Tuesday, September 26, 2006

Co powiedział papież Benedykt? I czy ma za co przepraszać?

Co właściwie powiedział Papież Benedykt? Okazuje się, że miliony muzułmanów znowu czują się obrażone, ale czy wiedzą dlaczego? Wydaje mi się, że znowu jacyś ekstremiści czegoś nie zrozumieli, coś przekręcili i wykorzystali pretekst, żeby podobijać bębenek nastrojów antychrześcijańskich.

Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia znowu z tym samym mechanizmem, jaki zaistniał w czasie kontrowersji z karykaturami i rysunkami przedstawiającymi Mahometa. Ktoś przedstawił lokalnej społeczności tę sprawę, odpowiednio ją naświetlając i podburzył tłum do destruktywnego działania, palenia flag, itd. Jest jednak pewna fundamentalna różnica między tymi dwoma przypadkami. Muzułmanie mogli się czuć urażeni publikowaniem podobizn Mahometa, gdyż religia ich zabrania tego. Forma ich reakcji na pewno nie była godna pochwały, ale mieli oni prawo być oburzeni. Przypadku wypowiedzi papieża mamy jednak zupełnie inną sytuację. Papież nie powiedział niczego niezgodnego z prawdą, niczego nowego, zacytował wypowiedź znaną od sześciuset lat i to na dodatek w kontekście uzasadniającym użycie tego cytatu. Papież nie sugerował w najmniejszym stopniu, że jest to jego pogląd. Cała ta wzmianka była zresztą wtrącona jakby mimochodem, bo nie sam Islam był podmiotem rozważań papieża.

Muzułmanie żądają przeprosin od papieża, ale za co niby miałby on przepraszać? Za powiedzenie prawdy? Mój przyjaciel przypomniał mi w związku z tą kontrowersją pewien fragment Ewangelii, dobrze ilustrujący tę sytuację:


Gdy to powiedział, jeden ze sług obok stojących spoliczkował Jezusa, mówiąc: Tak odpowiadasz arcykapłanowi? Odrzekł mu Jezus: Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz? (J 18,22-23)

Ekstremiści muzułmańscy gotowi są rozpocząć nową świętą wojnę, bo słowa papieża im się nie podobają. To, że są prawdziwe, nie ma żadnego znaczenia. Na dodatek sami potwierdzają prawdziwość tych słów. Cytat, jaki przytoczył papież właśnie to mówił:

"Pokaż mi to, co Mahomet wprowadził nowego, a znajdziesz tam jedynie rzeczy złe i nieludzkie, takie jak jego wytyczna dotycząca szerzenia wiary mieczem, który ją głosił".


Teraz oni, w imię Mahometa, mordują niewinnych chrześcijan, oburzając się na słowa, których prawdziwość właśnie sami potwierdzają.

Mógłby ktoś powiedzieć, że chrześcijanie, patrząc historycznie, nie są bez winy. Wystarczy wspomnieć choćby wyprawy krzyżowe. Ale to nie jest dobre porównanie i to z kilku względów. Po pierwsze nasza wiedza o tych wyprawach jest bardzo często niewielka i wypaczona. Nie były one tym, co często nam chcą przedstawić współcześni pseudohistorycy. Po drugie krzyżowcy nie szli niczego podbijać, ale odebrać to, co muzułmanie nam zabrali. Powstańcy warszawscy, polscy żołnierze pod Monte Cassino i na wielu innych frontach, także zabijali, a przecież nikt kto jest przy zdrowych zmysłach nie nazwie ich mordercami i zbrodniarzami. To byli bohaterowie. Po trzecie cała nasza cywilizacja, cały nasz świat wygląda teraz inaczej, niż przed wiekami. Mamy organizacje jak ONZ, Liga Arabska i inne, mogące na płaszczyźnie politycznej wynegocjować porozumienie w sprawach spornych. Nie ma już konieczności rozwiązywania każdego nieporozumienia przy pomocy miecza. Po czwarte w czasach wypraw krzyżowych, w czasie choćby zwycięstwa pod Wiedniem (w rocznicę którego papież wypowiedział swe słowa) walczyły ze sobą armie. Rycerze po obu stronach frontu mieli w swych rękach miecze. Teraz mamy raczej do czynienia z terrorystami, zabijającymi skrytobójczo niewinne osoby. Po piąte wyprawy krzyżowe, nawet jak były prowadzone pod auspicjami Kościoła, nigdy nie były częścią nauczania Kościoła. Inaczej mówiąc nigdy Kościół nie uczył, że trzeba siłą nawracać, albo mordować tych, którzy nawrócić się nie chcą. Twierdzili tak być może poszczególni chrześcijanie, ale to jest zupełnie co innego. Tymczasem Koran wprost mówi o tym, że niewiernych trzeba zabijać. Co więcej, postępując w ten sposób można osiągnąć zbawienie.

Papież mówi także o jednej z wcześniejszych sur Koranu, mówiącej „Żadnego przymusu w sprawach wiary”. Ale jak to podkreślił niedawno ojciec Mitch Pacwa w radiu EWTN, komentując cały ten incydent, sury późniejsze są ważniejsze od tych, które zostały napisane wcześniej. A one nakazują zabijanie tych, którzy nie chcą się nawrócić na Islam. Koran jest pełen tego typu sprzeczności i gdy one występują, późniejsze słowa mają większą wagę, niż te, które są we wcześniejszych surach. Ojciec Pacwa, dodam, jezuita polskiego pochodzenia, zna 12 języków, łącznie z arabskim, hebrajskim i aramejskim, nie tylko czytał Koran w oryginale, ale wykładał na jego temat, ma wielu przyjaciół na bliskim wschodzie i oprócz tego, że jest kapłanem Rzymskokatolickim, jest także księdzem w kościele Koptyjskim, pozostającym w jedności z Rzymem. Gdy więc ojciec Pacwa coś mówi na temat Koranu, można z pewnością mu zaufać.

Nieraz się zastanawiałem, ucząc się historii, jak ludzie w niektórych jej okresach mogli być tacy ślepi. Jak mogli nie widzieć tego, co my teraz, z perspektywy wieków, widzimy tak jasno. Wystarczy choćby wspomnieć osiemnasty wiek. Przecież było wielu światłych Polaków, przecież Konstytucja 3.Maja dawała szansę Polsce, a jednak niewiele to pomogło, inne siły odniosły zwycięstwo polityczne i w konsekwencji tego Polska znikła z map świata na niemal 150 lat. A przecież dopiero co sięgała „od morza do morza”, była jednym z najpotężniejszych mocarstw Europy, a więc praktycznie i świata i wydawało się, że nic takiego nigdy nie może się przydarzyć. Teraz mamy całkiem podobną sytuację. Jesteśmy świadkami upadku cywilizacji zachodniej i czasem mam wrażenie, że ja jestem jedynym, który to dostrzega.

Przypomnę, że w pierwszych wiekach naszego chrześcijaństwa nie było w ogóle Islamu. Mahomet żył w siódmym wieku. Północna Afryka, bliski wschód, to były ziemie chrześcijańskie. Zapewne współczesnym wydawało się, że takie pozostaną na zawsze. Muzułmanie jednak odnieśli zwycięstwo militarne na tamtych terenach. Chrześcijanie obronili się w Europie, gdzie, wbrew temu co chcieliby nam wmówić europosłowie, stworzyli cywilizację chrześcijańską. Przez wieki musieli toczyć nieustanną walkę z wyznawcami Allacha. Wystarczy przypomnieć sobie historię Polski, Ukrainy, Hiszpanii, czy choćby terenów byłej Jugosławii, gdzie Serbowie, Chorwaci i Bośniacy mówią jednym językiem, ale wyznają inną religię i nawet piszą innym alfabetem.

Wojen religijnych już nie ma. Przynajmniej takich, jakie były toczone dawniej.Toczonych między regularnymi armiami, z mieczem i szablą w ręku. Jednak to właśnie teraz przegrywamy z wyznawcami Proroka. Częściowo jest to tylko nasza wina, o czym już nieraz pisałem. Nie mamy dzieci, ludność wielu krajów europejskich się zmniejsza, a ktoś musi strzyc trawniki, budować domy, prowadzić taksówki i autobusy, wywozić śmieci i zbierać owoce. Muzułmanie z Turcji, z północnej Afryki, z bliskiego wschodu są więc tolerowani, bo Niemcy, Francuzi, czy Anglicy nie mają innego wyjścia. Nie mamy dzieci, ale muzułmanie mają. Często po kilkanaście. Struktura demograficzna wielu krajów europejskich zmienia się więc w sposób dramatyczny. I do tego dochodzi wojna ukryta, terroryzm.

Nie chcę być źle zrozumiany. Nie uważam, że każdy wyznawca Allacha to terrorysta. Ale musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: czego właściwie uczy Koran? Rozumiem, że nie każdy jest terrorystą, ale miliony ludzi tańczących na ulicach w wielu miastach bliskiego wschodu po ataku na wieżowce World Trade Center coś nam mówią o ich mentalności. To byli „normalni ludzie”, kobiety, dzieci. Jeżeli tak reagowali na tę straszną tragedię, to co mamy o nich myśleć?

Staliśmy się tak tolerancyjni i tak politycznie poprawni, że każdy się boi cokolwiek wspomnieć o tym 200-kilogramowym gorylu, który siedzi z nami przy stole. Wszyscy udajemy, że go nie ma. Ale on jest. Udawać tak nie można w nieskończoność. W końcu trzeba albo zacząć z nim rozmawiać, albo walczyć na równych prawach. A jeżeli rozmawiać, to tylko w prawdzie. Nie można unikać pewnych tematów tylko dlatego, ze go mogą one zirytować. W ten sposób bowiem do niczego nie dojdziemy. Nie może być tak, ze oni mają prawo u nas, w naszym świecie, do swobodnego wyznawania swojej religii, budowania meczetów, do wolności słowa, do obrażania naszych uczuć, do mordowania naszych braci i sióstr, a my za noszenie medalika, za wyznanie, ze Jezus jest Bogiem, za próbę modlitwy możemy w ich krajach trafić do więzienia, stracić majątek, a nawet swe życie.

Papież właśnie o tym mówił. O potrzebie dialogu. O tym, że wiara i rozum się nie wykluczają. O tym, że Bóg jest miłością. O tym, że jest coś nieludzkiego w takim widzeniu Boga, który jest zły, okrutny, który karze mordować niewinnych, bo Bóg prawdziwy jest Miłością. Cytat który papież przytoczył może był kontrowersyjny, ale Islam jest kontrowersyjny. Jest rozbity, nie ma jednej wykładni nauczania, zaprzecza sam sobie, sami muzułmanie mordują się wzajemnie, a z drugiej strony wielu jego wyznawców twierdzi, że nieprawdą jest, że Koran zezwala na mordowanie niewinnych. Jak więc jest naprawdę? Czego uczy Koran? Może byśmy wreszcie ustalili? Albo uczy on miłości i wtedy rozprawmy się na dobre z terrorystami zasłaniającymi się Koranem dla swych politycznych celów, albo uczy, że w imię Allacha można zabijać niewinnych i wtedy może czas skończyć z tą tolerancyjnością i twardo i solidarnie postanowić, że we współczesnym świecie nie ma miejsca na wyznawanie takiej religii.

Nie wszystko można i należy tolerować. W końcu międzynarodowa społeczność potępiła nazistów. Nie możemy bez końca ulegać szantażowi pewnej grupy ludzi, równocześnie dając im pracę, schronienie, szkoły, możliwość spokojnego życia, nadzieję na przyszłość. W ten sposób bowiem sporządzamy na siebie wyrok. Musimy myśleć o naszych dzieciach i wnukach. Zamiast tracić całą energie na krytykę Busha i polskich polityków mu pomagających, może należy ich poprzeć. Może to właśnie oni są tymi jedynymi, którzy widzą to zagrożenie, jakie dżihad niesie całej naszej współczesnej cywilizacji.

Poniżej jest fragment przemowienia papieża na uniwersytecie w Ratyzbonie, który wzbudzil cale to zamieszanie. Cały tekst można znaleźć TUTAJ . Warto przeczytać, co powiedział faktycznie papież, pamiętając, że mówił do do grona profesorskiego wyższej uczelni. I skończyć z udawaniem, że nie ma problemu, bo jest coraz bardziej jasne, że problem jednak jest. I jak go my nie rozwiążemy teraz, to za kilka pokoleń nie będzie go już miał kto rozwiązywać. Chyba, że Bóg tak pokieruje losami świata, że zrobi coś, czego ja teraz nie mogę przewidzieć. Jednak zaufanie Bogu nie zwalnia nas wcale od działania. Powtórzę więc za świętym Ignacym: „Módlmy się tak, jakby wszystko zależało od Boga, ale pracujmy tak, jakby zależało od nas samych”. Bo Bóg nie ma innych rąk i innych ust, niż nasze.


"Uniwersytet był także dumny ze swych dwóch wydziałów teologicznych. Było jasne, że dociekając racjonalności wiary, wykonywały one także pracę, która z konieczności jest częścią „całości” universitas scientiarum, nawet jeśli nie każdy mógł mieć udział w wierze, którą teologowie starali się skorelować z rozumem jako całość. To głębokie poczucie spójności wewnątrz świata rozumu nie było zakłócone, nawet gdy kiedyś doniesiono, że jeden z kolegów powiedział coś dziwnego o naszym uniwersytecie: że ma dwa wydziały poświęcone czemuś, co nie istnieje: Bogu. To, że nawet wobec tak radykalnego sceptycyzmu nadal konieczne jest i rozsądne podnoszenie kwestii Boga poprzez posługiwanie się rozumem i czynienie tego w kontekście tradycji wiary chrześcijańskiej: wewnątrz uniwersytetu jako całości, było to akceptowane bez pytania.

Przypomniałem sobie o tym niedawno, czytając zredagowane przez prof. Theodore'a Kohury'ego (Monachium) wydanie części dialogu, który miał miejsce — prawdopodobnie w koszarach zimowych blisko Ankary — pomiędzy erudytą, bizantyjskim cesarzem Manuelem II Paleologiem a wykształconym Persem, na temat chrześcijaństwa i islamu oraz prawdy obojga. Prawdopodobnie to sam cesarz spisał ten dialog podczas oblężenia Konstantynopola między 1394 a 1402; tłumaczyłoby to, dlaczego jego argumenty przedstawione są bardziej szczegółowo niż odpowiedzi uczonego Persa. Dialog obejmuje szeroki zakres struktur wiary zawartej w Biblii oraz w Koranie i zajmuje się zwłaszcza obrazem Boga i człowieka, wracając jednocześnie z konieczności raz za razem do relacji „trzech praw”: Starego Testamentu, Nowego Testamentu i Koranu. Podczas tego wykładu chciałbym omówić tylko jeden punkt — sam z siebie dość marginalny w samym dialogu — który, w kontekście zagadnienia „wiary i rozumu”, uznałem za ciekawy i który może posłużyć jako punkt wyjścia do moich rozmyślań nad tym zagadnieniem.

W siódmej rozmowie (διάλεξις — kontrowersja) opracowanej przez prof. Khoury'ego, cesarz dotyka tematu dżihadu (świętej wojny). Cesarz musiał wiedzieć, że w surze 2,256 napisano: „Nie ma przymusu w religii”. Jest to jedna z sur wczesnego okresu, gdy Mahomet był jeszcze słaby i zagrożony. Ale oczywiście cesarz znał także przepisy, utworzone później i spisane w Koranie, dotyczące świętej wojny. Nie wchodząc w szczegóły, takie jak różnica traktowania przyznana tym, którzy mają „Księgę” oraz „niewiernym”, zwraca się do swego rozmówcy dość szorstko, zadając kluczowe pytanie na temat ogólnej relacji między religią a przemocą, w następujących słowach: „Pokaż mi, co przyniósł Mahomet, co byłoby nowe, a odkryjesz tylko rzeczy złe i nieludzkie, takie jak jego nakaz zaprowadzania mieczem wiary, którą głosił”. Cesarz kontynuuje, tłumacząc szczegółowo powody, dla których rozpowszechnianie wiary przemocą jest czymś nierozumnym. Przemoc jest niezgodna z naturą Boga i naturą duszy. „Bóg nie cieszy się z krwi, a nierozumne postępowanie (συν λόγω) jest sprzeczne z Bożą naturą. Wiara rodzi się z duszy, nie z ciała. Ktokolwiek miałby doprowadzić drugiego do wiary, potrzebuje zdolności dobrego przemawiania i właściwego rozumowania, bez przemocy i gróźb... Aby przekonać rozumną duszę, nie potrzeba silnego ramienia ani żadnej broni, ani żadnych innych sposobów grożenia danej osobie śmiercią...”

Decydującym stwierdzeniem w tej argumentacji przeciwko nawracaniu przemocą jest to, że niedziałanie zgodnie z rozumem jest czymś sprzecznym z naturą Bożą. Redaktor, Theodore Khoury, zauważa: „dla cesarza, bizantyńczyka ukształtowanego przez filozofię grecką, to stwierdzenie jest oczywiste samo w sobie. Ale dla nauczania muzułmańskiego, Bóg jest całkowicie transcendentny. Jego wola nie jest związana żadnymi naszymi kategoriami, nawet kategorią racjonalności. Tu Khoury cytuje dzieło znanego francuskiego islamisty R. Arnaldeza, który wskazuje, że Ibn Hazn posunął się do twierdzenia, że Bóg nie jest związany nawet swoim własnym słowem i że nic nie mogłoby go zmusić, aby objawił nam prawdę. Gdyby taka była wola Boża, to możliwe, że musielibyśmy nawet praktykować bałwochwalstwo.

Jeśli chodzi o rozumienie Boga, a więc i o konkretne praktyki religijne, stajemy przed dylematem, który dziś staje się dla nas bezpośrednim wyzwaniem. Czy przekonanie, że działanie nierozumne sprzeciwia się Bożej naturze jest tylko grecką koncepcją, czy też jest ono zawsze i z natury prawdziwe? Sądzę, że możemy dojrzeć tu głęboką zgodność pomiędzy tym, co greckie - w najlepszym znaczeniu tego słowa - i bliblijnym rozumieniem wiary w Boga. Modyfikując pierwszy wers księgi Rodzaju, Jan rozpoczął prolog Ewangelii tymi słowami: „Na początku było λόγoς”. Jest to to samo słowo, którego użył cesarz: Bóg działa logosem. Logos oznacza zarówno rozum, jak i słowo — rozum, który jest twórczy i zdolny do samo-komunikowania, właśnie jako rozum. Jan w ten sposób wypowiedział ostateczne słowo na temat biblijnej koncepcji Boga, a w słowie tym wszelkie — często mozolne i kręte ścieżki wiary biblijnej znajdują swą kulminację i syntezę. Na początku było logos, a logos jest Bogiem, mówi Ewangelista. Spotkanie pomiędzy przesłaniem biblijnym a myślą grecką nie nastąpiło przypadkowo. Wizja św. Pawła, który zobaczył zamknięte drogi do Azji i ujrzał we śnie Macedończyka, błagającego go: „Przyjdź do Macedonii i pomóż nam (por. Dz 16,6-10). — ta wizja może być zinterpretowana jako „kwintesencja” wewnętrznej konieczności zbliżenia pomiędzy wiarą biblijną a dociekaniami greckimi."

Monday, September 25, 2006

Orędzie z Medjugorie 25 IX 2006

"Drogie dzieci! Również dziś jestem z wami i wzywam was wszystkich do całkowitego nawrócenia. Dziatki, zdecydujcie się na Boga, a w Bogu znajdziecie pokój, którego szuka wasze serce. Naśladujcie żywoty świętych i niech oni będą dla was przykładem, a ja będę was zachęcać dopóki Wszechmogący pozwoli mi być z wami. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie."

Thursday, September 14, 2006

Jeśli kogo wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża miedzianego, zostawał przy życiu. (Lb 21,9b)

Dzisiaj obchodzimy w Kościele Święto Podwyższenia Krzyża świętego. W pierwszym czytaniu słyszeliśmy słowa z Księgi Liczb, mówiące o niezadowoleni Izraelitów uchodzących z Egiptu. W sumie nie bardzo się im dziwię. W Egipcie było im jak u faraona za piecem, a na pustyni nic, tylko manna, przepiórki i jeszcze te węże, które zaczęły ich kąsać, powodując śmierć wielu z nich. Gdy Mojżesz wstawił się za ludem u Pana, Ten nakazał mu sporządzenie drewnianego pala i umieszczenie na nim miedzianego węża. Od tego czasu każdy śmiertelnie zaatakowany przez węża mógł, spoglądając na to drzewo, uzyskać zbawienie.

W owych dniach podczas drogi jednak lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny. Zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła. Przybyli więc ludzie do Mojżesza mówiąc: Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże. I wstawił się Mojżesz za ludem. Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu. Sporządził więc Mojżesz węża miedzianego i umieścił go na wysokim palu. I rzeczywiście, jeśli kogo wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża miedzianego, zostawał przy życiu. (Lb 21,4b-9)

Oczywiście te kąsania węży, choć to historyczne wydarzenie, ma przede wszystkim znaczenie symboliczne. Prawdziwe ukąszenie węża to pokusy szatana. Gdy im ulegamy, umieramy duchowo. Jezus na Krzyżu jednak daje nam zbawienie i życie wieczne. Taką interpretację daje nam zresztą sama Biblia. Czytaliśmy także ten fragment w czasie dzisiejszej liturgii:

A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. (J3,14-15)

Ja jednak chciałem zwrócić uwagę na coś innego. Wielu naszych braci chrześcijan, którzy nie są katolikami, uważa, że wystarczającą rzeczą jest Jezus i Biblia. Nie potrzebują tego, jak to sami nazywają, „dodatkowego bagażu”, jakim jest Kościół, relikwie, obrazy, pośrednictwo świętych. Uważają wręcz, że te rzeczy przeszkadzają, a nawet są zabronione przez Biblię. Tymczasem dzisiejsze czytania pokazują, że od początku było właśnie tak, jak teraz uczy Kościół. Że Bóg używał materii i pośrednictwa świętych dla przekazywania swoich łask.

Izraelici mogli, rzecz jasna, modlić się bezpośrednio do Boga. Mogli, powinni i na pewno to robili. Ale jak widać w dzisiejszym czytaniu, dopiero pośrednictwo Mojżesza przyniosło pomoc. Dopiero gdy Mojżesz wstawił się za swymi braćmi, Bóg wysłuchał próśb. Wysłuchał, ale nakazał sporządzenie tego drzewca z umocowanym miedzianym wężem, jako narzędzia, przy pomocy którego będą przekazywane łaski. Dlaczego? Czyżby Bóg zapomniał, że sam tego wcześniej zakazał?


Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! (Wj 20,4)

Jakże to więc? Bóg nie wiedział, że robienie „rzeźby tego, co jest na ziemi nisko”, węża, jest zabronione pierwszym przykazaniem? Oczywiście, że nie wiedział, bo nigdy tego nie zabraniał. Pierwsze przykazanie nigdy nie zabraniało tworzenia rzeźb. Zabronili tego dopiero fundamentaliści chrześcijańscy, szukając argumentów przeciw Kościołowi. Aby bowiem zrozumieć przykazanie Boże, należy przeczytać je całe, a nie tylko fragment, z pominięciem kontekstu. Kontekst natomiast brzmi tak:


Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie!
Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią!
Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą.
(Wj 20,3-5)

Czyli to nie tworzenie rzeźb, wizerunków i obrazów jest problemem. Widzimy to tu, widzimy to także np. przy nakazie uczynienia cherubów osłaniających Arkę Przymierza. Problemem jest, gdy zaczynamy tym wizerunkom oddawać cześć boską. Aby to lepiej sobie uświadomić, wyobraźmy sobie kogoś, kto oddaje cześć boską, powiedzmy, nodze stołowej. Czy to jest grzech? Oczywiście, że tak. Oddawanie czci boskiej czemukolwiek, poza samym Bogiem jest grzechem. Ale czy to znaczy, że każdy, który ma w domu stół, łamie pierwsze przykazanie? Nonsens. Nawet ten, kto ma przepiękny, antyczny stolik, bogato zdobiony i podziwia go często, nie grzeszy. Nie grzeszy, dopóki nie zrobi sobie z tego stolika bożka.

Także ilustrację tego możemy zobaczyć w Biblii. Bowiem dopóki wąż na słupie był tylko narzędziem, kanałem łaski, wszystko było w porządku. Ale po zakończonej pielgrzymce Izraelici zostawili sobie tego miedzianego węża na pamiątkę i z czasem zaczęli go traktować jak bożka. Była to ta sama rzecz, ale ich podejście do niej stało się diametralnie róże. Zamiast być narzędziem, stało się przedmiotem kultu. Otrzymał swe imię i zaczęto mu składać ofiary:

[…] Ezechiasz, syn Achaza, został królem judzkim.[…] Czynił on to, co jest słuszne w oczach Pańskich, zupełnie tak jak jego przodek, Dawid. On to usunął wyżyny, potrzaskał stele, wyciął aszery i potłukł węża miedzianego, którego sporządził Mojżesz, ponieważ aż do tego czasu Izraelici składali mu ofiary kadzielne - nazywając go Nechusztan. (2 Krl 18,1-4)

Bóg wie, że my, będąc ludźmi, posiadając zmysły, potrzebujemy materialnych pomocy w naszej wierze. Rozważając Mękę Pańską przed Krucyfiksem, łatwiej nam się skoncentrować i możemy lepiej, głębiej przeżyć modlitwę. Takie filmy, jak „Pasja” pomagają nam wyobrazić sobie wydarzenia sprzed lat i wzbogacają nasze życie modlitewne. I także taki cel ma dzisiejsze święto.

Krzyż nie jest naszym bożkiem. Nie oddajemy boskiej czci relikwiom Krzyża. Ale czcimy go, bo był on narzędziem, które wykorzystał nasz Bóg, aby nam dać zbawienie. Przekazy historyczne mówią nam, że w dalszym ciągu drzewo Krzyża jest źródłem wielu łask. Od momentu odkrycia go przez św. Helenę, aż po dzień dzisiejszy.

Nie bójmy się więc oddawania szacunku świętym, czci relikwiom i wywyższania Krzyża. Pamiętajmy, że Biblia podaje nam przykłady, gdy relikwie uzdrawiały i przywracały życie. I to zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie:


Elizeusz umarł i pochowano go. Oddziały zaś Moabitów wpadały do kraju każdego roku. Zdarzyło się, że grzebiący człowieka ujrzeli jeden oddział [nieprzyjacielski]. Wrzucili więc tego człowieka do grobu Elizeusza i oddalili się. Człowiek ten dotknął kości Elizeusza, ożył i stanął na nogi. (2 Krl 13,20-21)

Bóg czynił też niezwykłe cuda przez ręce Pawła, tak że nawet chusty i przepaski z jego ciała kładziono na chorych, a choroby ustępowały z nich i wychodziły złe duchy. (Dz 19,11-12)

Oddając cześć świętym, oddając cześć relikwiom, wielbimy jedynego Boga, który takie wielkie rzeczy nam uczynił. I nie jest to niemiłe Bogu, tak, jak nie jest niemiłe malarzowi, gdy na wernisażu jego prac, podziwiamy jego obrazy. Zdziwiłby się on zapewne, gdybyśmy ignorowali je zupełnie, wpatrując się tylko w jego twarz. Te obrazy są jego dziełem i jest on z nich dumny. Pragnie, by były podziwiane. Podobnie Bóg. Cieszy się, gdy podziwiamy Jego dzieła, jeżeli tylko nie zaczynamy mylić tych dzieł z Nim samym.

Thursday, September 07, 2006

Marine Lance Corporal Cliff Golla 1985-2006

Niektórzy z nas, jak ja, wybrali Stany Zjednoczone za naszą przybraną Ojczyznę. Wybraliśmy ją, bo oferowała nam wolność, pracę, bezpieczeństwo. Wielu z nas przyjechało tu jeszcze w czasach, gdy w Polsce rządził narzucony przez obce mocarstwo reżim. Stany Zjednoczone były jak powiew świeżego powietrza. Jedną z rodzin, którzy w tamtych czasach także przybyli do Stanów, najpierw do Buffalo w stanie Nowy Jork, potem w 1988 roku do Charlotte w Północnej Karolinie, byli państwo Iwona i Krzysztof Golla.

Gdy po paru latach pobytu zaczynaliśmy się uczyć historii tego kraju, aby zdać egzaminy na obywatelstwo, uczyliśmy się o bohaterach, takich jak Washington, Pułaski, czy Kościuszko. Niektórzy z nich zapłacili najwyższą cenę, oddali swe życie. Ale ucząc się historii uczymy się o generałach, przywódcach. Rzadko kiedy wspominani są zwykli żołnierze. Jednak żadne generał nie wygra bez nich wojny. I oni także płacą najwyższą cenę za naszą wolność.

Wolność raz zdobyta musi być broniona. Taka jest nasza rzeczywistość i ciągle muszą być ludzie gotowi za nią oddać swe życie. Wszyscy jesteśmy ich wielkimi dłużnikami. To nasi bohaterowie. To dzięki nim możemy bez strachu wyjść na ulicę, planować przyszłość naszych dzieci. Ale niektórzy musieli za to zapłacić najwyższą cenę.

Krzysztof i Iwona, rodzice Cliffa, już nie mogą planować jego przyszłości. Cliff bowiem oddał nam swój najcenniejszy dar, swe młode życie, za to, żebyśmy my mogli myśleć o spokojnej przyszłości swoich dzieci. Dziękujemy Wam za to. Jesteśmy Wam niezmiernie wdzięczni. Przyjmijcie nasze najserdeczniejsze wyrazy współczucia z powodu tej niewypowiedzianej tragedii. Trudno nam sobie wyobrazić Wasz ból i obiecujemy modlitwy. Za Was i Waszego syna. Jednak nie wątpcie ani przez chwilę, że nie doceniamy tego, co Wasz syn i Wy zrobiliście dla nas wszystkich, dla naszej nowej Ojczyzny.

Image Hosting by PicsPlace.to

Kapral Cliff Golla, żołnierz piechoty morskiej, najbardziej prestiżowej formacji amerykańskich sil zbrojnych, miał tylko 21 lat. Dopiero zaczynał życie. Ja Cliffa widziałem ostatni raz może 10 lat temu, więc w mojej pamięci pozostanie on w ogóle młodym chłopcem. Trochę zadziornym i niesfornym, wolącym rozrabiać na basenie i bawić się z psem, niż sprzątać swój pokój, ale przecież wszyscy chłopcy są tacy. Cliff jednak już nie był dzieckiem. Ukończył Providence High, zdał maturę i stał się żołnierzem. Udowodnił, że jest odpowiedzialnym mężczyzną. Mógł wiele osiągnąć w swym młodym życiu. Wybuch bomby-zasadzki w pobliżu Habbaniyah w centralnym Iraku przerwał wszystko.

W piątek, 15. września w kościele Św. Mateusza w godzinach od 19 do 21 trumna z jego zwłokami będzie wystawiona w kaplicy, abyśmy mogli ostatni raz go pożegnać. Najprościej dojechać do tego kościoła autostradą I-485, exit 59 i jadąc na południe po Rea Road zobaczymy kościół po prawej stronie. Następnego dnia, w sobotę o godzinie 11 w głównym kościele odbędzie się msza żałobna, po czym będzie odprowadzenie zwłok na cmentarz Crown Memorial przy 9620 Rodney Street w Pineville. Cliff będzie pochowany w Alei Zasłużonych. Później powrócimy do kościoła Św. Mateusza, by podziękować rodzinie Cliffa i złożyć im wyrazy naszego najszczerszego współczucia.

Cliff, dziękujemy Ci. Odpoczywaj w pokoju, żołnierzu. Wypełniłeś swój obowiązek. Niech miłosierny Bóg da Ci wieczny odpoczynek po tym żołnierskim trudzie. Bóg zapłać.