Wednesday, July 30, 2008

Polityka małych kroków

Powrócę jeszcze raz do tego, o czym pisałem przed paroma dniami. Chcę to zrobić dlatego, że jest to bardzo ważna sprawa, a boję się, że mogła być niezauważona w poprzednim poście. Chodzi mianowicie o tę propozycję, by każdy z nas przekonał do Jezusa tylko dwie osoby.

Świat potrzebuje ewangelizacji, ale praca ta przypomina sprzątanie stajni Augiasza. Na dodatek nie wydaje się, by nagle zjawił się jakiś Herakles i sprytnym sposobem dokonał dzieła. Jeden potop już był i Bóg obiecał, że nie będzie następnego. Nie oczyszczą żadne wody tego gnoju, który nam zatruwa dziś atmosferę. Chyba, że to sam Duch Święty wystąpi w roli Heraklesa. Jednak zanim to nastąpi to właśnie nas czeka ta niewdzięczna praca.

Jednak nie powinno nas to przerażać, bo nie jesteśmy sami. A będzie nas coraz więcej. I o tym właśnie chciałbym ponownie napisać.

Święta Tereska z Lisieux dlatego została doktorem Kościoła, że nauczyła nas jednej bardzo ważnej rzeczy. Mianowicie tego, że nie musimy dokonywać wielkich czynów. Wystarczy, że robimy małe dobre uczynki, ale wykonujemy je z wielką miłością. Jest takie znane chińskie powiedzenia, że najdłuższą podróż zaczyna się od postawienia pierwszego kroku. Najbardziej zagnojona stajnia zostanie oczyszczona gdy zaczniemy od wyrzucenia pierwszych wideł gnoju. Najbardziej zdeprawowana cywilizacja zacznie się odmieniać od nawrócenia pierwszego serca. Najlepiej naszego.

Jak to się stało, że apostołowie byli w stanie nawrócić cały świat? I do tego zrobili to tak szybko? Bez SMS-ów, Internetu, TVN 24 i nawet bez radia. To proste: Opowiedzieli o Chrystusie tym, którzy byli obok nich. A ci poszli z Dobrą Nowiną dalej i wszystko ruszyła jak lawina. Nie chodzi bowiem o to, byśmy dotarli do milionów. Zawsze chodzi tylko o to, byśmy dotarli do jednego człowieka.

Oczywiście nie każdy ma identyczny wpływ na otaczającą go rzeczywistość. Dziennikarz w radiu czy w katolickiej gazecie dotrze do większej grupy ludzi, niż ktoś bez takich możliwości. Ktoś, kto pisze bloga i publikuje swoje przemyślenia w Necie ma więcej odbiorców, niż ktoś, kto tylko w pracy, wśród kolegów dzieli się swoją miłością do Jezusa. Ale potrzebni są wszyscy i nikt nie jest mniej ważny.

Takie osoby, jak pani redaktor Joanna Najfeld, z którą zamieniłem wczoraj parę słów, gdy była gościem audycji Radia Józef, czy pan redaktor Franciszek Kucharczak, którego mam zaszczyt nazywać swoim przyjacielem są wręcz niezbędni dla tego dzieła. Na szczęście takich osób jest wiele i będzie ich coraz więcej. Są niezbędni, by publicznie dać świadectwo Prawdzie. Takie spotkania w nieprzychylnych nam mediach, jak audycja w TVN 24 z udziałem pani redaktor Joanny Najfeld, którą można zobaczyć tutaj:



… są konieczne, by zobaczyć jak zakłamani są nasi adwersarze. Jak bardzo rzeczywistość jakiej są częścią jest różna od propagandowego obrazu, jaki starają się nam przedstawić. Oni bowiem, propagatorzy świata bez Boga, mają szeroko otwarty dostęp do mediów i bez osób takich jak pani Joanna mogliby łgać do woli, nie bojąc się, że ktokolwiek im te łgarstwa uświadomi.

Jednak tak naprawdę ważniejszy jest osobisty, bliski kontakt. Nic go nie zastąpi. Pamiętamy z Ewangelii, że gdy Jezus przemawiał do tłumów, a przy okazji ich nakarmił, to zyskiwał tysiące wyznawców, których wiara była potwornie płytka. Była jak ziarno spadające na skałę. Skończyła się wyżerka, zaczęła się trudna nauka o Prawdziwym Chlebie i wszyscy odeszli mówiąc” „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?”. Ale kiedy Jezus rozmawiał z jedną osobą, czy to z Samarytanką przy studni, czy nierządnicą przyłapaną na grzechu, to spotkania te odmieniały je trwale. Na całe życie.

Dlatego nie przejmujmy się, że nie jesteśmy panią Najfeld. Nie przejmujmy się, że nie mamy własnego cotygodniowego felietonu w Gościu Niedzielnym jak pan Kucharczak. Przekonajmy dwie osoby w naszym otoczeniu do Jezusa. Przekonajmy je tak, by one same poszły dalej z Dobrą Nowiną. By i one przekonały dwie następne, a zanim minie pokolenie nawrócimy cały świat. To naprawdę da się zrobić. Jedynie wtedy nam się to nie uda, gdy nie zrobimy tego najważniejszego, pierwszego kroku.

I oczywiście, jak już wspominałem, musimy zacząć od siebie. Nie mamy wiary? Módlmy się o nią. Nie potrafimy się modlić? Módlmy się o to, byśmy potrafili. Modlitwa to nic innego, niż rozmowa z Bogiem. Nie musi być „formalna”, nie musimy znać żadnych tekstów. Modlitwa musi pochodzić z serca, musi być zwyczajną, osobistą konwersacją. Opadają nam ręce? Módlmy się. Przeraża nas nasza rzeczywistość? Módlmy się. Nie wiemy, jak zacząć? Módlmy się. Opowiedzmy właśnie o tym Jezusowi. Oddajmy się Mu do dyspozycji, z naszymi słabościami, z naszym lękiem, ale oddajmy się ze szczerego serca, a On już sam dokona za naszym pośrednictwem wspaniałych rzeczy. Zaufajmy Mu tylko, a reszta ułoży się sama.

To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat. (J 16,33)

Friday, July 25, 2008

Orędzie z Medjugorie 25 VII 2008

"Drogie dzieci! W tym czasie, gdy myślicie o odpoczynku dla ciała, wzywam was do nawrócenia. Módlcie się i pracujcie tak, by wasze serce pragnęło Boga Stwórcy, który jest prawdziwym odpoczynkiem dla waszej duszy i ciała. Niech On odkryje przed wami swoje oblicze i niech obdarzy was swoim pokojem. Jestem z wami i oręduję za każdym z was przed Bogiem. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie."

Monday, July 21, 2008

Mały kurs podstaw matematyki, czyli jak zwyciężyć świat

Dzisiaj będzie trochę statystyki i trochę rachunków. Ja wiem, że matematyka przeraża wielu ludzi i rozumiem to doskonale. Ja sam, choć chodziłem do klasy mat-fiz w liceum i zdawałem na maturze matematykę jako wybrany przedmiot, to teraz, gdy mój syn pyta o pomoc przy zadaniu z matmy, przypominam sobie nagle, że muszę wyjść z domu. Najwyraźniej coś się zmieniło, podniósł się poziom nauczania, czy coś, bo jakoś nic nie mogę zrozumieć z materiału przerabianego w pierwszej klasie liceum. Obiecuję więc, że moje wyliczenia będą nie tylko znacznie prostsze, niż materiał z pierwszej licealnej, ale nawet sam podam wynik.

Najpierw trochę wyliczeń o bardzo pesymistycznym wydźwięku. Sprowokowała mnie do nich wiadomość, że statystyczna polska rodzina ma tylko 1,25 dziecka. I prawdę mówiąc trochę mnie ta wiadomość przeraziła i bardzo zasmuciła. Dlaczego? Bo znaczy to, że i naszemu narodowi grozi wkrótce zniknięcie z powierzchni Ziemi.

Cała nasza historia to walka o przetrwanie. Polska leży bowiem nie tylko między dwoma narodami, które zawsze miały ekspansywne ambicje, ale też była „przedmurzem chrześcijaństwa”. Atakowana przez sąsiadów, przez „niewiernych” ze wschodu i sporadycznie napadana przez inne narody, jak choćby Szwedzi. My jednak bohatersko i mądrze się broniliśmy i uważam, że nasz naród należy do najdzielniejszych narodów na świecie. A każdego, który sobie postawił za cel wynarodowienie nas, wymazanie nas z istniejącej rzeczywistości, uważaliśmy słusznie za wroga, którego należy pokonać i unicestwić, albo zawrzeć z nim pokój. Jaka bowiem była inna inna alternatywa? Alternatywą była śmierć narodu.

Narody bowiem są jak ludzie. Rodzą się, rosną, rozmnażają, a potem się starzeją i umierają. Tylko, że nie jest powiedziane, że naród nie może istnieć 10 tysięcy lat. Że musi umrzeć po upływie tysiąclecia. Ale wiemy, że niektóre narody istnieją od tysięcy lat. Inne szybko wymarły, na skutek pokonania przez zewnętrznych wrogów, czy też na skutek wewnętrznego rozkładu.

Kto jest więc teraz największym wrogiem naszego narodu? Nikt inny, tylko my sami. Nikt nam tak naprawdę teraz zewnątrz nie zagraża. To nasze żony i córki mogą nasz naród unicestwić A my je do tego namawiamy. Bo jeżeli będą one miały tylko po „jeden koma dwadzieścia pięć” dziecka, to wystarczy zaledwie 200 lat, byśmy przestali istnieć. Popatrzcie na tę tabelkę:



Image Hosted by PicturePush



Żeby nie komplikować zbytnio, przyjąłem, że nas jest 40 milionów, po 10 w każdej grupie wiekowej. Każda kolejna kolumna pokazuje, co się stanie za 20 lat. Ci z przedziału wiekowego 0-20 lat staną się przedziałem wiekowym 20-40, ci najstarsi odejdą na zawsze, a w pierwszym rzędzie urodzą się dzieci tych, co dorośli. Ale jak 10 milionów ludzi stworzy 5 milionów małżeństw, a każde będzie miało po 1,25 dziecka, to zamiast nowych 10 milionów naszych rodaków będzie ich tylko 6,25. W ostatnim poziomym rzędzie jest suma osób z wszystkich grup wiekowych. Sami zobaczcie, jak ich szybko ubywa. Za 200 lat praktycznie nie ma już nikogo.

Czy to znaczy, że Polska zamieni się w puszczę? Że porosną ją dziewicze lasy? Nie sądzę. Ale obawiam się, że naród zamieszkały te ziemie to już nie będą Polacy. Obawiam się, że nawet mogą oni wyznawać inną religię. Religię, która także uczy, że dziecko jest błogosławieństwem i której wyznawcy nie zbuntowali się przeciw tej nauce. Narody istnieją bowiem tylko wtedy, gdy są w nich silne rodziny, a rodzina w Polsce jest teraz chora. I jak się nie wyleczy, to śmierć naszego narodu jest nieuchronna. Rak to choroba komórek. Rodzina jest komórką, z której zbudowane jest ciało narodu. Obawiam się, że nasz naród ma bardzo rozsianego raka na swym ciele.

Ale nie popadajmy w rozpacz. Teraz będzie trochę optymizmu. Zakończyły się właśnie Światowe Dni Młodzieży i setki tysięcy, miliony młodych ludzi spotkało się z papieżem. Bardzo wielu z nich odmieniło na skutek tego spotkania życie. Papież nawoływał do tego, by wyjść na zewnątrz z naszą wiarą. By sięgać do innych. I nie jest to nic nowego, to kontynuacja nawoływania przez Jana Pawła Wielkiego do nowej ewangelizacji. Tylko czasem nas takie wołanie przeraża. Co my możemy zrobić? „Żniwo wielkie, ale robotników mało”. I tu nam może pomóc także matematyka. Jak? W bardzo prosty sposób.

Każdego nas przeraża myśl, że musimy nawrócić miliardy osób. Ale gdybyśmy mieli tylko nawrócić dwie osoby, to już nie jest to zadanie ponad siły, prawda? Powiedzmy więc, że ja tego roku przekonam tylko dwie osoby do tej idei. Tylko dwie. Ale przekonam je także do tego, by one poszły dalej. W końcu wszyscy pamiętamy, że Jordan wpływa do dwóch jezior: Najpierw do Genezaret, a potem do Morza Martwego. Ale Morze Martwe jest… no, właśnie martwe. Martwe, bo nic z niego nie wypływa. A Jezioro Genezaret jest pełne życia. Nie bądźmy więc i my martwi i niech z nas wypływa to, co do nas wpłynęło. Żywa woda. Podzielmy się tym, co otrzymaliśmy.

A więc udało mi się przekonać dwie osoby. I co to zmieni? Zaraz się przekonacie. One z kolejnym roku przekonają kolejne dwie każda, a więc po dwóch latach mamy już czterech przekonanych. I to nie licząc, dla ułatwienia, tych poprzednich. Ciągle nie zmieniliśmy losów świata? A ja myślę, że jednak tak. Bo za trzy lata będzie ośmiu odmienionych, za cztery szesnastu, za pięć trzydziestu dwóch, za sześć sześćdziesięciu czterech, za siedem stu dwudziestu pięciu, za osiem dwustupięćdziesięciu, za dziewięć pięciuset i za dziesięć lat tysiąc.

No, to rzeczywiście wielkie halo, powiecie. Dziesięć lat i tysiąc nawróconych. Co to zmieni? Wszystko, bo to dopiero początek. Następne dziesięć lat wszystko się powtarza, ale już nie zaczynamy od jednej osoby, ale od tysiąca. A więc nie kończymy na jednym tysiącu, ale na milionie. Więc trzecie dziesięć lat zaczyna się od miliona, którzy po roku nawracają dwa miliony, po dwóch latach cztery… i po trzech dziesięcioleciach mamy miliard nawróconych, pałających gorącą miłością do Jezusa ludzi. A teraz to już kwestia paru chwil. Po roku dwa miliardy, po dwóch latach cztery i po trzech nie mamy już kogo nawracać. Zdobyliśmy świat.

To naprawdę jest takie proste, jak powyżej napisałem. To naprawdę polega na tym, by przekonać dwie osoby, że warto żyć dla Jezusa i że trzeba wyjść do innych z Dobrą Nowiną. I, prawdę mówiąc, nie mamy innej alternatywy. Albo zaczniemy tak, jak pierwsi chrześcijanie, głosić wszystkim Jezusa, albo przestaniemy istnieć. Fizycznie i duchowo. I o ile nie mogę nikomu zagwarantować, że nawrócimy cały świat w 30 lat, to mogę zagwarantować, że jak nie spróbujemy, jak się od razu poddamy, to nie mamy nawet szans. Poza tym to nie musi być 30 lat. Nawróćmy jedną osobę w rok, drugą za dwa lata. Przedłuży się to trochę. Trudno. Ale jak nie będziemy siedzieć na rękach, to prędzej czy później jesteśmy po prostu skazani na sukces.

I jeszcze jedno. Zawsze pamiętajmy, że to nie my nawracamy. My dajmy świadectwo prawdzie, ale pamiętajmy, że nawrócenie pochodzi tylko od Boga. Bóg nie wymaga od nas, byśmy odnosili sukcesy, ale byśmy byli wierni. Może więc nie jest to jeszcze czas. Może ziarno zasiane przez nas potrzebuje więcej czasu. Święty Paweł pisze: „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost.” Siejmy więc i podlewajmy i oddajmy resztę w ręce Boga. Ale nie obawiajmy się zbytnio. Bo o ile zewsząd do nas nadchodzące wieści są iście „hiobowe”, to ja, hiob, mam tutaj wieść bardzo optymistyczną. Naprawdę możemy odmienić losy świata i naprawdę niewiele do tego potrzeba. Wystarczy zacząć od siebie, a potem przekonać dwie osoby. Może współmałżonka i dziecko. Może rodziców. Może przyjaciół. Może nawet księdza w naszej parafii. Ale musimy wyjść z tym na zewnątrz. Alleluja i do przodu i zanim przeminie jedno pokolenie, cały świat będzie nasz. Co było do udowodnienia, amen.

Wednesday, July 16, 2008

Peter Kreeft w Belmont Abbey College.

Właśnie przed paru dniami zakończył się weekend, podczas którego miałem wiele wspaniałych duchowych doświadczeń. Uczestniczyłem w konferencji pod nazwą “Combating Relativism And The Culture Of Death On College Campuses, In The Media And Beyond” (“Zwalczając relatywizm i kulturę śmierci na uniwersytetach, w mediach i poza nimi”). Przez trzy dni chłonąłem słowa przypominające nam realia, w jakich żyjemy w dzisiejszym świecie. Wiele tych słów było bardzo optymistycznych, wręcz wzruszających. Każdy z mówców swą postawą dawał świadectwo wiary. Każdy z nich świadczył, jak wielkie rzeczy w jego życiu uczynił wszechmocny Bóg i jak te zmiany wpłynęły i ciągle wpływają na innych. I co ciekawe, te słowa można odnieść do każdego z uczestników tej konferencji, niezależnie od jego pochodzenia, czy wykształcenia.

Mieliśmy bowiem zaszczyt usłyszeć naprawdę parę wybitnych intelektualistów. Ludzi wykształconych i uczących innych. Profesor Peter Kreeft jest jednym z najwybitniejszych współczesnych filozofów. Studiował na kilku uczelniach, z Yale włącznie. Napisał ponad 45 książek. Równocześnie jest człowiekiem, który nie tylko nie wstydzi się swych poglądów i przekonań, ale potrafi je doskonale uzasadnić. Profesor Peter Kreeft chcąc być uczciwym wobec siebie odkrywszy pełnię prawdy w Kościele Katolickim został katolikiem i to wczasach, gdy nikt nie słyszał jeszcze o takich przypadkach. Gdy to było całkiem „niemodne”. Teraz mamy tysiące nawróceń na katolicyzm w USA, ale Peter Kreeft uczynił to pół wieku temu i jak sam mi powiedział, wszyscy jego znajomi i rodzina uważali wtedy, że musiał chyba zwariować.

Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki


Ja już pisałem o tej ciekawej postaci parokrotnie. Na przykład tutaj: http://polonus.livenet.pl/viewtopic.php?t=210 Także pisząc swoje teksty korzystałem często z jego książek i wykładów, których wiele jest dostępnych na jego stronie, www.peterkreeft.com/audio.htm Zwłaszcza pisząc filozoficzne teksty, jak na przykład argumenty na istnienie Boga, zakład Pascala, czy problem czasu, przekazywałem to, czego mnie Peter Kreeft nauczył. A parę dni temu mogłem go poznać osobiście i podziękować mu za to. Oczywiście zapewnił mnie, że absolutnie nie ma nic przeciwko temu, bym korzystał z tego, czego się od niego nauczyłem.

Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki


Peter Kreeft jest głęboko wierzącym człowiekiem. Nie raz podkreślał, że to nasza osobista świętość i wierność Kościołowi, a więc Jezusowi, są ważniejsze od wiedzy. Każdy z nas musi dążyć do świętości, inaczej ani nie przekonamy nikogo do Boga, ani nie będziemy skutecznie pomagali ruchowi ekumenicznemu, ani też nie osiągniemy zbawienia. Nie możemy bowiem zapominać, że tylko święci idą do nieba. Dla tych „drugich” jest przygotowane całkiem inne miejsce.

Peter Kreeft nie boi się szukać niekonwencjonalnych dróg do dotarcia do naszych serc i rozumów. Wzorując się na CS Lewisie i jego „Listach starego diabła…” w pewnym momencie wyjął z kieszeni…rogi, włożył sobie na głowę i przedstawił swój wykład tak, jakby to był list-instrukcja starego diabła do jego ucznia. „Szefem” nazywał szatana, „wrogiem” Boga i wszystko było odwrócone do góry nogami. Zabawne i interesujące, a przez to łatwe do zapamiętania.

darmowy hosting obrazków darmowy hosting obrazków


Poniżej jest parę próbek tego, o czym mówił Peter Kreeft. Są to dwuminutowe filmiki nakręcone zwykłym aparatem fotograficznym, więc jakość jest słaba. Envoy Institute, www.envoyinstitute.net , organizator konferencji, będzie miał wkrótce profesjonalnie zrobione nagrania wszystkich mówców na konferencji. Ja jednak pokażę te fragmenty, żeby zilustrować jak to wyglądało. Moje tłumaczenie z pewno nie są nie jest najwyższego lotu, ale jak mawiał G K Chesterton, rzeczy warte zrobienia są warte, by je zrobić nawet źle. A więc przetłumaczyłem te fragmenciki:




"Zabijanie niewinnych jest tolerowane w naszym społeczeństwie. Dlaczego jest tolerowane? Bo jest to część rewolucji seksualnej. Przyczyną aborcji jest seks. To jest słoń, którego każdy udaje, że nie widzi. Pomyśl. Czemu ktokolwiek chce aborcji? Bo środek antykoncepcyjny zawiódł. Aborcja jest ostatecznością zapobiegającą urodzeniu się dziecka. Co to jest antykoncepcja? Antykoncepcja jest żądaniem uprawiania seksu bez ponoszenia konsekwencji. Gdyby bociany przynosiły dzieci, „Planned Parenthood” (największa organizacja wykonująca aborcje w USA) ogłosiłby bankructwo. Każde zagadnienie nauczania Kościoła, które jest teraz negowane, dotyczy seksu. Feminizm, „bezpłciowy” język, homoseksualizm, antykoncepcja, cudzołóstwo, rozwody i powtórne małżeństwa… Nigdy żadne społeczeństwo moralnych relatywistów nie przetrwało. Prawdzie zagrożenie terrorystyczne dla naszego społeczeństwa to nie Muzułmanie, to dyktatura naszych własnych moralnych relatywistów. I źródłem moralnego relatywizmu jest rewolucja seksualna. Każda dyskusja, jaką osobiście miałem z moralnymi relatywistami, zawsze w końcu się sprowadzała do tego. Co zatem jest odpowiedzią na seksualną rewolucję? Mamy ją od Boga. Tak jak mamy od Boga odpowiedź na każdą herezję w historii. Jest to „Teologia ciała” Jana Pawła Wielkiego. Czytając to dzisiaj to jest tak, jakby czytać nicejskie Credo w czwartym wieku, świętego Augustyna w piątym wieku, Świętego Tomasza Akwinatę w trzynastym wieku, czy Sobór Trydencki w szesnastym wieku. To jest globalne zobrazowanie. Boża prawda o seksie. Lekarstwo na raka toczącego nasze społeczeństwo."



"Mogę rozróżnić trzy formy moralnego relatywizmu. Jedna z nich jest zupełnie prawdziwa. Mówi ona, że moralność jest zależna do Boga. Od bożej natury, bożego umysłu, bożej woli, bo wola boża zawsze jest w harmonii z bożym umysłem, a boży umysł jest ekspresją bożej natury. Jeżeli nie uwzględnimy tam bożego umysłu, moralność staje się arbitralna, a Bóg staje się tyranem, który mówi po prostu „Róbcie tak, bo ja tak powiedziałem”. Ale moralność jest rzeczywiście zależna od jedynego metafizycznego Absolutu, konkretnie Boga, natury bożej i woli bożej.
Druga forma moralnego relatywizmu jest fałszywa. Mówi, że moralność zależy od okoliczności. Że nie ma moralnych zasad dobra i zła, które nie miałyby wyjątków. To, że „x” jest dobre, jest zawsze częściowo prawdziwe. W niektórych sytuacjach x jest dobre, w innych jest złe.
I wreszcie kolejna fałszywa forma moralnego relatywizmu mówi, że moralność zależy od motywów, czy intencji, czy osobistych pragnień. Że żaden czyn nie jest zły ze swej natury, ale jak moje motywy są dobre, to i czyn jest dobry, a jak moje motywy są złe, to i czyn jest zły. To jest półprawda. Jeżeli twój motyw jest zły to czyn jest zły, niezależnie od tego jak niewinny jest on sam w sobie. Gdy robisz coś dobrego, jak wspomożenie ubogiej osoby, ale ze złego powodu, na pokaz, staje się to dla ciebie moralnie złym czynem. Ale przeciwieństwo nie jest prawdziwe. Jak czyn jest zły sam w sobie, to fakt, że robisz go z dobrego, uczciwego, szczerego, miłosiernego motywu, wcale go nie usprawiedliwia."


To tyle o nim i o samej konferencji. Polecam też jego książki i teksty, które można znaleźć w Internecie. Niektóre są po polsku. Wiele można znaleźć TUTAJ. Na youtube jest także trochę jego sfilmowanych wykładów po angielsku.

Tuesday, July 15, 2008

Rozmowa ze Scottem Hahnem

REFORMACJA DEFORMACJA - ROZMOWA Z S. HAHNEM

Napisał: RAFAŁ SMOCZYŃSKI

ISTNIEJĄ TYSIĄCE PROTESTANCKICH DENOMINACJI UTWORZONYCH PRZEZ MĘŻCZYZN I KOBIETY, KTÓRZY SZCZERZE WIERZĄ, ŻE PODĄŻAJĄ ZA BIBLIĄ PROWADZENI PRZEZ DUCHA ŚWIĘTEGO. JEDNAK PRAKTYCZNIE RZECZ BIORĄC, KAŻDY CZŁOWIEK JEST SWOIM PAPIEŻEM. WEDŁUG MNIE JEST TO GOTOWY PLAN, BY DOJŚĆ DO ANARCHII.


Jak to się stało, że Pan, pastor prezbiteriański, został katolikiem?

Po ukończeniu seminarium w 1982 r. zostałem pastorem małej wspólnoty Kościoła prezbiteriańskiego w Virginii. Studiowałem Pismo Święte i dzieliłem się ze swoimi wiernymi ekscytującymi mnie odkryciami na temat Biblii. Wiele z tych odkryć było zakorzenionych w tym, jak Chrystus ustanawia Nowe Przymierze jako wypełnienie Starego. Skupiałem się przede wszystkim na Eucharystii widzianej jako wypełnienie Paschy. Widziałem też, że Kościół Nowego Przymierza jest wypełnieniem wszystkiego, co Bóg robił z ludem Izraela, przez wieki historii zbawienia. Nauczałem moich wiernych oraz moich studentów o przymierzach Boga z Adamem, z Noem, z Abrahamem, z Mojżeszem i z Dawidem aż do Nowego Przymierza, które ustanowił Nasz Pan.

Dostrzegłem, że w tych przymierzach jest pewna prawidłowość dotycząca rodziny: przymierze z Adamem było małżeństwem, przymierze z Noem było domostwem, przymierze z Abrahamem było plemienne, przymierze z Mojżeszem składało się z dwunastu plemion, ukształtowanych jako jedna narodowa rodzina. Bóg jednak nieustannie wykorzystywał te przymierza, by być Ojcem dla Swojej rodziny. W końcu zaś mamy międzynarodową rodzinę, założoną przez Jezusa w Nowym Przymierzu.

Zacząłem się rozglądać dookoła w poszukiwaniu tej międzynarodowej rodziny. Uświadomiłem sobie, że denominacja prezbiteriańska, której byłem pastorem, tak naprawdę nie była dokładnie tym, czego szukałem. Zacząłem zatem bliżej przyglądać się Kościołowi katolickiemu. Zacząłem wyczuwać, że w świetle tego, do czego doszedłem dzięki poważnym studiom, moja opozycja wobec Kościoła katolickiego odzwierciedlała w przeważającej mierze nieporozumienia i zniekształcenia. Zauważyłem, że charakter moich studiów, moich kazań, mojego nauczania, stawał się coraz bardziej i bardziej katolicki. Musiałem więc złożyć rezygnację. Stało się to po dwóch latach mojego pastorostwa.

Powiedział Pan, że wcześniej patrzył na katolicyzm w sposób zniekształcony...

Moje rozumienie katolicyzmu nie było zakorzenione w uprzedzeniu etnicznym czyli postawie antyirlandzkiej, antypolskiej czy antywłoskiej. Po prostu patrzyłem z jednej strony na Biblię, tak jak ją rozumiałem, a następnie na papieża, Eucharystię, na wierzenia dotyczące Najświętszej Maryi Panny, i musiałem stwierdzić, że katolicy przyznają papieżowi czy Maryi atrybuty przysługujące jedynie Bogu. Kiedy stwierdziłem, że nauczanie katolickie nie jest zgodne z Biblią, zrobiło mi się żal moich katolickich przyjaciół i postanowiłem im pomóc wyjść z błędu.

W protestantyzmie jest kilkadziesiąt tysięcy denominacji, ale nie ma ani jednej, której głowa twierdziłaby, że jest nieomylnym Wikariuszem Chrystusa w nieprzerwanej linii sukcesji sięgającej wstecz aż do Piotra. Jeśli zatem Kościół katolicki się myli, to zbłądził wcale nie trochę, ale bardzo poważnie, w sposób, w który metodyści, luteranie czy prezbiterianie nie mogliby zbłądzić. Starałem się przekonać moich katolickich znajomych, że w chrześcijaństwie wystarcza sama wiara i tylko czytanie Biblii, że nie potrzebujesz dobrych uczynków, a już na pewno nie potrzebujesz Maryi, świętych, sakramentów, papieża i wszystkich innych rzeczy... Tak rozumowałem, dopóki w moim myśleniu pewna rzecz nie zaczęła wyłaniać się coraz wyraźniej a mianowicie to, że Bóg jest Trójcą: Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Oto kim jest Bóg przez całą wieczność.

To wyjaśnia czy też oświeca to, co Bóg czyni. Wszystko to, co Bóg robi, odzwierciedla to, kim On jest. A to, kim On jest, to ostatecznie Ojciec, Syn i Duch Święty. Natknąłem się na wypowiedź Jana Pawła II, który powiedział: „Bóg w swej najgłębszej tajemnicy nie jest samotnością, ale Rodziną, ponieważ jest Ojcostwem, Synostwem i istotą rodziny, którą jest Miłość.” Wiem, że papież nie mówi: „Bóg jest jak rodzina". On powiedział: „Bóg jest Rodziną", ponieważ w Bogu odnajdujemy owe podstawowe właściwości rodziny i tylko w Bogu odnajdujemy je w ich wiecznej doskonałości. Tak więc bardziej prawdziwie można by powiedzieć o nas: „Państwo Hahnowie są jak rodzina; mamy ojca, mamy synostwo i mamy miłość, ale tylko w sposób niedoskonały".

Jeśli więc Bóg przez całą wieczność jest w osobowej komunii rodzinnego życia i miłości, to całkowicie zmienia to sposób twojego rozumienia tego, co Bóg robi. Zbawienie to nie tylko: „Jezus mówi do mnie", „Jezus mówi do ciebie", to Bóg będący Ojcem dla Swojej rodziny, przez Chrystusa, Swego Syna, w Duchu. Tak więc nagłe zaczynasz szukać Kościoła, który jest tak międzynarodowy, jak panowanie Chrystusa, zaczynasz szukać Kościoła, który jest tak uniwersalny, jak władza Boga jako Ojca. Naprawdę odkryłem, że istnieje tylko jeden Kościół, który w ogóle podejmuje się tego zadania. Był to Kościół katolicki. Był to jedyny Kościół, który wydawał się przekraczać narodowe, etniczne, kulturowe zwyczaje. Była to naprawdę transkulturalna rodzina, była to naprawdę Rodzina Boga, istniejąca od wieków, na całym świecie.

A czy łatwo przyszło zaakceptować Panu prymat Piotrowy? Urząd papieża wzbudza wśród protestantów raczej nieufność i podejrzliwość...

Dostrzegłem w historii zbawienia prawidłowość, tak jak zaświadcza to Pismo. Od Adama, przez Noego, Abrahama, Mojżesza i Dawida, widać nieprzerwaną linię ojcowskiej sukcesji. Z zasady Bóg wykorzystuje Przymierze by być Ojcem dla Swojej rodziny, zawsze jednak wyznacza On postacie ojców i namaszcza ich Duchem Świętym. Zawsze jest więc ludzki symbol, żywa ikona, wizerunek tego, w jaki sposób Bóg utrzymuje swoją rodzinę zjednoczoną, czy jest to małżeństwo, domostwo, plemię, naród czy królestwo.

Kiedy przychodzi Jezus, ustanawiając ponadnarodową rodzinę, nie ma On zamiaru znosić ludzkiej władzy. Co więcej, udziela swoim Apostołom władzy nawet większej od tej, którą posiadał Mojżesz czy Dawid. Właśnie to odnalazłem w Ewangelii Mateusza. Dokładnie przestudiowałem ją i odkryłem, że Mateusz przedstawia Jezusa jako Syna Dawida, który ustanawia Królestwo tak, jak tego oczekiwano od Syna Dawida. Jednak król Izraela nigdy nie rządziłby zupełnie samodzielnie, mianowałby królewskich ministrów, zaś między królem a jego ministrami zawsze był pierwszy minister. Odnalazłem to w 22. rozdziale Księgi Izajasza, gdzie król dał pierwszemu ministrowi i tylko jemu! klucze do królestwa. Jest to dokładnie to, co Jezus dał Piotrowi i tylko Piotrowi! Klucze te symbolizują nie tylko urząd pierwszego ministra, pod czym kryje się prymat Piotra, ale także urząd, który pozostanie wakujący, gdy pierwszy minister umrze. Tak więc mamy tu prymat Piotra, ale także sukcesję jego urzędu, co sugeruje Stary Testament.

Im głębiej w to wchodziłem, tym bardziej rozumiałem, dlaczego wczesny Kościół mógł uznać nie tylko to, w jaki sposób Apostołowie zostali obdarzeni władzą Chrystusa, ale też szczególnie to, że Piotr jest Księciem Apostołów. W początkowych rozdziałach Dziejów Apostolskich widać Piotra powstającego, aby znaleźć kogoś na miejsce Judasza, Piotra powstającego, aby głosić Ewangelię po Zesłaniu Ducha Świętego. Piotr jest tym, który uzdrawia chromego, Piotr jest tym, który przemawia przed Sanhedrynem, Piotr realizuje swoją linię. Piotr dostrzega śmierć Judasza, widzi, że urząd apostolski się opróżnił i zastępuje Judasza Maciejem mamy tu więc sukcesję apostolską. Doszedłem do wniosku, że skoro jest to prawdziwe w przypadku Judasza, to tym bardziej (nie mniej, ale jeszcze bardziej!) jest to prawdziwe w stosunku do Piotra. Kiedy on umiera, spodziewasz się, że owe klucze zostaną przekazane następcy.

Przyjęcie katolicyzmu było zerwaniem z protestancką zasadą sola fide...

Uczono mnie, abym wierzył, że zbawia nas sama wiara. Sama wiara jest wszystkim, czego potrzeba do usprawiedliwienia. W istocie rzeczy uczono mnie, abym wierzył, że Luter miał rację argumentując, iż sola fide było naprawdę kluczową zasadą reformacji, artykułem wiary. Uczono, mnie, że było to powodem, dla którego Kościół katolicki upadł, a protestantyzm powstał. Wierzyłem w to i nauczałem tego przez lata, dopóki nie odkryłem, że zasada ta nie pasuje do Przymierza rozumianego jako święta więź rodzinna. Żaden ojciec nie powie do swoich dzieci: „Oto prawo tak naprawdę nie ma znaczenia, czy je przestrzegacie, czy nie". Ostatecznie usprawiedliwienie jest odpowiedzią, którą synowie i córki dają Ojcu. Zawiera to w sobie wiarę, a nawet więcej posłuszeństwo. To jest „posłuszeństwo w wierze".

Najważniejsze odkrycie, którego dokonałem na tej drodze, było związane z Listem do Rzymian (3,28). Luter znalazł tam swój zasadniczy tekst na potwierdzenie zasady sola fide „sama wiara". Jednak św. Paweł nigdy nie mówi: „sama wiara". Nie ma tego w tekście greckim. Kiedy Luter przetłumaczył List do Rzymian na niemiecki, musiał dodać do tego wersu niemieckie słowo alein „sama", tak aby wyprowadzić z tego swój okrzyk bitewny, swój slogan: „Sama wiara!". Odkryłem też, że jedynym przypadkiem, w którym Duch Święty natchnął autora nowotestamentalnego, by użył zwrotu „sama wiara” w języku greckim, był List św. Jakuba (2,24), gdzie Apostoł mówi: „Widzicie, że człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary". Pomogło mi to zrozumieć, dlaczego Luter nazywał Księgę Jakuba „garścią słomy” i próbował usunąć ją z Nowego Testamentu. Doszedłem więc do wniosku, że Luter strasznie się pomylił, że naprawdę źle zrozumiał znaczenie słów Apostołów Pawła i Jakuba.

Czy Pańska konwersja wiązała się z problemami natury zawodowej, osobistej, rodzinnej?

Mówiąc szczerze nie znałem nikogo, kto by się kiedykolwiek nawrócił. Zacząłem myśleć o czymś, co przedtem było nie do pomyślenia. Zrobiłem „krok w ciemność” i odczuwałem tę ciemność dotkliwie przez wiele miesięcy, nawet przez kilka lat. Moja konwersja była jak popełnienie zawodowego samobójstwa. Byłem dogłębnie uformowany w kierunku protestanckiego pastorstwa i nauczania protestanckiej teologii. Byłem dobrze znany nie tylko jako chrześcijanin biblijny czy protestant, ale jako arcykalwinista.

Teraz mogę świadczyć o miłosierdziu i łasce Bożej, ponieważ widziałem wielu moich przyjaciół, którzy najpierw mówili: „Nie mogę w to uwierzyć, jak mogłeś zrobić coś takiego...?", a następnie w dwa, trzy albo cztery lata później odnawiali kontakty ze mną, szczerze rozmawiali, co kończyło się czytaniem i dyskutowaniem o sprawach wiary. Widziałem wielu moich przyjaciół doświadczających radości wstępowania do Kościoła katolickiego, tak jak doświadczałem jej ja.

Ale do często, przez trzy czy cztery lata, było to dla mojej duszy jak przedłużająca się ciemna noc. Nie tylko moja rodzina, moi przyjaciele, nie tylko ludzie, dla których pracowałem, ale nawet moja żona po prostu tego nie pojmowała. Przez trzy czy cztery lata nie chciała nawet spróbować tego zrozumieć, ponieważ dla nas Kościół katolicki był kompletnie obcy. Myślę, że w znacznej mierze postrzegaliśmy go w taki sposób, w jaki Amerykanie postrzegali Związek Sowiecki. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych te dwie kultury były nie tylko wrogie, ale i odległe od siebie. Tak naprawdę nie tylko nie rozumieliśmy się nawzajem, ale też tego nie chcieliśmy. Mogę jednak powiedzieć, że żadne cierpienia, żadne trudności, przez jakie przeszedłem, tak naprawdę nie mogą zaćmić radości, której doświadcza się nie tyle w sferze emocjonalnej, co w duszy, w sercu i w umyśle, z powodu odkrycia Realnej Obecności Chrystusa w Świętej Eucharystii. Móc uczestniczyć w Eucharystii było dla mnie cudem. Było źródłem wielkiej radości. Trudno znaleźć słowa, aby to opisać... Być włączonym do Kościoła, przyjmować Chrystusa w sposób, w jaki nigdy przedtem Go nie przyjmowałem Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo. Było to tak niewypowiedzianym przywilejem, że cokolwiek z tego, przez co przeszedłem, nie miało znaczenia w porównaniu z tym, co otrzymałem...

Mówi Pan o odkryciu eucharystycznej pełni. Ale przecież w protestantyzmie jest odprawiana pamiątka Ostatniej Wieczerzy...

Kiedy byłem ewangelickim protestantem, miałem typowe reformacyjne przekonanie, że Chrystus jest obecny podczas Wieczerzy Pańskiej, tyle że jest to obecność duchowa. Tak naprawdę nie było jasne, co to oznaczało, czy to, że akurat tutaj było więcej Ducha Świętego na cal kwadratowy, czy też coś innego. Jednak rozumowo byłem pewien, że Kościół katolicki myli się nauczając, że Chrystus jest w rzeczywistości obecny z Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem.

Po kilku latach intensywnych studiów biblistycznych doszedłem do wniosku, że to jest rzeczywiście to, co Jezus chciał dać Swoim uczniom i Kościołowi, oraz że jest to dokładnie ten sposób, w jaki uczniowie przyjęli ów dar i rozumieli go. I nie tylko uczniowie, ale również wcześni Ojcowie Kościoła. Natrafiłem na nieprzerwaną linię świadectwa jednomyślnie potwierdzającego Realną Obecność Chrystusa w czasie Mszy.

Wszystko to jednak ciągle było dla mnie przerażające. Tak naprawdę nigdy przedtem nie byłem na Mszy. I kiedy zdecydowałem się pójść, postanowiłem, że pójdę na Mszę w tygodniu, w południe, do kaplicy w podziemiach, gdzie, jak myślałem, będę sam. Poszedłem więc pewnego dnia na tę Mszę w południe, usiadłem z tyłu, nie wstawałem, nie klękałem, byłem tylko obserwatorem. Patrzyłem jak schodzi się sporo osób, biznesmenów, gospodyń domowych, wszystkie typy ludzi. Klękali, siadali, skłonili się, kiedy wszedł kapłan, a ja tylko przyszedłem, żeby przyjrzeć się i posłuchać z bliska. Podczas Liturgii Słowa natychmiast uderzyło mnie, jak bardzo antyfony i modlitwy nasycone były Pismem. Nie mieli jednego czy dwóch, ale trzy czytania Pisma. W trakcie liturgii zauważałem, jak wiele było tam Biblii. Miałem poczucie, że to naprawdę jest dom Pisma, właściwe dla niego miejsce.

Potem zaczęła się Liturgia Eucharystii. Znowu nie wstałem jak inni, nie klękałem siedziałem, patrzyłem i słuchałem. Ale kiedy usłyszałem, że kapłan doszedł do słów konsekracji, kiedy usłyszałem jak mówi: „To jest Ciało moje", kiedy podniósł Hostię, poczułem jak wysycha gdzieś we mnie ostatnia kropla wątpliwości. Usłyszałem swój szept: „Panie mój i Boże mój, to naprawdę Ty!"

Nagle stwierdziłem, że dotarłem do domu. Patrzyłem na tych obcych ludzi jak na braci i siostry będących częścią Rodziny Boga! Patrzyłem na nich przystępujących do Komunii św. i miałem poczucie, że to naprawdę Chrystus, dający samego siebie Swojemu Kościołowi. Kiedy się już skończyło, kiedy zostało udzielone błogosławieństwo i wszyscy się rozeszli wciąż tam siedziałem. Nie mogłem uwierzyć w to, czego właśnie byłem świadkiem. Jednak wiedziałem, że było to prawdziwe. Nie miałem komu o tym powiedzieć. Zatrzymałem to więc dla siebie, ale następnego dnia, w południe, powróciłem na to samo miejsce. Drugiego dnia już stałem i klęczałem. I wiedziałem, że jest to rzeczywiście Ciało i Krew, Dusza i Bóstwo Jezusa Chrystusa. To było Nowe Przymierze. To była Rodzina Boga, którą Jezus założył na całym świecie. Na przestrzeni wieków On karmił nas samym sobą, obdarowywał swoim życiem... W ciągu następnego tygodnia codzienny udział we Mszy nawet jeśli nie mogłem przyjąć Komunii św.! stał się dla mnie światłem wskazującym drogę i źródłem siły.

Słowem, odkrył Pan, że Kościół katolicki jest prawdziwym Kościołem Chrystusowym.

Dla mnie decyzja zostania katolikiem była naprawdę i całkowicie odkryciem prawdy Chrystusa w jej pełni i czystości. W myśli protestanckiej odkryłem siłę indywidualistyczną; zasadniczo ludzie przyłączają się do tej denominacji, do której im najbliżej, jak do dobrowolnego stowarzyszenia. Jednak im więcej studiowałem Pismo, tym bardziej odkrywałem, że Bóg jest Ojcem. Zastanówmy się: co ja, jako ojciec, odpowiedziałbym, gdyby pięcioro moich dzieci powiedziało: „Cóż, Tato, tak naprawdę nie ma znaczenia czy mieszkamy w tym samym domu, czy siedzimy przy tym samym stole jedząc te same posiłki, ponieważ każda osoba musi znaleźć swoją drogę do rodziny". Gdybym zaakceptował taką sytuację, zrujnowałbym swoją rodzinę.

W żaden sposób nie jestem ojcem doskonałym. Bóg jest. Zatem odnajdzie On sposoby, aby zgromadzić synów i córki razem przez papieża, przez Najświętszą Maryję Pannę, przez sakramenty, przez świętych. Dla mnie jest to geniusz wiary katolickiej. Traktuje ona Trójcę Świętą z całkowitą powagą i wypracowuje teologiczne implikacje naszego wyznania, że Bóg na całą wieczność jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Rzecz nie w tym, co Bóg robi. Rzecz w tym, kim On jest. Samo to naprawdę wyjaśnia głębokie znaczenie wszystkiego, co On robi.

Tak więc w Kościele katolickim odnajduję prawdę Nowego Przymierza, jako tej międzynarodowej, rodzinnej komunii, którą Bóg, Trójca Święta, ustanowił przez podzielenie się życiem Ojca, Syna i Ducha Świętego z nami wszystkimi.

Nie wiem jak to powiedzieć, ale wiem, że kiedy byłem protestantem, szukałem szansy zbawienia, chciałem wiedzieć, że jestem zbawiony. Borykałem się z tym. Ale kiedy zostałem katolikiem odnalazłem pewnego rodzaju upewnienie się, zakorzenione i owo coś wyrastające z cnoty nadziei, co Nowy Testament nazywa „pewnością nadziei".

Piętnaście lat temu Bóg nadał mi godność ojcostwa, kiedy dał mi syna o imieniu Michael. Uczynił to dotąd pięć razy pobłogosławił mi pięciorgiem dzieci. Ale dał mi także inny dar. Dał mi dar pewności, ponieważ jednej rzeczy jestem pewien: nie mogę kochać swoich dzieci bardziej niż Bóg kocha swoje. Czasem jednak zastanawiam się i mówię: „Boże, skąd mogę wiedzieć, że jestem Twoim dzieckiem? Wiem, że kochasz Swoje dzieci bardziej niż ja kocham swoje, ale czy mogę mieć pewność, że ja jestem Twoim dzieckiem?". W moich myślach Duch Święty odwraca pytanie: „Skąd twoje dzieci wiedzą, że są twoimi dziećmi, Scott?".

Myślisz przez chwilę i wiesz, że to bardzo proste. Po pierwsze one mieszkają w moim domu, wszystkie mają ten sam adres. Po drugie wszystkie noszą moje nazwisko. Po trzecie siedzą przy moim stole. Każdą kolację jemy razem siedząc wokół tego stołu. Po czwarte dzielą moje ciało i krew. Po piąte wiedzą, że są moimi dziećmi, ponieważ moja żona, Kimberly, jest ich matką. Po szóste wiedzą, że są moimi dziećmi, ponieważ dyscyplinuję je, a nie dzieci sąsiadów na ulicy. Po siódme wiedzą, że są moimi dziećmi, bo zawsze razem świętujemy: urodziny, rocznice, święta, chrzciny itd. Tak więc Duch Święty zbiera to wszystko i mówi: „Czy Bóg Ojciec dał swoim dzieciom cokolwiek mniej?"

Jeśli ujmie się to w taki sposób a właśnie w ten sposób ujął to Bóg! i nazwie się to Kościołem katolickim, to proszę pomyśleć: mieszkamy w Jego domu. W Nowym Testamencie najczęstszym obrazem Kościoła jest Boże Domostwo. Jesteśmy nazwani Jego imieniem, ochrzczeni w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. To jest „nazwisko", które nosi Wiekuisty Bóg. Nie tylko mieszkamy w Jego domu i jesteśmy nazwani Jego imieniem. Siedzimy przy Jego stole. W Ewangelii jest napisane, że siedząc ze swoimi uczniami przy stole Jezus ustanowił Eucharystię. To stamtąd, ze Stołu Pańskiego, otrzymujemy Jego Ciało i Krew. Zatem dzielimy Jego Ciało i Krew. Jego Oblubienica, Kościół, jest naszą Matką Mater Ecclesia. Poza tym On nas zawsze dyscyplinuje, przez okoliczności i trudności życia, przez Sakrament Pojednania oraz na wiele innych sposobów. Poucza nas, czasami musi nas ukarać, ale dyscyplinuje nas tak, abyśmy mogli zostać świętymi. Wreszcie w Kościele katolickim obchodzimy święta i wspominamy wszystko to, co Bóg uczynił dla Swojego Kościoła w ciągu wieków.

Tak więc kiedy patrzysz na tych siedem różnych zasad, to widzisz, jak Bóg jest Ojcem dla Swojej rodziny i daje swoim dzieciom solidne jak skała podstawy do pewności, daje „pewność nadziei". Nie nadziei na to, że mogę wygrać na loterii, ale nadziei, że trafię do domu, do Nieba, bo Bóg się mną opiekuje i zapewnia mi wszystko, czego potrzebuję, aby stać się świętym w Rodzinie Boga, przez Kościół i sakramenty, Maryję i świętych...

To chwalebne dziedzictwo. Dla mnie jest to najwspanialsza wersja Dobrej Nowiny, jaka istnieje. Niestety, wielu katolików lekceważy to sobie. Nie doceniają splendoru Prawdy, którą otrzymali w całej jej pełni i czystości. Dlatego jedną z rzeczy, które chcę robić, to podróżowanie i dzielenie się z katolikami chwałą i wspaniałością Prawdy takiej, jaką odkryłem w Kościele katolickim.

Kardynał Newman w swym dziele „O rozwoju doktryny chrześcijańskiej", które napisał będąc anglikaninem, stwierdził, że protestantyzm prowadzi nieuchronnie w kierunku ateizmu. Czy zgadza się Pan z tą opinią?

Jeśli protestantyzm nie prowadzi do ateizmu, to z pewnością prowadzi do eklezjalnej anarchii. Marcin Luter nie miał zamiaru dzielić Kościoła. Ani Kalwin. Myśleli, że zreformują Kościół. I próbowali to zrobić. Nie możesz jednak odejść od Tradycji czy od autorytatywnego nauczania Wikariusza Chrystusa, by zreformować Kościół. Kończy się to nie reformacją, lecz deformacją tej części Kościoła, w której jesteś. W ciągu pięciuset lat powstało kilkadziesiąt tysięcy denominacji. Musimy zadać sobie pytanie: „Czy zamierzone rozwiązanie było gorsze od wszystkich problemów razem wziętych?” Powiedziałbym: „Tak, w tym przypadku było gorsze".

Istnieją tysiące denominacji utworzonych przez mężczyzn i kobiety, którzy szczerze wierzą, że podążają za Biblią prowadzeni przez Ducha Świętego. Jednak praktycznie rzecz biorąc, każdy człowiek jest swoim papieżem. Według mnie jest to gotowy plan, by dojść do anarchii. To nie jest sposób, w jaki dobry ojciec wychowuje swoją rodzinę i utrzymuje ją zjednoczoną. Bóg jest Ojcem dla Swojej rodziny i utrzymuje jedność doktryny, moralności i kultu. Kościół katolicki ma wielu grzeszników takich jak ja ale jednocześnie ma mnóstwo Boskiej mocy, aby grzesznicy tacy jak ja mieli pewność, że on doprowadzi nas do domu.

Dziękuję za rozmowę.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SMOCZYŃSKI
STUBENVILLE, OHIO, LISTOPAD 1998


Artykuł pochodzi z:
FRONDA, numer 15/16, s. 222-233

Pismo Poświęcone FRONDA
Wydawnictwo
FRONDA Sp. z o.o.
skr. poczt. 65, 00-968 Warszawa 45
tel./fax. (0-22) 48-91-31 wew. 265
e-mail: fronda@it.com.pl
www.webfabrika.com.pl/fronda

Rozmowa z Thomasem Howardem

SKRZYDŁA RADOŚCI - ROZMOWA Z T. HOWARDEM Drukuj E-mail
Napisał: RAFAŁ SMOCZYŃSKI

PO RAZ PIERWSZY W AMERYCE I, JAK SĄDZĘ, PRAWDOPODOBNIE W OGÓLE PO RAZ PIERWSZY OD CZASÓW REFORMACJI, TAK WIELE TYSIĘCY PROTESTANTÓW EWANGELICKICH, OCZYWIŚCIE POSIADAJĄCYCH DUŻĄ WIEDZĘ RELIGIJNĄ, ZNAJĄCYCH CAŁĄ BIBLIĘ, NAWRACA SIĘ NA RZYMSKI KATOLICYZM.


Jak to się stało, że po pół wieku bycia protestantem został pan katolikiem?

Rzeczywiście, zanim zostałem włączony do Kościoła katolickiego przez 25 lat byłem ewangelikiem, a przez 25 kolejnych - anglikaninem. Byłem bardzo entuzjastycznym, gorliwym i silnym typem protestanta, zwanym ewangelickim. W Europie, jak sądzę, ewangelisch czy evangelical znaczy po prostu „protestancki". W Ameryce oznacza to bardzo konserwatywny typ protestantyzmu, np. Billy Graham jest ewangelikiem. Ewangelicy są „ponownie narodzonymi chrześcijanami", mówią: „przyjąłem Jezusa jako mojego osobistego Zbawiciela” itd. Byłem wychowany właśnie w tego typu rodzaju religijnej rodzinie. To było cudowne. Do dziś mój ojciec i moja matka (oboje już nie żyją) trwają w mojej wyobraźni, w moich myślach, w mojej pamięci jako ideały pobożnego mężczyzny i pobożnej kobiety. Dawali przykład nam, szóstce swoich dzieci, ponieważ ich życie było zgodne z tym, co mówili. Uczyli nas Pisma. Ewangelicy znają całą Biblię na wyrywki. Otóż spędzają oni całe życie na jej studiowaniu i zapamiętywaniu.

Tak więc wychowany w tej wyjątkowo chrześcijańskiej i pobożnej atmosferze, wiedziałem, że mieliśmy rację. Nie miałem żadnych wątpliwości. Ewangelicy byli prawdziwymi chrześcijanami, liberalnych protestantów nie traktowaliśmy jako chrześcijan, a rzymskich katolików w ogóle nie było na naszej mapie, ponieważ czcili Maryję, mieli koncepcję papieża - „kto kiedykolwiek to słyszał?!” Wiedziałem, że w Kościele katolickim wszystko było złe, ale oczywiście nigdy tego nie zbadałem.

Kiedy byłem młodym człowiekiem uczyłem w szkole w Wielkiej Brytanii i zostałem przyjęty do Kościoła Anglii. Jak wszyscy wiedzą, Kościół anglikański pod wieloma względami wygląda jak Kościół katolicki. Przeszedłem od czysto protestanckiego kultu, z jedynie homilią i śpiewaniem, do liturgii eucharystycznej czyli Mszy. Zaczęło to na mnie oddziaływać i zrozumiałem, że owa liturgia eucharystyczna jest w rzeczy samej starożytnym kultem Kościoła, że my, protestanci z tzw. Wolnych Kościołów, w XVI wieku, w czasach Kalwina Zwinglego w Zurychu, odrzuciliśmy liturgię eucharystyczną i zastąpiliśmy ją nabożeństwem z kazaniem.

Zacząłem się więc interesować Kościołem pierwotnym, Kościołem Ojców, Kościołem św. Ignacego Antiocheńskiego, św. Klemensa Rzymskiego, św. Polikarpa ze Smyrny, św. Justyna Męczennika, św. Ireneusza z Lyonu i innych. Zacząłem czytać ich dzieła. Tym, co odkryłem, był Kościół rzymskokatolicki. On istniał od początku. Kiedy się czyta listy św. Ignacego Antiocheńskiego, który był uczniem św. Jana Apostoła, to już tam jest mowa o Mszy, o episkopacie, o biskupach. Wcześniej nie wiedziałem o tym, nikt mi tego nie powiedział.

Ostatecznie zdałem sobie sprawę, że nawet jako chrześcijanin - członek Kościoła anglikańskiego, w pewnym sensie ciągle trwałem w oddzieleniu od będącego na wyciągnięcie ręki starożytnego Kościoła Apostołów, Męczenników, Ojców. W końcu nie umiałem sobie odpowiedzieć, dlaczego nie jestem rzymskim katolikiem. Kosztowało mnie to wiele wysiłku. Nie sądzę, aby katolicy wiedzieli jak trudno jest protestantowi, poważnemu protestantowi, zostać katolikiem. To jest jak wybrać się w rejs albo polecieć na inną planetę.

Na czym polega ta trudność?

Powiedziałbym, że jest to trudność emocjonalna. Ewangelicyzm jest twoją rodziną, to bardzo ciepły odłam chrześcijaństwa. Mógłbym zabrać Pana, tutaj w USA, na konwencje studentów, gdzie byłoby 20 tysięcy ewangelickich, „nowonarodzonych” studentów, śpiewających modlitwy do Jezusa Chrystusa, wszystkich dzielących się wiarą przy szeroko otwartej Biblii, pełnych entuzjazmu itd. To bardzo ciepła atmosfera. Potem patrzysz na katolików wychodzących rządkiem z mszy, nie rozmawiających ze sobą, albo idziesz na Mszę, gdzie nikt nic do ciebie nie mówi. Wygląda to jak straszna, obca kraina. Moja konwersja była niby opuszczeniem znanych ci rodzinnych stron. Straciłem np. pracę. Byłem profesorem w ewangelickim college'u i w wieku 50 lat znalazłem się na ulicy. Straciłem pracę, ponieważ zostałem katolikiem. Nie wiedziałem, co mam dalej robić. Arcybiskup Bostonu, kardynał Law, usłyszał o tym. Był dla mnie bardzo uprzejmy, porosił bostońskie seminarium, aby znalazło pracę dla mnie. Tak więc od 15 lat nauczam w seminarium w Bostonie.

Czy konwertyci doświadczają z tego powodu również problemów rodzinnych?

O, tak. Ponieważ napisałem kilka książek na ten temat, ludzie znają moje nazwisko i piszą do mnie. Często są to mąż i żona, oboje są „nowonarodzonymi” ewangelikami, mąż jest gotów do przejścia na katolicyzm, ale żona nie może się odnaleźć w tej sytuacji. Ja i moja żona mamy wielu takich przyjaciół. Ona została katoliczką dziesięć lat po mnie. Dla nas nigdy nie było problemu. Moja żona jest cudowną, mądrą kobietą. Po prostu podróżowaliśmy razem. W niedziele udawaliśmy się, można powiedzieć, do dwóch różnych ołtarzy. Jednak ufałem Bogu, że ją poprowadzi. Co też uczynił. Ale w wielu przypadkach rodziny ulegają rozbiciu. Dla ewangelika zostać katolikiem to tak, jak zostać muzułmaninem. Bardzo często dla rodziny jest to taka sama tragedia. Oni myślą, że porzuciłeś wiarę chrześcijańską.

Czy mógłby Pan wskazać jakiś konkretny moment, kiedy zmieniło się panu nastawienie do katolicyzmu?

To był rozciągnięty na wiele lat proces duchowej pielgrzymki, eklezjologicznej peregrynacji, podczas której coraz lepiej poznawałem Kościół katolicki. Były jednak momenty, które podczas tej podróży szczególnie zapamiętałem.

Poczułem, że ziemia obróciła się pod moimi stopami, i że stoję na ziemi katolickiej patrząc wstecz, jakby z zewnątrz, na moja anglikańską liturgię, poczułem, że coś się zmieniło, że jestem już po drugiej stronie (było to raczej przeżycie emocjonalne, jednak bardzo realne), gdy pewnego dnia, w roku 1984, podczas naszej anglikańskiej Eucharystii, moja żona zwróciła się ku mnie i powiedziała: „Już cię tutaj nie ma, prawda?” Przeraziło mnie to. Pomyślałem, że ta dobra i mądra kobieta zobaczyła coś, do czego ja bałem się przyznać: „Już cię tutaj nie ma, prawda?". Oczywiście było to przerażające i dla niej, i dla mnie, ponieważ wiedziałem, że teraz będę musiał dokonać wyboru. Rozmawialiśmy przez następne kilka tygodni, przy porannej kawie, wylaliśmy wiele łez. Pewnego ranka moja żona powiedział: „Chcę, abyś wiedział, że Bóg uzdolnił mnie nie tylko do tego, aby znieść twoje przejście na katolicyzm, abym otarła łzy, abym zaakceptowała to jakoś tak neutralnie. Chcę, abyś wiedział, że jeśli chodzi o twoje przejście na katolicyzm Bóg dał mi skrzydła radości". Powiedział: „skrzydła radości"! To mnie wyzwoliło. To była cudowna chwila.

A drugi moment?

Myślę, że najważniejszym czynnikiem, który zmusił mnie do podjęcia tego kroku, nie było pytanie: „Kto wykonuje lepszą robotę?", ale pytanie: „Co jest prawdziwe?"

W pewnym sensie ewangelicy są bardzo kreatywni, energiczni, tworzą różne organizacje świeckich i młodzieży. W wielu dziedzinach sprawiają wrażenie, że w Ameryce wykonują lepszą robotę niż Kościół katolicki. Chodziło jednak o kwestię: „Co jest prawdziwe?” Doszedłem do przekonania, że Kościół rzymskokatolicki jest tym, za co się przedstawia, że jest, a mianowicie że jest Kościołem pierwszych chrześcijan. Nigdy od niczego się nie oderwał, zawsze istniał, nie powstał w XIX, XVIII czy XVI wieku, nie powstał w Wittenberdze, w Zurychu, w Genewie, w Edynburgu czy w Amsterdamie, powstał na Krzyżu wraz z krwią i wodą wypływającą z boku Zbawiciela.

Dodałbym również, że centralnym punktem, komponentem czy też składnikiem tej prawdy, jest kwestia Piotra. Co do tego nie ma wątpliwości. Kościół naucza, a katolicy wierzą, że Piotr jest szczególnym, w boski sposób ustanowionym, rzec można, znakiem, zabezpieczeniem, czy tez sakramentem jedności Kościoła od początku jego historii. Oczywiście Głową Kościoła jest Jezus Chrystus, Zbawiciel ale wypowiedział do Piotra te dziwne słowa o dawaniu mu kluczy, o wiązaniu i rozwiązywaniu: „co będzie związane na ziemi, będzie związane w niebie", „paś moje baranki, paś moje owce” itd.

Następnie kiedy czytałem historię wczesnego Kościoła, odkryłem, że ostatecznie Biskup Rzymu, który zasiadał, jak to określano, na tronie Piotra, czyli w Rzymie, był coraz wyraźniej uznawany jako właśnie pierwszy biskup chrześcijaństwa. Inni biskupi - w Aleksandrii, Jerozolimie, w Antiochii czy w Atenach - kierowali zapytania do Rzymu. Zacząłem się wtedy przekonywać o „Piotrowej naturze Kościoła", tzn. że Piotr jest tu decydującym składnikiem.

Myślę, że właśnie tu jest prawdziwy katolicki ekumenizm. Gdyby ktoś mnie zapytał: „Czy jesteś nastawiony ekumenicznie, czy wierzysz, że Kościół powinien być jeden?", powiedziałem: „Tak". Jednak potem musiałbym dodać: „Wierzę, że drogą do tego prowadzącą jest powrót wszystkich chrześcijan do posłuszeństwa Rzymowi".

Myślę, że naraziłby się Pan najgłośniejszym ekumenistom.

Jezus Chrystus modlił się, aby Kościół był jeden. A co zrobił protestantyzm? To przykre, ale w Ameryce jest około 40 tysięcy protestanckich denominacji, 40 tysięcy! Kościół rzymskokatolicki mówi, że wolą Bożą jest aby Kościół był jeden. O to modlił się Jezus przed męką.

Jest sporo osób ignorujących różnice między katolicyzmem a protestantyzmem, ale tak się składa, że inna jest nauka protestancka, a inna katolicka. Słowo „katolicki” znaczy „powszechny", nie tylko w tym sensie, że Kościół obejmuje cały świat, ale również w innym, głębszym znaczeniu oznacza ono „cały", „pełny", owo greckie słowo oznacza pełnię wiary.

Tym, co ostatecznie kazało mi odejść od protestantyzmu, była kwestia: „czym jest Kościół?". Byłem wierzącym chrześcijaninem, ewangelikiem, bardzo entuzjastycznie nastawionym do wiary. Jednak kwestia: „czym jest Kościół?” - przesądziła o moim przejściu na katolicyzm.

Kościół katolicki wierzy, że Kościół jest jeden, że jest apostolski, że nie jest demokratyczny, że został zbudowany na fundamencie Apostołów. Oni przekazali swoją władzę biskupom. Władza nauczania i rządzenia w Kościele należy do urzędu biskupa, a w najszczególniejszy sposób do Biskupa Rzymu. Kościół nie ma np. władzy, aby pewne nauki zmienić.

To jest to, na co wciąż wskazuje Ojciec Święty, gdy chodzi np. o kwestię kapłaństwa kobiet. Brzmi to jak całkiem dobry pomysł, jeśli mówimy o pewnym rodzaju pracy zawodowej. Kobiety z pewnością umiałyby odprawić Mszę i wiedzą jak robić to, co robią księża. Kościół mówi: „oczywiście, że one wiedzą jak to robić, ale to nie jest kwestia odmiany pracy zawodowej, to kwestia świętej tożsamości". Jan Paweł II wciąż mówi, że Kościół nie ma władzy, aby wyświęcać kobiety, ponieważ Kościół musi trzymać się apostolskiego nauczania i praktyki.

Albo Komunia. Wiele osób mówi i brzmi to bardzo przyjaźnie, tak po sąsiedzku: „Dlaczego nie idziemy wszyscy razem do Komunii? Dlaczego Kościół katolicki jest taki sztywny, taki dumny? Dlaczego mówi: nasza Komunia jest jedyna, a wy wszyscy jesteście wyłączeni?". Dla współczesnego umysłu wygląda to bardzo małodusznie. Mój najlepszy przyjaciel jest protestantem i nie mogę sprawić, aby zrozumiał on, że to nie jest tak, że Kościół katolicki mówi: „Nie jesteś wystarczająco dobry". Kościół katolicki mówi, że Komunia Święta to troszeczkę tak, jak seks w małżeństwie, to znaczy, że jest to wypełnienie, spełnienie, sakrament naszej jedności, to święty akt podążający w ślad za naszą realną jednością i posłuszeństwem wobec pierwotnego Kościoła. Odwrócić ten porządek i powiedzieć: „Przystępujmy do Komunii razem, tak, abyśmy byli jedno", to trochę jak powiedzieć: „Najpierw współżyjmy razem, a potem zdecydujemy, czy chcemy się pobrać".

Nie tylko Prymat Piotra budzi sprzeciw protestantów. Także katolickie nauczanie o Maryi.

Problem Maryi jest bardzo trudny dla protestantów, a najbardziej dla ewangelików, ponieważ dla nich wygląda to tak, że Kościół rzymskokatolicki odsunął Jezusa Chrystusa z centrum i umieścił w nim dwie figury, Jezusa Chrystusa i Jego Matki, ponieważ używa on sformułowań takich jak „Współodkupicielka” czy „Współpośredniczka". Słysząc to protestanci zapominają, że dla katolików Jezus Chrystus nie jest żadnym „Współ-” . Jest On Odkupicielem, Pośrednikiem między Bogiem i człowiekiem.

To interesujące, że prawie każda katolicka dyskusja między teologami na temat pośrednictwa Maryi zaczyna się słowami św. Pawła z Pierwszego Listu do Tymoteusza: „bo jest jeden Bóg, i jeden Pośrednik między Bogiem i człowiekiem, człowiek Jezus Chrystus". Kościół katolicki nie naucza, że Maryja jest drugą Pośredniczką, lub że Jezus niezupełnie dokończył Swego dzieła. On uczy, że Maryja otrzymała do odegrania unikalną rolę w całym dramacie Ewangelii.

Bóg nie nachylił ku nam brzegu nieba i nie powiedział: „Zbawię was wszystkich", on zstąpił na ziemię, przyjął nasze ludzkie ciało i stał się człowiekiem. Oczywiście rolą matki Bożej było to, że dała Mu to ciało. Tak więc ciało, w którym nasze zbawienie dokonało się na Krzyżu, na Kalwarii, było darem dziewicy Maryi dla naszego Pan. Z tego wypływają wszystkie doktryny maryjne. Na przykład Kościół katolicki wywyższa Maryję, co nie znaczy, że Ją czci jak Boga. Kościół jest tu bardzo konkretny. Boska cześć jest należna tylko Bogu, określa się to słowem latria - uwielbienie należne Bogu. Jest też coś, co nazywa się dulia, co jest rodzajem uszanowania, które okazujemy królowi, prezydentowi czy papieżowi. Matce Bożej okazujemy hiperdulia, nie latria, nie cześć Boska, ale wyjątkowa miłość, nabożeństwo i szacunek, które należą się Dziewicy Maryi, co obwieścił już anioł: „Bądź pozdrowiona pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami". Protestanci zapominają, że rzymski katolicy mówiąc: Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum, cytują słowa anioła. Cytują Biblię. Nie wymyślili sobie tego. Nie wymyślił tego jakiś średniowieczny papież.

Maryja jako Pośredniczka jest swego rodzaju „chrześcijanka numer jeden", ale każdy z nas, chrześcijan, został włączony do owego urzędu pośrednictwa Jezusa Chrystusa. Kiedy ja, jako chrześcijanin, pomodliłem się za kogoś, to wziąłem udział w dziele naszego Pana Jezusa Chrystusa, dziele pomagania duszom w dojściu do poznania Boga. Mogę też wyjaśnić komuś ewangelię, mogę dać komuś kubek zimnej wody w imię Jezusa. Wszystko to jest częścią wielkiej, kapłańskiej posługi pośrednictwa Jezusa. On jest Głową, my jesteśmy Ciałem.

Maryja tutaj góruje, jest w tym Ciele jedyna w swoim rodzaju. Aby pomóc zrozumieć Maryję jako Pośredniczkę, często mówię moim protestanckim przyjaciołom: „Nie chcesz, abym prosił Maryję o Jej modlitwy, ale nie przeszkadza ci to prosić mnie o moje modlitwy! Jeśli powiesz mi: Słuchaj, Tom, módl się za mnie, mam przed sobą trudny okres, to nie odpowiem ci: Nie potrzebujesz, bym ja modlił się za ciebie, skoro Jezus jest twoim pośrednikiem. Czyżby nie wykonywał On wystarczająco dobrej roboty?. Odpowiem raczej: tak, pomodlę się za ciebie, ponieważ jestem uczestnikiem posługi pośrednictwa Jezusa Chrystusa". Zaś Nasza Pani jest „numer jeden", Ona jest pierwsza spośród nas wszystkich.

Jak ocenia Pan relacje między katolicyzmem a protestantyzmem?

Katolicy powinni wiedzieć, że wielu protestantów jest bardzo pobożnymi, wierzącymi chrześcijanami. Mógłby więc ktoś zapytać, czy wobec tego protestantyzm nie jest w porządku. Myślę, że trzeba, aby zostało to wyraźnie powiedziane przez katolików: „O protestantyzmie można powiedzieć wiele wspaniałych rzeczy, ale to nie jest Kościół".

Wiele protestanckich denominacji jest bardzo dobrymi świadkami prawdy, wiele z nich bardzo się trudzi dla Pana, istnieją wszelkiego rodzaju organizacje, np. Billy'ego Grahama, który z pewnością obok Jana Pawła II ma dziś największy wpływ na głoszenie światu Ewangelii, jednakże protestantyzm odciął się od źródła, od „korzenia apostolskiego". Jest to wizja odmienna od tej, z którą utożsamiali się pierwsi uczniowie Chrystusa.

Mówimy, że Kościół jest jeden, święty, powszechny i apostolski. Protestantyzm, ogólnie rzecz biorąc, nie powiedziałby tego. Oni nie wierzą, że Kościół jest jeden właśnie w taki sposób, organicznie i podlegając jednej władz. Sądzę, że gdybyśmy mieli wskazać jakiś jeden podstawowy punkt niezgody, to nie wskazalibyśmy na Mszę, papiestwo czy pełnię nauczania o Maryi, ale właśnie to. Myślę, że to, co najbardziej niszczące czy najtragiczniejsze w protestantyzmie, to brak Magisterium, brak władzy nauczania. Każdy chrześcijanin może rzucać swoje pomysły na podstawie Biblii, mając przy tym tyle samo władzy, co jakikolwiek protestancki biskup, pastor czy teolog. I nikt nie może rozstrzygnąć wątpliwości.

Kiedy więc przychodzi np. do kwestii homoseksualizmu czy kapłanek w Kościele, to nie ma głosu, który mógłby powiedzieć: „To jest wiara apostolska, to jest to, czego uczy Kościół w tej kwestii". Owce są pozostawione bez pasterza. Jest dużo psów pasterskich, warczących i gryzących je w pięty, ale nie ma pasterza, który by je poprowadził.

Protestanci oczywiście odpowiedzą: „Mamy Jezusa Chrystusa, mamy Ducha Świętego". Ale trudność z tym związana polega na tym, że oni mają 40 tysięcy denominacji. Czy utworzył je Duch Święty? Kiedy w protestantyzmie pojawia się różnica zdań, dochodzi do rozłamu i wszystko zaczyna się od nowa. Z protestanckiego punktu widzenia - mówię to zupełnie poważnie - ja i mój najlepszy przyjaciel moglibyśmy od nowa założyć Kościół w moim salonie. Mógłbym powiedzieć: „W porządku, ja będę głową Kościoła". W ten sposób powstały wszystkie denominacje. W Ameryce są ich tysiące i w każdym przypadku jest albo jeden człowiek, albo grupa mężczyzn i kobiet, którzy zainicjowali cos nowego, którzy powiedzieli: „Teraz my założymy Kościół i zrobimy to właściwie". Są tysiące rodzajów prezbiterianów, tysiące rodzajów baptystów. Nie ma zaś magisterium, które mogłoby rozstrzygnąć jakikolwiek problem.

Dla protestantów, jak mówią, rozstrzygająca jest zasada sola scriptura - tylko Pismo.

Problem z doktryną sola scriptura Marcina Lutra polega na tym, że nie ma jej w Biblii. Nie ma jej nawet w Biblii Lutra! Biblia nie naucza zasady sola scriptura. Kiedy prosi się protestanta: „Pokaż mi tekst w Biblii mówiący: tylko Biblia", to nie może go znaleźć. Apostołowie, św. Paweł i św. Piotr, ciągle mówią: „Musicie być posłuszni temu, co do Was piszemy, i temu, co wam przekazaliśmy", dosłownie: „Zachowujcie Tradycję!". Kościół prawosławny, Kościół rzymskokatolicki i do pewnego stopnia anglikański przyjmują to.

Jeszcze jedno jest dziwne. Jeśli sola scriptura jest doktryną prawdziwą, to dlaczego Duch Święty nigdy nikomu o niej nie powiedział przez 1500 lat? Nikt nigdy o niej nie słyszał, Apostołowie nigdy nie słyszeli o tej doktrynie! Ojcowie Kościoła, św. Augustyn, nigdy nie słyszeli o doktrynie sola scriptura! To Luter ja wymyślił. Jestem pewien, że jego motywacja była bardzo żarliwa i w pewnym sensie może prawidłowa, chciał oczyścić późnośredniowieczny Kościół ze zeświecczenia, przesądów itd. Luter był jednak radykałem powiedział coś, co nie miało żadnego uzasadnienia w Biblii.

Czy zetknął się Pan może z książką „O rozwoju doktryny chrześcijańskiej” kardynała Newmana, który odbył podobną do Pańskiej drogę; od anglikanizmu do katolicyzmu?

Książka ta była największym kamieniem milowym w mojej pielgrzymce, najważniejszym dziełem ukazującym mi jak doktryna rozwija się w sposób organiczny.

W książce tej kardynał Newman stwierdza, że naturalną konsekwencją protestantyzmu jest ateizm. Rzecz jasna, przeraziłoby to gorliwych protestantów, którzy stanowczo by temu zaprzeczali. Jednak kardynał Newmanowi chodziło o to, że protestantyzm jest głęboko indywidualistyczny: „ostatecznie ja jestem swoim własnym sędzią tego, co prawdziwe". Oczywiście może to prowadzić do niewiary, sceptycyzmu, agnostycyzmu lub ostatecznie ateizmu. Jeśli człowiek staje się swoim własnym papieżem, swoim własnym autorytetem i ostatecznym sędzią prawdy, to do ateizmu prowadzi już prosta droga. Zaczyna szukać dowodów, a oczywiście bardzo trudno jest dowieść, że Bóg istnieje, trudno jest dowieść, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym, trudno jest dowieść, że nasze Zbawienie jest w Krzyżu. Zaczynam więc oddalać się od wiary coraz dalej i dalej, aż odkryję, że nie mam już żadnej wiary.

To bardzo widoczna tendencja protestantyzmu. Zmierza on zawsze w lewo, w stronę liberalizmu. Aby pozostać konserwatywnymi, protestanci ciągle muszą dokonywać coraz to nowych rozłamów. Jednak wielkie protestanckie denominacje i ruchy zawsze przesuwają się w lewo. Jeśli istnieje w ich ramach jakaś grupa, która chce pozostać tradycjonalistami czy konserwatywna, musi się ona odłączyć i zaczynać wszystko od nowa. Myślę, że Newman miał zupełną rację. Zapewne zrozumiał on, że najpierw pojawia się liberalizm, potem sceptycyzm, po nim agnostycyzm, a w końcu ateizm - taki jest kierunek zmian. Wystarczy spojrzeć na dzieje Europy. To przecież protestantyzm wprowadził w XVIII wieku Oświecenie i już w czasach Woltera niewiara stała się modą. Najpierw pojawiło się coś, co nazwano deizmem - „Bóg istnieje, ale Go tu nie ma, jest bardzo odległy” - następnie sceptycyzm itd. Stało się to możliwe dzięki Lutrowi. Myślę, że gdyby wstał z grobu, byłby bardzo nieszczęśliwy, popatrzyłby wokoło i zawołał: „Co wyście zrobili?". A ci ludzie popatrzyliby na Lutra i powiedzieli: „On nas wyzwolił".

Z tego, co Pan mówi, wynika najogólniej, że protestantyzm jest rozdwojony: na denominacje „głównego nurtu” ciążące ku liberalizmowi oraz te, które powstają w wyniku coraz to nowych rozłamów, i które są bardziej konserwatywne.

Najsilniejszy ruch w amerykańskim protestantyzmie jest skrajnie liberalny. Wielkie, oficjalne denominacje, ciała kościelne cytowane w gazetach, są w Ameryce liberalne. Mają oni też duży wpływ na katolicyzm, np. modernizm, to, co Pius X nazwał herezja modernistyczną, tkwiło w protestantyzmie zawsze i przeszło do katolicyzmu. Katoliccy teologowie przejęli go w XIX wieku od niemieckich protestantów.

Istnieją jednak dziesiątki milionów protestantów-ewangelików, których amerykańska prasa nazywa teraz „religia prawicy", chcąc przy tym, aby wszyscy uwierzyli, że ewangelicy są faszystami (naprawdę tak piszą!) albo że są niebezpieczni i dążą do przewrotu. Ewangelicy to najłagodniejsi, najcichsi ludzie na świecie, ale są bardzo konserwatywni, dlatego nazywa ich się niekiedy „faszystowską prawicą religijną".

A jakie jest dzisiaj miejsce Kościoła katolickiego w Stanach Zjednoczonych?

Kościół katolicki to największy pojedynczy Kościół w USA. Katolik nie uważa go za „denominację", ale jest to największa, pojedyncza grupa chrześcijańska. Jest więc bardzo widoczny. Przez ostatnie 150 lat często myślano o nim jako o Kościele imigrantów. Pierwsi osadnicy tutaj byli protestantami i Ameryka myślała kiedyś o sobie jako o kraju protestanckim. Teraz jest to kraj świecki, jednak w ciągu ostatnich dwudziestu lat przybyły tu miliony katolików - imigrantów z Europy i Ameryki Łacińskiej.

Myślę, że dziś Kościół katolicki traci szacunek w Stanach Zjednoczonych m.in. z tego powodu, że bardzo często sprawia wrażenie, jakby próbował podążać za „gorącymi tematami” społeczeństwa sekularnego. Bardzo często wypowiedzi biskupów brzmią, jakby mówili: „ja też! Ja też! Ja też jestem nowoczesny. Ja też jestem ten dobry". Kiedy przyjmują te linię - odnoszę takie wrażenie - sprawiają oni zawód Ameryce, sprawiają zawód Kościołowi katolickiemu i swojemu własnemu biskupiemu posłannictwu. Próba kopiowania społeczeństwa może prowadzić tylko do utraty szacunku u ludzi.

Z drugiej strony jednak wszyscy wiedzą, że jest głos w Rzymie, który mówi dziś pewne bardzo trudne rzeczy. Jest to głos Jana Pawła II. Ortodoksyjni, prawdziwie wierzący katolicy radują się tym , mówiąc, że to, co słyszą z Rzymu, to wiara apostolska, profetyczna, nie rozmyta.

Tak więc mamy do czynienia z dwoma zjawiskami jednocześnie. Z jednej strony jest katolicyzm liberalny, który na wiele sposobów próbuje zmienić apostolską wiarę, praktykę i autorytet Kościoła - bo oczywiście obecne czasy nie lubią autorytetu i Ameryka została „wynaleziona” przez ludzi, którzy chcieli wolności religijnej, dokonywania własnych wyborów, którzy chcieli być swoimi własnymi sędziami. To było bardzo protestanckie. Zatem najbardziej niepopularną rzeczą w Ameryce jest autorytet. Zaś rzymski katolicyzm, jeśli nie jest autorytatywnym Kościołem - jest niczym. Ma on za sobą autorytet Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Nie możemy tego zmienić. Tak więc w pewnym sensie liberalny katolicyzm bazuje na owym braku respektu dla autorytetu przez mówienie: „Ja też! Ja też".

Z drugiej strony zaś mamy prawowierny, apostolski, katolicyzm Jana Pawła II, który uczynił mnie konwertytą. To dlatego zostałem rzymskim katolikiem.

Z pewnością po raz pierwszy w Ameryce i, jak sądzę, prawdopodobnie w ogóle po raz pierwszy od czasów reformacji, tak wiele tysięcy protestantów ewangelickich, oczywiście posiadających dużą wiedzę religijną, znających całą Biblię, nawraca się na rzymski katolicyzm. Z uczciwych pobudek, przede wszystkim dlatego, że dochodzą oni do przekonania, iż jest on prawdziwy. Kiedyś tysiące ludzi przechodziło na katolicyzm, ponieważ poślubiło kogoś z Polski czy z Hiszpanii. Teraz jednak dzieje się coś innego. Ludzie czytają Ojców Kościoła lub nauki Ojca Świętego i mówią: „To jest prawda, to jest pełnia wiary". Niech Bóg błogosławi moje ewangelickie przygotowanie, jestem za nie wdzięczny, nauczyło mnie ono Biblii, nauczyło mnie ono kochać Jezusa Chrystusa, nauczyło mnie ono podchodzić do wiary poważnie. Jednak to Kościół katolicki jest prawdziwym Kościołem.

Na katolicyzm liberalny nie można nawracać. Bo nie ma na co nawracać.

Dziękuję za rozmowę.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SMOCZYŃSKI
NOWY JORK, LISTOPAD 1998


Artykuł pochodzi z:
FRONDA, numer 15/16, s. 194-207

Pismo Poświęcone FRONDA
Wydawnictwo
FRONDA Sp. z o.o.
skr. poczt. 65, 00-968 Warszawa 45
tel./fax. (0-22) 48-91-31 wew. 265
e-mail: fronda@it.com.pl
www.webfabrika.com.pl/fronda

Monday, July 14, 2008

List do księdza Marka Gancarczyka.

Drogi ojcze Marku!

W czasach dyktatury relatywizmu, gdy nikt w nic nie wierzy, a obowiązkową religią jest tolerancja dla każdej postawy życiowej poza taką, która uważa, że istnieją jednak moralne absoluty, Gość Niedzielny jest prawdziwą perłą. Jest latarnią morską, której światło kieruje nas bezpiecznie do portu Prawdy. Ale Prawda jest niewygodna. Prawda czasem boli, czasem kole w oczy. Czasem jest wymagająca. Prawda bowiem to nie jest „coś”. To nie jest pogląd, filozofia, ustawa, prawo. Prawda to jest Osoba. Jezus powiedział: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”. I jest ironią losu, że patrząc Prawdzie prosto w oczy pewien polityk, imieniem Piłat, zapytał: „Cóż to jest prawda?”

Gość Niedzielny nie boi się pisać prawdy. Nazywa rzeczy po imieniu. Prawdziwa miłość wymaga bowiem, by odważnie tę prawdę mówić. Nawet, gdy czasem zranimy przy okazji czyjeś uczucia. Jakie ma to jednak znaczenie, gdy ważą się losy czyjegoś wiecznego życia? Czy gdy widzimy płonący dom sąsiada, to wiedząc, że on słodko teraz w nim śpi, zostawimy go w spokoju? Czy będzie dla nas ważniejsze ratowanie jego życia, czy to, by nie urazić jego uczuć, budząc go przedwcześnie?

Nikt nie zabija w Polsce za wiarę chrześcijańską. Nie ma już męczenników. Ale czasem trudniej jest za wiarę żyć niż za nią umrzeć. Współczesny człowiek bowiem, ten który ma na tyle cywilnej odwagi, by głosić Ewangelię, jest wyśmiewany, wykpiwany, a nawet podawany do sądu przez tych, którym właśnie chce pomóc. Jest wielką tragedią, że kraj kardynała Stefana Wyszyńskiego i papieża Jana Pawła Wielkiego, kraj który do niedawna był przez wielu uznawany za najbardziej katolicki kraj na świecie tak szybko stał się pogańskich państwem. Państwem, w którym ludzie tacy jak ksiądz Marek Gancarczyk stają się „białymi męczennikami” tylko za to, że mają odwagę głosić prawdę o Chrystusie.

Ojcze Marku! Chciałbym Ci wyrazić swoje poparcie. Wyrazić swoją głęboką wdzięczność za to co robisz. Chciałbym Cię zapewnić o moich modlitwach. Właśnie tacy bohaterowie, tacy duchowi przewodnicy jak Ty, są nam niezbędnie potrzebni w dzisiejszych czasach. Wiem, że na pewno jest Ci teraz trudno. Ale wiem też, że Twoja wiara nie tylko daje Ci siłę, ale i wytłumaczenie tego, co Cię spotyka. Wiem, że z pewnością pamiętasz te wersety:

Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy /ludzie/ wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami. (Mt 5, 10-12)

Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi. Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: Sługa nie jest większy od swego pana. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. (J 15, 19-20)

Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. (Mt 10,28)

Dlatego nie trać ducha. Miliony ludzi patrzy na Ciebie. I wiem, że Ty wiesz, że niezależnie co się stanie teraz, tutaj, w sądzie i w opinii ludzi, to nie ma to tak naprawdę znaczenia. Bo znaczenie ma tylko głoszenie Ewangelii. Błogosławiona Matka Teresa nie raz nam przypominała, że Bóg nie wymaga od nas, byśmy odnosili sukcesy, ale byśmy Mu byli wierni. Tylko On, Bóg, może odmienić ludzkie serca. My możemy tylko Mu zaufać i robić swoje, wierząc, że kiedyś usłyszymy z Jego ust te słodkie słowa: „Dobrze, sługo dobry i wierny! Wejdź do radości twego pana!”

Piłat stwierdził, że nie widzi w Jezusie żadnej winy i ...skazał Go na śmierć. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Sędziowie wciąż często bardziej kierują się polityką i swoimi prywatnymi przekonaniami, niż tym, co mówi prawo. Dlatego wcale nie jestem taki pewien, czy pani Tysiąc nie wygra swej sprawy. Mimo, że Ty, ojcze Marku, o czym wszyscy wiedzą doskonale, nie złamałeś żadnego prawa. Ale to i tak nie ma żadnego znaczenia, bo prawo Boskie jest ponad prawem ułożonym przez polityków. Jestem pewien, że gdybyś musiał złamać prawo państwowe, by głosić prawdę o Chrystusie, nie zawahałbyś się ani przez chwilę. W końcu wszyscy pamiętamy, że przez parę wieków chrześcijanie łamali prawo wyznając w Jezusie Boga. I płacili za to najwyższą cenę.

W Stanach Zjednoczonych, kraju, gdzie teraz mieszkam, całkiem niedawno prawo głosiło, że Murzyni, kobiety, niewolnicy nie mogą głosować, nie mogą posiadać swej własności, wolno nimi handlować itd., itp. Oburzają nas teraz takie prawa, tak, jak za kilkadziesiąt lat będą nas oburzać prawa mówiące, że wolno zabić niewinne dziecko. I tak jak teraz nikomu nawet nie przyjdzie do głowy żadna okoliczność, która uzasadniałaby wyjątki usprawiedliwiające posiadanie niewolnika, tak kiedyś wszyscy zobaczą, że nie ma takiej okoliczności, która pozwalałaby na zamordowanie niewinnego dziecka. Dziecka, które znajduje się w miejscu, które powinno być najbezpieczniejszym miejscem na świecie. W łonie swojej własnej matki.

Dlatego dziękuję Ci jeszcze raz, ojcze Marku! To dzięki takim ludziom jak Ty i jak inni członkowie Twojej redakcji otworzą nam się kiedyś oczy i wszyscy zobaczymy i poznamy tę prawdę. Albo raczej Prawdę. Przez duże „P”. Bóg zapłać!

Piotr Jaskiernia

PS. Zapraszam do dyskusji na ten temat na FORUM

Wednesday, July 09, 2008

Konferencja w Belmont Abbey College

Jestem cały tydzień w domu i myślałem, że nadrobię wszystkie zaległości, a tymczasem na nic nie mam czasu. Ale cóż, tak to już w życiu bywa. Każdy dzień dostarcza nam nowych zajęć i czasem trzeba zmienić wcześniejsze plany.

Dzisiaj na przykład poświęciłem parę godzin na zawiadomienie wszystkich katolickich parafii w Charlotte o konferencji, jaka odbędzie się w naszym mieście w najbliższy weekend. Sam wybieram się tam z moją córeczką i jak sprawdzałem, czy wszystko mam załatwione, dowiedziałem się, że są jeszcze wolne miejsca. Postanowiłem więc zawiadomić parę osób, bo sama konferencja zapowiada się wspaniale.

Konferencja ta, pod nazwą “Combating Relativism And The Culture Of Death On College Campuses, In The Media And Beyond” (co oznacza “Zwalczając relatywizm i kulturę śmierci na uniwersytetach, w mediach i poza nimi”) odbędzie się na terenie starego (jak na amerykańskie warunki) katolickiego uniwersytetu Belmont Abbey College. Uniwersytet jest częścią benedyktyńskiego klasztoru zlokalizowanego kilkanaście kilometrów od Charlotte, w małym miasteczku Belmont, NC. Sam klasztor i uniwersytet powstały w 1876. roku, a więc liczą sobie już 132 lata. Może nie całkiem Oxford, czy nawet UJ i nawet nasz stanowy uniwersytet jest dużo starszy, bo powstał jeszcze w XVIII wieku, ale i tak całkiem nieźle. Na pewno atmosfera monastyru i szkoły „pachnie tradycją”, a nie świeżymi tynkami.

Konferencja będzie trwała trzy dni i będzie prowadzona przez wielu wspaniałych wykładowców. Nie wszystkich znam, ale o paru słyszałem i chciałbym parę słów o nich napisać. Przede wszystkim Peter Kreeft. To właśnie ze względu na niego postanowiłem iść na tę konferencję. Mam kilka książek jego autorstwa i słyszałem wiele nagrań z różnych konferencji podobnych tej, na którą się wybieram. Można je usłyszeć na stronie Petera Kreefta, www.peterkreeft.com/audio.htm

On sam jest konwertytą z kalwinizmu, choć katolikiem został już bardzo dawno temu, w studenckich czasach. Teraz jest on wykładowcą na katolickim i dość liberalnym jezuickim uniwersytecie Boston College w Bostonie. Jego poglądy są jednak dalekie od liberałów i jest on bardzo konserwatywnym i bardzo ortodoksyjnym katolikiem, filozofem i w ogóle człowiekiem. W Polsce przetłumaczono kilka książek profesora Kreefta i serdecznie je polecam wszystkim. Wpisując ”Peter Kreeft” w google każdy sam znajdzie je bez problemu. Na samej konferencji profesor Kreeft będzie miał cztery wykłady.

Inny ciekawym gościem konferencji będzie doktor Paul Thigpen. On sam także jest konwertytą. Wychował się w rodzinie należącej do kościoła prezbiteriańskiego (kalwińskiego), jako nastolatek stracił zupełnie wiarę. Na skutek rożnych wydarzeń w jego życiu i czytania książek autorstwa CS Lewisa i GK Chestertona powrócił do wiary i nawet został pastorem. Podczas swej pielgrzymki duchowej był metodystą, baptystą, był w kościele episkopalnym, był zielonoświątkowcem i był „niezależnym chrześcijaninem”, a katolikiem został zaledwie 15 lat temu. Jego świadectwo, po angielsku, można znaleźć na jego stronie: http://paulthigpen.com/pa...mecatholic.html albo można posłuchać kilku audycji radiowych z jego udziałem które są w archiwach radia www.EWTN.com i organizacji Catholic Answers, www.catholic.com.

Kolejnym mówcą będzie Patrick Madrid, od którego być może powinienem zacząć. On jest gospodarzem tej konferencji. Katolik od urodzenia, założyciel apologetycznego pisma Envoy i organizacji Envoy Institute, która znalazła gościnę w klasztorze Benedyktów w Belmont, Patrick Madryt prowadzi cotygodniową audycję typu „otwarty mikrofon” w każdy czwartek w radiu EWTN. Na żywo można go usłyszeć o 21. polskiego czasu na www.ewtn.com

Teresa Tomeo jest dziennikarką, która przez lata pracowała w świeckich stacjach telewizyjnych w Detroit. Przeżywszy nawrócenie zrezygnowała z pracy w świeckich mediach i zaczęła pracować w katolickiej rozgłośni Ave Maria Radio. To tylko paru z mówców na tej konferencji. Pełna lista i krótkie noty biograficzne są tutaj: http://www.envoyinstitute...relativism.html Ja oczywiście postaram się napisać więcej o tym wydarzeniu, a jeżeli ktoś z Charlotte lub okolic przeczyta to przed piątkiem, 11. lipca, zapraszam do wybrania się na tę konferencję. Naprawdę będzie warto.