicach „królestwo” dlatego, że są dziećmi, nie dlatego, że na to zapracowali. Gdyby ktoś z zewnątrz przyszedł, wysprzątał pokoje dziecinne, wyniósł śmieci i umył garnki, nadal nie byłoby to wystarczające do tego, żeby stał się dziedzicem, żeby go dopisać do testamentu. Z drugiej strony dziecko, które nie kocha rodziców, buntuje się, opuszcza ich i grzeszy przeciw nim, zostaje pozbawione swej części spadku. Rodzice takiego buntownika wydziedziczają. Czyli czyny nasze, to, co robimy, świadczą o naszym stosunku do Ojca, ale dziedzictwo zawsze jest darem, a nie zapłatą za nasze uczynki. I każdy kochający ojciec z miłością i radością przyjmie takiego buntownika, gdy ten zechce powrócić na łono rodziny.

Są ludzie od kołyski święci. Niektórzy mają głęboką wiarę całe swoje życie. Są tacy, którzy przeżyli nawrócenie w średnim wieku. Są i tacy, co na łożu śmierci ujrzeli prawdę. Wszyscy otrzymają nagrodę, jaką jest życie wieczne. Nie wiemy, czemu tak jest, że Bóg woła nas o różnych porach. Wiemy tylko, że każdy z nas otrzyma w ciągu swego życia dość łask, żeby to wołanie usłyszeć i jak na nie odpowie, uzyska zbawienie. Bóg nikogo nie skazuje na potępienie. Każdy z nas może otrzymać swojego denara.

Dlaczego jednak to wołanie jest takie niesprawiedliwe? Dlaczego jeden drań całe życie hula, grzeszy, kradnie i pije, po czym nawraca się jak i tak już nic nie może nagrzeszyć, a drugi od młodości powstrzymuje się od radości grzeszenia i co? W końcu oboje skończą z tym denarem?

Cóż, ja myślę, że to nie do końca jest tak. Po pierwsze wiemy, że co prawda każdy zbawiony dostanie takiego samego denara, czyli życie wieczne, ale w Niebie nie będzie urawniłowki. Tam będzie tak, jak w królestwie, nie jak w Utopii czy teoretycznym komunizmie. Nie każdy z nas będzie Klucznikiem, nie każda będzie Królową Matką. Wszyscy będziemy szczęśliwi, bo każdy otrzyma tyle, ile zdoła w swym sercu pomieścić, ale jak wielkie nasze serce będzie zależy od naszego życia tutaj. Matka Teresa z Kalkuty, Padre Pio, Jan Paweł II na pewno otrzymają więcej, niż łotr nawrócony w godzinie śmierci.

Po drugie nie powinniśmy nigdy zapominać, że Bóg na sądzie nie będzie nas porównywał do innych, ale rozliczy nas z tego, co otrzymaliśmy. Będziemy rozliczeni ze swoich talentów, a nie porównywani do średniej krajowej. Dlatego, jestem przekonany, ujrzymy wiele niespodzianek na Sądzie Ostatecznym. Wielu tych, którzy uchodzą za świętych w naszych oczach okaże się takimi hipokrytami, że zbawienia nie osiągną. Z kolei wielu takich, których my już oceniliśmy i potępiliśmy, okaże się wiernymi Bogu świętymi.

Bóg ocenia sprawiedliwie. Jest On miłosierny, wiem, ale miłosierdzie Boże także jest Jego sprawiedliwością. Czasem człowiek wychowuje się w rozbitej rodzinie, w której istnieje problem alkoholizmu, braku środków materialnych, spotyka się wcześnie z pornografią itd, itp. Inny z kolei wychowuje się w rodzinie materialnie niezależnej, ma przykład pobożnych i kochających rodziców, chodzi do prywatnej, katolickiej szkoły. Dla tego drugiego zrozumienie Boga, uwierzenie jest proste. Jest naturalną konsekwencją otaczającej go rzeczywistości. Odpowiedzenie Bogu jest rzeczą naturalną. Ten pierwszy musi się zmagać z wieloma trudnościami. U niego nawet mała poprawa, mały sukces jest wielkim dziełem i wielką wygraną.

Nie bądźmy więc tacy, jak starszy brat syna marnotrawnego, czy jak robotnicy pracujący cały dzień w winnicy. Cieszmy się, że zostaliśmy powołani i że odpowiedzieliśmy na to wołanie. Cieszmy się i z tego, że inni też dostali denara. Nam nie ubyło, a zawiść jest rzeczą bardzo brzydką. Pamiętajmy, że wszyscy ludzie są dziećmi Bożymi. Jakże więc inaczej ma Bóg postępować? Wiem, że nie każdy, który to czyta ma swoje dzieci, ale każdy ma wyobraźnię. Wyobraźcie więc sobie, że jedno z moich dzieci odeszłoby od Boga. Czy myślicie, że ja nie robiłbym wszystkiego, co w mojej mocy, przez całe moje życie, aby się nawróciło? Czy nie cieszyłbym się jak wariat, jakby po kilkudziesięciu latach powróciło do Kościoła, sakramentów i Boga? Nie powiedziałbym mu przecież: „Hej, jak żeś grzeszył 30 lat, to teraz się wypchaj, idź do diabła. To niesprawiedliwe, żebyś teraz się nawracał”. Takie podejście ojca w stosunku do własnego dziecka byłoby przez każdego odebrane jako coś patologicznie nienormalnego.

Tak samo jest z Bogiem Ojcem. Wszyscy ludzie są Jego dziećmi. Za wszystkich Syn Boży umarł na krzyżu. Powinniśmy więc mieć nadzieję, że wszyscy osiągną zbawienie. Powinniśmy im w tym pomagać. Nie kierować się zawiścią, ale miłością. Nie znamy ludzkich serc, nie wiemy, jak im bywa trudno. A to, że wygląda czasami, że mają lepszą zabawę grzesząc, to też złudzenie. Prawdziwa radość, prawdziwe szczęście, szczęście dające wewnętrzny spokój i pogodę ducha może pochodzić tylko od Boga. Może być spowodowane tylko Jego Łaską. Inne, ziemskie radości częściej zostawiają po sobie tylko pustkę, wyrzuty sumienia i rozczarowania.

Słuchajmy więc, czy Gospodarz nas nie woła i biegnijmy do winnicy. Możemy mieć tę nadzieję, graniczącą z pewnością, że nie odmówi nam godziwej zapłaty. I cieszmy się z każdego nowego powołanego, który odpowiedział na wołanie. Ani nam nie ubędzie, ani Gospodarzowi nie zabraknie. I nie osądzajmy innych, bo być może nikt ich jeszcze nie zawołał. Być może nie umieli odpowiedzieć. Pomóżmy im, nie osądzajmy. To są także Jego dzieci.

Mt 20,1-16a :


Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie? Odpowiedzieli mu: Bo nas nikt nie najął. Rzekł im: Idźcie i wy do winnicy! A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych! Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty. Na to odrzekł jednemu z nich: Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi.

Friday, September 16, 2005

Na kogo głosować?

Nie chciałbym, żeby ta stronka przemieniła się w forum polityczne, ale skoro zamieściłem link i prośbę o pójście do głosowania, pozwolę sobie wyjaśnić moje motywy.

Przede wszystkim uważam, że wszyscy mamy obowiązek oddać swe głosy. Wiem, że nie ma wśród kandydatów nikogo, kto byłby ideałem. Nigdy nie będzie. Zawsze się głosuje w pewnym sensie na „mniejsze zło”. Ale nawet jak jedynym owocem wyborów będzie wyeliminowanie większego zła, to i tak naprawdę warto.

Po drugie jako chrześcijanie zawsze powinniśmy dyskwalifikować każdego kandydata, którego późniejsza działalność może doprowadzić do stanowienia praw sprzecznych z naszym sumieniem. Mam na myśli między innymi problem aborcji, ale też i ochrony tradycyjnej rodziny. Tu jednak uwaga: Nie każdy kandydat partii, która ma w nazwie słowo „rodzina”, musi być dla tej rodziny najlepszym wyborem.

Jeżeli wyeliminujemy tych kandydatów, należy spojrzeć na programy ekonomiczne. Nie na obietnice. Tych nikt nam nie skąpi. Ale zabieranie jednym, aby dać innym sprawdza się w rozboju, nie w gospodarce. Programy ekonomiczne muszą być "pozytywne", pokazywać drogę wyjścia z kryzysu i realny plan rozwoju państwa. Nie głosujemy na Janosika, ale na parlamentarzystów i prezydenta.

Jedyną możliwą drogą dla Polski jest stały, systematyczny wzrost gospodarczy. Wszyscy pamiętamy radość sprzed kilku dni, gdy ogłoszono że LG Phillips będzie budował na Dolnym Śląsku fabrykę i da pracę 10 tysiącom osób. To ważne, żeby prawo sprzyjało napływowi zagranicznych koncernów. Ale to nie jest rozwiązaniem. Najwyżej jednym z jego elementów. Muszą powstać tysiące małych, krajowych firm. Musi być stworzony taki system, aby opłacało się je zakładać, zatrudniać innych, płacić uczciwie podatki. Tak powstanie bogaty naród i bogate państwo.

Polacy, być może z powodu zawiłej historii w ostatnich paru wiekach, nie bardzo się utożsamiają z rządem. Rząd to „oni”, a my, to my. Ale trzeba to zmienić. Człowiek pracujący na „czarno”, nie płacący podatków i do tego czasem pobierający zasiłki jest jak dorosły, nie uczący się syn, mieszkający w domu z rodzicami. Korzysta z lodówki, korzysta z sypialni, korzysta z łazienki i latami „szuka pracy”. Co rano wychodzi z domu na fuchę, ale nie przyznaje się rodzicom do zarobionych pieniędzy. Czy to uczciwe? Kogo oszukuje? Ojczyzna jest naszą matką. Nie oszukujmy jej więc.

Jak jednak poznać, które obietnice polityków są prawdziwe? Przede wszystkim, uważam, należy wyeliminować tych, którzy się już skompromitowali. Niektórzy od lat są u władzy. Mówiąc „od lat” mam na myśli fakt, że ja jeszcze niektórych z nich pamiętam, jako członków rządu, a wyjechałem 25 lat temu. Czego się po nich spodziewacie? Zresztą każdy, który ma w swym życiorysie fragment o swej przynależności do pewnej jedynie słusznej partii, powinien być, moim zdaniem, wyeliminowany. Dość już narobili złego.

Podobnie z politykami, którzy na swej służbie dla ojczyzny dorobili się majątków. I to w sposób nieuczciwy. Mnie zawsze się marzyła "Partia Ludzi Uczciwych". Partia, która by wymagała od swych członków, żeby opuszczali służbę dla kraju biedniejsi, niż byli, gdy ją zaczęli. Żeby coś dali Ojczyźnie, nie tylko brali. Nie znaczy to wcale, że rząd, parlamentarzyści czy prezydent mają rzeczywiście dopłacać do swej pracy, albo udzielać się społecznie. Ale też nie powinni traktować swej pracy jak dojnej krowy, czy kury znoszącej złote jajka. I na dodatek tak wydajnej, że jajek tych starcza dla całej rodziny.

Na kogo więc głosować? Na to pytanie nie odpowiem. Nie śledzę na co dzień sceny politycznej w Polsce. Nie znam dobrze kandydatów. Tu, gdzie mieszkam i tak nie mogę głosować w polskich wyborach. Głosuję zawsze w amerykańskich. Ale wiem, że nie głosowałbym na pewno na kogoś, przy kim Nikodem Dyzma jest intelektualistą i wzorem męża stanu. Nie głosowałbym na nikogo, kto uważa, że trzeba innym zabrać, żeby było lepiej. Nie głosowałbym na nikogo, kto nie chroni tradycyjnej rodziny. Nie glosowałbym na nikogo, kto był u władzy przed powrotem demokracji do Polski. Czy zatem jest ktokolwiek, na kogo można oddać głos? Mam nadzieję. Ale takich kandydatów już Wy sami musicie odnaleźć. A powyższy link, mam nadzieję, Wam w tym trochę pomoże.

Wednesday, September 14, 2005

Rycerze Kolumba

Właśnie się dowiedziałem, że organizacja dla katolickich mężczyzn , “Knights of Columbus”, “Rycerze Kolumba”, rozpocznie niedługo działalność w Polsce. Została zaproszona przez kardynała Józefa Glempa, kardynała Franciszka Macharskiego i arcybiskupa Stanisława Dziwisza. Polska będzie pierwszym europejskim krajem, który powita Rycerzy.

Organizacja ta powstała 123 lata temu w Stanach Zjednoczonych i miała na celu pomoc rodzinom jej członków. System ubezpieczeń zawsze był ważną częścią działalności tej organizacji. Jednak w miarę jej rozwoju coraz większe znaczenie miała także pomoc innym. Zwłaszcza osobom niepełnosprawnym. Rycerze od lat wspomagają pomocą i pieniędzmi olimpiady dla niepełnosprawnych i pomagają dostosowywać mieszkania osób niepełnosprawnych do ich potrzeb.

W ostatnim dziesięcioleciu Rycerze przekazali ponad miliard sto siedemdziesiąt milionów dolarów na cele dobroczynne i ofiarowali 560 milionów godzin społecznej pracy swych członków. Działają teraz poza Stanami w Kanadzie, Meksyku, na Karaibach, Filipinach, Dominikanie, Gwatemali i Panamie i w bazach wojskowych na całym świecie.

W miarę uzyskiwania większej ilości informacji o działalności Rycerzy w Polsce, na pewno napiszę. Sam od lat jestem członkiem tej organizacji i przynajmniej tyle mogę dla niej zrobić. Gdyby któryś z was miał pytania na jej temat, postaram się w miarę moich możliwości odpowiedzieć.



Rycerze na ulicach Warszawy podczas Kongresu Eucharystycznego w czerwcu tego roku.

Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu. (Mt 18, 35)

Jedną z zasadniczych różnic między nauczaniem Kościoła Katolickiego a wieloma innymi kościołami chrześcijańskimi jest nauka o gwarancji zbawienia. Wiele z nich uważa i uczy tak swych wiernych, że gdy człowiek raz uwierzy, że Jezus jest Panem i naszym Zbawicielem, odda Mu swe życie, zostaje zbawiony i nie może już tego zbawienia utracić.

Marcin Luter miał wiele problemów i jednym z nich była trudność uwierzenia, że Bóg odpuścił mu wszystkie grzechy w sakramencie spowiedzi. Odchodząc od konfesjonału był gotowy zawrócić i zacząć spowiedź od początku. Cały czas zmagał się z tym, że jest grzesznikiem, niegodnym spotkania z Jezusem, czy to sakramentalnie, czy też, w przypadku śmierci, osobiście.

Ja go w pewnym sensie rozumiem, też mam zawsze wątpliwości czy zamknąłem drzwi i sprawdzam po kilka razy. Ale spowiedź to co innego, tu potrzebna jest nam nadzieja i zaufanie. Do drzwi natomiast potrzebujemy tylko dobrych zamków.

Luter wybrnął ze swego problemu wymyślając zupełnie nową ekonomię zbawienia. Nie polegającą na odmianie naszych serc, ale na „legalnej fikcji”. Co prawda, mówił, jesteśmy jak kupa gnoju, ale przyjmując Jezusa za swego Zbawiciela, okrywa on nas swą świętością jak śnieg i Ojciec patrząc na nas widzi tylko Syna, a nie nasze grzechy.

Kalwin posunął się jeszcze dalej twierdząc, że jak człowiek raz osiągnął zbawienie, może nawet wymordować swoją rodzinę, nie będzie to miało żadnego wpływu na miejsce w którym spędzi wieczność. Takim „standartowym” wersetem, na którym oni bazowali jest ten:

Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych - osiągniesz zbawienie. (Rz 10,9)

Są też inne, pozornie potwierdzające taką naukę, jak choćby ten fragment Listu do Hebrajczyków:


Mamy więc, bracia, pewność, iż wejdziemy do Miejsca Świętego przez krew Jezusa.
(Hbr 10,19)

Nie można jednak bazować swej teologii na wersetach. Nasza nauka musi być zakorzeniona w całej Tradycji, całym depozycie wiary. Żaden poszczególny werset nie może być wyciągnięty z kontekstu, aby stać się podstawą jakiejś doktryny. Zwłaszcza w tak ważnej dziedzinie jak nasze zbawienie. Protestanci bardzo często właśnie tak podchodzą do Biblii: Albo ten werset, albo tamten. Albo mamy gwarancję, albo możemy ją utracić. Albo osiągamy zbawienie z wiary, albo przez uczynki. Katolicka interpretacja jest inna: I to i to. I przez wiarę i przez uczynki. I mamy gwarancję i możemy ją utracić.

Każdy z nas chciałby być pewien zbawienia. Nic w tym złego. Te wersety potwierdzają pozornie, że taką pewność możemy mieć. Jest jednak mały problem. Ani nie można takiej interpretacji pogodzić z innymi wersetami Biblii, ani też nawet sam Święty Paweł tej pewności nie miał:


Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będąc osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki Co więcej, nawet sam siebie nie sądzę. Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią.
(1 Kor 4,3-4)

Innym wersetem podawanym często jako dowód, że nie można utracić raz uzyskanego zbawienia są te słowa Świętego Pawła:


I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
(Rz 8,38-39)

Nikt jednak nie zauważa, że wśród tych rzeczy wymienionych przez apostoła nie ma grzechu. Nic zewnętrznego więc nie pozbawi mnie odczuwania Bożej Miłości, ale nie znaczy to wcale, że ja sam nie mogę się od niej, przez mój grzech, odciąć.

Do napisania tych słów skłoniły mnie słowa Ewangelii z ostatniej niedzieli. Przypowieść o królu rozliczającym się ze swymi sługami. Jeden z nich był winien królowi olbrzymią sumę pieniędzy. Niemożliwą wprost to oddania przez prostego człowieka. Sprawiedliwy król chciał go wtrącić do więzienia, ale dłużnik zaczął błagać o litość. Król okazał się być także miłosiernym i darował mu i karę i dług. Niemniej jednak gdy doszło do niego, że ten, który otrzymał tak wiele, nie przebaczył swemu współsłudze drobnego długu, kazał go ponownie zatrzymać i przywrócił mu poprzednią karę.

Żeby nie było wątpliwości sam Jezus mówi, że Królestwo Niebieskie jest do tego podobne. Bóg jest miłosierny, ale Miłosierdzie Boże będzie udzielone tym, którzy także są miłosierni dla innych. Raz uzyskane zbawienie możemy utracić, gdy okażemy się takimi sługami, jak ten z przypowieści. Ani ten, ani wiele innych wersetów w Biblii nie pozostawiają co do tego żadnej wątpliwości.

Co więc z tą pewnością? Cóż, należy ją prawidłowo rozumieć. Jak ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby spełnić warunki, jakie dał mi Bóg, mam nadzieję, graniczącą z pewnością, że zbawienie osiągnę. Bóg nie jest kłamcą ani oszustem. Jego obietnicom możemy wierzyć. Pewność biblijna oznacza, że obietnice Boże są ważne przez wieki, do końca świata. W przeciwieństwie do planów emerytalnych, książeczek systematycznego oszczędzania, czy ubezpieczeń na samochody, które także obiecują cuda,, a często okazują się gruszkami na wierzbie, obietnicy Jezusa możemy zaufać. Nie jest to jednak żaden „kruczek prawny”. Nie można uważać, że jak powiemy jakąś tajemną formułkę, jak dokonamy jakiegoś rytuału, to związaliśmy ręce Bogu i teraz możemy grzeszyć do woli, a On nam musi dać zbawienie.

Przecież wybór i tak jest nasz. To my przyjmujemy, albo odrzucamy Boga. Ale nie słowami. Słowa niewiele znaczą. Sam Jezus ostrzega:


Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.
(Mt 7, 21)

To swym życiem, swoją postawą i czynami pokazujemy, czy przyjęliśmy Jezusa za swego Pana i Zbawiciela. Czynami także pokazujemy, czy Go nie odtrąciliśmy. Deklaracje słowne, aczkolwiek na pewno ważne, nie są tu wcale decydujące.

Mówiąc o tym kto zostanie zbawiony nie sposób pominąć słowa Modlitwy Pańskiej. Każdy z nas, od dziecka, codziennie ją odmawia. Recytujemy ją uroczyście na każdej mszy. Kończymy ją słowem „Amen”, co oznacza „Niech się tak stanie”, „taka jest prawda”. To „amen” to słowa przysięgi. Nawet w potocznej mowie, gdy chcemy zapewnić o czymś ,używamy sformułowania „jak amen w pacierzu”. A sama modlitwa, znana nam jako „Ojcze nasz” ma siedem próśb do naszego Ojca w Niebie. Sześć zwykłych i jedną warunkową. Na dodatek ta warunkowa prośba jest w pewnym sensie dla nas najważniejsza, bo dotyczy całej naszej przyszłości.

Mówimy: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Czyli, inaczej mówiąc, prosimy Boga o odpuszczenie naszych win pod warunkiem, że my odpuścimy innym. Idąc dalej tym tokiem rozumowania można wysnuć wniosek, że prosimy: Boże, jak ja nie odpuszczę innym tego, co mnie uczynili, wybieram sam dla siebie piekło. Potępienie”. Myślicie, że za daleko się posunąłem? Zobaczmy więc jak sam Jezus komentuje tę modlitwę:


Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.
(Mt 6,14-15)

Trudno o prostszą naukę. Nie ma tu żadnej filozofii. Nie ma żadnych warunków. Mamy przebaczać naszym bliźnim. Bóg i tak ich osądzi. Nasze przebaczenie nie oznacza wcale, że sprawiedliwości nie stanie się zadość. A że może i im Bóg wybaczy, gdy Go poproszą o wybaczenie? Cóż, mam nadzieję, że tak się stanie. Nie są oni wcale gorsi ode mnie, więc mam nadzieję, że każdy, który poprosi otrzyma tę łaskę. Sąd należy do Boga i do niego należy prawo Łaski. A ja mam wybaczać współsłudze, żebym nie został wrzucony do więzienia, aż nie oddam całego swego długu. Obawiam się, że spędziłbym tam całą wieczność.



Piotr zbliżył się do Jezusa i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam. Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: Oddaj, coś winien! Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu.
(Mt 18,21-35)

Friday, September 09, 2005

Jeszcze o konwertytach i ich motywach.

Mówiąc o ludziach zmieniających swą przynależność do danego kościoła, można zauważyć jeszcze jedną, bardzo ciekawą prawidłowość. Wszystkie spotkane przeze mnie osoby, które zostały katolikami przechodząc z innych chrześcijańskich zgromadzeń, bez jednego wyjątku, bardzo ciepło wyrażają się o swych wcześniejszych doświadczeniach. Podkreślają, że umożliwiły im one poznanie Jezusa, nauczyły ich szacunku i miłości do Biblii, pozwoliły poznać wielu wspaniałych, życzliwych chrześcijan. Dla wielu z nich przejście na katolicyzm było wielkim wyrzeczeniem. Często stracili tych przyjaciół, gdyż zaczęto uważać ich za kogoś, kto wstąpił do organizacji uważanej za kult. Nie zmieniło to jednak ani ich decyzji, ani pewności, że ta decyzja była słuszna, ani też radości z faktu, że odkryli w Kościele Katolickim pełnię prawdy. Zwłaszcza przekonanie o prawdziwej obecności Jezusa w Eucharystii jest dla nich skarbem, jakiego nie dadzą sobie już nigdy odebrać.

Zupełnie inne odczucia mają osoby opuszczające Kościół Katolicki. Bardzo wielu z nich nie tylko nie chce powiedzieć dobrego słowa na temat swych wcześniejszych doświadczeń, ale często wręcz uciekają się do oczywistych kłamstw. Posługując się nimi aktywnie zaczynają namawiać innych do opuszczenia Kościoła. Ja sam kilkakrotnie spotkałem się z pytaniem, dlaczego zabronione jest czytanie przez katolików Biblii, dlaczego oddajemy boską cześć zmarłym ludziom i obrazom itd., itp. Zawsze pytam wtedy, skąd takie wnioski? Przecież to nieprawda? Odpowiedzią jest zawsze to samo: „Członek naszej kongregacji, naszego kościoła, były katolik, nam to powiedział.” Czytałem nawet książkę będącą zbiorem świadectw księży, którzy opuścili Kościół i tam jeden po drugim oświadczali, że dopiero teraz, jak opuścili Kościół, poznali Biblię.

U nas zapewne wzbudza to uśmieszek politowania. Wiemy przecież, że kapłan, nawet jakby zapomniał swoje biblijne studia z seminarium, w trzyletnim cyklu czytań niemal całą Biblię usłyszy i przeczyta na codziennych mszach. Ale osoby, które swą znajomość o Kościele czerpią z takich wydawnictw i kłamliwych świadectw byłych katolików są często przekonane, że jest to prawda.

Marcus Grodi, prowadzący audycję „The Journey Home”, sam będący pastorem, zanim został katolikiem, niejednokrotnie podkreślał, że dla niego było szokiem, jak bardzo Biblia jest obecna na mszy. Nie tylko czytania i psalm, ale całe fragmenty liturgii są albo cytatami z Biblii. Także wiele wyobrażeń w niej użytych jest zapożyczonych z tekstów biblijnych. Nie mówiąc już o tym, że przez to, że ksiądz musi użyć tych czytań, jakie są na dany dzień przeznaczone, „przerobi” dokładnie całą Biblię. Wersety „wygodne” i „niewygodne”. Protestanci, zwłaszcza spośród tych niezależnych, bardzo często mają swe ulubione fragmenty Biblii, a inne nie są przez nich w ogóle dotykane. Ja, zanim miałem możliwość słuchania katolickiego radia w aucie, regularnie, przez kilka lat, słuchałem różnych rozgłośni „Evangelical Christians”. Nadal od czasu do czasu słucham swych byłych ulubionych pastorów. W sumie musiałem słyszeć kilkanaście tysięcy tych nauk, ale nigdy nie słyszałem ani jednej na temat rozdziału szóstego lub siedemnastego Ewangelii Jana, na temat Listu Św. Jakuba, czy też roli Najświętszej Maryi Panny opisanej czy to w 1. rozdziale Ewangelii Łukasza, czy epizodzie na weselu w Kanie Galilejskiej lub pod Krzyżem z Ewangelii Jana.

Uogólnienie to, jak każde, zapewne kogoś krzywdzi. Zawsze tak jest z uogólnieniami. Wiem, że niektóre z tradycyjnych protestanckich kościołów korzystają z rozkładu czytań Kościoła Katolickiego. Zwłaszcza kościoły Episkopalne, Anglikańskie. Niektóre z nich darzą dużym szacunkiem Matkę Jezusa. Ale spośród tych tysięcy odłamów chrześcijaństwa, naprawdę są to wyjątki.

Jaka jest tego przyczyna? Jaki możemy wyciągnąć wniosek z takiego zachowania się osób zmieniających swą przynależność? Moim zdaniem taki, że byli protestanci przechodzą na katolicyzm niemalże wbrew sobie. Często bronią się przed tym jak mogą, bo jest im dobrze w swym zborze. Jeżeli mamy do czynienia z pastorami, dochodzi dodatkowy problem utraty pracy i zmiany kariery zawodowej w wieku, w którym się naprawdę nie chce zaczynać wszystkiego od początku. Wszystko to jednak nie jest wystarczającą przyczyną, aby zrezygnować. Są to zazwyczaj ludzie bardzo uczciwi i oddani całkowicie Jezusowi. Odkrywszy raz, że Kościół Katolicki jest tym, który On założył, odkrywszy Jego prawdziwą obecność w Najświętszym sakramencie, muszą przejść na katolicyzm. Inaczej byliby hipokrytami, żyliby zakłamane życie. Na pewno jednak przejścia te nie są z błahych powodów i dla własnej wygody.

Osoby, które odbyły drogę przeciwną bardzo często, moim zdaniem, świadomie, lub nie, zaczynają oczerniać Kościół, żeby się usprawiedliwić i zagłuszyć głos sumienia. Gdzieś tam w głębi wiedzą, że opuścili prawdziwy Kościół Jezusa, choć nigdy się do tego nie przyznają. Gdy zaczną opowiadać na lewo i prawo, jaki to okropny kult, jak ma on niewiele wspólnego z chrześcijaństwem, jakie pogańskie praktyki prowadzi, sami zaczynają wierzyć w te bzdury i uspokajają swe sumienie. Oczywiście dotyczy to takich osób, jak ci byli księża, o których wcześniej wspominałem. Zresztą czytając o autorach takich rewelacji odkryłem, że często są to osoby, które miały poważne problemy dyscyplinarne, problemy z dochowaniem ślubu czystości, czy z gospodarnym zarządzaniem majątkiem Kościoła.

Trochę inaczej jest z osobami, które zmieniły Kościół Katolicki na inny z powodów, powiedzmy, terytorialnych i nieznających za dobrze doktryn Kościoła i różnicy między Nim, a innymi denominacjami. Takie osoby jednak ani nie były tak naprawdę chrześcijanami przedtem, ani teraz nimi nie są. Dla nich uczestnictwo w nabożeństwie jest raczej tylko społeczno-kulturalnym wydarzeniem i sami nie potrafią powiedzieć, dlaczego miałoby być ważne, do jakiego kościoła się należy.

Wednesday, September 07, 2005

Dlaczego zaczęły się powroty do Kościoła Katolickiego?


W jednej kamienicy mieszkało kilka katolickich rodzin i jeden baptysta. Współpraca układała się im doskonale, nie mieli żadnych problemów, z wyjątkiem jednego: Piątkowego obiadu. Gdy katolicy musieli zadowolić się postnym jedzeniem, a co najwyżej jakąś rybką, baptysta ze smakiem zajadał się wspaniałymi stekami, których zapach rozchodził się na całą klatkę schodową. Postanowili więc z tym skończyć. Wysłali delegację do baptysty, i powiedzieli mu: -Musisz zastać katolikiem. -Nie ma problemu, odparł, powiedzcie tylko jak się to robi. –Och, nic prostszego, pójdziesz do księdza, ten cię pokropi wodą święconą i powie: „Byłeś baptystą, teraz jesteś katolikiem.”. Tak też się stało, ale następnego piątku znowu rozchodzi się zapach cebulki i smażonego steku na całą kamienicę. Znowu delegacja odwiedziła byłego już baptystę, mówiąc: -Bracie, teraz, jak jesteś katolikiem, nie możesz jeść w piątki steków. –To nie jest wcale stek, odpowiedział. -Pokropiłem mięso wodą święconą i powiedziałem: „Byłeś stekiem, teraz jesteś rybą”. :)


Oczywiście jest pewien powód, dlaczego opowiadam tu głupawe dowcipy. Chciałbym napisać o tym, czemu ludzie zmieniają swą przynależność do danego kościoła. W Polsce nie jest to jeszcze może zbyt duży problem, gdyż w praktyce Polacy są narodem jednowyznaniowym. Zdecydowana większość uważa się za katolików. Ale widząc na Internecie aktywność członków kościołów protestanckich i tych, znanych tu jako „Evangelical Christian”, baptystów i fundamentalistów nie trudno przewidzieć, że coraz więcej ludzi będzie opuszczało Kościół dla tych sekt.

W samych Stanach Zjednoczonych katolicy są największą grupą chrześcijan. Jest nas około 60 milionów. Tyle, ilu wszystkich protestantów. Tych należących do „tradycyjnych” kościołów poreformacyjnych. Luterańskiego, Kalwińskiego, Anglikańskiego itd. Natomiast „Evangelical Christians” jest około 80 milionów, należących do tysięcy różnych denominacji. To są chrześcijanie nieuważający się za żadnych protestantów. Uważają, że ich „duchowe korzenie” sięgają czasów Jezusa, choć nie bardzo potrafią to uzasadnić historycznie. Często podają przykłady różnych ruchów heretyckich, jako swych przodków, ale gdy sprawdzić, czy wierzą w to, w co wierzyli ci heretycy, okazuje się, że jedyna rzecz łącząca ich z nimi, to opozycja do Kościoła Powszechnego. Wielu z nich to byli katolicy. Ktoś nawet policzył, że gdyby uznać byłych katolików za osobną denominację, za osobną grupę, była by to druga największa grupa chrześcijan w Stanach Zjednoczonych.

W historii chrześcijaństwa, praktycznie od samej reformacji zapoczątkowanej przez Lutra, zjawisko zmiany swej przynależności było niemal zawsze jednokierunkowe. Zawsze ludzie, mniej lub bardziej masowo, opuszczali Kościół Katolicki. Powroty były zazwyczaj tylko sporadyczne. Na przykład z powodu zawarcie małżeństwa między katolikiem, a chrześcijaninem innego wyznania. Choć i w takich przypadkach najczęściej małżonkowie pozostawali przy swej wierze, lub czasem katolik opuszczał Kościół. Pomijam tu zjawisko znane jako „church hopping”, zmianę jednego nie-katolickiego kościoła na inny. Jest to tak normalne wśród protestantów i fundamentalistów, jak wśród nas odwiedzenie innego katolickiego kościoła. Szukają oni często bardziej interesujących kazań, albo jak znajdą niezgodność między ich interpretacją Biblii, a tym, co głosi pastor, szukają bardziej „biblijnego” kościoła.

Jedynym wyjątkiem, jaki ja znam, była połowa XIX w Anglii, „Oxford Movement”, gdzie można było zauważyć masowe powroty do Kościoła Katolickiego, na skutek przejścia na katolicyzm kardynała Johna Henry’ego Newmana. Była to jednak specyficzna sytuacja. Doktrynalnie nie ma wielkich różnic między tymi kościołami, a John Henry Newman był postacią bardzo znaną w Anglii i cieszącą się wielki autorytetem wśród swych anglikańskich braci. Gdy więc postanowił on zostać katolikiem, wielu zaczęło się przyglądać przyczynom takiego kroku.

Od tamtego czasu minęło jednak ponad sto i niewielu pamięta Johna Newmana. Jednak nagle jesteśmy tu, w Stanach, świadkami bardzo podobnego zjawiska: Masowe przejścia na łono Kościoła Katolickiego. W czasie, gdy prasa rozpisuje się o skandalach w Kościele, gdy wydawałoby się, że ucieczki z Kościoła powinny się nasilać, okazuje się, że mamy do czynienia ze zjawiskiem zupełnie odwrotnym.

Parę słów o samym skandalu i o pedofilii wśród księży. Otóż prawda jest taka, że żadnego skandalu pedofilii nie ma. Jest problem homoseksualizmu. Niemal wszystkie udowodnione i nieudowodnione przypadki skandalicznego zachowania się księży, to przypadki stosunków z młodymi mężczyznami. Nie dziećmi. Każdy grzech jest naganny i po kapłanach mamy prawo się spodziewać takiego zachowania, aby świecili na przykładem, ale przekręcaniem faktów i kłamstwami do niczego nie dojdziemy.

Prasa dlatego unika mówienia, że chodzi o problem homoseksualizmu, bo na co dzień udowadnia nam, że homoseksualizm żadnym problemem nie jest. Do tego okazuje się, że statystycznie problem ten wcale nie jest gorszy wśród kleru katolickiego, niż wśród innych grup społecznych. Takich jak nauczyciele, trenerzy młodzieżowi, harcmistrze, pastorzy innych kościołów i inni. Problemem jest to, że od Kościoła najłatwiej wygrać pieniądze w sądzie, więc Kościół stał się „chłopcem do bicia”.

Ludzie, którzy śledzą to bliska, zwłaszcza katolicy, wiedzą, jaka jest prawda. Ludzie widzą niezgodność tego, co pisze prasa z tym, co sami obserwują. W naszej parafii, liczącej ponad 6 tysięcy rodzin, a więc pewnie ponad 20 tysięcy osób, mamy dwóch księży. Zapracowanych, cudownych kapłanów. Bez przerwy słyszę o tym, co nasz proboszcz dobrego uczynił. Na przykład ostatnio koleżanka mojej żony z pracy opowiedziała jej, że jak przyszła poradzić się proboszcza w sprawie męża mającego problem z nałogowym hazardem, nie tylko uzyskała poradę, ale otrzymała czek na 3 tysiące dolarów na zapłacenie zaległych rachunków i kosztów leczenia męża. Nie mówiąc już o misjach naszej parafii na Jamajce i biednych regionach Appalachów. O takich sprawach prasa nie jest skłonna pisać, ale wierni widzą, jakim człowiekiem jest ich ksiądz.

Dlaczego więc odchodzą? Dlaczego ludzie zmieniają swą przynależność do danego kościoła? Każdy ma zapewne inną przyczynę, ale pewne uogólnienia można zrobić. Najpierw przypatrzmy się tym, którzy opuszczają Kościół Katolicki. Przede wszystkim, jestem tego pewien, przyczyną jest nieznajomość naszej wiary. Nikt, kto wie i wierzy, że w Eucharystii przyjmujemy Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo samego Jezusa, nie opuści Kościoła. Problem polega na tym, że podobno tylko 1/3 katolików w to naprawdę wierzy.

Nauczanie Kościoła jest trudne i wymagające. Przyjęcie go, gdy się go nie rozumie, jest niemalże niemożliwe. Większość katolików buntuje się i odrzuca naukę o zakazie stosowania środków antykoncepcyjnych. W kraju, gdzie jest tak wiele rozwodów i ponownych małżeństw, także wśród katolików, wielu z nich buntuje się przed tym, że nie mają prawa przystępować w pełni do Stołu Pańskiego i przyjmować Jezusa. Część ludzi po prostu uważa Kościół Katolicki za jedną z wielu denominacji i jak przeprowadzą się w regiony, gdzie katolików jest niewielu, a do kościoła daleko, zaczynają odwiedzać najbliższy zbór.

Są osoby, które szukają czegoś więcej, niż uczestnictwa w nabożeństwie, Więcej nie teologicznie, bo nigdzie więcej nie otrzymamy, niż na mszy. Więcej socjalnie. Ludziom brakuje kontaktu z innymi, podobnie myślącymi. Brakuje spokojnego spotkania, porozmawiania. Nabożeństwo w kościele baptystów trwa dłużej, kazanie jest bardzo często zdecydowanie lepsze, pieśni bardziej porywające za serce i ludzie życzliwsi. Sam kościółek mniejszy, więc łatwiej się poznać i zaprzyjaźnić z innymi wiernymi.

Kościoły katolickie stają się coraz większe. Ludzie nie czekając nawet na ostatnie błogosławieństwo lecą na parking, żeby wyjechać, zanim się zakorkuje wyjazd. Nikt nie myśli o odnalezieniu człowieka, poszukującego pocieszenia, przyjaźni, uśmiechu. Ja to zresztą zrobić, gdy na mszy jest parę tysięcy osób?

Inną przyczyną opuszczania Kościoła jest aktywna praca ewangelizacyjna innych chrześcijan. Wielu z nich uważa Kościół Katolicki za sektę, a wszystkich jego członków za zmierzających prosto do piekła. Uważają więc za swój obowiązek uratować nas od niechybnej zguby. Z kilku powodów, a jednym z nich było świadectwo papieża Jana Pawła II, osób tak uważających jest coraz mniej, ale ciągle są to miliony. Gdy taki „gorący” chrześcijanin spotka katolika słabo znającego wiarę, bardzo łatwo może namówić go na opuszczenie Kościoła. Dużo prościej mu idzie „nawracanie” katolików, niż ludzi niewierzących i nie uznających Jezusa za Boga. Dlatego to katolicy są ich ciągłym celem, a ich kościoły często składają się głownie z byłych katolików.

Czy jest jakieś rozwiązanie tego problemu? Oczywiście. W naszej parafii mamy bardzo wiele grup sąsiedzkich, gdzie można zaspokoić swój głód kontaktu z ludźmi podobnie myślącymi. Mamy ponad setkę różnego rodzaju „apostolatów”, zajmujących się nauką, pomocą, zabawą a nawet gimnastyką i troską o nasze cielesne powłoki. Każdy coś dla siebie znajdzie.

Jakie jednak mogą być motywy przejścia kogoś na katolicyzm? Co może spowodować, że taki baptysta, „Evangelical Christian”, fundamentalista zostanie katolikiem? Jest to tak niezrozumiałe, że wielu z nich po prostu nie wierzy, że takie sytuacje się w ogóle zdarzają. Tymczasem nie tylko się zdarzają, ale stały się już masowym zjawiskiem.

Jest to tym bardziej dziwne, że w przeciwieństwie do procesu odchodzenia od Kościoła powroty są dużo trudniejsze. Może nie dla katolika, bo temu wystarczy spowiedź, ale dla kogoś, kto nigdy katolikiem nie był, to proces trwający kilka miesięcy. Co więcej, oprócz tego traci on trochę ze swego prestiżu. Katolicy nadal są uważani w pewnym sensie za obywateli drugiej kategorii. Nikt więc nie zostanie katolikiem, żeby podnieść się w rankingu społecznej drabiny na wyższy szczebel. Nie mówiąc już o tym, że jedyna grupa społeczna, z której można bezkarnie kpić, wyśmiewać i szydzić, to katolicy.

Nikomu by nawet nie przyszło do głowy robić filmy okpiwające Żydów, Murzynów, nawet Mahometan. Gdy jakaś firma przypadkiem zrobi logo przypominające literę z Koranu, podnosi się taki protest, że musi to natychmiast zmienić. Gdy sprawozdawca sportowy w telewizji powie, że Murzyni są tak sprawni fizycznie, bo kiedyś właściciele niewolników specjalnie dobierali pary małżeńskie, aby wyhodować najsprawniejszych robotników (co jest historycznym faktem), traci pracę. Przykłady można mnożyć. Ale jak powstanie film okpiwający chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm, gdy ktoś napisze książkę, jak choćby ostatnio „Kod da Vinci” niemającą nic wspólnego z historyczną prawdą, a promowaną we wszystkich stacjach telewizyjnych jako najprawdziwsza rzeczywistość, to nikomu w tym anglosaskim kraju to nie przeszkadza.

Czemu więc te nawrócenia? Skąd to się wzięło? Jeżeli bym się miał pokusić o jakąś analizę tego zjawiska, mógłbym podać tych kilka przyczyn:

Przede wszystkim organizacja znana pod nazwą „Catholic Answers”. Założona przez Karla Keatinga, byłego protestanta, autora doskonałej książki „Catholicism and Fundamentalism” i wielu innych. Organizacja ta działająca od ponad 20 lat, od ponad pięciu ma codzienną audycję radiową tłumaczącą wiarę katolicką. Wielu konwertytów ostatnich lat nie ukrywa, że to właśnie kontakt z tą organizacją spowodował, że zdecydowali się oni na przejście na katolicyzm.

Inną znaczącą postacią w tym zjawisku jest Scott Hahn. U góry tej stronki są linki do wywiadu z nim i dwóch rozdziałów jego książki, opisującej jego zmagania i drogę do Kościoła Katolickiego. Scott był wschodzącą gwiazdą wśród teologów protestanckich. Mimo młodego wieku miał propozycję zostania dziekanem w seminarium kształcącym pastorów. Otwierała się przed nim błyskotliwa kariera. Zrezygnował z niej jednak, aby pozostać w zgodzie ze swym sumieniem. Odkrywszy w swych intensywnych studiach, że to jednak Kościół Katolicki jest tym, który założył Jezus, musiał zrezygnować z kariery, pracy, pozbawić się środków do życia i zostać katolikiem. katolikiem jego sytuacji było to o tyle dodatkowo trudne, że jego żona, także z ukończonymi studiami teologicznymi i córka pastora, nie chciała wtedy nawet słyszeć o tym, żeby zostać katoliczką. Jak to się skończyło, możecie się dowiedzieć z wywiadu z Hahnem.
Taśma z nagranym świadectwem Hahna została wydana w milionach egzemplarzy i krążą one do dziś po Stanach. Słuchając świadectw innych konwertytów, jego nazwisko powtarza się w niemal każdym z nich, tak wielki jest wpływ tej niezwykłej osoby na opisywane przeze mnie zjawisko.

Kolejną postacią jest Marcus Grodi. Kolega Scotta Hahna z seminarium, sam także pastor, pod jego wpływem zaczął studiować katolicyzm i sam został katolikiem. Założył też organizację „Coming Home Network” pomagającą pastorom w trudnym procesie zaczynania nowego życia jako katolicy. Prowadzi też on bardzo popularną audycję radiową „The Journey Home”, gdzie co tydzień spotyka się z kimś, kto przeszedł na katolicyzm, słucha jego świadectwa i następnie odpowiadają na pytania osób dzwoniących do studia.

Takich osób jest znacznie więcej: Tim Staples, Steven Ray, Thomas Howard, Peter Kreeft i wielu, wielu innych. Najwspanialsi katolicy w Stanach to byli protestanci. Być może dlatego, że tak trudną drogę przeszli. Ale jest też wielu katolików, którzy odgrywają w tym zjawisku rolę. Przede wszystkim ojciec Mitch (Mieczysław) Pacwa, syn polskiego emigranta, kierowcy i handlarza używanymi samochodami. Wychowany w Chicago, w raczej ubogiej rodzinie, został jednym z najlepiej wykształconych Jezuitów amerykańskich. A na pewno najbardziej znanym i widocznym. Zna kilka języków, łącznie z aramejskim, hebrajskim, arabskim, starożytną greką i łaciną. Zna też doskonale Biblię i zawsze wyjaśnia jej znaczenie z oryginalnych tekstów. Prowadzi wiele audycji w katolickim radiu EWTN. W Polsce jest wydana co najmniej jedna książka jego autorstwa: „Katolicy wobec New Age”.

Żeby jednak wszystkie te osoby mogły dotrzeć do nas, potrzebny jest środek przekazu. Tym została stacja telewizyjna matki Angeliki. O niej samej napiszę ponownie niedługo, gdyż jutro ukazuje się jej biografia, którą z przyjemnością przeczytam. Dziś tylko powiem, że 24 lata temu założyła ona w garażu swego konwentu studio telewizyjne, które nadawało kilka godzin dziennie katolickie audycje za pośrednictwem kilku lokalnych kablowych sieci. Dziś jej imperium dociera do ponad stu milionów ludzi na całym świecie, w języku angielskim i hiszpańskim, w programach radiowych i telewizyjnych. A są to programy doskonałe, wspaniale tłumaczące naszą wiarę. Dzięki nim nie tylko tysiące chrześcijan przychodzi do kościoła przyjąć pełnię wiary, ale także wielu katolików poznaje swą wiarę lepiej, co powoduje, że przestają oni od Kościoła odchodzić.

Sługa Boży arcybiskup Fulton Sheen, żyjący w Stanach w połowie XX wieku, powiedział kiedyś, że w Ameryce nie ma nawet stu osób, które by nienawidziły Kościół Katolicki. Są natomiast miliony nienawidzące to, co mylnie uważają za Kościół Katolicki. Dzięki medialnemu imperium matki Angeliki, dzięki takim osobom jak Hahn, Keating i inni, coraz mniej osób ma mylne pojęcie o naszym Kościele. Coraz więcej osób widzi bezsens rozbicia chrześcijaństwa. I co najważniejsze, wszystkie te powroty do Kościoła są zawsze głęboko przemyślane. Nikt nie zostaje katolikiem z niskich pobudek. To są bardzo wartościowe, głębokie decyzje. I mam wrażenie, że to dopiero początek. Jestem przekonany, że będziemy świadkami nasilania się tego zjawiska, w miarę, jak więcej ludzi będzie poznawało prawdę o Kościele Katolickim.

Jeżeli ktoś zna angielski, może słuchać radia EWTN na żywo. Może też korzystać z tysięcy zarchiwizowanych audycji. Linki do archiwum EWTN i do archiwum audycji organizacji Karla Keatinga są u góry strony www.polon.us. Aby odnaleźć audycję Marcusa Grodi wystarczy wpisać jego nazwisko, albo tytuł „The Journey Home” do wyszukiwarki. Na stronie Catholic Answers najciekawsze są wtorkowe i czwartkowe audycje typu „otwarty mikrofon”, gdzie sami słuchacze decydują na jaki temat pytać. Polecam i zapraszam. Naprawdę warto.

Tuesday, September 06, 2005

A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik! (Mt 18,17b)


Ewangelia z ostatniej niedzieli:

Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdy brat twój zgrzeszy [przeciw tobie], idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik! Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.
(Mt 18,15-20)

Dziś będzie o Kościele. O tym Jednym, Świętym, Powszechnym i Apostolskim i o tych tysiącach sekt i denominacji, jakie powstały od czasu Reformacji w XVI wieku. Ewangelia z ostatniej niedzieli mówi nam o Kościele, ale mówi także o tym, że Jezus jest obecny zawsze wśród nas. Te słowa Jezusa wielu chrześcijan wykorzystuje jako pretekst, zgodę na utworzenie nowej denominacji. Mówią: „Widzisz? Sam Jezus powiedział:
„gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.”. Czyli jak się zbierzemy w parę osób, założymy zbór, zaczniemy nowy kościół, taki naprawdę biblijny, bez korupcji, grzechu, błędów i wypaczeń, to On będzie wśród nas.”

Szkoda tylko, że cytując ten werset, który akurat nic z zakładaniem Kościołem nie ma wspólnego, nie zauważają tego, który jest zaraz obok i właśnie o Kościele mówi. A mówi dziwną rzecz:


Gdy brat twój zgrzeszy [przeciw tobie], idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!


Jaki sens ma ten werset, gdy mamy ponad 30 tysięcy denominacji? I na dodatek żadna z nich nie uznaje autorytetu innej? Jakiemu Kościołowi mamy donieść? Baptystom? Prezbiterianom? Ewangelikom? Kalwinom? Kościołowi Luterańskiemu? Episkopalnemu? Anglikańskiemu? Niezależnemu kościołowi wolnych chrześcijan? W moim mieście tylko jest ponad 800 kościołów. Ponad setka różnych denominacji. Bo przecież i Baptystów i Prezbiterian i wszystkich innych są dziesiątki, setki odłamów. Jak się nie podoba pastor, jak się nie podoba nauczanie, cóż stoi na przeszkodzie założyć nową denominację?
„Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.”

Kościół od samego początku był pomyślany jako coś, co jest nie tylko niewidzialnym zbiorem owieczek, zjednoczonych podobną wiarą. Gromadą duszyczek kochających Jezusa. Z Biblii wyraźnie widać obraz organizacyjnego, instytucyjnego Kościoła. Kościoła, który przede wszystkim głosi Słowo Boże, ale także karze swe błądzące owieczki, nie zaniedbuje wdów i rozstrzyga spory doktrynalne. Ale to jest możliwe tylko wtedy, jak mamy Jeden Kościół. Inaczej musi się stać to, co się właśnie stało. Tysiące różnych sekt. I choć każda z nich, (mam nadzieję), pragnie tylko odnalezienia prawdy, to jednak fakty są takie, że pełnię prawdy ma jeden Kościół, a pozostałe 37999 denominacji błądzi. I choć wiem, że choć niemal wszyscy członkowie każdej z tych tysięcy sekt są przekonani, że to właśnie ich pastor, ich kościół i ich interpretacja jest prawdziwa, to jednak trudno nie zauważyć, że jest to po prostu niemożliwe.

Jezus powiedział:
Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. To niezwykłe słowa. Sam Bóg uzależnił się od decyzji omylnego człowieka. Jak mógł On postąpić tak nierozważnie? Widocznie mógł, skoro postąpił. Widocznie wie, że Kościół nie zbłądzi i nie zacznie głosić herezji. Widocznie opiekuje się swym Kościołem do dzisiaj. Ale obietnica ta była skierowana nie do każdego człowieka, ale do Apostołów. Nawet więcej, przede wszystkim do Piotra, który otrzymał klucze. Symbol urzędu i władzy w Królestwie. Wiemy to z wcześniejszych słów Jezusa, wypowiedzianych konkretnie do Piotra w Cezarei Filipowej:

Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.
(Mt 16, 18-19)

Jak więc to jest? Kto może „związywać i rozwiązywać”? Tylko ten, co ma klucze, czy wszyscy uczniowie? Odpowiedź brzmi „I tak i tak”. I Piotr i wszyscy uczniowie. Ale nie którykolwiek z uczni. Wszyscy następcy apostołów, jako ciało, jako grupa, jako „Magisterium”, Urząd Nauczycielski Kościoła mają dar nieomylnych decyzji w Kościele. Nie mają go indywidualni biskupi. Indywidualnie dar taki ma tylko ten, kto trzyma w swym ręku klucze. Namiestnik Chrystusowy i następca Piotra. Jest to nauka jak najbardziej zgodna z Biblią i zawsze Kościół ją tak rozumiał.

A co z tymi spoza Kościoła Katolickiego? Niezależnymi pastorami? Cóż, co z nimi to widzimy po owocach. Tysiące sekt, uczących czasem takich rzeczy, że włos staje na głowie. Są co prawda kościoły bardzo bliskie Katolickiemu w swym nauczaniu. Ale jeżeli nie ma między nami różnic doktrynalnych, to czemu jesteśmy osobno? Komu służy skandal rozbicia chrześcijaństwa? Jedyna osoba, jaka na tym korzysta, to krętacz, książę ciemności. Czy w ich Biblii nie ma tych słów Jezusa:


Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś.
(J 17, 20-23)

A jeżeli mają takie słowa, to co robią, aby skandal rozbicia i podziału chrześcijaństwa się zakończył?

Powiecie mi: Dobrze, to bardzo ładna teoria, ale popatrz na praktykę. Jakie skandale w tym Kościele, ile zła. Może teoretycznie uczy On tego wszystkiego, może Jan Paweł II był chodzącym świętym, może tacy ludzie jak matka Teresa z Kalkuty czy Padre Pio są współczesnymi świętymi, ale co z resztą? Odpowiem na to, że z resztą wcale nie jest tak źle. Są miliony świętych katolików. Że nie wszyscy? Zapewne. Ale w którym zborze są sami święci? A czy spośród wybranych uczni przez samego Jezusa byli sami święci? O ile sobie przypominam, to raczej wprost przeciwnie. Biblia nam pozostawia dość nieszczególny obraz apostołów. Nie oceniajmy więc Jezusa po Judaszu. Sam Jezus zresztą mówiąc o swym Królestwie, którym tu, na ziemi jest Jego Kościół, mówi:


Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili. Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.
(Mt 13,47-50)

Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę! Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy [ich], pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie. Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami. Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka, nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego? Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz, w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych.
(Mt 22,2-14)

Inną przypowieść im przedłożył: Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast? Odpowiedział im: Nieprzyjazny człowiek to sprawił. Rzekli mu słudzy: Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go? A on im odrzekł: Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza.
(Mt 13, 24-30)

Nie martwmy się więc, że Kościół nie może być tym, który Jezus powołał, bo w nim pełno grzeszników. Jakby w Kościele nie było grzeszników, ja pierwszy bym wyleciał. Jezus w swych przepowiedniach wyraźnie uczy, że grzesznicy zawsze będą. Kościół na ziemi jest po to, żeby z nas dopiero zrobić świętych. Dlatego mamy sakramenty, spowiedź, nieomylne nauczanie, przekazywanie depozytu wiary. Starajmy się własnym życiem i pomocą innym sprawić, żeby tych grzeszników było jak najmniej, ale fakt, że oni są, że nimi jesteśmy, wcale nie świadczy o tym, że Kościół Jezusa jest zły, skorumpowany i czas założyć nowy, lepszy i bez grzeszników. Kolejny, z numerkiem 38 001. O naiwności ludzka! Ten też rozpadnie się za rok, za dzień, za chwilę, bo komuś się coś znowu nie będzie podobało. A Jezus dalej będzie się modlił,
aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał.

Friday, September 02, 2005

Kim jest Jezus?

„My, chrześcijanie, wierzymy, że Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Kościół nas uczy, że jest On Boską Osobą mającą dwie natury: Ludzką i Boską. Jednak wiele osób, nawet nie negując faktu, że Jezus jest postacią historyczną i żył naprawdę w Palestynie przed dwoma tysiącami lat, nie zgadza się z takim stwierdzeniem. Celem tego tekstu jest wykazanie, że tylko interpretacja Kościoła jest możliwa do zaakceptowania. Każda inna jest nielogiczna i wewnętrznie sprzeczna.”

W całej historii ludzkości tylko dwie osoby wywoływały pytanie: „Kim on tak naprawdę jest?” w takim stopniu. Byli to Budda i Jezus. Wszyscy się zgadzają się, że byli to ludzie żyjący w pewnym okresie historycznym, prawdziwe historyczne postaci. Ten fakt jest raczej dobrze udokumentowany i jeżeli nie negujemy faktu, że Aleksander Wielki, czy Juliusz Cezar są prawdziwymi osobami, nie możemy negować istnienia Buddy, czy Jezusa.

Ale w przypadku tych osób, założycieli dwóch spośród głównych religii, ich wyznawcy uważali i nadal uważają ich za coś więcej niż wielkich myślicieli, filozofów, nauczycieli. Wielu z nich uważa ich za Bogów. Mamy jednak jedną zasadniczą różnicę: Budda sam wyraźnie powiedział, że jest tylko człowiekiem, nie Bogiem. Jezus wielokrotnie ukazywał swym uczniom fakt, że Nim jest.

Warto zauważyć, że zarówno buddyści, jak i chrześcijanie wierzą, że ich nauczyciele byli prawdomówni. Ciekawe więc jak ci buddyści, którzy Buddę uważają za Boga są w stanie pogodzić fakt, że on sam wyraźnie mówił, że Bogiem nie jest? Ale my, jako chrześcijanie, nie mamy takiej sprzeczności. Przypatrzmy się kilku wybranym wersetom, wskazującym na Jego Bóstwo:


Ja i Ojciec jedno jesteśmy.
(J10,30)

Odpowiedział mu Jezus: Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca?
(J 14,9)

Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Zanim Abraham stał się, Ja jestem.
(J 8,58)

Skoro więc rzekł do nich: Ja jestem, cofnęli się i upadli na ziemię.
(J 18,6)

Te dwa ostatnie wersety wymagają może wyjaśnienia. „Ja Jestem”, „JHWH” w hebrajskim zapisie Biblii, to imię jakie Bóg objawił Mojżeszowi, gdy ukazał mu się w płonącym krzaku. Słowa z ósmego rozdziału Ewangelii Jana wyraźnie wskazują, że Jezus podaje tu Imię Boga za swoje. Tak też to zrozumieli słuchający Go Żydzi i natychmiast chcieli Go ukamienować. Cytat z rozdziału 18., to scena z Ogrodu Oliwnego, gdzie uzbrojona banda przyszła pochwycić Jezusa. Na sam dźwięk słów „ Ja Jestem” padli na ziemię. Biblia nie mówi nam, czy to z szacunku, czy z powodu mocy tego Imienia. Pewno to drugie, bo szacunku dla Jezusa oni nie mieli żadnego. Tak czy inaczej jednak opis tej sceny wskazuje wyraźnie, że nie możemy odczytać słów Jezusa „Ja Jestem” jako tylko zwykłą odpowiedź na stwierdzenie, że Go szukają.

Ważna jest też reakcja Jezusa na stwierdzenia innych. Nigdy nie zaprzeczył On, gdy Jego uczniowie nazywali Go Bogiem. Wystarczy przypomnieć słowa Natanaela, czy Piotra w Cezarei Filipowej, czy Tomasza ze sceny spotkania z Jezusem po zmartwychwstaniu:


Odpowiedział Mu Natanael: Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!
(J 1,49)

Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego.
(Mt 16,16)

Tomasz Mu odpowiedział: Pan mój i Bóg mój!
(Jn 20,28)

Jezus nauczał, że to On jest naszym zbawieniem. Powiedział:


Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.
(J 14,6b)

Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie.
(J 11,25b)

Budda przeciwnie, nauczał, żeby nie patrzeć na niego, ale na jego “dharma”, nauczanie. Jezus mówił: „Ja jestem światłością świata”, Budda: „Sami macie w sobie światło poznania”.

Budda, Konfucjusz, Mahomet nie czynili cudów, nie uzdrawiali, nie przywracali umarłych do życia. Jezus tak, z największym ze znaków, własnym Zmartwychwstaniem. Do tego Jezus odpuszczał grzechy i zmieniał imiona ludzi. Każdy współczesny mu Żyd wiedział, że tylko Bóg może to uczynić. O ile więc widzimy jasno, że Budda jest założycielem nie tyle religii, co jakiejś filozoficznej drogi życia, opartej na przemyśleniach wielkiego myśliciela, to z Jezusem jest zupełnie inna sprawa. Albo jest On Bogiem, albo…

Każdy, kto czyta Ewangelie zgadza się, że Jezus był dobrym, mądrym człowiekiem i Jego nauczanie odznaczało się niezwykłą głębią. Zgadzają się z tym nawet niewierzący i wyznawcy innych religii. Mahometanie uważają Go za Proroka, a Gandhi uważał Go za największego moralistę w historii ludzkości. Wynika z tego, że był On człowiekiem godnym zaufania.

Ale jak był On rzeczywiście takim człowiekiem, to szczególnie powinniśmy mu zaufać, gdy mówił o sobie. Nikt przecież nie wiedział lepiej od Niego, kim On jest. Jedynie osoby z zaburzeniami psychicznymi myślą o sobie, że są kimś, kim nie są w rzeczywistości. W pewnym sensie właśnie taki fakt pokazuje nam, jak bardzo „normalny” jest człowiek: Im bardziej jego opinia o nim samym jest niezwykła, tym mniej „normalny” się nam on wydaje.

Gdybym ja napisał tutaj, że jestem najlepszym kierowcą ciężarówki na świecie, nikt by mnie nie uważał za wariata. Najwyżej za kogoś, kto ma wygórowane mniemanie o sobie i problemy z cechą skromności. Gdybym powiedział, że jestem najlepszym pisarzem, to już wielu by się postukało po głowie. Jakbym oświadczył, że jestem Napoleonem, byłby to niemalże dowód na moją psychiczną chorobę. No, a gdybym powiedział, że jestem Bogiem, zaraz bym został zapakowany w kaftan bezpieczeństwa. Czemu więc apostołowie uwierzyli Jezusowi? A za nimi ponad miliard katolików i setki milionów chrześcijan innych denominacji? Właśnie dlatego, że historyczny Jezus był godnym naszego zaufania.

Podobnie zjawisko zresztą wystąpiło w przypadku Buddy. Jego oświadczenie, że wszystko jest złudzeniem, że nasze wszystkie myśli nas zwodzą, że jedyne, co złudzeniem nie jest, i co jest realne, (z wyjątkiem pustki i nicości) jest nienazywalne i nieopisywalne, także jest dość ekstremalną nauką i trudną do przyjęcia. Fakt, że została ona mimo to przyjęta przez wiele osób za prawdziwą, wynika właśnie z tego, że Budda był człowiekiem świętym i godnym zaufania.

W baśni CS Lewisa „The Lion, the Witch and the Wardrobe” (Nawiasem mówiąc wspaniała książka, napisana podczas wojny dla dzieci wysiedlonych z Londynu na wieś, aby uniknęły niebezpieczeństw. Polecam także dorosłym. Zapewne jest też wydana po polsku) Lucy odkryła w szafie przejście do krainy Narnia. Gdy opowiedziała o tym rodzeństwu, nie uwierzyli jej. Peter, starszy brat Lucy opowiedział o tym staremu, mądremu profesorowi. Ten zapytał Petera, czy Lucy jest kłamczuchą. Brat odpowiedział, że na pewno nie. Może to zagwarantować, bo zna ją bardzo dobrze. -Czy zatem jest ona wariatką? Ma zaburzenia psychiczne? –Nie, na pewno nie, odpowiedział Peter. –A więc zostaje tylko jedna możliwość, odpowiedział profesor. Lucy musi mówić prawdę.

Ponieważ Peter znał Lucy lepiej, niż otaczający go wszechświat, wydawało się rozsądnjejsze w jego sytuacji uwierzyć Lucy i zmienić swe wyobrażenie o wszechświecie, niż odwrotnie. Ponieważ my wiemy o Jezusie i Jego prawdomówności więcej niż o tym, co może, a czego nie może zrobić Bóg, wydaje się także rozsądniejsze uwierzenie Jezusowi i zmienienie naszych wyobrażeń o tym, co Bóg może uczynić, niż odwrotnie.

Jeżeli jednak odrzucimy możliwość, że Jezus jest Bogiem, jaka nam zostaje alternatywa? Wtedy musielibyśmy przyjąć, że Ewangelie kłamią. Że tradycyjne chrześcijaństwo jest mitem, bajką, może zmyśloną historią. Ale wtedy nasuwają się pytania, na które naprawdę nie ma żadnych logicznych odpowiedzi. Oto siedem z nich:

1. Jeżeli Ewangelie kłamią, to kto je zmyślił i w jakim celu? Apostołowie? A co uzyskali dzięki temu? Męczeńską śmierć? Raczej mało atrakcyjna nagroda za kłamstwo. Kłamcy zawsze kierują się motywami przynoszącymi im jakieś korzyści. Apostołowie, patrząc po ludzku, nie odnieśli żadnych za to, że poszli za Jezusem.

2. Czemu tysiące pierwszych chrześcijan umierało za wiarę, jeżeli wiedzieli, że to kłamstwo? Wrogowie chrześcijaństwa, aby je zniszczyć w zarodku, potrzebowali zeznań tylko jednego, lub kilku świadków, którzy potwierdziliby, że to oszustwo. Serce kłamcy, jak zauważył Pascal, jest zmienne. Nie byłoby to takie trudne. Tymczasem tysiące osób były torturowanych, rzucanych lwom na pożarcie, krzyżowanych i mordowanych na inne sposoby i nic. Ani horror, ani strach, ani przekupstwo nie mogło spowodować, że ludzie ci odeszliby od Jezusa. Dlaczego? Bo wiedzieli, że to, co Jezus głosił i czego nauczał jest Prawdą.

3. Mówiąc o lwach… Co powodowało, że ludzie ci szli na śmierć szczęśliwi, ze śpiewem i radością w oczach? Co spowodowało, że taka postawa zarażała innych, powodowała zazdrość i zmieniła świat? To święci, nie teologowie nawracają świat. Ale święci nie są kłamcami, ani kłamcy nie zostają świętymi.

4. Jeżeli byłoby to nie tyle świadome kłamstwo, co wynik halucynacji, czy mit przypadkiem wzięty za prawdę, to musimy zapytać: Kto tej halucynacji uległ? Kto uwierzył w ten mit? Żydzi? Hmmm. Transcedentalny Bóg przez stulecia uczy Naród Wybrany, żeby nie mylić Go z pogańskimi wyobrażeniami bożków będących materialnymi rzeczami, stworzeniami zaledwie. I ten Wybrany Naród, który także oddawał życie za swego transcedentalnego Boga, o czy możemy przeczytać choćby w Księdze Machabejskiej, nagle ulega złudzeniu, halucynacji i zaczyna mylić jednego ze swych współbraci z Bogiem?

5. A jeżeli to nie Żydzi, ale poganie wymyślili ten mit, to jak on się znalazł w Nowym Testamencie? Spośród 27 Ksiąg NT, 25 napisali Żydzi.

6. Jeżeli fakt Bóstwa Jezusa miałby być tylko mitem, to ktokolwiek go zaczął, nie mógł uczynić tego za życia tych, co znali Jezusa. Naoczni świadkowie Jego życia i nauczania natychmiast by to oprotestowali. Tymczasem świadectwa wiary w Bóstwo Jezusa sięgają czasów najwcześniejszych, pierwszego wieku. Wynika z tego, że ci świadkowie Jego życia także w to wierzyli. Wiara w bóstwo Buddy nie zaczęła się przed upływem paru stuleci od jego śmierci.

7. Zostaje wreszcie świadectwo najwybitniejszych umysłów w historii ludzkości. Paweł z Tarsu, Jan, umiłowany uczeń Jezusa, Justyn, Klemens Aleksandryjski, Jan Damasceński, Orygen, Augustyn, Jan Chryzostom, Anzelm, Tomasz Aquinas, Bonawentura, Ockham, Mikołaj z Kuzy, Kajetan, Luter, Kalwin, Kepler, Ignacy Loyola, Dante, DaVinci, Michał Anioł, Descartes, Pascal, Leibniz, Kopernik, Newton, Kirkegaard, Newman, Pasteur, Kasper, Marcel, Galileusz, Tołstoj, Chesterton, Dostojewski, T.S. Eliot, C. S. Lewis, Karol Wojtyła i wielu, wielu innych. Każdy z nich znacznie przewyższa mnie intelektualnie, ale żaden z nich nie wątpił w Bóstwo Jezusa.

Mówiąc o świętym Tomaszu… Zauważył on, że jak Bóg nie stał się człowiekiem, to stała się rzecz dużo bardziej nieprawdopodobna. Mianowicie nawrócenie się całego świata przez największe kłamstwo w historii. Powstanie ideałów chrześcijańskich, przyjęcie innego sposobu życia, bezinteresownej miłości bliźniego i radykalne dążenie do świętości z powodu jakiegoś niezrozumiałego mitu. Tym bardziej, że nauka Jezusa, chrześcijaństwo, wcale nie jest prosta do przyjęcia i nie daje żadnych doczesnych korzyści.

W przeciwieństwie do Islamu, który naucza, że to przemoc i wycięcie w pień niewiernych daje zbawienie, prawdziwe chrześcijaństwo jest religią nastawiania drugiego policzka. Służenia innym. Przesłanie, które powinno wywołać co najwyżej uśmiech politowania. Powinno umrzeć z pierwszym pokoleniem jego zwolenników. Nie umarło jednak i zostało przyjęte przez cały cywilizowany świat. Wytłumaczenie tego czym innym, niż Łaską jest, z ludzkiego punktu widzenia, niemożliwe. Ale jak to Łaska Boga umożliwiła przyjęcie chrześcijaństwa, to to także potwierdza, że Jezus musiał być Bogiem.

Na koniec jedna jeszcze tylko uwaga. Jest wspaniała książka Vittorio Messoriego pod tytułem „Opinie o Jezusie”, zajmująca się podobną tematyką. Może tylko bardziej poprzez analizę tekstu Biblii i fakty historyczne, niż przez rozważania filozoficzne.

Messori to włoski dziennikarz, w Polsce najlepiej chyba znany z tego, że to on przeprowadził wywiad z Janem Pawłem II, wydany później jako książka „Przekroczyć próg nadziei”. „Opinie o Jezusie” są chyba pierwszą jego książką. Moim zdaniem najlepszą, a czytałem ich wiele. Jest to w pewnym sensie początek tryptyku. Pozostałe jego części to „Umęczon pod Ponckim Piłatem” i „Mówią, że zmartwychwstał”. Gorąco je wszystkie, a zwłaszcza „Opinie o Jezusie”, polecam.