Tuesday, October 25, 2005

Orędzie z Medjugorie, 25.X.2005


"Dziatki, wierzcie, módlcie się i kochajcie, a Bóg będzie blisko was. Obdarzy was wszystkimi łaskami, o które Go prosicie. Jestem darem dla was, bowiem Bóg, z dnia na dzień, pozwala mi być z wami i kochać każdego z was niezmierną miłością. Dlatego, dziatki, w modlitwie i pokorze otwórzcie wasze serca i bądźcie świadkami mojej obecności. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie."

Monday, October 24, 2005

Prawdziwa wolność

Czym jest prawdziwa wolność? Gdyby przeprowadzić badanie opinii społecznej na ten temat, jestem przekonany, że większość ludzi odpowiedziałaby, że prawdziwa wolność polega na tym, że nie istnieją żadne ograniczenia, prawa i bariery i każdy robi to, na co ma ochotę. Każde ograniczenie bowiem zniewala człowieka.

Jest to dość powszechny pogląd i taka forma wolności zapewne istnieje, ale jest ona niedoskonała. Jest to taka „gorsza”, niższa forma wolności. Co więcej, nie może być powszechna, dostępna dla każdego, gdyż powoduje niewolę pewnej grupy ludzi. To taka pułapka logiczna, jak w przypadku tolerancji. Ludzie tolerancyjni tolerują teoretycznie wszystko i wszystkich, z wyjątkiem osób, które mówią im, że to, co robią jest obiektywnie złe i niemoralne. Wtedy nagle ich tolerancja znika i zaciekle atakują osobę o takich „nietolerancyjnych” poglądach. Udowadniają przy okazji, że sami też wcale tolerancyjni nie są.

Podobnie jest z wolnością. Gdyby tak rozumieć wolność, to musiałoby to doprowadzić do sytuacji, gdy jedna grupa ludzi wykorzystywałaby inną, słabszą i mniej przebojową. Historia ludzkości pełna jest przykładów takiego rozwoju wypadków. Dlatego to właśnie państwa mają prawa broniące interesów wszystkich swych obywateli. Prawdziwa wolność to musi być taka forma wolności, która po zastosowaniu jej w praktyce, przynosiłaby korzyści każdemu bez wyjątku człowiekowi.

Do tej pory chyba wszystko jest jasne i logiczne. Jest naturalną rzeczą, że mniejszości narodowe, ludzie o innym kolorze skóry, kobiety czy osoby w podeszłym wieku muszą mieć ochronę prawną państwa. Nikomu nawet nie przychodzi do głowy, że jest to ograniczenie wolności. Bez takich praw mielibyśmy po prostu do czynienia z anarchią.

Niestety, gdy chodzi o inne aspekty naszego życia, już nie widzimy tak łatwo potrzeby istnienia praw. Mam tu na myśli prawa dotyczące naszej moralności. Te, jeżeli coś ograniczają, uważamy bezwarunkowo za ograniczenie wolności. Uważamy, że to, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami naszej sypialni, nie powinno nikogo ani obchodzić. Zwłaszcza polityków, ale także Kościoła. Niestety jednak to, co robimy za tymi drzwiami, wcale nie jest tylko naszą sprawą. Ma to wpływ na cale społeczeństwo. Jednak nawet, gdyby miało tylko wpływ na nas samych, ciągle Kościół miałby obowiązek uczyć nas o tym negatywnym wpływie.

Mówienie, że jest inaczej, to trochę tak, jak by powiedzieć, że nie życzymy sobie, żeby nas budzono, gdy jesteśmy w nim sami i śpimy w płonącym domu, Co kogo obchodzi, że zginę? To moja sprawa. Tym bardziej, że mam cudowny sen i strażacy mogliby mi go przerwać. Bez sensu? Oczywiście. Tak, jak bez sensu jest mówienie, żeby się nie wtrącać do życia grzesznika. On jeszcze bardziej „śpi w płonącym domu” i nawet, jak jego sen może rzeczywiście być bardzo przyjemny, to przerwanie go wyjdzie mu naprawdę na zdrowie.

Dwa bardzo często używane przykłady dla zilustrowania prawdziwej wolności, to rybka i pociąg. Rybka widząc ludzi chodzących po pokoju mogłaby pomyśleć, ze akwarium jest wiezieniem i tak naprawdę będzie wolna dopiero wtedy, gdy wyskoczy z wody. Oczywiście, gdyby tego spróbowała, przepłaciłaby to życiem. Pociąg także, zazdroszcząc innym pojazdom, gdyby opuścił „ograniczające” go tory, utknąłby bezużytecznie w piachu. Ani woda więc nie ogranicza rybki, ani tory pociągów. Są to niezbędne rzeczy, umożliwiające im szczęśliwe egzystowanie.

W dziedzinie naszego fizycznego świata widzimy to wszystko. Latanie jak ptak jest może pociągające dla wielu, ale ci, którzy chcą tego spróbować, sami się zupełnie dobrowolnie „zniewalają”. Czy to będzie spadochron, czy lotnia, gumowa linka przyczepiona do nogi, czy szybowiec, każdy z tych, którzy zazdroszczą ptakom sam sobie robi ograniczenia. Nikt, poza samobójcami, nie wychodzi po prostu na wysoki budynek i nie skacze machając szybko rękami.

Konstruktor pociągu wie, że jego dzieło, aby funkcjonować prawidłowo, musi mieć odpowiednie tory. Inne urządzenia także mają swoje instrukcje obsługi, pełne wskazówek mających za zadanie pomóc nam jak najwięcej skorzystać z możliwości tych urządzeń. Nie negujemy zakazu wrzucania podłączonej do prądu suszarki do włosów do wanny pełnej wody. Zwłaszcza, gdy my w tej wodzie siedzimy. Ani suszarka, ani my nie przeżylibyśmy takiego eksperymentu.

Dlaczego więc nas zawsze tak dziwią prawa w dziedzinie moralności? Dlaczego z uporem godnym lepszej sprawy upieramy się, że są one ograniczeniem naszej wolności? Człowiek składa się z ciała i duszy. Ciało podlega prawom fizycznym, ale i dusza podlega pewnym prawom. Są one ważniejsze nawet od tych fizycznych, bo determinują gdzie spędzimy wieczność. W naszym więc interesie poznanie tych praw, zrozumienie ich i stosowanie w naszym życiu.

Bóg jest naszym „konstruktorem”. Stworzył nas i cały otaczający nas wszechświat. Przez swe objawienie na przestrzeni wieków, Biblię i Kościół dał nam „instrukcję obsługi”, żebyśmy mogli funkcjonować bez zgrzytów i zgodnie z naszym przeznaczeniem. Wszystkie te przepisy i nakazy w dziedzinie moralnej nie są po to, żeby nam zepsuć zabawę, ale żebyśmy mogli być szczęśliwi. Jako indywidualne osoby i jako całe społeczeństwa.

Zobaczmy tylko, do czego doprowadziła cała ta „rewolucja seksualna”. Rozbite domy, rozwody, miliony dzieci bez ojca, przemysł pornograficzny, przynoszący miliardy dolarów zysku i niszczący miliony istnień. Pornografia nie jest niewinną zabawą. Nikt „ normalny” nie postanawia, że zostanie gwiazdą filmów porno. Są to osoby złamane, zmuszone do tego szantażem, głodem narkotykowym, zastraszeniem. Osoby zdesperowane, niepotrafiące zobaczyć innego wyjścia ze swej sytuacji. A osoby oglądające porn ponoszą za to moralną odpowiedzialność. Gdyby bowiem nie było odbiorców pornografii, nie byłoby i samej produkcji.

Z drugiej strony miliony rodzin cierpi, gdy mają ojca, brata czy syna uzależnionego od pornografii. Kosztuje to rodzinę finansowo i powoduje problemy w pozamaterialnej sferze. Żona mająca męża uzależnionego od pornu nie tylko jest zdradzana wirtualnie, ale najczęściej także faktycznie mąż jej nie jest jej wierny i traktuje ją jak przedmiot, nie jak człowieka. Pornografia upadla ludzi.

Jeżeli zaś chodzi o całe społeczeństwa, to sami widzimy skutki tej „rewolucji”. Europa się wynaradawia i staje się Eurabią. Miasta, gdzie jeszcze 20 lat temu za każdym czlowiekiem o innym kolorze skóry wszyscy się oglądali, stają się miastami, gdzie biali zaczynają być mniejszością. Włosi, naród o najmniejszym przyroście naturalnym spośród krajów europejskich, przestanie istnieć za 150 lat. Inne narody zaraz po nich. Powstaną inne, nie wątpię. Ale nasza, judeochrześcijańska cywilizacja rozpada się na naszych oczach.

Co dziwniejsze i smutniejsze zarazem, my sami jesteśmy tego przyczyną. To kraje europejskie głośno i wyraźnie domagają się wyrzucenia Boga z życia publicznego. Domagają się „praw człowieka”, które tego człowieka unicestwiają. Równocześnie napływa ludność arabska mająca silne poczucie istnienia Boga, dla której nie tylko nie ma „rozdzielności” wiary i życia codziennego, ale także dla tej wiary gotowi są zginąć.

Co zatem się stanie? Nie wiem. Nie jestem prorokiem. Jestem zresztą umiarkowanym optymistą. Uważam, że Bóg kontroluje wszystko. Święty Paweł napisał:


Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska, aby jak grzech zaznaczył swoje królowanie śmiercią, tak łaska przejawiła swe królowanie przez sprawiedliwość wiodącą do życia wiecznego przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego.
(Rz 5, 20b-21)

Ostatnie wybory są też chyba tego przykładem. Tylu było „pewnych” kandydatów. Kandydat komunistów, jak wreszcie ogłosił, że jednak wystartuje, miał takie poparcie, że niemalże był już mieszkańcem pałacu prezydenckiego. Nie dotrwał nawet do samych wyborów. I później, gdy już było wiadomo, że będzie to rozgrywka między Kaczyński i Tuskiem, temu pierwszemu też nie dawano wielu szans. Wygrał jednak zdecydowanie.

Uważam więc, że wszystko jest możliwe. Ja nie piszę o polityce. Ja piszę o wierze. Przykład wyborów podałem tylko jako ilustracje, że w życiu często niemożliwe staje się rzeczywistością. Historia jest pełna takich przykładów. I nawet, jak historia tak naprawdę nigdy się nie powtarza, to z pewnością lubi się ona rymować.

Prawdziwa wolność zatem to wolność do wyboru tego, co moralne. Tylko taki wybór uniezależni nas od ograniczeń, skaleczeń, chorób i śmierci. Tylko taki wybór uczyni nas naprawdę wolnymi. Nie jest jeszcze za późno na zmianę i jestem przekonany, że Łaska rozlewa się obficie nad nami. Młodzi ludzie są wspaniali i rośnie nam cała rzesza radykalnych chrześcijan. A tylko radykalny chrześcijanin może być człowiekiem wolnym i szczęśliwym.

Natomiast wolność z tej popularnej definicji tego słowa, wolność prowadząca do anarchii, gdy zaaplikowana do naszego życia duchowego, musi doprowadzić do łez, rozczarowań, rozpadu rodziny i całych społeczeństw i w końcu do samounicestwienia. Musimy więc zaufać Bogu. On dokładnie wie, jak zrobić człowieka szczęśliwym. Zna nas dużo lepiej, niż my sami i na zaufaniu do Niego na pewno nie stracimy. A zyskać możemy prawdziwą wolność, szczęście i życie wieczne przy Jego boku.

Friday, October 21, 2005

On ich zapytał: Czyj jest ten obraz i napis? (Mt 22,20)

W ostatnią niedzielę była interesująca Ewangelia. Opisuje jedną z tych scen, kiedy to faryzeusze przypuszczali, że znaleźli doskonałą zasadzkę, w którą złapią Jezusa. Wymyślili pytanie tak skonstruowane, że bez względu na to, jak On odpowie, myśleli, wpadnie w zastawione sidła. Cóż, nie wierzyli oni, że Jezus jest Bogiem, nie wiedzieli więc, że nie mają szans na odniesienie sukcesu.

Samo pytanie brzmiało:
Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? (Mt 22,17b). Myśleli, że jak Jezus powie, żeby płacić, oskarżą go o kolaborację z okupantem i straci wiele w oczach ortodoksyjnych Żydów, a jak powie, że nie, to doniosą przedstawicielom Rzymu, że namawia do rebelii. Czyli sytuacja bez wyjścia: Tak źle i tak niedobrze. To jest takie „standardowe” tłumaczenie tego tekstu. Używa się go także czasem do uzasadnienia obowiązku płacenia podatków przez chrześcijan. Jezus bowiem odpowiedział tak:

Pokażcie Mi monetę podatkową! Przynieśli Mu denara. On ich zapytał: Czyj jest ten obraz i napis? Odpowiedzieli: Cezara. Wówczas rzekł do nich: Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga.
(Mt 22, 19-21)

Ja jednak uważam, że ta historia wcale nie jest o podatkach. W ogóle nie mówi o finansach, pieniądzach i obowiązkach wobec Ojczyzny. Mówi ona o tym, kto jest naszym Panem. Komu służymy. Czyim dzieckiem jesteśmy. Czyj obraz my w sobie nosimy.

Jestem przekonany, że Jezus mówiąc o „obrazie i napisie”, a raczej obrazie i imieniu, bo to właśnie mówił ten napis, nawiązuje do Księgi Rodzaju. To właśnie tam, na samym początku, czytamy, że:
Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. (Rdz 1,27).

Wątek „obrazu” i „imienia” przewija się później przez całą Biblię. Mamy jakby dwie rodziny ludzkie, dwie gałęzie rodzaju ludzkiego: Bożą i człowieczą. Tych, którzy są dziećmi Bożymi i tych, którzy sami sobie są bogami.

Pierwszy raz spotykamy się z tym już wśród dzieci Adama. Kain, mordując swego brata, odrzuca Boga. Służy tylko sobie. Adam, stworzony na obraz Boga, zbliża się ponownie do żony i Bóg mu daje jeszcze jednego syna, Seta. Set z kolei, mając swego syna, wzywa imienia Pana:


Setowi również urodził się syn; Set dał mu imię Enosz. Wtedy zaczęto wzywać imienia Pana.
(Rdz 4,26)

Widzimy więc wątek rodziny Bożej. Tymczasem wygnany Kain buduje miasto i nazywa je imieniem… Zobaczmy sami:

Kain zbliżył się do swej żony, a ona poczęła i urodziła Henocha. Gdy Kain zbudował miasto, nazwał je imieniem swego syna: Henoch. (Rdz 4,17)


Troszkę później znowu mamy wątek imienia. W historii z wierzą Babel ludzie postanowili:

Nuże, zbudujmy sobie miasto i wieżę, której szczyt sięgałby aż do nieba, i uczyńmy sobie imię, abyśmy nie rozproszyli się po całej ziemi! (BW, Gen 11,4)

Użyłem tłumaczenia Biblii Warszawskiej, gdyż Tysiąclatka zastąpiła słowo “imię” “znakiem”. Ludzie odrzucają Boga i chcą sami uczynić sobie imię. Chcą mieć swój, a nie Boży, „napis” na wierzy.

Przykładów jest więcej i pisałem już o tym w „Rozważaniach o Biblii”. Myślę jednak, że te, które podałem, wystarczająco ilustrują moją myśl.

Jak więc widzimy, Jezus, nawiązując do Tory, odwraca zupełnie pułapkę założoną na niego przez faryzeuszy. Pyta ich niejako: Co wam do tego, czy należy płacić, czy nie? Czemu mnie o to pytacie? Moje Królestwo nie jest z tego świata. Dlaczego martwicie się podatkami? Spójrzcie w swoje serca: Czyje imię jest w nich wypisane? Czy waszym bogiem jest Cezar, czy mamona, czy też Bóg prawdziwy? Czy za imieniem cesarza podążacie, czy za wołaniem Boga, które powinno być w waszych sercach?

Podatki trzeba płacić i ja na pewno nikogo do rebelii nie namawiam. Sam Święty Paweł powiedział:


Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga. Kto więc przeciwstawia się władzy - przeciwstawia się porządkowi Bożemu. Ci zaś, którzy się przeciwstawili, ściągną na siebie wyrok potępienia.[…] Oddajcie każdemu to, mu się należy: komu podatek - podatek, komu cło - cło, komu uległość - uległość, komu cześć - cześć.
(Rz 13,1-2,7)

Jezus jednak, jestem przekonany, miał zupełnie co innego na myśli. Gdy faryzeusze myśleli o podatkach, a raczej o przyłapaniu Jezusa, On chciał im ukazać, że martwią się nie tym, czym powinni. Każdy bowiem, kto chce to Królestwo osiągnąć, musi mieć „obraz i napis” prawdziwego Boga w swoim sercu. Gdyby byli oni obywatelami Królestwa Niebieskiego, dojrzeliby w Jezusie Mesjasza, a nie próbowaliby łapać Go w zasadzki i zgładzić.

A nauczka dla nas jest taka, że i my powinniśmy się bardziej martwić osiągnięciem Królestwa Bożego, niż naszymi codziennymi troskami. Bo one to właśnie bardzo często przesłaniają nam naszego Boga. A jeżeli bierzemy udział w glosowaniu, co każdy z nas powinien bezwarunkowo uczynić, głosujmy tak, jakby to Jezus był naszym prawdziwym Panem i Królem. Pamiętajmy i o tych Jego słowach:


Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.
(Mt 6:31-33)

Sama zaś niedzielna Ewangelia, przypominam, brzmiała tak:


„Wtedy faryzeusze odeszli i naradzali się, jak by podchwycić Go w mowie. Posłali więc do Niego swych uczniów razem ze zwolennikami Heroda, aby Mu powiedzieli: Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i drogi Bożej w prawdzie nauczasz. Na nikim Ci też nie zależy, bo nie oglądasz się na osobę ludzką. Powiedz nam więc, jak Ci się zdaje? Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? Jezus przejrzał ich przewrotność i rzekł: Czemu Mnie wystawiacie na próbę, obłudnicy? Pokażcie Mi monetę podatkową! Przynieśli Mu denara. On ich zapytał: Czyj jest ten obraz i napis? Odpowiedzieli: Cezara. Wówczas rzekł do nich: Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga.”
(Mt 22,15-21)

Faust

W ostatni weekend miałem „randkę” z moją córeczką. Pojechaliśmy sobie razem do opery. Wiktoria jest miłośniczką tego typu muzyki. Ja także chętnie słucham muzyki poważnej. Mało kto wie, ale jako dziecko sam śpiewałem w chórze chłopięcym krakowskiej filharmonii. Byłem nawet na tournee w Budapeszcie, Bratysławie i Wiedniu z „Pasją” Krzysztofa Pendereckiego. Do tego z powodu charakteru mojej pracy spędzam z dziećmi o wiele za mało czasu, więc była doskonała okazja, żeby troszeczkę to nadrobić.

Wiktoria wybrała „Fausta” Charlesa Gounoda, operę napisaną na podstawie sztuki Goethego pod tym samym tytułem. Ja, prawdę mówiąc, nie byłem zachwycony tym wyborem. Ona czytała Goethego, ja nie. Faust kojarzył mi się z jakimś diabłem, który dal komuś młodość w zamian za duszę. Coś tam słyszałem, że dzwoniło, ale nie wiedziałem, w którym kościele. Nawet kiedyś nie mogłem się pogodzić z faktem, że święta Faustyna ma takie „szatańskie” imię. Nie wiedziałem, czemu tak ją nazwano, a nie jakoś bardziej „po chrześcijańsku”.

Ponieważ jednak Wiktorii zależało na tej operze, zdecydowałem się jechać z nią i zobaczyć samemu, jak to z tym Faustem jest. Ewentualnie, pomyślałem, będzie temat do dyskusji po samym przedstawieniu. A czasu na dyskusję będziemy mieć wiele, bo opera była w Nashville. 700 kilometrów od naszego domu. Na szczęście w Nashville mieszkają nasi dobrzy znajomi, więc przynajmniej po samym spektaklu nie musieliśmy wracać, ale zostaliśmy u nich do następnego dnia.

Co do samej opery, to okazało się, że wszystkie moje wątpliwości wynikały tylko z mojego nieuctwa. „Faust” okazał się być nie tylko piękny muzycznie, co wiedziałem już wcześniej, ale samo libretto daje nam cudowne chrześcijańskie przesłanie. Co więcej, jest ono właśnie na temat Bożego Miłosierdzia. Nic dziwnego zatem, że żeńską formę imienia Faust dostała „sekretarka Bożego Miłosierdzia”. Teraz wszystko mi dokładnie pasuje.

Opera jest o starym lekarzu imieniem Faust, który pod koniec życia stwierdza, że nie miało ono żadnego sensu, nie znalazł dowodu na istnie nie Boga i wzywa szatana, jeżeli on tylko istnieje, aby się zjawił i spełnił jego życzenie. Pojawia się Mefistofeles i w zamian za duszę Fausta oferuje mu młodość, swoją służbę i piękną Małgorzatę.

Szatanowi nie chodziło wcale o Fausta. Wierzył on, że Faust i tak będzie jego. Ale Małgorzata była dobrą, kochającą Boga dziewczyną i szatan chciał użyć Fausta do złamania jej życia i pozbawienia jej możliwości zbawienia.

Dziewczyna odtrąca najpierw Fausta, teraz już młodego, przystojnego chłopca, ale skuszona klejnotami, zostaje po pewnym czasie jego kochanką. Gdy zostaje matką nieślubnego dziecka, w akcie rozpaczy zabija je. W więzieniu odwiedza ją Faust, wprowadzony przez Mefistofelesa i namawia do ucieczki, ona jednak nie widzi go nawet, rozmawiając z Bogiem i błagając Go o miłosierdzie. Małgorzata umiera i Mefistofeles triumfalnie pragnie porwać jej duszę, ale chór aniołów ogłasza, że została zbawiona.

Oczywiście nie zamieściłem w tym skrócie wszystkich wątków opery. Jest jeszcze motyw jej brata, żołnierza, który chcąc pomścić hańbę siostry wyzywa Fausta, ale ginie w pojedynku. Jest też wspaniała aria Mefistofelesa na temat służenia mamonie, jest parę innych cudownych scen. Główne przesłanie tej opery jest jednak takie: Bez względu na to, jak bardzo namieszamy w naszym życiu, jak wiele złego wyrządzimy, ciągle możemy uzyskać zbawienie. Musimy tylko uznać, że jesteśmy grzesznikami i prosić naszego Zbawiciela o litość.

Mefistofeles popełnił błąd w swej ocenie, bo oceniał to, co Małgorzata zrobiła. Bóg jednak jest miłosierny. Nie waży na wadze dobrych i złych uczynków i która strona „cięższa”, ta zwycięża. Całe szczęście. Bóg szuka niemalże pretekstu, żeby nas zbawić. Nie znaczy to, że odbiera nam wolną wolę, gdy Go świadomie odrzucamy, będziemy mieli to, na co zasługujemy. Ale Małgorzata błagała o miłosierdzie i to Bogu wystarczyło.

Piękna opera, a sama sztuka Goethego, która zawiera więcej jeszcze wątków, mówi nam nawet, że i Faust został zbawiony. W operze umiera on tuż po Małgorzacie i Mefistofeles dostaje jego duszę. Przynajmniej tak było w tej, którą widziałem w Nashville. Polecam więc serdecznie wszystkim Fausta. Mnie tak ta opera zafascynowała, że nawet nie wiedziałem, kiedy te 3 godzinki minęły.

Dodatkową zaletą był fakt, że w operze w Nashville nad sceną jest mały ekran, gdzie cale libretto było tłumaczone na angielski. Opera ta bowiem, jak to jest w zwyczaju, była śpiewana w oryginalnym języku, czyli po francusku. Można więc było dokładnie śledzić akcję, nie odrywając oczu od sceny i nie szukając w programie, co teraz się dzieje na scenie. Bardzo dobry pomysł. Jak oglądanie obcojęzycznego filmu z napisami. A libretto tej opery jest chyba nawet piękniejsze od samej muzyki, bo mówi nam o Bożym Miłosierdziu.

Thursday, October 13, 2005

Sądzimy bowiem, że człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę (Rz 3,28a)

Właśnie wróciłem z kościoła, gdzie usłyszałem, podczas liturgii słowa fragment listu Świętego Pawła do Rzymian mówiący o zbawieniu z wiary. Pisałem o tym już wielokrotnie, więc nic nowego dziś nie będzie. Myślę jednak, że jest to temat, do którego należy powracać.

Paweł mówi:
Sądzimy bowiem, że człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia nakazów Prawa. (Rz 3, 28). Werset użyty przez Marcina Lutra, aby uzasadnić jego doktrynę „Sola Fide”. Przykład na to, że tekst bez kontekstu jest tylko pretekstem do udowodnienia każdej tezy, jaką sobie sami założymy.

Luter posunął się do tego, że w swym tłumaczeniu Biblii dodał słówko „tylko” do tego wersetu, zmieniając całkowicie jego sens. Nie ukrywał nawet tego faktu, że słowa „tylko” nie ma w greckim oryginale, ale błędnie uważał, że jest ono konieczne dla zrozumienia intencji Świętego Pawła. Cóż, konieczne to ono jest do zrozumienia intencji Lutra, ale Pawła na pewno nie.

Intencje Świętego Pawła wyjaśnia sam kontekst. On to właśnie w następnym wersecie pisze:
Bo czyż Bóg jest Bogiem jedynie Żydów? Czy nie również i pogan? Zapewne również i pogan. (Rz 3,29). Czy więc chodzi tu Pawłowi o tak zwane „dobre uczynki”? Przecież te mogą sprawować wszyscy, Żydzi i poganie. Czemu więc Paweł ich rozgranicza? Robi to, bo mówi on o zupełnie innych uczynkach. To „pełnienie nakazów prawa” to wykonywanie obrzędów nakazanych przez prawo starotestamentowe. Konkretnie w tym przypadku chodzi o obrzezanie. Przeczytanie następnego werset nie pozostawia żadnych co do tego wątpliwości: Przecież jeden jest tylko Bóg, który usprawiedliwia obrzezanego dzięki wierze, a nieobrzezanego - przez wiarę. (Rz 3,30)

Luter więc zupełnie nie zrozumiał intencji apostola. Jego „wyjaśnienie” przez dodanie słówka „tylko” do wersetu 28. wypaczyło zupełnie jego sens. Prawdą jest bowiem, że wierzymy, że usprawiedliwienie osiągamy przez wiarę, a nie przez pełnienie nakazów prawa, ale nie tylko przez wiarę. Prawdziwy jest także ten werset z Listu Świętego Jakuba:
Widzicie, że człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary. (Jk 2,24) A więc słowa „tylko” i „wiara” rzeczywiście znajdują się razem w jednym z biblijnych wersetów, ale mają one do towarzystwa jeszcze inne malutkie słówko „nie”.

Jak wcześniej zaznaczyłem, pisałem już o tym nie raz, ale problem ten powraca w dyskusjach z braćmi odłączonymi na wielu chrześcijańskich forach. Nic dziwnego, bo jest to podstawa całego rozłamu chrześcijaństwa spowodowanego przez Lutra. Gdyby nie jego niezrozumienie nauki Pawła być może nie byłoby tego rozbicia, jakiego jesteśmy teraz świadkami. Nic dziwnego zatem, że bronią oni jak mogą interpretacji Lutra, używając przeróżnych pretekstów i pozorów, jak rozgraniczanie między „usprawiedliwieniem”, a „uświęceniem”. Usprawiedliwienie tylko przez wiarę, a potem uświęcenie przez nasze uczynki. Nie mogą przecież ignorować dziesiątków przykładów, jakie Biblia podaje, mówiąc o konieczności spełniania dobrych uczynków. Sama Biblia nie robi jednak takiego rozgraniczenia i według Niej i nauki Kościoła prawdziwa wiara i dobre uczynki jako wyraz żywej wiary są jak dwie strony tego samego medalu. Nie można ich rozłączyć. Uczynki bez wiary nie mają zbawczej mocy i sami siebie nie potrafimy zbawić, a wiara bez uczynków, jak mówi apostoł Jakub, jest jak ciało bez ducha. Tak samo martwa i bezużyteczna.

Dla nas jednak z tego tekstu powinna wypływać inna nauka. Mianowicie, że nie wystarczy się ochrzcić i zapisać do parafii, przyjąć sakramenty rzucić złotówkę na tacę. Te rzeczy są ważne, tak, jak ważne było obrzezanie w czasach Starego Testamentu, ale nie to nam daje zbawienie. Gdy nie mamy wiary, gdy nie wierzymy sercem, że zbawienie jest darem, jaki otrzymaliśmy od Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa przez Jego śmierć na Krzyżu i Zmartwychwstanie, to żadne rytuały nie będą miały dla nas znaczenia. Są one istotne, ale jako wyraz, znak naszej wiary. Bóg bowiem patrzy w nasze serca i wszystkie rytuały z potrzeby serca muszą wypływać. Jeżeli natomiast wynikają one tylko z kulturowych naleciałości, z presji społeczeństwa czy innych podobnych pobudek, możemy sobie darować. Łudzimy się bowiem tylko i możemy się bardzo rozczarować gdy spotkamy naszego Zbawiciela w momencie naszej śmierci.


Teraz jawną się stała sprawiedliwość Boża niezależna od Prawa, poświadczona przez Prawo i Proroków. Jest to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich, którzy wierzą. Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie które jest w Chrystusie Jezusie. Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi. Chciał przez to okazać, że sprawiedliwość Jego względem grzechów popełnionych dawniej - za dni cierpliwości Bożej - wyrażała się w odpuszczaniu ich po to, by ujawnić w obecnym czasie Jego sprawiedliwość, i [aby pokazać], że On sam jest sprawiedliwy i usprawiedliwia każdego, który wierzy w Jezusa. Gdzież więc podstawa do chlubienia się? Została uchylona! Przez jakie prawo? Czy przez prawo uczynków? Nie, przez prawo wiary. Sądzimy bowiem, że człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia nakazów Prawa. Bo czyż Bóg jest Bogiem jedynie Żydów? Czy nie również i pogan? Zapewne również i pogan.
(Rz 3,21-29)

Wednesday, October 12, 2005

Karl Keating

Piszę tu czasami o osobach, które miały wpływ na moje teologiczne wykształcenie. Wielokrotnie wspominałem Scotta Hahna, Marcusa Grodi, Tima Staples, Thomasa Howarda, Steve’a Ray i innych. Są to osoby, które kiedyś były protestantami, na dodatek bardzo negatywnie nastawionymi do Kościoła Katolickiego. Jednak na skutek studiów i badać doszły one do wniosku, że Kościół, który zwalczali, jest jednak tym, który założył Jezus. Naturalną konsekwencją tego odkrycia było ich wstąpienie do Kościoła. W pielgrzymce wielu z nich do odkrycia Prawdy znaczącą rolę odegrała organizacja Catholic Answers.

Założycielem i prezydentem tej organizacji jest Karl Keating. Prawnik z wykształcenia i katolik od urodzenia, opuszczając pewnej niedzieli mszę, znalazł za wycieraczką samochodu antykatolickie ulotki. Podawały one nieprawdziwe, zniekształcone „fakty” o katolicyzmie i Karl odpowiedział na wszystkie te zarzuty. Zaczął się zajmować obroną Kościoła i w końcu założył organizację Catholic Answers. Założył tez apologetyczny periodyk „This Rock” i po pewnym czasie zaczął prowadzić codzienne audycje radiowe, mające na celu wyjaśnianie doktryn Kościoła Katolickiego.

Po kilkunastu latach organizacja Karla Keatinga rozrosła się w małe imperium. Mają oni doskonalą witrynę w Internecie, bardzo popularne FORUM, na którym czasem także osoby z Polski umieszczają posty, a wszystkie egzemplarze magazynu This Rock są dostępne bezpłatnie na ich stronie. Także wszystkie audycje radiowe Catholic Answers są udostępnione albo do odsłuchania z komputera, albo do ściągnięcia w formacie mp3. Linki do tych archiwów są umieszczone u góry strony www.polon.us. Powód, dla którego dziś piszę o Keatingu jest jednak inny. Znalazłem bardzo dobry esej Karla Keatinga, Katolicy i fundamentaliści, przetłumaczony przez Macieja Górnickiego. Myślę, że jest on wart przeczytania, tak, jak wywiady z Hahnem, Howardem i fragmentami książki Hahna, do których linki na stale są zamieszczone na mojej stronie.

Karl Keating ma także swój cotygodniowy „newsletter”, elektroniczną gazetkę, którą może każdy otrzymać darmo. Jest ona oczywiście po angielsku, a zaprenumerować ją można TUTAJ. Zapraszam do lektury.

Sunday, October 09, 2005

Dobry Samarytanin


Dziś będzie o znanej przypowieści o dobrym Samarytaninie. (Łk 10,29-37). Jest ona tak powszechnie znana, że w zasadzie nie ma o czym pisać. Dobry samarytanin wszedł nawet do codziennego języka, jako synonim kogoś pomagającego innym. Ja jednak chciałbym podejść do tej przypowieści troszkę bardziej alegorycznie. Pokazać jej głębsze znaczenie. Spójrzmy więc na nią trochę innym wzrokiem:


Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli.


Jerozolima to jest „Miasto Boże”, miasto położone na górze, święte. Jerycho leży na poziomie 276 m pod poziomem morza. To najniżej położone miasto świata. Człowiek więc oddala się od Boga, wędrówka ta symbolizuje upadek, grzech, a człowiek ów jest nikim innym, tylko Adamem. Zbójcy to, rzecz jasna, szatan i jego pomocnicy. To oni napadli na człowieka i spowodowali jego chorobę, cierpienie i niemal śmierć.


Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął.


Prawo Starego Testamentu nie mogło ono nas zbawić. Ani lewita, ani kapłan nie ma takiej mocy. Co najwyżej mogło nas przygotować na przyjście prawdziwego Zbawiciela. Dopiero więc, gdy nadszedł Samarytanin…


Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go.


Samarytanin jest tu typem samego Jezusa. Uratował człowieka od śmierci, ale musiał odejść. Na szczęście nie zostawił człowieka samego, gdyż człowiek dalej jest chory. Powierzył go więc gospodarzowi. Widzimy tu wyraźne symbole Kościoła i sakramentów: Gospoda, oliwa i wino. Mamy też symbol papieża. To gospodarz, ten, który ma klucze od wszystkich pokoi. On właśnie otrzymał dwa denary, aby mógł skutecznie opiekować się i leczyć chorym, który jest mu powierzony:


Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał.


Samarytanin obiecał, że wróci i wynagrodzi tego, który opiekuje się człowiekiem. Gospodarz ma więc denary (jest szafarzem Łaski koniecznej do uzdrowienia), obietnicę, że tej Łaski nie zbraknie i ma obietnicę powrotu Samarytanina.

Wydaje mi się, że to bardzo piękna interpretacja tej przypowieści. Niczego ona nie zabiera tej „podstawowej” interpretacji, ale Biblia jest właśnie taką Księgą. Ma wiele pokładów ukrytych znaczeń. Warto czasem je odkryć. A oto cała przypowieść:


"Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: A kto jest moim bliźnim? Jezus nawiązując do tego, rzekł: Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał. Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców? On odpowiedział: Ten, który mu okazał miłosierdzie. Jezus mu rzekł: Idź, i ty czyń podobnie!"
(Łk 9, 29-37)

Wednesday, October 05, 2005

Giordano Bruno

Pisałem już tutaj o Galileuszu i o Inkwizycji , więc wygląda, że do kompletu brakuje tylko Giordano Bruno. Bo jasne, może ktoś powiedzieć, Galileusza mi łatwo bronić, bazując na tym, że faktycznie wielu osobom się fakty co do jego osoby pomieszały z czarną legendą. Ale Giordano Bruno faktycznie spłoną na stosie. Więc pewnie, Hiobie, dlatego unikasz tego tematu, że wyszłaby cała prawda o Kościele i Inkwizycji.

Cóż, właśnie, że nie unikam. I aczkolwiek mimo, że wcale nie mam zamiaru tu twierdzić, że przypadek Bruno jest czymś, z czego powinniśmy być dumni, to jednak prawda o nim jest inna, niż przekonanie wielu osób. Zobaczmy więc, jak to z Giordano Bruno było naprawdę:

Giordano Bruno.

Włoski filozof, urodzony w 1548. roku w Królestwie Neapolu. W wieku 11 lat zaczął studiować w Nepolu „humanizm, logikę i dialektykę” i cztery lata później wstąpił do zakonu Dominikanów. Wtedy to przyjął imię Giordano. W 1572. został księdzem.

Od samego początku, nawet w nowicjacie, przyciągał uwagę oryginalnością swych poglądów i krytycyzmem powszechnie akceptowanych doktryn. Po swym wyświęceniu osiągnęło to taki poziom, że formalnie został oskarżony o herezję w 1576. roku. W następstwie tego udał się do Rzymu, ale nie zmienił swych poglądów. Kilka miesięcy później opuścił Rzym i wypowiedział posłuszeństwo swemu zakonowi.

Od tego momentu jego życie jest historią podróżnika po całej Europie, niemogącego znaleźć sobie spokojnego miejsca na dłuższy pobyt. Po krótkich pobytach w kilku miastach Italii w 1579. roku przybył do Genewy i wszystko wskazuje na to, że przyjął Kalwinizm. On sam jednak później, przed kościelnym trybunałem w Wenecji, zaprzeczał, aby kiedykolwiek został protestantem. Jednak jedno jest pewne: Został ekskomunikowany przez konsylium kościoła kalwińskiego za brak respektu dla jego zwierzchników i nakazano mu opuszczenie Genewy. Wyjechał więc najpierw do Tuluzy, potem Lyonu i wreszcie w 1581. roku do Paryża.

W Lyonie ukończył swe dzieło “Wielki Klucz” o sztuce zapamiętywania. W Paryżu opublikował kilka dzieł, gdzie pogłębił swe studia nad sztuką zapamiętywania i przyznał się do wpływów Raymonda Lully i neo-Platonistów na swe poglądy. W Paryżu wykładał jakiś czas filozofię.

W 1583. udał się do Anglii I przez pewien czas był faworytem królowej Elżbiety i przyjacielem Sir Filipa Siddneya. Temu ostatniemu zadedykował swój najzjadliwszy atak na Kościół Katolicki, „Il spaccio della bestia trionfante", („Wyrzucenie tryumfującej Bestii”), opublikowany w 1584. roku. Odwiedził Oxford, ale odmówiono mu tam możliwości głoszenia swych poglądów. Napisał więc „Wieczerzę Środy Popielcowej”, gdzie zaatakował profesorów z Oxfordu, mówiąc w nim m.in., że wiedzą więcej o piwie niż o Grecji. W 1585. powrócił do Francji, gdzie chciał powrócić do Kościoła Katolickiego, odmawiając jednak koniecznemu warunkowi, aby powrócił do swego zakonu jako katolicki ksiądz.

Udał się więc w 1587. do Niemiec, gdzie szybko dał się poznać ze swej najgorszej strony. W Helmstadt został ekskomunikowany przez kościół Luterański. Po pewnym czasie spędzonym we Frankfurcie, w roku 1591. udał się na zaproszenie Mocenigo, który okazał zainteresowanie technikami treningu pamięci, do Wenecji. Gdy jednak Mocenigo nie uzyskał od Bruno znajomości “magii naturalnej”, czy też magnetyzmu, doniósł o nim Inkwizycji.

Bruno został aresztowany i przekazany weneckiemu trybunałowi. Tam najpierw obrał taką linię obrony, że stwierdził, że zarzuty przeciw niemu są bezpodstawne, bo głosi je tylko jako filozof, nie chrześcijanin, później jednak uroczyście odwołał wszystkie swe błędy. W 1593. został przekazany do Rzymu, gdzie spędził 7 lat w więzieniu. Tam w 1599. ponownie odbył się sąd, na którym Giordano Bruno powrócił do swych poglądów. Mimo kilku możliwości odwołania herezji, odmówił on i w roku 1600. został uznany winnym i przekazany władzom świeckim. 17. lutego 1600 został spalony na stosie.

Bruno nie został skazany za obronę teorii Kopernika, czy za poglądy o mnogości światów. Został skazany za to, że twierdził, że Chrystus nie jest Bogiem, ale niezwykle zdolnym sztukmistrzem, magikiem, za pogląd, że Duch Święty był “duchem wszechświata”, że Szatan będzie zbawiony, itd. Takie herezje były wtedy karalne śmiercią i nikogo to nie dziwiło. Nie był to też wcale monopol Inkwizycji, Reformacja także za takie herezje pozbawiała życia.

Nie jest więc prawdą, że biedny Giordano został skrzywdzony przez krwiożerczą Inkwizycję. Gdybyśmy mieli tak rozumować, to każdy, kto żył w tamtych czasach i miał do czynienia z jakimkolwiek sądem został skrzywdzony. Według naszych, dzisiejszych standardów, każdy jeden człowiek, który był wtedy pojmany, aresztowany i sądzony otrzymał złe traktowanie i (jeśli był skazany) zawyżony wyrok. Ale na tle ówczesnych praktyk i ówczesnego prawa, przypadek Giordano Bruno wcale ani się niczym nie wyróżnia, ani nie dziwi.

Monday, October 03, 2005

Jeszcze o antykoncepcji. I to bez cytatów z Biblii.

Otrzymałem ciekawy list na gadu-gadu od młodej dziewczyny, warty chyba odpowiedzenia. Co prawda pisałem już na ten temat wielokrotnie, ale ponieważ akurat jesteśmy w trakcie tygodnia postów i modlitw w intencji ochrony życia poczętego i propagowania kultury życia, może warto ten temat poruszyć jeszcze raz. Oto wiadomość od od mojej młodej czytelniczki:

"Przeczytałam na twojej stronie artykuł o tym, że antykoncepcja jest złem. Nie zgadzam się z tym. Proszę cię, żebyś przeczytał/a te wiadomość do końca, bo jej nie przeczytanie świadczyłoby tylko o twojej niedojrzałości do dyskusji. Wydaje mi się , że pisząc o źle antykoncepcji, przytaczanie cytatów z biblii jest kompromitacją. Przecież wszyscy wiedzą, że (jak to sam/a stwierdziłeś) brak antykoncepcji = więcej dzieci. Zapomniałes/aś jednak wspomnieć o tym, że antykoncepcja= mniej dzieci. mniej dzieci=mniej ludzi mniej ludzi= mniej chrztów, ślubów, pogrzebów. mniej ślubów pogrzebów= mniej pieniędzy. No właśnie! Mniej pieniędzy! Kościół katolicki musiałby być głupi, popierając antykoncepcje. I nie dlatego, ze tak jest w biblii, tylko dlatego, ze umie świetnie dbać o swoje interesy. Nie wspominając już o pewnym prostym fakcie: uważasz, że szesnasto czy siedemnastoletnia dziewczyna powinna wybierac między zaprzestaniem edukacji z powodu dziecka a zaprzestaniem uprawiania seksu? I jak tu nie mówić, jak ta babka co rok temu były takie rozgłosy, jak tu nie mówić, że kościół katolicki to zawsze kobietę udupi? Przepraszam za słownictwo , ale to co robicie to jest po prostu żenada! Mam 13 lat a dostrzegam takie rzeczy! I nie myśl, ze jestem jakąś głupią buntowniczką, bo pochodzę z niekatolickiej rodziny. Odpisz."


Zatem odpisuję:

Moja droga!

Co do mojego wyboru użycia Biblii aby wykazać, że antykoncepcja jest złem, to wcale nie uważam, że jest to kompromitacją. Nie bardzo nawet rozumiem Twój argument. Jestem chrześcijaninem, uważam Biblię za Słowo Boże i z tego wynika w sposób naturalny, że Jej używam w swych argumentacjach. Ta strona ma za zadanie przedstawić właśnie pogląd chrześcijański, katolicki. Nigdy tego nie ukrywałem i chyba jest to oczywiste dla każdego, kto tutaj wchodzi. Ale skoro Ty twierdzisz, że katoliczką nie jesteś, to postaram się przedstawić tu po prostu zwykłe, logiczne argumenty.

To fakt, że powszechne używanie antykoncepcji powoduje spadek urodzin. Jednak używanie tego faktu w połączeniu z troską Kościoła o spadek dochodów jest doprawdy żałosne. Nawet mając trzynaście lat powinno się wiedzieć, że jest to argument bez sensu. Przede wszystkim w całym naszym życiu za usługi płacimy. Idąc do fryzjera, do restauracji, do warsztatu samochodowego, adwokata, notariusza, wróżki i szewca wiemy, że jeżeli chcemy skorzystać z ich usług, musimy zapłacić rachunek. Nikogo to nie dziwi i nikt nie wysuwa argumentu, że szewcy i kelnerki są za zdelegalizowaniem aborcji, bo zależy im na jak największej liczbie ludzi. Co więcej, znakomita większość społeczeństwa chce ochrzcić swoje dzieci, wziąć ślub kościelny, pochować bliskich po chrześcijańsku i pragnie, żeby odbyło się to z mszą, kwiatami, organistą, świecami i dwunastoma ministrantami. A gdy ksiądz zasugeruje jakąś opłatę, podnosi się krzyk, że to zdzierca i krwiopijca. Czy nie jest to hipokryzja?

Po drugie argument ten jest dziwny u osoby, która katoliczką nie jest. O co się martwisz, moja młoda przyjaciółko? Nikt z Kościoła nie będzie Ci zaglądał do Twojej kieszeni. Martw się raczej o polityków, oni to na pewno zrobią. A to, jak i za ile Kościół świadczy swoje usługi, zostaw nam. O takim podejściu do finansów Kościoła pisałem zresztą w osobnym felietonie: Nie można było tego rozdać ubogim? Zapraszam do przeczytania.

Mamy teraz na świecie poważny problem ekonomiczny. Polega on na tym, że w wielu regionach świata brakuje ludzi, w innych wynaradawiają się całe nacje. W Afryce z powodu epidemii AIDS giną miliony ludzi. Afryka, żeby się stać kontynentem pulsującym życiem, ekonomicznie dynamicznym i prosperującym, potrzebuje zaludnienia. Jak czytałaś może „Krzyżaków” zauważyłaś, że Maćko miał zawsze jeden problem: Jak zdobyć ludzi do uprawy pól w Bogdańcu. Ziemi miał on sporo, zawsze brakowało ludzi. Podobnie jest teraz w Afryce. Oczywiście upraszczam trochę, ze względu na brak miejsca. Mamy tam także kolosalne problemy polityczne. Lecz nawet, gdy je się rozwiąże, nie da się wiele zrobić, gdy nie ma ludzi. Zastanów się teraz, skąd się wzięła epidemia AIDS?

Podejrzewam, że powiesz mi, że są sposoby na bezpieczny seks. Cóż, gratuluję optymizmu. Ale prawda jest taka, że jedyną bezpieczną formą seksu jest abstynencja przed ślubem i wierność partnerowi po. Prezerwatywy zawodzą nawet w 30% wypadków. Pomyśl. Gdyby Ci ktoś przystawił pistolet do skroni, z dziesięcioma nabojami w komorze, 7 ślepych i trzy ostre, pozwoliłabyś sobie strzelić? Nawet za cenę przyjemności seksualnej? Radziłabyś zrobić taki wybór swoim najbliższym?

Jedyny kraj w Afryce, który odnosi poważne sukcesy w walce z AIDS to Uganda. Pozwól, że wkleję tu fragment, który mówi, w jaki sposób udało się tam tego dokonać:


The east African nation is making a big impact with the revelation that the AIDS epidemic can be curbed. Riddled with HIV infections since the 1970s, Uganda has found miraculous success by using abstinence as its prevention strategy. Promotion of abstinence through billboards, radio programs and school sex education curricula has resulted in a slow and steady drop in HIV infection rates, as well as new attitudes about conquering AIDS in Uganda.

"Uganda is one of the countries that attach great importance on promoting abstinence among our youth," said Ahmed Ssenyomo, minister counselor at the Ugandan Embassy, in a speech to the African American Youth Conference on Abstinence.

When the program started in the late 1980s, the number of pregnant women infected with HIV was 21.2 percent. By 2001, the number was 6.2 percent. The Harvard study also reported Ugandan adults are not having as much risky sex: of women 15 and older, those reporting many sexual partners dropped from 18.4 percent in 1989 to 2.5 percent in 2000.

The emphasis on abstinence in Uganda’s program is unique. In other nations with high HIV infections, such as Zimbabwe and Botswana, condoms have been promoted as the answer to ending the AIDS crisis. In Botswana, 38 percent of pregnant women were HIV positive last year, contrasted with 6.2 percent of Ugandan women.


Nie wiem, czy znasz angielski, ale przetłumaczę, jak najlepiej potrafię:

Wschodnioafrykański kraj ma wielki wpływ z objawieniem rewelacji, że epidemię AIDS można ująć w karby. Próbując rozwiązać problem infekcji wirusem HIV od lat 70., Uganda odniosła cudowny sukces, używając abstynencję jako swoją strategię zapobiegania epidemii. Promocja abstynencji przez przydrożne plakaty, programy radiowe i programy edukacji seksualnej w szkołach przyniosły rezultat w powolnym, lecz stałym spadku zarażeń HIV-em i innym podejściem do możliwości opanowania AIDS-a w Ugandzie.

“Uganda jest jednym z krajów, które przykładają wielką wagę do promowania abstynencji między młodzieżą” powiedział Ahmed Ssenyomo, konsul Ambasady Ugandy podczas Konferencji Młodych Amerykańskich Murzynów na temat Abstynencji.

Gdy ten program się zaczął w późnych latach 80., 21,2% kobiet w ciąży było zarażonych wirusem HIV. W roku 2001 ilość ta spoadła do 6,2%. Badanie Uniwersytetu Harvard odkryło także, że dorośli mieszkańcy Ugandy nie mają tylu związków: Wśród kobiet 15-letnich i starszych, ilość tych, które mają wielu partnerów spadła z 18,4% w 1989. do 2,5%. w roku 2000.

Nacisk na abstynencję w programie stosowanym w Ugandzie jest wyjątkowy. W innych krajach z dużą ilością przypadków zarażenia wirusem HIV, jak Zimbabwe, czy Botswana, promowane są prezerwatywy jako sposób zakończenia kryzysu AIDS. W Botswanie w ubiegłym roku 38% kobiet w ciąży było zarażonych HIV, w porównaniu z 6,2% w Ugandzie.

(Cały artykuł można znaleźć TUTAJ. )


Niedawno czytałem wyniki badań w jednym z liceów amerykańskich. Połowa uczni była aktywna seksualnie. (Co w pewnym sensie jest optymistyczne. Wynika z tego, że połowa żyła w czystości). Połowa z nich, czyli 25% wszystkich uczni, miała tylko jednego partnera. Ale w zdecydowanej większości ten partner nie był im wierny. Inaczej mówiąc nawet te dziewczyny, czy chłopaki, którzy uważali, że żyją w związku monogamicznym, w praktyce spali z połową ogólniaka. Nic dziwnego, że choroby weneryczne są prawdziwą plagą wśród nastolatków.

Co to ma wspólnego z naszym tematem? Otóż jest to wynikiem powszechnego stosowania antykoncepcji. Dostępność pigułki i innych środków spowodowała całkowitą zmianę podejścia do seksu. Stał się on formą rekreacji. Ludzie nie znający swych prawdziwych imion, ludzie, którzy poznali się przed godziną, idą ze sobą do łóżka, tak, jak dawniej się chodziło do kina. Co gorsze są oni pod wrażeniem, że są „zabezpieczeni” przed konsekwencjami swego aktu. Tymczasem antykoncepcja ani nie uchroni ich od chorób wenerycznych, ani nawet nie jest bardzo skuteczna w obronie przed ciążą.

Pozwól, że uzasadnię tę ostatnią myśl. Statystyki amerykańskie mówią, że połowa kobiet mających aborcję zażywała pigułki antykoncepcyjne. Ich skuteczność podobno jest bliska 100%. Jak jest to możliwe? Być może nie są one aż tak skuteczne i zawodzą częściej, niż się kobietom wydaje, nie wiem. Ale główna przyczyna jest inna. Zawodzą ludzie. Ja mam dwoje dzieci, syna w Twoim wieku i córkę dwa lata od Ciebie starszą. Oboje mają astmę i oboje od lat zażywają lekarstwo. I od lat zawsze jest ten sam problem: Czy zażyły, czy nie. Zapominają niemal codziennie. Taka jest ludzka natura. Więc jak kilkadziesiąt milionów kobiet codziennie zażywa pigułkę, pewien procent z nich po prostu zapomni. To chyba oczywiste. Tylko, że wybór, jaki one później robią, przerażone zaistniałą sytuacją jest naprawdę tragiczny. Wystarczy pooglądać zdjęcia tych pomordowanych dzieci, do których jest link na mojej stronie. Milion trzysta tysięcy zamordowanych dzieci każdego roku, w pełnym majestacie prawa. Więcej, niż zginęło Amerykanów podczas wojny o niepodległość, wojny domowej, pierwszej i drugiej wojny światowej, wojen w Korei, Wietnamie, Afganistanie i obu wojen z Irakiem. Łącznie.

Wrócę jeszcze do problemu przeludnienia. Bez przerwy słyszymy o tym, że jest nas za dużo. 6 miliardów. Olbrzymia, abstrakcyjna liczba. Głód, brak wody, a ludzie się mnożą jak króliki. Prawda? Hmm. Otóż nie zupełnie. Jedzenia na świecie jest tyle, że rządy wielu krajów płacą rolnikom za nieuprawianie pól i niechodowanie pewnych upraw. Gdy jadę ciężarówką w nocy i włączę sobie polskie radio, słucham w audycjach dla rolników, jak się martwią, że znowu plony wysokie, a ceny spadły poniżej progu opłacalności produkcji. To, że głód rzeczywiście panuje w pewnych regionach świata wynika z przyczyn politycznych, nie z braku samej żywności.

A tak nawiasem mówiąc to ile to jest te 6 miliardów ludzi? Zastanawiałaś się kiedyś? Jakby tak wszystkich ustawić ramię w ramię i brzuszek do brzuszka? Ile byśmy zajęli miejsca? Całą Europę? Polskę? Jedno województwo? Chyba co najwyżej powiat. Cała ludność zmieściłaby się w kwadracie o boku 33 kilometrów. To teren mniejszy niż obszar miasta Jacksonville na Florydzie. Nawet, jakby nas wszystkich wygodnie położyć, to ciągle miejsca dla wszystkich starczyłoby na takiej małej wyspie, jak Cypr. Gdyby wszystkich przenieść do Holandii, Belgii czy Szwajcarii, każdy miałby więcej miejsca dla siebie, niż ja mam w tej ciężarówce, w której teraz piszę. A mieszkam w niej przez większą część dni w roku.

Problemem teraz jest coś zupełnie innego. Całe narody giną na naszych oczach. To, czego nie dokonały epidemie i wojny, dokonała antykoncepcja. Włosi przestaną istnieć za 150 lat, inne europejskie narody za następne 50, czy 100. To nie jest ani czarnowidztwo, ani science fiction, to są realia oczywiste dla statystyków i demografów. Oczywiście nie znaczy to, że te tereny staną się pustynią. Napływa inna ludność i Europa staje się powoli Eurabią. Jest to tak silne zjawisko, że ja, mimo, że nie mam jeszcze stu lat, widzę na własne oczy różnicę w wyglądzie europejskich miast. 25 lat temu to były jeszcze zdecydowanie białe miasta. Teraz trudno nie zauważyć kolorowych mieszkańców. Są wszechobecni.

W pewnym sensie strzeliliśmy sobie samobója. Przegraliśmy walkę o byt. Za miskę soczewicy oddaliśmy dziedzictwo. (Przepraszam za tę analogię, miałem nie nawiązywać do Biblii. Poza tym, jak nie jesteś chrześcijanką, pewnie jej nie zrozumiałaś, bo to z księgi Rodzaju, rozdział 25). Na szczęście są jeszcze narody i cywilizacje, które widzą zło antykoncepcji. Do nich należy przyszłość. Jak się nie nawrócimy i nie zaczniemy stosować nauki Kościoła w praktyce, człowieka białej rasy Arabowie za 300 lat będą oglądać tylko w muzeach historii naturalnej. Obok Homo Neandertalensis.

Pytasz, czy uważam, że szesnasto czy siedemnastoletnia dziewczyna powinna wybierac między zaprzestaniem edukacj z powodu dziecka a zaprzestaniem uprawiania seksu? Ciekawie sformułowane pytanie w ustach 13-letniej dziewczynki. Ale odpowiem. Tak, uważam, że powinna dokonywać wyborów i powinna wybrać życie w czystości. Moja córka tak wybrała i jest z tego dumna. Ja z niej też. Nosi nawet na palcu obrączkę, jako znak swej czystości. To całkiem popularny ruch w Stanach i coraz więcej młodych ludzi taką drogę wybiera. Lata 60. się skończyły, rewolucja seksualna splajtowała i poniosła sromotę. To jest jasne dla każdego, kto potrafi myśleć, a nie powtarzać tylko papkę informacyjną, którymi nas karmią media. Młodzież amerykańska uważa się często za tych, co przeżyli holocaust. Cudem są wśród żywych. Jedna szósta ich braci i sióstr została zamordowana w młynach aborcyjnych. Wielu więcej nie urodziło się z powodu środków antykoncepcyjnych. Przypomnę, że jedna szósta Żydów zginęła podczas II Wojny Światowej.

Żenujące nie jest więc to, co „my robimy”. Żenujące są Twoje poglądy, a zwłaszcza to, co Twoi rodzice uzyskali. Nie wróżę Ci szczęśliwego życia, jeżeli bazujesz swe przyszłe szczęście na „wolności” seksualnej i związkach seksualnych w wieku 15, czy 16 lat. Czeka Cię wiele rozczarowań, zawodów i płaczu. Może antykoncepcja uchroni Cię przed niechcianą ciążą, ale nie uchroni Cię przed rozczarowaniami i bólem. Jeżeli Ty z założenia redukujesz swoją osobę do przedmiotu pożądania, do obiektu seksualnego, zabawki do wykorzystania przez mężczyzn, którzy tylko czekają na takie głupie podejście do życia, jak możesz się spodziewać, że ktokolwiek będzie Cię darzył szacunkiem? Myślisz, że ktokolwiek będzie chciał, żebyś była jego żoną i matką jego dzieci? Pewnie uda Ci się zdobyć popularność w liceum, nie wątpię w to ani przez chwilę. Hormony robią swoje. Każdy pies lata za suczką, która ma cieczkę. Ale co to ma wspólnego z szacunkiem dla kobiety, z naszym człowieczeństwem? Naprawdę osiągnęliśmy taki poziom zezwierzęcenia, że nie panujemy już nad naszymi popędami?

Kościół wcale nie chce Ciebie „udupić”, jak to poetycko wyraziłaś. Wprost przeciwnie. To właśnie Kościół widzi w kobiecie, tak jak w każdym innym człowieku, kogoś więcej, niż zwierzę goniące za każdym głosem swych hormonów. Seks nie jest rzeczą dobrą, ani nawet wspaniałą. Seks jest rzeczą świętą, a nie rzuca się pereł przed świnie. (Ooops, znowu ta Biblia, przepraszam). Tak, jak nie jest do pomyślenia, żeby moja żona, czy ja, zgadzali się na rekreacyjne uprawianie seksu na lewo i prawo, tak samo musimy podchodzić do tego poza małżeństwem. Gdy coś jest święte w jednej sytuacji, jest święte w każdej innej.

A o to, że będzie zbyt dużo ludzi na świecie, nie martw się zbytnio. Gdzie nie spojrzę, widzę młodych ludzi mających wprost przeciwny problem. Coraz więcej małżeństw nie może mieć dzieci. Nie będę mówił, że to wola Boga, bo jej nie znam. Zresztą to i tak nie byłby żaden argument dla Ciebie. Ale chyba mogę powiedzieć, że natura sama reguluje swą populację. Nie musimy jej więc pomagać. Zostawmy pewne rzeczy naturalnemu biegowi spraw.

Gdy Paweł VI napisał swą encyklikę „Humanum Vitae”, w 1968 roku, niewielu przyjęło ją życzliwie. Nawet w samym Kościele było sporo buntów. W Kanadzie biskupi wręcz oficjalnie odrzucili nauczanie papieża. Uważano go za czarnowidza i za kogoś, kto niczego nie rozumie. Minęło niemal 40 lat. 40 to bardzo ciekawa liczba. 40 lat Żydzi wędrowali po pustyni, żeby wyplenić z siebie to, co zasiała w ich sercach cywilizacja Egiptu. Pozbyć się fałszywych bożków. Po 40 latach od encykliki Pawła VI wszyscy widzą, że jednak miał on, niestety, rację. Okazał się prorokiem. Przeczytaj kiedyś ten dokument, znajdziesz go TUTAJ. Wiem, że nie jesteś katoliczką, ale proroka warto poczytać. On mówił do wszystkich ludzi.

Mam nadzieję, że Ci wyjaśniłem moje stanowisko. Nie wiem, czy cię przekonałem, pewnie nie. To nigdy nie jest takie proste. Ale przemyśl te sprawy. Pomyśl, co jest szczęściem, co jest celem Twojego życia. Wszystko jeszcze przed Tobą. Nie redukuj swego życia do seksu, nie warto. Gdy tak zrobisz, czeka Cię wiele rozczarowań. A gdy nie potrafisz się powstrzymać rok, czy nawet dziesięć lat i ofiarować to, co takie cenne jedynej osobie, z którą chcesz spędzić całe życie, to nie dziw się, że i Twój partner nie będzie czekał, jak będziesz chora, czy na delegacji, czy też z innego powodu nie będziesz miała możliwości i ochoty pędzić do łóżka, jak Twój pan kiwnie na Ciebie palcem. Kto siebie nie potrafi szanować, nie może się spodziewać, że inni go obdarzą szacunkiem.

Pozdrawiam I życzę Ci powodzenia. A jak masz jeszcze jakieś pytania, zapytaj. Użyj księgi gości. Odpowiem w miarę swoich możliwości. Obiecuję. Piotr.