Wednesday, January 25, 2006

Orędzie z Medjugorie, 25. stycznia 2006r.

„Drogie dzieci! Również dziś wzywam was, abyście głosili Ewangelię w waszych rodzinach. Dziatki, nie zapominajcie o czytaniu Pisma Świętego. Umieśćcie je na widocznym miejscu i dawajcie świadectwo własnym życiem, iż wierzycie i żyjecie Słowem Bożym. Jestem blisko was ze swą miłością i oręduję za każdym z was przed moim Synem. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Wednesday, January 18, 2006

Dawid, Goliat i nasze pięć kamieni do walki z szatanem.

Dzisiejsze (środowe) czytanie ze Starego Testamentu przypomina nam znaną dobrze wszystkim historię Dawida i Goliata. Przypomnę tylko pokrótce, że Izraelici toczyli wojnę z Filistynami. Wojska stały naprzeciw siebie i, podobnie jak w czasach Potopu, opisanych przez Sienkiewicza, harcownicy toczyli ze sobą pojedynki. Pewien potężnego wzrostu Filistyn przez 40 dni urągał Izraelitom i wyśmiewał się z nich, starając się sprowokować kogoś do podjęcia walki. Jednak jego potężna postura odstraszała potencjalnych przeciwników. Goliat, bo tak się ów Filistyńczyk nazywał, obiecał nawet, że jeżeli go ktoś pokona, wszyscy Filistyńczycy oddadzą się w niewolę Izraelitom. Jednak gdy on zwycięży, niewolnikami zostaną Izraelici.

Wśród żołnierzy Izraelskich było trzech najstarszych synów Jessego. Najmłodszy ich brat, Dawid, był jeszcze wyrostkiem, zbyt młodym, żeby walczyć, pasł więc stada swego ojca. Czasami jednak odwiedzał braci, aby donieść im coś do jedzenia z domu i odebrać ich żołd i zanieść ojcu. Gdy, podczas takiej wizyty, dowiedział się on o pogróżkach Goliata, niewiele myśląc stwierdził, że będzie z nim walczył i pokona go. Gdy Saul, przywódca Izraelitów, powątpiewał w możliwości Dawida, ten rezolutnie odparł:


Saul odpowiedział Dawidowi: To niemożliwe, byś stawił czoło temu Filistynowi i walczył z nim. Ty jesteś jeszcze chłopcem, a on wojownikiem od młodości. Odrzekł Dawid Saulowi: Kiedy sługa twój pasał owce u swojego ojca, a przyszedł lew lub niedźwiedź i porwał owcę ze stada, wtedy biegłem za nim, uderzałem na niego i wyrywałem mu ją z paszczęki, a kiedy on na mnie napadał, chwytałem go za szczękę, biłem i uśmiercałem. Sługa twój kładł trupem lwy i niedźwiedzie, nieobrzezany Filistyn będzie jak jeden z nich, gdyż urągał wojskom Boga żywego. Powiedział jeszcze Dawid: Pan, który wyrwał mnie z łap lwów i niedźwiedzi, wybawi mnie również z ręki tego Filistyna. Rzekł więc Saul do Dawida: Idź, niech Pan będzie z tobą!
(1 Sm 17,33-37)

Uderza nas od razu nie tylko niezwykła odwaga Dawida, ale przede wszystkim jego wiara. On wie, że zwycięstwo daje Bóg. Wie, że nie jest silniejszy ani od niedźwiedzia, ani od lwa, ani od „nieobrzezanego Filistyna”. Wie jednak, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Wie, że gdy on walczy z Bogiem przy swym boku, ani dzikie zwierzęta, ani inni wrogowie nie mogą go pokonać. Święty Paweł w swym Liście do Filipin mówi dokładnie to samo:
Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia. (Flp 4,13). Czasem wręcz mamy dużo większe szanse na sukces, zwłaszcza, gdy walczymy z nałogami, uzależnieniami, gdy nasza walka wydaje się być bez nadziei na zwycięstwo, gdy po prostu oddamy się całkowicie Bogu. Gdy przyznamy, że sami nie zdołamy niczego wywalczyć. Wiemy jednak, że z Nim, z Bogiem po naszej stronie, odniesiemy zwycięstwo w każdej potyczce.

Dawid wziął ze sobą procę i pięć kamieni. Nie przejął się pełnym uzbrojeniem Goliata, ani jego potężną posturą. Pierwszym kamieniem ugodził go śmiertelnie i jego własnym mieczem odciął mu głowę. Filistyni, zobaczywszy, że ich największy wojownik zginął, rzucili się do ucieczki, a Izraelici zaczęli pogoń, zabijając wielu z nich i łupiąc ich obóz. Odnieśli tego dnia, dzięki wierze, odwadze i działaniu Dawida, wielkie zwycięstwo.

Maryja podczas objawień w Medjugorie przekazała i nam „pięć kamieni” do walki z szatanem. Nie są one żadną rewelacją, żadnym nowym odkryciem, te kamienie są nam dane przez Kościół od wieków. Ona jednak, jak dobra matka, przypomina nam o nich. Jeden z powodów, dla którego ja jestem przekonany o prawdziwości objawień Medjugorskich jest właśnie fakt, że nie przekazuje ona nam niczego nowego. Przypomina tylko o rzeczach, o których wszyscy powinniśmy pamiętać, ale jakże często, zagonieni za codziennymi sprawami, zapominamy. Przypomnę i ja jakimi to kamieniami, jaką amunicją dysponujemy w walce z szatanem. Jest on potężniejszy od Goliata, ale i nasza broń także jest potężniejsza od kamieni Dawida i z pomocą Boga, z wiarą podobną Dawidowej, możemy być pewni zwycięstwa. Musimy jednak tej broni używać!

Czym są więc te nasze „kamienie”? Pisałem już o nich kiedyś, przypomnę jednak raz jeszcze. Są to: Pismo Święte, Eucharystia, spowiedź, post i modlitwa różańcowa. Przypatrzmy się im po kolei:

Biblia jest Słowem Bożym. Jeżeli chcemy rozmawiać z Bogiem, musimy do Niego mówić, ale też musimy Go słuchać. Nie każdy z nas, albo raczej niemal żaden z nas, nie słyszy głosu Boga tak, jak go słyszeli mistycy. Ale każde słowo w Biblii, w Starym i Nowym Testamencie jest Jego słowem. Modlitwa nasza powinna być dialogiem. Czytajmy więc Biblię, żeby usłyszeć, co On ma nam do powiedzenia. Święty Hieronim powiedział, a takie dokumenty Kościoła, jak Dei Verbum (dokument Soboru Watykańskiego II, paragraf 25) i Katechizm Kościoła Katolickiego, paragraf 133 to przypomniały, że „nieznajomość Pisma świętego jest nieznajomością Chrystusa”. Wynika z tego, że nie znając Biblii nie możemy powiedzieć, że wiemy, kim jest Jezus. Zacznijmy więc ją czytać. Choć po broszeczce, choć po jednym rozdziale dziennie. Możemy zacząć od Nowego Testamentu, od Ewangelii Św. Mateusza, albo od początku, od Księgi Rodzaju. Nie jest to takie ważne, gdzie zaczniemy. Ważne, żebyśmy to wreszcie zrobili. Na mojej oryginalnej, starej stronie jest tekst pokazujący jak praktycznie dobrać kolejne księgi do przeczytania, żeby tworzyły historyczną ciągłość i ułatwiły nam nasze pierwsze spotkanie z Biblią. Można go znaleźć klikając tutaj: Jak czytać Biblię? Zapraszam do zapoznania się z tym przewodnikiem.

Drugi „kamieniem” ofiarowanym nam przez Maryję jest Eucharystia. Msza Święta jest doskonałą modlitwą. Jeżeli chcemy zobaczyć, jak wygląda niebo, to idźmy na Mszę. Właśnie podczas uczestnictwa w Mszy Świętej się tam znajdujemy. Wszystkich rozczarowanych tymi słowami chciałbym tu od razu pocieszyć, żeby się zbytnio nie martwili. To, że podczas uczestnictwa w Mszy nie czują się jak w niebie wynika z faktu, że nie rozumieją istoty Mszy i z faktu, że rzeczywistość niebiańska nie może nam być jeszcze w pełni objawiona. Gdyby tak było, nie przeżylibyśmy chyba tej radości i tego szczęścia, jakie wynika z obcowania twarzą w twarz z samym Trójjedynym Bogiem. Mój pierwszy teologiczny tekst, jaki kiedykolwiek napisałem, będący prawdę mówiąc, w znacznej mierze po prostu parafrazą wystąpienia profesora Scotta Hahna, Czwarty Kielich , tłumaczy zależność między Mszą, niebem i Męką naszego Pana na Krzyżu. Od czasu napisania tego tekstu poznałem osobiście Scotta Hahna i mam od niego zgodę na „zrzynanie” wszystkiego, czego On naucza. Zapłatą z mojej strony ma być tylko modlitwa w jego intencji. Poza tym, na swoje usprawiedliwienie muszę dodać, że przecież wszystko, co wiemy, zawdzięczamy naszym nauczycielom. A ja przecież nie jestem teologiem i tylko takim osobom jak Scott Hahn i wielu innych zawdzięczam swoją wiedzę na temat naszej wiary. Tak też rozumiem cel tej strony: Przekazanie osobom nie znającym języka angielskiego tego, czego nauczyłem się od takich osób ja Scott Hahn i wielu innych.

Trzeci „kamień” to częsta spowiedź. Co najmniej raz w miesiącu. To naprawdę pomaga! Nie szkodzi, jeżeli nie pamiętamy żadnego ciężkiego grzechu, a więc nie musimy się spowiadać. Jeżeli tak jest, to chwała Bogu! Ale przecież lekarza nie tylko wtedy odwiedzamy, gdy złapiemy śmiertelną chorobę. Nie mówimy sobie: „E, tam, to tylko złamana noga, od tego się nie umiera, nie muszę iść do lekarza”. Grzechy powszednie, lekkie, wcale takie lekkie nie są. To poważne rany naszej duszy. I nawet, jak nie powodują naszej duchowej śmierci od razu, to nas naprawdę osłabiają. Kudłaty łatwiej wtedy może nas zwieść i spowodować, że zgrzeszymy ciężko. Ktoś kiedyś słusznie zauważył, że wszyscy ludzie dzielą się na świętych, uważających się za grzeszników i na grzeszników uważających się za świętych. Ci pierwsi zawsze szukają spotkania z Bogiem w sakramentalnej spowiedzi. Słyszałem, że Jan Paweł II spowiadał się co najmniej raz w tygodniu. Do której grupy my należymy? Uważamy, że nie potrzeba nam spowiedzi? Hmmm.

Jest jeszcze jedna grupa ludzi. Zwłaszcza młodych. Takich, którzy wiedzą, że spowiedź im jest potrzebna, ale z różnych względów ją odwlekają. Albo się wstydzą księdza, albo nie wierzą, że spowiedź cokolwiek zmieni, albo udają gierojów, uważających, że spowiedź jest dla dewotek. Tych chciałbym poprosić, żeby nie zwlekali. Przecież sami w głębi serca wiedzą, że nie tylko potrzebują spowiedzi, potrzebują usłyszenia słów odpuszczenia grzechów, ale wiedzą też, że łaski otrzymane podczas tego sakramentu pomogą im w odejściu od grzechu i wytrwaniu w dobrym. Że nie od razu się tak stanie? Zapewne. Wszyscy mamy czasem wrażenie, że moglibyśmy listę naszych grzechów odbijać na ksero, za każdym razem taka sama. Ale to tylko pozory. Może tak jest przez parę miesięcy, ale ja dzisiaj na pewno (Bogu dzięki!) nie mógłbym użyć mojej listy sprzed kilkunastu lat. Nie wszystkie, co prawda, grzechy straciły swą moc nade mną, ale wiele z nich należy już do mojej przeszłości. I wiem, że jest to tylko Łaska Boża, nic więcej. Łaska otrzymana podczas sakramentalnej spowiedzi.

Kolejny kamień to post. Przeczytałem przed chwilką wpis Ani do księgi gości, gdzie przypomina ona o środowym poście. Kto to dziś jeszcze pamięta? A kiedyś wszyscy pościli w każdą środę i piątek. Jeszcze moja babcia praktykowała środowy post. Dziś coraz mniej ludzi pamięta o poście piątkowym. A przecież jest to prastara tradycja judeochrześcijańska. Jezus podczas Kazania na Górze mówi: „Kiedy pościcie…” (Mt 6,16a) Nie „Jeżeli pościcie”, czy „Gdyby wam się zachciało pościć”, ale zakłada, że wszyscy poszczą i tylko nam udziela rad, jak to czynić. Biblia nas uczy, słowami samego Jezusa, że pewien rodzaj złych duchów można usunąć tylko modlitwą i postem. A więc całkiem naturalne jest, że jednym z kamieni do walki z kudłatym jest właśnie post. „Didache”, dokument pochodzący z pierwszego wieku, a więc napisany albo przez samych apostołów, albo przez ich uczni jeszcze za ich życia, mówi:
„…wy natomiast pośćcie w środę i piątek” (Didache VIII,1b) Jeżeli więc post w środy i piątki był pożyteczny w pierwszym wieku i w wieku dwudziestym, czemu został zapomniany dzisiaj? Więcej na temat postu napisałem w tym felietonie: Dlaczego pościmy?

Ostatni kamień do walki z szatanem to różaniec. Według wielu jest to wręcz karabin maszynowy. Zachęcam wszystkich do odmawiania tej cudownej modlitwy. Odmówienie jednej tajemnicy różańcowej zajmuje około 20 minut, choć gdy się człowiek rozmodli i zamyśli, może trwać godziny. Różaniec bowiem nie powinien być odklepaniem pięćdziesięciu zdrowasiek, ale rozważaniem życia Jezusa widzianego oczami Maryi. Jest to spacerek przez Ewangelię, od nawiedzenia w Maryi przez archanioła Gabriela w Nazarecie, przez odwiedziny u swej krewnej Elżbiety, narodziny Jezusa w Betlejem, ofiarowanie Go w Świątyni i odnalezienie Go w tej samej Świątyni, gdy miał 12 lat. Następnie w tajemnicach Światła rozważamy chrzest Jezusa w Jordanie i Jego pierwszy znak w Kanie Galilejskiej, przypominamy sobie Jego nauczanie o Królestwie Bożym, idziemy z Piotrem, Janem i Jakubem za Jezusem na Górę Tabor by być świadkiem przeistoczenia Jezusa i uczestniczymy w Ostatniej Wieczerzy. W tajemnicach bolesnych modlimy się z naszym Zbawicielem na Górze Oliwnej, widzimy gdy Go biczują i koronują cierniem, podążamy z Nim na Kalwarię i jesteśmy świadkami Jego śmierci. W tajemnicach chwalebnych widzimy Jego zmartwychwstanie i wniebowstąpienie, przebywamy z Maryją i uczniami w wieczerniku, gdy Duch Święty zstąpił z nieba, widzimy Maryję wziętą do nieba pod koniec Jej życia i widzimy Ją „obleczoną w słońce i księżyc pod Jej stopami, a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (por. Ap 12,1), gdy została ogłoszoną Królową Nieba i Ziemi.

Te „kamienie”, o których nam Maryja przypomina, to cudowna, wspaniała broń. Dadzą nam one pewne zwycięstwo nad szatanem, ale jest jeden warunek. Musimy ich używać. Nie wystarczy wiedzieć o ich istnieniu. Nie wystarczy mieć Biblię na półce, a różaniec w szufladzie. Nie wystarczy w piątek zamienić schabowego na pstrąga, czy krewetki. Post powinien boleć. Ma być wyrzeczeniem, żeby był skuteczny. Nie prowadźmy działań pozornych, bo w ten sposób oszukujemy tylko siebie. Kudłaty na pewno nie da się nabrać na pozorne działania. Dawid nie straszył Goliata, nie odgrażał się, ale wyciągnął kamień z torby, naciągnął procę i zrobił ze swej broni użytek. Postępujmy podobnie, a zwycięstwo będzie nasze i będzie wielkie i szybkie. A o Dawidzie i Goliacie możemy przeczytać w Pierwszej Księdze Samuela, rozdział 17. Czytanie Biblii możemy zacząć od tego fragmentu. Bylebyśmy tylko na nim nie zakończyli.

Saturday, January 14, 2006

Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan 18-25 Styczeń 2006

Słuchając dzisiejszej mszy w radiu zauważyłem ciekawe zestawienie czytań. Pierwsze czytanie, z Pierwszej Księgi Samuela, mówi nam o wyborze pierwszego króla narodu wybranego. Co prawda nie było wolą Boga, żeby Izrael miał króla. To On sam, Bóg, jest Królem Królów i władcą Izraela. Ponieważ jednak naród izraelski odrzucił takie zrozumienie swojej odrębności i specjalnego statusu i chciał, żeby u niego było „tak jak to jest u innych narodów” (1 Sm 8,5b), Bóg wysłuchał tej prośby i sam wybrał kandydata:

Był pewien dzielny wojownik z rodu Beniamina - a na imię mu było Kisz, syn Abiela, syna Serora, syna Bekorata, syna Afijacha, syna Beniamina. Miał on syna imieniem Saul, wysokiego i dorodnego, a nie było od niego piękniejszego człowieka wśród synów izraelskich. Wzrostem o głowę przewyższał cały lud. […]Kiedy Samuel spostrzegł Saula, odezwał się do niego Pan: Oto ten człowiek, o którym ci mówiłem, ten, który ma rządzić moim ludem.
(1 Sm 9,1-2, 17)

Ponieważ był to człowiek wybrany przez Boga, niewątpliwie miał wiele zalet. Musiał być wierny Bogu, głęboko wierzący, sprawiedliwy i prawy. Nie dla urody przecież go wybrał Bóg. Ale Saul nie pozostał wierny Bogu. Nie słuchał proroków i jeszcze do tego w niesławie zakończył swe życie, popełniając samobójstwo.

Czytanie z Ewangelii Świętego Marka mówi nam o przypadku zupełnie przeciwnym: Człowiek grzeszny, znienawidzony przez swych braci, urzędnik okupanta, być może pobierający, jak powszechnie wtedy uważano, znacznie więcej podatków niż wymagał Rzym, na zawołanie Pana staje się Jego uczniem, apostołem, później opisuje swym braciom i nam Jego życie i na koniec umiera za wiarę i Jezusa. To historia powołania Lewiego, syna Alfeusza, znanego nam także pod imieniem Świętego Mateusza:


Jezus wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: Pójdź za Mną! On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. Było bowiem wielu, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie, spośród faryzeuszów, widząc, że je z grzesznikami i celnikami, mówili do Jego uczniów: Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami? Jezus usłyszał to i rzekł do nich: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.
(Mk 2,13-17)

Jest ciekawa anegdota mówiąca o tym, jak Leonardo Da Vinci malował Ostatnią Wieczerzę:

Szukając modela do postaci Jezusa znalazł pięknego i pobożnego chórzystę w pobliskiej bazylice, imieniem Pietro Bandinelli. Nie mógł jednak przez cale lata znaleźć odpowiedniej osoby, która posłużyłaby mu za model Judasza. W końcu, po latach poszukiwań, w dzielnicach nędzy, rozpusty i w więzieniach, zobaczył osobę, która idealnie nadawała się na Judasza Iskariotę. Za sumę 30 sztuk srebra ten wyrzutek społeczeństwa zgodził się na pozowanie. Jednak wielki Leonardo malując miał cały czas wrażenie, że postać ta jest mu w jakiś sposób znajoma. Zapytał go więc o imię i o to, czy oni się już kiedyś nie spotkali. „Pietro Bandinelli” –Odpowiedział model. „I spotkaliśmy się już kiedyś. Tutaj, w tym studio. Pozowałem ci, Panie, do postaci Jezusa z Nazaretu”.

Oczywiście nie wiem, czy to prawdziwa historia. Podejrzewam, że pewnie nie do końca. Ale ilustruje ona doskonale, co grzech może zrobić nie tylko z naszą duszą ale nawet z naszym wyglądem, z naszym ciałem.

Przykłady te pokazują nam, że nasze życie jest drogą. Jest procesem. Nie jest to droga łatwa i Słowo Boże tego przed nami nie ukrywa:
Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują. (Mt 7,13-14) Zbawienie, stan Łaski uświęcającej można utracić. Nie powinniśmy być nigdy zbyt pewni siebie, bo kudłaty tylko na to czeka. Jezus uprzedza:

Powstanie wielu fałszywych proroków i wielu w błąd wprowadzą; a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.
(Mt 24,11-13)


Czyli, wynika z tego, ten kto nie wytrwa do końca, nie będzie zbawiony. Wielki święty, teolog i misjonarz, Święty Paweł, tak o tym pisze:
Czyż nie wiecie, że gdy zawodnicy biegną na stadionie, wszyscy wprawdzie biegną, lecz jeden tylko otrzymuje nagrodę? Przeto tak biegnijcie, abyście ją otrzymali. (1 Kor 9,24) Nie wystarczy dobrze wystartować, trzeba wyścig także ukończyć.

Piszę o tym w kontekście tygodnia modlitw o jedność chrześcijan, który zaczyna się 18. stycznia. Jak pewnie wiecie, jedność chrześcijan leży mi bardzo na sercu. Jest to jedna z rzeczy, o jakie modlę się każdego dnia. Wiele osób pewnie zapyta dlaczego. Dla wielu nie wydaje się być rozbicie chrześcijaństwa żadnym problemem. Co więcej bardzo często bracia odłączeni, protestanci, chrześcijanie ewangeliczni posiadają głębszą wiarę, bardziej żyją Bogiem na co dzień i dają lepsze świadectwo chrześcijaństwu, niż przeciętny katolik. Na czym więc polega problem?

Otóż polega on na tym, że nawet jak ktoś sam szczerze szuka Boga, to szczerze może pobłądzić. Naszym celem jest zbawienie, osiągnięcie Nieba. Tymczasem wiele denominacji chrześcijańskich uczy takiego chrześcijaństwa, które wręcz zamyka drogę do zbawienia. Waśnie choćby doktryna „Raz zbawiony, zawsze zbawiony”. Bardzo wiele kościołów uczy takiego zrozumienia nauki Jezusa. Uczą, że jak raz się Go przyjęło za swego Pana i Zbawiciela, to nie ma praktycznie żadnego znaczenia, jak się żyje, co się robi, czy się wybiera drogę wąską i ciasną bramę, czy nie. Zbawienie ma się jak w banku.

To bardzo ponętna nauka. Nie trzeba by się martwić niczym, uważać, żeby nie zgrzeszyć, spowiedź nie ma sensu. Robi się co chce, bo się zaakceptowało Jezusa jako swego Zbawiciela. Zbawienie przecież jest darem, nie można na nie zapracować, prawda? Prawda, ale… Ten dar możemy przyjąć i możemy go odrzucić. A nie przyjmujemy go pustymi deklaracjami, ale właśnie uczynkami. Jezus wyraźnie powiedział:

Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. (Mt 7,21)

i w innym miejscu:


Czemu to wzywacie Mnie: Panie, Panie, a nie czynicie tego, co mówię?
(Łk 6,46)

Sam Święty Paweł, który niewątpliwie przyjął Jezusa za swego Pana i Zbawiciela, nie był pewny swego zbawienia. Napisał on:


Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią.
(1Kor 4,4)

Nie „wykręcajmy więc rąk” Bogu, narzucając Mu nasze teorie. On i tak się nimi nie przejmie. Bóg dał nam Słowo Boże, które nam mówi, jak osiągnąć zbawienie. Dał nam też Kościół, który to Słowo bezbłędnie interpretuje. Dlatego to właśnie jedność chrześcijan jest taka ważna.

Na górze strony www.polon.us są linki do wywiadów ze Scottem Hahnem, Thomasem Howardem, link do artykułu Karla Keatinga „Katolicy i Fundamentaliści”. Polecam je serdecznie. Prawdziwy ekumenizm polega nie na spotkaniu się w połowie drogi, na ustępstwach z każdej strony, ale na wspólnym dojściu do Prawdy. Na wspólnym poznaniu prawdziwego Jezusa, bo przecież tylko On jest „Drogą, Prawdą i Życiem”. I to właśnie Jemu tak zależało na naszej jedności. On sam, tuż przed oddaniem za nas wszystkich życia, tak się modlił do Ojca:


Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś.
(J 17, 20-23)

Czyli nie tylko za apostołami prosił Jezus, za tymi, którzy bezpośrednio słyszeli Jego glos, ale i za nami, za tymi, którzy dzięki apostołom wierzymy w Jezusa. Ale Jezus wyraźnie pragnie, abyśmy stanowili jedno, jak Ojciec w Synu, a Syn w Ojcu. Jezus powiedział Filipowi:


Odpowiedział mu Jezus: Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł.
(J 14, 9-10)

Czy patrząc na te setki różnych denominacji, o tak różnych doktrynach, naukach i wierzeniach, walczące ze sobą i oskarżające się o herezje, można dostrzec Jezusa? Czy świat, patrząc na naszą „jedność” może poznać, że to Bóg w Niebie posłał Jezusa? Zapewne w Polsce jest lepiej. Ta jedność jeszcze istnieje. Nie wątpię, że Polska jest najbardziej katolickim, chrześcijańskim państwem Europy. Może Filipiny są podobne, nie wiem, nie byłem tam. Może jakieś państwo południowoamerykańskie. Ale w Europie na pewno nie ma podobnego. Ale przecież i w Polsce widać rozłamy w chrześcijaństwie, rozwój sekt, napływ misjonarzy z Ameryki, starających się ten rozłam powiększyć i nie da się ukryć, że w samym Kościele nie brak zgrzytów, rebelii, wymawiania posłuszeństwa biskupom i prymasowi.

Moja perspektywa jest inna, bo mieszkam w mieście, w którym jest 800 kościołów, ale tylko 10 z nich jest katolickich. Jadąc do najbliższej parafii, mijam kilkanaście zborów, świątyń, domów zgromadzeń i kościołów należących do braci odłączonych. Nie chciałbym, żeby takie realia zaistniały w Polsce. Dlatego piszę o tym tygodniu jedności chrześcijan i proszę o modlitwę w tej intencji. Chodzi przecież o nasze zbawienie, o nasze dusze. A na koniec fragment Pierwszego Listu do Koryntian, który został wybrany przez Watykan jako tekst do rozmyślań na tegoroczny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan:


A ja nie mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jako do niemowląt w Chrystusie. Mleko wam dałem, a nie pokarm stały, boście byli niemocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni. Ciągle przecież jeszcze jesteście cieleśni. Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku? Skoro jeden mówi: Ja jestem Pawła, a drugi: Ja jestem Apollosa, to czyż nie postępujecie tylko po ludzku? Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście według tego, co każdemu dał Pan. Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost - Bóg. Ten, który sieje, i ten, który podlewa, stanowią jedno; każdy według własnego trudu otrzyma należną mu zapłatę. My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą. Według danej mi łaski Bożej, jako roztropny budowniczy, położyłem fundament, ktoś inny zaś wznosi budynek. Niech każdy jednak baczy na to, jak buduje. Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. I tak jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drzewa, z trawy lub ze słomy, tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień /Pański/; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień. Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest świętą, a wy nią jesteście. Niechaj się nikt nie łudzi. Jeśli ktoś spośród was mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupim, by posiadł mądrość. Mądrość bowiem tego świata jest głupstwem u Boga. Zresztą jest napisane: On udaremnia zamysły przebiegłych lub także: Wie Pan, że próżne są zamysły mędrców. Niech się przeto nie chełpi nikt z powodu ludzi. Wszystko bowiem jest wasze: czy to Paweł, czy Apollos, czy Kefas; czy to świat, czy życie, czy śmierć, czy to rzeczy teraźniejsze, czy przyszłe; wszystko jest wasze, wy zaś Chrystusa, a Chrystus - Boga.


(1 list do Koryntian 3:1-23, Biblia Tysiąclecia)

Thursday, January 05, 2006

Michał Heller i nieskończenie wiele światów i ludzkości.

Przeglądam właśnie ponownie stare wpisy do Księgi gości i natknąłem się na cytat z profesora księdza Michała Hellera, zamieszczony przez Anię: „Pana Boga nie interesuje coś mniejszego niż nieskończoność, a więc jeśli stworzył ludzkość, to stworzył nieskończenie wiele ludzkości. Nie wiem, czy tak jest, nikt nie wie. Ale to ładnie pasuje do nieskończoności. Dwie hipotezy, Boga i nieskończenie wielu światów, nie muszą się wykluczać.” Cytat ten tak skomentował Marek w swoim wpisie do księgi gości: „Nie znam tego pana, ale za te słowa już go lubię. Cóż za trzeźwe połączenie wiary i nauki. Serio mówię.”

Ja także nie znam księdza profesora i na pewno nie dorównuję mu wiedzą, inteligencją, ani erudycją. To jeden z najwybitniejszych znawców kosmologii, filozof, teolog i fizyk. Wybitny naukowiec i niezwykły człowiek. Ja jestem tylko hobbystą, kierowcą o bardzo ograniczonej wiedzy z zakresu badań księdza profesora. Niemniej jednak mimo to, (a może raczej właśnie dlatego), pozwolę się w jednym punkcie nie zgodzić z Michałem Hellerem.

Zresztą wcale nie jestem pewien, czy to z księdzem profesorem się nie zgadzam, czy z redaktorem Polityki, który z nim przeprowadził wywiad. Ja jestem sceptykiem i wiem, że słowa zamieszczone w prasie bardzo często nie mają wiele wspólnego z tym, co kto rzeczywiście powiedział. Samego tekstu wywiadu nie udało mi się znaleźć, nie wiem, czy to był wywiad autoryzowany i muszę tu polegać na tym, co Ania wpisała do księgi gości. Być może dziennikarz nie przekazał dokładnie myśli księdza. Będę jednak polemizował z tym, co przeczytałem.

Cóż więc mi się nie podoba w słowach księdza profesora? Dokładnie to, co podoba się Markowi. Hipoteza, czy też raczej możliwość, że Bóg stworzył nieskończenie wiele ludzkości. Oczywiście ksiądz profesor się nie upiera, że tak musi być, ale mu to ładnie pasuje. Ja też się nie upieram, że tak być nie może, ale mnie to właśnie nie pasuje do niczego. Dlaczego? Otóż dlatego, że Bóg jest Trójcą Świętą. Jest Rodziną. Ojcem i Synem i Miłością ich łączącą, tak wielką i doskonalą, że jest Ona także Osobą, Duchem Świętym. Jedna z tych Osób w pewnym okresie historii stała się człowiekiem i umarła za nasze grzechy na Krzyżu. To podstawy naszej wiary. Rzeczy, o których uczą się dzieci w pierwszych latach nauki religii. Gdy założymy jednak, że istnieją jakieś inne „ludzkości” w innych światach, to napotykamy na pewne, nazwijmy je filozoficzno-logiczne, trudności.

Żeby ktoś mógł być nazwany „człowiekiem”, musi posiadać wolną wolę. Nawet, jak ten „człowiek” jest, nazwijmy to umownie, „ufoludkiem”. Niezależnie, gdzie będzie mieszkać ta inna odmiana ludzkości, musi mieć wolną wolę, by nie być tylko gatunkiem zwierząt. Bo mnie nie przeszkadza koncepcja, że w odległych galaktykach może istnieć życie. Mogą być tam rośliny i zwierzęta. Nawet tak rozwinięte, jak nasze ssaki. Nie wierzę, żeby tak było, ale jeżeli tak jest, to mi to też w niczym nie przeszkadza.

Problem jest z ludzkością. Marsjańską, wenusjańską, czy ludzkością z zupełnie innej galaktyki. Oczywiście wszyscy wiemy już od dawna, że Marsjan nie ma, ja tych terminów używam symbolicznie. Jeżeli bowiem na odległej planecie żyją inteligentne ufoludki, obdarzone wolną wolą, to czy i one popełniły grzech pierworodny? I czy one także otrzymały swego Zbawiciela? I kto Nim jest? Czy także Jezus? A jeżeli tak, to czy stał się on „ufoludkiem” i ma nie dwie natury, ale trzy? Czy może nieskończenie wiele natur? Jeżeli natomiast nie popełniły grzechu pierworodnego, to czy i ich „niebo i ziemia” przeminął? I jeżeli tak, to dlaczego? A jeżeli nie, to jak to będzie? Część wszechświata będzie odmieniona, a część nie? A co z przemijaniem czasu? My przecież, przebywający twarzą w twarz z Bogiem nie będziemy już podlegać przepływowi czasu. Co z tymi innymi „ludzkościami”?

Dla mnie jest to niepotrzebne komplikowanie czegoś, co jest bardzo proste. Wierzę, podobnie jak ksiądz profesor, że jest bardzo wiele bytów. Wierzę jednak, że są one „duchowe”. Istnieją poza naszą materialną rzeczywistością. Wierzę, że nie mamy siedmiu rodzajów aniołów, ale że jest tych niewidocznych dla nas stworzeń dużo, dużo więcej. Anioł to zresztą funkcja, nie nazwa rodzaju. Anioł znaczy posłaniec, a nie każde stworzenie żyjące poza naszym materialnym światem jest posyłane do nas. Wierzę, że większość z nich jest stworzona w zupełnie innym celu.

Bóg, gdy w swej mądrości zdecydował na stworzenie świata i człowieka, w zupełności usatysfakcjonował swoją potrzebę stworzeniem jednego świata i jednego gatunku ludzkiego. W odróżnieniu od aniołów, które także mają wolną wolę, ale nie mają upływu czasu, związanego z istnieniem materii i czasoprzestrzeni, my, ludzie, mamy unikalną możliwość nauki i poznawania w czasie i przyjęcia lub odrzucenia Boga w czasie. Ta właśnie unikalna rola dała nam konieczność posiadania Zbawiciela. Bóg nas stworzył, abyśmy Go wielbili, oddawali Mu boską cześć, a ponieważ zgrzeszyliśmy i odeszliśmy od Niego, dał nam Samego Siebie.

Ten plan jest, według mnie, perfekcyjny. Nie widzę potrzeby powtarzania go ani dwa, ani sto, ani nieskończenie wiele razy. Ksiądz profesor pisze, że Boga nie interesuje nic mniejszego, niż nieskończoność. A ja uważam, że Boga interesuje każdy człowiek, każde dziecko, każdy włos na naszej głowie:
Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa? A przecież żaden z nich bez woli Ojca waszego nie spadnie na ziemię. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Dlatego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli. (Mt 10, 29-31) Bóg stwarzający nieskończenie wiele światów przypominałby bardziej, moim zdaniem, szaleńca, zwariowanego naukowca, opętanego jakimś amokiem, a nie kochającego Ojca. Bardziej wolę Bożą i Jego charakter ilustruje fakt, że stał się On człowiekiem, małym Dzieciątkiem. Co więcej, stał się kawałkiem chleba, naszym pokarmem. Taki Bóg, mój Bóg, to Bóg pokorny, cichy, a nie ktoś, kto musi stwarzać nieskończone ilości światów i ludzkości dla zaspokojenia swojego niepohamowanego przerostu ambicji.

Jak jadę przez zachodnie, pustynne Stany, spoglądam często w niebo. Gdy zatrzymam się na poboczu, zgaszę światła i popatrzę w bezchmurne, bezksiężycowe niebo, zawsze zdumiewa mnie ilość i piękno gwiazd. To jest dla mnie dowód nieograniczonej hojności Boga. Dla mnie ten cały nieograniczony wszechświat stworzony dla człowieka żyjącego gdzieś na jego uboczu, na prowincji międzygalaktycznej jest znakiem, obrazem niezwykłej Bożej miłości. On naprawdę nie potrafi się ograniczać, ale to nie znaczy, że mnoży wszystko bez opamiętania. Człowiek jest Jego Obrazem i człowiek jest w tym sensie unikalny. A mnożyć można gwiazdy, kwiaty, gatunki motyli i kształty płatków śnieżnych dla tego jedynego, unikalnego człowieka, będącego obrazem prawdziwego Boga.

Ten felieton jest tylko moją opinią. Każdy może się ze mną nie zgodzić. Nie jestem w stanie udowodnić, że mam rację, ani nikt nie jest, przynajmniej na razie, w stanie udowodnić, że się mylę. Po prostu do mojego modelu rozumienia naszej rzeczywistości teoria unikalności człowieka wolnego, myślącego, dużo lepiej pasuje. Ale jeżeli chodzi o sam mechanizm powstania wszechświata, to tu muszę oddać księdzu profesorowi to, co Mu się należy.

Pisałem kiedyś w Argumentach na to, że Bóg istnieje , że świat musi mieć swojego architekta. Ania zamieściła link do ciekawego tekstu Michała Hellera, opisującego pierwsze momenty powstania świata. Fascynujący „film” z pierwszych momentów, sekund i lat istnienia Wszechświata. Doskonała ilustracja tego, co ja chciałem powiedzieć w moim tekście . Pisałem, że ta „pramateria” utworzyła taki doskonały wszechświat, nie może być przypadkiem. „Nie może” piszę nie dlatego, że jestem wierzący, ale dlatego, że matematyczne, statystyczne prawdopodobieństwo takiego wydarzenia jest w praktyce równe zeru.

Naukowcy nie przejmują się zbytnio tym małym prawdopodobieństwem, zauważając, że przecież świat powstał i osiągną równowagę. Te cztery siły, jakie są w naszej rzeczywistości, o których pisze ksiądz profesor, cztery fundamentalne oddziaływania, znane współczesnej fizyce, tzn. oddziaływania grawitacyjne, jądrowe silne, jądrowe słabe i elektromagnetyczne, osiągnęły wartości takie, a nie inne, co umożliwiło stabilną ekspansję materii, powstanie życia na ziemi itd. Nie ma znaczenia, że prawdopodobieństwo tego jest tak znikome, że praktycznie równe zero. Powstały one, a wiec mogły powstać.

Dla mnie jednak te wszystkie fakty wskazują na Architekta. Na Zegarmistrza. Na Inteligencję. Na Konstruktora. Jak by Go nie nazwać. Na Boga, który stworzył doskonały świat. Nauka jest właśnie od tego, żeby nam pokazać, jak to wszystko się rozwijało. Tekst profesora Hellera jest doskonalą ilustracją tej rzeczywistości. Dla mnie jednak niezwykłość, złożoność początku naszej czasoprzestrzeni jest niezwykłym potwierdzeniem faktu, że tu nie ma mowy o przypadku. Naukowcy popełniają podstawowy błąd, odrzucając „z założenia” nawet możliwość istnienia Boga. Tymczasem Bóg się nie boi nauki ani naukowców. Powinien być brany pod uwagę jako równoprawna alternatywa i badany naukowymi metodami. Może nie da się Go zmierzyć i zobaczyć, ale na pewno można Jego istnienie wydedukować, logicznie uzasadnić i filozoficznie potwierdzić.

Link do tekstu profesora zamieściła Ania w księdze gości, a ja go tu powtórzę: http://www.wiw.pl/delta/kosmiczna.asp Zapraszam do przeczytania.

Sunday, January 01, 2006

Święta Boża Rodzicielka

W pierwszym dzisiejszym czytaniu słyszeliśmy ten fragment z Księgi Liczb, który jest jednym z moich ulubionych fragmentów Pisma Świętego. Użyłem go do ułożenia życzeń świątecznych dla czytelników, a ci, którzy używają w swoim komputerze przeglądarki Explorer, mogą zobaczyć ten fragment wyświetlający się ciągle na mojej stronie www.polon.us, na dole ekranu. Brzmi on tak:

Pan mówił do Mojżesza tymi słowami: Powiedz Aaronowi i jego synom: tak oto macie błogosławić Izraelitom. Powiecie im: Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem. Tak będą wzywać imienia mojego nad Izraelitami, a Ja im będę błogosławił.
(Lb 6,22-27)

Oczywiście największym błogosławieństwem, jakie spotkało ten wybrany naród, to fakt, że jego córka, Maryja, została Matką Mesjasza, Jezusa-prawdziwego Boga i Człowieka. Gdy odwiedziła ona swą krewną Elżbietę, ta, napełniona Duchem Świętym, jak nam mówi Święty Łukasz, rzekła:
Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. (Łk 1,42b) Maryja sama odpowiada, w Magnificat: Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię. (Łk 1, 48b-49).

Przed mszą wszedłem na chwilę na katolicki czat i dałem się wciągnąć w dyskusję na temat święta, które obchodzimy pierwszego stycznia. Ktoś argumentował, że nie można nazywać Maryi Bożą Rodzicielką, Matką Boga, skoro Jezus jest stworzycielem, był zanim świat się stał, a Maryja żyła 2000 lat temu. Jak matka może być młodsza od swego dziecka?

Oczywiście każde odrzucenie dogmatu o Maryi w praktyce uderza w Jezusa, gdyż musi być zaprzeczeniem tego, Kim jest Jezus. To prawda, że Jezus jest Bogiem. W Credo co niedzielę recytujemy:
Wierzę […]w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego Jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, Zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało. Nie ma wątpliwości, Jezus jest współistotny Ojcu. Nie jest stworzony. Wszystko się stało przez Niego, a więc musiał być „przed wszystkim”. Ale w następnym akapicie mówimy: On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba. I za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem. Co to znaczy? Otóż ten przedwieczny Bóg, Stworzyciel Nieba i Ziemi w pewnym momencie historii stal się człowiekiem.

Jezus jest tylko jedną Osobą. Jest Osobą Boską, drugą Osobą Trójcy Świętej. Jest nią od zawsze, zanim czas się stał, on był. On sam tak o sobie mówi faryzeuszom:
Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Zanim Abraham stał się, Ja jestem. (J 8,58b) Nie najlepsza gramatyka, ale bardzo dobra teologia. Jezus jest Bogiem, a Bóg nie ma czasu przeszłego, ani przyszłego. Bóg jest teraz w każdym czasie i dla niego każdy czas jest „teraz”. Ale ta Boska Osoba przyjęła w czasie drugą naturę. Bóg stal się człowiekiem w pewnym konkretnym dniu. I w tym znaczeniu nie jest on wcale starszy od Maryi, ani od Abrahama. W tym sensie był kiedyś malutkim, parodniowym dzieckiem i był trzydziestoparoletnim mężczyzną.

Maryja nie jest źródłem Boskiej Natury Jezusa. Ona sama nie jest Bogiem, jest tylko człowiekiem, jak ja i ty. Ale Jezus był Bogiem przed „fiat” Maryi, był Bogiem, gdy ona powiedziała „tak”, a Duch Święty zstąpił na Nią i Moc Najwyższego Ją osłoniła. Był Bogiem, gdy Maryja odwiedziła Elżbietę i był Bogiem, gdy się urodził w stajence. To są fakty, których nie można zanegować. Maryja jest Matką Boga.

Zanegowanie tego dogmatu musi być zanegowaniem faktu, że Jezus jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem. Że Jego Osoba ma dwie natury. I tak argumentował mój poranny adwersarz. Nie uznawał w Dzieciątku Boga. Jakby Jezus mógł się „rozdwoić” i zostawić gdzieś na boku swą „boskość”. Tak to jednak nie działa. Natury nie można zmienić, odstawić, oddać na przechowanie. Zwłaszcza natury boskiej. Bóg nie może paru rzeczy, a jedna z nich, to zmiana. Bóg jest doskonały, a jak by się zmienił, to albo przed zmianą, albo po nie byłby postacią doskonalą. A to nawet, albo raczej zwłaszcza dla Boga jest niemożliwe.

Tak więc mimo, że to nie Maryja jest źródłem Boskiej Natury Jezusa, jest rzeczą jak najbardziej logiczną i prawdziwą nazywanie Jej Matką Boga. Tak, jak moja mama jest moją matką, mimo, że nie jest źródłem mojej nieśmiertelnej duszy. Ale ja nie zwracam się do mej mamy „Matko mojego ciała”. Nie jestem zwłokami z duszą na ramieniu i dopóki ona się tam gdzieś kołacze, to i ja się plątam po tej Ziemi. Jestem człowiekiem. Dusza i ciało są nierozłączne w mojej osobie, tworzą całość. Przynajmniej dopóki chodzę po tym świecie. Podobnie Jezus jest jedną Osobą, Osobą Boską, mającą dwie natury, którą urodziła Maryja. Jest więc Ona Bożą Rodzicielką i Kościół zawsze tak nas tego nauczał.