Tuesday, January 30, 2007

Nie dopuszczałem się bezwstydu, nie szukałem swego, nie unosiłem się gniewem i nie pamiętałem złego.

Mówiąc o Hymnie o Miłości św. Pawła chciałbym napisać parę zdań o praktycznym zastosowaniu jego słów. Konkretnie kilku wersetów z tego Hymnu. Bardzo dobrą, przynoszącą praktyką w życiu każdego chrześcijanina jest codzienny rachunek sumienia. Wiem, że nie każdy to robi i ja też nie jestem tu bez winy, ale nawet, jak tego nigdy nie robiliśmy, warto to w końcu zacząć. Najlepiej wieczorem, może nawet już w łóżku, pod ciepłą kołderka, spojrzeć na kończący się właśnie dzień, na wszystkie nasze potknięcia, na wszystkie zaniedbania i przeprosić Boga za nasze grzechy i niedociągnięcia.

Bardzo pożyteczne w takim rachunku sumienia jest jakby porównanie wydarzeń z minionego dnia do standardu czy to Dziesięciu Przykazań, czy jeszcze lepiej Siedmiu Grzechów Głównych. Czy nie byłem chciwy? Nie wściekałem się i wykłócałem ze wszystkimi o byle co? Nie unosiłem się pychą? Czy pracowicie spędziłem dzień, robiąc tyle dobrego, ile było można? Czy może przeleżałem cały dzień na kanapie oglądając TV, albo zmarnowałem przed komputerem, gadając godzinami o niczym na czacie? A może jeszcze gorzej, bo zmarnowałem ten czas wędrując po pornograficznych stronach? Może nie zachowałem czystości w innej formie? Czy nie zazdrościłem innym? Nie pragnąłem ich nieszczęścia, ich porażki? Czy nie nadużywałem alkoholu? Zachowałem wstrzemięźliwość od niepohamowanego obżarstwa?

Taka forma jest bardzo dobra (i od razu uświadamiająca niektórym, zaczynając ode mnie, że Świętym Franciszkiem to ja nie jestem i baaaardzo mi do niego jeszcze daleko. I że tylko Boże Miłosierdzie mnie może uratować). Ale taka forma jest tylko jedną z możliwości odbycia rachunku sumienia. Taka forma zresztą może jest bardziej przydatna przed przystąpieniem do sakramentu spowiedzi, a do codziennego rachunku sumienia może posłużyć fragment Hymnu do Miłości.

Sam św. Paweł pisze w Liście do Rzymian:

Albowiem przykazania: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj, i wszystkie inne - streszczają się w tym nakazie: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa. (Rz 13,9-10)

Wystarczy więc sprawdzić, przypomnieć sobie, czy w danym dniu kochaliśmy naszych bliźnich i gdy nam się to rzeczywiście udało, wypełniliśmy Prawo. A jak to w praktyce zrobić? Wystarczy w tych słowach, zacytowanych z Hymnu o Miłości:

Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. (1 Kor 13,4-7)

zastąpić słowo ”miłość” swoim imieniem:

Byłem cierpliwy, byłem łaskawy. Nie zazdrościłem, nie szukałem poklasku, nie unosiłem się pychą. Nie dopuszczałem się bezwstydu, nie szukałem swego, nie unosiłem się gniewem i nie pamiętałem złego. Nie cieszyłem się z niesprawiedliwości, lecz współweseliłem z prawdą. Wszystko znosiłem, wszystkiemu wierzyłem, we wszystkim pokładałem nadzieję i wszystko przetrzymałem.

Hmmm. Sporo mi jeszcze pozostaje pracy nad sobą, abym mógł naprawdę powiedzieć, że kocham bliźniego jak siebie samego. Ale dopóki nie zrobimy sobie takiego rachunku sumienia, często bardzo trudno nam sobie to uświadomić. Mnie w każdym razie na pewno.

Sunday, January 28, 2007

Zaś największa jest miłość

Fragment z dzisiejszego czytania. Konkretnie jest to Hymn o Miłości z Pierwszego Listu do Koryntian, rozdział 13:

Miłość nigdy nie ustaje, [nie jest] jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz: Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany. Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość. (1 Kor 13:8-13)

Słuchając tego fragmentu w czasie wczorajszej mszy pomyślałem sobie o doktrynie nauczanej przez wielu protestantów i mówiącej, że jesteśmy zbawieni tylko przez wiarę. Pisałem już o tym, link do tekstu na ten temat jest TUTAJ, ale chyba nie wspominałem tam o Liście do Koryntian. A św. Paweł tu nam podaje pewne bardzo ważne wskazówki. Przede wszystkim to, że miłość jest „największa”. Większa, niż wiara. Trwalsza niż wiara. Gdyby zbawienie było osiągane „tylko przez wiarę”, to nie powinna być wiara trwalsza i większa od miłości? Tymczasem nie jest. Bóg jest Miłością, nie wiarą. Wiarę ma także szatan i jego pachołki, jak to wyraźnie mówi św. Jakub w swoim liście:

Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz - lecz także i złe duchy wierzą i drżą. Chcesz zaś zrozumieć, nierozumny człowieku, że wiara bez uczynków jest bezowocna? (Jk 2,19-20)

A z czego biorą się te zbawcze uczynki?

Albowiem w Chrystusie Jezusie ani obrzezanie, ani jego brak nie mają żadnego znaczenia, tylko wiara, która działa przez miłość. (Ga 5,6)

A więc nie rytuały, jakie nakazywało Prawo w Starym Testamencie daje zbawienie, nawet nie rytuały, jakie teraz wykonujemy, ale wiara, która działa przez miłość. Bo „tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków.” (Jk 2, 26)

Wszystko więc nagle zaczyna mieć sens. Nie jesteśmy zbawieni ani tylko przez wiarę, ani tym bardziej tylko przez uczynki. Wiara jest warunkiem koniecznym do tego, żeby się zbawić, innym takim warunkiem są uczynki, ale żaden z nich nie jest warunkiem wystarczającym. Brakuje im czegoś bardzo istotnego, a mianowicie miłości. Dopiero przez miłość może działać wiara tak, by uczynki w ten sposób spełnione miały merytoryczną wartość. I tylko dlatego ją mają, że łączą nas one z Bogiem, który jest Miłością i który tak nam tę miłość objawił:

Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. (1 J 3,16a)

Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim. (1 J 4,16)

I na koniec jeszcze jeden cytat. Bardzo trudny i bardzo trzeźwiący. Św. Jan pisze w swoim liście:

Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. (1 J 4,20)

A braćmi naszymi są wszystkie dzieci Boże. Także Żydzi, masoni, cykliści, konfidenci, donosiciele, komuniści, biskupi, redaktorzy RM i redaktorzy Gazety Wyborczej. Także nasi współmałżonkowie, dzieci, rodzice i rodzeństwo. Także teściowe i synowe. I wnuki i babcie. Za nich wszystkich Jezus oddał swoje życie i żadnego z nich, żadnego z nas nie kocha mniej lub bardziej. On każdego kocha do końca, do ostatniej kropli krwi. A my, gdy ich nienawidzimy, udowadniamy, że jest nam zupełnie obca miłość w biblijnym znaczeniu. Udowadniamy, że nie kochamy Boga. Dlatego św. Jan dodaje w 1 J 3,16: „My także winniśmy oddać życie za braci.” Pomyślmy o tym.

A na koniec Hymn do Miłości napisany wierszem przez HansaMarię, kolegę spotkanego kiedyś na czacie, i skopiowany z jego strony. Może kiedyś ktoś napisze do tego muzykę? Byłby to przepiękny hymn. Może Arka Noego by to zaśpiewała? Ja za pomysł proszę o darmową płytkę CD :-)



Hymn o Miłości.

Gdyby tak głos anielski dany był mi grzmiący,
A miłości bym nie miał, jako cymbał brzmiący
Albo miedziak, co brzęczy, byłbym między Wami.
Gdybym prorok był pierwszy między prorokami
I znałbym tajemnice, i miał wiedzę wszelką,
Choćbym wiarę miał w sercu bezgraniczną wielką,
Iżbym góry przenosił, nie mając miłości
Byłbym niczym. Jałmużnę ze swej majętności
Czyniąc i wystawiając na spalenie ciało,
Zyskałbym mniej tysiąckroć niźli tylko mało.
A miłość cierpliwa jest, jest wielce łaskawa.
Miłość nie zna zazdrości - nic jej poklask, sława.
I obcą jest jej pycha, bezwstydu nie znosi,
Nie chce swego i gniewem złym się nie unosi.
Wszystko złe zapomina, ni się nie weseli
Wraz z niesprawiedliwością - z prawdą radość dzieli.
Ona trwa niewzruszenie. Złe zrządzenia losu,
Każdą boleść przyjmuje bez słów skargi głosu.
Nadzieję ma we wszystkim i wszem wiarę daje.
Wiecznie jest - trwa niezłomna - Miłość nie ustaje.
Bo nie jest jak proroctwa zgasłe wraz z ziszczeniem,
Ani jak dar języków zagrożon zniknieniem
Albo jak wiedza, której z czasem nam nie stanie,
Gdyż częściowym zaledwie jest ludzkie poznanie
I wyrocznie czynione przez umysły małe.
Znika więc, co maluczkie - trwa, co doskonałe.
Tak jak gdy dzieckiem będąc, jak dziecko patrzamy
I czujemy jak dziecko, a gdy dorastamy,
Stawając się mężami, rzeczy dobrze znane
Inne widzimy - większe - od nowa poznane;
Tak teraz oczom naszym dane są widzenia
- Piękne - choć wciąż niepełne - ledwie rozmarzenia,
Bowiem część nam odkryta lecz dzień ów nastanie,
W którym, jak zna nas Ona, tak i Jej poznanie
Nastąpi w pełni blasku - Jej wespół z siostrami.
My w czas, gdy Triada zstąpi, chórem odśpiewamy
Pieśń chwały ku czci Onej, co prym w Trójcy wiedzie.
Będą: Wiara, Nadzieja - z Miłością na przedzie.

Thursday, January 25, 2007

Orędzie z Medjugorie 25 I 2007

„Drogie dzieci! W waszej rodzinie umieśćcie Pismo Święte na widocznym miejscu i czytajcie je. W ten sposób poznacie modlitwę sercem i wasze myśli będą przy Bogu. Nie zapominajcie, że jesteście przemijający niczym kwiat na polu, który jest widoczny z daleka, ale w momencie znika. Dziatki, pozostawcie znak dobroci i miłości gdziekolwiek przechodzicie, a Bóg będzie was błogosławił obfitością swego błogosławieństwa. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Monday, January 22, 2007

Silent No More

Dzisiaj jest 34. rocznica legalizacji aborcji w USA. Oczywiście nie muszę nikomu przypominać, jakie ja mam zdanie na temat aborcji. Jest to morderstwo niewinnego dziecka i nie widzę takiej sytuacji, która usprawiedliwiałaby tak potworny czyn. Niestety współczesna rzeczywistość jest taka, że zamiast nazwać rzecz po imieniu, wielu bawi się w różne eufemizmy, by ominąć to, co jest nie do ominięcia. Słoń wszedł do naszego mieszkania i udawanie, że go nie ma nie zmieni tu niczego. Tym bardziej, że społeczne skutki tamtej decyzji i legalnej aborcji w innych krajach są widoczne wszędzie. Tylko ktoś, kto bardzo się stara, może udawać, że ich nie widzi. Nie mówiąc już o powszechnym stosowaniu antykoncepcji, bo to jest część tego samego problemu. O tym jednak pisałem już nieraz. Ostatnio chyba TUTAJ

Dziś chciałem powiedzieć o innym problemie związanym z aborcją. Mianowicie o tragedii, jaką przeżyły i w dalszym ciągu przeżywają matki, które się jej dopuściły. O koszmarze, w jakim żyją całe swoje życie. I o nadziei, jaka dla nich jest. Ale ponieważ ja osobiście nie wiem co one czują, przetłumaczę tu to, co w sobotę w San Francisco, podczas „Walk for Life”, „Marszu dla Życia”, powiedziała jedna z nich. Kobieta o imieniu Viera, która wraz z innymi kobietami biorącymi udział w kampanii „Silent no more” dzieli się swoimi przeżyciami po tym, co zrobiła przed laty. Piszę z pamięci, słyszałem ją dwukrotnie wczoraj, więc nie będzie to dosłowne tłumaczenie, ale chyba oddam to, co ona chciała przekazać. Nie oddam tylko intonacji jej głosu, wzruszenia i bólu, jaki w jej głosie było słychać. A jeżeli ktoś zna angielski i interesuje go temat kampanii „Silent No More” („Nie milczmy dłużej”), znajdzie coś o tym TUTAJ. A teraz Viera:


„Witam. Miło być wśród przyjaciół. Mam dziś honor reprezentować miliony moich sióstr. Ale nie są to szczęśliwe osoby. Chcę wam opowiedzieć pewną historię, którą ja przeżyłam i która jest tak podobna do przeżyć wielu.

Dwadzieścia pięć lat temu mój syn, Gabriel, kopał, ssał kciuka i robił wszystko to, co dzieci robią w dwudziestym pierwszym tygodniu ciąży. Gabriel nigdy nie osiągnął dwudziestego drugiego tygodnia. Zmarł. Przez piętnaście lat po śmierci mojego dziecka nie wolno mi było go opłakiwać, obchodzić po nim żałoby, ani nawet przyznać, że on zmarł. I gdy byłam zmuszona do życia w agonii jego śmierci, nie wolno mi było nawet przyznać, że on kiedykolwiek żył. Ten okropny wyrok był mi narzucony przeze mnie samą i przez naszą politycznie poprawną rzeczywistość. Bo, widzicie, Gabriel nie zmarł tak po prostu, sam z siebie. Ja zapłaciłam za to, żeby go zabito.

Instynkt macierzyński jest mocniejszy, niż instynkt życia. Są tysiące przykładów matek poświęcających swe własne życie dla ratowania życia swego dziecka. Ten instynkt, najmocniejszy instynkt, jaki istnieje wśród ludzi, jest w nas obecny, czy tego chcemy, czy nie. To, co my myślimy na ten temat, nie ma, mówiąc wprost, żadnego znaczenia. W jakiś czas po aborcji macierzyński instynkt powraca, z pełna siłą. I przychodzi okropny moment, gdy zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, co naprawdę zrobiłyśmy. Niezależnie od tego, jakim politycznie poprawnym słowem nazwiemy aborcję. W tej jednej sekundzie zaczynamy sobie zdawać sprawę, że dokonaliśmy najbardziej nienaturalnego czynu. Zabiłyśmy swoje własne dziecko.

To tak, jak włożenie swej własnej ręki w ogień i trzymanie jej tam. Wszystko w twoim organizmie krzyczy, żeby uciekać. I to jest dokładnie to, co robimy. Przez resztę naszego życia uciekamy. Gdyby to jednak tylko było możliwe! Ale nie jest. A przyczyną, dla której nie jest to możliwe jest fakt, że mamy martwe dziecko. Nie jest to wcale inaczej, niż w sytuacji, gdy dziecko zmarło w jakikolwiek inny sposób. To, że my współpracowałyśmy w zabiciu dziecka nie powoduje wcale, że jest ono choć trochę mniej martwe.

Gdy ktoś bliski umiera, człowiek przechodzi przez pewien proces opłakiwania go i żalu. Ten proces jest także częścią syndromu proaborcyjnego. „Silent scream” („Cichy krzyk”, nawiązanie do dokumentalnego filmu pokazującego aborcję sfilmowaną przez ultrasondę) pokazuje nam dziecko krzyczące milcząco, gdy umiera w agonii. Ale my, proaborcyjne matki, także jesteśmy w agonii. Ale nie tylko milczymy, ale jesteśmy niewidzialne. Niektóre nawet podwójnie niewidzialne, bo pozornie radzimy sobie tak dobrze. Każda z nas wybrała aborcję dla tysiąca przyczyn, aby nasze życie się nie zmieniło. Największą ironią losu jest to, że od momentu śmierci naszego dziecka nasze życie na tysiąc sposobów jest odmienione.

Jeżeli jesteś kobietą 35-letnią, lub młodszą, statystyki mówią, że masz 43% szans, że miałaś co najmniej jedną aborcję. Jesteśmy wszędzie. Jesteśmy twoimi matkami, babciami, siostrami, siostrzenicami, przyjaciółkami i koleżankami. Jesteśmy wszędzie dookoła. Wiele z nas jest tutaj, teraz. Każdy z was, kto słyszy teraz moje słowa, zna kogoś, kto miał aborcję. Jak myślisz inaczej, to tylko dlatego, że jeszcze nie wiesz, kto ją rzeczywiście miał.

Każdy, kto dopuścił się aborcji na własnym dziecku, zostaje skazany na dożywotnie życie z syndromem proaborcyjnym. Zapieranie się tego wcale nie spowoduje, że kraty tego więzienia zniknął. Ale jest możliwość wyjścia z tego więzienia. Jest to pewien proces uzdrowienia. I ważnym i koniecznym elementem tego procesu jest nazwanie imieniem dziecka, które zmarło i rozpoczęcie opłakiwania go. Ja nazwałam swojego syna Gabriel.

Jakiś rok po tym jak mój proces powrotu do zdrowia się zaczął, zobaczyłam młodą mamę, której syn, niesiony na rękach, uderzył się w głowę. Miał on roczek i w drzwiach szarpnął się i uderzył we framugę drzwi. Zaczął rozdzierająco płakać, jak tylko roczne dziecko płakać potrafi. Mama go przytuliła, roztarła mu guza i powiedziała: „Tak mi przykro, tak mi bardzo przykro, że uderzyłeś się w główkę” i ten potworny płacz natychmiast ustał. Niewiele wtedy o tym myślałam, ale podświadomość to zarejestrowała i jak wieczór wróciłam do domu, to mnie to dopadło.

Jakieś osiem godzin później byłam w swym mieszkaniu, na kolanach, na podłodze i płacząc mówiłam: „Gabriel, mamusi jest tak przykro, tak bardzo przykro.” Nie macie pojęcia, co to za uczucie. Więc teraz znacie ten mały brudny sekret, jaki jest za drzwiami z napisem „wybór”. Dziecko nie jest jedyną osobą, która umiera. Duża część duszy jego matki umiera wraz z nim.

Pozornie wygląda na to, że przed tym podium stoję tutaj sama, ale jak spojrzycie oczami waszego serca, zobaczycie, że obok mnie stoi wysoki, przystojny, młody, dwudziestopięcioletni mężczyzna. Ma on na imię Gabriel i jest on tym mężczyzną, którym byłby mój syn, gdyby jego matka nie uczyniła wyboru, żeby go zabić. Chciałabym, byście pomogli mu, pomogli mnie, pomogli nam tak zrobić, żeby aborcja była nie tylko nielegalna, ale by była rzeczą wprost nie do pomyślenia. Dziękuję.”

Wednesday, January 03, 2007

Kiedyś trzeba wydorośleć i zacząć w końcu myśleć.

Kiedy byłem małym chłopcem (no, może średnim), bardzo lubiłem słuchać bluesów Tadeusza Nalepy. W jednej ze swych piosenek śpiewał on:

Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem, hej,
Wziął mnie ojciec, wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł:
Najważniejsze co się czuje,
Słuchaj zawsze głosu serca, hej!

Kiedy byłem, kiedy byłem dużym chłopcem, hej,
Wziął mnie ojciec, wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł:
Głosem serca się nie kieruj,
Tylko forsa ważna w życiu jest!

Wicher wieje, wicher słabe drzewa łamie, hej,
Wicher wieje, wicher silne drzewa głaszcze, hej,
Najważniejsze to być silnym,
Wicher silne drzewa głaszcze, hej!

Oczywiście Nalepa chciał tu odegrać rolę cynika, ale wszyscy wiedzieliśmy przecież, że to tylko poza. Że tak naprawdę lepiej jest kierować się sercem. Lepiej w moralnym znaczeniu tego słowa. Człowiek uczciwy, dobry chrześcijanin, dobry humanista, człowiek „dobry” kieruje się sercem. Ludzie źli, obojętni na krzywdę innych, interesowni kierują się wyrachowaniem i zimną kalkulacją.

Niedawno w księdze gości przyjaciel, którego poznałem na jakimś forum i zaprosiłem na moją stronę, wpisał takie słowa:

"Witam.

co do zdjęć tych dzieci. uważam że nie sa to jeszcze dzieci, bo gdzieś czytałem że dziecko jako człowiek w łonie matki jest około 4,5,6 miesięcy a te zdjęcia nie sa z tego okresu ciąży więc są to embriony ( chyba ze myle pojęcia ) albo zarodek który nie jest jeszcze człowiekiem. a i nie każdy zarodek przybiera od razu rozpoznawalną postać człowieka , a te zdjęcia są wybrane z pośród kilku tysięcy innych. i dlatego nie uważam ze to są dzieci, za martwe dzieci uważam te porzucone na śmietnikach lub urodzone i zabite zaraz. jestes religijny i napewno nie zgodzisz sie z tym co pisze ale trzeba też podejść obiektywnie do tego."

Podpisano: Dr. West.


Właśnie. Jak to jest z tymi nienarodzonymi dziećmi? Jasne, że nikt z nas nie jest za zabijaniem dzieci, ale przecież środki wczesnoporonne nie zabijają dzieci, ale embriony, czy zarodki, czy jak kto chce, niech to sam nazwie, prawda? A ja jestem nieuczciwy, zamieszczając link do zdjęć ukazujących skutki aborcji dzieci (zarodków?) w dwudziestym tygodniu ciąży.

Czy tak jest rzeczywiście? Spróbujmy tu pomyśleć logicznie. Prawo cywilne mówiące o ochronie zwierząt, karze nie tylko za zabicie dorosłego osobnika, ale i nienarodzonego. Ustawa chroniąca w prawie amerykańskim orła, który jest symbolem tego kraju, karze tak samo za zabicie dorosłego ptaka, jak i za zniszczenie jajka. Logiczne, bo skoro mamy chronić jakiś gatunek zwierząt, to musimy je chronić na każdym etapie jego rozwoju. Gdybyśmy zniszczyli wszystkie orle jajka, to nic by nam nie dało najlepsze nawet prawo chroniące dorosłe osobniki. Żaden z nich by się bowiem nie wykluł.

Oczywiście, że dopiero co zapłodniona komórka nie wygląda jak dziecko. Oczywiście, że patrząc na nią nie mamy żadnych emocji. Jeżeli już jakieś, to obrzydzenie. Nie każdy może patrzeć na takie „flaki” i „bebechy”. Nie każdy uważa biologię za pasjonujący temat. Ale tu nie chodzi o to, co czujemy, ale o to, czym taka komórka jest.

Gdy policja przychodzi na miejsce zbrodni, szuka śladów. Zbiera z ubrania ofiary włosy, próbki zabrudzeń itd. Gdy są one pochodzenia organicznego, bada ich DNA. W ten sposób można z całą pewnością określić, czy ta krwawa plamka to krew napastnika, czy krew z przygotowanego kurczaka z poprzedniej niedzieli. Czy to włos napastnika, czy psa, z którym ofiara bawiła się wczoraj. DNA jednoznacznie określa nam gatunek osobnika.

Komórka ludzka od poczęcia ma ludzkie DNA. Nie jest niczym innym, niż człowiek. Oczywiście, że w rozwoju człowieka dzielimy nasze życie na różne okresy. To fakt, że jesteśmy w pewnym okresie embrionami. Jesteśmy też dziećmi, młodzieńcami, ludźmi dorosłymi i starcami. I co z tego wynika? Czy dlatego, że embrion nie wygląda jak młodzieniec, to znaczy, że mamy prawo decydować o jego życiu? Czy dlatego, że nie odczuwa bólu, że nie płacze, że nie ma jeszcze rozwiniętego systemu nerwowego, to jego życie jest mniej wartościowe? Jak więc określamy wartość ludzkiego życia?

Utylitaryzm, jeden z poglądów filozoficznych wyznawanych przez Spartan i nazistów, uczy, że wszystko jest moralne, co w wyniku przynosi więcej dobrego niż złego. A ponieważ sami utylitaryści (czy utylitarianie) decydują, co jest dobrem, a co złem, mogą sami układać sobie kodeksy moralne. Dla Spartan kalekie dziecko nie miało wartości, więc moralne było jego zabicie. Dla nazistów Żydzi, Cyganie, Słowianie nie mieli żadnej wartości. No, może wartość zwierząt roboczych i naturalnego surowca. Można ich było zaprząc do roboty, zanim się ich zabiło, a po zabiciu przerobić na mydło. Ale nasza cywilizacja, chrześcijańska cywilizacja nauczyła nas czegoś innego.

Bóg stał się człowiekiem, by być jednym z nas, ale przez to myśmy się stali Jego braćmi. Abyśmy z Synem mogli mówić „Abba”, „Ojcze” Bogu Ojcu. Byśmy mogli powtórzyć za świętym Janem: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy.” (1 J 3,1a). Ale przez ten czyn życie ludzkie nabrało niesamowitej wartości. Bóg nie został aniołem, nie został Serafinem, Cherubem, nie został lwem, smokiem, drzewem, słońcem ani żyrafą, ale został człowiekiem. Pokazał nam, że to życie człowieka warte było tyle, że On postanowił je zbawić. Dlatego nie mamy prawa nikogo tego życia pozbawiać. Nawet tej osoby, która na razie jest tylko jedną komórką.

Biblia pokazuje nam piękną scenę, gdy Maryja z nienarodzonym Jezusem odwiedza swą krewną, Elżbietę, która także jest dopiero w ciąży, a ta mówi:

Wydała ona okrzyk i powiedziała: Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. (Łk 1,42-44)

Ani Jezus, ani Jan jeszcze się nie narodzili, ale Biblia wyraźnie mówi o nich jako o osobach: O naszym Panu i o dzieciątku. I o ile wiemy, że Jan miał już ponad trzy miesiące od poczęcia, to Jezus najprawdopodobniej był tylko „embrionem”, czy „zarodkiem”. Ciągle był naszym Panem, Bogiem, stwórcą całego wszechświata.

Ale ponieważ jednak ludzie jednak kierują się uczuciami bardziej, niż logiką, dlatego też link do zabitych, nienarodzonych dzieci pokazuje właśnie to: Nienarodzone dzieci. Dzieci, które już mają rączki, nóżki, które cierpiały, gdy je zabijano, odczuwały niesamowity ból. Chcę je pokazać, by zaszokować. By przez odczucia zmusić do myślenia. By wyrwać niektórych z ich stanu błogiej ignorancji, w którym to stanie zaprzeczają niezaprzeczalnym faktom: Nienarodzone dziecko, nie narodzony embrion i nienarodzona, zapłodniona ludzka komórka jest CZŁOWIEKIEM.
Nie dlatego więc Kościół, i nie tylko Kościół, broni każdego życia, że dzieci są śliczne, wzruszające, pachnące i słodkie. Nie na tym polega tego życia wartość. Wartość dziecka kalekiego, chorego, przykutego do wózka, nienarodzonego, wartość człowieka starego, ubogiego, mądrego, wpływowego, wartość każdego człowieka wynika z czegoś zupełnie innego.

Jak wszyscy odwiedzający tę stronkę już pewnie wiedzą, moja córeczka urodziła się w 24. tygodniu ciąży. Była mniejsza, niż niektóre z tych zabitych dzieci, do których jest link na mojej stronie. Nikt mi nie powie, że nie była ona człowiekiem. Nikt mi też nie powie, że jest jakakolwiek różnica między dzieckiem, które jest jeszcze pod sercem u mamy, a dzieckiem, które się już urodziło. Nikt i też nie powie, że człowiekiem jest się od dwudziestego, czy dziesiątego, czy czterdziestego tygodnia od poczęcia. Tym człowiekiem bowiem albo się jest od początku, albo nie jest się nim nigdy.

A nawet, gdyby tak miało być, że człowiekiem się stajemy w którymś dniu po poczęciu, to gdy nie wiemy z całą pewnością kiedy się to staje, jakie mamy prawo podejmować ryzyko? Czy, gdy firma budowlana ma wysadzić stary drapacz chmur i nie jest pewna, czy wszyscy go opuścili, na wszelki wypadek odpala dynamit? Czy, gdy jesteśmy na polowaniu i usłyszymy głosy i trzask gałęzi, ale nie jesteśmy pewni, czy to nasi towarzysze, czy dzika zwierzyna, pociągamy za cyngiel? W każdej z takich sytuacji wolimy być zbyt ostrożni, by nie zranić, czy nie zabić przypadkowo innego człowieka. W każdej, z wyjątkiem aborcji.

Rozumiem, że Dr. West nie jest człowiekiem wierzącym, skoro napisał pod moim adresem: „jesteś religijny i na pewno nie zgodzisz się z tym co piszę”, ale mówi on też, że: „trzeba też podejść obiektywnie do tego”. A ja niczego innego tutaj nie robię. Bowiem skoro obiektywnie życie ludzkie ma obiektywnie jakąkolwiek wartość, to ma ją zawsze. Niezależnie od tego, czy to życie embriona, czy dziecka, czy laureata Nobla, czy kaleki, czy Murzyna, czy Żyda, czy mnie i Ciebie. Jedyną alternatywą jest tutaj utylitaryzm, hedonizm, relatywizm i indyferentyzm. Jeżeli jednak tak ma być, to żaden z nas nie powinien się czuć bezpiecznie. Jeżeli nie możemy obronić życia najsłabszych z nas, to jest to tylko kwestia czasu, kiedy z katów sami staniemy się ofiarami.

Kto tu jest winien? Rzecz o władzy i logicznym myśleniu.

Wiele się ostatnio mówi o Arcybiskupie Stanisławie Wielgusie. Nie będę tu dodawał swoich uwag i spekulacji na temat tego, czy był on informatorem bezpieki, czy nie, bo nie znam żadnych faktów związanych z życiem księdza biskupa. Chciałem jednak napisać o czymś innym. O zupełnym zidioceniu ludzi, którzy mają poważne problemy z jakimkolwiek logicznym myśleniem.

Jest rzeczą bezsporną, że władza w PRL-u skaperowała wielu agentów, informatorów i współpracowników. Ale co tu jest przyczyną, a co skutkiem takiej sytuacji? Kto jest tu promotorem, kto ofiarą? Kto czerpał z tego pieniądze, kto był zaszczuty i zmuszony do współpracy? Czemu oburza nas fakt, że ktoś był agentem, a nie oburza nas to, że ktoś tego agenta skaperował?

Każdy człowiek, który był ze swego wyboru częścią kierownictwa, czy aparatu bezpieczeństwa tego nieludzkiego systemu jest po stokroć gorszą kanalią, niż jakikolwiek informator zmuszony do współpracy. Łatwo nam teraz oceniać ludzi, którzy mają jakiekolwiek teczki, podpisali jakikolwiek dokument, jak my nie byliśmy w takiej sytuacji. Nie dało się dostać paszportu bez rozmowy z oficerem SB, nie dało się go zwrócić bez tej rozmowy. A zwrócić trzeba było zaraz po przyjeździe. A wyjazdy księży były potrzebne. Oni informowali Zachód o sytuacji w Polsce, oni uczyli się tam, jak powinien wyglądać świat i wolny Kościół, ich poznawali tam inni księża i biskupi. To dzięki studiom we Włoszech, dzięki zaangażowaniu na Soborze, dzięki kontaktom z innymi księżmi i biskupami Karol Wojtyła mógł zostać następcą Świętego Piotra. Takich wyjazdów potrzebował także abp. Stanisław Wielgus.

Dzisiaj mamy w Polsce taką sytuację, że ci, którzy pisali notatki ze spotkań z informatorami, którzy żyli sobie jak u Pana Boga za piecem współpracując z reżimem, dalej żyją lepiej, niż inni emeryci, a ci, których w jakiś sposób zamieszano w współpracę z nimi, muszą się tłumaczyć. Co potwierdza tylko, że ta współpraca była niemoralna, ale też jeżeli współpraca jest niemoralna, to ten, z którym współpracujemy, nie jest gorszy od tego, którego on do współpracy zmusił? Czy gorszy jest szatan, czy grzesznik, który uległ szatanowi? Często nie wiedząc nawet o tym?

Kościół nas uczy, że aby jakiś grzech był śmiertelny, muszą zostać spełnione trzy warunki: Musi dotyczyć ważnej obiektywnie sprawy, czegoś istotnego, czegoś, co może mieć wpływ na nasze zbawienie. Musi być popełniony świadomie. Musi też być popełniony przez kogoś, kto wie, że popełnia grzech. Jeżeli jakikolwiek z tych warunków nie jest dopełniony, nie możemy mówić o śmiertelnym grzechu. Jednak w sytuacjach kontaktów oficer bezpieki-jego ofiara, to właśnie oficer spełnia te trzy warunki. Wiedzieli oni dobrze, że ich działalność powoduje łamanie ludzkich losów, więzienie niewinnych ludzi. Robili to świadomie, za pieniądze, dla własnych korzyści. Ofiary często nawet nie zdawały sobie sprawy, że rozmawiając chwilę przy odbiorze paszportu stają się „informatorami bezpieki”. Teraz to na tych ostatnich rozpętano nagonkę, ci pierwsi muszą się pokładać ze śmiechu.

Ojciec mojego kolegi z liceum, przez wiele lat więcej zarabiał na handlu własnymi samochodami, niż mógł zarobić oficjalnej pensji. Corocznie dostawał przydział na nową Skodę i po roku sprzedawał ją za cenę równą 150% tego, co zapłacił za nową. To jeden z przykładów przywilejów, jakie mieli ludzie związani z władzą. Wielu z nich do dziś odcina kupony od zysków z tamtych lat, a ich ofiary są napadane.

To, że Kwaśniewski jest uważany przez 60% Polaków za wspaniałego prezydenta powoduje u mnie odruch wymiotny. Jestem chory, jak czytam podobne statystyki. Równocześnie Kaczyński ma kilkanaście procent pozytywnych głosów. Nie chcę tu pisać felietonów politycznych, ale jakaś sprawiedliwość się tym ludziom należy. To Kwaśniewski i jego koledzy byli tymi, którzy tworzyli system komunistyczny. To on był ministrem w tym rządzie, który łamał ludzi, zmuszał do podpisywania świstków, które teraz straszą ludzi przez całe lata. To tacy jak Kwaśniewski, Miller, Jaruzelski i cała reszta tej bandy robili wszystko, by nie dopuścić do niepodległości Polski, bo w tamtym układzie im było dobrze. Dla nich tam był raj.

Oni, wyjeżdżając, nie musieli nic podpisywać, bo oni nie prosili o swoje paszporty. Oni byli tymi, którzy je dawali innym. Oni byli źródłem zła, nie jego ofiarami. Oni nie pisali notatek z pobytu za granicą, oni te notatki czytali. Oni prowadzili politykę taką, by przypadkiem nie dopuścić do wolności, wyborów, niezależności Kościoła itd., itp.

Teraz ludzie, którzy wywalczyli nam wolność, czy to przez działalność polityczną, czy przez moralne nauczanie, są atakowani przez te same osoby, którym było za komuny dobrze. Którym się tęskni za starym układem. A głupi motłoch temu tylko przyklaskuje.

Jaka jest zasługa Kwaśniewskiego, że był wybierany przez dwie kadencje i nie miałby problemów z wyborem na trzecią? Że ma sztuczną opaleniznę, gada po angielsku i ma (według niektórych) atrakcyjnie wyglądającą żonę? Co takiego osiągną dla Polski? Chyba to, że pokazał, że nie trzeba tracić nadziei. Jak się straci posadkę w rozpadającym się reżimowym systemie, można wszystkich ogłupić, stać się bezpartyjnym prezydentem wszystkich Polaków i dalej trwać mocno przy żłobie. A żeby swym ofiarom zamknąć buzie, wystarczy dalej na nich napadać, oskarżać ich i atakować. Kwaśniewski jako były minister sportu rządu PRL wie, że najlepszą obroną jest atak.

Kaczyńscy nie mają takiego wyglądu, jak niektórzy inni politycy, nie wychodzą im z ust zdania gładkie, jak kluski do karmienia gęsi, więc motłoch nie lubi Kaczyńskich. Co tam historia, co tam fakty. Teraz nikt nie jest w stanie się skupić, żeby przeczytać taki długi tekst, jak ten, więc kto by tam pamiętał, co było dwadzieścia, czy czterdzieści lat temu. Jak nagłówek notki na czyimś blogu powie, że ten i ten to agent, żyd, informator, to jest to dla wielu więcej, niż potrzebują do ukształtowania sobie swojej o nim opinii. Mnie tylko smutno, że naród, który kiedyś był uważany za taki mądry, tak jakoś ostatnio nam zgłupiał.