Saturday, March 28, 2009

Rekolekcje patriotyczne

Niedawno z pewnym zdumieniem zauważyłem, że w całej Biblii, w Starym i Nowym Testamencie ani raz nie występuje słowo „patriotyzm”. Nie występuje także żadna jego odmiana, jak „patriota”, „patriotyczny” i tym podobne. Nie znalazłem także, poza jednym wyjątkiem, listem do Filipian, słowa „ojczyzna”, gdzie jest mowa o Ojczyźnie Niebieskiej. Podobnie jest w Katechizmie Kościoła Katolickiego, który, zgodnie z tym, co nam we wstępie podaje sam Jan Paweł Wielki, jest „tekstem wzorcowym dla katechezy odnowionej u żywych źródeł wiary”. Dalej nasz papież napisał: „Katechizm Kościoła Katolickiego […] wykłada wiarę Kościoła i naukę katolicką, poświadczone przez Pismo święte, Tradycję apostolską i Urząd Nauczycielski Kościoła i w ich świetle rozumiane. Uznaję go za pewną normę nauczania wiary, jak również za pożyteczne i właściwe narzędzie służące komunii eklezjalnej.”

Mówiąc o „pewnej normie” papież mówi o normie dającej pewność, a nie o pewnej normie, jak mówimy np. o pewnej pani, która coś tam powiedziała. A więc Katechizm Kościoła Katolickiego daje nam jednoznaczne i prawdziwe kompendium nauczania Kościoła Katolickiego. I znowu, zdumiewająca rzecz, nie ma tam ani raz użytego słowa „Patriotyzm”. Słowo „ojczyzna” jest użyte kilkakrotnie, ale zwykle jako synonim Nieba, a nie naszej ziemskiej ojczyzny. A nawet, gdy dotyczy naszego państwa, to kontekst jest zawsze bardzo konkretny.

Na przykład paragraf 1676 mówi o religijności ludowej i o tym, że „Religijność ludowa w swej istocie jest zbiorem wartości odpowiadających w duchu mądrości chrześcijańskiej na podstawowe pytania egzystencjalne. Zdrowy katolicki zmysł ludu odznacza się zdolnością tworzenia syntezy egzystencjalnej. W ten sposób dochodzi do twórczego połączenia elementu Boskiego i ludzkiego, Chrystusa i Maryi, ducha i ciała, wspólnoty i instytucji, osoby i społeczności, wiary i ojczyzny, rozumu i uczucia.”

Paragrafy 2199 i 2212 mówią o czwartym przykazaniu i o nakazie okazywania szacunku Ojczyźnie tak, jak powinniśmy szanować rodziców, a także nauczycieli, pracodawców, przełożonych, a także prawowitej władzy. Poprzez to, że mamy wspólną Ojczyznę, jesteśmy rodziną, a zatem należy traktować współrodaków jak braci i kuzynów, nie jak obcych ludzi.

Paragrafy 2239 i 2310 mówią o tym, że władza ma prawo nakładać na obywateli pewne obowiązki, np. w dziedzinie spraw związanych z obroną kraju, a obywatele mają wynikający z miłości Ojczyzny obowiązek służenia jej i obowiązek podporządkowania się prawowitej władzy.

To tylko tyle. Każdy inny przypadek użycia słowa „ojczyzna” w KKK, a jest ich tam jeszcze osiem, dotyczy naszej Ojczyzny Niebieskiej.

Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że mam pewien problem z „Kościołem Patriotycznym”. Chodzi mi o coś, co można by nazwać „patriotyzmem chrześcijańskim”, czy „chrześcijaństwem patriotycznym”, lansowanym przez pewne partie polityczne, czy też przez pewną katolicką rozgłośnię radiową. I nie chodzi mi tu nawet o jakąś ścisłą definicję tego zjawiska, ale o pewne podejście do wiary. Myślę, że większość czytających te słowa doskonale rozumie, co mam na myśli.

Muszę dość ostrożnie dobierać słowa pisząc ten tekst, bo nie raz się spotkałem z zarzutem zdrady mojej ojczyzny. Wyjechałem z Polski w 1981 roku, na dwa miesiące przed stanem wojennym i do dziś nie powróciłem. Poza, rzecz jasna, sporadycznymi odwiedzinami. Siedzę sobie w Ameryce jak u Pana Boga za piecem, wygrzewam swoje stare kości pod gorącym słońcem Miami (bo akurat stąd dziś piszę te słowa) i dlatego, według niektórych moich czytelników, nie mam żadnego moralnego prawa pisać o prawdziwym patriotyzmie. Według nich prawdziwi patrioci zostali w Polsce. Cóż. Może w tych słowach jest ziarnko prawdy, ale też historia nas uczy, że akurat większość największych polskich patriotów przebywała w jakimś okresie swego życia na emigracji. Natomiast, przypuszczam, większość zdrajców ojczyzny nigdy z niej nie wyjeżdżała. Nie znaczy to co prawda, że każdy emigrant jest patriotą, ale pokazuje jasno, że ten ich argument nie ma zbyt wielkiej wagi. Prawdziwy patriotyzm to jest coś co się ma sercu, nie coś, co się ma wpisane w rubryce „Miejsce zamieszkania” w dowodzie, czy paszporcie. Ale dość tej dygresji, bo nie o tym chciałem pisać.

Ja na swym blogu staram się przybliżyć chrześcijaństwo, jakiego nauczał Pan Jezus. Chrześcijaństwo, jakiego uczy nas Biblia. Podstawowa ewangelizacja. Nawrót do korzeni. Także tych starotestamentowych, bo bez zrozumienia czasu i miejsca, w których nasz Zbawiciel pojawił się na Ziemi, nie możemy zrozumieć czym naprawdę jest chrześcijaństwo. A pojawił się On w bardzo trudnym dla Jego ojczyzny okresie. Była ona okupowana przez mocarstwo bardzo negatywnie nastawione do prawdziwej religii. Żądali oddawania boskiej czci władcom, żądali czczenia innych bogów, gnębili Żydów podatkami, które potem były wykorzystywane także na szerzenie bałwochwalczych religii i na ofiary dla fałszywych bogów.

To wszystko było bardzo trudne do strawienia dla mieszkańców Palestyny w czasach Jezusa. Z zapowiedzi proroków wiedzieli, że zbliża się czas nadejścia mesjasza i wierzyli, że mesjasz wywalczy im polityczną wolność. Pamięć powstania Machabejskiego była jeszcze żywa, z innych źródeł historycznych wiemy, że mniejsze „ruchawki” i bunty pod wodzą różnych samozwańczych mesjaszów były niemal rzeczą codzienną. Niektórzy historycy uważają, że także Barabasz był jednym z takich lokalnych powstańców.

W takich czasach pojawia się długo oczekiwany mesjasz. Jednak zamiast mesjasza, zjawia się Mesjasz. Przez duże „M”. Prawdziwy Bóg. I co? I powoduje prawdziwe rozczarowanie wśród swych rodaków, którzy od setek lat oczekiwali na Jego przyjście. Zamiast bowiem poprowadzić ich do walki, rozpędzić przeklętych Rzymian i odrestaurować Królestwo Dawidowe, On jak jakiś baran daje się wyszydzić, wyśmiać, ubiczować i przybić do krzyża. Też mi Mesjasz. Nie na kogoś takiego od wieków oczekiwali udręczeni Żydzi.

A jednak… a jednak to On był prawdziwym Synem Bożym. I to On przyniósł Żydom to, czego naprawdę potrzebowali. Prawdziwe Królestwo Dawidowe. Zburzenie Świątyni w roku 70 było dla nich końcem świata, to prawda. Ale nie był to koniec prowadzący donikąd, czarna rozpacz i beznadziejny żal, ale było to narodzenie się czegoś nowego, lepszego. Świątynia istnieje i jest nią Kościół; Ciało Jezusa i Jego Oblubienica. Jezus nie żartował, gdy powiedział: «Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo». On, zmartwychwstając, odbudował prawdziwą Świątynię. Tamta już nie tylko nie była potrzebna, ale stała się przeszkodą. Dlatego zanim minęło pokolenie Żydów współczesnych Jezusowi, musiała ulec zburzeniu. Jak zresztą On sam to zapowiedział.

Człowiek, który rozumie nauczanie Jezusa i rozumie, czym jest prawdziwa Ojczyzna, czym jest Królestwo Boże, na pewno będzie patriotą w swej ojczyźnie. Na pewno bowiem będzie przestrzegał przykazań, a miłość do ojczyzny wynika z przykazania o miłości do ojca i matki. Nikt z nas nie jest samotną wyspą. Mamy rodziny i społeczności, mniejsze i większe. Kochamy naszych rodziców, identyfikujemy się z naszym rodzinnym „klanem”, uważamy się za krakusów, górali, Kaszubów, Ślązaków, czy mazurów, w zależności od tego, gdzie nam przyszło się urodzić i wychować i jesteśmy wszyscy Polakami. Nic w tym nie ma złego, wręcz przeciwnie. Jest to dobre i potrzebne. Ale jest to coś, co wynika z zewnętrznej sytuacji. Coś, co nam niejako narzucił los.

Chrześcijaństwo, choć często także wynika zaledwie z zewnętrznych losów, z faktu, że się urodziliśmy w katolickiej rodzinie, w katolickim kraju, musi być czymś więcej. Musi być świadomą decyzją. Z wszystkimi tej decyzji konsekwencjami. Także z patriotyzmem, tym prawdziwym patriotyzmem, wynikającym z konieczności miłości bliźniego. Inaczej nasza wiara, nasze chrześcijaństwo, nasz katolicyzm nie jest nic wart. Dlatego musimy dotrzeć do źródła. Do tego źródła, o jakim pisze JP Wielki we wstępie do Katechizmu. Do żywego źródła wiary. Do Biblii, do nauczania Jezusa, do Kazania na Górze z rozdziałów 5-7 Ewangelii Mateusza, do nauczania Kościoła. I jak poznamy i zastosujemy w swym życiu to, czego On, Jezus, naucza, a zwłaszcza gdy Go pokochamy całym naszym sercem, to nie musimy się wcale martwić o nic więcej.

Tymczasem ja odnoszę wrażenie, że niektóre osoby starają się wszystko zacząć od przeciwnej strony. Ludziom, którzy zakończyli edukację religijną na przygotowaniu do Pierwszej Komunii, czy też do Bierzmowania, ludziom, którzy i tak niewiele z tego już pamiętają, niektórzy starają się wmówić, że problemem są pewne ugrupowania polityczne i że gdy tylko poprą jakąś konkretną partię polityczną, wszystko się odmieni. Niektórzy księża prowadzą „rekolekcje patriotyczne”, gdzie jest więcej polityki niż Biblii i które „produkują” wojowniczo nastawionych pseudo-chrześcijan, niewiele rozumiejących z chrześcijaństwa, ale gotowych na kolejną krucjatę i przelewanie krwi za taką, czy inną opcję polityczną. Ludzie „religijnie” słuchający pewnego „katolickiego głosu w każdym domu” są gotowi osądzić i posłać do piekła każdego, kto ośmiela się mieć inne od nich poglądy polityczne.

Oczywiście powyższe uwagi są pewnymi uogólnieniami. Nie chcę, by mi zaraz ktoś zwracał uwagę, że on słucha Radia Maryja i wcale nie ma podobnych im politycznych poglądów. Niewątpliwie tacy są. Jest też zapewne faktem, że RM uczy wielu dobrych rzeczy o Biblii, uczy wiele o naszej wierze. Nie słucham często tej rozgłośni, nie mogę przedstawić tu jakiejś pełnej analizy, czy kompletnego profilu. Być może jest to po prostu mój pech, że gdy już ich czasem włączę, trafiam na audycje polityczne. Jak wspomniałem wyżej, użyłem ich tylko jako przykładu dla zilustrowania pewnego podejścia do wiary.

Dla mnie takim najzdrowszym i najbardziej prawidłowym podejściem było to, jakie miał błogosławiony Josemaria Escriva. Cytowałem już jego słowa na moim blogu, ale warto je tu jeszcze raz powtórzyć. Cytaty podaję za książką Vittorio Messoriego „Śledztwo w sprawie Opus Dei”:

„Prałat Escriva mówił i podkreślał, że w swojej istocie "Opus Dei nie jest związane z żadną osobą, grupą, systemem rządów, z żadną ideologią". W instrukcji dla kierownictwa Założyciel przestrzega członków Dzieła, aby nie mówili o polityce i umieli udowodnić, że w Opus Dei "jest miejsce dla wszystkich poglądów szanujących prawa Kościoła". Dodaje również, że "Najlepszą gwarancją unikania przez kierownictwo kwestii dyskusyjnych jest świadomość, iż członkowie Dzieła są wolni, w związku z tym, jeżeli kierownictwo próbowałoby narzucić im jakiś konkretny pogląd w sprawach doczesnych, natychmiast słusznie zbuntowaliby się, a mnie przypadłby smutny obowiązek pochwalenia tych, którzy odmówili posłuszeństwa i odwołania ze świętym oburzeniem kierownictwa, które nadużyło swoich kompetencji"“

„Jeżeli Opus Dei zajęłoby się polityką, nawet na jedną sekundę, ja, w chwili popełnienia tego błędu, odszedłbym. Dlatego nie należy przywiązywać żadnej wagi do pogłosek o naszym zaangażowaniu się w sprawy polityczne, gospodarcze lub jakiekolwiek doczesne.[…]Członkowie Opus Dei, mężczyźni i kobiety, mają jako obywatele pełną swobodę wyboru, szanowaną przez wszystkich, której logiczną konsekwencją jest również osobista odpowiedzialność. Nie jest możliwe, aby Opus Dei poświęciło się zadaniom niezwiązanym bezpośrednio z życiem duchowym i apostolstwem, to znaczy takim, które wiąże się w jakiś sposób z polityką państw. Opus Dei, zaangażowane w politykę, to zjawa, która nigdy nie istniała i nie będzie mogła nigdy zaistnieć. Gdyby zaszła jednak taka niemożliwa ewentualność, Opus Dei rozwiązałoby się natychmiast”

Dlatego te słowa wydają mi się tak ważne, bo odpowiednio ustawiają naszą hierarchię ważności. Gdy naprawdę poznamy Boga, gdy poznamy Jego jedynego syna, Jezusa, gdy poznamy czego naucza Kościół, gdy to przyjmiemy całym sercem i zastosujemy w praktyce, to nikt nam nie musi mówić ani o patriotyzmie, ani o polityce. Sami doskonale będziemy wiedzieć jak i na kogo głosować. Sami też będziemy rozumieć czym prawdziwy patriotyzm jest i gdzie jest nasza prawdziwa Ojczyzna. Ale gdy zaczynamy od drugiej strony, to nie tylko możemy łatwo pomylić patriotyzm z nacjonalizmem, ale też takie podejście powoduje niesamowitą polaryzację i bunt tych, którzy akurat mają inne poglądy polityczne. Gdy chrześcijaństwo zaczyna się kojarzyć z konkretną opcją polityczną, z konkretną partią, to jest pewne, że i wiara na tym musi ucierpieć. To tylko kwestia czasu.

A przecież gdyby nastąpiło prawdziwe nawrócenie serc wszystkich Polaków, to cała dyskusja na temat pogodzenia poglądów politycznych w wiarą stała by się bezprzedmiotowa. Gdyby każdy poseł, senator, minister, członek rady miejskiej, nauczyciel, czy inny obywatel był znającym wiarę i praktykującym ją obywatelem, to jakie znaczenie miałoby, jaka partia jest u władzy? Dyskusje toczono by nad wysokością stóp procentowych, czy podatków, nad zgodą na zamieszczanie Tarczy, lub nie, ale w sprawach ważnych, jak rodzina, czy ochrona życia, wszyscy mówiliby jednym głosem. Bo my się możemy różnić w poglądach na temat najlepszych sposobów wyjścia z kryzysu. Nic nie ma złego w różnicach poglądów na takie sprawy. Ale w sprawach ważnych, w sprawach dotyczących życia, moralności, zbawienia, powinniśmy myśleć tak samo. I to nie dlatego, że nam to mówi jakaś partia polityczna, ale dlatego, że nam to mówi nasze serce.

Dlatego też wydaje mi się dużo ważniejsze to, co sam staram się tu rozbić. Praca od podstaw. Nowa ewangelizacja. Prawdziwe nawrócenie naszych serc. Gdy to nastąpi, a nie wątpię, że jest to możliwe, to naprawdę będziemy mogli zmienić świat. Nie tylko naszą ojczyznę, ale i Unię Europejską i Amerykę i resztę świata. Wiara jest zaraźliwa, ale by taka była musi być autentyczna. Prawdziwa. Jak wiara pierwszych chrześcijan. Wiara tak głęboka, by każdy był gotów oddać za nią nawet swoje życie. Gdy to się stanie, powtórzy się to, co się zdarzyło 2000 lat temu. Garstka „nawiedzonych rybaków” odmieniła świat, tylko dlatego, że oni wierzyli naprawdę. A prawdziwa wiara potrafi zmienić nie tylko świat, ale nawet sytuację polityczną w mojej ojczyźnie. I to zarówno tej „z urodzenia”, Polski, jak i tej, do której mnie rzucił los. Obie bowiem, wydaje się, bardzo tego potrzebują. W żadnej z nich jednak się to nie stanie, jeżeli będziemy usiłowali to osiągnąć głosząc zaledwie jakieś upolitycznione „patriotyczne rekolekcje”. Co gorsze, wtedy możemy osiągnąć skutek wręcz przeciwny od zamierzonego.

Wednesday, March 25, 2009

Orędzie z Medjugorie 25 III 2009

„Drogie dzieci! W tym okresie wiosennym, kiedy wszystko budzi się z zimowego snu i wy wasze dusze obudźcie modlitwą, aby były gotowe przyjąć światło Jezusa Zmartwychwstałego. Dziatki, niech On przybliży was do Swego Serca, abyście się stali otwarci na życie wieczne. Modlę się za was i oręduję przed Wszechmogącym w intencji waszego prawdziwego nawrócenia. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Saturday, March 21, 2009

Zwiastowanie i milion różańców

Zbliża się 25. marca. Bardzo ważny dzień w liturgicznym kalendarzu Kościoła i trochę niedoceniany. Być może dlatego, że zwykle jest to sam środek okresu Wielkiego Postu i czas niesamowitej radości, jaka powinna nam w tym dniu towarzyszyć jest jakby przez okres Wielkiego Postu stłumiona.

Ale co to za dzień? I czemu akurat musi być 25 marca? Musi być w tym dniu, bo… Może jednak najpierw stary dowcip z czasów PRL-u:

Milicjant zatrzymuje kierowcę, a ten prosi: -„Zadam panu zagadkę. Jak pan odpowie, zapłacę mandat, jak nie, daruje mi pan”. -„Dobra” -odpowiada milicjant, -„Pytaj pan”. –„W którym miesiącu rodzi się najwięcej dzieci?” -„Hmm… Nie wiem… Wygrałeś pan, możesz jechać, ale daj mi odpowiedź”. -„Oczywiście w dziewiątym” –odpowiada kierowca i odjeżdża. Milicjant po służbie wraca do domu i mówi do żony: „Mam dla ciebie kapitalną zagadkę. W którym miesiącu rodzi się najwięcej dzieci?” –„Nie wiem”, -odpowiada żona. „Oczywiście we wrześniu, kochanie”.

Nie wiemy na pewno, czy Pan Jezus urodził się we wrześniu, czy nie. Ale przyjmujemy, że było to 25. grudnia. Jest to być może data symboliczna, choć np. święty Jan Chryzostom powiedział kiedyś:

"Nasz Pan także narodził się w miesiącu grudniu, …ósmego dnia przed styczniem. …Ale oni nazywają ten dzień “Urodzinami Niepokonanego" Kto jednak jest naprawdę Niepokonany, jak nie nasz Pan? Albo jeżeli mówią, że są to narodziny Słońca, On jest Słońcem Sprawiedliwości.” (Del Solst. Et Æquin. II, p. 118, ed. 1588)

Bez względu jednak na to, czy jest to data faktyczna, czy symboliczna, Maryja była w ciąży przez dziewięć miesięcy. A zatem Zwiastowanie, a więc i Wcielenie naszego Pana nastąpiło dziewięć miesięcy przed Jego narodzinami. A zatem logiczne jest, że obchodzimy to niezwykłe święto właśnie 25. marca. Dziewięć miesięcy przed Bożym Narodzeniem.

Pan Jezus był zawsze Bogiem. Albo raczej należałoby powiedzieć, że jest zawsze Bogiem, bo w swej boskiej naturze on nigdy nie „był” i nie „będzie”, ale zawsze „jest”. Ale jako człowiek pojawił się w pewnym momencie na osi czasu. Wszedł w historię. I zaczął od samego początku. Był zygotą i był embrionem. Gdyby Maryja, która okazała się brzemienna, zanim zamieszkała z mężem, przestępstwo w tamtej kulturze karane śmiercią przez ukamienowanie, poszła po radę do współczesnych instytucji „pomagających” kobietom, z pewnością by usłyszała, że jest wyjście. Można ten problem usunąć.

Józef także, gdyby się podporządkował prawu obowiązującemu w tamtych czasach, powinien był wydać Maryję i ukamienować ją. Był przecież człowiekiem "sprawiedliwym", jak nam mówi Ewangelia św. Mateusza, a więc przestrzegającym prawa. Jednak taki czyn spowodował by także śmierć nienarodzonego Jezusa, a święty Józef został wybrany, bu Go chronić, a nie zabijać. Dlatego jestem przekonany, że chciał on potajemnie odesłać Maryję do domu, bo wiedział, musiał wiedzieć, że jej ciąża jest czymś niezwykłym. Że jest to Wielka Tajemnica. On po prostu uważał się za niegodnego, by być opiekunem Syna Najwyższego.

Tak czy inaczej jedno wiemy na pewno. Zabicie tej „zygoty”, usunięcie tego „embriona” byłoby pozbawieniem życia Jezusa. Tak samo, jak usuniecie embriona, którym był kiedyś każdy z nas uniemożliwiłoby nasze urodziny. Każdy z nas jest unikalną osobą. Był nią od początku. Gdyby nasze mamy pozbyły się nas w początkowym stadium naszego rozwoju, to by nas po prostu nie było. Nie mielibyśmy drugiej szansy. Ona może by się zdecydowała na inne dziecko, ale to dziecko byłoby właśnie „inne”. Już nie bylibyśmy to my. Dlatego zabicie każdej zygoty jest zabiciem bardzo konkretnej osoby, która nie ma już więcej szans na zaistnienie, na przeżycie swojego życia na Ziemi.

Obama zwolnił właśnie 50 milionów dolarów dotacji dla Funduszu Ludnościowego ONZ (United Nations Population Fund (UNFPA), które to pieniądze zablokowała przed laty administracja Busha. Jest bowiem dowiedzione, że służą one także do finansowania przymusowych aborcji w Chinach i finansują aborcje w innych krajach. Amerykański kongres się szykuje do wysłania dodatkowych pieniędzy dla tego funduszu, w wysokości 530 milionów dolarów. Zapewne w sytuacji potężnych problemów finansowych, przed jakimi stoją Stany Zjednoczone wydawanie pieniędzy podatników na finansowanie zabijania dzieci w innych krajach jest rzeczywiście tym, czym powinien się teraz zajmować US Congress. Ale cóż. Nie powinno to nikogo dziwić, byliśmy ostrzeżeni. On po prostu wywiązuje się ze swoich przedwyborczych obietnic. Szkoda tylko, że ich nie słyszeli ci katolicy, którzy na niego głosowali. A może słyszeli, ale im nie przeszkadza jego ideologia? Jeżeli tak, to chyba mamy znacznie poważniejszy problem.

Całe to gadanie o „prawach kobiety” w tym kontekście to oczywisty nonsens. Prawo kobiety do czego? Do wyboru? Wybór się dokonał wcześniej. A jak w konsekwencji tego wyboru kobieta jest w ciąży, to jedyny wybór jaki pozostaje, to chronić to życie za wszelką cenę. Zdanie "Kobieta ma prawo do wyboru" jest jedynym zdaniem tak często powtarzanym, którego nikt uczciwie nie chce zakończyć. Do jakiego wyboru? Nie bójmy się dopowiedzieć tego zdania do końca. I nie uciekajmy do eufemizmów typu "do wyboru co ma zrobić ze swoim ciałem". Dziecko pod jej sercem nie jest jej ciałem. Jest inną osobą. A zatem kobieta nie ma prawa do wyboru, którym jest zamordowanie niewinnej osoby. Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć? W podobno cywilizowanym świecie?

Czy Maryja miała prawo do zabicia Jezusa? Czy kobiety w Chinach mają prawo selektywnie zabijać dziewczynki, gdy nie mogąc mieć więcej niż jedno dziecko preferują chłopców? Co z prawami tych kobiet, które nie miały nigdy szansy na to, by się nawet urodzić? Może powinniśmy powalczyć o ich prawa? Ja na swojej ciężarówce mam takie nalepki, jak ta na zdjęciu poniżej. Może warto by się zastanowić nad tym, co ona mówi?


Image Hosted by PicturePush

Co jednak możemy zrobić, by to odmienić? Możemy wiele. Od edukacji, tłumaczenia faktu, że unicestwienie życia człowieka nawet w najwcześniejszym stadium jego rozwoju jest pozbawieniem życia bardzo konkretnej i unikalnej osoby, po aktywny udział w wyborach i głosowanie na polityków, którzy nie będą forsować praw dopuszczających, czy wręcz wymuszających mordowanie niewinnych osób. Możemy także po prostu się modlić. I to nie powinna być nasza ostatnia deska ratunku, gdy wszystko inne zawiodło, ale od tego powinniśmy zacząć i na tym skończyć. To jest najważniejsze, bo to nie nasze argumenty, ale Bóg odmienia ludzkie serca.

Saint Michael The Archangel Organization, Organizacja Archanioła Michała organizuje akcję modlitewną "Milion różańców w intencji nienarodzonych dzieci". Akcja jest bardzo prosta. Chodzi o odmówienie co najmniej jednej modlitwy różańcowej w dniach pierwszego, drugiego, lub trzeciego maja 2009. roku w intencji zakończenia aborcji. Pierwszy maja to dzień Świętego Józefa, który był opiekunem nienarodzonego Jezusa, trzeci maja to oczywiście święto Maryi Królowej Polski. Myślę, więc, że byłoby wspaniałą rzeczą, gdyby Polacy aktywnie włączyli się w tę akcję. Będzie zapewne długi weekend, dużo wolnego czasu, można go więc spędzić na modlitwie i odmówić wiele różańców w tej intencji.

Organizatorzy proszą o zarejestrowanie się, jeżeli ktoś chce się zobowiązać do współudziału w akcji. Także proszą o jej rozpropagowanie. Oczywiście gdy ktoś nie ma na to ochoty, ale będzie się modlił, to Bóg z pewnością nie będzie robił różnicy między tymi, którzy się zarejestrowali, a tymi, którzy woleli pozostać anonimowi. Ale z ludzkiego punktu widzenia ważne jest, by pokazać jak wielu nas jest i dlatego zachęcam serdecznie do rejestracji. Można to zrobić klikając TUTAJ.

To tyle, co mi się nasunęło w związku z nadchodzącym Świętem Zwiastowania Pańskiego. Pomyślmy trochę, co to święto oznacza. Pomyślmy, co się naprawdę stało na dziewięć miesięcy przed Bożym Narodzeniem. A dla tych, którzy ciągle nie rozumieją, przypomnę na koniec reakcję świętej Elżbiety, matki Jana Chrzciciela, która dzięki natchnieniu, jakiego udzielił jej Duch Święty nie miała wątpliwości kim jest Osoba, która z Maryją przyszła ją odwiedzić:

[Maryja] weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: «Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? (Łk 1, 40-43)

Świadectwo Jacka, czyli forumowa ewangelizacja

Ostatnio na naszym forum mieliśmy parę kontrowersyjnych sytuacji, które spowodowały ból serca i żal, że w ogóle to forum zaczynałem. Usunąłem z mojej inicjatywy z forum dwie osoby, trzecia sama poprosiła o to, by jej konto zlikwidować. Oczywiście ten żal szybko minął, ale po całej tej sprawie pozostał pewien smutek i jakiś niesmak. Bóg jednak dał mi pewien prezent, który szybko zaleczył moje zranione serce, i choć blizny pozostały, to uśmiech powrócił na moje usta.

Ale mi się górnolotnie napisało, aż samego mnie to rozśmieszyło. Teraz będzie już normalnie. Od kilku lat prowadzę bloga, gdzie piszę o naszej wierze. Jej znajomość wśród przeciętnych katolików jest niemal zerowa i naprawdę ewangelizacja od podstaw jest czymś niezbędnym. Mówię to na podstawie własnego doświadczenia. Ja sam do niedawna, po dwunastu latach „religii”, nie wiedziałem czego i dlaczego Kościół naucza. I nie oskarżam tu o to nikogo. Ani Karmelitów Bosych, gdzie uczęszczałem na religię w podstawówce, ani Jezuitów z lat mojego ogólniaka. Pewnie wina była we mnie. Nie wiem. To było tak dawno, że nawet nie pamiętam jak te lekcje wyglądały. Ale faktem jest, że nie pozostało po nich zbyt wiele w moim sercu.

To się jednak zmieniło, Bóg mi dał łaskę poznania naszej wiary, którą pokochałem z całego serca i nie mogę się przestać dzielić tym z innymi. Stąd blog. A forum? Forum się pojawiło jako odpowiedź na inne pytanie. Mianowicie na problem jak dotrzeć z Ewangelią, jak dotrzeć z naszą wiarą do tych, którym nie po drodze do kościoła. Którzy nie wejdą na takie strony, jak katolik.pl, wiara.pl, czy fronda.pl Ja co prawda nie dotrę do nich wszystkich, ale mam unikalną możliwość dotarcia do pewnej grupy ludzi, mianowicie do miłośników wielkich ciężarówek.

Moje forum jest właśnie o truckach. O moich podróżach po USA, o różnych typach ciężarówek i w ogóle o wszystkim, co ma związek z motoryzacją i transportem. Mamy nawet tematy o tramwajach i kolejach. Mamy też Hyde Park, gdzie można pogadać o innych rzeczach, jak na przykład modelarstwo. Ale są na nim także zamieszczone wszystkie moje posty z blogów i są inne tematy związane z wiarą. A sama idea polega na tym, by pokazać, że można być kierowcą i równocześnie nie tylko znać swą wiarę, ale przede wszystkim głęboko kochać naszego Pana. I, rzecz jasna, gdyby ktoś miał jakieś pytania, zawsze chętnie możemy o tym porozmawiać.

Chrześcijaństwo, jakie „promuję” na swoim forum, jest bardzo ortodoksyjne. Biblia, nauczanie Magisterium i Katechizm Kościoła Katolickiego są dla mnie najwyższym autorytetem. Nie znaczy to jednak, że nie jestem otwarty na prywatne objawienia. Pielgrzymka do Medjugorie odmieniła moje życie. Corocznie piszę np. o „Godzinie Łaski dla Całego Świata”, czy o Nowennie, jaką podyktował świętej Faustynie nasz Pan. Pisaliśmy także dość dużo o Intronizacji Chrystusa Króla, według widzeń sługi bożej, Rozalii Celakówny.

Ta ostatnia sprawa właśnie stała się powodem kontrowersji. Nie będę tu streszczał argumentów, każdy może sobie przeczytać je na forum. Powiem może tylko, że dla mnie najważniejsza jest odmiana serca. Nawrócenie. Mam problem z zaczynaniem ewangelizacji od patriotyzmu. Zbyt bliskie to jest nacjonalizmowi. Bo gdy ktoś naprawdę zrozumie czym jest chrześcijaństwo to i bez wątpienia będzie patriotą. Nie ma obawy. Ale jak się zaczyna od patriotyzmu, to czasem się kończy na wypaczonym obrazie chrześcijaństwa.

Jednak nie kontrowersje i rozbieżność zdań były przyczyną konfliktu. Kontrowersje zawsze są mile widziane na forach. Jak nie ma różnicy zdań, nie ma dyskusji. A przecież w dwóch tematach jakie się na forum zawiązały, jeden o samej Intronizacji, drugi o księdzu Natanku, powstało kilkanaście stron wpisów. Po piętnaście postów na stronę. Każdy mógł dokładnie wypowiedzieć co myśli. I to była dobra rzecz, bo w dyskusjach zawsze można do czegoś dojść. Pod warunkiem, że dyskutujemy na temat rozmowy, a nie na temat samych dyskutantów.

Moje forum ma bardzo krótki i prosty regulamin. Mówi on między innymi, że nie będą na nim tolerowane żadne pouczenia pod adresem uczestników forum. Odmienne zdanie w dyskusji, gdy jeszcze do tego poparte logiczną argumentacją, jest zawsze mile widziane. Ale gdy ktoś zaczyna dyskutować na temat swego adwersarza (a zwykle dzieje się to, gdy brakuje merytorycznych argumentów), to zaczynamy mieć problem. Dlaczego? Bo mnie naprawdę szkoda czasu na takie rzeczy. Internet jest tak zaśmiecony tego typu badziewiem, że ja nie będę się do tego dokładał. I gdy ktoś nie potrafi tego zrozumieć, to musi się z forum pożegnać. Zresztą bez trudu znajdzie tysiące miejsc, gdzie będzie mógł kontynuować swoją radosną twórczość. Choćby blogowisko frondy, gdzie tego typu twórczość w komentarzach do postów kwitnie w najlepsze.

O ile jednak na frondzie nie mam wpływu na takie komentarze, jak np, cytuję: „Żałosne wywody domorosłego teologa - ciąg dalszy. Zielonoświątkowiec?”, to na swoim forum mogę sobie pozwolić na to, by ich nie tolerować. A zatem usunąłem parę osób, które nie rozumiały różnicy między krytykowaniem postów, a krytykowaniem autora postów, ale rozżalenie zostało. Spotęgowane zresztą chyba tym, że przy okazji z forum odszedł ktoś, kogo uważałem za przyjaciela.

Całe to powyższe pisanie jest tylko wstępem do tego, co chcę teraz zamieścić. Gdy bowiem w napisałem, że żałuję, że w ogóle zacząłem to forum, otrzymałem list, który chciałbym tu zacytować w całości:

"Witam,

Pozwoliłem sobie napisać do Ciebie ten list, w związku z Twoją wczorajszą wypowiedzią w wątku "Heretyk i inni, czyli dlaczego wywalam braci z forum.". Dokładniej chodzi mi o ten fragment: "Szkoda, że dałem się namówić na założenie tego forum." Słowa te zaniepokoiły mnie i skłoniły do podzielenia z Tobą moją osobistą historią.

Na Twoje forum trafiłem za pośrednictwem wagaciezka.com już prawie dwa lata temu. Zajrzałem tam, ot tak, z ciekawości. Ponieważ interesowałem się (i nadal interesuję) wszystkim, co wiąże się z ciężarówkami, pomyślałem sobie, że może warto zobaczyć, jak wygląda transport za oceanem. Wciągnęło mnie to, zacząłem codziennie zaglądać na Twoje forum, śledzić relację z nie kończącej się podróży, poznawać wszelkie ciekawostki związane z pracą amerykańskiego trakera, oglądać filmiki zamieszczane na video.google.pl, potem na youtube.com. Był to jednak także czas, kiedy byłem daleko od Kościoła. Powody, dla których zboczyłem na złą drogę, teraz wydają mi się głupie, ale wtedy postrzegałem je zupełnie inaczej.

Gdy tak sobie zaglądałem na trakerską część forum, zwróciłem uwagę na to, jakie znaczenie w Twoim życiu ma wiara. Przyznam szczerze, że początkowo ignorowałem to. Myślałem sobie "ok, jest gość, który jest trakerem, a przy tym głęboko wierzącym katolikiem. Nie obchodzi mnie jego życie prywatne, a interesuje jedynie jego zawód i wszystko to, co jest z nim związane". Tak było przez jakiś czas. Jednak w miarę mojego pobytu na Twoim forum, zacząłem poznawać twoją osobę i zaciekawiło mnie Twoje podejście do wiary. W poszukiwaniu odpowiedzi zacząłem zatem czytać Twoje felietony. Stopniowo, coraz częściej zaglądałem do tematów związanych z wiarą. Czytając treści tam zawarte, zrozumiałem wiele rzeczy, znalazłem odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Zupełnie inaczej zacząłem patrzeć na otaczający mnie świat. W ogóle zmianie uległ mój system wartości. Zrobiłem także kolejny krok - znów zacząłem chodzić do kościoła. Pamiętam, że podczas całej mszy miałem dreszcze, a po wyjściu z kościoła ogarnęło mnie poczucie winy i wstyd (uświadomiłem sobie bowiem, jak wiele straciłem podczas mojej kilkuletniej nieobecności). To było coś niesamowitego, nawet trudno mi to opisać. Od tamtego czasu zupełnie inaczej odbieram mszę świętą. Kiedyś była to dla mnie bardziej obecność cielesna połączona z bezmyślnym klepaniem formułek. Teraz jest zupełnie inaczej.

Wiem jedno, teraz jestem zupełnie innym człowiekiem, niż byłem jeszcze 3 lata temu. Wiem także, że Ty, przez swoje forum, zasiałeś we mnie ziarno, które przyniosło swój plon. Poza tym, wydaje mi się, że osób, takich jak ja, czyli tych, którym pomogłeś, jest wiele. I chociaż jesteśmy anonimowi i być może nigdy nas nie poznasz (ja nawet nie mam swojego profilu na forum), to jednak, każda z tych osób ma świadomość tego, jak wiele dobrego zrobiłeś w jej życiu.

Nie wyobrażam sobie teraz, aby część katolicka z Twojego forum zniknęła, albo, co gorsza, nigdy się na nim nie pojawiła (bo jeśli nie byłoby jej, jakim człowiekiem byłbym dzisiaj?). Dziś wiem, że to wspaniały dar, który pozwolił mi i zapewne innym wskoczyć na właściwe tory, był katalizatorem powrotu do Boga.

Oczywiście ten proces dalej trwa. Wciąż jeszcze jest przede mną wiele do zrobienia. Ciągle zmagam się z swoimi wadami, ale przynajmniej już jestem ich świadom. Niemniej cieszę się bardzo, że trafiłem na Twoje forum i bardzo serdecznie dziękuję Ci za to, że je prowadzisz, mimo tego całego zła, które się ostatnio wydarzyło, a którego ja byłem niemym świadkiem.

Zapewniam o swojej modlitwie w intencji Twojej i Twojej rodziny.

Pozdrawiam serdecznie
Jacek"

Oczywiście odebrałem ten list jako „prezent od Pana Boga”. Jako dowód, że to, co robię, ma sens. I jasne jest, że to nie ja „nawróciłem” Jacka. Ja jestem tylko osłem, którego czasem Pan Jezus wykorzysta. Jak to powiedział święty Paweł: „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost – Bóg”. (1 Kr 3, 6-7) Ale z drugiej strony Bóg od nas oczekuje, że będziemy siać i podlewać i często nie wiemy nawet, jakie to jest ważne i jakie przynosi plony. Ja jednak, dzięki Jackowi, dowiedziałem się, że nie było to marnowanie czasu i że mój przewrotny plan działa. ;-)

I nie ma tu znaczenia, czy takich ludzi jak Jacek jest więcej, czy też jest on jedyny. Głoszenie Ewangelii to nie jest praca na akord. Każda osoba jest bezcenna w oczach Boga i jeżeli możemy pomóc choć jednej, to już zrobiliśmy niesamowicie dużo.

Ale co z tymi, może ktoś zapytać, które musiały opuścić forum? Czy nie wylałem tu dziecka z kąpielą? Nie sądzę i postaram się to uzasadnić. Otóż znaną powszechnie prawdą jest fakt, że gdy ktoś chce zadowolić wszystkich, nie zadowoli nikogo. Dlatego ważniejsze jest, moim zdaniem, być wiernym swym pryncypiom i ideałom, niż starać się ulegać każdemu, ze strachu, by go przypadkiem nie urazić. Werset o perłach rzucanych przed wieprze jest w Biblii z jakiegoś powodu. Czasami po prostu trzeba uszanować wybory innych i nie uszczęśliwiać ich na siłę. Jak chcą koniecznie pouczać innych, niech sobie to robią. Nie znaczy to jednak wcale, że ja muszę im udostępniać moje forum do tego celu.

Zatem dziękuję Ci, Jacku, z Twoje świadectwo. Mam nadzieję, że teraz już wróciłeś do Kościoła na dobre. Zapewniam Cię o swych modlitwach. Modlę się zresztą za wszystkich odwiedzających moje forum. Za tych, których już na nim nie ma także. Proszę też o modlitwę za mnie. Bo my wszyscy się wzajemnie potrzebujemy. Chrześcijaństwo to nie jest religia pionowa”, „Jezus i ja”, ani pozioma, ale jest jak krzyż. Ma w sobie zawarte obydwa aspekty i obydwa są niezwykle ważne. Jak w największym przykazaniu:

«Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?» On mu odpowiedział: «Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy». (Mt 22, 36-40)

Tak więc forum pozostanie. Na pewno go nie zamknę. Co prawda kudłaty nam przysparza ciągle drobnych technicznych problemów. Znikają posty i całe tematy, fotosik blokuje zdjęcia i serwer czasem strajkuje, ale na szczęście nie jestem tu sam. Mam pomocników, mądrzejszych od siebie, którzy na pewno poradzą sobie z tymi trudnościami i wspólnie poprowadzimy to forum jeszcze przez długie lata. Wiem z listów i wiadomości na GG od innych osób, że Jacek nie jest jedynym, który coś na nim skorzystał. Da Bóg, że będzie jeszcze wielu takich.

Jedyne stworzenie, któremu zależy na tym, by nic nie robić, to kudłaty. I to jedynie on byłby zadowolony, gdyby to forum przestało istnieć. A ja na pewno nie przyczynię się dobrowolnie do tego, by kudłatego zadowalać. Mam innego Pana, Jezusa Chrystusa i Jemu tylko będę służył. Najlepiej jak potrafię. A ponieważ potrafię niewiele, poza robieniem zdjęć, prowadzeniem ciężarówki i pisaniem, to jestem skazany właśnie na to, by pisać o tym, co najbardziej kocham. Albo raczej o Tym, Którego najbardziej kocham. A jeśli moje fotki z podróży po USA przyczyniają się do tego, by swoje pisanie rozreklamować, to dlaczego nie skorzystać z takiej formy reklamy? Tym bardziej, że przynajmniej w przypadku Jacka okazała się skuteczna.

Sunday, March 08, 2009

Chleb Ezechiela

Mamy teraz okres Wielkiego Postu. Nie wątpię, że nakłonieni odwiecznym nauczaniem Kościoła wielu z nas pości w tym okresie. Kościół wymaga od nas bardzo niewiele: Powstrzymania się od potraw mięsnych w piątki i post w Wielki Piątek. Ale wiem, że wielu z potrzeby serca, z własnej woli, pości znacznie intensywniej. Pości, by to ofiarować Jezusowi.

Są różne formy postu i każdy może sobie znaleźć taką, jaka najbardziej odpowiada jego drodze duchowej. Dla mnie taką najlepszą formą jest post o chlebie i wodzie. Do takiego postu nakłania nas na przykład Maryja w orędziach z Medjugorie. Taką formę postu zatem wybrałem dla siebie. Jednak sam chleb nie zawiera wcale białka, które jest podobno niezbędne dla naszego zdrowia. Oczywiście jak ktoś nie zje w jeden, czy dwa dni w tygodniu swej porcji białka, to mu to na pewno nie zaszkodzi. Wyjdzie mu to tylko na zdrowie. Ale jak post jest bardziej intensywny? Co wtedy?

Ja jestem przekonany, że nawet gdybyśmy przez cały Wielki Post jedli sam chleb, to i tak by nam to wyszło tylko na zdrowie. Jednak nie jest to aż tak ważne, bo w Biblii mamy odpowiedź dla tych „dietetyków”, którzy uważają, że bez białka szybko zmarniejemy. Mamy „chleb Ezechiela”.

Prorok Ezechiel dostał polecenie od Boga, by pościć przez 390 dni. Bóg mu powiedział:


4 Połóż się na lewym boku, a Ja złożę winę Izraelitów na ciebie. Przez tyle dni będziesz znosił ich winę, przez ile będziesz na nim leżał. 5 Podaję ci lata trwania ich winy w liczbie dni: przez trzysta dziewięćdziesiąt dni będziesz znosił winę pokoleń izraelskich. […] 9 Weź sobie pszenicy i jęczmienia, bobu i soczewicy, prosa i orkiszu: włóż je do tego samego naczynia i przygotuj sobie z tego chleb. Będziesz go spożywał przez tyle dni, przez ile będziesz leżał na swym boku - przez trzysta dziewięćdziesiąt dni. (Księga Ezechiela, rozdział 4)

Musi być to zatem pożywny pokarm, skoro prorok ponad rok przeżył nie spożywając nic innego. Postanowiłem i ja w takim razie spróbować tego cymesu. Zacząłem szukać przepisów w necie i jest ich tam wiele, ale są tak udoskonalane, że niewiele przypominają to, co Bóg powiedział prorokowi Ezechielowi. Zwykle poza wymienionymi w Biblii składnikami zawierają także miód, oliwę, drożdże, nawet daktyle. Ale takie coś to już jest chyba bardziej babka, albo piernik, niż chleb. My więc (to znaczy w zasadzie Grażynka, moja kochana żona), upiekliśmy chleb tylko z tych składników, jakie są w Biblii. A więc mąka pszeniczna, jęczmienna, z prosa i orkiszu, a do tego rozmoczona, zmielona soczewica i podobnie przygotowany groch. (Bo nie udało nam się kupić mąki z soczewicy i grochu). Odrobina soli, zakwas pszenny i gotowe.

Pierwszy wypiek nam co prawda nie wyrósł zbytnio i wynik eksperymentu był taki, że gdyby Dawidowi brakło kamieni do procy, to mógłby użyć te chlebki, ale co tam. Postny chleb nie musi być aż tak smaczny. Musi być postny, a więc jedzenie go powinno być pewną ofiarą. Ale na zdjęciach, przyznacie sami, wygląda wspaniale:


Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush


Druga próba była już znacznie bardziej udana. To jest bardzo ciężkie, gęste ciasto i chyba potrzebuje więcej czasu, by wyrosnąć. Zaczekaliśmy więc dłużej i rzeczywiście chlebki, albo raczej bułeczki Ezechiela, wyrosły nad podziw:


Image Hosted by PicturePush


Chlebek też stał się przez to znacznie smaczniejszy. Teraz już bym go nie odstąpił tak łatwo Dawidowi. Chyba, żeby był głodny.

Chleb, jak wspomniałem już wcześniej, jest dość ciężki, gęsty. Bardzo szybko nasyca i do tego odnoszę wrażenie, że jeszcze „rośnie w żołądku”. Ma też dość charakterystyczny posmak. Troszkę goryczkowaty, może nawet pieprzny. Nie wiem, który to składnik go pozostawia i pewnie ten smaczek jest przyczyną dla której większość przepisów nakazuje dodać do niego miodu. Ja jednak uważam, że ten smaczek nie przeszkadza w niczym. Jest delikatny, ledwo odczuwalny i wręcz dodaje chlebkowi jakiejś dystynkcji. Wyróżnia go od innych pszenno-żytnich bułeczek i chlebów.


Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush


Prorok mógł spożywać tego chleba niewiele. W czwartym rozdziale Księgi Ezechiela czytamy:

10 Waga tego pokarmu, który będziesz spożywał, wyniesie dwadzieścia syklów na dzień. Raz na dobę będziesz go spożywał. 11 Także wodę oszczędnie pić będziesz: wypijesz raz na dobę jedną szóstą hinu.

Sykl ma, według samego Ezechiela, około 10 gramów, a więc mógł spożywać tego chleba zaledwie 20 deko. Także ilość wody, około litra na dobę, w tamtym suchym i upalnym klimacie nie wystarczała na zaspokojenie pragnienia. Co więcej, sam chleb, jak i sposób jego przyrządzania, był, jak wynika z kontekstu i z przepisów starotestamentowych, nieczysty:

19 Będziecie przestrzegać moich ustaw. Nie będziesz łączył dwóch gatunków bydląt. Nie będziesz obsiewał pola dwoma rodzajami ziarna. Nie będziesz nosił ubrania utkanego z dwóch rodzajów nici. (Kpł 19,19)

9 Nie zasiejesz w twojej winnicy dwu gatunków roślin, aby wszystkie nie zostały uznane za święte: nasiona posiane i zbiory w winnicy. (Pwt 22,9)

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush


Ezechiel był kapłanem i zawsze przestrzegał czystości rytualnej spożywanych pokarmów, przygotowanie takiego chleba musiało być wielkim poświęceniem. Tym bardziej, że początkowo Bóg nakazał mu piec go na ogniu z ludzkich odchodów:

12 Będziesz go spożywał jak podpłomyk jęczmienny; upieczesz go przed ich oczami na nawozie ludzkim. 13 I dodał Pan: Tak będą spożywać Izraelici swój pokarm nieczysty między poganami, wśród których ich rozproszę.

Biedny prorok i kapłan zaczyna błagać Boga, by mu troszkę darował, ale niewiele wskórał. Jedynie Bóg zgadza się na zamianę źródła ognia:

14 Na to rzekłem: Ach, Panie Boże, oto dusza moja nigdy się nie splamiła: od dzieciństwa aż do tej pory nie spożywałem ani padliny, ani tego, co zostało rozszarpane; żadne mięso nieczyste nie weszło do moich ust. 15 A On rzekł do mnie: Patrz, zezwalam ci, byś upiekł sobie pokarm na nawozie wołowym zamiast na ludzkim.

Nas już nie obowiązuje prawo dotyczące czystości pokarmu. Chleb Ezechiela nie jest nieczystym pokarmem. Ale symbolika tego chleba pozostała. Tak, jak Ezechiel miał go spożywać z powodu grzechów swych rodaków, tak i my możemy, poszcząc, ofiarować to wyrzeczenie za dusze naszych braci, bliskich, krewnych, rodaków, polityków, czy kogokolwiek, kto nam leży na sercu. A więc… na co czekamy? Modlitwą i postem możemy wyrzucić wiele złych duchów, więc zaczynajmy. Zostało jeszcze wiele tygodni Postu, jeszcze nie jest za późno, by się dołączyć. Zapraszam. ;-)

A oto nasz przepis na "prawdziwy" chleb Ezechiela:

1. Do połowy szklanki zakwasu żytniego (przepis na zakwas na stronie www.chleb.info.pl ) dodać po trzy kopiate łyżki mąki pszennej, jęczmiennej, z prosa i orkiszu.
2. Wymieszać z letnią wodą, aż się zrobi ciasto o konsystencji takiej jak na naleśniki. Zostawić na 12 h.
3. Namoczyć także przez ok. 12 h soczewicę i groch. (My użyliśmy suszonego bobu bez skóry). Następnie zmielić w maszynce do mielenia mięsa.
4. Po dwunastu godzinach dodać do naszego zaczynu trzy kopiate łyżki pomieszanej, zmielonej soczewicy z grochem. Dodać płaską łyżkę stołową soli.
5. Dodać po trzy kopiate łyżki stołowe mąki jęczmiennej, z prosa i orkiszu. Wyrabiać ciasto, dodając tyle mąki pszennej, ile trzeba by się zrobiło ciasto o konsystencji „chlebowej” i zacznie odstawać od miski. Zostawić na 20 minut.
6. Sformułować bułeczki, zostawić do wyrośnięcia na 5 godzin (np. w zimnym piekarniku)
7. Piec w piekarniku w temperaturze 220 stopni C przez 20-25 minut. Jak się zaczną rumienić, wyjąć. Można przykryć wilgotną ściereczką, by skórka była miękka.

Smacznego!

Wednesday, March 04, 2009

Bracia Jezusa

My, katolicy, wierzymy, że Najświętsza Maryja Panna była zawsze dziewicą. Do końca swego ludzkiego życia. Jej małżeństwo z Józefem było prawnym, legalnym związkiem, jednak nigdy, od samego początku, nie było planowane jako „normalne” małżeństwo. Jednak Biblia wyraźnie mówi, że Jezus miał braci. Braci, nie kuzynów, mimo, że język grecki, oryginalny język Nowego Testamentu, posiada słowo określające kuzyna. Jak pogodzić te pozorne trudności?

Przede wszystkim to, że jakiś język posiada określenia na coś, nie znaczy to wcale, że zawsze będziemy te określenia stosować. I to z wielu względów. Przede wszystkim samo słowo „brat” ma zwykle znacznie szersze znaczenie, niż „syn mojej mamy”. Może oznaczać także brata przyrodniego, „syna mojego ojca” i tak rozumiało „braci Jezusa” wielu Ojców Kościoła. Przez wieki uważano (i nawet jeszcze w czasach mojej młodości to przekonanie było całkiem popularne), że Józef został wybrany na opiekuna Maryi, bo był już wdowcem podeszłym w latach, na dodatek mającym dzieci z poprzedniego małżeństwa. To by tłumaczyło zarówno dlaczego Biblia wspomina o „braciach pańskich”, jak i dlaczego Józef zgodził się na rolę nieledwie opiekuna Maryi, a nie „prawdziwego” małżonka.

Takie tłumaczenie, aczkolwiek mające dobre motywy, jest jednak, moim zdaniem, troszkę naciągane. Józef nie musiał być stuletnim starcem, by się podjąć opieki nad poświęconą Bogu Maryją. Musiał być tylko człowiekiem świętym. Tak też i Kościół rozumie to teraz. Pokazuje to nawet zmieniając słowa popularnych kolęd, w których już nie „Józef stary”, ale „Józef Święty Ono pielęgnuje”. A to, że Maryja miała pozostać dziewicą, wiemy na przykład z jej pytania, jakie zadała archaniołowi Gabrielowi:

30 Lecz anioł rzekł do Niej: Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. 31 Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. 32 Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. 33 Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca. 34 Na to Maryja rzekła do anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? 35 Anioł Jej odpowiedział: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. (Lk 1)

Maryja była już poślubiona Józefowi. Co prawda Ewangelia Mateusza podaje, że stała się ona brzemienna „zanim zamieszkali razem”, ale nie znaczy to przecież, że Maryja nie wiedziała skąd się biorą dzieci. Wychowana w małej miejscowości, gdzie każde gospodarstwo domowe było pełne zwierząt gospodarskich, wiedziała to doskonale. Dzieci na wsi nie trzeba uświadamiać, uświadamia je samo życie. Wystarczy, że mają oczy i od najmłodszych lat wiedzą skąd się biorą małe cielątka, owieczki, kózki, pieski, a więc i ludzie. Zatem pytanie Maryi miało sens jedynie wtedy, gdy zakładała ona od początku, że pozostanie dziewicą.

Jednak, powie ktoś, Biblia nam mówi, że Józef „nie zbliżał się do Niej, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus.” (Mt 1,25) Czy zatem nie sugeruje to, że zbliżyli się później? Cóż, nie koniecznie i mamy na to dowody także w Biblii. Na przykład w Drugiej Księdze Samuela czytamy, że „Mikal, córka Saula, była bezdzietna aż do czasu swej śmierci.” (2 Sm 6,23) Czy to znaczy, że po swej śmierci miała całą gromadkę dzieci? Nie sądzę. Święty Mateusz nam po prostu uwypukla fakt, że narodziny Jezusa były dziewicze, nic natomiast w tamtym wersecie nie mówi o tym co się stało później.

Maryja jest prawdziwą Oblubienicą Ducha Świętego. To jest mistyczne, ale i realne małżeństwo. Realne, bo z niego poczęła się realna, prawdziwa Boska Osoba, Syn Boży, Jezus. Trudno więc przypuszczać, by w zamysłach bożych był to „przygodny incydent”, „one night stand”. Maryja całe życie pozostała żoną Ducha świętego. Jedyna osoba na świecie, w całej historii ludzkości, która jest nie tylko córką Ojca, jak każdy z nas, ale także matką Syna i oblubienicą, żoną Ducha Świętego. I to się nie zmieni przez całą wieczność.

Zresztą na podstawie samej analizy tekstu Pisma Świętego można bardzo konkretnie wykazać, że Biblia mówiąc o „braciach Jezusa” ma na myśli jego dalszych krewnych, a nie dzieci Maryi, żony Józefa. Katechizm Kościoła Katolickiego w paragrafie 500 tak to wyjaśnia:

Niekiedy jest wysuwany w tym miejscu zarzut, że Pismo święte mówi o braciach i siostrach Jezusa. Kościół zawsze przyjmował, że te fragmenty nie odnoszą się do innych dzieci Maryi Dziewicy. W rzeczywistości Jakub i Józef, "Jego bracia" (Mt 13, 55), są synami innej Marii, należącej do kobiet usługujących Chrystusowi, określanej w znaczący sposób jako "druga Maria" (Mt 28,1). Chodzi tu o bliskich krewnych Jezusa według wyrażenia znanego w Starym Testamencie. (KKK 500

Przypatrzmy się więc bliżej tym “braciom Jezusa”, którzy są nazwani imiennie w Biblii. Weźmy, dla przykładu, Jakuba. Wiemy, że matka „Jakuba młodszego” miała na imię Maria. Wiemy to z Ewangelii Mateusza, opisującej scenę pod Krzyżem:

Między nimi były: Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba i Józefa, oraz matka synów Zebedeusza. (Mt 27, 56)

Święty Marek tak to opisuje:

Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa, i Salome. (Mk 15,40)

Zobaczmy teraz, co pisze święty Jan:

A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. (J 19,25)

A więc jak widać wyraźnie z porównania tych wersetów, Jakub, brat Jezusa jest synem Maryi, żony Kleofasa, a nie synem Maryi, żony Józefa. Jest to więc z całą pewnością kuzyn, czy jakiś inny dalszy krewny, lub nawet po prostu „ziomek”, pobratymiec, ale na pewno nie jest to ani „rodzony brat”, ani nawet brat przyrodni. A więc mamy tu wyraźny dowód na to, że Biblia mówiąc o „braciach Jezusa” nie musi wcale nam mówić nic o tym, że Maryja, Matka Jezusa, miała inne dzieci.

Są także inne fakty, warte wspomnienia. Na przykład scena ze znalezieniem 12-letniego Jezusa w Świątyni. Nic tam nie słyszymy o żadnych braciach, czy siostrach Jezusa. Gdyby Święta Rodzina miała więcej dzieci, zapewne coś by wtedy było na ten temat wspomniane. Scena z Krzyża. Jezus, umierając na Krzyżu daje swą Matkę Janowi. Rzecz nie do pomyślenia, gdyby Jezus miał młodsze rodzeństwo. W momencie swej śmierci łamałby on prawo i dopuszczał się nielegalnego aktu, który i tak niebyły uznany przez jego braci. Gdyby tacy istnieli. Fakt, że Maryja po śmierci Jezusa, będąca już wtedy wdową, zamieszkała z Janem, świadczy wyraźnie o tym, że Jezus nie miał żadnych braci.

Są jeszcze inne fakty. Septuaginta, greckie tłumaczenie hebrajskiego Starego Testamentu, używa słowa „brat”, „adelphos”, nawet tam, gdzie wiadomo z kontekstu, że chodzi o kuzynów, czy innych krewnych. Grecki język, w przeciwieństwie do aramejskiego, czy hebrajskiego, ma osobne słowo oznaczające kuzyna. Jest to „anepsios”, ale tłumacze Septuaginty (Biblii cytowanej słowo w słowo w Nowym Testamencie przez Jezusa w 80% przypadków, gdy cytuje on Stary Testament) nawet pisząc o kuzynach używają słowa „adelphos”.

Zatem zapewne podobny mechanizm lingwistyczny zaistniał, gdy autorzy Ewangelii, ludzie na co dzień posługujący się językiem aramejskim, pisali po grecku. Gdy codziennie, w potocznej mowie, używali słowa „brat” na wszystkich krewnych, naturalne jest także, że pisząc o tym automatycznie użyli podobnego słowa nawet, gdy istniało inne, określające precyzyjniej dane pokrewieństwo.

Zresztą słowo „brat” w każdym chyba języku ma znacznie szersze znaczenie, niż „syn mojej matki”. I w angielskim i w polskim mówimy o braciach w wierze, o kuzynach jako braciach stryjecznych i ciotecznych, o „brothers” jako „ziomkach” (np. bardzo popularne wśród czarnoskórych Amerykanów, którzy w pewnym sensie wszyscy się uważają za „braci”). Widzimy to także wyraźnie w tej scenie, opisanej w Dziejach Apostolskich:

12 Wtedy wrócili do Jerozolimy z góry, zwanej Oliwną, która leży blisko Jerozolimy, w odległości drogi szabatowej. 13 Przybywszy tam weszli do sali na górze i przebywali w niej: Piotr i Jan, Jakub i Andrzej, Filip i Tomasz, Bartłomiej i Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Szymon Gorliwy, i Juda, /brat/ Jakuba. 14 Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego. 15 Wtedy Piotr w obecności braci, a zebrało się razem około stu dwudziestu osób, tak przemówił... (Dz 1, 12-15)

Policzmy te osoby. Jedenastu apostołów, Maryja, matka Jezusa, niewiasty, zapewne te, które były pod Krzyżem, a więc może pół tuzina kobiet i „bracia”, których musiała być setka. Czyżby to byli rzeczywiście „synowie jednej matki”? Czy raczej uczniowie Jezusa? Z pewnością tu także natchniony autor Dziejów Apostolskich używa słowa „bracia” w znacznie szerszym znaczeniu.

Można by jeszcze więcej o tym pisać i ja sam wspominałem o tym w innych swoich tekstach. Zapraszam do przeczytania tekstów o ostatnich słowach Jezusa z Krzyża i o Maryi jako Arce Przymierza, które to teksty szerzej mówią na ten temat. Ale i to, co napisałem wyżej wyraźnie wykazuje, że Biblia mówiąc o „braciach Jezusa” wcale nie mówi, że Maryja miała inne dzieci. Nauka Kościoła nie jest wcale sprzeczna z biblijnym przekazem i choć nie bazuje na Biblii (wiara w nieustające dziewictwo Najświętszej Maryi Panny jest starsza od Nowego Testamentu), to na pewno też Jej nie zaprzecza.