Sunday, November 26, 2006

Modlitwa biednego przeniknie obłoki i nie ustanie, aż dojdzie do celu. (Syr 36,17)

We wczorajszym orędziu Maryi z Medjugorie ponownie słyszymy nawoływanie do modlitwy. Ciekawe czemu nasza Matka nam ostatnio co miesiąc niemal powtarza to samo? Hmm… Czyżby dlatego, że jej ciągle nie słuchamy? Gdy dzieci trudno zagonić do książek, czy do posprzątania po sobie, przez lata każda mama im to samo powtarza. Ale jak się same garną do nauki, w przerwie między jednym przedmiotem a drugim odkurzając, myjąc garnki i piorąc skarpetki (wiem, wiem, nie ma takich dzieci, trochę przesadziłem, ale to tylko przykład ;-) ), to mama tylko się uśmiecha i chwali, a nie powtarza już, że trzeba się uczyć i pomagać w domu.

A przecież modlitwa ma wielką moc. Modlitwą możemy odmienić losy świata, bieg wydarzeń i nasze losy. Możemy pomóc naszym dzieciom, rodzicom i współmałżonkom. Gdybyśmy wiedzieli, jak wiele od tego zależy, wszyscy byśmy się nieustannie modlili. Ale zacząć trzeba od pierwszego kroku. Zbliża się adwent, zróbmy postanowienie, że rzeczywiście będziemy rozmawiać z Bogiem. Bo modlitwa to nic innego. I jeżeli Go naprawdę kochamy, nie powinno to być jakieś wielkie wyrzeczenie z naszej strony. Nie ma nic przyjemniejszego, niż rozmowa z naprawdę kochaną Osobą, prawda? A na dowód, że wiele można uzyskać modląc się, przytoczę tu małą anegdotkę.


„W pewnym bloku mieszkali obok siebie biedna staruszka, bardzo głęboko wierząca i ateista. Jeden z tych „wojujących ateistów”, którym każde wspomnienie Boga przeszkadza i gdyby tylko mogli, usunęliby Go zupełnie z otaczającej ich rzeczywistości. Staruszka od lat witała swego sąsiada życzliwym „Szczęść Boże”, i mówiła mu: „Niech cię Bóg błogosławi”, a on zawsze odpowiadał jej, żeby sobie dała spokój, bo Boga i tak nie ma. Denerwowała go ta emerytka, bo mieszkanie było akustyczne, a ona, będąc już przygłuchą, bardzo głośno się modliła i on zmuszony był wysłuchiwać jej modłów dochodzących przez ścianę.

Pewnego razu usłyszał, jak modliła się zrozpaczonym głosem o jakąś materialną pomoc. Wydała na leki więcej niż zwykle i emerytura się skończyła, a tu do pierwszego jeszcze daleko. Modliła się więc o to, by Bóg dał jej jakiś posiłek i pomógł jej w zakupie niezbędnych zimowych rzeczy. Ateista zza ściany tak się zezłościł tym głupim babskim gadaniem, że postanowił sąsiadce dać nauczkę. Poszedł do sklepu, kupił jej pełne torby jedzenia i jeszcze parę rzeczy do ubrania, położył to na wycieraczce, zadzwonił i schował się do domu. Gdy babcia wyszła, zobaczyła zakupy i łzy radości popłynęły jej po policzkach. Zaczęła głośno błogosławić wspaniałego Boga i dziękować Mu. Wtedy sąsiad nagle wyskoczył zza swoich drzwi i zaczął z satysfakcją wykrzykiwać:

-Aha! Mam cię! Masz tu dowód, że nie ma żadnego Boga! To ja kupiłem te rzeczy! Usłyszałem twoje „modlitwy” i postanowiłem ci zrobić żart. Gdyby nie ja, nic byś nie miała! Twój Bóg by ci w niczym nie pomógł, bo On nie istnieje!

Ale staruszka jeszcze bardziej dziękowała Bogu, mówiąc, że nie wiedziała nawet, jak jest wspaniały. Sąsiad był bliski rozpaczy. Krzyczał już:

-Ty głupia, ciemna babo! Ty naprawdę nic nie rozumiesz? Jaki Bóg? Jakie wysłuchane modlitwy? To ja, JA, nie widzisz tego?

Staruszka jednak ani na moment się nie speszyła. Odpowiedziała chłodno swojemu sąsiadowi:

-Dziękuję Ci bardzo, sąsiedzie. Doceniam to, że mi pomogłeś i jestem ci za to wdzięczna. Ale sam przyznajesz, że zrobiłeś to tylko dlatego, że się modliłam. Więc to ty niczego nie rozumiesz. Okazało się bowiem, że nie dość, że Bóg jest, nie dość, że wysłuchał moich modlitw, to jeszcze spowodował to, że sam diabeł zapłacił za moje zakupy i przyniósł mi je do domu.

Po czym wciągając torby z zakupami do mieszkania, zamknęła sąsiadowi drzwi przed nosem.”

Saturday, November 25, 2006

Orędzie 25. listopada 2006r.

„Drogie dzieci! Również dziś wzywam was módlcie się, módlcie się, módlcie się. Dziatki, gdy się modlicie jesteście blisko Boga, a On daje wam pragnienie wieczności. To jest czas, kiedy możecie mówić więcej o Bogu i więcej czynić dla Boga. Dziatki, dlatego się nie opierajcie, ale pozwólcie by Bóg was zmieniał i wszedł do waszego życia. Nie zapominajcie, że podążacie drogą ku wieczności. Dlatego dziatki pozwólcie, by Bóg was prowadził tak jak pasterz swe stado. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Thursday, November 23, 2006

Święto Dziękczynienia

Dzisiaj obchodzimy w Stanach Święto Dziękczynienia. Wszyscy już chyba nie raz słyszeli historię o tym, jak Indianie uratowali od śmierci głodowej pierwszych osadników amerykańskich w Plymouth Rock. Tym bardziej, że tak naprawdę nie wiemy dokładnie co i jak tam się stało i święto to bardziej bazuje na legendzie, niż na prawdziwej historii. Ale to w niczym nie przeszkadza. Krak być może jest tylko legendarną postacią, ale Kraków jak najbardziej realną rzeczywistością.

Święto Dziękczynienia doskonale wpisuje się w kalendarz roku liturgicznego. Właśnie ten rok się kończy w najbliższą niedzielę Świętem Chrystusa Króla. Ale dobrze jest, zanim uroczyście ogłosimy, że Jezus jest rzeczywiście Królem, podziękować mu za wszystko. Za cały ostatni rok, za wszystkie dary, jakie od niego uzyskaliśmy i przede wszystkim za dar zbawienia.

Cała Polska jest dzisiaj w żałobie. Wielka tragedia w Halembie, gdzie niespodziewanie i być może zupełnie niepotrzebnie odeszło do Pana 23 górników w wyniku katastrofy, wybuchu metanu. Każda nagła śmierć jest tragedią, ale taka, która jest wynikiem ryzykownego posunięcia dla uratowania jakiegoś wyposażenia, majątku, tym bardziej boli. Ludzie młodzi, ludzie w sile wieku, każdy z nich mógł jeszcze wiele lat przebywać z nami.

Czemu o tym wspominam? Bo słuchając radia, słuchając reakcji polityków na tę sytuację uderza mnie ten wielki smutek, ta rozpacz niemal po stracie tych osób. Odnoszę wręcz wrażenie, że robią to, bo tak trzeba. Bo byłoby się skrytykowanym za inną reakcję. Nie zrozumcie mnie źle, to jest tragedia. Zwłaszcza dla rodzin tych osób. Zapewne wielu z nich szczerze rozpacza. Ale każdego dnia odchodzi od nas tysiąc, czy dwa tysiące naszych braci. Śmierć jest rzeczywistością, która wszystkich nas czeka i wcale nie musi być ona tragedią.

Czasem traktujemy życie na ziemi jako największe dobro. Ironią jest to, że często ci, którzy tak uważają równocześnie oceniają, że życie innych nie jest warte życia. Uważają, że kobieta dla komfortu swojego życia ma prawo do aborcji i do antykoncepcji, że starsi i chorzy mają prawo do eutanazji, dobrowolnej, lub nie. Że mąż Terri Schiavo w kooperacji z sędzią miał prawo pozbawić ją życia. Zapominamy jednak, że życie nasze na ziemi niczego nie kończy. To dopiero początek i tak naprawdę to życie duszy jest po stokroć ważniejsze niż zachowanie życia w ciele.

Jakoś nie widzę rozpaczy i smutku dziennikarzy, polityków i zwykłych ludzi, gdy nasze społeczeństwo odchodzi od Boga. Gdy zaczyna akceptować sposoby życia pozbawiające je zbawienia. Gdy popełnia czyny będące złem w oczach Boga. Gdy nasze rodziny się rozpadają, gdy promowane są „alternatywne sposoby życia”, a największym dobrem stają się tolerancja i indyferentyzm.

Nie piszę tego, żeby w jakiś sposób zlekceważyć to, co muszą czuć rodziny zmarłych tragicznie górników. I ja w tym roku odniosłem wielką stratę. Mój tatuś odszedł od nas na zawsze. Wiem, czym jest żal po śmierci bliskiej, kochanej osoby. Ale chciałem wspomnieć o tym bolesnym wydarzeniu w kontekście Święta Dziękczynienia właśnie dlatego, że jestem wdzięczny Bogu za dar wiary, jaki miał mój tata. Za to, że był on głęboko wierzącym człowiekiem, że przyjął sakramenty święte i że odszedł do Pana przygotowany. Dlatego ta nasza tragedia jest też wydarzeniem radosnym, bo mamy nadzieję graniczącą z pewnością, że tatuś jest teraz szczęśliwy i modląc się za nas i otaczając nas stamtąd opieką, oczekując na nas.

Górnicy z Halemby nie mieli możliwości przygotować się na śmierć. Przyszła niespodziewanie. Nie spodziewali się zapewne, że przyjdzie teraz. Ale wiara na Śląsku jest ciągle żywa, ludzie nadal witają się tradycyjnym „Szczęść Boże”, żony dalej błogosławią mężów wychodzących do kopalni, więc mam nadzieję, że wszyscy ci, którzy odeszli, byli przygotowani na spotkanie z Bogiem. My wspomóżmy ich modlitwą. Bóg miłosierny. Tragiczne to wydarzenie powinno nam jednak uświadomić, że każdy z nas może zdać Panu sprawę ze swego życia jeszcze dziś. Nie wiemy, czy mamy jeszcze 50 lat, czy dziesięć, czy rok. Czy doczekamy jutrzejszego dnia. Może więc zamiast rozpaczać po śmierci ludzkiej, po każdej katastrofie, która, nie zrozumcie mnie źle, jest tragedią, ale może powinniśmy zacząć rozpaczać po każdym, który traci wiarę, który odchodzi od Boga i żyje tak, jakby Jego nie było. Zanim jest za późno i zanim odejdzie na zawsze.

A ja w tym dniu dziękuję Bogu za ten rok. Za wszystko, co od Niego w nim otrzymałem. Także za to, że zabrał od nas tatusia, choć z tym trudno się pogodzić. Ale tak musi być, każdego z nas to czeka, a poczucie, że mój tata i mój Ojciec Niebieski są teraz razem daję niesamowity komfort i pozwala osuszyć łzy.

Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. (Mt 10,28)

Fragment czytań z dzisiejszej liturgii Święta Dziękczynienia:

Łaska wam i pokój od Boga Ojca naszego, i Pana Jezusa Chrystusa! Bogu mojemu dziękuję wciąż za was, za łaskę daną wam w Chrystusie Jezusie. W Nim to bowiem zostaliście wzbogaceni we wszystko: we wszelkie słowo i wszelkie poznanie, bo świadectwo Chrystusowe utrwaliło się w was, tak iż nie brakuje wam żadnego daru łaski, gdy oczekujecie objawienia się Pana naszego Jezusa Chrystusa. On też będzie umacniał was aż do końca, abyście byli bez zarzutu w dzień Pana naszego Jezusa Chrystusa Wierny jest Bóg, który powołał nas do wspólnoty z Synem swoim Jezusem Chrystusem, Panem naszym. (1 Kor 1,3-9)

Zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami. Na ich widok rzekł do nich: Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Do niego zaś rzekł: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła. (Łk 17,11-19)

Sunday, November 19, 2006

Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, […] albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg. (2 Kor 9,7)

Wróciłem przed chwilką z kościoła i muszę opowiedzieć o czymś, co mi się tam przypomniało. Patrzyłem w koszyk do zbierania pieniędzy i jak jakiś faryzeusz nie mogłem się oprzeć ocenie niektórych ludzi. Pewnie się mylę, może dla kogoś wydatek jednego dolara jest wielkim wyrzeczeniem, nawet jak ma na sobie garnitur za kilkaset dolarów. Może posyła czeki pocztą, a na mszy daje symbolicznego dolara i może dużo bardziej pomaga innym niż ja mogę sobie wyobrazić. Nie wiem. Mam nadzieję, że tak jest. Ale to nie był jedyny banknot jednodolarowy w koszyku, była ich tam zdecydowana większość, a ludzie w kościele nie wyglądali jak ta wdowa z Sarepty, której została tylko garść mąki i o której słyszeliśmy w kościele przed tygodniem. Dlatego obawiam się, że służą one jako atrapy zagłuszające nasze wyrzuty sumienia.

W opisie sądu ostatecznego, jaki mamy w Biblii, opisie danym nam przez samego Sędziego, a więc można przypuszczać, że prawdziwym, nikt nie pyta nas o złe uczynki. Nikt nas nie skazuje za to, co złego uczyniliśmy. To nie za morderstwa, kradzieże, zdrady, kłamstwa zamykają się przed nami wrota Raju. Nie mówię tu, że takie czyny nie powodują utraty zbawienia, w innych miejscach Słowo Boże nas i o tym zapewnia, ale Jezus nie takie rzeczy wybrał dla zilustrowania nam swego sądu. Jezus powiedział:

Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie. Wówczas zapytają i ci: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie? Wtedy odpowie im: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.(Mt 25,42-46)

Ta scena sądu ostatecznego jest zaraz po przypowieści o ukrytych talentach. Jak wszyscy pamiętamy, trzej słudzy dostali od swego pana talenty, jeden pięć, drugi dwa, trzeci jednego. Dwaj pierwsi je pomnożyli w dwójnasób i zostali nagrodzeni. Trzeci nie zrobił nic. Nic dobrego, nie pomnożył majątku swego pana, ale też nic złego. Nie roztrwonił go, nie zgubił i nie przehulał. Po prostu zakopał go w ziemi, by go potem nienaruszonego oddać. I co go za to spotkało?

Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. […]A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. (Mt 25, 28 i 30)

Złemu w zupełności wystarczy, że nic nie będziemy robić. Pocieszamy się, że skoro nikogo nie zamordowaliśmy, to przecież Bóg nas nie wrzuci do piekła. Jesteśmy w sumie przecież dobrzy, kochamy ptaszki, motylki i pieski, litujemy się nad złym losem innych i nieraz nas wzruszy zła dola biedaków, o których mówią w telewizji. A co robimy, żeby im pomóc? Hmmm… a co moglibyśmy zrobić? Dajemy przecież dolara co tydzień na składkę, niech kościół coś z tym zrobi, a nie obrasta w luksusy za nasze pieniądze. Od tego przecież jest.

Luksusy Kościoła są mitem. Katolicy w USA dają średnio mniej niż jeden procent swoich zarobków (protestanci od 2 do 4%). Niejeden proboszcz musi się ostro nagimnastykować jak popłacić rachunki i z bólem serca musi odmawiać pomocy tym, którzy jej naprawdę potrzebują. Poza tym tu nie chodzi o żadne uogólnienia, ale o mnie i o Ciebie. Ile ja, ile Ty robimy dla innych? Jezus nie zapyta nas o naszą parafię, o sąsiada, o proboszcza, ani o biskupa. Tylko za nasze grzechy będziemy odpowiadać. Za to zło, które innym wyrządziliśmy i za do dobro, które mogliśmy wyrządzić, ale nam się nie chciało. Albo zapomnieliśmy. Albo nam było żal wydać tych naszych kochanych dolarów. Ale ja się znowu rozgadałem, a tymczasem miała być anegdotka, która mi się przypomniała w kościele. Oto ona:

W pewnym portfelu spotkały się trzy banknoty: Jednodolarówka, 20 dolarów i banknot studolarowy. Bardzo się zaprzyjaźniły, a ponieważ wiedziały, że je los zaraz rozdzieli, postanowiły pamiętać całe swoje życie i jak się spotkają następnym razem, opowiedzieć sobie gdzie bywały. Rzeczywiście po paru latach spotkały się znowu w Banku Rezerw Federalnych w San Francisco, pobrudzone, podarte i poplamione. Czekał je koniec ziemskiego życia i zniszczenie w specjalnej maszynie. Ten przykry moment umilały sobie opowiadaniem swojego życia.

Pierwszy zabrał głos banknot studolarowy. Opowiadał: „Miałem cudowne życie. Bywałem na wspaniałych bankietach. Kupowałem butelki najlepszego wina. Nabywałem wycieczki do egzotycznych krajów i płaciłem tam za takie atrakcje, jak łowy na dzikie zwierzęta, wyprawy w głąb dżungli i wakacje na ośnieżonych lodowcach. Bywałem w najbardziej luksusowych restauracjach i kupowałem piękne, sportowe samochody. Szkoda, że życie się kończy, ale naprawdę spędziłem je wspaniale.”

Dwudziestodolarówka powiedziała: „Ja może nie miałam aż tak atrakcyjnego życia, ale nie mogę narzekać. Bywałam z kochającymi się rodzinami w restauracjach na uroczystych obiadach, płaciłam za kwiaty i inne imieninowe prezenty, będąc przyczyną wielu uśmiechów, kupowałam na zimę ciepłe bluzki i skarpety i prezenty dla dzieci pod choinkę. Na wakacje nie jeździłam może do Chin i Afryki, ale zwiedziłam wiele kampingów i też mam dużo wspaniałych wspomnień. Uważam swe życie za bardzo udane”

Na to jednodolarówka ze smutkiem oczach: „Ale wam zazdroszczę. Tyle wspomnień, tyle wrażeń. A ja nic, tylko kościół, kościół i kościół".

Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. (Mt 6,21)

Sunday, November 12, 2006

Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem (Iz 5,20a)

W ostatni wtorek mieliśmy w USA wybory. Jak w każdy pierwszy wtorek listopada. W parzyste lata wybieramy naszych kongresmanów i jedną trzecią senatorów, co cztery lata prezydenta, a każdego roku są jakieś lokalne wybory.

Zwykle przy tej okazji obywatele mogą zatwierdzić w bezpośrednim głosowaniu najróżniejsze propozycje dotyczące wydatków na budowę dróg, wypuszczenia obligacji, czy wypowiedzenia się w referendum na temat definicji małżeństwa. Każdy stan ma inne przepisy określające co można przegłosować w bezpośrednim głosowaniu. Missouri daje możliwość uchwalania poprawek do konstytucji.

Missouri jest bardzo konserwatywnym stanem Zwykle wygrywają tam republikanie. Większość mieszkańców to chrześcijanie i wielu z nich to katolicy. I ten stan został wybrany przez pewne grupy nacisku na przeforsowanie poprawki konstytucyjnej nakazującej nie tylko finansowanie klonowania ludzkich embrionów, ale co gorsze nakazującej pozbawiania ich życia.

Jak do tego doszło i jaka była przyczyna, że akurat Missouri? Przede wszystkim przedstawiciele ludności tego stanu, lokalni kongresmani, byli bardzo blisko uchwalenia zakazu klonowania ludzi. 80% mieszkańców Missouri jest za takim zakazem, więc nawet ci kongresmani, którzy może prywatnie mają odmienną opinię, baliby się zapewne głosować przeciw prawu mającemu tak olbrzymie poparcie społeczne.

Firmy farmaceutyczne i placówki badawcze, które mają swoją siedzibę w tym stanie postanowiły więc przejść do ofensywy. Gdyby udało się wprowadzić poprawkę konstytucyjną gwarantującą prawo do klonowania ludzi i do tego nakazującą finansowanie tego procederu, związałoby się ręce kongresmanom. Nie można bowiem uchwalić prawa sprzecznego z konstytucją. Ale jak zmienić konstytucję wbrew woli 80% tych, którzy mieliby na to głosować?

Hmmm… To wcale nie jest takie trudne. Trzeba po prostu nazwać białe czarnym, a czarne białym. Światło ciemnością, a ciemność światłością. Dobro złem, a zło dobrem. Dorzucić do tego 30 milionów dolarów i rezultaty mamy gwarantowane. Tym bardziej, że poprawkę konstytucyjną zatwierdza w tym stanie zwykła większość. 50% + jeden głos. Ludzie są przecież tacy głupi, że wszystko kupią, gdy tylko będzie ładnie opakowane. Jak to Franciszek Kucharczak zauważył przed tygodniem w swoim felietonie w „Gościu Niedzielnym”:

„Ot, choćby Księga Rodzaju, w której to Ewa daje się zwieść i namawia Adama do zjedzenia zakazanego owocu. Że niby Ewa wychodzi tu na głupszą. No, ale skoro głupia kobieta uległa diabłu, to jaki musiał być Adam, że uległ głupiej babie?”

Pan Franciszek pisał o czymś zupełnie innym, ale nie ma to tutaj znaczenia. Mieszkańcy stanu Missouri najwyraźniej okazali się potomkami Adama i Ewy. Dali się zwieźć głupiej propagandzie firm farmakologicznych i innych grup nacisku. Głupi Adam posłuchał głupiej Ewy, zwiedzeni obydwoje przebiegłą strategią prawników.

Prawnicy byli bowiem przebiegli jak ten biblijny wąż. Jakby czytali z „Listów starego diabła do młodego” CS Lewisa. I pewnie on, krętacz, ich inspirował. Pierwsza rzecz, jaką zrobili, to od początku zaczęli nazywać tę poprawkę zakazem klonowania ludzi. Po drugie ukazywano ją jako gwarancję konstytucyjną prawa do badania nad komórkami macierzystymi. Kto może być przeciw takim rzeczom? Tym bardziej, że nawet znani aktorzy, jak choćby Michel J Fox, chory na chorobę Parkinsona, znany nam z „Powrotu do przyszłości”, walczyli o zatwierdzenie tej poprawki konstytucyjnej. Ludzie wierzą aktorom, zwłaszcza tym, których lubią. A pana Michela Foxa lubią wszyscy. Czemu mieliby oni być autorytetami w jakiejkolwiek sprawie, nie wiem. Ale wiem, że nawet zeznają czasem przed kongresem, wypowiadając się na tematy, na które nie mają żadnego pojęcia. To, że ktoś grał naukowca, lekarza, czy pacjenta w jakimś filmie nie powinno dawać mu praw wypowiadania się na tematy, które zna tylko ze scenariuszy swych filmów, ale w jakiś sposób najwyraźniej daje.

Sama poprawka do konstytucji ma, bagatela, 2000 słów. 5 stron. Nie jestem prawnikiem, od prawa konstytucyjnego jest zupełnie inny Jaskiernia, ale mnie konstytucja kojarzy się z zarysowaniem ram określających zasadnicze prawa i obowiązki obywateli wobec państwa i państwa wobec obywateli. Jeżeli jedna poprawka konstytucyjna ma pięć stron maszynopisu, 2000 słów, to moim zdaniem już jest to co najmniej podejrzane. Do tego napisana jest ona takim językiem, że nawet prawnicy czytający ją drapią się ze zdumieniem w głowę.

Każdy, kto udał się na głosowanie, otrzymywał tylko skrót tej poprawki, 100 słów. I wśród tych słów jest napisane czarno na białym, że poprawka ta zakazuje klonowania ludzkich embrionów. Można tam także przeczytać, że nie wolno wynagradzać kobiet za pobieranie od nich komórek jajowych. W propagandzie przedwyborczej oba te punkty były bardzo uwypuklane. Ten drugi aspekt jest ważny, bo gazetki na uczelniach w całych Stanach pełne są ogłoszeń oferujących 3-5 tysięcy dolarów dziewczynom zgadzającym się na przyjęcie bardzo silnych leków hormonalnych, powodujących, że zamiast jednej mają one 10-20 komórek rozrodczych w jednym miesięcznym cyklu. Następnie są one chirurgicznie pobierane od nich w celu dalszego eksperymentowania. Zabiegi te, poza moralną stroną zagadnienia, są też problematyczne z medycznego punktu widzenia. Taka agresywna kuracja hormonalna nie jest bez wpływu na zdrowie tych dziewcząt i może powodować w przyszłości wiele komplikacji, z bezpłodnością i chorobami nowotworowymi włącznie.

Nic dziwnego, że jak ktoś nie zapoznał się z całym tekstem tej poprawki, to nawet będąc konserwatywnym chrześcijaninem, zagłosuje na nią. Z tych pierwszych stu słów wynika, że zakazuje ona klonowania i płacenia dziewczętom za wykorzystywanie ich do niemoralnych praktyk medycznych. Natomiast to, co mówi reszta dokumentu, niewielu wie. Ci, co doszukali się, jaka prawda kryje się za zasłoną dymną tych pierwszych stu słów, nie mają tylu środków ile ma strona przeciwna. Nie mogą zrównoważyć wielu reklam i ogłoszeń w gazetach i na bilbordach. Reklam grających na uczuciach, pokazujących chore dzieci i mówiących, że głosowanie za tą poprawką może dać im zdrowie.

Zobaczmy więc, co oni naprawdę mieli na myśli, mówiąc o delegalizacji klonowania i zakazie płacenia za komórki jajowe. Otóż w dalszej części ustawy jest wyraźnie określone, że zakaz płacenia za komórki jajowe nie dotyczy zwrotu poniesionych kosztów, kompensaty za utracone zarobki i stracony czas. Czyli ten zapis możemy sobie wsadzić do… butów. Z takim ograniczeniem jest on prawnie bez znaczenia. Można by go w ogóle nie umieszczać. Jedynym jego celem było bowiem mydlenie oczu głosującym. A co z delegalizacją klonowania?

Przypomnę, czym jest tak naprawdę klonowanie. Jak to się stało, że powstała owieczka Dolly? W uproszczeniu wygląda to tak: Bierzemy komórkę rozrodczą żeńską, czyli jajeczko. Usuwamy z niej jądro, zawierające tylko 23 chromosomy (bo brakujące 23 ma męska komórka rozrodcza, plemnik) i na to miejsce umieszczamy jądro dowolnej komórki z dorosłego osobnika, zawierające 46 chromosomów. Jest to teraz żywy organizm i genetycznie nie można go określić w żaden inny sposób, niż że to jest człowiek. Każdy z nas był w pewnym okresie taką komóreczką z 46-ma chromosomami. Zresztą nawet cywilne prawa dotyczące ochrony zwierząt to przyznają. Zniszczenie jajka chronionego ptaka, czy żółwia jest karane tak, jak zabicie dorosłego osobnika, bo to taka sama strata. Zlikwidowanie niewyklutego przedstawiciela ginącego gatunku. To, kim jesteśmy określa nasze DNA, kod genetyczny zawarty w tych chromosomach. Gdy jest ich 46, gdy DNA pochodzi od człowieka, to nowe życie także, z naukowego, biologicznego punktu widzenia nie jest niczym innym, tylko człowiekiem.

Ponieważ do eksperymentów nad komórkami macierzystymi potrzeba wiele tych komórek, stąd potrzeba pobierania komórek jajowych od kobiet, klonowania ich w opisany wyżej sposób, utrzymywania tego życia przez kilkanaście dni i niszczenie tego życia przez pobranie tych rozmnożonych już komórek do robienia różnych eksperymentów.

Ale dlaczego muszą to być te komórki? Na początku naszego rozwoju każda komórka ma potencjalne możliwości stać się dowolną komórką naszego organizmu. Są one „macierzyste”, bo „urodzą” dopiero konkretne, specjalistyczne komórki wątroby, tkanki nerwowej, nerek, serca itd. Mają potencjalne możliwości przekształcenia się w dowolne organy człowieka, a więc także wyleczenie ich. Tylko, że ta teoria nie odnajduje pokrycia w praktyce.

Na czym polega problem? Na tym, że głównie, co się udaje z nich osiągnąć, to rozwijanie się komórek rakowych. Rak to właśnie niekontrolowany rozwój komórek tam, gdzie ich w ogóle nie powinno być. Komórki macierzyste pobrane z embrionów robią to doskonale. Zamieszczają się w niekontrolowanych miejscach i rozijają się w niekontrolowany sposób. Ale co z tymi chorobami, o których słyszymy, że są już leczone komórkami macierzystymi? Wszystkie, podkreślam, WSZYSTKIE przypadki wyleczeń uzyskano dzięki komórkom macierzystym pobranym od osób dorosłych. Bez niszczenia życia, bez dylematów moralnych, bez żadnych kontrowersji.

Okazuje się bowiem, że komórki macierzyste są obecne nie tylko na początku naszego rozwoju, ale organizm produkuje je całe życie. Gdy się skaleczymy na przykład, rana goi się przy pomocy komórek macierzystych, które „biegną na pomoc” i stają się komórkami skóry na zabliźnionej ranie. Komórki macierzyste można pobierać z tłuszczu, z wątroby, ze szpiku kostnego, z pępowiny po urodzeniu dziecka, z wielu innych miejsc. U tymi komórkami naprawdę można leczyć ludzi. Moralnie i skutecznie. Dlaczego więc taki upór w stosowaniu komórek z zabitych embrionów, które na dodatek nie są skuteczne?

Nie wiecie? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi zawsze o pieniądze. Komórki pobrane od osoby dorosłej są „niczyje”. Są dobrem publicznym, jak krew oddana do banku krwi. Można pobrać opłatę za jej dostarczenie, ale są to groszowe sprawy, zwrot kosztów. Komórka macierzysta, którą naukowiec, czy laboratorium samo wyprodukowało, zostaje opatentowana i staje się jego własnością. Wtedy gdyby jakiekolwiek lekarstwo, na dodatek powodujące przełom w leczeniu, powiedzmy, Parkinsona, uzyskano z takiej komórki, właściciel patentu byłby bardzo bogatym człowiekiem. Każde opakowanie leku miałoby doliczone do ceny parę dolarów na opłatę licencyjną.

Dlaczego więc prywatni inwestorzy nie prześcigają się w tym, by takie badania finansować? Przecież nie kierują nimi opory moralne? Nie brak inwestorów, dla których jedynym Bogiem, a raczej bożkiem, jest Wszechmocny Dolar. Czemu oni nie łapią takiej okazji? Bo doskonale wiedzą, że to ślepa uliczka. Że z tej mąki chleba nie będzie. Że na razie cały postęp, jaki udaje się osiągnąć w leczeniu komórkami macierzystymi, to użycie komórek macierzystych pobranych od dorosłych osób. A nikt nie chce inwestować swoich pieniędzy w coś, co nie gwarantuje żadnych sukcesów przez wiele, wiele lat. A może nigdy.

Jaka więc pozostaje droga naukowcom, placówkom badawczym i uniwersytetom? Pieniądze podatnika. Wtedy będą mogli latami się bawić w doktora Frankensteina i tworzyć i zabijać życie, a dobrzy ludzie w Missouri będą płakać, zgrzytać zębami i płacić, bo tak im nakazuje konstytucja, którą sami sobie uchwalili.

Ale co z tym stwierdzeniem, że poprawka ta zabrania klonowania ludzi? Cóż. Wystarczy troszkę pobawić się w inżynierię słów. Zmienić definicję tego, co nazywamy klonowaniem, a co nim nie jest. Poprawka konstytucyjna o której piszę mówi, że klonowaniem nie jest umieszczenie w komórce rozrodczej jądra innej komórki, ale umieszczenie takiej komórki w organizmie kobiety w celu dalszego jej rozwoju. Konsekwentnie poprawka ta nakazuje zabicie stworzonego w laboratorium życia po upływie nie więcej niż 14 dni. Nie licząc czasu, gdy komórka jest zamrożona. Czyli poprawka ta staje się podwójnie niemoralna. Nie tylko nakazuje finansowanie niemoralnych badań, ale nakazuje zabijanie życia, które powstało w taki niemoralny sposób.

Ciągle używam słów „finansowanie”, ale to bardzo ważne. Klonowanie ludzi bowiem JEST LEGALNE w Missouri i w wielu innych, jak nie we wszystkich, stanach. Jest teraz i zawsze było. Także przed przegłosowaniem tej poprawki. Firmy farmakologiczne śmiało mogą sobie robić swoje niemoralne eksperymenty bez poprawek konstytucyjnych. Ale im nie chodzi o legalizację czegoś, co jest i tak legalne. Im chodzi o pieniądze.

Gdy niedawno w Kalifornii przeforsowano podobną ustawę, mówiła ona o 6 miliardach dolarów, jakie podatnicy w Kalifornii muszą zapłacić na te badania. W Missouri poszli jeszcze dalej. Nie ma żadnej określonej kwoty, ale jest zapis mówiący, że stan nie może w żaden sposób ograniczać finansów nad tymi badaniami. Co więcej mówi, że nie może przeznaczać pieniędzy przeznaczonych na te badania na żadne inne badania nad komórkami macierzystymi. Czyli w konsekwencji uchwalenia tej poprawki ucierpią te badania, które faktycznie mogą pomóc takim cierpiącym, jak Michel J Fox.

Mieszkańcy Missouri uchwalili sobie swoją ulepszoną konstytucję. Teraz zapewne zastanawiają się już w jaki sposób to odkręcić. A jak nie teraz, to zaraz po tym, jak im przyjdzie rachunek. Albo jak doczytają wreszcie do końca ten dokument. A ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to właśnie o autorach tej poprawki myślał prorok Izajasz, gdy powiedział:

Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemności na światło, a światło na ciemności, którzy przemieniają gorycz na słodycz, a słodycz na gorycz!
Biada tym, którzy się uważają za mądrych i są sprytnymi we własnym mniemaniu!
(Iz 5,20-21)

Na koniec jeszcze jedna uwaga na temat klonowania. Co jakiś czas słyszę, że ktoś ma szalony pomysł stworzenia klonu Pana Jezusa. Tworzy przy tym teorie, że tak powstała osoba mogłaby nam dokładnie wytłumaczyć wszystko, nieścisłości w Biblii, mylne interpretacje itd., itp. Tylko nawet gdyby się to komukolwiek udało, nawet, gdyby udało się uzyskać materiał genetyczny z Całunu Turyńskiego, czy z krwi, jaka zachowana jest w cudzie w Lanciano, czy w jakikolwiek inny sposób, to narodziłby się nie Jezus, ale człowiek, który jest Jego bliźniakiem. Z medycznego punktu widzenia każdy bliźniak jednojajowy jest bowiem „klonem” swego brata, czy siostry. I to, że ktoś ma identyczny materiał genetyczny (a raczej bardzo zbliżony, bo identyczny nigdy nie jest), to nie znaczy wcale, że nie ma swojej wolnej woli, swojej wiedzy itd. Jarosław i Lech mogą się niektórym mylić, ale są to dwie osoby, nie jedna. A jak ktoś się nie może doczekać na spotkanie z Jezusem, niech się zdobędzie na odrobinę cierpliwości. Na pewno go to nie uniknie. Być może nawet szybciej, niż się spodziewa.

Wednesday, November 08, 2006

Easy Eddie i Butch, czyli taka sobie historyjka

W czasach, gdy w Chicago praktycznie rządził Al Capone, osobą która mu to umożliwiała był prawnik znany jako Easy Eddie. Znał on każdy kruczek prawny i doskonale wykorzystywał wszystkie błędy prokuratury, wszystkie uchybienia proceduralne, każdy pretekst jaki daje prawo do tego, by uniemożliwić skazanie Ala Capone za jego przestępstwa. Otrzymywał za to doskonałe wynagrodzenie, był jednym z najbogatszych ludzi w Chicago. Jego rezydencja zajmowała powierzchnię całego kwadratu, bloku miejskiego, od jednej do następnej przecznicy. Mógł też dać wszystko swojemu synowi. Wszystko, oprócz dobrego imienia.

Najwyraźniej zaczęło mu to w pewnym momencie przeszkadzać. Nie mógł żyć dalej kłamiąc, oszukując i osłaniając swymi kłamstwami człowieka odpowiedzialnego za oszustwa, kradzieże, nawet morderstwa. Poszedł do FBI i przyznał się do swych matactw, przekazał materiały umożliwiające skazanie Ala Capone. Odzyskał dobre imię, choć wiedział, że ta ośmiornica, chicagowska mafia, dosięgnie go prędzej, czy później. Tak się też stało. W 1939. roku Easy Eddie został zamordowany. Znaleziono przy nim między innymi różaniec i książeczkę do nabożeństwa.

Podczas II wojny światowej młody, dwudziestoparoletni pilot, Butch O’Hare, miał służbę polegającą na eskortowaniu i strzeżeniu amerykańskiego okrętu wojennego. Podczas tej służby radary zauważyły nadlatującą eskadrę dziewięciu japońskich bombowców. Ponieważ wcześniej inne samoloty zostały wysłane walczyć gdzie indziej, a jedyny towarzysz Butcha miał zakleszczone działko, został on sam. Nie zważając na konsekwencje rzucił się prosto w ogień bombowców i dzięki swym umiejętnościom, zimnej krwi, desperacji i zapewne szczęściu zestrzelił pięć z nich, ciężko uszkodził szóstego, który też spadł do wody. a pozostałe trzy zrzuciły bomby przed osiągnięciem celu i salwowały się ucieczką.

Końcówka walki rozgrywała się już tak blisko okrętów amerykańskich, że zaczęły one nawet strzelać do samolotów. Potem okazało się, że jedyny pocisk, jaki był w samolocie Butcha, pochodził właśnie z karabinu przeciwlotniczego z pokładu lotniskowca. Butch po wylądowaniu miał powiedzieć do żołnierza obsługującego ten karabin: „Synu, jak nie przestaniesz do mnie strzelać, będę zmuszony złożyć na ciebie raport twojemu dowódcy”. Butch O’Hare został pierwszym amerykańskim „asem lotniczym” II wojny, został też odznaczony „Medalem Honoru”. Niecałe dwa lata później Butch O’Hare zginął w czasie pełnienia służby. Nigdy nie odnaleziono jego ciała, ani samolotu.

Dwaj mężczyźni, którzy poświęcili swe życie, by zrobić to, co dobre. Co użyteczne. Coś, co pozwalałoby im spoglądać ludziom w oczy. Coś, co pozwoliłoby im być dumnym ze swego imienia. Tak nawiasem mówiąc wszyscy wiemy, że lotnisko w Chicago to „O’Hare International Airport” i nie jest to przypadek. Zostało nazwane na cześć tego pilota, bohatera, człowieka o imieniu Edward Henry Butch O'Hare. Każdy z nas słyszał to nazwisko, teraz już wiemy, dlaczego miasto Chicago nadało takie imię swojemu portowi lotniczemu.

A Easy Eddie? To tylko pseudonim, znaczący mniej więcej „Beztroski Edziu”. Prawdziwe nazwisko tego człowieka to Edward Joseph O'Hare, ojciec bohaterskiego pilota.