Monday, December 17, 2012

Kolejny tydzień, kolejne sprawozdanie.

Jak obiecałem, zamieszczam kolejną relację z pracy. Minął bowiem kolejny tydzień. Ten się zaczął spokojnie, pierwsze dwa dni - praca lokalna, w mieście, stanie w korkach i wczesne powroty do domu. Ale potem było lepiej - jakieś wyjazdy do innych miast, dłuższe zmiany, mniej korków i więcej pieniędzy.

My mamy jakby dwa rodzaje pracy: Zabieramy naczepy załadowane w naszym magazynie i rozwozimy towar do odbiorcy, po czym zwykle wracamy z jakimiś "zwrotami" - puste skrzynki po mleku, palety, sprasowana tektura do recyklingu itp.  Czasem jednak jedziemy po towar do naszego magazynu: Po mleko do mleczarni, po mięso itp. Albo jazda do naszego magazynu w innym mieście i powrót do nas.

Czasem jest to połączone: Najpierw jadę z towarem, potem z pustą naczepą do mleczarni, zabrać mleko i powrót na bazę.  I w sumie nie ma wielkiego znaczenia co się danego dnia robi, zapłata i tak jest "na godzinę". Jedynie, gdy trzeba rozwozić towar w Charlotte w godzinach szczytu, praca jest dość nieprzyjemna, jeśli się nie lubi stania w korkach. To jednak szybko mija, a za opóźnienia firma płaci nam ekstra. Inaczej mówiąc, gdy jakaś robota powinna zająć 2 godziny, a z powodu korków zajęła trzy, mamy zapłacone za trzy.

Zatem jak to wyszło za pierwsze dwa tygodnie?  W pierwszym zarobiłem brutto 1150 dolarów. Nie wiem ile wyszło w drugim, to się okaże jutro, ale najprawdopodobniej był to bardzo podobny tydzień. Czyli, mogę przyjąć, 2300 brutto za dwa tygodnie, albo 60 tys dolarów rocznie.

Nie jest to jakaś niezwykła stawka, wielu kierowców zarabia tyle, albo nawet więcej.  Ja, w US Xpress, rozwożąc towar dla Dollar Tree zarabiałem średnio tysiąc dolarów tygodniowo, więc tylko 20% mniej. Ale 20% to jednak sporo, poza tym teraz jestem co noc w domu, nie pracuję tak ciężko - nie ma fizycznego, ręcznego rozładowywania towaru, a do tego mam tu jakieś dodatki - składka emerytalna ( do każdego dolara, jaki odkładam, firma dopłaca 50 centów, aż do sumy 1000 dolarów rocznie), bonus za bezpieczną jazdę, czy dzielenie się zyskiem z pracownikami. To wszystko się składa na ładną "trzynastkę", w skali roku wynoszącą parę tysięcy dolarów.

Poza tym ja zaczynam od najniższej stawki, 17,30 na godzinę. Po paru latach ta stawka wzrośnie do 23 dolarów, więc i zarobki wzrosną o kolejne 30%. I choć pewnie są tam dni, czy tygodnie, gdy pracy jest mniej, to przecież tak bywa wszędzie, a w transporcie artykułów spożywczych te fluktuacje zwykle są najmniejsze. Ludzie bowiem jedzą zawsze, niezależnie od sytuacji ekonomicznej, czy pory roku.

Wszystko więc wygląda dobrze i cieszę się, że udało mi się tę pracę zdobyć. A w miarę, gdy będę poznawał wszystkich odbiorców, będzie jeszcze przyjemniej, bo zniknie stres związany z faktem, że teraz nie znam adresów, najlepszej drogi itp. Co prawda mamy "książeczkę" z wszystkimi klientami, ich adresami i opisem jak najlepiej dojechać, używam także GPS-u, ale ciągle łatwiej jest, gdy się wraca do miejsca, które się widziało na własne oczy.

Wednesday, December 05, 2012

Minął tydzień.

Minął tydzień w mojej nowej firmie. Dwa dni pracowałem z innym kierowcą i głównie odwiedzaliśmy te miejsca, gdzie nawet najlepsi miewają problemy. Pisałem o tym w poprzedniej notce.  Trzeciego dnia byłem już sam i, rzecz jasna, przyszykowałem się duchowo do tego, by się pokazać z jak najlepszej strony. Wszystko miało być perfekcyjne, ale...

Ale nie było. Zaczęło się na bazie. auto nie chciało zapalić. Kręcił, dławił się, gasł - w końcu jednak odpalił i zabrzmiał, mimo miliona km na liczniku, pięknym, zdrowym warkotem. Do czasu.

Parę kilometrów od bazy zgasł, gdy ruszałem ze świateł. Na trzypasmowej ulicy, a ja na środkowym pasie. I spory ruch. Byłem bardziej czerwony na gębie, niż światła na sygnalizatorach - bo przecież wyglądało to, jakbym nie potrafił jeździć. Przynajmniej takie opinie wyrażały spojrzenia tych, którzy mnie objeżdżali bokami.

Auto odpaliło i ruszyłem dalej. Po pół godzinie zgasł w czasie jazdy autostradą. Zjechałem na pobocze, odpaliłem jeszcze raz i dojechałem do klienta. Tam się rozładowałem i... to by było na tyle. Zadzwoniłem do dyspozytora po pomoc, bo samochód odmówił kolejnym próbom odpalenia silnika.

Czemu nie zadzwoniłem wcześniej? Czemu nie zawróciłem, gdy zgasł na światłach, kilka km od bazy? Hmm... Pewnie powinienem, ale to przecież pierwszy dzień w pracy. Co będzie, jak auto już dalej będzie pracować normalnie? Wyjdę na idiotę. "Nowy kierowca, nie umie jeździć, dzwoni, że zgasł mu silnik na światłach, a teraz przecież wszystko gra. samo się naprawiło?"  Wszyscy znamy złośliwość przedmiotów martwych. Każdy z nas przeżył podobne doświadczenie. Jedziemy do mechanika, tłumaczymy, że coś dzwoniło, stukało i gwizdało, a mechanik patrzy na nas, jakbyśmy spadli z księżyca. "Przecież nic nie słychać, coś się panu przewidziało".

Po godzinie przyjechał mechanik. Odpalił auto "samostartem". Nie wiem jak to się teraz nazywa,  taki aerozol wybuchowy, którym psikamy  do filtra powietrza i samochód pali jak złoto. Nawet, gdy nie ma paliwa. Oczywiście to żadna naprawa, ale mechanik powiedział, że nie widzi niczego złego z autem, silnik gra i mam jechać dalej.

Pojechałem. Klient numer dwa. Rozładowałem się, nie gasząc silnika, ale silnik sam się zgasił. i nie odpalił więcej. Telefon, po kilku godzinach przyjechał "tow truck", samochód pomocy drogowej, przyciągając mi inny ciągnik i zabrał tego na bazę do warsztatu. A ja, za nim, wróciłem innym pojazdem.

Dzień był jeszcze młody, mogłem dostać kolejną trasę, ale na dziś mi podziękowano. Poszedłem więc do domu, lekko poirytowany. Ładnie się zaprezentowałem w pierwszym dniu. Niby nie moja wina, ale... wiadomo, jak to jest.

Kolejne dwa dni akurat miałem wolne i wczoraj zacząłem mój "normalny" tydzień: Wtorek do soboty, pięć dni. Wczoraj dostałem sprawne autko i klientów w mieście oddalonym o 200 km. Cztery miejsca, czas na wykonanie pracy: 14 godzin. My mamy "komputerowe godziny" w pracy, wszystko ma swój czas. Nawet, gdy w jakimś mieście jest paru klientów, mamy obliczony rzeczywisty dystans między nimi, nie tak, jak było w US Xpress, gdzie z Charlotte do Charlotte zawsze było zero mil, nawet, gdy faktycznie trzeba było przejechać ich czterdzieści.

Zacząłem pracę o 15, zakończyłem o 3 rano. Wyrobiłem się w 12 godzin. Co to znaczy? to znaczy, że jestem wydajnym pracownikiem. W firmie nie ma ekonoma z batem, który stoi nad każdym zatrudnionym, jest system wynagradzania, który sam kontroluje kierowców. Ja mam na początek 17,30 na godzinę. Wczorajsza trasa płaciła więc 17.30 x 14 = 242 dolary. Ponieważ wykonałem pracę w 12 godzin, zarabiałem 20 dolarów na godzinę. Zatem to w moim interesie jest, by się żwawo brać za pracę. Obcyndalanie nic nie daje, płacone mamy i tak "godziny komputerowe".

Zdumiewające jest jednak to, że w tej firmie średnio kierowcy zarabiają niemal 20% więcej, niż pracują. Dokładna średnia to 118% w przekroju całej firmy. Tak więc mój wczorajszy wynik nie był czymś nadzwyczajnym, to raczej coś, czego się oczekuje od pracowników. I nie jest tak, jak było w PRL-u, że gdy wszyscy przekraczają normę, to się normę podnosi. Tu raczej ważniejsze jest dla pracodawcy, by kierowcy mieli motywację do wydajnej pracy. Podnoszenie normy takiej motywacji szybko by ich pozbawiło.

Dziś kolejna trasa za miasto, do miasta odległego o 200 mil. Zaczynam o 16:30, będzie długa noc. Kończę zatem, bo się strasznie rozpisałem i uciekam do pracy. Trochę głupio bez Was, po tylu latach wspólnego podróżowania, ale zacząłem ponownie dokształcanie, słuchanie moich wykładów na taśmach i słuchanie polskiego radia i audiobooki - teraz słucham Wiedźmina, dzięki Wojtkowi, który mi go podesłał - więc nie jest źle. Żal, że nie ma kamerki, ale życie toczy się naprzód i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie pomoże.

Pozdrawiam serdecznie i za parę dni będzie kolejna relacja, a teraz muszę uciekać do pracy. Nie wypada bowiem spóźniać się w pierwszym tygodniu pracy... Zwłaszcza, że pierwsze dwa miesiące, to jest okres próbny i znacznie łatwiej wtedy wylecieć z roboty. Szczególnie, gdy się człowiek powinien pokazać z jak najlepszej strony - jako osoba odpowiedzialna, na której zawsze można polegać.

Szerokości zatem i przyczepności i niech nas św. Krzysztof ma w swej opiece.

Wednesday, November 28, 2012

Pierwszy dzien w nowej pracy

Mam za sobą pierwszy dzień w nowej pracy. Jak zatem było? 

Pierwszy dzień zawsze jest stresujący. Jeździłem z kierowcą, który pracuje tam już siedem lat, a na naczepie mieliśmy towar do najgorszych miejsc w mieście. Jego zadaniem było pokazać mi jak tam sobie poradzić i sprawdzić, czy rzeczywiście to zrobię.

Polak, który był moim przewodnikiem powiedział, że niedawno zadzwonił do niego dyspozytor i poprosił go, by podjechał do jednego ze sklepów, bo tam świeżo przyjęty kierowca od trzech godzin usiłuje cofnąć do rampy. Sklep ten nie przyjmuje towaru po 21, ze względu na bliskie sąsiedztwo domów, których mieszkańcom przeszkadza hałas. Tymczasem to już była 23, a kierowca nadal walczył. A przecież to był doświadczony szofer, jeden z lepszych.

Gdy przyjmowaliśmy się do pracy, dwóch kierowców i dwóch ładowaczy, dyrektor przywitał nas i pogratulował, mówiąc, że wie, że jesteśmy jednymi z najlepszych, bo na każde miejsce pracy u nich przypada co najmniej stu kandydatów. Po czym zapytał, czy są wśród nas kierowcy. Gdy się przedstawiliśmy, powiedział, że naszym przypadku to jest bliżej tysiąca kandydatów na jedno miejsce. Zatem jesteśmy "crème de la crème", najlepsi z najlepszych.

Miałem więc lekkiego stresa, jadąc do tego "legendarnego" miejsca, ale okazało się, że wcale nie taki diabeł straszny, jak go malują. Jasne, musiałem "podciągnąć" kilka razy, zanim udało się wjechać, ale nie zajęło to więcej, niż pięć minut. Inne sklepy były łatwiejsze, choć w każdym z nich trzeba uważać. Bo uważać trzeba wszędzie.

Po rozładowaniu pierwszej naczepy, w trzech sklepach i zabraniu pustych palet i skrzynek z czwartego wróciliśmy na bazę. Zabraliśmy drugą naczepę, tym razem lodówkę i mieliśmy jeszcze cztery sklepy. Po 11 godzinach powrót i koniec pracy. Tankowanie auta, przemycie szyb i powrót do domku. Kolejny dzień w pracy w piątek.

Mój "trener" powiedział, że on stara się brać dodatkowe dni, gdy to jest możliwe, więc często pracuje sześć dni w tygodniu i że zarobił w ubiegłym roku ponad 80 tys dolarów. Ja, rzecz jasna, nie zarobię tyle w pierwszym roku, bo też do maksymalnej stawki będę dochodził przez trzy lata, ale nawet, gdyby na to trzeba zaczekać parę lat, to warto. Lokalna praca kierowcy z takimi zarobkami to jest coś.

A przecież tam jest nie tylko pensja, ale są dodatkowe formy wynagradzania kierowców. "Safety bonus", dodatek za bezpieczną, bezwypadkową i bez mandatów jazdę, który może w skali roku przekroczyć 2 tys dolarów, plus udział w zysku firmy, wypłacany dwukrotnie w roku, wynoszący także ok. 1500 na rękę raz na 6 miesięcy, poza tym coroczne podwyżki, dopłacanie 50% do składki emerytalnej przez firmę, aż do 1000 dolarów w skali roku - to wszystko, choć może drobiazgi, dodaje się razem i powoduje, że praca tam jest przyjemna i pożądana.

Jaka różnica w porównaniu z takim US Xpress, który nie płaci dodatkowo nic. Ani za tankowanie, ani za mycie auta, ani za codzienną obsługę - jak się koła nie kręcą, to kierowca nie zarabia, nawet, gdy ma obowiązki związane z pracą. Oczywiście są wyjątki, jak rozładunki dla Dollar Tree, ale i tam nie ma szans na zarobienie tylu pieniędzy co w mojej nowej firmie, a pracować trzeba naprawdę ciężko.

Mówiąc o ciężkiej pracy - tutaj cały towar jest na paletach i wywozi go z naczepy personel sklepu. Kierowca ma im "asystować", co w praktyce sprowadza się do tego, że sprawdza etykiety na paletach i ewentualnie podtrzymuje te, co są niedbale i krzywo zabudowane. Trudno więc tam się przepracować.

Na razie więc jestem bardzo zadowolony, a jak to będzie później, okaże się w praniu. Mam jeszcze jeden dzień z asyście doświadczonego kolegi, potem w sobotę pierwszy samodzielny wyjazd. Potem dwa dni przerwy i we wtorek zaczynam pierwszy normalny tydzień, pięć dni pod rząd. Gdy się tamten tydzień skończy, zapewne będę wiedział więcej jak ta nowa praca "smakuje" i z pewnością podzielę się z Wami swoimi wrażeniami.


Wednesday, November 21, 2012

Kamera live? Niestety, to już koniec.

A więc stało się to, czego wszyscy się tu obawiali. Nie będzie już kamery live z tras. Zakończył się pewien wspaniały etap mojego życia i nic na to nie mogę poradzić.

Są dwa ważne powody dlaczego tak musi być. Pierwszy i najważniejszy jest taki, że mój nowy pracodawca przywiązuje niezwykle dużą wagę do bezpieczeństwa na drodze. Do tego stopnia, że np. za używanie telefonu, nawet podłączonego do urządzenia głośnomówiącego, czy do słuchawki można wylecieć z pracy. Także za jedzenie w czasie jazdy, czy jakąkolwiek inną aktywność rozpraszającą uwagę kierowcy.

Oczywiście ja zawsze byłem niepokorny i nie będę ukrywał, że przeszła mi przez głowę myśl, by po prostu robić to co robię nadal i nikomu nic nie mówić, ale...

Ale po pierwsze zależy mi na tej nowej pracy. Dużo bardziej, niż na pracy w US Xpress, więc jej utrata byłaby zbyt bolesna. Po drugie - i to jest przyczyna numer dwa dlaczego kamery już nie będzie - moja nowa praca to będzie jazda w stałych godzinach, od 23 do 7, czy 8 rano w Polsce. A w tych godzinach, zwłaszcza w zimie  ani nic nie widać, bo jest noc, ani nie ma chętnych do oglądania, bo wszyscy śpią.

Czy zatem już się nie zobaczymy? W trasie już nie, ale być może zrobimy coś w rodzaju audycji z domu. Jakąś godzinkę dziennie, czy dwie, przed moją pracą, powiedzmy o 18 lub 19 polskiego czasu. To na razie wstępna idea, ale jak Wam się podoba, napiszcie.

Dziękuję Wam za te lata spędzone razem. Szkoda, że się nie da tego kontynuować, ale cóż... tak już w życiu jest, że nic tu nie trwa wiecznie. Pozostaje nasze forum i blog i kanał na YouTube, gdzie na pewno będą się pojawiały nowe filmiki. Także takie, na których będę odpowiadał na Wasze pytania, jeżeli będzie taka potrzeba. 

Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia!

Sunday, November 18, 2012

Charlotte Auto Show 2012 plus...

Nie zapomniałem sobie o Was, ale zupełnie nie mam czasu... W piątek byłem na wystawie samochodowej, w sobotę na torze, dziś parę fotek "na smaka". Będzie więcej, obiecuję.

Klasyka brytyjska, Austin Healey 3000 i MG TD, nowy Boxter, Ferrari FF (cena 400 tys $$$), nowy SL AMG, jakiś Maserati i dwa amerykańskie klasyki, Ford T i Chevy Impala:

_________________

Sunday, October 21, 2012

Mustangi i nie tylko

Korzystając z chwili czasu na bazie wkleję parę fotek z ostatnich dni. Kilka Mustangów z warsztatu, gdzie była hamownia, na której sprawdzałem swoje auto:



Cadillac XLR, daleki krewniak Cvorvette. Ma tę samą płytę podłogową, ale inny silnik i zawieszenie:



Kenworth W 900 z ciekawymi lampami:



1940' Ford:



Chevrolet Malibu z "drabiniastymi" kołami:



Chevrolet Corvair:



Widok z mostu na port w Jacksonville, FL:



"Zezowate szczęście", czyli Morgan Aero 8



Fisker Karma. Henrik Fisker, założyciel firmy Fisker Automotive, Inc zaprojektował takie samochody, jak Aston Martin DB9, Aston Martin V8 Vantage, Fisker Karma, czy BMW Z8.



Peterbilt 387:



Pan policjant na poboczu, z suszarką w ręce:



Dodge Viper i Dodge Challenger: