Monday, December 25, 2006

Orędzie z Medjugorie 25 XII 2006

Drogie dzieci! Także dzisiaj przynoszę wam nowonarodzonego Jezusa w moich ramionach. On, który jest Królem Nieba i Ziemi, jest waszym Pokojem. Dziatki, nikt nie może dać wam pokoju tak jak On, który jest Królem Pokoju. Adorujcie Go więc w waszych sercach, zdecydujcie się na Niego i będziecie w Nim pełni radości. On będzie was błogosławił swym błogosławieństwem pokoju. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.

Thursday, December 21, 2006

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

Wszystkim moim przyjaciołom, czytelnikom i gościom tej stronki życzę zdrowych, radosnych, szczęśliwych, wesołych i błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku. Niech nowonarodzona Dziecina błogosławi Was, Wasze rodziny, Waszych przyjaciół i niech Wam się darzy w tym nadchodzącym, nowym, 2007 roku.

Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki

A ja ze swej strony zapewniam Was wszystkich o mojej codziennej modlitwie w intencjach Was wszystkich odwiedzających tę stronkę. Proszę także o Wasze modlitwy w mojej intencji. Szczęść Wam Boże. Wesołych Świąt. I dziękuję za odwiedziny tego portalu.


Hiob z rodziną.

Sunday, December 17, 2006

Syn Maryi

Podczas wigilijnego nabożeństwa Bożonarodzeniowego usłyszymy fragmenty Ewangelię Św. Mateusza podającą rodowód Jezusa (Mt 1,1-16). Jest to niezwykły rodowód, bo Św. Mateusz wspomina w nim kilka kobiet.

Kobiety nie miały znaczenia w rodowodach Izraelitan. Ważne było, kto jest ojcem, nie matką. Mesjasz miał być synem Dawida, nie Batszeby, ale Mateusz wspomina ich oboje. I to w jaki sposób! Nie nazywa Batszeby jej imieniem, ale pisze o niej jako o „żonie Uriasza”. Tylko, że Uriasz nie jest żadnym przodkiem Jezusa, jak to więc jest, że żona Uriasza jest prapra- prababką naszego Zbawiciela? I po co wspominać takie osoby, które i tak nie mają znaczenia dla uznania, że Jezus jest Synem Dawida i pochodzi z jego Domu?

Tym bardziej, że ta „żona Uriasza” to nie jedyna kobieta wymieniona przez Mateusza. Wspomina on w sumie cztery damy, ale żadna z nich nie jest „bez skazy”. Albo nie były to w ogóle Izraelitki, albo postępowały one niemoralnie, albo jedno i drugie.. Każdą więc z wymienionych pań pobożny faryzeusz raczej by usunął z pamięci i z historii, zwłaszcza jako przodka tak oczekiwanego Mesjasza. Dla nich wszyscy „goje”, wszyscy ludzie nie będący Izraelitami byli nieczyści i każdy niemoralny akt był grzechem, łamaniem przykazań Bożych. Czemu Mateusz wspomina te kobiety? I co one za jedne? Przyjrzyjmy się im kolejno.

Pierwszą z nich jest Tamar. Biblia uczy nas o niej niezwykle ciekawych faktów. To bezdzietna wdowa po synu Judy, która zostaje poślubiona, jak nakazywało prawo, bratu męża, Onanowi. Ten nie chcąc się wywiązać z obowiązku małżeńskiego (przykład potępienia antykoncepcji w Biblii), zostaje przez Boga ukarany śmiercią. Według prawa kolejnym jej mężem musiał zostać młodszy brat męża, ale Juda bojąc się o jego życie, postanawia nie wypełniać tego prawa i nie dać synowej najmłodszego syna za męża. Tamar, zasłaniając swą twarz i chroniąc swą tożsamość, podstępnie udaje nierządnicę i oddaje się swemu teściowi, a gdy później do niego dochodzi wieść, że jego była synowa jest w ciąży, nakazuje ją zabić. Jednak gdy Tamar udowadnia, że to właśnie teść jest ojcem jej dziecka, Juda uznaje swą winę. A ich syn, Fares, będzie przodkiem naszego Zbawiciela. Całą historię można przeczytać w Księdze Rodzaju 38,6-30.

Druga z wymienionych kobiet to Rachab, nierządnica z Jerycha, która ukryła zwiadowców Izraelskich. Co prawda schroniła ona izraelskich szpiegów przed pewną śmiercią z rąk Kananejczyków, oddając Izraelitom przysługę, ale była ona prostytutką i sama była Kananejką. Kananejczycy, przypomnę, to potomkowie Kanaana, wnuka Noego, który, moim zdaniem, był synem kazirodczego związku Chama ze swą matką, żoną Noego. Pisałem o tym w w drugim rozdziale „Rozważań o Biblii”. O Rachab można przeczytać w Joz 2.

Trzecia z kobiet, o których wspomina Mateusz to Rut. To także cudzoziemka, Moabitka. Moabici to byli potomkowie Moaba, syna Lota i jego córki. Gdy bratanek Abrahama, Lot, uciekł z Sodomy ze swoją rodziną, zamieszkał potem ze swymi córkami. Jego żona, jak pamiętamy, zamieniona została w słup soli. Córki nie mogąc znaleźć mężów postanowiły upić winem ojca i „wykorzystały go” podczas jego snu. Synowie, którzy przyszli na świat z tego grzesznego czynu dali początek narodom Moabitów i Ammonitów. Opis tych wydarzeń jest w Księdze Rodzaju, rozdział 19. A sama Rut została żoną Booza także uciekając się do podstępu. (Rut 3, 1-17).

Kolejna kobieta wymieniona w rodowodzie Jezusa to „żona Uriasza”. Mateusz nawet nie wspomina, że ma ona na imię Batszeba, starając się uwypuklić fakt, że to właśnie Uriasz, nie Dawid powinien być jej mężem. Ale Dawid, widząc ją kąpiącą się w pobliżu swego pałacu, zaprosił ją do siebie i… no, wiadomo, co było dalej. Nie będę wchodził w szczegóły, bo blog ten czytają też dzieci. Zresztą to być może też jakieś krętactwo ze strony Batszeby. Czemu kąpała się w zasięgu wzroku króla Dawida, gdy jej mąż był na wojnie, walcząc dla tego króla? Tak czy inaczej w konsekwencji zaproszenia na królewskie pałace zaszła ona w ciążę, a Dawid, panikując, wydał rozkazy powodujące śmierć Uriasza. Batszeba została jedną z jego żon i matką Salomona. O niej możemy przeczytać w 2 Sam 11.

Prawo zakazywało małżeństw z Moabitami, Kananejczykami i w ogóle niemoralnych praktyk. Część z tych przepisów jest tutaj:

Nikt nie poślubi żony swego ojca i nie odkryje brzegu płaszcza ojca swego.
Nie wejdzie syn nieprawego łoża do zgromadzenia Pana, nawet w dziesiątym pokoleniu nie wejdzie do zgromadzenia Pana.
Nie wejdzie Ammonita i Moabita do zgromadzenia Pana, nawet w dziesiątym pokoleniu; nie wejdzie do zgromadzenia Pana na wieki. (Pwt 23, 1,3-4)

A jednak wśród przodków Dawida i Salomona są te przykłady kobiet pochodzących z obcych, wrogich Izraelitom narodów, na dodatek o co najmniej podejrzanej reputacji. Dlaczego więc je Mateusz wspomina? Nie lepiej by było spuścić na nie zasłonę niepamięci? Ja myślę, że wyjaśnienie tego kroku można znaleźć w tym wersecie, który cytowałem w moim poprzednim felietonie mówiącym o filmie „Narodzenie”:

Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim. (Mk 6,3)

Powątpiewali o nim, bo od lat uważali oni, że Maryja poczęła dziecko poza związkiem małżeńskim. Gdy wróciła od swej krewnej Elżbiety, była już w widocznej ciąży, a przecież nie mieszkała jeszcze z zaślubionym sobie Józefem. Dlatego to Jezusa nazywano „synem Maryi”. Jedyny taki przypadek w całej Biblii. Inni mężczyźni zawsze nazywani są „synami ojca”. Oto parę przykładów:

A duch Boży spoczął na Azariaszu, synu Odeda. (2 Krn 15,1)

A wśród zgromadzenia duch Pański spoczął na Jachazjelu, synu Zachariasza, syna Benajasza, syna Jejela, syna Mattaniasza - lewicie spośród potomków Asafa. (2 Krn 20,14)

Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. (Mt 1,20)

Mówił zaś o Judaszu, synu Szymona Iskarioty. Ten bowiem - jeden z Dwunastu - miał Go wydać. (J 6,71)

I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie? Odparł Mu: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego: Paś owce moje. (J 21,16)

A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. (Mt 4,21)

Filip i Bartłomiej, Tomasz i celnik Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, (Mt 10,3)

Jedyny przykład w całej Biblii nazwania kogoś „synem matki” to właśnie nazwanie Jezusa synem Maryi w Jego ojczystych stronach, w Nazarecie. Mateusz, by odeprzeć zarzuty, że Jezus nie może być Mesjaszem, bo jego poczęcie jest co najmniej dwuznaczne, przypomina, że król Dawid, autor psalmów śpiewanych każdego dnia przez Żydów i jego syn, Salomon, król Izraela i najmądrzejszy człowiek w historii, obaj czczeni przez Izraelita jako wielcy bohaterowie i święci mężowie, mieli wśród swych przodków kilka niezbyt jasnych plam. (Przecież nie możemy zapominać, że dla współczesnych mu Żydów sprawa była jasna. Maryja była niewierna Józefowi i zaszła w ciążę przed ślubem).

Jeżeli więc nie przeszkadzało, że Dawid i jego syn, Salomon, mieli wśród swych babek cudzoziemki, prostytutki, oszustki i krętaczki, to jakie znaczenie mało by mieć, gdyby nawet rzeczywiście Maryja nie z Józefem miała swego Syna? Bo rzeczywiście nie z nim Go miała. Ale nawet, jak nie wierzyli by oni w fakt, że to sam Duch Święty zstąpił na Maryję, to ciągle nie zmienia to faktu, że Jezus miał prawo do tego, by być nazwanym Synem Dawida. Tym bardziej, że prawa do tego tytułu przysługiwały z prawnego, nie faktycznego stanu.

Jeżeli Jezus był Synem Maryi, a Józef Jej mężem, to prawnie Jezus był Synem Dawida, bo był adoptowanym synem Józefa, pochodzącym z domu Dawida. Natomiast fakt, że faryzeusze i sąsiedzi nie wiedzieli, kto faktycznie był Ojcem Jezusa, nie miał w tym momencie dla nich większego znaczenia, albo raczej, jak to genialnie wykazał święty Mateusz w genealogii Jezusa, nie może w żaden sposób eliminować możliwości, że jest On długo oczekiwanym Mesjaszem.

Sunday, December 10, 2006

Narodzenie. The Nativity Story

Parę dni temu wybraliśmy się z całą rodziną do kina. Ja niewiele chodzę do kina, a w Adwencie nawet nie oglądam telewizji, ale w tym roku była wyjątkowa okazja. Hollywood nakręcił po raz pierwszy w historii historię narodzin Pana Jezusa. Film nosi tytuł „The Nativity Story”, a polska wersja została nazwana „Narodzenie”.

Trudno mi się wypowiadać na temat samej gry aktorskiej i filmu jako dzieła sztuki. Oskara pewnie nie dostanie, ale też nie ma żadnych większych potknięć. Typowa, solidna produkcja Hollywoodzka. Wartość filmu polega na tym, że jest relatywnie wierny biblijnemu przekazowi. Jest to jakby ilustracja do Ewangelii.


Każdy z nas ma jakieś swoje wyobrażenie o tamtych wydarzeniach. O tym, jak wyglądała Maryja, jak Józef, jak wyglądało życie w Palestynie dwa tysiące lat temu. Film nie zostawia miejsca na wyobraźnię, zmusza nas do zaakceptowania koncepcji reżysera. Być może Maryja nas rozczaruje, być może inaczej wyobrażamy sobie Józefa. Ale to jest normalne, nic na to nie poradzimy. Mnie osobiście już po paru minutach filmu „przypasowali” oboje aktorzy grający rodziców Zbawiciela.


Pewna tradycja Kościoła, zwłaszcza na wschodzie, przedstawiała Józefa jako wdowca, starszego mężczyznę. Nie wynikało to z samego przekazu Biblii, ani nawet nie z Tradycji przez duże „T”, ale z próby pogodzenia słów mówiących o „braciach Jezusa” z nauką Kościoła o dziewictwie Maryi przez całe Jej życie. Film jednak przedstawia go jako młodego mężczyznę, ale nie jest to wcale sprzeczne z nauką Kościoła. Kościół w ogóle nie wypowiada się oficjalnie na temat wieku Józefa. A samo wytłumaczenie kim są „bracia Jezusa” jest znacznie prostsze, niż robienie z Józefa wdowca. Sam Katechizm Kościoła Katolickiego w paragrafie 500 tak o tym mówi:


[…] Pismo święte mówi o braciach i siostrach Jezusa. Kościół zawsze przyjmował, że te fragmenty nie odnoszą się do innych dzieci Maryi Dziewicy. W rzeczywistości Jakub i Józef, "Jego bracia" (Mt 13, 55), są synami innej Marii, należącej do kobiet usługujących Chrystusowi, określanej w znaczący sposób jako "druga Maria" (Mt 28,1). Chodzi tu o bliskich krewnych Jezusa według wyrażenia znanego w Starym Testamencie.

Jeżeli więc wiemy z pewnością, z samego przekazu Biblii, że „Jakub i Józef, bracia Jezusa” są synami innej Marii, to śmiało możemy przyjąć, że wszyscy inni bracia Jezusa to także albo Jego dalsi krewni, albo „bracia w wierze”, albo po prostu ziomkowie, współrodacy. Wystarczy zresztą przyjrzeć się temu fragmentowi Biblii:

Przybywszy tam weszli do sali na górze i przebywali w niej: Piotr i Jan, Jakub i Andrzej, Filip i Tomasz, Bartłomiej i Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Szymon Gorliwy, i Juda, /brat/ Jakuba. Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego. Wtedy Piotr w obecności braci, a zebrało się razem około stu dwudziestu osób, tak przemówił: (Dz 1,13-15)

120 osób. Apostołowie, niewiasty i bracia Jezusa. Apostołów było jedenastu, Maryja, matka Jezusa to dwunasta osoba, kobiety to prawdopodobnie te same, które były pod Krzyżem, ale powiedzmy, że było ich 20, czy 30, więc razem powiedzmy 40 osób. To by znaczyło, że było tam osiemdziesięciu „braci Jezusa”. Nikt chyba nie sądzi, że są to wszystko dzieci urodzone przez Maryję?

Jedna ze scen filmu, która do mnie najbardziej przemówiła, to powrót Maryi do Nazaretu po odwiedzinach swojej krewnej, Elżbiety. Podobała mi się ta scena, bo pokazała „ludzki” wymiar tamtych wydarzeń. Pozwala nam sobie wyobrazić, jak bolesne musiało być życie w małym miasteczku z widoczną ciążą, gdy wszyscy wiedzieli, że nie ma Ona jeszcze męża. Nic dziwnego, że Jezus przez całe życie w Nazarecie był nazywany „synem Maryi” :

Wyszedł stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony. (Mk 6,1-4)

Określenie „syn Maryi” było obraźliwe, sugerowało bowiem, że dziecko jest bękartem, poczęte poza związkiem małżeńskim. Nie zapomniano Maryi przez trzydzieści lat, że wróciła z brzuchem od Elżbiety, zanim zamieszkała z zaślubionym sobie Józefem. Jezusa w innych regionach nazywano „Synem Człowieczym”, „Synem Dawida” (wypełnienie proroctwa Daniela 7:13 i innych proroctw), ale w rodzinnej miejscowości pozostał tylko „synem Maryi".

Film pokazuje też wewnętrzną walkę i rozterkę samego Józefa. Tu jednak nie zgadzam się z interpretacją tego filmu. Myślę, że przebieg wydarzeń był trochę inny. Myślę, że jego rozterka duchowa nie dotyczyła tego, czy Maryja była mu wierna, czy nie. Jestem przekonany, że nie miał co do tego żadnej wątpliwości. Wierzył Jej i wierzył aniołowi. Rozterka Józefa dotyczyła tego, czy jest godny być opiekunem Mesjasza, Syna Bożego.

Biblia mówi nam, że Józef był człowiekiem sprawiedliwym. Słowo to oznacza kogoś „prawego”, postępującego tak, jak nakazuje Prawo. Prawo natomiast nakazywało kamienować niewierne żony. Odsyłając Maryję potajemnie nie byłby więc sprawiedliwym, ale krętaczem, oszustem wobec Prawa. Dlatego myślę, że nie miał on wątpliwości co do tego, że Maryja była mu wierna. Miał tylko wątpliwości co do tego, czy on, biedny rzemieślnik, jest godny, by stać się przybranym ojcem Zbawiciela.

Oczywiście to, co napisałem, nie jest dogmatem Kościoła, nie jest nawet Jego nauką. To moja interpretacja i być może się mylę. Ale nie ma też w niej niczego niezgodnego z nauką Kościoła i pozostanę przy takiej interpretacji, bo wydaje mi się prawdziwa i „lepsza”, bardziej pasująca do mojego wyobrażenia osoby świętego Józefa, opiekuna Jezusa i Maryi. Jednak ponieważ jest to tylko hipoteza, to nie mam problemu z tym, że film inaczej przedstawia Józefowe rozterki.

Druga rzecz, którą inaczej sobie wyobrażam niż przedstawia ją film, to wizyta Trzech Króli i rzeż niewiniątek. Sami mędrcy, magowie z Persji bardzo mi się podobają. Mój problem polega na tym, że raczej jestem skłonny uważać, że „gwiazda betlejemska” nie była naturalnym ułożeniem się planet (jak to ukazuje film), ale nadzwyczajnym zjawiskiem i że wizyta Mędrców nastąpiła znacznie później, niż w parę godzin po narodzeniu Jezusa.

Wiemy, że Jezus był ofiarowany w Świątyni 40 dni po swym narodzeniu. Nie sądzę, żeby cały ten czas mieszkali Oni w stajence. Chronologię tamtych dni wyobrażam sobie tak, że po narodzinach Jezusa, może po paru dniach, Święta Rodzina znalazła jakieś mieszkanie u dalekich krewnych Józefa w Betlejem. Józef być może zaczął tam pracować i mieszkali tam przez rok, czy dwa. W końcu nie bardzo było jak wracać zaraz po porodzie z malutkim dzieckiem, nie mówiąc o konieczności powrotu do Świątyni w czterdziestym dniu. A Betlejem leży tuż pod murami Jerozolimskimi, znacznie bliżej niż odległe Nazaret.

[Mędrcy] weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. (Mt 2,11)

„Weszli do domu”. Nie do stajenki. Czyli, być może, nastąpiła ta wizyta znacznie później, niż kilka godzin, czy dni po narodzinach Jezusa. A wracając do swej ojczyzny, poinstruowani we śnie przez anioła, udali się do niej inną drogą, omijając pałac Heroda.

Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał /oprawców/ do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców. (Mt 2,16)

…stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców”. Pewno, że mógł być po prostu przesadnie ostrożny, nie wiem. Ale czytając, co pisze w swej Ewangelii święty Mateusz, widzimy, że narodziny Mesjasza mogły się odbyć nawet dwa lata wcześniej, niż wizyta Mędrców .

Znowu podkreślam, że to moja prywatna interpretacja i nikt nie musi się ze mną zgadzać. Jednak Kościół pozostawia nam możliwość własnej egzegezy tekstu i dochodzenia do prawdy. Takie zagadki, jak ułożenie chronologii wydarzeń tamtych dni, są doskonałą zabawą pozwalającą na bliższe zaznajomienie się z tekstem Biblii, a nasze wnioski nie mają znaczenia dla prawdziwości przekazu biblijnego. To, czy Magowie odwiedzili Jezusa gdy miał zaledwie kilka dni, czy gdy miał roczek, niczego przecież nie zmienia, a więc z teologicznego punktu widzenia nie ma wielkiego znaczenia. A dla dramaturgii filmu zapewne lepiej było umieścić tę wizytę w stajence, zaraz po narodzinach Jezusa.

Tak więc nie ma żadnych przeszkód, aby każdy katolik zobaczył film „Narodzenie”. Zachęcam do tego tym bardziej, że warto pokazać producentom z Hollywood, że opłaca się robić filmy wierne Ewangelii, wierne nauce Kościoła, wierne biblijnemu przekazowi. Jest tych filmów tak mało, że każda taka perełka powinna być na liście filmów, które każdy powinien koniecznie zobaczyć. Tym bardziej, że właśnie teraz, w okresie Adwentu i zbliżającym się okresie Świąt Bożego Narodzenia jest doskonała okazja, by zilustrować sobie historię wcielenia Boga i Jego Narodzin w ubogiej stajence w Betlejem Judzkim. Im więcej ten film zarobi, tym większe szanse, że więcej takich filmów ujrzy światło dzienne. Czego sobie i Wam ze szczerego serca życzę.

Thursday, December 07, 2006

Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego (Mt 7, 21)

Dzisiejsza Ewangelia, (piszę to wieczorem, siódmego grudnia), należy do moich ulubionych fragmentów Biblii. Często cytuję ten fragment w dyskusjach z braćmi odłączonymi, chrześcijanami należącymi do innych, niekatolickich kościołów. Często uważają oni bowiem, że wystarczy zadeklarować swymi ustalić, że Jezus jest Panem i Zbawicielem i ma się gwarancję zbawienia. Bazują oni na jednym z fragmentów Biblii, mianowicie na Liście do Rzymian 10,9. Fragment ten rzeczywiście mówi:

Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych - osiągniesz zbawienie.

Czyli, jeżeli Biblia jest nieomylnym Słowem Bożym, to rzeczywiście mają oni rację, prawda? Możemy mieć gwarancję zbawienia. Wystarczy wyznać i uwierzyć. Jest jednak jeden problem z taką interpretacją. Mianowicie inne wersety Biblii. Dzisiejsza Ewangelia przypomina inne słowa Jezusa:

Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. (Mt 7,21)

Według Jezusa więc co innego jest potrzebne do zbawienia. Spełnianie woli Ojca, a nie deklaracje. Jak więc pogodzić tę pozorną sprzeczność? Bardzo łatwo, bo sprzeczności nie ma tu żadnej. Czym bowiem jest zbawcza wiara? Nie uznaniem samego faktu, że Jezus był postacią historyczną i nawet nie uznaniem, że jest Bogiem. To sam szatan przyznaje i nic mu to nie daje. Zbawcza wiara polega właśnie na tym, że uznając Jezusa za Pana i Zbawiciela, zaczynamy żyć tak, jak Jego przyjaciele. Zaczynamy wypełniać wolę Ojca. On nam daje łaskę, abyśmy byli w stanie to zrobić, ale my musimy z tą łaską dobrowolnie współpracować.

Protestanci bardzo często podchodzą do poszczególnych wersetów Pisma Świętego patrząc na nie jako na alternatywę. Albo jeden, albo drugi. Albo wiara, albo uczynki. Albo Pismo, albo Tradycja. Albo prawo, albo łaska. Tymczasem Kościół nas uczy, że każdy werset Biblii jest natchnionym Słowem Bożym i nie ma między nimi żadnej sprzeczności. Wyznanie, że Jezus jest Panem i wiara w to całym sercem są niezbędne do uzyskania naszego zbawienia, ale nie jest to jedyne, co jest nam potrzebne. Także spełnianie uczynków, bez których wiara jest martwa „jak ciało bez ducha” (Jk 2,26).

Mamy zresztą w Biblii bardzo konkretne pytanie, zadane samemu Jezusowi. Brzmi ono:

Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? (Mk 10,17b)

I co nasz Zbawiciel na to odpowiedział? „Wyznaj swymi ustami…itd.”? Nie! Powiedział:

Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę. (Mk 10,19)

Ale i to nie było wystarczające, bo Jezus wymaga od nas radykalizmu. Wymaga wyłączności i gdy mamy inne miłości, dla Niego musimy się ich wyrzec. Dlatego Jezus dodał:

Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. (Mk 10,21)

Dzisiejsza Ewangelia nie skończyła się jednak na nakazie spełniania woli Ojca. Jezus kontynuuje, porównując tych, co słuchają Jego słów do roztropnych ludzi, budujących swe domy na skale. Ci natomiast, którzy słuchają słów Jezusa, ale nie wypełniają ich, przypominają ludzi nierozsądnych, budujących na piasku. Zdumiewające, jak bardzo samo życie potwierdziło prawdziwość tych wersetów.

Gdy Jezus zakładał swój Kościół, zmienił imię swego namiestnika, Szymona, pierwszego wśród apostołów, nazywając go Skałą. I na tej Skale zbudował Kościół. Po dwu tysiącach lat burzliwej historii, skandali, wojen, kryzysów, zmian w kulturze, sztuce, upadkach cywilizacji i imperiów i powstawaniu nowych, Kościół ciągle uczy tej samej doktryny, jakiej uczył w czasach Jezusa i w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Mamy setki dokumentów pozostawionych przez Ojców Kościoła, świadków chrześcijaństwa z pierwszych wieków i czytając je zdumiewamy się, jak niewiele się zmieniło w Kościele. Wszystkie istotne wierzenia, wszystkie doktryny trwają w naszym, Jezusowym Kościele niezmiennie od dwudziestu wieków.

Z drugiej strony ruch zwany Reformacją zaczął się 500 lat temu. Bardzo szybko nowy kościół, założony przez Marcina Lutra miał „konkurencję” w kościele Kalwina, ale to dopiero był początek. Zwingli w Szwajcarii, król Henryk VIII w Anglii i lawina ruszyła. Jak się odrzuci autorytet Kościoła, to sami sobie stajemy się autorytetami i po pięciuset latach mamy ponad 30 tysięcy różnych denominacji, zborów, grup, kościołów i sekt chrześcijańskich na świecie.

Wszystko bowiem się sprowadza do tego, na jakim fundamencie budujemy. Czy na skale, czy na piasku. Ja nie neguję tego, że założyciele różnych sekt mogą być ludźmi świętymi i pełnymi dobrej woli. Zapewne nikt nie dąży do rozbicia chrześcijaństwa dla samego rozbicia. Każdy ma swoje powody. Miał je także Luter. Tylko, że droga którą obrał była błędna.

Nie reformuje się Kościoła opuszczając go. Kościół wymaga reformy od samego początku, od swego powstania. Dzieje Apostolskie są pełne tego przykładów. Ale skoro sam Jezus obiecał, w tym samym momencie, w tym samym zdaniu, w którym zakładał Kościół, że bramy piekielne Go nie przemogą, to chyba możemy Mu wierzyć, prawda? Powiedział On do Szymona-Piotra:

Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. (Mt 16,18)

Pomijając już przyczyny polityczne i inne, jakie miały wpływ na powstanie wielu sekt i kościołów, przypatrzmy się, jak ten mechanizm działa dzisiaj. Gdy jakiś zbór istnieje przez dłuższy czas, bardzo często staje się „letni” w swej praktycznej działalności. Zaczyna dopuszczać kompromisy, jak, powiedzmy, aborcję, czy kapłaństwo kobiet i gdy część członków tego zboru nie może się z takimi zmianami pogodzić, odchodzą i zaczynają swoją małą „reformację”, zakładając nową denominację, wracając do „korzeni”, do nauki Biblii. Ale mijają lata, ten zbór się rozrasta, zaczyna iść na kompromisy, co zaczyna przeszkadzać komuś i historia się powtarza.

Dlatego w praktyce wszystko sprowadza się do tego, kto ma autorytet. Na czyjej nauce można polegać. Marcus Grodi, były pastor, konwertyta z kościoła Prezbiteriańskiego, nie raz powtarzał, że głosząc kazania w swoim kościele zdawał sobie sprawę, że w promieniu kilku kilometrów jest kilkanaście innych kościołów, gdzie inni pastorzy zupełnie inaczej interpretują te same wersety Biblii. W pewnym momencie zaczęło mu to poważnie przeszkadzać, bo wiedział, że nie mogą mieć wszyscy racji. Ktoś musiał się mylić. Tylko, że czasami takie błędne nauczanie ma poważne konsekwencje. Gdy zaczął szukać wyjścia z tego błędnego koła, doszedł do tego, że jest jeden kościół, Jeden Święty, Powszechny i Apostolski Kościół i nie pozostało mu nic innego, niż pozostać Jego członkiem.

Dlatego jestem człowiekiem szczęśliwym, że też należę do tego Kościoła. Że jestem w Domu zbudowanym na Skale. Że mogę mieć pewność, że nauka Kościoła to jest nauka Jezusa i że nie grozi nam upadek. I nie przeszkadza mi, że jadąc do mojego kościoła, przejeżdżam koło kilkunastu innych zborów, bo wiem, że tylko w Kościele Katolickim otrzymam pełnię nauki Jezusa, głoszoną niezmiennie od dwu tysięcy lat.

Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki. (Mt 7,21.24-27)

Monday, December 04, 2006

8 XII 12:00 Godzina Łaski dla całego świata.

Matka Boża, objawiając się pielęgniarce Pierinie Gilli. we
Włoszech, w Montichiari, w święto Niepokalanego Poczęcia,
8 grudnia 1947 r. powiedziała:

"Życzę sobie, aby mnie czczono jako Maryję Róże Mistyczną,
Matkę Kościoła".
"Życzę sobie, aby każdego roku w dniu 8 grudnia,
w południe miała miejsce Godzina Łaski dla całego świata".
"Dzięki modlitwie zanoszonej w tej godzinie ześlę niezliczone
łaski dla duszy i ciała. Będą liczne nawrócenia".
"Pan Mój, Boski Syn Jezus okaże wielkie miłosierdzie jeżeli dobrzy
ludzie będą się modlić za swych grzesznych braci".
"Ci, którzy nie mogą przyjść do Kościoła, niech modlą się w domu".
"Jest moim życzeniem, aby ta Godzina Łaski była praktykowana
na całym świecie".
"Wkrótce ludzie poznają wielkość tej Godziny Łaski".

Na stronie www.fatimczyk.cc.pl/nawiedzenie.htm można znaleźć więcej
faktów dotyczących tego objawienia. Zapraszam.

Saturday, December 02, 2006

Adwent

Rozpoczyna się okres Adwentu i ja, wraz z resztą mojej najbliższej rodziny, zaczniemy się znowu inaczej zachowywać. Znikniemy z internetu, wyłączymy telewizor, każdy zacznie jakąś formę postu, będziemy się starali być dla siebie bardziej serdeczni.

W naszym domu obchodzimy bardzo podobnie Wielki Post i Adwent, ale o ile większość ludzi rozumie dlaczego tak jest w Wielkim Poście, to trochę trudniej to zrozumieć w okresie Adwentu. Przecież to jest raczej radosny okres, okres oczekiwania na Mesjasza, na Jego przyjście. Symbolicznie oczekujemy wraz ze Starotestamentowym Ludem Bożym na Jego narodziny w Betlejem, ale także czekamy na Jego powtórne przyjście, w chwale, mocy i w całej Jego okazałości. Dlaczego więc te posty i te smętne miny? Co do smętnych min, to nie wiem. Mam nadzieję, że ich nie będzie w naszym domu. Ale jeżeli chodzi o post, to jest on dobry w każdym okresie, więc i w Adwencie nie zaszkodzi.

Świat nam się tak ostatnio skomercjalizował, że to sklepy, biznes, hipermarkety teraz ustalają „rok liturgiczny”, a nie Kościół. Albo może powinienem raczej powiedzieć, że ich grafik wydarzeń różni się od tego, jaki od wieków mamy w Kościele, a ich siła przebicia jest zdecydowanie większa. Agresywne reklamy, przerośnięte krasnale w czerwonych portkach, które mają być Świętym Mikołajem, bożonarodzeniowa muzyka w sklepach już od listopada, półki pełne symboli świątecznych powodują, że na miesiąc przed narodzeniem Dzieciątka wszyscy wpadamy w świąteczny nastrój. Gdy przychodzi Dzień Bożego Narodzenia taki już mamy przesyt, że na drugi dzień wyrzucamy choinki, demontujemy lampki, przestajemy śpiewać kolędy i wracamy do codziennego, zwykłego życia.

Jednak nie tak powinno być. Boże Narodzenie jest 25. grudnia i okres Świąt trwa co najmniej do 6 stycznia, do Święta Trzech Króli (których, być może wcale nie było trzech, ani też zapewne nie byli oni królami), a prawdę mówiąc do 2 lutego, Święta Ofiarowania Pana Jezusa w Świątyni. Dlatego to właśnie wydaje mi się, że posty i wyrzeczenia w okresie Adwentu są doskonałą „odtrutką” na zbyt wczesne obchodzenie Świąt.

Posty mają to do siebie, że są dokuczliwe. Nie pozwalają o sobie zapomnieć. Niezależnie od tego, czy to post od mięsa, czy słodyczy, telewizora, komputera, czatów, forum, od krzyków, kłótni i kwaśnych min. Ilekroć zobaczymy kogoś ze smakiem zajadającego lody, lub opowiadającego, co się wczoraj wydarzyło w ulubionym serialu, czy zapraszającego na spotkanie na czacie, czy gdy ktoś na nas się wydziera, a my z wszystkich sił się powstrzymujemy od zareagowania w podobny sposób i z uśmiechem odpowiadamy na jego złość, od razu wraca nam przed nasze oczy powód, dla którego przyjęliśmy taką postawę. Czyli cel został osiągnięty.

Cztery niedziele Adwentu symbolizują cztery tysiące lat oczekiwania na przyjście Mesjasza. Te cztery tysiące lat to także okres symboliczny, który wziął się z dosłownej interpretacji rodowodu Pana Jezusa z Ewangelii Św. Łukasza. Oczywiście nie jesteśmy teraz w stanie określić precyzyjnie kiedy ludzkość zaczęła rozumieć potrzebę przyjścia Zbawiciela. Prorocy zapowiadali Go od wieków, ale interpretacja ich proroctw była bardzo często odmienna od prawdziwego znaczenia ich przepowiedni. Oczekiwano raczej przywódcy militarnego, kogoś, kto wyzwoli Izraela od panowania Rzymu, równocześnie pokładając nadzieję zbawienia w ofiarowaniu zwierząt i w doskonałym wypełnianiu Prawa.

Tymczasem ani żaden kozioł ofiarny, ani ofiara z baranka bez skazy, (baranka przez małe „b”), ani wypełnianie każdego prawa, jakie ustala Świątynia, czy Kościół, nie może nam dać zbawienia. Były to tylko zapowiedzi spraw przyszłych. Prawo miało wychować naród wybrany, a ofiary ze zwierząt wskazać na przyszłą prawdziwą Ofiarę, prawdziwego Baranka, który będąc Bogiem i człowiekiem, mógł, jako jeden z nas, zapłacić za nasze winy, a jego zapłata była wystarczająca i satysfakcjonująca Wszechmocnego Boga, bo był, bo jest On przecież właśnie tym Bogiem.

Ale gdyby nie te nasze posty, nie te wyrzeczenia w okresie adwentowym, jak byśmy sobie uświadamiali te wszystkie misteria i tajemnice? Przypominałby nam o nich ksiądz na kazaniu? Zapewne. Ale czy to wystarczy? Czy cztery godziny oczekiwania to jedyne na co nas stać? A pięć minut po mszy już wracamy do codziennej, normalnej rzeczywistości? Nie sądzę. Wiem, że jestem tutaj radykałem w swych poglądach, ale te poglądy wcale nie są obiektywnie radykalne. Tak było zawsze, przez wieki. We wschodnich kościołach Adwent jest nadal nazywany „Małym postem”. Zobaczmy, jak na przykład Łemkowie obchodzą Adwent:

"Okres przedświąteczny związany był całkowicie z przygotowaniami do Bożego Narodzenia. W każdej wsi społeczność parafialną obowiązywał ścisły post (adwent). Rozpoczynał się 15 listopada i kończył 24 grudnia - według nowego stylu tj. kalendarza gregoriańskiego (dla rzymskich katolików). Według starego kalendarza juliańskiego - cały ten okres przypadał w terminie od 28 listopada do 6 stycznia. Różnica pomiędzy kalendarzami wynosiła 13 dni. Wigilia łemkowska (Śwjatyj Weczer) wypadała 6 stycznia i poprzedzał ją czterotygodniowy czas postu, nazywany fyłypiką ( od św. Filipa). Post oznaczał zakaz spożywania tłuszczów (w tym masła) i mięsa. Używano tylko tłuszczów roślinnych, np. oleju lnianego (każdy z gospodarzy uprawiał len). Masło i sery z wielotygodniowym wyprzedzeniem odkładano na świąteczny czas w dzieże i kamienne garnce i przechowywano w komorze lub spichlerzu zwanym sypanec. Bryndzę z krowiego i owczego mleka składowano wcześniej, bo już jesienią. Podczas postu jedną z potraw była bryndżowa woda (tak nazywali ją mieszkańcy Łosia, czy Nowej Wsi k. Krynicy). Taką bryndzę o ostrym zapachu gaździna rozrabiała we wrzącej wodzie, a do tego jeszcze ziemniaki i smakowało jak fras (smakowało jak diabli - przyp. M.R.)". (Cytat za stroną http://www.pszczelarskaoficyna.pl/pages/publikacje_07.htm )

To tylko przykład, jak dawniej i jak ciągle teraz obchodzi się Adwent w innych tradycjach i innych kościołach. Tymczasem dla nas ten okres coraz mniej się różni od jakiegokolwiek innego okresu w naszym życiu. Ksiądz Tomasz Jaklewicz na portalu „Wiara.pl”, http://liturgia.wiara.pl/?grupa=6&art=1102413399&dzi=1115658682, przypomina między innymi:

"Adwent jest czasem ascezy. Sens tego słowa został zniekształcony przez wieki, ale podstawowa intuicja jest wciąż aktualna. Człowiek potrzebuje czasu pustyni. Nie w sensie pogardy dla świata czy ucieczki od obowiązków. Pustynia jest potrzebna, aby wyprostować pokręcone drogi życia. Pustynia oczyszcza, pozwala dotrzeć do tego, co naprawdę ważne. Pustynia pozwala odkryć, że jestem zależny tylko od Boga, czyli tylko On jest mi potrzebny. Bóg sam wystarczy!"

Ja poprosiłem moje dzieci, żeby napisały mi w jednym, czy dwu zdaniach, dlaczego my w naszym domu tak, a nie inaczej, obchodzimy okres Adwentu. Oczywiście od razu uprzedzając, że odpowiedź „Bo tata nam tak każe” nie będzie uznana za wystarczającą. :-) . Oto co mi moje pociechy napisały. Kuba, 14 lat:

"Ja myślę, że dlatego ofiarujemy przyjemności w okresie Adwentu, ponieważ oczekujemy na narodziny Chrystusa, na którego ludzie czekali przez setki lat. Życie przed Chrystusem było smutnym okresem, więc powinniśmy ofiarować coś przez te krótkie 4 tygodnie czekając, tak jak wszyscy inni oczekiwali, na Boże Narodzenie. To symbolizuje nasze oczekiwanie na narodziny Jezusa Chrystusa."

Wiktoria, 16:

"My ofiarujemy w naszym domu to, co lubimy w okresie Postu. I Adwentu też. Ofiarujemy te rzeczy, by być wolnymi…jeżeli to możesz zrozumieć. Ale pomyśl. Jeżeli jesteś uzależniony, powiedzmy, do oglądania „House MD” każdego wtorku, ponieważ myślisz, że Hugh Laurie jest jednym z najwspanialszych dzisiejszych aktorów, to czy nie jesteś niewolnikiem tego programu? Jesteś. To, że sami wybieramy to, by być niewolnikiem, to inna sprawa, ale ciągle nimi jesteśmy. Gdy ofiarujesz te rzeczy, stajesz się wolny. Masz więcej czasu dla Boga, przyjaciół i rodziny. A Post i Adwent w końcu się kończą i powracamy do bycia niewolnikami … ale ze świadomością, że możemy żyć trzy tygodnie bez Hugh’a Laurie, a to jest bardzo dobra świadomość."

Tyle moje dzieci, które, jak widać, doskonale rozumieją istotę postu i poświęceń dla Boga. Ale jak nawet nastolatki to potrafią zrozumieć, to nie powinniśmy rozumieć tego wszyscy?

Jeszcze cytat z Katechizmu Kościoła Katolickiego:

522 Przyjście Syna Bożego na ziemię jest tak wielkim wydarzeniem, że Bóg zechciał przygotowywać je w ciągu wieków. Wszystkie obrzędy i ofiary, figury i symbole "Pierwszego Przymierza" Bóg ukierunkował ku Chrystusowi; zapowiada Go przez usta proroków, których posyła kolejno do Izraela. Budzi także w sercu pogan niejasne oczekiwanie tego przyjścia.

523 Święty Jan Chrzciciel jest bezpośrednim poprzednikiem Pana, posłanym, by przygotować Mu drogi. (…)

524 Celebrując co roku liturgię Adwentu, Kościół aktualizuje to oczekiwanie Mesjasza; uczestnicząc w długim przygotowaniu pierwszego przyjścia Zbawiciela, wierni odnawiają gorące pragnienie Jego drugiego Przyjścia. (…)

Jan Chrzciciel oczekiwał na przyjście Mesjasza żyjąc na pustyni i żywiąc się „szarańczą i miodem”. Dlatego zachęcam wszystkich, żeby w tym okresie Adwentu także odnaleźć swoją pustynię. Wyciszyć się, skupić na modlitwie. Adwent w tym roku ma tylko 21 dni. W ostatnią niedzielę Adwentu zasiądziemy już do stołów wigilijnych. I naprawdę warto troszkę popościć i troszkę się wyrzec codziennych przyjemności dla tego momentu. Jest coś wspaniałego, jakaś satysfakcja, jakieś poczucie dobrze wypełnionego obowiązku, gdy wraz z całym Kościołem, wraz z tradycją minionych wieków jednoczymy się w modlitewnym skupieniu w oczekiwaniu na Jezusa. I radość, gdy wreszcie On do nas przyjdzie.

Sunday, November 26, 2006

Modlitwa biednego przeniknie obłoki i nie ustanie, aż dojdzie do celu. (Syr 36,17)

We wczorajszym orędziu Maryi z Medjugorie ponownie słyszymy nawoływanie do modlitwy. Ciekawe czemu nasza Matka nam ostatnio co miesiąc niemal powtarza to samo? Hmm… Czyżby dlatego, że jej ciągle nie słuchamy? Gdy dzieci trudno zagonić do książek, czy do posprzątania po sobie, przez lata każda mama im to samo powtarza. Ale jak się same garną do nauki, w przerwie między jednym przedmiotem a drugim odkurzając, myjąc garnki i piorąc skarpetki (wiem, wiem, nie ma takich dzieci, trochę przesadziłem, ale to tylko przykład ;-) ), to mama tylko się uśmiecha i chwali, a nie powtarza już, że trzeba się uczyć i pomagać w domu.

A przecież modlitwa ma wielką moc. Modlitwą możemy odmienić losy świata, bieg wydarzeń i nasze losy. Możemy pomóc naszym dzieciom, rodzicom i współmałżonkom. Gdybyśmy wiedzieli, jak wiele od tego zależy, wszyscy byśmy się nieustannie modlili. Ale zacząć trzeba od pierwszego kroku. Zbliża się adwent, zróbmy postanowienie, że rzeczywiście będziemy rozmawiać z Bogiem. Bo modlitwa to nic innego. I jeżeli Go naprawdę kochamy, nie powinno to być jakieś wielkie wyrzeczenie z naszej strony. Nie ma nic przyjemniejszego, niż rozmowa z naprawdę kochaną Osobą, prawda? A na dowód, że wiele można uzyskać modląc się, przytoczę tu małą anegdotkę.


„W pewnym bloku mieszkali obok siebie biedna staruszka, bardzo głęboko wierząca i ateista. Jeden z tych „wojujących ateistów”, którym każde wspomnienie Boga przeszkadza i gdyby tylko mogli, usunęliby Go zupełnie z otaczającej ich rzeczywistości. Staruszka od lat witała swego sąsiada życzliwym „Szczęść Boże”, i mówiła mu: „Niech cię Bóg błogosławi”, a on zawsze odpowiadał jej, żeby sobie dała spokój, bo Boga i tak nie ma. Denerwowała go ta emerytka, bo mieszkanie było akustyczne, a ona, będąc już przygłuchą, bardzo głośno się modliła i on zmuszony był wysłuchiwać jej modłów dochodzących przez ścianę.

Pewnego razu usłyszał, jak modliła się zrozpaczonym głosem o jakąś materialną pomoc. Wydała na leki więcej niż zwykle i emerytura się skończyła, a tu do pierwszego jeszcze daleko. Modliła się więc o to, by Bóg dał jej jakiś posiłek i pomógł jej w zakupie niezbędnych zimowych rzeczy. Ateista zza ściany tak się zezłościł tym głupim babskim gadaniem, że postanowił sąsiadce dać nauczkę. Poszedł do sklepu, kupił jej pełne torby jedzenia i jeszcze parę rzeczy do ubrania, położył to na wycieraczce, zadzwonił i schował się do domu. Gdy babcia wyszła, zobaczyła zakupy i łzy radości popłynęły jej po policzkach. Zaczęła głośno błogosławić wspaniałego Boga i dziękować Mu. Wtedy sąsiad nagle wyskoczył zza swoich drzwi i zaczął z satysfakcją wykrzykiwać:

-Aha! Mam cię! Masz tu dowód, że nie ma żadnego Boga! To ja kupiłem te rzeczy! Usłyszałem twoje „modlitwy” i postanowiłem ci zrobić żart. Gdyby nie ja, nic byś nie miała! Twój Bóg by ci w niczym nie pomógł, bo On nie istnieje!

Ale staruszka jeszcze bardziej dziękowała Bogu, mówiąc, że nie wiedziała nawet, jak jest wspaniały. Sąsiad był bliski rozpaczy. Krzyczał już:

-Ty głupia, ciemna babo! Ty naprawdę nic nie rozumiesz? Jaki Bóg? Jakie wysłuchane modlitwy? To ja, JA, nie widzisz tego?

Staruszka jednak ani na moment się nie speszyła. Odpowiedziała chłodno swojemu sąsiadowi:

-Dziękuję Ci bardzo, sąsiedzie. Doceniam to, że mi pomogłeś i jestem ci za to wdzięczna. Ale sam przyznajesz, że zrobiłeś to tylko dlatego, że się modliłam. Więc to ty niczego nie rozumiesz. Okazało się bowiem, że nie dość, że Bóg jest, nie dość, że wysłuchał moich modlitw, to jeszcze spowodował to, że sam diabeł zapłacił za moje zakupy i przyniósł mi je do domu.

Po czym wciągając torby z zakupami do mieszkania, zamknęła sąsiadowi drzwi przed nosem.”

Saturday, November 25, 2006

Orędzie 25. listopada 2006r.

„Drogie dzieci! Również dziś wzywam was módlcie się, módlcie się, módlcie się. Dziatki, gdy się modlicie jesteście blisko Boga, a On daje wam pragnienie wieczności. To jest czas, kiedy możecie mówić więcej o Bogu i więcej czynić dla Boga. Dziatki, dlatego się nie opierajcie, ale pozwólcie by Bóg was zmieniał i wszedł do waszego życia. Nie zapominajcie, że podążacie drogą ku wieczności. Dlatego dziatki pozwólcie, by Bóg was prowadził tak jak pasterz swe stado. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Thursday, November 23, 2006

Święto Dziękczynienia

Dzisiaj obchodzimy w Stanach Święto Dziękczynienia. Wszyscy już chyba nie raz słyszeli historię o tym, jak Indianie uratowali od śmierci głodowej pierwszych osadników amerykańskich w Plymouth Rock. Tym bardziej, że tak naprawdę nie wiemy dokładnie co i jak tam się stało i święto to bardziej bazuje na legendzie, niż na prawdziwej historii. Ale to w niczym nie przeszkadza. Krak być może jest tylko legendarną postacią, ale Kraków jak najbardziej realną rzeczywistością.

Święto Dziękczynienia doskonale wpisuje się w kalendarz roku liturgicznego. Właśnie ten rok się kończy w najbliższą niedzielę Świętem Chrystusa Króla. Ale dobrze jest, zanim uroczyście ogłosimy, że Jezus jest rzeczywiście Królem, podziękować mu za wszystko. Za cały ostatni rok, za wszystkie dary, jakie od niego uzyskaliśmy i przede wszystkim za dar zbawienia.

Cała Polska jest dzisiaj w żałobie. Wielka tragedia w Halembie, gdzie niespodziewanie i być może zupełnie niepotrzebnie odeszło do Pana 23 górników w wyniku katastrofy, wybuchu metanu. Każda nagła śmierć jest tragedią, ale taka, która jest wynikiem ryzykownego posunięcia dla uratowania jakiegoś wyposażenia, majątku, tym bardziej boli. Ludzie młodzi, ludzie w sile wieku, każdy z nich mógł jeszcze wiele lat przebywać z nami.

Czemu o tym wspominam? Bo słuchając radia, słuchając reakcji polityków na tę sytuację uderza mnie ten wielki smutek, ta rozpacz niemal po stracie tych osób. Odnoszę wręcz wrażenie, że robią to, bo tak trzeba. Bo byłoby się skrytykowanym za inną reakcję. Nie zrozumcie mnie źle, to jest tragedia. Zwłaszcza dla rodzin tych osób. Zapewne wielu z nich szczerze rozpacza. Ale każdego dnia odchodzi od nas tysiąc, czy dwa tysiące naszych braci. Śmierć jest rzeczywistością, która wszystkich nas czeka i wcale nie musi być ona tragedią.

Czasem traktujemy życie na ziemi jako największe dobro. Ironią jest to, że często ci, którzy tak uważają równocześnie oceniają, że życie innych nie jest warte życia. Uważają, że kobieta dla komfortu swojego życia ma prawo do aborcji i do antykoncepcji, że starsi i chorzy mają prawo do eutanazji, dobrowolnej, lub nie. Że mąż Terri Schiavo w kooperacji z sędzią miał prawo pozbawić ją życia. Zapominamy jednak, że życie nasze na ziemi niczego nie kończy. To dopiero początek i tak naprawdę to życie duszy jest po stokroć ważniejsze niż zachowanie życia w ciele.

Jakoś nie widzę rozpaczy i smutku dziennikarzy, polityków i zwykłych ludzi, gdy nasze społeczeństwo odchodzi od Boga. Gdy zaczyna akceptować sposoby życia pozbawiające je zbawienia. Gdy popełnia czyny będące złem w oczach Boga. Gdy nasze rodziny się rozpadają, gdy promowane są „alternatywne sposoby życia”, a największym dobrem stają się tolerancja i indyferentyzm.

Nie piszę tego, żeby w jakiś sposób zlekceważyć to, co muszą czuć rodziny zmarłych tragicznie górników. I ja w tym roku odniosłem wielką stratę. Mój tatuś odszedł od nas na zawsze. Wiem, czym jest żal po śmierci bliskiej, kochanej osoby. Ale chciałem wspomnieć o tym bolesnym wydarzeniu w kontekście Święta Dziękczynienia właśnie dlatego, że jestem wdzięczny Bogu za dar wiary, jaki miał mój tata. Za to, że był on głęboko wierzącym człowiekiem, że przyjął sakramenty święte i że odszedł do Pana przygotowany. Dlatego ta nasza tragedia jest też wydarzeniem radosnym, bo mamy nadzieję graniczącą z pewnością, że tatuś jest teraz szczęśliwy i modląc się za nas i otaczając nas stamtąd opieką, oczekując na nas.

Górnicy z Halemby nie mieli możliwości przygotować się na śmierć. Przyszła niespodziewanie. Nie spodziewali się zapewne, że przyjdzie teraz. Ale wiara na Śląsku jest ciągle żywa, ludzie nadal witają się tradycyjnym „Szczęść Boże”, żony dalej błogosławią mężów wychodzących do kopalni, więc mam nadzieję, że wszyscy ci, którzy odeszli, byli przygotowani na spotkanie z Bogiem. My wspomóżmy ich modlitwą. Bóg miłosierny. Tragiczne to wydarzenie powinno nam jednak uświadomić, że każdy z nas może zdać Panu sprawę ze swego życia jeszcze dziś. Nie wiemy, czy mamy jeszcze 50 lat, czy dziesięć, czy rok. Czy doczekamy jutrzejszego dnia. Może więc zamiast rozpaczać po śmierci ludzkiej, po każdej katastrofie, która, nie zrozumcie mnie źle, jest tragedią, ale może powinniśmy zacząć rozpaczać po każdym, który traci wiarę, który odchodzi od Boga i żyje tak, jakby Jego nie było. Zanim jest za późno i zanim odejdzie na zawsze.

A ja w tym dniu dziękuję Bogu za ten rok. Za wszystko, co od Niego w nim otrzymałem. Także za to, że zabrał od nas tatusia, choć z tym trudno się pogodzić. Ale tak musi być, każdego z nas to czeka, a poczucie, że mój tata i mój Ojciec Niebieski są teraz razem daję niesamowity komfort i pozwala osuszyć łzy.

Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. (Mt 10,28)

Fragment czytań z dzisiejszej liturgii Święta Dziękczynienia:

Łaska wam i pokój od Boga Ojca naszego, i Pana Jezusa Chrystusa! Bogu mojemu dziękuję wciąż za was, za łaskę daną wam w Chrystusie Jezusie. W Nim to bowiem zostaliście wzbogaceni we wszystko: we wszelkie słowo i wszelkie poznanie, bo świadectwo Chrystusowe utrwaliło się w was, tak iż nie brakuje wam żadnego daru łaski, gdy oczekujecie objawienia się Pana naszego Jezusa Chrystusa. On też będzie umacniał was aż do końca, abyście byli bez zarzutu w dzień Pana naszego Jezusa Chrystusa Wierny jest Bóg, który powołał nas do wspólnoty z Synem swoim Jezusem Chrystusem, Panem naszym. (1 Kor 1,3-9)

Zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami. Na ich widok rzekł do nich: Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Do niego zaś rzekł: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła. (Łk 17,11-19)

Sunday, November 19, 2006

Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, […] albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg. (2 Kor 9,7)

Wróciłem przed chwilką z kościoła i muszę opowiedzieć o czymś, co mi się tam przypomniało. Patrzyłem w koszyk do zbierania pieniędzy i jak jakiś faryzeusz nie mogłem się oprzeć ocenie niektórych ludzi. Pewnie się mylę, może dla kogoś wydatek jednego dolara jest wielkim wyrzeczeniem, nawet jak ma na sobie garnitur za kilkaset dolarów. Może posyła czeki pocztą, a na mszy daje symbolicznego dolara i może dużo bardziej pomaga innym niż ja mogę sobie wyobrazić. Nie wiem. Mam nadzieję, że tak jest. Ale to nie był jedyny banknot jednodolarowy w koszyku, była ich tam zdecydowana większość, a ludzie w kościele nie wyglądali jak ta wdowa z Sarepty, której została tylko garść mąki i o której słyszeliśmy w kościele przed tygodniem. Dlatego obawiam się, że służą one jako atrapy zagłuszające nasze wyrzuty sumienia.

W opisie sądu ostatecznego, jaki mamy w Biblii, opisie danym nam przez samego Sędziego, a więc można przypuszczać, że prawdziwym, nikt nie pyta nas o złe uczynki. Nikt nas nie skazuje za to, co złego uczyniliśmy. To nie za morderstwa, kradzieże, zdrady, kłamstwa zamykają się przed nami wrota Raju. Nie mówię tu, że takie czyny nie powodują utraty zbawienia, w innych miejscach Słowo Boże nas i o tym zapewnia, ale Jezus nie takie rzeczy wybrał dla zilustrowania nam swego sądu. Jezus powiedział:

Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie. Wówczas zapytają i ci: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie? Wtedy odpowie im: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.(Mt 25,42-46)

Ta scena sądu ostatecznego jest zaraz po przypowieści o ukrytych talentach. Jak wszyscy pamiętamy, trzej słudzy dostali od swego pana talenty, jeden pięć, drugi dwa, trzeci jednego. Dwaj pierwsi je pomnożyli w dwójnasób i zostali nagrodzeni. Trzeci nie zrobił nic. Nic dobrego, nie pomnożył majątku swego pana, ale też nic złego. Nie roztrwonił go, nie zgubił i nie przehulał. Po prostu zakopał go w ziemi, by go potem nienaruszonego oddać. I co go za to spotkało?

Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. […]A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. (Mt 25, 28 i 30)

Złemu w zupełności wystarczy, że nic nie będziemy robić. Pocieszamy się, że skoro nikogo nie zamordowaliśmy, to przecież Bóg nas nie wrzuci do piekła. Jesteśmy w sumie przecież dobrzy, kochamy ptaszki, motylki i pieski, litujemy się nad złym losem innych i nieraz nas wzruszy zła dola biedaków, o których mówią w telewizji. A co robimy, żeby im pomóc? Hmmm… a co moglibyśmy zrobić? Dajemy przecież dolara co tydzień na składkę, niech kościół coś z tym zrobi, a nie obrasta w luksusy za nasze pieniądze. Od tego przecież jest.

Luksusy Kościoła są mitem. Katolicy w USA dają średnio mniej niż jeden procent swoich zarobków (protestanci od 2 do 4%). Niejeden proboszcz musi się ostro nagimnastykować jak popłacić rachunki i z bólem serca musi odmawiać pomocy tym, którzy jej naprawdę potrzebują. Poza tym tu nie chodzi o żadne uogólnienia, ale o mnie i o Ciebie. Ile ja, ile Ty robimy dla innych? Jezus nie zapyta nas o naszą parafię, o sąsiada, o proboszcza, ani o biskupa. Tylko za nasze grzechy będziemy odpowiadać. Za to zło, które innym wyrządziliśmy i za do dobro, które mogliśmy wyrządzić, ale nam się nie chciało. Albo zapomnieliśmy. Albo nam było żal wydać tych naszych kochanych dolarów. Ale ja się znowu rozgadałem, a tymczasem miała być anegdotka, która mi się przypomniała w kościele. Oto ona:

W pewnym portfelu spotkały się trzy banknoty: Jednodolarówka, 20 dolarów i banknot studolarowy. Bardzo się zaprzyjaźniły, a ponieważ wiedziały, że je los zaraz rozdzieli, postanowiły pamiętać całe swoje życie i jak się spotkają następnym razem, opowiedzieć sobie gdzie bywały. Rzeczywiście po paru latach spotkały się znowu w Banku Rezerw Federalnych w San Francisco, pobrudzone, podarte i poplamione. Czekał je koniec ziemskiego życia i zniszczenie w specjalnej maszynie. Ten przykry moment umilały sobie opowiadaniem swojego życia.

Pierwszy zabrał głos banknot studolarowy. Opowiadał: „Miałem cudowne życie. Bywałem na wspaniałych bankietach. Kupowałem butelki najlepszego wina. Nabywałem wycieczki do egzotycznych krajów i płaciłem tam za takie atrakcje, jak łowy na dzikie zwierzęta, wyprawy w głąb dżungli i wakacje na ośnieżonych lodowcach. Bywałem w najbardziej luksusowych restauracjach i kupowałem piękne, sportowe samochody. Szkoda, że życie się kończy, ale naprawdę spędziłem je wspaniale.”

Dwudziestodolarówka powiedziała: „Ja może nie miałam aż tak atrakcyjnego życia, ale nie mogę narzekać. Bywałam z kochającymi się rodzinami w restauracjach na uroczystych obiadach, płaciłam za kwiaty i inne imieninowe prezenty, będąc przyczyną wielu uśmiechów, kupowałam na zimę ciepłe bluzki i skarpety i prezenty dla dzieci pod choinkę. Na wakacje nie jeździłam może do Chin i Afryki, ale zwiedziłam wiele kampingów i też mam dużo wspaniałych wspomnień. Uważam swe życie za bardzo udane”

Na to jednodolarówka ze smutkiem oczach: „Ale wam zazdroszczę. Tyle wspomnień, tyle wrażeń. A ja nic, tylko kościół, kościół i kościół".

Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. (Mt 6,21)

Sunday, November 12, 2006

Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem (Iz 5,20a)

W ostatni wtorek mieliśmy w USA wybory. Jak w każdy pierwszy wtorek listopada. W parzyste lata wybieramy naszych kongresmanów i jedną trzecią senatorów, co cztery lata prezydenta, a każdego roku są jakieś lokalne wybory.

Zwykle przy tej okazji obywatele mogą zatwierdzić w bezpośrednim głosowaniu najróżniejsze propozycje dotyczące wydatków na budowę dróg, wypuszczenia obligacji, czy wypowiedzenia się w referendum na temat definicji małżeństwa. Każdy stan ma inne przepisy określające co można przegłosować w bezpośrednim głosowaniu. Missouri daje możliwość uchwalania poprawek do konstytucji.

Missouri jest bardzo konserwatywnym stanem Zwykle wygrywają tam republikanie. Większość mieszkańców to chrześcijanie i wielu z nich to katolicy. I ten stan został wybrany przez pewne grupy nacisku na przeforsowanie poprawki konstytucyjnej nakazującej nie tylko finansowanie klonowania ludzkich embrionów, ale co gorsze nakazującej pozbawiania ich życia.

Jak do tego doszło i jaka była przyczyna, że akurat Missouri? Przede wszystkim przedstawiciele ludności tego stanu, lokalni kongresmani, byli bardzo blisko uchwalenia zakazu klonowania ludzi. 80% mieszkańców Missouri jest za takim zakazem, więc nawet ci kongresmani, którzy może prywatnie mają odmienną opinię, baliby się zapewne głosować przeciw prawu mającemu tak olbrzymie poparcie społeczne.

Firmy farmaceutyczne i placówki badawcze, które mają swoją siedzibę w tym stanie postanowiły więc przejść do ofensywy. Gdyby udało się wprowadzić poprawkę konstytucyjną gwarantującą prawo do klonowania ludzi i do tego nakazującą finansowanie tego procederu, związałoby się ręce kongresmanom. Nie można bowiem uchwalić prawa sprzecznego z konstytucją. Ale jak zmienić konstytucję wbrew woli 80% tych, którzy mieliby na to głosować?

Hmmm… To wcale nie jest takie trudne. Trzeba po prostu nazwać białe czarnym, a czarne białym. Światło ciemnością, a ciemność światłością. Dobro złem, a zło dobrem. Dorzucić do tego 30 milionów dolarów i rezultaty mamy gwarantowane. Tym bardziej, że poprawkę konstytucyjną zatwierdza w tym stanie zwykła większość. 50% + jeden głos. Ludzie są przecież tacy głupi, że wszystko kupią, gdy tylko będzie ładnie opakowane. Jak to Franciszek Kucharczak zauważył przed tygodniem w swoim felietonie w „Gościu Niedzielnym”:

„Ot, choćby Księga Rodzaju, w której to Ewa daje się zwieść i namawia Adama do zjedzenia zakazanego owocu. Że niby Ewa wychodzi tu na głupszą. No, ale skoro głupia kobieta uległa diabłu, to jaki musiał być Adam, że uległ głupiej babie?”

Pan Franciszek pisał o czymś zupełnie innym, ale nie ma to tutaj znaczenia. Mieszkańcy stanu Missouri najwyraźniej okazali się potomkami Adama i Ewy. Dali się zwieźć głupiej propagandzie firm farmakologicznych i innych grup nacisku. Głupi Adam posłuchał głupiej Ewy, zwiedzeni obydwoje przebiegłą strategią prawników.

Prawnicy byli bowiem przebiegli jak ten biblijny wąż. Jakby czytali z „Listów starego diabła do młodego” CS Lewisa. I pewnie on, krętacz, ich inspirował. Pierwsza rzecz, jaką zrobili, to od początku zaczęli nazywać tę poprawkę zakazem klonowania ludzi. Po drugie ukazywano ją jako gwarancję konstytucyjną prawa do badania nad komórkami macierzystymi. Kto może być przeciw takim rzeczom? Tym bardziej, że nawet znani aktorzy, jak choćby Michel J Fox, chory na chorobę Parkinsona, znany nam z „Powrotu do przyszłości”, walczyli o zatwierdzenie tej poprawki konstytucyjnej. Ludzie wierzą aktorom, zwłaszcza tym, których lubią. A pana Michela Foxa lubią wszyscy. Czemu mieliby oni być autorytetami w jakiejkolwiek sprawie, nie wiem. Ale wiem, że nawet zeznają czasem przed kongresem, wypowiadając się na tematy, na które nie mają żadnego pojęcia. To, że ktoś grał naukowca, lekarza, czy pacjenta w jakimś filmie nie powinno dawać mu praw wypowiadania się na tematy, które zna tylko ze scenariuszy swych filmów, ale w jakiś sposób najwyraźniej daje.

Sama poprawka do konstytucji ma, bagatela, 2000 słów. 5 stron. Nie jestem prawnikiem, od prawa konstytucyjnego jest zupełnie inny Jaskiernia, ale mnie konstytucja kojarzy się z zarysowaniem ram określających zasadnicze prawa i obowiązki obywateli wobec państwa i państwa wobec obywateli. Jeżeli jedna poprawka konstytucyjna ma pięć stron maszynopisu, 2000 słów, to moim zdaniem już jest to co najmniej podejrzane. Do tego napisana jest ona takim językiem, że nawet prawnicy czytający ją drapią się ze zdumieniem w głowę.

Każdy, kto udał się na głosowanie, otrzymywał tylko skrót tej poprawki, 100 słów. I wśród tych słów jest napisane czarno na białym, że poprawka ta zakazuje klonowania ludzkich embrionów. Można tam także przeczytać, że nie wolno wynagradzać kobiet za pobieranie od nich komórek jajowych. W propagandzie przedwyborczej oba te punkty były bardzo uwypuklane. Ten drugi aspekt jest ważny, bo gazetki na uczelniach w całych Stanach pełne są ogłoszeń oferujących 3-5 tysięcy dolarów dziewczynom zgadzającym się na przyjęcie bardzo silnych leków hormonalnych, powodujących, że zamiast jednej mają one 10-20 komórek rozrodczych w jednym miesięcznym cyklu. Następnie są one chirurgicznie pobierane od nich w celu dalszego eksperymentowania. Zabiegi te, poza moralną stroną zagadnienia, są też problematyczne z medycznego punktu widzenia. Taka agresywna kuracja hormonalna nie jest bez wpływu na zdrowie tych dziewcząt i może powodować w przyszłości wiele komplikacji, z bezpłodnością i chorobami nowotworowymi włącznie.

Nic dziwnego, że jak ktoś nie zapoznał się z całym tekstem tej poprawki, to nawet będąc konserwatywnym chrześcijaninem, zagłosuje na nią. Z tych pierwszych stu słów wynika, że zakazuje ona klonowania i płacenia dziewczętom za wykorzystywanie ich do niemoralnych praktyk medycznych. Natomiast to, co mówi reszta dokumentu, niewielu wie. Ci, co doszukali się, jaka prawda kryje się za zasłoną dymną tych pierwszych stu słów, nie mają tylu środków ile ma strona przeciwna. Nie mogą zrównoważyć wielu reklam i ogłoszeń w gazetach i na bilbordach. Reklam grających na uczuciach, pokazujących chore dzieci i mówiących, że głosowanie za tą poprawką może dać im zdrowie.

Zobaczmy więc, co oni naprawdę mieli na myśli, mówiąc o delegalizacji klonowania i zakazie płacenia za komórki jajowe. Otóż w dalszej części ustawy jest wyraźnie określone, że zakaz płacenia za komórki jajowe nie dotyczy zwrotu poniesionych kosztów, kompensaty za utracone zarobki i stracony czas. Czyli ten zapis możemy sobie wsadzić do… butów. Z takim ograniczeniem jest on prawnie bez znaczenia. Można by go w ogóle nie umieszczać. Jedynym jego celem było bowiem mydlenie oczu głosującym. A co z delegalizacją klonowania?

Przypomnę, czym jest tak naprawdę klonowanie. Jak to się stało, że powstała owieczka Dolly? W uproszczeniu wygląda to tak: Bierzemy komórkę rozrodczą żeńską, czyli jajeczko. Usuwamy z niej jądro, zawierające tylko 23 chromosomy (bo brakujące 23 ma męska komórka rozrodcza, plemnik) i na to miejsce umieszczamy jądro dowolnej komórki z dorosłego osobnika, zawierające 46 chromosomów. Jest to teraz żywy organizm i genetycznie nie można go określić w żaden inny sposób, niż że to jest człowiek. Każdy z nas był w pewnym okresie taką komóreczką z 46-ma chromosomami. Zresztą nawet cywilne prawa dotyczące ochrony zwierząt to przyznają. Zniszczenie jajka chronionego ptaka, czy żółwia jest karane tak, jak zabicie dorosłego osobnika, bo to taka sama strata. Zlikwidowanie niewyklutego przedstawiciela ginącego gatunku. To, kim jesteśmy określa nasze DNA, kod genetyczny zawarty w tych chromosomach. Gdy jest ich 46, gdy DNA pochodzi od człowieka, to nowe życie także, z naukowego, biologicznego punktu widzenia nie jest niczym innym, tylko człowiekiem.

Ponieważ do eksperymentów nad komórkami macierzystymi potrzeba wiele tych komórek, stąd potrzeba pobierania komórek jajowych od kobiet, klonowania ich w opisany wyżej sposób, utrzymywania tego życia przez kilkanaście dni i niszczenie tego życia przez pobranie tych rozmnożonych już komórek do robienia różnych eksperymentów.

Ale dlaczego muszą to być te komórki? Na początku naszego rozwoju każda komórka ma potencjalne możliwości stać się dowolną komórką naszego organizmu. Są one „macierzyste”, bo „urodzą” dopiero konkretne, specjalistyczne komórki wątroby, tkanki nerwowej, nerek, serca itd. Mają potencjalne możliwości przekształcenia się w dowolne organy człowieka, a więc także wyleczenie ich. Tylko, że ta teoria nie odnajduje pokrycia w praktyce.

Na czym polega problem? Na tym, że głównie, co się udaje z nich osiągnąć, to rozwijanie się komórek rakowych. Rak to właśnie niekontrolowany rozwój komórek tam, gdzie ich w ogóle nie powinno być. Komórki macierzyste pobrane z embrionów robią to doskonale. Zamieszczają się w niekontrolowanych miejscach i rozijają się w niekontrolowany sposób. Ale co z tymi chorobami, o których słyszymy, że są już leczone komórkami macierzystymi? Wszystkie, podkreślam, WSZYSTKIE przypadki wyleczeń uzyskano dzięki komórkom macierzystym pobranym od osób dorosłych. Bez niszczenia życia, bez dylematów moralnych, bez żadnych kontrowersji.

Okazuje się bowiem, że komórki macierzyste są obecne nie tylko na początku naszego rozwoju, ale organizm produkuje je całe życie. Gdy się skaleczymy na przykład, rana goi się przy pomocy komórek macierzystych, które „biegną na pomoc” i stają się komórkami skóry na zabliźnionej ranie. Komórki macierzyste można pobierać z tłuszczu, z wątroby, ze szpiku kostnego, z pępowiny po urodzeniu dziecka, z wielu innych miejsc. U tymi komórkami naprawdę można leczyć ludzi. Moralnie i skutecznie. Dlaczego więc taki upór w stosowaniu komórek z zabitych embrionów, które na dodatek nie są skuteczne?

Nie wiecie? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi zawsze o pieniądze. Komórki pobrane od osoby dorosłej są „niczyje”. Są dobrem publicznym, jak krew oddana do banku krwi. Można pobrać opłatę za jej dostarczenie, ale są to groszowe sprawy, zwrot kosztów. Komórka macierzysta, którą naukowiec, czy laboratorium samo wyprodukowało, zostaje opatentowana i staje się jego własnością. Wtedy gdyby jakiekolwiek lekarstwo, na dodatek powodujące przełom w leczeniu, powiedzmy, Parkinsona, uzyskano z takiej komórki, właściciel patentu byłby bardzo bogatym człowiekiem. Każde opakowanie leku miałoby doliczone do ceny parę dolarów na opłatę licencyjną.

Dlaczego więc prywatni inwestorzy nie prześcigają się w tym, by takie badania finansować? Przecież nie kierują nimi opory moralne? Nie brak inwestorów, dla których jedynym Bogiem, a raczej bożkiem, jest Wszechmocny Dolar. Czemu oni nie łapią takiej okazji? Bo doskonale wiedzą, że to ślepa uliczka. Że z tej mąki chleba nie będzie. Że na razie cały postęp, jaki udaje się osiągnąć w leczeniu komórkami macierzystymi, to użycie komórek macierzystych pobranych od dorosłych osób. A nikt nie chce inwestować swoich pieniędzy w coś, co nie gwarantuje żadnych sukcesów przez wiele, wiele lat. A może nigdy.

Jaka więc pozostaje droga naukowcom, placówkom badawczym i uniwersytetom? Pieniądze podatnika. Wtedy będą mogli latami się bawić w doktora Frankensteina i tworzyć i zabijać życie, a dobrzy ludzie w Missouri będą płakać, zgrzytać zębami i płacić, bo tak im nakazuje konstytucja, którą sami sobie uchwalili.

Ale co z tym stwierdzeniem, że poprawka ta zabrania klonowania ludzi? Cóż. Wystarczy troszkę pobawić się w inżynierię słów. Zmienić definicję tego, co nazywamy klonowaniem, a co nim nie jest. Poprawka konstytucyjna o której piszę mówi, że klonowaniem nie jest umieszczenie w komórce rozrodczej jądra innej komórki, ale umieszczenie takiej komórki w organizmie kobiety w celu dalszego jej rozwoju. Konsekwentnie poprawka ta nakazuje zabicie stworzonego w laboratorium życia po upływie nie więcej niż 14 dni. Nie licząc czasu, gdy komórka jest zamrożona. Czyli poprawka ta staje się podwójnie niemoralna. Nie tylko nakazuje finansowanie niemoralnych badań, ale nakazuje zabijanie życia, które powstało w taki niemoralny sposób.

Ciągle używam słów „finansowanie”, ale to bardzo ważne. Klonowanie ludzi bowiem JEST LEGALNE w Missouri i w wielu innych, jak nie we wszystkich, stanach. Jest teraz i zawsze było. Także przed przegłosowaniem tej poprawki. Firmy farmakologiczne śmiało mogą sobie robić swoje niemoralne eksperymenty bez poprawek konstytucyjnych. Ale im nie chodzi o legalizację czegoś, co jest i tak legalne. Im chodzi o pieniądze.

Gdy niedawno w Kalifornii przeforsowano podobną ustawę, mówiła ona o 6 miliardach dolarów, jakie podatnicy w Kalifornii muszą zapłacić na te badania. W Missouri poszli jeszcze dalej. Nie ma żadnej określonej kwoty, ale jest zapis mówiący, że stan nie może w żaden sposób ograniczać finansów nad tymi badaniami. Co więcej mówi, że nie może przeznaczać pieniędzy przeznaczonych na te badania na żadne inne badania nad komórkami macierzystymi. Czyli w konsekwencji uchwalenia tej poprawki ucierpią te badania, które faktycznie mogą pomóc takim cierpiącym, jak Michel J Fox.

Mieszkańcy Missouri uchwalili sobie swoją ulepszoną konstytucję. Teraz zapewne zastanawiają się już w jaki sposób to odkręcić. A jak nie teraz, to zaraz po tym, jak im przyjdzie rachunek. Albo jak doczytają wreszcie do końca ten dokument. A ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to właśnie o autorach tej poprawki myślał prorok Izajasz, gdy powiedział:

Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemności na światło, a światło na ciemności, którzy przemieniają gorycz na słodycz, a słodycz na gorycz!
Biada tym, którzy się uważają za mądrych i są sprytnymi we własnym mniemaniu!
(Iz 5,20-21)

Na koniec jeszcze jedna uwaga na temat klonowania. Co jakiś czas słyszę, że ktoś ma szalony pomysł stworzenia klonu Pana Jezusa. Tworzy przy tym teorie, że tak powstała osoba mogłaby nam dokładnie wytłumaczyć wszystko, nieścisłości w Biblii, mylne interpretacje itd., itp. Tylko nawet gdyby się to komukolwiek udało, nawet, gdyby udało się uzyskać materiał genetyczny z Całunu Turyńskiego, czy z krwi, jaka zachowana jest w cudzie w Lanciano, czy w jakikolwiek inny sposób, to narodziłby się nie Jezus, ale człowiek, który jest Jego bliźniakiem. Z medycznego punktu widzenia każdy bliźniak jednojajowy jest bowiem „klonem” swego brata, czy siostry. I to, że ktoś ma identyczny materiał genetyczny (a raczej bardzo zbliżony, bo identyczny nigdy nie jest), to nie znaczy wcale, że nie ma swojej wolnej woli, swojej wiedzy itd. Jarosław i Lech mogą się niektórym mylić, ale są to dwie osoby, nie jedna. A jak ktoś się nie może doczekać na spotkanie z Jezusem, niech się zdobędzie na odrobinę cierpliwości. Na pewno go to nie uniknie. Być może nawet szybciej, niż się spodziewa.

Wednesday, November 08, 2006

Easy Eddie i Butch, czyli taka sobie historyjka

W czasach, gdy w Chicago praktycznie rządził Al Capone, osobą która mu to umożliwiała był prawnik znany jako Easy Eddie. Znał on każdy kruczek prawny i doskonale wykorzystywał wszystkie błędy prokuratury, wszystkie uchybienia proceduralne, każdy pretekst jaki daje prawo do tego, by uniemożliwić skazanie Ala Capone za jego przestępstwa. Otrzymywał za to doskonałe wynagrodzenie, był jednym z najbogatszych ludzi w Chicago. Jego rezydencja zajmowała powierzchnię całego kwadratu, bloku miejskiego, od jednej do następnej przecznicy. Mógł też dać wszystko swojemu synowi. Wszystko, oprócz dobrego imienia.

Najwyraźniej zaczęło mu to w pewnym momencie przeszkadzać. Nie mógł żyć dalej kłamiąc, oszukując i osłaniając swymi kłamstwami człowieka odpowiedzialnego za oszustwa, kradzieże, nawet morderstwa. Poszedł do FBI i przyznał się do swych matactw, przekazał materiały umożliwiające skazanie Ala Capone. Odzyskał dobre imię, choć wiedział, że ta ośmiornica, chicagowska mafia, dosięgnie go prędzej, czy później. Tak się też stało. W 1939. roku Easy Eddie został zamordowany. Znaleziono przy nim między innymi różaniec i książeczkę do nabożeństwa.

Podczas II wojny światowej młody, dwudziestoparoletni pilot, Butch O’Hare, miał służbę polegającą na eskortowaniu i strzeżeniu amerykańskiego okrętu wojennego. Podczas tej służby radary zauważyły nadlatującą eskadrę dziewięciu japońskich bombowców. Ponieważ wcześniej inne samoloty zostały wysłane walczyć gdzie indziej, a jedyny towarzysz Butcha miał zakleszczone działko, został on sam. Nie zważając na konsekwencje rzucił się prosto w ogień bombowców i dzięki swym umiejętnościom, zimnej krwi, desperacji i zapewne szczęściu zestrzelił pięć z nich, ciężko uszkodził szóstego, który też spadł do wody. a pozostałe trzy zrzuciły bomby przed osiągnięciem celu i salwowały się ucieczką.

Końcówka walki rozgrywała się już tak blisko okrętów amerykańskich, że zaczęły one nawet strzelać do samolotów. Potem okazało się, że jedyny pocisk, jaki był w samolocie Butcha, pochodził właśnie z karabinu przeciwlotniczego z pokładu lotniskowca. Butch po wylądowaniu miał powiedzieć do żołnierza obsługującego ten karabin: „Synu, jak nie przestaniesz do mnie strzelać, będę zmuszony złożyć na ciebie raport twojemu dowódcy”. Butch O’Hare został pierwszym amerykańskim „asem lotniczym” II wojny, został też odznaczony „Medalem Honoru”. Niecałe dwa lata później Butch O’Hare zginął w czasie pełnienia służby. Nigdy nie odnaleziono jego ciała, ani samolotu.

Dwaj mężczyźni, którzy poświęcili swe życie, by zrobić to, co dobre. Co użyteczne. Coś, co pozwalałoby im spoglądać ludziom w oczy. Coś, co pozwoliłoby im być dumnym ze swego imienia. Tak nawiasem mówiąc wszyscy wiemy, że lotnisko w Chicago to „O’Hare International Airport” i nie jest to przypadek. Zostało nazwane na cześć tego pilota, bohatera, człowieka o imieniu Edward Henry Butch O'Hare. Każdy z nas słyszał to nazwisko, teraz już wiemy, dlaczego miasto Chicago nadało takie imię swojemu portowi lotniczemu.

A Easy Eddie? To tylko pseudonim, znaczący mniej więcej „Beztroski Edziu”. Prawdziwe nazwisko tego człowieka to Edward Joseph O'Hare, ojciec bohaterskiego pilota.

Thursday, October 26, 2006

Orędzie z Medjugorie 25 X 2006

„Drogie dzieci! Dziś Pan pozwolił mi, abym ponownie wam powiedziała, że żyjecie w czasie łaski. Dziatki, nie jesteście świadomi, że Bóg daje wam wielką szansę, abyście się nawracali i żyli w pokoju i miłości. Jesteście tak zaślepieni i przywiązani do spraw ziemskich i myślicie o życiu ziemskim. Bóg posłał mnie bym was prowadziła do życia wiecznego. Dziatki, ja nie odczuwam zmęczenia, choć widzę, że wasze serca są ciężkie i strudzone wszystkim co jest łaską i darem. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Sunday, October 22, 2006

Rzekli Mu: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie. (Mk 10,37)

Oto fragment dzisiejszej Ewangelii:

Jakub i Jan synowie Zebedeusza zbliżyli się do Jezusa i rzekli: Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy. On ich zapytał: Co chcecie, żebym wam uczynił? Rzekli Mu: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie. (Mk 10,35-37)

Jezus oczywiście odmówił, mówiąc im:

Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których zostało przygotowane. (Mk 10,40)

Kto zatem zasiada po prawej i lewej stronie Jezusa w Jego Królestwie? Komu te miejsca przeznaczył Bóg Ojciec? Nie wiecie? A ja wiem. Oczywiście to, co zaraz przeczytacie, to nie jest dogmat Kościoła Katolickiego, nie jest to nawet oficjalna doktryna. Raczej moje osobiste spostrzeżenia, które mi się dziś nasunęły podczas słuchania Ewangelii. Myślę jednak, że warto się nimi z Wami podzielić. Jako z pewną ciekawostką, która, moim zdaniem, ma w sobie naprawdę dużo prawdy.

Podczas każdej niedzielnej mszy świętej odmawiamy Credo. Nasze wyznanie wiary. Powtarzamy tam:

Wierzę […] w Pana Jezusa Chrystusa, który […] siedzi po prawicy Ojca.

Jeżeli zatem Jezus siedzi po prawicy Ojca, to z tego wynika, że po lewej stronie Jezusa zasiada właśnie Bóg Ojciec, prawda? Mamy więc rozwiązaną zagadkę lewej strony tronu Jezusa. Na to natomiast, kto zasiada po Jego prawej stronie może rzucić trochę światła opis dworu syna Dawida, Salomona, jaki znajdujemy w Pierwszej Księdze Królewskiej:

Batszeba więc weszła do króla Salomona, aby przemówić do niego w sprawie Adoniasza. Wtedy król wstał na jej spotkanie, oddał jej pokłon, a potem usiadł na swym tronie. A wtedy postawiono tron dla matki króla, aby usiadła po jego prawej ręce. (1 Krl 2,19)

Jest to o tyle zdumiewający werset, że Batszeba jest wzmiankowana w Biblii do tej pory dwukrotnie, gdy wchodzi zobaczyć się z królem. Za każdym razem to ona oddaje mu pokłon i nikt jej żadnego tronu nie wnosi:

Następnie Batszeba uklękła i oddał pokłon królowi, a król ją zapytał: Czego chcesz? (1 Krl 1,16)

Wtedy Batszeba, upadłszy twarzą do ziemi, oddała pokłon królowi oraz powiedziała: Niech żyje mój pan, król Dawid, na wieki! (1 Krl 1,31)

Co się więc stało takiego między wersetem 31 w pierwszym rozdziale, a wersetem 19 w drugim rozdziale Księgi Królewskiej, że tak się zmieniła jej pozycja na dworze? Otóż królem został syn, nie mąż Batszeby. Salomon objął władzę po Dawidzie. A we wszystkich królestwach tamtych czasów królową była matka, nie żona króla. I z tego tytułu przysługiwało jej prawo zasiadania po prawej stronie swego syna. Taka rzeczywistość wynikała choćby z tego faktu, że matkę ma się zawsze jedną, a z żonami różnie bywa. Salomon miał ich siedemset, nie licząc dodatkowych trzystu oficjalnych nałożnic i kochanek.

Jeżeli tak było na dworze syna Dawida, Salomona, to nie mylę się chyba uważając, że podobnie jest na dworze prawdziwego Syna Dawida, Jezusa. I tam Królowa Matka, Maryja, zasiada na honorowym miejscu, po Jego prawej stronie.

Czyli wynika z tego, że Pan Jezus po prostu zasiada w Niebie pomiędzy swoimi rodzicami. Nic dziwnego więc, że ani umiłowany uczeń Jezusa, święty Jan, ani jego brat, święty Jakub, nie otrzymali tych miejsc. Pewny jednak jestem, że nie mają żalu do swego Nauczyciela. Zdają sobie sprawę, że tak jest lepiej. W końcu zawsze plan Boga jest lepszy.

Usłyszałem kiedyś takie powiedzenie: Chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu swoje plany. Jezus nie wyśmiewał się ze swych apostołów i nie wyśmiewa się z nas, ale czasem zamiast pouczać Boga i proponować Mu nasze rozwiązania, powinniśmy posłuchać, jaką On przeznaczył dla nas przyszłość. Gdy zrozumiemy Boże zamiary względem naszej osoby, widzimy, że są one o tyle lepsze od naszych, że sami zaczynamy się śmiać z tego co kiedyś planowaliśmy.

Przy okazji warto może zwrócić uwagę na to, że Mateusz troszkę inaczej opisuje samo pytanie skierowane do Jezusa. W jego Ewangelii zadaje je w imieniu synów matka Jana i Jakuba:

Wtedy podeszła do Niego matka synów Zebedeusza ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: Czego pragniesz? Rzekła Mu: Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie. (Mt 20,20-21)

Dla niektórych to jeden z "dowodów", że Biblii nie można ufać, bo zawiera sprzeczności. Dla mnie sprzeczności nie ma tu żadnej. Jeżeli na przykład to Jan i Jakub sami przekonali matkę, by poprosiła Jezusa, to i jedno i drugie stwierdzenie jest prawdziwe. Mateusz opisuje skutek, to co zaobserwował, Marek podaje przyczynę, źródło pochodzenia tej prośby. Marek, który jest „sekretarzem” Piotra i niejako w jego imieniu pisze, uwypukla wszystkie potknięcia i wpadki Piotra. Zapewne na jego żądanie, bo Ewangelia powstała już po trzykrotnym zaparciu się Pana przez apostoła i po tym, gdy Piotr stał się naprawdę pokornym człowiekiem. Skoro jednak Marek uczciwie opisuje całą działalność Piotra, to nic dziwnego , że Jana i Jakuba także traktuje w podobny sposób i ukazuje ich jako prawdziwe źródło tej prośby. Mateusz natomoast, który jest jednym z dwunastu i pisze głównie dla Żydów, trochę stara się może usprawiedliwić swych braci. Poza tym Żydzi znali swoje opiekuńcze i zapobiegliwe matki, więc ich wcale nie dziwiło, że to przez matkę wyszło to pytanie do Nauczyciela. Tak czy inaczej nie ma to znaczenia dla oddania istoty tekstu. Ta bowiem mówi o czymś zupełnie innym i tu obaj Ewangeliści brzmią zdumiewająco jednoznacznie:

A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.(Mt 20,27-28)

A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu. (Mk 10, 44,45)

Thursday, October 19, 2006

Jak czytac Biblię?

Pisałem już o tym ponad trzy lata temu i tekst ten znajduje się nadal na mojej oryginalnej stronce, www.hiob.prv.pl . Jednak ponieważ nie mam już kontaktu z przyjacielem, który mi tamtą stronkę założył i który nią administrował, postanowiłem napisać o tym jeszcze raz. Po prostu boję się, że tamten portal zniknie kiedyś, a ja nie będę w stanie odzyskać utraconych tekstów.

Poza tym kto czyta teksty zamieszczone trzy lata temu? Czasem warto się powtórzyć, gdyż wiele osób odwiedzających ten blog nawet nie miało komputera trzy lata temu. A tekst jest ważny i potrzebny, bo pomaga nam w przeczytaniu Biblii.

Każdy z nas powinien przeczytać Biblię. Nie jest to co prawda warunkiem osiągnięcia zbawienia i jak uważaliśmy na mszy, to przez lata słyszeliśmy większość czytań z Pisma Świętego, ale mimo to powinniśmy sami zabrać się za czytanie. I, rzecz jasna, możemy zacząć od pierwszej strony, Księgi Rodzaju 1,1 i sukcesywnie iść przez wszystkie 73 księgi. Problem polega na tym tylko, że gdy dojdziemy do Księgi Kapłańskiej i zaczniemy czytać te wszystkie instrukcje dla Lewitów, nagle nasze powieki stają się ciężkie, zaczynamy ziewać i znudzeni odkładamy Biblię na półkę. Często już do Niej nie wracając.

Święty Hieronim powiedział, a Katechizm Kościoła Katolickiego za nim powtarza, że „Nieznajomość Pisma świętego jest nieznajomością 1792 Chrystusa”. Z kolei św. Augustyn powiedział, że "Nowy Testament jest ukryty w Starym, a Stary wyjaśniony w Nowym". Gdy jednak nie przeczytaliśmy ani jednego, ani drugiego, to nie możemy żadnego z nich zrozumieć. Nie znając Biblii nie znamy zatem Jezusa.

Jak więc w praktyce zabrać się do czytania Pisma Świętego? Otóż najlepiej zrobić to trzymając się historycznego wątku. Otóż cała historia zbawienia w Starym Testamencie zawiera się w 12 księgach. Do tego wystarczy dodać jedną z Ewangelii i Dzieje Apostolskie i czytając 14 ksiąg mamy przegląd historii zbawienia od Adama i Ewy do Jezusa i początków Kościoła. Gdy tak przeczytamy po raz pierwszy Biblię, potem możemy dodać te pozostałe 59 ksiąg, wiedząc w jakim kontekście i w jakim okresie historycznym zostały one napisane.

Które więc księgi zawierają ten historyczny wątek narracyjny? Oto one:

1).Księga Rodzaju
2). Księga Wyjścia
3). Księga Liczb
4). Księga Jozuego
5). Księga Sędziów
6).1.Księga Samuela
7). 2.Księga Samuela
8). 1. Księga Królewska
9). 2.Ksiega Królewska
10). Księga Ezdrasza
11). Księga Nehemiasza
12). 1.Ksiega Machabejska
13). Ew. wg Św. Łukasza
14). Dzieje Apostolskie

Gdy je przeczytamy, w takiej kolejności, możemy wrócić do tych ksiąg, które opuściliśmy za pierwszym razem. Oto tabela, gdzie powinny one się znajdować w kontekście tego historycznego wątku:

Wczesna historia świata

Rdz

Hi

Patriarchowie

Wj

Pwt

Izrael w Egipcie

Lb


Podbicie Ziemi Kanaanejskiej

Joz


Okres Sędziów

Sdz

Rt

Zjednoczone Królestwo Izraela

1.Sm

PS

Zjednoczone Królestwo Izraela

2.Sm

1.Krn

Królestwo podzielone

1.Krl

2.Krn, Prz, Koh, Pnp

Wygnanie

2.Krl

2.Krn, Tb, Oz, Am, Ha, Iz, Jr, Lm, Jl, Mi, So, Jon, Na, Ab, Ez, Dn, Ba

Powrót

Ezd

Est, Jdt, Ag, Za

Powrót, cd

Ne

Ml

Powstanie Machabeuszów

1.Mch

2.Mch, Syr, Mdr

Mesjasz Jezus

Łk

Mt, Mk, J

Kościół

Dz

Listy, Apokalipsa


Teraz już łatwo nam znaleźć w którym okresie dzieją się wydarzenia opisane w takich księgach, jak Hioba, Rut, Estery, Jonasza itd. Możemy przeczytać je osobno, jako rozszerzenie naszej wiedzy, wiedząc, że nie wnoszą one niczego nowego do historii naszego zbawienia. Nie znaczy wcale, że są one mniej ważne. Ten tekst w ogóle nie zajmuje się samym tekstem Biblii. Jego celem jest tylko pewne uporządkowanie wszystkich ksiąg Pisma Świętego w celu ułatwienia nam Jego przeczytania.

Na koniec jeszcze parę przypomnień. Na mojej stronie jest kilka użytecznych linków biblijnych. A więc klikając TUTAJ można ściągnąć Biblię do zainstalowania na swoim komputerze. Jest ona w trzech tłumaczeniach, Tysiąclatka, Biblia Warszawska i Biblia Gdańska, zajmuje niewiele miejsca, ma wyszukiwarkę ułatwiającą szybkie znalezienie jakiegoś wersetu i działa nawet wtedy, gdy nie jesteśmy podłączeni do Internetu. Klikając TUTAJ można posłuchać Nowego Testamentu, czytanego przez znanych aktorów, Mieczysława Voigta i Jana Tesarza. TUTAJ można posłuchać dzisiejszej Ewangelii. Nie jest to co prawda cytat z Biblii Tysiąclecia, nie jestem pewien, jaka to wersja, ale jest to ten sam tekst, jaki Kościół Katolicki przeznaczył do czytania na dzisiejszej Mszy Świętej. Dwa ostatnie linki włączają od razu nadawanie, trzeba więc mieć włączone głośniki.

Tekstów tłumaczących jak ja rozumiem poszczególne wersety Biblii jest tu tak sporo, że nie będę podawał linków. Każdy na pewno znajdzie je sam. Najprościej klikając na spis treści i szukając postów z cytowanym w tytule wersetem Biblii. Zapraszam więc każdego do bliższego zapoznania się z Biblią. Naprawdę warto. To niezwykłe bogactwo i każdy z nas może z niego czerpać pełnymi garściami.