„Drogie dzieci! Dziś Pan pozwolił mi, abym ponownie wam powiedziała, że żyjecie w czasie łaski. Dziatki, nie jesteście świadomi, że Bóg daje wam wielką szansę, abyście się nawracali i żyli w pokoju i miłości. Jesteście tak zaślepieni i przywiązani do spraw ziemskich i myślicie o życiu ziemskim. Bóg posłał mnie bym was prowadziła do życia wiecznego. Dziatki, ja nie odczuwam zmęczenia, choć widzę, że wasze serca są ciężkie i strudzone wszystkim co jest łaską i darem. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”
Thursday, October 26, 2006
Orędzie z Medjugorie 25 X 2006
Sunday, October 22, 2006
Rzekli Mu: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie. (Mk 10,37)
Jakub i Jan synowie Zebedeusza zbliżyli się do Jezusa i rzekli: Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy. On ich zapytał: Co chcecie, żebym wam uczynił? Rzekli Mu: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie. (Mk 10,35-37)
Jezus oczywiście odmówił, mówiąc im:
Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których zostało przygotowane. (Mk 10,40)
Kto zatem zasiada po prawej i lewej stronie Jezusa w Jego Królestwie? Komu te miejsca przeznaczył Bóg Ojciec? Nie wiecie? A ja wiem. Oczywiście to, co zaraz przeczytacie, to nie jest dogmat Kościoła Katolickiego, nie jest to nawet oficjalna doktryna. Raczej moje osobiste spostrzeżenia, które mi się dziś nasunęły podczas słuchania Ewangelii. Myślę jednak, że warto się nimi z Wami podzielić. Jako z pewną ciekawostką, która, moim zdaniem, ma w sobie naprawdę dużo prawdy.
Podczas każdej niedzielnej mszy świętej odmawiamy Credo. Nasze wyznanie wiary. Powtarzamy tam:
Wierzę […] w Pana Jezusa Chrystusa, który […] siedzi po prawicy Ojca.
Jeżeli zatem Jezus siedzi po prawicy Ojca, to z tego wynika, że po lewej stronie Jezusa zasiada właśnie Bóg Ojciec, prawda? Mamy więc rozwiązaną zagadkę lewej strony tronu Jezusa. Na to natomiast, kto zasiada po Jego prawej stronie może rzucić trochę światła opis dworu syna Dawida, Salomona, jaki znajdujemy w Pierwszej Księdze Królewskiej:
Batszeba więc weszła do króla Salomona, aby przemówić do niego w sprawie Adoniasza. Wtedy król wstał na jej spotkanie, oddał jej pokłon, a potem usiadł na swym tronie. A wtedy postawiono tron dla matki króla, aby usiadła po jego prawej ręce. (1 Krl 2,19)
Jest to o tyle zdumiewający werset, że Batszeba jest wzmiankowana w Biblii do tej pory dwukrotnie, gdy wchodzi zobaczyć się z królem. Za każdym razem to ona oddaje mu pokłon i nikt jej żadnego tronu nie wnosi:
Następnie Batszeba uklękła i oddał pokłon królowi, a król ją zapytał: Czego chcesz? (1 Krl 1,16)
Wtedy Batszeba, upadłszy twarzą do ziemi, oddała pokłon królowi oraz powiedziała: Niech żyje mój pan, król Dawid, na wieki! (1 Krl 1,31)
Co się więc stało takiego między wersetem 31 w pierwszym rozdziale, a wersetem 19 w drugim rozdziale Księgi Królewskiej, że tak się zmieniła jej pozycja na dworze? Otóż królem został syn, nie mąż Batszeby. Salomon objął władzę po Dawidzie. A we wszystkich królestwach tamtych czasów królową była matka, nie żona króla. I z tego tytułu przysługiwało jej prawo zasiadania po prawej stronie swego syna. Taka rzeczywistość wynikała choćby z tego faktu, że matkę ma się zawsze jedną, a z żonami różnie bywa. Salomon miał ich siedemset, nie licząc dodatkowych trzystu oficjalnych nałożnic i kochanek.
Jeżeli tak było na dworze syna Dawida, Salomona, to nie mylę się chyba uważając, że podobnie jest na dworze prawdziwego Syna Dawida, Jezusa. I tam Królowa Matka, Maryja, zasiada na honorowym miejscu, po Jego prawej stronie.
Czyli wynika z tego, że Pan Jezus po prostu zasiada w Niebie pomiędzy swoimi rodzicami. Nic dziwnego więc, że ani umiłowany uczeń Jezusa, święty Jan, ani jego brat, święty Jakub, nie otrzymali tych miejsc. Pewny jednak jestem, że nie mają żalu do swego Nauczyciela. Zdają sobie sprawę, że tak jest lepiej. W końcu zawsze plan Boga jest lepszy.
Przy okazji warto może zwrócić uwagę na to, że Mateusz troszkę inaczej opisuje samo pytanie skierowane do Jezusa. W jego Ewangelii zadaje je w imieniu synów matka Jana i Jakuba:
Wtedy podeszła do Niego matka synów Zebedeusza ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: Czego pragniesz? Rzekła Mu: Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie. (Mt 20,20-21)
Dla niektórych to jeden z "dowodów", że Biblii nie można ufać, bo zawiera sprzeczności. Dla mnie sprzeczności nie ma tu żadnej. Jeżeli na przykład to Jan i Jakub sami przekonali matkę, by poprosiła Jezusa, to i jedno i drugie stwierdzenie jest prawdziwe. Mateusz opisuje skutek, to co zaobserwował, Marek podaje przyczynę, źródło pochodzenia tej prośby. Marek, który jest „sekretarzem” Piotra i niejako w jego imieniu pisze, uwypukla wszystkie potknięcia i wpadki Piotra. Zapewne na jego żądanie, bo Ewangelia powstała już po trzykrotnym zaparciu się Pana przez apostoła i po tym, gdy Piotr stał się naprawdę pokornym człowiekiem. Skoro jednak Marek uczciwie opisuje całą działalność Piotra, to nic dziwnego , że Jana i Jakuba także traktuje w podobny sposób i ukazuje ich jako prawdziwe źródło tej prośby. Mateusz natomoast, który jest jednym z dwunastu i pisze głównie dla Żydów, trochę stara się może usprawiedliwić swych braci. Poza tym Żydzi znali swoje opiekuńcze i zapobiegliwe matki, więc ich wcale nie dziwiło, że to przez matkę wyszło to pytanie do Nauczyciela. Tak czy inaczej nie ma to znaczenia dla oddania istoty tekstu. Ta bowiem mówi o czymś zupełnie innym i tu obaj Ewangeliści brzmią zdumiewająco jednoznacznie:
A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.(Mt 20,27-28)
A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu. (Mk 10, 44,45)
Thursday, October 19, 2006
Jak czytac Biblię?
Pisałem już o tym ponad trzy lata temu i tekst ten znajduje się nadal na mojej oryginalnej stronce, www.hiob.prv.pl . Jednak ponieważ nie mam już kontaktu z przyjacielem, który mi tamtą stronkę założył i który nią administrował, postanowiłem napisać o tym jeszcze raz. Po prostu boję się, że tamten portal zniknie kiedyś, a ja nie będę w stanie odzyskać utraconych tekstów.
2). Księga Wyjścia
3). Księga Liczb
4). Księga Jozuego
5). Księga Sędziów
6).1.Księga Samuela
7). 2.Księga Samuela
8). 1. Księga Królewska
9). 2.Ksiega Królewska
10). Księga Ezdrasza
11). Księga Nehemiasza
12). 1.Ksiega Machabejska
13). Ew. wg Św. Łukasza
14). Dzieje Apostolskie
Gdy je przeczytamy, w takiej kolejności, możemy wrócić do tych ksiąg, które opuściliśmy za pierwszym razem. Oto tabela, gdzie powinny one się znajdować w kontekście tego historycznego wątku:
Wczesna historia świata | Rdz | Hi |
Patriarchowie | Wj | Pwt |
Izrael w Egipcie | Lb | |
Podbicie Ziemi Kanaanejskiej | Joz | |
Okres Sędziów | Sdz | Rt |
Zjednoczone Królestwo Izraela | 1.Sm | PS |
Zjednoczone Królestwo Izraela | 2.Sm | 1.Krn |
Królestwo podzielone | 1.Krl | 2.Krn, Prz, Koh, Pnp |
Wygnanie | 2.Krl | 2.Krn, Tb, Oz, Am, Ha, Iz, Jr, Lm, Jl, Mi, So, Jon, Na, Ab, Ez, Dn, Ba |
Powrót | Ezd | Est, Jdt, Ag, Za |
Powrót, cd | Ne | Ml |
Powstanie Machabeuszów | 1.Mch | 2.Mch, Syr, Mdr |
Mesjasz Jezus | Łk | Mt, Mk, J |
Kościół | Dz | Listy, Apokalipsa |
Na koniec jeszcze parę przypomnień. Na mojej stronie jest kilka użytecznych linków biblijnych. A więc klikając TUTAJ można ściągnąć Biblię do zainstalowania na swoim komputerze. Jest ona w trzech tłumaczeniach, Tysiąclatka, Biblia Warszawska i Biblia Gdańska, zajmuje niewiele miejsca, ma wyszukiwarkę ułatwiającą szybkie znalezienie jakiegoś wersetu i działa nawet wtedy, gdy nie jesteśmy podłączeni do Internetu. Klikając TUTAJ można posłuchać Nowego Testamentu, czytanego przez znanych aktorów, Mieczysława Voigta i Jana Tesarza. TUTAJ można posłuchać dzisiejszej Ewangelii. Nie jest to co prawda cytat z Biblii Tysiąclecia, nie jestem pewien, jaka to wersja, ale jest to ten sam tekst, jaki Kościół Katolicki przeznaczył do czytania na dzisiejszej Mszy Świętej. Dwa ostatnie linki włączają od razu nadawanie, trzeba więc mieć włączone głośniki.
Monday, October 16, 2006
Dwie rocznice
Wróćmy zatem do roku 1981. W Polsce komuniści mają nieograniczoną władzę. Strajki z sierpnia 80 wymuszające uznanie przez władzę wolnych związków zawodowych nie przyniosły, wydaje się, żadnych trwałych i pozytywnych skutków. Wymuszenie uznania kolejnych punktów porozumienia wymaga kolejnych strajków, które natychmiast propaganda reżimu wykorzystuje do zrzucenia winy na całkowity rozkład gospodarki na strajkujących robotników. A gospodarka rzeczywiście jest w stanie całkowitego rozkładu.
W sklepach, przynajmniej w Krakowie, bez problemu można dostać dwa artykuły: Ocet i herbatę. Nie pytajcie dlaczego akurat te dwa, bo nie wiem. Niemniej jednak tylko te dyżurowały na półkach. Na inne artykuły spożywcze były kartki, co i tak nie gwarantowało wcale, że się cokolwiek dostanie. Jak „rzucili” coś do sklepu, natychmiast ustawiała się gigantyczna kolejka i brało się, co akurat było. Opowiadaliśmy sobie dowcipy, typu: „Idzie facet ulicą i ciągnie wózek z trzema trumnami. Spotyka kolegę, który pyta: -Po co ci trzy trumny? –Dawali po trzy, to wziąłem.” Ale tak było naprawdę. Pierwsze pytanie do sprzedawcy to było: Po ile sztuk sprzedają? I brało się, ile sprzedali. Inflacja i tak zjadała pieniądze, a towar jak się zdobyło, to się schowało „na czarną godzinę”. A Jan Pietrzak w Kabarecie pod Egidą mówił, że w innych, normalnych krajach kryzysy polegają na nadprodukcji. Na tym, że tyle tego naprodukują, że nie ma co z tym robić. Bardzo nas to wtedy śmieszyło. Było takie abstrakcyjne.
Na towary przemysłowe nie było kartek. Chyba, że ktoś był młodym małżeństwem. Wtedy mógł załatwić jakieś przydziały. Reszta stała w kolejce i cierpliwie czekała. Dwa tygodnie, miesiąc, czasem dwa miesiące. Nie przesadzam. Jasne, że nie każdy stał w kolejce 24 godziny na dobę. Stało się po 4 godziny, w grupie kilkunastu osób, pilnują bezcennej listy. Każdy miał swój dyżur i pilnował nie tylko, żeby inni nie utworzyli konkurencyjnej kolejki, ale by towar, gdy wreszcie trafi do sklepu, trafił do czekających, a nie do znajomych kierownika sklepu. Każdy był policjantem, ale i tak nikt nic nie upilnował. Posada kierownika sklepu była wartościowsza niż posada ministra. Gdy wreszcie przywieziono lodówki, telewizory, zamrażarki czy odkurzacze, brało się cokolwiek. I tak potem można było zamienić pralkę na telewizor, czy odkurzacz na robota kuchennego. Każdemu brakowało wszystkiego, więc handel wymienny był w pełnym rozkwicie. Przepraszam, nie handel, ale „spekulacja”.
Ja w 1981. roku miałem 24 lata. Byłem niecałe dwa lata po ślubie, bez wielkich perspektyw na jakieś normalne życie. Zaczynałem studia trzykrotnie, nigdy daleko nie zachodząc. Byłem tylko zmartwieniem dla moich biednych rodziców i zapewne powodem wielu łez, jakie nade mną wylali. Do tego szukało mnie wojsko, uważając zapewne, że byłbym bardzo dobrym żołnierzem. Ja nie jestem pacyfistą, lubię wojsko, uważam, że jest potrzebne, ale wtedy wojsko było tylko instrumentem w rękach reżimu mającym na celu „utrwalanie władzy ludowej”. Wojsko wsławiło się zdławieniem wolnościowych porywów w Polsce w 56, i 70 roku i niesławną „bratnią pomocą” w Czechosłowacji w 1968 roku. Nikt nie miał wątpliwości, że lada dzień żołnierze mogą ponownie otrzymać rozkazy strzelania do robotników. Bałem się, że mógłbym wtedy celować nie tam, gdzie mi kazano. Wojsko definitywnie nie było czymś, w co powinienem się wtedy pakować.
Aby zatrzeć za sobą ślady, wymeldowałem się od moich rodziców, poszedłem mieszkać do kolegi i pracowałem w prywatnej firmie Sobiesława Zasady, „Maroldzie”. Dzięki temu nie byłem „widoczny” w statystykach żadnych urzędów państwowych i liczyłem na to, że przetrwam do wieku, gdy będę już za stary na służbę ku chwale socjalistycznej ojczyzny. Jedyny problem polegał na tym, że ja coś od tej władzy potrzebowałem.
Moja żona wyjechała parę miesięcy wcześniej do Stanów Zjednoczonych. Miała w Chicago ciocię i chciała zarobić parę groszy na swoje studia, była na medycynie, i na cokolwiek do naszego mieszkania, którego zresztą też nie mieliśmy. Ja miałem dojechać do niej i myśleliśmy, że pracując razem odłożymy na małe mieszkanko i może samochód, bym ja mógł zostać taksówkarzem. Problem polegał tylko na tym, że władza ludowa bardzo zazdrośnie strzegła paszportów obywateli i nie dawała ich byle komu.
Ja, ponieważ nie byłem jeszcze w wojsku i ponieważ miałem żonę za granicą nie miałem praktycznie żadnych szans na otrzymanie paszportu. Żadnych racjonalnych i realnych szans. Na szczęście jednak nie wszystko w życiu odbywa się w racjonalny sposób. Życie nie jest tylko formą istnienia białka, zdarzają się także cuda.
Na wiosnę 1981. roku, 13. maja, na Palcu św. Piotra w Rzymie Ali Agca oddał strzały do papieża ciężko go raniąc. Papież walczył o życie, a cały świat modlił się o jego zdrowie. Moi rodzice planowali już wcześniej wyjazd na pielgrzymkę do Rzymu, organizowaną przez krakowskich Paulinów, ale warunkiem wyjazdu na nią było uczestnictwo w pieszej pielgrzymce z Krakowa na Jasną Górę. Wyjazdy „na zachód” były bowiem trudne i rzadkie i gdy ktoś organizował taką pielgrzymkę, ilość chętnych wielokrotnie przewyższała ilość możliwych miejsc. Stąd ten warunek ojców Paulinów.
Moi rodzice pracowali zawodowo i nie mogli iść do Częstochowy, ale namówili mnie, żebym ja poszedł w ich zastępstwie. Namówili mnie, bo de facto nie miałem nawet iść, ale jechać żukiem księży i wieźć co cięższe bagaże pielgrzymów. Bóg jednak chyba chciał, żebym poszedł na nogach, bo żuk się rozleciał parę dni przed pielgrzymką, bagaże zawiozła wynajęta półciężarówka, a ja stałem się zwykłym uczestnikiem pielgrzymki.
Pielgrzymka była w ostatnim tygodniu czerwca, zaledwie 5 tygodni po zamachu na papieża i właśnie w tej intencji, intencji jego szybkiego powrotu do zdrowia się odbywała. Ale ja miałem swoją własną intencję. Intencję otrzymania paszportu.
Minęło kilka miesięcy i parę odmów wydania paszportu. Nie miałem wielkiej nadziei, ale też nie miałem wiele do stracenia. Prawdę mówiąc popadałem w depresję. To właśnie wtedy, jesienią, wymeldowałem się od rodziców i akurat w tym okresie napisałem bardzo smutny list do mojej żony do Chicago. Aby zrozumieć tę sytuację muszę chyba wyjaśnić jeszcze, jak wyglądało komunikowanie się z ludźmi za oceanem przed 25. laty…
25 lat temu nie było Internetu. Wiem, wiem, trudno uwierzyć. Nie było telefonów komórkowych. Nie było SMS-ów. Nie było nawet „normalnych” połączeń telefonicznych. Rozmowę ze Stanami Zjednoczonymi zamawiało się z miesięcznym wyprzedzeniem. Ustalało się datę i tego dnia trzeba było od świtu czekać przy telefonie na sygnał z urzędu pocztowego, że jest rozmowa. Czasem poczta zadzwoniła o 10 rano, czasem o 18 popołudniu. Nigdy nie było wiadomo, kiedy się spodziewać połączenia. I po szybkiej rozmowie, bo kosztowała majątek, zamawiało się następną, na następny miesiąc.
Ja i tak byłem w komfortowej sytuacji, bo rodzice mieli telefon w domu. Inni czekali w urzędzie pocztowym. Czasem i 12 godzin. Oczywiście trochę łatwiej dzwoniło się ze Stanów. Także nie bezpośrednio, trzeba było zamawiać połączenie u operatora, ale otrzymywało się je relatywnie szybko. Problem polegał tylko na tym, że rozmowa kosztowała dolara na minutę, w czasach, gdy się zarabiało trzy dolary na godzinę. Wielu naszych rodaków, zwłaszcza gdy wypili za dużo, przegadało niejedną pensję w nostalgicznym porywie konieczności usłyszenia bliskich zostawionych w starym kraju.
Pisałem więc do Grażynki listy. Po kilka tygodniowo. I dzwoniłem raz w miesiącu. Ale gdy mnie dopadła ta chandra, gdy straciłem już całą nadzieję, napisałem jej, że nie będę więcej pisał, że nie będę dzwonił w najbliższą niedzielę (już się wyprowadziłem z domu i nawet nie bardzo miałem jak zadzwonić) i że nie mogę, nie mam ochoty jej nic więcej powiedzieć. Głupi, okrutny list. Później się dowiedziałem, że otrzymała go ona w sobotę, w przeddzień umówionego terminu, gdy miałem dzwonić. Nie wiedząc czemu tak napisałem i wyobrażając sobie wszystko, co najgorsze, siedziała ona przy telefonie, który nie miał zadzwonić i płakała… Ale do tego jeszcze wrócę.
Ja tymczasem miałem kolejny termin odbioru paszportu. Wyznaczony na 16. października. Ta data oczywiście niewiele mi mówiła. Nikt oficjalnie nie przypominał, że to trzecia rocznica wyboru papieża, a dla mnie w tamtym okresie wiara, religia, papież, to nie były rzeczy najważniejsze. Nie wierzyłem też zbytni, żebym miał jakiekolwiek szanse na otrzymanie paszportu, ale też nic nie miałem do stracenia, więc spróbowałem jeszcze raz.
Pierwszy poważny problem zdarzył się przy samym wejściu do urzędu paszportowego. Milicjant sprawdzający moją tożsamość zauważył, że nie mam żadnego meldunku wpisanego do dowodu osobistego. To było wtedy naruszenie prawa, każdy gdzieś musiał być zameldowany. Powiedział mi więc, że dopóki nie zamelduję się, nie mogę nawet wejść do środka. Pode mną ugięły się nogi. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Trudność polegała na tym, że zameldować może tylko główny najemca mieszkania, a więc mój tata, ale on pracował wtedy w Liszkach, kilkanaście kilometrów za miastem. Jego samochodem jeździłem tego dnia ja, a w maluchu było jeszcze tylko parę litrów benzyny. Za mało, żeby pojechać po tatę, a kupno paliwa łączyło się ze staniem w kilkunastogodzinnej kolejce. Do tego było tylko parę godzin czasu. Gdybym nie zdążył przed piętnastą, trzeba by od początku składać podanie. Sytuacja rzeczywiście bez wyjścia.
Człowiek jednak, który jest zdesperowany nie myśli logicznie. Tonący naprawdę chwyta się brzytwy. Ja też, zupełnie nielogicznie, pojechałem po prostu do urzędu meldunkowego, wziąłem druki zameldowania się, wypełniłem, podpisałem się za siebie i za tatę i stanąłem w kolejce do okienka. Gdy przyszła moja kolej, urzędniczka podbiła co trzeba, wpisała mi zameldowanie do dowodu osobistego i zameldowała mnie u taty.
To, co ona zrobiła, jest zupełnie nieprawdopodobne. Meldunek u kogoś był praktycznie równoznaczny z tym, że człowiek stawał się niemal współwłaścicielem mieszkania. Nie mógł go może sprzedać, ale też żadna siła go już nie mogła stamtąd wyrzucić. Nawet, jak właściciel mieszkania je sprzedawał, sprzedawał je z zameldowanym lokatorem. Dlatego właściciel musiał być obecny przy zameldowaniu nowej osoby. Do dziś nie rozumiem jak to się stało, że tak fundamentalną rzecz przeoczyła ta urzędniczka.
Wróciłem więc do wydziału paszportowego, spotkałem się z milicjantem wydającym paszporty, ten poprosił mnie o książeczkę wojskową, obejrzał ją, oddał i wręczył mi paszport. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Odebrałem go i wyszedłem z urzędu bardzo się powstrzymując, żeby nie biec jak wariat i nie krzyczeć z radości na całe gardło.
Był to piątek popołudniu. Nie czekałem już do poniedziałku, by otwarto konsulat amerykański. Bałem się, że ktoś się zorientuje w pomyłce. W sobotę w południe, z Warszawy, odleciałem do Wiednia, jedynego kraju w wolnym świecie, który nie wymagał od Polaków wiz wjazdowych.
W niedzielę byłem już w jakimś mieszkaniu w Wiedniu, wynajmowanym wspólnie przez Polaków przebywających tam tymczasowo i wspomagających nowych uciekinierów z Polski. Dowiadywaliśmy się od nich, jak załatwić wizę, czy prosić o azyl, jak dostać się do Stanów, Kanady czy Australii. Depresja minęła mi całkowicie i świat zaczął wyglądać zupełnie inaczej. Powróciła nadzieja.
Grażynka przesiedziała całą noc przy telefonie, zapłakana i zrozpaczona. W niedzielę, od rana, wbrew logice, wbrew moim listowym zapowiedziom, czekała, że może jednak telefon zadzwoni. I okazało się ponownie, że nigdy nie należy tracić nadziei. Zadzwoniłem rzeczywiście. Nie z Krakowa, ale z Wiednia. Z wiadomością, że czekam na nią. Po tygodniu już się spotkaliśmy i razem zaczęliśmy starania o zezwolenie na legalny wjazd do Stanów Zjednoczonych.
Zdumiewające, jaki wpływ na nasze życie mają pewne wydarzenia w przeszłości. Wybór Polaka na papieża, moja pielgrzymka i jej intencja „paszportowa”, incydent z zameldowaniem, który ja odbieram jako znak od Boga dający mi do zrozumienia, że to On tego dnia działał, później narodziny Wiktorii i moje nawrócenie, ten blog… to wszystko jest w jakiś mistyczny sposób ze sobą powiązane. I życie każdego z nas takie jest. Nie każdy to dostrzega, nie zawsze te znaki są tak widoczne, ale czasami wręcz niemożliwe jest ich przeoczenie. Gdy się na przykład spogląda na życie Karola Wojtyły, widać, jak Bóg kierował wydarzeniami w Jego życiu, które od początku prowadziły do Jego wielkiej posługi Piotrowej w Kościele Powszechnym.
Dwie rocznice. Jedna wielka, druga malutka. Ale obie ważne w moim życiu. Obie miały wielki wpływ na to, co się w nim przytrafiło. I wiem, że już o tym pisałem. Wiem, że się powtarzam. Ale nie każdy czyta stare teksty, a warto przypominać, że nie jesteśmy pozostawieni sami sobie. Bóg nad nami czuwa i tak kieruje naszymi losami, że żadna krzywda nas nie spotka. Zaufajmy mu tylko i módlmy się.
Matka Angelica, założycielka radia i telewizji EWTN mawiała czasem: „Do the ridicules, so God can do the miraculous”. Róbmy więc wszyscy coś naiwnie bezsensownego, by On mógł zrobić coś cudownego. Bo dla Tego, który stworzył świat z niczego, nie ma rzeczy niemożliwych. Zaufajmy Mu tylko i patrzmy, jak niemożliwe staje się rzeczywistością.
Sunday, October 15, 2006
Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? (Mk 10,17-30)
Właśnie. Kto będzie zbawiony? Czy to nasze dobre samopoczucie nie jest przypadkiem nieuzasadnionym optymizmem? Czy my przypadkiem swoim życiem de facto nie odrzucamy Boga? Weźmy chociaż przykład stosowania środków antykoncepcyjnych. Wielu z nas uważa, że nie tylko nie ma w tym nic złego, ale nawet, że jest to wyraz odpowiedzialności z naszej strony. Przeludniony, głodujący świat nie potrzebuje rodzin mających po kilkanaście dzieci, jedno wystarczy.
Ale czy naprawdę? Takie myślenie jest niczym innym niż tym samym grzechem, jaki popełnili nasi pierwsi rodzice w raju. Szatan nas tak samo zwodzi, jak zwiódł Ewę. Powiedział:
Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło. Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. (Rdz 3,5-6)
My właśnie tacy jesteśmy w naszym życiu. Mamy oczy otwarte i sami wiemy, sami decydujemy, jak Bóg, co jest dobrem, a co złem. Nikt nam nie będzie wciskał ciemnoty, żaden Kościół, żaden papież, żaden ksiądz. Jak czujemy, że coś jest dobre, to na pewno takie jest. A nauka Kościoła nie powoduje wcale ciepłego uczucia, miłego łaskotania koło serca. Jest trudna, niewygodna, niezrozumiała dla wielu z nas i wymagająca. A kto w dzisiejszych czasach ma czas, na douczanie się, zrozumienie jej i na życie pełne poświęceń? Gdy jest tyle udogodnień wokół nas?
Są takie słowa w Starym Testamencie, które zawsze powodują, że mnie przechodzą ciarki, ilekroć je czytam:
Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemności na światło, a światło na ciemności, którzy przemieniają gorycz na słodycz, a słodycz na gorycz! Biada tym, którzy się uważają za mądrych i są sprytnymi we własnym mniemaniu! (Iz 5,20-21)
Wczoraj jechałem przez stan Missouri, gdzie w listopadzie ma być w referendum przyjęta poprawka do konstytucji stanowej legalizująca klonowanie ludzkich komórek i nakazująca finansowanie tych badań z kieszeni podatnika. Bilbordy przydrożne pełne są ogłoszeń zwolenników tej poprawki, pełne wzruszających zdjęć chorych dzieci i tekstów sugerujących, że ta poprawka umożliwi wyleczenie ich z ciężkich chorób. Nie mówią tylko o tym, że „przy okazji” zabije się inną ludzką osobę. Biada tym, co zło nazywają dobrem…
W latach siedemdziesiątych feministki na swoich volkswagenach chrabąszczach miały nalepki „Equal rights for women”. „Równe prawa dla kobiet”. Słusznie. Oczywiście, że kobieta powinna mieć takie same prawa, jak mężczyzna. Ja sam mam feministyczne nalepki na mojej ciężarówce.. Napis na nich brzmi: „Equal rigts for unborn women”. „Równe prawa dla nienarodzonych kobiet”. Gdy się bowiem zabierze im to prawo, prawo do przyjścia na świat, to już nie ma co nawet wspominać o innych. Prawo do życia, jest fundamentalne.
Nie wystarczy „mieć uczucie, że się jest dobrym człowiekiem”. Nie tego od nas wymaga Jezus. On od nas wymaga radykalizmu. Oddania się mu całkowicie. Taka letniość wiary powoduje o Boga odruch wymiotny. Przesadzam? Oto co On sam powiedział:
Aniołowi Kościoła w Laodycei napisz: To mówi Amen, Świadek wierny i prawdomówny, Początek stworzenia Bożego: Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. Ty bowiem mówisz: Jestem bogaty, i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi. Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się oblókł, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział. Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się! (Ap 3, 14-19)
Czasem mam wrażenie, że my wszyscy należymy do Kościoła w Laodycei. Ale może wystarczy tego wstępu i zobaczmy, co Jezus nam dziś opowiedział w swojej Ewangelii:
Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Jezus mu rzekł: Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę. On Mu rzekł: Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości.
Właśnie. Co za wspaniały młody człowiek. Pada przed Jezusem na kolana, przestrzega wszystkich przykazań, od młodości. Nic dziwnego, że Jezus spogląda na niego z miłością. Jezus kocha nas takich, jacy jesteśmy. Lecz kocha On nas zbyt gorąco, żeby nas zostawić takimi, jacy jesteśmy. Zawsze daje nam wyzwanie. Grzesznicy mówi: I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz. Bogatemu młodzieńcowi mówi: Jednego ci brakuje… Zobaczmy dalszy ciąg tej Dobrej Nowiny:
Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
Oops! Co za rozczarowanie. Bogaty młodzieniec nie przyszedł przecież po radę. On sam już wszystko wiedział. Chciał pochwały i uznania tego nauczyciela. Ale Jezus znał jego serce. Wiedział, co jest prawdziwym bożkiem tego młodzieńca. Przestrzeganie przykazań jest dobre, ale Jezusowi nie chodzi tylko o to. Jemu chodzi o nasze serca. On chciał uczynić z młodzieńca swego apostoła, chciał, by ten poszedł za Nim. Jezus wiedział, że nie można służyć Bogu i mamonie. Młodzieńcowi jednak żal się zrobiło tych bogactw, które zgromadził. „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.”
Wówczas Jezus spojrzał wokoło i rzekł do swoich uczniów: Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego. Uczniowie zdumieli się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego . Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego. A oni tym bardziej się dziwili i mówili między sobą: Któż więc może się zbawić? Jezus spojrzał na nich i rzekł: U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe.
O wielbłądzie już pisałem przed paru laty. Powtórzę tylko pokrótce. Czytałem kiedyś, że uchem igielnym nazywano przetoki w murach Jerozolimy. Wąskie otwory, przez które w nocy mógł się przedostać podróżny, a nawet, z wielkim trudem, wielbłąd. Jednak wielbłąd musiał być pozbawiony wszelkiego bagażu. Troki i wory uniemożliwiały przeciśnięcie się przez te wąskie przejścia. Także i my dostaniemy się do Królestwa tylko wtedy, gdy pozbędziemy się tego zbędnego bagażu. „Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia”. (Mt 7,14a)
Czytałem też, że gdy zmarł Rockefeller, najbogatszy człowiek na świecie, zapytano wdowę, ile jej mąż zostawił po sobie swego majątku. Odpowiedziała: „Wszystko.” Warto zapamiętać jej odpowiedź.. "Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną." Mt 6,19-20.
Ojciec Mitch Pacwa w radiu EWTN często przypomina, że karawan nie ma ani bagażnika dachowego, ani haka do przyczepy. Tylko skarby miłości zabierzemy ze sobą. Tylko te się liczą w ostatecznym rozrachunku. Reszta nie ma żadnego znaczenia. I Jezus zapewnia tych, którzy zostawili wszystko dla Niego, że nie ominie ich nagroda. Nagroda zaczyna się już tutaj, na ziemi. Wystarczy spojrzeć na życie takich ludzi, jak Jan Paweł Wielki, matka Teresa z Kalkuty, Padre Pio. To byli ludzie naprawdę szczęśliwi. To są ludzie naprawdę szczęśliwi. Obyśmy i my tacy byli. Ale aby tak się stało, musimy ich naśladować. Musimy się stać radykalni. Musimy się stać szaleńcami miłości. Takimi, jakim jest Jezus. Kto sądzi inaczej, niech spojrzy na Krzyż. Inaczej być może czeka nas naprawdę wielkie rozczarowanie.
Wtedy Piotr zaczął mówić do Niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą. Jezus odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym.
Na koniec jeszcze tylko jedna uwaga na temat komentarza Jezusa do określenia Go „dobrym” nauczycielem. Myślę, że bogaty młodzieniec, który przecież nie wiedział, że Jezus jest Bogiem, uważał przede wszystkim siebie za dobrego człowieka. Ponieważ od tego nauczyciela oczekiwał pochwały, rzucił mu tanie pochlebstwo. „Dobry nauczycielu, popatrz. Od dzieciństwa przestrzegam wszystkich praw. Czyli zbawienie mam pewne, prawdaż? Jestem także dobry, prawdaż?” Otóż nieprawdaż. Jezus, który nie ma intencji w tym momencie wyjawiać, że jest Bogiem, odpowiada tylko: „Nie nazywaj mnie dobrym, bo dobry jest tylko Bóg. Przynajmniej dopóki nie uznasz we mnie Boga.” A jeżeli nasze, ludzkie dobro, nasze zasługi i uczynki porównamy do standardów, do wymagań sprawiedliwości Bożej, to jedyne na co możemy liczyć, to Jego miłosierdzie. Inaczej naprawdę biada nam wszystkim.
Wednesday, October 11, 2006
Hardcorowy szarlatan, czyli odpowiedź na wpis do księgi gości
Dzisiejszy felietonik znowu został sprowokowany wpisem do księgi gości. Najpierw zastanawiałem się, czy go w ogóle nie usunąć, potem stwierdziłem, że jednak zamieszczę, ale zostawię bez komentarza, niech się ten biedak sam kompromituje. Później jednak zobaczyłem, że zawiązała się tam mini-dyskusja, a jak jest dyskusja, to ja nie mogę być daleko. Zobaczmy więc co ten geniusz popisał…
Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci.(Łk 22:31-32)
Jezus wyraźnie nam tu mówi, że prosił nie za wszystkimi apostołami, ale tylko za Piotrem. Mimo, że szatan ich wszystkich chce przesiać. Zdumiewające stwierdzenie, ale jakże zgodne z tym, czego naucza Kościół. Mianowicie, że to tylko papież, nie każdy indywidualny biskup, ma charyzmat nieomylnego nauczania.
Jedna uwaga na temat słów "zrodzony, a nie stworzony". Co to tak naprawdę oznacza? Otóż właśnie tymi słowami Ojcowie Kościoła wyrazili dogmat o jedności istoty Jezusa z Bogiem Ojcem. O ich równości. Inaczej mówiąc, gdybym był zdolnym rzeźbiarzem, mógłbym wyrzeźbić posąg identycznie wyglądający jak ja. W każdym szczególe. Mam także syna, który w ogóle nie wygląda jak ja. No, może jest trochę podobny, ale nikt nas nie pomyli. Choćby dlatego, że Kuba jest chudy jak patyk i ma 14 lat, a ja mam troszkę więcej i tu i tu. Ale to Kuba jest mi równy, nie ta rzeźba tak podobna z wyglądu do mnie. Dlaczego? Bo Kuba jest przeze mnie zrodzony, więc ma moją naturę. Jest człowiekiem, tak jak ja. Rzeźba jest tylko stworzona moimi rękami, a więc nie jest mi współistotna. Kuba jest. Gdy więc w każdą niedzielę powtarzamy na mszy, że Jezus Chrystus jest zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu, to właśnie uznajemy, że jest równy w swej naturze Bogu Ojcu, a nie jest kimś podrzędnym Bogu. A być równym Bogu można tylko wtedy, gdy się jest Bogiem. Ale to była tylko dygresja, wróćmy do tematu.
Jedną z moich ulubionych lektur są dokumenty Ojców Kościoła. Pisma napisane w drugim, trzecim, czwartym wieku. Dlatego je lubię, bo są takie „katolickie”. Oni dokładnie nauczali tego, czego i dziś Kościół naucza. Chcecie przykładu? Proszę. Oto fragmenty listów św. Ignacego z Antiochii, zamęczonego w roku 107, znającego osobiście apostołów. Napisał je on jadąc na śmierć, a więc raczej mu nie zależało na fałszowaniu Prawdy. Nie miał i tak nic do stracenia. Na przykład w Liście do Efezjan pisze on:
[8,2] Proszę Was więc, nie róbcie niczego w duchu podziału, ale w zgodzie z Chrześcijańską nauką. (3) Rzeczywiście, słyszałem niektórych ludzi mówiących „Jeżeli nie znajdę tego w oficjalnym zapisie Ewangelii, nie wierzę”.(…) Ale dla mnie oficjalnym zapisem jest Jezus Chrystus, święty zapis Jego krzyża, Jego śmierci i Jego zmartwychwstania…
I stawiasz swoje katolickie przekonania ponad Bogiem i tym co mówi Biblia.
Tuesday, October 10, 2006
Webcam czyli kamerka w samochodzie
Oczywiście nie każdego to interesuje. Na razie działa to parę dni i otrzymałem diametralnie różne opinie. Od zachwytu po krytykę i zupełne niezrozumienie przyczyn zamieszczania takich nudnych zdjęć. „Nawet to się nie rusza”, usłyszałem od pewnej osoby. Cóż. Kamera z Krakowa, z której widok na Rynek czasem sobie oglądam, także pokazuje tylko nieruchomy obraz. A moja przynajmniej odświeża się znacznie częściej, niż ta w Krakowie. Na dodatek gdy piszę te słowa, kamera na Rynku nie działa wcale. A moja owszem. Nic w niej co prawda nie widać teraz, bo jest ciemno, ale na to nie mam już żadnego wpływu. Może w momencie, gdy ten tekst będzie przez Ciebie czytany, będzie samo południe i widok z kamery będzie wyraźny i czysty.
Możliwością zobaczenia amerykańskich autostrad zachwyceni są głównie (choć nie tylko)chłopcy. Niektórzy zresztą tylko dlatego zaglądają tutaj i zaczynają rozmowę. Trudno uwierzyć, ale widok z okna ciężarówki pędzącej przez amerykańskie prerie jest dla niektórych milszy, niż widoki najpiękniejszych zabytków Krakowa. Poza tym... ile można patrzeć na Sukiennice? One wyglądają tak samo każdego dnia. A droga za oknem jednak się zmienia, zmieniają się krajobrazy i widoki. I to właśnie tłumaczy, dlaczego taki pomysł. Chodzi po prostu o jakieś nowatorskie sposoby dotarcia do tych, do których nie da się inaczej dotrzeć. Nie mówiąc już o tym, że żona może sprawdzić, czy rzeczywiście pracuję, czy też zaparkowałem pod kasynem i przegrywam zaliczkę na paliwo. ;)
Oczywiście nie jestem tak naiwny, żeby myśleć, że każdy ateista, heretyk, agnostyk czy apostata który zobaczy zdjęcie asfaltu na amerykańskiej autostradzie zaraz nawróci się na ortodoksyjny katolicyzm. Jednak nawrócenie najczęściej jest procesem i czasem wystarczy dać świadectwo swojej wiary, by zasiać ziarno, sprowokować myślenie, czy rozpocząć czyjąś pielgrzymkę w poszukiwaniu Boga. Ale żeby dać to świadectwo, najpierw trzeba spowodować, że będziemy mieli czyjąś niepodzielną uwagę. Mam nadzieję, że ta kamerka to czasami spowoduje.
Sama kamera nadaje obraz widoczny przez przednią szybę w samochodzie. Nadaje nieruchome zdjęcia, ale odświeżające się co kilka sekund. Można je obejrzeć korzystając z linku umieszczonego na tej stronie, albo zjeżdżając na sam dół strony www.polon.us, gdzie zdjęcia te są wyświetlane. Jak już wspomniałem, nie zawsze będą one działały. Czasem jestem w terenie, gdzie nie mogę się połączyć z Internetem, a więc nie mogę nadać sygnału. Czasem jestem w domu z rodziną, więc nie mam nic do nadawania. Jeszcze kiedy indziej po prostu mogę zapomnieć ją włączyć, albo ją zgubić, albo nie mieć ochoty przyznawać się całemu światu gdzie akurat teraz jadę. Ale na razie planuję poeksperymentować z takim nadawaniem widoków z drogi.
Obrazki te, nawiasem mówiąc, można sobie skopiować na swoim komputerze. Wystarczy najechać na nie myszką, kliknąć prawym klikaczem i wybrać odpowiednią opcję. Pewnie będzie to „Zapisz jako…” albo coś takiego. Ciekawy jestem Waszych opinii, co sądzicie o takim pomyśle transmitowania widoków z Ameryki. I na koniec chciałem jeszcze podziękować mym przyjaciołom, którzy chcieli pozostać anonimowi za pomoc w umieszczeniu obrazu z kamery na www.polon.us. Słowo „pomoc” zresztą nie oddaje prawdy, bo ja nic tu nie zrobiłem, poza wklejeniem kodu na stronkę, który oni dla mnie napisali. Dziękuję Wam, bracia. I... zapraszam do oglądania.
PS. Tekst się zdezaktualizował, bo kamerki już nie ma. Po prostu ilość informacji, jaką wysyłałem z mojego laptopa spowodowała, że firma dająca mi dostęp do Internetu powiedziała mi „hasta la vista”. Mój nieograniczony dostęp okazał się ograniczony, gdy wysłałem 3 gigabajty zdjęć z kamerki. Mam już nową umowę z firmą „verizon”, ale skoro wiem, że nie wolno wysyłać obrazów z kamery, zapraszam tylko na stronę www.polonus.fotosik.pl , gdzie można zobaczyć zdjęcia zrobione zwykłym aparatem fotograficznym przez okno ciężarówki.