Monday, December 25, 2006

Orędzie z Medjugorie 25 XII 2006

Drogie dzieci! Także dzisiaj przynoszę wam nowonarodzonego Jezusa w moich ramionach. On, który jest Królem Nieba i Ziemi, jest waszym Pokojem. Dziatki, nikt nie może dać wam pokoju tak jak On, który jest Królem Pokoju. Adorujcie Go więc w waszych sercach, zdecydujcie się na Niego i będziecie w Nim pełni radości. On będzie was błogosławił swym błogosławieństwem pokoju. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.

Thursday, December 21, 2006

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

Wszystkim moim przyjaciołom, czytelnikom i gościom tej stronki życzę zdrowych, radosnych, szczęśliwych, wesołych i błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku. Niech nowonarodzona Dziecina błogosławi Was, Wasze rodziny, Waszych przyjaciół i niech Wam się darzy w tym nadchodzącym, nowym, 2007 roku.

Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki

A ja ze swej strony zapewniam Was wszystkich o mojej codziennej modlitwie w intencjach Was wszystkich odwiedzających tę stronkę. Proszę także o Wasze modlitwy w mojej intencji. Szczęść Wam Boże. Wesołych Świąt. I dziękuję za odwiedziny tego portalu.


Hiob z rodziną.

Sunday, December 17, 2006

Syn Maryi

Podczas wigilijnego nabożeństwa Bożonarodzeniowego usłyszymy fragmenty Ewangelię Św. Mateusza podającą rodowód Jezusa (Mt 1,1-16). Jest to niezwykły rodowód, bo Św. Mateusz wspomina w nim kilka kobiet.

Kobiety nie miały znaczenia w rodowodach Izraelitan. Ważne było, kto jest ojcem, nie matką. Mesjasz miał być synem Dawida, nie Batszeby, ale Mateusz wspomina ich oboje. I to w jaki sposób! Nie nazywa Batszeby jej imieniem, ale pisze o niej jako o „żonie Uriasza”. Tylko, że Uriasz nie jest żadnym przodkiem Jezusa, jak to więc jest, że żona Uriasza jest prapra- prababką naszego Zbawiciela? I po co wspominać takie osoby, które i tak nie mają znaczenia dla uznania, że Jezus jest Synem Dawida i pochodzi z jego Domu?

Tym bardziej, że ta „żona Uriasza” to nie jedyna kobieta wymieniona przez Mateusza. Wspomina on w sumie cztery damy, ale żadna z nich nie jest „bez skazy”. Albo nie były to w ogóle Izraelitki, albo postępowały one niemoralnie, albo jedno i drugie.. Każdą więc z wymienionych pań pobożny faryzeusz raczej by usunął z pamięci i z historii, zwłaszcza jako przodka tak oczekiwanego Mesjasza. Dla nich wszyscy „goje”, wszyscy ludzie nie będący Izraelitami byli nieczyści i każdy niemoralny akt był grzechem, łamaniem przykazań Bożych. Czemu Mateusz wspomina te kobiety? I co one za jedne? Przyjrzyjmy się im kolejno.

Pierwszą z nich jest Tamar. Biblia uczy nas o niej niezwykle ciekawych faktów. To bezdzietna wdowa po synu Judy, która zostaje poślubiona, jak nakazywało prawo, bratu męża, Onanowi. Ten nie chcąc się wywiązać z obowiązku małżeńskiego (przykład potępienia antykoncepcji w Biblii), zostaje przez Boga ukarany śmiercią. Według prawa kolejnym jej mężem musiał zostać młodszy brat męża, ale Juda bojąc się o jego życie, postanawia nie wypełniać tego prawa i nie dać synowej najmłodszego syna za męża. Tamar, zasłaniając swą twarz i chroniąc swą tożsamość, podstępnie udaje nierządnicę i oddaje się swemu teściowi, a gdy później do niego dochodzi wieść, że jego była synowa jest w ciąży, nakazuje ją zabić. Jednak gdy Tamar udowadnia, że to właśnie teść jest ojcem jej dziecka, Juda uznaje swą winę. A ich syn, Fares, będzie przodkiem naszego Zbawiciela. Całą historię można przeczytać w Księdze Rodzaju 38,6-30.

Druga z wymienionych kobiet to Rachab, nierządnica z Jerycha, która ukryła zwiadowców Izraelskich. Co prawda schroniła ona izraelskich szpiegów przed pewną śmiercią z rąk Kananejczyków, oddając Izraelitom przysługę, ale była ona prostytutką i sama była Kananejką. Kananejczycy, przypomnę, to potomkowie Kanaana, wnuka Noego, który, moim zdaniem, był synem kazirodczego związku Chama ze swą matką, żoną Noego. Pisałem o tym w w drugim rozdziale „Rozważań o Biblii”. O Rachab można przeczytać w Joz 2.

Trzecia z kobiet, o których wspomina Mateusz to Rut. To także cudzoziemka, Moabitka. Moabici to byli potomkowie Moaba, syna Lota i jego córki. Gdy bratanek Abrahama, Lot, uciekł z Sodomy ze swoją rodziną, zamieszkał potem ze swymi córkami. Jego żona, jak pamiętamy, zamieniona została w słup soli. Córki nie mogąc znaleźć mężów postanowiły upić winem ojca i „wykorzystały go” podczas jego snu. Synowie, którzy przyszli na świat z tego grzesznego czynu dali początek narodom Moabitów i Ammonitów. Opis tych wydarzeń jest w Księdze Rodzaju, rozdział 19. A sama Rut została żoną Booza także uciekając się do podstępu. (Rut 3, 1-17).

Kolejna kobieta wymieniona w rodowodzie Jezusa to „żona Uriasza”. Mateusz nawet nie wspomina, że ma ona na imię Batszeba, starając się uwypuklić fakt, że to właśnie Uriasz, nie Dawid powinien być jej mężem. Ale Dawid, widząc ją kąpiącą się w pobliżu swego pałacu, zaprosił ją do siebie i… no, wiadomo, co było dalej. Nie będę wchodził w szczegóły, bo blog ten czytają też dzieci. Zresztą to być może też jakieś krętactwo ze strony Batszeby. Czemu kąpała się w zasięgu wzroku króla Dawida, gdy jej mąż był na wojnie, walcząc dla tego króla? Tak czy inaczej w konsekwencji zaproszenia na królewskie pałace zaszła ona w ciążę, a Dawid, panikując, wydał rozkazy powodujące śmierć Uriasza. Batszeba została jedną z jego żon i matką Salomona. O niej możemy przeczytać w 2 Sam 11.

Prawo zakazywało małżeństw z Moabitami, Kananejczykami i w ogóle niemoralnych praktyk. Część z tych przepisów jest tutaj:

Nikt nie poślubi żony swego ojca i nie odkryje brzegu płaszcza ojca swego.
Nie wejdzie syn nieprawego łoża do zgromadzenia Pana, nawet w dziesiątym pokoleniu nie wejdzie do zgromadzenia Pana.
Nie wejdzie Ammonita i Moabita do zgromadzenia Pana, nawet w dziesiątym pokoleniu; nie wejdzie do zgromadzenia Pana na wieki. (Pwt 23, 1,3-4)

A jednak wśród przodków Dawida i Salomona są te przykłady kobiet pochodzących z obcych, wrogich Izraelitom narodów, na dodatek o co najmniej podejrzanej reputacji. Dlaczego więc je Mateusz wspomina? Nie lepiej by było spuścić na nie zasłonę niepamięci? Ja myślę, że wyjaśnienie tego kroku można znaleźć w tym wersecie, który cytowałem w moim poprzednim felietonie mówiącym o filmie „Narodzenie”:

Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim. (Mk 6,3)

Powątpiewali o nim, bo od lat uważali oni, że Maryja poczęła dziecko poza związkiem małżeńskim. Gdy wróciła od swej krewnej Elżbiety, była już w widocznej ciąży, a przecież nie mieszkała jeszcze z zaślubionym sobie Józefem. Dlatego to Jezusa nazywano „synem Maryi”. Jedyny taki przypadek w całej Biblii. Inni mężczyźni zawsze nazywani są „synami ojca”. Oto parę przykładów:

A duch Boży spoczął na Azariaszu, synu Odeda. (2 Krn 15,1)

A wśród zgromadzenia duch Pański spoczął na Jachazjelu, synu Zachariasza, syna Benajasza, syna Jejela, syna Mattaniasza - lewicie spośród potomków Asafa. (2 Krn 20,14)

Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. (Mt 1,20)

Mówił zaś o Judaszu, synu Szymona Iskarioty. Ten bowiem - jeden z Dwunastu - miał Go wydać. (J 6,71)

I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie? Odparł Mu: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego: Paś owce moje. (J 21,16)

A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. (Mt 4,21)

Filip i Bartłomiej, Tomasz i celnik Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, (Mt 10,3)

Jedyny przykład w całej Biblii nazwania kogoś „synem matki” to właśnie nazwanie Jezusa synem Maryi w Jego ojczystych stronach, w Nazarecie. Mateusz, by odeprzeć zarzuty, że Jezus nie może być Mesjaszem, bo jego poczęcie jest co najmniej dwuznaczne, przypomina, że król Dawid, autor psalmów śpiewanych każdego dnia przez Żydów i jego syn, Salomon, król Izraela i najmądrzejszy człowiek w historii, obaj czczeni przez Izraelita jako wielcy bohaterowie i święci mężowie, mieli wśród swych przodków kilka niezbyt jasnych plam. (Przecież nie możemy zapominać, że dla współczesnych mu Żydów sprawa była jasna. Maryja była niewierna Józefowi i zaszła w ciążę przed ślubem).

Jeżeli więc nie przeszkadzało, że Dawid i jego syn, Salomon, mieli wśród swych babek cudzoziemki, prostytutki, oszustki i krętaczki, to jakie znaczenie mało by mieć, gdyby nawet rzeczywiście Maryja nie z Józefem miała swego Syna? Bo rzeczywiście nie z nim Go miała. Ale nawet, jak nie wierzyli by oni w fakt, że to sam Duch Święty zstąpił na Maryję, to ciągle nie zmienia to faktu, że Jezus miał prawo do tego, by być nazwanym Synem Dawida. Tym bardziej, że prawa do tego tytułu przysługiwały z prawnego, nie faktycznego stanu.

Jeżeli Jezus był Synem Maryi, a Józef Jej mężem, to prawnie Jezus był Synem Dawida, bo był adoptowanym synem Józefa, pochodzącym z domu Dawida. Natomiast fakt, że faryzeusze i sąsiedzi nie wiedzieli, kto faktycznie był Ojcem Jezusa, nie miał w tym momencie dla nich większego znaczenia, albo raczej, jak to genialnie wykazał święty Mateusz w genealogii Jezusa, nie może w żaden sposób eliminować możliwości, że jest On długo oczekiwanym Mesjaszem.

Sunday, December 10, 2006

Narodzenie. The Nativity Story

Parę dni temu wybraliśmy się z całą rodziną do kina. Ja niewiele chodzę do kina, a w Adwencie nawet nie oglądam telewizji, ale w tym roku była wyjątkowa okazja. Hollywood nakręcił po raz pierwszy w historii historię narodzin Pana Jezusa. Film nosi tytuł „The Nativity Story”, a polska wersja została nazwana „Narodzenie”.

Trudno mi się wypowiadać na temat samej gry aktorskiej i filmu jako dzieła sztuki. Oskara pewnie nie dostanie, ale też nie ma żadnych większych potknięć. Typowa, solidna produkcja Hollywoodzka. Wartość filmu polega na tym, że jest relatywnie wierny biblijnemu przekazowi. Jest to jakby ilustracja do Ewangelii.


Każdy z nas ma jakieś swoje wyobrażenie o tamtych wydarzeniach. O tym, jak wyglądała Maryja, jak Józef, jak wyglądało życie w Palestynie dwa tysiące lat temu. Film nie zostawia miejsca na wyobraźnię, zmusza nas do zaakceptowania koncepcji reżysera. Być może Maryja nas rozczaruje, być może inaczej wyobrażamy sobie Józefa. Ale to jest normalne, nic na to nie poradzimy. Mnie osobiście już po paru minutach filmu „przypasowali” oboje aktorzy grający rodziców Zbawiciela.


Pewna tradycja Kościoła, zwłaszcza na wschodzie, przedstawiała Józefa jako wdowca, starszego mężczyznę. Nie wynikało to z samego przekazu Biblii, ani nawet nie z Tradycji przez duże „T”, ale z próby pogodzenia słów mówiących o „braciach Jezusa” z nauką Kościoła o dziewictwie Maryi przez całe Jej życie. Film jednak przedstawia go jako młodego mężczyznę, ale nie jest to wcale sprzeczne z nauką Kościoła. Kościół w ogóle nie wypowiada się oficjalnie na temat wieku Józefa. A samo wytłumaczenie kim są „bracia Jezusa” jest znacznie prostsze, niż robienie z Józefa wdowca. Sam Katechizm Kościoła Katolickiego w paragrafie 500 tak o tym mówi:


[…] Pismo święte mówi o braciach i siostrach Jezusa. Kościół zawsze przyjmował, że te fragmenty nie odnoszą się do innych dzieci Maryi Dziewicy. W rzeczywistości Jakub i Józef, "Jego bracia" (Mt 13, 55), są synami innej Marii, należącej do kobiet usługujących Chrystusowi, określanej w znaczący sposób jako "druga Maria" (Mt 28,1). Chodzi tu o bliskich krewnych Jezusa według wyrażenia znanego w Starym Testamencie.

Jeżeli więc wiemy z pewnością, z samego przekazu Biblii, że „Jakub i Józef, bracia Jezusa” są synami innej Marii, to śmiało możemy przyjąć, że wszyscy inni bracia Jezusa to także albo Jego dalsi krewni, albo „bracia w wierze”, albo po prostu ziomkowie, współrodacy. Wystarczy zresztą przyjrzeć się temu fragmentowi Biblii:

Przybywszy tam weszli do sali na górze i przebywali w niej: Piotr i Jan, Jakub i Andrzej, Filip i Tomasz, Bartłomiej i Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Szymon Gorliwy, i Juda, /brat/ Jakuba. Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, Maryją, Matką Jezusa, i braćmi Jego. Wtedy Piotr w obecności braci, a zebrało się razem około stu dwudziestu osób, tak przemówił: (Dz 1,13-15)

120 osób. Apostołowie, niewiasty i bracia Jezusa. Apostołów było jedenastu, Maryja, matka Jezusa to dwunasta osoba, kobiety to prawdopodobnie te same, które były pod Krzyżem, ale powiedzmy, że było ich 20, czy 30, więc razem powiedzmy 40 osób. To by znaczyło, że było tam osiemdziesięciu „braci Jezusa”. Nikt chyba nie sądzi, że są to wszystko dzieci urodzone przez Maryję?

Jedna ze scen filmu, która do mnie najbardziej przemówiła, to powrót Maryi do Nazaretu po odwiedzinach swojej krewnej, Elżbiety. Podobała mi się ta scena, bo pokazała „ludzki” wymiar tamtych wydarzeń. Pozwala nam sobie wyobrazić, jak bolesne musiało być życie w małym miasteczku z widoczną ciążą, gdy wszyscy wiedzieli, że nie ma Ona jeszcze męża. Nic dziwnego, że Jezus przez całe życie w Nazarecie był nazywany „synem Maryi” :

Wyszedł stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony. (Mk 6,1-4)

Określenie „syn Maryi” było obraźliwe, sugerowało bowiem, że dziecko jest bękartem, poczęte poza związkiem małżeńskim. Nie zapomniano Maryi przez trzydzieści lat, że wróciła z brzuchem od Elżbiety, zanim zamieszkała z zaślubionym sobie Józefem. Jezusa w innych regionach nazywano „Synem Człowieczym”, „Synem Dawida” (wypełnienie proroctwa Daniela 7:13 i innych proroctw), ale w rodzinnej miejscowości pozostał tylko „synem Maryi".

Film pokazuje też wewnętrzną walkę i rozterkę samego Józefa. Tu jednak nie zgadzam się z interpretacją tego filmu. Myślę, że przebieg wydarzeń był trochę inny. Myślę, że jego rozterka duchowa nie dotyczyła tego, czy Maryja była mu wierna, czy nie. Jestem przekonany, że nie miał co do tego żadnej wątpliwości. Wierzył Jej i wierzył aniołowi. Rozterka Józefa dotyczyła tego, czy jest godny być opiekunem Mesjasza, Syna Bożego.

Biblia mówi nam, że Józef był człowiekiem sprawiedliwym. Słowo to oznacza kogoś „prawego”, postępującego tak, jak nakazuje Prawo. Prawo natomiast nakazywało kamienować niewierne żony. Odsyłając Maryję potajemnie nie byłby więc sprawiedliwym, ale krętaczem, oszustem wobec Prawa. Dlatego myślę, że nie miał on wątpliwości co do tego, że Maryja była mu wierna. Miał tylko wątpliwości co do tego, czy on, biedny rzemieślnik, jest godny, by stać się przybranym ojcem Zbawiciela.

Oczywiście to, co napisałem, nie jest dogmatem Kościoła, nie jest nawet Jego nauką. To moja interpretacja i być może się mylę. Ale nie ma też w niej niczego niezgodnego z nauką Kościoła i pozostanę przy takiej interpretacji, bo wydaje mi się prawdziwa i „lepsza”, bardziej pasująca do mojego wyobrażenia osoby świętego Józefa, opiekuna Jezusa i Maryi. Jednak ponieważ jest to tylko hipoteza, to nie mam problemu z tym, że film inaczej przedstawia Józefowe rozterki.

Druga rzecz, którą inaczej sobie wyobrażam niż przedstawia ją film, to wizyta Trzech Króli i rzeż niewiniątek. Sami mędrcy, magowie z Persji bardzo mi się podobają. Mój problem polega na tym, że raczej jestem skłonny uważać, że „gwiazda betlejemska” nie była naturalnym ułożeniem się planet (jak to ukazuje film), ale nadzwyczajnym zjawiskiem i że wizyta Mędrców nastąpiła znacznie później, niż w parę godzin po narodzeniu Jezusa.

Wiemy, że Jezus był ofiarowany w Świątyni 40 dni po swym narodzeniu. Nie sądzę, żeby cały ten czas mieszkali Oni w stajence. Chronologię tamtych dni wyobrażam sobie tak, że po narodzinach Jezusa, może po paru dniach, Święta Rodzina znalazła jakieś mieszkanie u dalekich krewnych Józefa w Betlejem. Józef być może zaczął tam pracować i mieszkali tam przez rok, czy dwa. W końcu nie bardzo było jak wracać zaraz po porodzie z malutkim dzieckiem, nie mówiąc o konieczności powrotu do Świątyni w czterdziestym dniu. A Betlejem leży tuż pod murami Jerozolimskimi, znacznie bliżej niż odległe Nazaret.

[Mędrcy] weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. (Mt 2,11)

„Weszli do domu”. Nie do stajenki. Czyli, być może, nastąpiła ta wizyta znacznie później, niż kilka godzin, czy dni po narodzinach Jezusa. A wracając do swej ojczyzny, poinstruowani we śnie przez anioła, udali się do niej inną drogą, omijając pałac Heroda.

Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał /oprawców/ do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców. (Mt 2,16)

…stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców”. Pewno, że mógł być po prostu przesadnie ostrożny, nie wiem. Ale czytając, co pisze w swej Ewangelii święty Mateusz, widzimy, że narodziny Mesjasza mogły się odbyć nawet dwa lata wcześniej, niż wizyta Mędrców .

Znowu podkreślam, że to moja prywatna interpretacja i nikt nie musi się ze mną zgadzać. Jednak Kościół pozostawia nam możliwość własnej egzegezy tekstu i dochodzenia do prawdy. Takie zagadki, jak ułożenie chronologii wydarzeń tamtych dni, są doskonałą zabawą pozwalającą na bliższe zaznajomienie się z tekstem Biblii, a nasze wnioski nie mają znaczenia dla prawdziwości przekazu biblijnego. To, czy Magowie odwiedzili Jezusa gdy miał zaledwie kilka dni, czy gdy miał roczek, niczego przecież nie zmienia, a więc z teologicznego punktu widzenia nie ma wielkiego znaczenia. A dla dramaturgii filmu zapewne lepiej było umieścić tę wizytę w stajence, zaraz po narodzinach Jezusa.

Tak więc nie ma żadnych przeszkód, aby każdy katolik zobaczył film „Narodzenie”. Zachęcam do tego tym bardziej, że warto pokazać producentom z Hollywood, że opłaca się robić filmy wierne Ewangelii, wierne nauce Kościoła, wierne biblijnemu przekazowi. Jest tych filmów tak mało, że każda taka perełka powinna być na liście filmów, które każdy powinien koniecznie zobaczyć. Tym bardziej, że właśnie teraz, w okresie Adwentu i zbliżającym się okresie Świąt Bożego Narodzenia jest doskonała okazja, by zilustrować sobie historię wcielenia Boga i Jego Narodzin w ubogiej stajence w Betlejem Judzkim. Im więcej ten film zarobi, tym większe szanse, że więcej takich filmów ujrzy światło dzienne. Czego sobie i Wam ze szczerego serca życzę.

Thursday, December 07, 2006

Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego (Mt 7, 21)

Dzisiejsza Ewangelia, (piszę to wieczorem, siódmego grudnia), należy do moich ulubionych fragmentów Biblii. Często cytuję ten fragment w dyskusjach z braćmi odłączonymi, chrześcijanami należącymi do innych, niekatolickich kościołów. Często uważają oni bowiem, że wystarczy zadeklarować swymi ustalić, że Jezus jest Panem i Zbawicielem i ma się gwarancję zbawienia. Bazują oni na jednym z fragmentów Biblii, mianowicie na Liście do Rzymian 10,9. Fragment ten rzeczywiście mówi:

Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych - osiągniesz zbawienie.

Czyli, jeżeli Biblia jest nieomylnym Słowem Bożym, to rzeczywiście mają oni rację, prawda? Możemy mieć gwarancję zbawienia. Wystarczy wyznać i uwierzyć. Jest jednak jeden problem z taką interpretacją. Mianowicie inne wersety Biblii. Dzisiejsza Ewangelia przypomina inne słowa Jezusa:

Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. (Mt 7,21)

Według Jezusa więc co innego jest potrzebne do zbawienia. Spełnianie woli Ojca, a nie deklaracje. Jak więc pogodzić tę pozorną sprzeczność? Bardzo łatwo, bo sprzeczności nie ma tu żadnej. Czym bowiem jest zbawcza wiara? Nie uznaniem samego faktu, że Jezus był postacią historyczną i nawet nie uznaniem, że jest Bogiem. To sam szatan przyznaje i nic mu to nie daje. Zbawcza wiara polega właśnie na tym, że uznając Jezusa za Pana i Zbawiciela, zaczynamy żyć tak, jak Jego przyjaciele. Zaczynamy wypełniać wolę Ojca. On nam daje łaskę, abyśmy byli w stanie to zrobić, ale my musimy z tą łaską dobrowolnie współpracować.

Protestanci bardzo często podchodzą do poszczególnych wersetów Pisma Świętego patrząc na nie jako na alternatywę. Albo jeden, albo drugi. Albo wiara, albo uczynki. Albo Pismo, albo Tradycja. Albo prawo, albo łaska. Tymczasem Kościół nas uczy, że każdy werset Biblii jest natchnionym Słowem Bożym i nie ma między nimi żadnej sprzeczności. Wyznanie, że Jezus jest Panem i wiara w to całym sercem są niezbędne do uzyskania naszego zbawienia, ale nie jest to jedyne, co jest nam potrzebne. Także spełnianie uczynków, bez których wiara jest martwa „jak ciało bez ducha” (Jk 2,26).

Mamy zresztą w Biblii bardzo konkretne pytanie, zadane samemu Jezusowi. Brzmi ono:

Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? (Mk 10,17b)

I co nasz Zbawiciel na to odpowiedział? „Wyznaj swymi ustami…itd.”? Nie! Powiedział:

Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę. (Mk 10,19)

Ale i to nie było wystarczające, bo Jezus wymaga od nas radykalizmu. Wymaga wyłączności i gdy mamy inne miłości, dla Niego musimy się ich wyrzec. Dlatego Jezus dodał:

Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. (Mk 10,21)

Dzisiejsza Ewangelia nie skończyła się jednak na nakazie spełniania woli Ojca. Jezus kontynuuje, porównując tych, co słuchają Jego słów do roztropnych ludzi, budujących swe domy na skale. Ci natomiast, którzy słuchają słów Jezusa, ale nie wypełniają ich, przypominają ludzi nierozsądnych, budujących na piasku. Zdumiewające, jak bardzo samo życie potwierdziło prawdziwość tych wersetów.

Gdy Jezus zakładał swój Kościół, zmienił imię swego namiestnika, Szymona, pierwszego wśród apostołów, nazywając go Skałą. I na tej Skale zbudował Kościół. Po dwu tysiącach lat burzliwej historii, skandali, wojen, kryzysów, zmian w kulturze, sztuce, upadkach cywilizacji i imperiów i powstawaniu nowych, Kościół ciągle uczy tej samej doktryny, jakiej uczył w czasach Jezusa i w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Mamy setki dokumentów pozostawionych przez Ojców Kościoła, świadków chrześcijaństwa z pierwszych wieków i czytając je zdumiewamy się, jak niewiele się zmieniło w Kościele. Wszystkie istotne wierzenia, wszystkie doktryny trwają w naszym, Jezusowym Kościele niezmiennie od dwudziestu wieków.

Z drugiej strony ruch zwany Reformacją zaczął się 500 lat temu. Bardzo szybko nowy kościół, założony przez Marcina Lutra miał „konkurencję” w kościele Kalwina, ale to dopiero był początek. Zwingli w Szwajcarii, król Henryk VIII w Anglii i lawina ruszyła. Jak się odrzuci autorytet Kościoła, to sami sobie stajemy się autorytetami i po pięciuset latach mamy ponad 30 tysięcy różnych denominacji, zborów, grup, kościołów i sekt chrześcijańskich na świecie.

Wszystko bowiem się sprowadza do tego, na jakim fundamencie budujemy. Czy na skale, czy na piasku. Ja nie neguję tego, że założyciele różnych sekt mogą być ludźmi świętymi i pełnymi dobrej woli. Zapewne nikt nie dąży do rozbicia chrześcijaństwa dla samego rozbicia. Każdy ma swoje powody. Miał je także Luter. Tylko, że droga którą obrał była błędna.

Nie reformuje się Kościoła opuszczając go. Kościół wymaga reformy od samego początku, od swego powstania. Dzieje Apostolskie są pełne tego przykładów. Ale skoro sam Jezus obiecał, w tym samym momencie, w tym samym zdaniu, w którym zakładał Kościół, że bramy piekielne Go nie przemogą, to chyba możemy Mu wierzyć, prawda? Powiedział On do Szymona-Piotra:

Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. (Mt 16,18)

Pomijając już przyczyny polityczne i inne, jakie miały wpływ na powstanie wielu sekt i kościołów, przypatrzmy się, jak ten mechanizm działa dzisiaj. Gdy jakiś zbór istnieje przez dłuższy czas, bardzo często staje się „letni” w swej praktycznej działalności. Zaczyna dopuszczać kompromisy, jak, powiedzmy, aborcję, czy kapłaństwo kobiet i gdy część członków tego zboru nie może się z takimi zmianami pogodzić, odchodzą i zaczynają swoją małą „reformację”, zakładając nową denominację, wracając do „korzeni”, do nauki Biblii. Ale mijają lata, ten zbór się rozrasta, zaczyna iść na kompromisy, co zaczyna przeszkadzać komuś i historia się powtarza.

Dlatego w praktyce wszystko sprowadza się do tego, kto ma autorytet. Na czyjej nauce można polegać. Marcus Grodi, były pastor, konwertyta z kościoła Prezbiteriańskiego, nie raz powtarzał, że głosząc kazania w swoim kościele zdawał sobie sprawę, że w promieniu kilku kilometrów jest kilkanaście innych kościołów, gdzie inni pastorzy zupełnie inaczej interpretują te same wersety Biblii. W pewnym momencie zaczęło mu to poważnie przeszkadzać, bo wiedział, że nie mogą mieć wszyscy racji. Ktoś musiał się mylić. Tylko, że czasami takie błędne nauczanie ma poważne konsekwencje. Gdy zaczął szukać wyjścia z tego błędnego koła, doszedł do tego, że jest jeden kościół, Jeden Święty, Powszechny i Apostolski Kościół i nie pozostało mu nic innego, niż pozostać Jego członkiem.

Dlatego jestem człowiekiem szczęśliwym, że też należę do tego Kościoła. Że jestem w Domu zbudowanym na Skale. Że mogę mieć pewność, że nauka Kościoła to jest nauka Jezusa i że nie grozi nam upadek. I nie przeszkadza mi, że jadąc do mojego kościoła, przejeżdżam koło kilkunastu innych zborów, bo wiem, że tylko w Kościele Katolickim otrzymam pełnię nauki Jezusa, głoszoną niezmiennie od dwu tysięcy lat.

Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki. (Mt 7,21.24-27)

Monday, December 04, 2006

8 XII 12:00 Godzina Łaski dla całego świata.

Matka Boża, objawiając się pielęgniarce Pierinie Gilli. we
Włoszech, w Montichiari, w święto Niepokalanego Poczęcia,
8 grudnia 1947 r. powiedziała:

"Życzę sobie, aby mnie czczono jako Maryję Róże Mistyczną,
Matkę Kościoła".
"Życzę sobie, aby każdego roku w dniu 8 grudnia,
w południe miała miejsce Godzina Łaski dla całego świata".
"Dzięki modlitwie zanoszonej w tej godzinie ześlę niezliczone
łaski dla duszy i ciała. Będą liczne nawrócenia".
"Pan Mój, Boski Syn Jezus okaże wielkie miłosierdzie jeżeli dobrzy
ludzie będą się modlić za swych grzesznych braci".
"Ci, którzy nie mogą przyjść do Kościoła, niech modlą się w domu".
"Jest moim życzeniem, aby ta Godzina Łaski była praktykowana
na całym świecie".
"Wkrótce ludzie poznają wielkość tej Godziny Łaski".

Na stronie www.fatimczyk.cc.pl/nawiedzenie.htm można znaleźć więcej
faktów dotyczących tego objawienia. Zapraszam.

Saturday, December 02, 2006

Adwent

Rozpoczyna się okres Adwentu i ja, wraz z resztą mojej najbliższej rodziny, zaczniemy się znowu inaczej zachowywać. Znikniemy z internetu, wyłączymy telewizor, każdy zacznie jakąś formę postu, będziemy się starali być dla siebie bardziej serdeczni.

W naszym domu obchodzimy bardzo podobnie Wielki Post i Adwent, ale o ile większość ludzi rozumie dlaczego tak jest w Wielkim Poście, to trochę trudniej to zrozumieć w okresie Adwentu. Przecież to jest raczej radosny okres, okres oczekiwania na Mesjasza, na Jego przyjście. Symbolicznie oczekujemy wraz ze Starotestamentowym Ludem Bożym na Jego narodziny w Betlejem, ale także czekamy na Jego powtórne przyjście, w chwale, mocy i w całej Jego okazałości. Dlaczego więc te posty i te smętne miny? Co do smętnych min, to nie wiem. Mam nadzieję, że ich nie będzie w naszym domu. Ale jeżeli chodzi o post, to jest on dobry w każdym okresie, więc i w Adwencie nie zaszkodzi.

Świat nam się tak ostatnio skomercjalizował, że to sklepy, biznes, hipermarkety teraz ustalają „rok liturgiczny”, a nie Kościół. Albo może powinienem raczej powiedzieć, że ich grafik wydarzeń różni się od tego, jaki od wieków mamy w Kościele, a ich siła przebicia jest zdecydowanie większa. Agresywne reklamy, przerośnięte krasnale w czerwonych portkach, które mają być Świętym Mikołajem, bożonarodzeniowa muzyka w sklepach już od listopada, półki pełne symboli świątecznych powodują, że na miesiąc przed narodzeniem Dzieciątka wszyscy wpadamy w świąteczny nastrój. Gdy przychodzi Dzień Bożego Narodzenia taki już mamy przesyt, że na drugi dzień wyrzucamy choinki, demontujemy lampki, przestajemy śpiewać kolędy i wracamy do codziennego, zwykłego życia.

Jednak nie tak powinno być. Boże Narodzenie jest 25. grudnia i okres Świąt trwa co najmniej do 6 stycznia, do Święta Trzech Króli (których, być może wcale nie było trzech, ani też zapewne nie byli oni królami), a prawdę mówiąc do 2 lutego, Święta Ofiarowania Pana Jezusa w Świątyni. Dlatego to właśnie wydaje mi się, że posty i wyrzeczenia w okresie Adwentu są doskonałą „odtrutką” na zbyt wczesne obchodzenie Świąt.

Posty mają to do siebie, że są dokuczliwe. Nie pozwalają o sobie zapomnieć. Niezależnie od tego, czy to post od mięsa, czy słodyczy, telewizora, komputera, czatów, forum, od krzyków, kłótni i kwaśnych min. Ilekroć zobaczymy kogoś ze smakiem zajadającego lody, lub opowiadającego, co się wczoraj wydarzyło w ulubionym serialu, czy zapraszającego na spotkanie na czacie, czy gdy ktoś na nas się wydziera, a my z wszystkich sił się powstrzymujemy od zareagowania w podobny sposób i z uśmiechem odpowiadamy na jego złość, od razu wraca nam przed nasze oczy powód, dla którego przyjęliśmy taką postawę. Czyli cel został osiągnięty.

Cztery niedziele Adwentu symbolizują cztery tysiące lat oczekiwania na przyjście Mesjasza. Te cztery tysiące lat to także okres symboliczny, który wziął się z dosłownej interpretacji rodowodu Pana Jezusa z Ewangelii Św. Łukasza. Oczywiście nie jesteśmy teraz w stanie określić precyzyjnie kiedy ludzkość zaczęła rozumieć potrzebę przyjścia Zbawiciela. Prorocy zapowiadali Go od wieków, ale interpretacja ich proroctw była bardzo często odmienna od prawdziwego znaczenia ich przepowiedni. Oczekiwano raczej przywódcy militarnego, kogoś, kto wyzwoli Izraela od panowania Rzymu, równocześnie pokładając nadzieję zbawienia w ofiarowaniu zwierząt i w doskonałym wypełnianiu Prawa.

Tymczasem ani żaden kozioł ofiarny, ani ofiara z baranka bez skazy, (baranka przez małe „b”), ani wypełnianie każdego prawa, jakie ustala Świątynia, czy Kościół, nie może nam dać zbawienia. Były to tylko zapowiedzi spraw przyszłych. Prawo miało wychować naród wybrany, a ofiary ze zwierząt wskazać na przyszłą prawdziwą Ofiarę, prawdziwego Baranka, który będąc Bogiem i człowiekiem, mógł, jako jeden z nas, zapłacić za nasze winy, a jego zapłata była wystarczająca i satysfakcjonująca Wszechmocnego Boga, bo był, bo jest On przecież właśnie tym Bogiem.

Ale gdyby nie te nasze posty, nie te wyrzeczenia w okresie adwentowym, jak byśmy sobie uświadamiali te wszystkie misteria i tajemnice? Przypominałby nam o nich ksiądz na kazaniu? Zapewne. Ale czy to wystarczy? Czy cztery godziny oczekiwania to jedyne na co nas stać? A pięć minut po mszy już wracamy do codziennej, normalnej rzeczywistości? Nie sądzę. Wiem, że jestem tutaj radykałem w swych poglądach, ale te poglądy wcale nie są obiektywnie radykalne. Tak było zawsze, przez wieki. We wschodnich kościołach Adwent jest nadal nazywany „Małym postem”. Zobaczmy, jak na przykład Łemkowie obchodzą Adwent:

"Okres przedświąteczny związany był całkowicie z przygotowaniami do Bożego Narodzenia. W każdej wsi społeczność parafialną obowiązywał ścisły post (adwent). Rozpoczynał się 15 listopada i kończył 24 grudnia - według nowego stylu tj. kalendarza gregoriańskiego (dla rzymskich katolików). Według starego kalendarza juliańskiego - cały ten okres przypadał w terminie od 28 listopada do 6 stycznia. Różnica pomiędzy kalendarzami wynosiła 13 dni. Wigilia łemkowska (Śwjatyj Weczer) wypadała 6 stycznia i poprzedzał ją czterotygodniowy czas postu, nazywany fyłypiką ( od św. Filipa). Post oznaczał zakaz spożywania tłuszczów (w tym masła) i mięsa. Używano tylko tłuszczów roślinnych, np. oleju lnianego (każdy z gospodarzy uprawiał len). Masło i sery z wielotygodniowym wyprzedzeniem odkładano na świąteczny czas w dzieże i kamienne garnce i przechowywano w komorze lub spichlerzu zwanym sypanec. Bryndzę z krowiego i owczego mleka składowano wcześniej, bo już jesienią. Podczas postu jedną z potraw była bryndżowa woda (tak nazywali ją mieszkańcy Łosia, czy Nowej Wsi k. Krynicy). Taką bryndzę o ostrym zapachu gaździna rozrabiała we wrzącej wodzie, a do tego jeszcze ziemniaki i smakowało jak fras (smakowało jak diabli - przyp. M.R.)". (Cytat za stroną http://www.pszczelarskaoficyna.pl/pages/publikacje_07.htm )

To tylko przykład, jak dawniej i jak ciągle teraz obchodzi się Adwent w innych tradycjach i innych kościołach. Tymczasem dla nas ten okres coraz mniej się różni od jakiegokolwiek innego okresu w naszym życiu. Ksiądz Tomasz Jaklewicz na portalu „Wiara.pl”, http://liturgia.wiara.pl/?grupa=6&art=1102413399&dzi=1115658682, przypomina między innymi:

"Adwent jest czasem ascezy. Sens tego słowa został zniekształcony przez wieki, ale podstawowa intuicja jest wciąż aktualna. Człowiek potrzebuje czasu pustyni. Nie w sensie pogardy dla świata czy ucieczki od obowiązków. Pustynia jest potrzebna, aby wyprostować pokręcone drogi życia. Pustynia oczyszcza, pozwala dotrzeć do tego, co naprawdę ważne. Pustynia pozwala odkryć, że jestem zależny tylko od Boga, czyli tylko On jest mi potrzebny. Bóg sam wystarczy!"

Ja poprosiłem moje dzieci, żeby napisały mi w jednym, czy dwu zdaniach, dlaczego my w naszym domu tak, a nie inaczej, obchodzimy okres Adwentu. Oczywiście od razu uprzedzając, że odpowiedź „Bo tata nam tak każe” nie będzie uznana za wystarczającą. :-) . Oto co mi moje pociechy napisały. Kuba, 14 lat:

"Ja myślę, że dlatego ofiarujemy przyjemności w okresie Adwentu, ponieważ oczekujemy na narodziny Chrystusa, na którego ludzie czekali przez setki lat. Życie przed Chrystusem było smutnym okresem, więc powinniśmy ofiarować coś przez te krótkie 4 tygodnie czekając, tak jak wszyscy inni oczekiwali, na Boże Narodzenie. To symbolizuje nasze oczekiwanie na narodziny Jezusa Chrystusa."

Wiktoria, 16:

"My ofiarujemy w naszym domu to, co lubimy w okresie Postu. I Adwentu też. Ofiarujemy te rzeczy, by być wolnymi…jeżeli to możesz zrozumieć. Ale pomyśl. Jeżeli jesteś uzależniony, powiedzmy, do oglądania „House MD” każdego wtorku, ponieważ myślisz, że Hugh Laurie jest jednym z najwspanialszych dzisiejszych aktorów, to czy nie jesteś niewolnikiem tego programu? Jesteś. To, że sami wybieramy to, by być niewolnikiem, to inna sprawa, ale ciągle nimi jesteśmy. Gdy ofiarujesz te rzeczy, stajesz się wolny. Masz więcej czasu dla Boga, przyjaciół i rodziny. A Post i Adwent w końcu się kończą i powracamy do bycia niewolnikami … ale ze świadomością, że możemy żyć trzy tygodnie bez Hugh’a Laurie, a to jest bardzo dobra świadomość."

Tyle moje dzieci, które, jak widać, doskonale rozumieją istotę postu i poświęceń dla Boga. Ale jak nawet nastolatki to potrafią zrozumieć, to nie powinniśmy rozumieć tego wszyscy?

Jeszcze cytat z Katechizmu Kościoła Katolickiego:

522 Przyjście Syna Bożego na ziemię jest tak wielkim wydarzeniem, że Bóg zechciał przygotowywać je w ciągu wieków. Wszystkie obrzędy i ofiary, figury i symbole "Pierwszego Przymierza" Bóg ukierunkował ku Chrystusowi; zapowiada Go przez usta proroków, których posyła kolejno do Izraela. Budzi także w sercu pogan niejasne oczekiwanie tego przyjścia.

523 Święty Jan Chrzciciel jest bezpośrednim poprzednikiem Pana, posłanym, by przygotować Mu drogi. (…)

524 Celebrując co roku liturgię Adwentu, Kościół aktualizuje to oczekiwanie Mesjasza; uczestnicząc w długim przygotowaniu pierwszego przyjścia Zbawiciela, wierni odnawiają gorące pragnienie Jego drugiego Przyjścia. (…)

Jan Chrzciciel oczekiwał na przyjście Mesjasza żyjąc na pustyni i żywiąc się „szarańczą i miodem”. Dlatego zachęcam wszystkich, żeby w tym okresie Adwentu także odnaleźć swoją pustynię. Wyciszyć się, skupić na modlitwie. Adwent w tym roku ma tylko 21 dni. W ostatnią niedzielę Adwentu zasiądziemy już do stołów wigilijnych. I naprawdę warto troszkę popościć i troszkę się wyrzec codziennych przyjemności dla tego momentu. Jest coś wspaniałego, jakaś satysfakcja, jakieś poczucie dobrze wypełnionego obowiązku, gdy wraz z całym Kościołem, wraz z tradycją minionych wieków jednoczymy się w modlitewnym skupieniu w oczekiwaniu na Jezusa. I radość, gdy wreszcie On do nas przyjdzie.