Thursday, August 27, 2009

Karl Keating i Matt Dula

Co ma ze sobą wspólnego młody sierżant US Marines, Matt Dula, stacjonujący w bazie piechoty morskiej gdzieś w Virginii i pewien adwokat imieniem Karl Keating, praktykujący w San Diego na zachodnim wybrzeżu? W zasadzie niewiele, choć na tyle dużo, że postanowiłem o nich napisać jeden felieton. Obydwaj bowiem są katolikami, obydwaj znają swoją wiarę i obydwóm nie było obojętne to, w co wierzą. Poświęcili swój czas na obronę wiary i przyniosło to skutki niesamowicie przekraczające to, czego wtedy mogli się spodziewać.

Karl Keating był młodym adwokatem, niczym nie wyróżniającym się katolikiem, regularnie uczestniczącym w niedzielnych Mszach Świętych. Pewnej niedzieli wychodząc z nabożeństwa w swojej parafii w San Diego zobaczył za wycieraczką samochodu paszkwil atakujący i oczerniający naukę Kościoła Katolickiego. Nie tylko on, każdy samochód na przykościelnym parkingu miał włożony podobny tekst za wycieraczkę.

Większość ludzi po prostu wyrzuciła to, czytając wcześniej, albo nie. Ale Karl, być może sprowokowany swym prawniczym wykształceniem, a może miłością do Kościoła, postanowił odpowiedzieć na zarzuty. Paszkwile zachęcały do odwiedzenia kościoła baptystów na tej samej ulicy, więc nie trudno było się domyśleć, kto był inspiratorem takiej „parkingowej ewangelizacji”. Keating zatem odpowiedział na wszystkie zarzuty, powielił to w kilkuset egzemplarzach, wynajął na poczcie skrytkę, podał adres i powsadzał swoją odpowiedź pod wycieraczki braci baptystów.

Kilka tygodni potem przypomniał sobie o całej sprawie i poszedł na pocztę sprawdzić swoją skrytkę. Okazało się, że nie mieściła odpowiedzi. Setki osób chciały się dowiedzieć więcej. Okazało się, że wielu z nich to byli katolicy, którzy opuścili Kościół i zostali baptystami. Pierwszy raz w życiu usłyszeli odpowiedzi tłumaczące doktryny Kościoła Katolickiego, których nie rozumieli wcześniej. I te odpowiedzi im się bardzo podobały.

Matt Dula był zwykłym żołnierzem, który odbywał służbę z sierżantem imieniem Tim Staples. Tim wychował się jako baptysta i marzył od dziecka, by zostać kaznodzieją. Potem skierował się w stronę kościoła zielonoświątkowców i rzeczywiście po zakończeniu swej służby w Marines został pastorem w Assembly od God. Wcześniej jednak spotkał sierżanta Dulę.

Tim każdą konwersację z nowo poznaną osobą zaczynał mniej-więcej tak: „Nazywam się Tim Staples i jestem chrześcijaninem. A ty? Jak umrzesz dzisiaj, skąd wiesz, czy nie będziesz potępiony? Pozwól, że opowiem Ci o Jezusie”. Troszkę się zdziwił, gdy na takie powitanie usłyszał od Matta odpowiedź: „Witam. Nazywam się Matt Dula i także jestem chrześcijaninem. Jestem katolikiem i Bóg dał mi nadzieję, że …” I tak zaczęła się teologiczna dyskusja, która trwała przez dwa lata.

Matt był „dobrym katolikiem”, ale na pewno nie teologiem i nie apologetą. Nie na wszystkie zarzuty znał odpowiedzi. Ale zawsze ich poszukał. Nieraz, jak później wspominał, musiał pytać kapelana, bo po prostu nie wiedział, co odpowiedzieć. Jednak po dwóch latach takiego dialogu Matt został ekspertem.

Przez całe dwa lata tej służby Tim ani okiem nie mrugnął, że coś z odpowiedzi Matta do niego dociera. Wyszukiwał jeden zarzut za drugim, odrzucając wszystkie kontrargumenty. Sierżant Matt Dula wcale się tym specjalnie nie zrażał. Być może wiedział to, co nieraz powtarzała Matka Teresa z Kalkuty, że Bóg nie oczekuje od nas sukcesów, ale wierności. I wierny pozostał on do końca.

Tymczasem ziarenko zasiane w sercu Tima rosło i zaczynało przynosić owoce. Tim dla „detoksykacji” od katolicyzmu wstąpił nawet do bardzo antykatolickiego seminarium Jimmiego Swaggarda w Baton Rouge w Luizjanie. Tam jednak łapał się na tym, że bez przerwy korygował nauczycieli fałszywie przedstawiających to, czego rzekomo, ich zdaniem, naucza, lub co praktykuje Kościół Katolicki.

Minęło kolejnych kilka lat i Tim sam został katolikiem. Nawet, jak wielu konwertytów, myślał o kapłaństwie i przez sześć lat kształcił się w seminarium. Jednak po upewnieniu się, że nie jest to powołanie, został świeckim apologetą. Przekonał także całą swoją rodzinę i np. brat Tima jest teraz katolickim księdzem.

I tu się łączą losy sierżanta Dulli i mecenasa Keatinga, choć tylko pośrednio. Pośrednim ogniwem jest właśnie Tim. Karl Keating w końcu zrezygnował z pracy jako adwokat i założył organizację „Catholic Aswers”, zajmującą się wyjaśnianiem religii katolickiej. Tim Staples jest dziś jednym z pracowników tej organizacji i jest jednym z najbłyskotliwszych apologetów amerykańskich.

Mamy dziś w amerykańskim kościele niesamowitą odnowę. Katolicy, dzięki telewizji EWTN i dzięki radiu, które także transmituje codzienną, dwugodzinną audycję Catholic Answers Live, (Tim zwykle we wtorki), po raz pierwszy od wielu lat naprawdę poznają swoją wiarę. Setki tysięcy katolików, którzy opuścili Kościół powraca do Niego, właśnie dzięki takim organizacjom jak Catholic Answers i dzięki takim apologetom, jak Tim Staples. A wszystko to dlatego, że pewnego dnia chciało się jednemu adwokatowi dać odpowiedź na zarzuty pod adresem kościoła, a na drugim końcu Ameryki jakiś sierżant postanowił odpowiedzieć na zarzuty przedstawione przez kolegę-protestanta.

Dlaczego o tym piszę? To chyba jasne. Każdy z nas ma takie samo zadanie. Każdy z nas wcześniej czy później spotka się z zarzutami pod adresem Kościoła. Nie przytakujmy im bezmyślnie, ale odpowiedzmy. A jak nie znamy na nie odpowiedzi, poszukajmy. Te odpowiedzi są. Nigdy nie wiemy, jaki wpływ może to mieć na losy naszego adwersarza, czy czasem nawet całego Kościoła. Pamiętajmy, czego nas uczył nasz pierwszy papież, św. Piotr:

Pana zaś Chrystusa miejcie w sercach za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest. A z łagodnością i bojaźnią [Bożą] zachowujcie czyste sumienie, ażeby ci, którzy oczerniają wasze dobre postępowanie w Chrystusie, doznali zawstydzenia właśnie przez to, co wam oszczerczo zarzucają. (1 P 3, 15-16)

Tuesday, August 25, 2009

Orędzie z Medjugorie 25 VIII 2009

„Drogie dzieci! Dzisiaj ponownie wzywam was do nawrócenia. Dziatki, nie jesteście wystarczająco święci i nie emanujecie świętością wobec innych, dlatego módlcie się, módlcie się, módlcie się i pracujcie nad osobistym nawróceniem, abyście byli znakiem miłości Bożej dla innych. Jestem z wami i prowadzę was ku wieczności, której powinno pragnąć każde serce. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Thursday, August 20, 2009

22 Sierpnia. Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny, Królowej.

Dwudziestego drugiego sierpnia obchodzimy w Kościele Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny, Królowej.



Ale co to znaczy? Nie jest to powiem uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski które obchodzimy 3 maja i które jest naszym lokalnym, polskim świętem. W najbliższą sobotę mamy święto powszechne, obchodzone w kalendarzu liturgicznym Kościoła Katolickiego na całym świecie.

Dlaczego jednak Maryja została Królową? Czy Kościół przypadkiem się tu nie zagalopował? Tak przynajmniej uważa wielu naszych braci – protestantów, którzy mają bardzo często problemy z Maryją. Uważając się za „biblijnych chrześcijan” nie bardzo są w stanie wypełnić swym życiem biblijne proroctwo, które sama Maryja przepowiedziała:

Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię. (Łk 1, 48b-49)

... i mimo tego, że święta Elżbieta, napełniona Duchem Świętym tak Ją nazwała:

Duch Święty napełnił Elżbietę. 42 Wydała ona okrzyk i powiedziała: «Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. (Łk 1, 41b-42)

No dobrze, może ktoś powiedzieć, ale gdzie tu jest tytuł królewski? To, że jest Ona błogosławiona nie koniecznie musi znaczyć, że jest królową, prawda? Prawda. I nie dlatego Ją tak nazywamy. Maryja jest Królową dlatego, że Jej Syn jest Królem.

Bóg stał się człowiekiem w pewnym konkretnym czasie i w konkretnym miejscu. Mógł to uczynić kiedy chciał i gdzie chciał, ale wybrał właśnie to, co wybrał. Naród Izraelski i antyczną (z naszej perspektywy) cywilizację. I On sam używa pewnych obrazów w swej nauce i pewnych symboli, które się odnoszą właśnie do tamtej cywilizacji. On przemawiał przede wszystkim do Żydów i to takim językiem, jaki przede wszystkim dla nich był zrozumiały. A my, żyjąc dwa tysiące lat później, musimy tamte uwarunkowania poznać, by zrozumieć wszystko to, czego On nauczał.

Dlatego ważne jest, by wiedzieć kim była królowa-matka. Nie jest to bowiem jakiś późny wymysł, stworzony by wynieść Maryję ponad innych ludzi. Nie jest to także to samo, co mamy we współczesnym "Zjednoczonym Królestwie". Jerozolima to nie Londyn, a Syn Dawida nie ma nic wspólnego z Windsorami. Królowa-matka w czasach biblijnych, w czasach Jezusa, była od wieków usankcjonowaną instytucją, znaną każdemu Izraelicie. W języku hebrajskim istniało nawet specjalne słowo na oznaczenie tego urzędu, czy stanowiska, mianowicie „gebirah”.

Oczywiście mamy niezliczone przykłady w historycznej literaturze antycznej o królowych-matkach różnych narodów i królestw, ale ja tu przytoczę tylko parę biblijnych przykładów z historycznych Ksiąg Królewskich. Wcześniej jednak inny przykład, może nie całkiem jeszcze już ugruntowanej instytucji „gebirah”, ale na pewno zapowiedź, archetyp Królowej-Matki.

I mówił Bóg do Abrahama: «Żony twej nie będziesz nazywał imieniem Saraj, lecz imię jej będzie Sara. Błogosławiąc jej, dam ci i z niej syna, i będę jej nadal błogosławił, tak że stanie się ona matką ludów i królowie będą jej potomkami». (Rdz 17, 15-16)

Bóg zapowiadając Abrahamowi, że stanie się przodkiem królewskiego rodu zmienia równocześnie imię jego żony na „Sara”, co oznacza „księżniczkę”. Nie całkiem jeszcze „królowa”, bo Izaak, jej syn, nie całkiem jeszcze był królem, ale już zapowiedź tego, co będzie. A co będzie? Będzie Salomon, syn Dawida i jego królowa-matka i będzie inny Syn Dawida… ale do tego wrócimy za chwilkę.

Na razie parę przykładów z Ksiąg Królewskich, opisujących dzieje narodu Izraelskiego:

[…] Jeroboam, syn Nebata Efratejczyka ze Seredy - matka jego nazywała się Serua, a była wdową - niegdyś sługa Salomona, zbuntował się przeciw królowi. (1 Krl 11, 26)

Przypomnę, że Jeroboam został królem Izraela po rozpadzie Królestwa Salomona na Izrael i Judę. Powyższy werset jeszcze nie nazywa go królem, bo to dopiero zapowiedź tego, co się stanie, ale już wspomina imię jego matki. A poniżej następca Jerobama, Asa. Biblia nie tylko podaje nam imię jego matki, ale też nas uczy, że miała ona godność „królowej-matki”. Asa był prawym królem, pozbawił więc swą matkę urzędu gebiry za jej grzechy bałwochwalstwa:

Asa, król Judy, objął władzę w dwudziestym roku [panowania] Jeroboama, króla Izraela, i królował w Jerozolimie w ciągu czterdziestu jeden lat. Jego matce było na imię Maaka, córka Abiszaloma. Asa czynił to, co jest słuszne w oczach Pana, tak jak jego przodek Dawid, gdyż kazał wysiedlić z kraju uprawiających nierząd sakralny i usunął wszelkie bożki, które zrobili jego przodkowie. A nawet swą matkę Maakę pozbawił godności królowej-matki za to, że sporządziła bożka ku czci Aszery. (1 Krl 15, 9-13)

Kolejne przykłady, gdzie Biblia wspomina imię matki króla:

W dwunastym roku [panowania] Jorama, syna Achaba, króla Izraela - Ochozjasz, syn Jorama, został królem Judy. W chwili objęcia władzy Ochozjasz miał dwadzieścia dwa lata i królował jeden rok w Jerozolimie. Jego matka miała na imię Atalia, wnuczka Omriego, króla izraelskiego. (2 Krl 8, 25-26)

… albo urząd królowej-matki:

Następnie [Jehu] wstał i wyruszył do Samarii. Kiedy Jehu był w drodze, w Szałasach Pasterskich, napotkał braci Ochozjasza, króla judzkiego, i zapytał: «Kim wy jesteście?» Odpowiedzieli: «Jesteśmy braćmi Ochozjasza i przyszliśmy pozdrowić synów króla i synów królowej matki». Wtedy rozkazał: «Pochwyćcie ich żywych!» Pochwycono więc ich żywych i zamordowano ich nad cysterną Szałasów, czterdziestu dwóch ludzi; nie oszczędził z nich ani jednego. (2 Krl 10, 12- 14)

… albo daje nam przykład, że po śmierci króla to właśnie królowa-matka czasem przejmowała rządy w królestwie:

Kiedy Atalia, matka Ochozjasza, dowiedziała się, że syn jej umarł, zabrała się do wytępienia całego potomstwa królewskiego. Lecz Joszeba, córka króla Jorama, siostra Ochozjasza, zabrała Joasza, syna Ochozjasza - wyniósłszy go potajemnie spośród mordowanych synów królewskich - i przed wzrokiem Atalii skryła go wraz z jego mamką w pokoju sypialnym, tak iż nie został zabity. Przebywał więc z nią sześć lat ukryty w świątyni Pańskiej, podczas gdy Atalia rządziła w kraju. (2 Krl 11, 1-3)

Nie tylko w Izraelu był ten zwyczaj. Każde antyczne królestwo miało swą królową-matkę. Na przykład widzimy to w tym fragmencie Drugiej Księgi Królewskiej:

Nabuchodonozor, król babiloński, stanął pod miastem, podczas gdy słudzy jego oblegali je. Wtedy Jojakin, król judzki, wyszedł ku królowi babilońskiemu wraz ze swoją matką, swymi sługami, książętami i dworzanami. (2 Krl 24, 11-12)

Widać tam, że królowa-matka nawet ruszała na wojny ze swym synem i z całym wojskiem. Była ona bowiem bardzo ważną osobą w królestwie. Ponieważ królowie mieli wiele żon, a matkę tylko jedną, to było naturalne, że to matka była królową. Była też jakąś gwarantką ciągłości dynastii, bo to z nią, nie z dziesiątkami, czy setkami żon łączyły króla więzy krwi.

Arka Przymierza w Starym Testamencie jest archetypem Maryi. Pisałem kiedyś o tym i ostatnio napisał też o tym mój przyjaciel. Na Arce był tron, ale zawsze pusty. Arka była miejscem spotkania z Bogiem. Zawierała mannę, cudowny Chleb Boży, laskę Aarona, symbol kapłaństwa i Prawo, tablice z Dziesięcioma Przykazaniami. A „shakina-glory”, chwała Pana zstępowała na Arkę, gdy Izraelici spoczywali na pustyni. Pan Jezus, Ten, który jest Chwałą Pana, prawdziwym Chlebem, prawdziwym Kapłanem i Prawem, przyszedł do nas przez Maryję. Ona była Jego „tabernakulum” przez dziewięć miesięcy. Zatem ten tron na Arce był Jej tronem, bo to Ona była Królową Matką Izraela. Nie mogła zasiąść na tym tronie, bo Maryja, będąc człowiekiem, żyła w czasie. Nie narodziła się jeszcze. Ale z boskiej perspektywy czas nie istnieje. Bóg jest Bogiem "Ja Jestem". Dla Boga ten tron dla Maryi był jak najbardziej na czasie.

Ale ile było w tym stanowisku królowej matki zwykłej kurtuazji, a ile ona miała władzy? Atalia faktycznie przez sześć lat rządziła w Izraelu, ale to było po śmierci jej syna. Ile władzy miała królowa gdy jej syn pozostawał przy władzy? I na to znajdujemy odpowiedź w Biblii. A ponieważ już o tym pisałem, najprościej będzie jak sam siebie zacytuję:

„Jezus jest wielokrotnie nazywany w Biblii Synem Dawida. Prawdziwym jednak synem króla Dawida był Salomon. Przyjrzyjmy się może zwyczajom panującym na ich dworze, gdyż ich królestwo jest archetypem Królestwa Bożego. My, mieszkańcy państwa demokratycznego, republiki, na początku trzeciego tysiąclecia, często nie bardzo wiemy jak wyglądało królestwo 3 tysiące lat temu. Zajrzyjmy wiec do Biblii, do 1. Księgi Królewskiej.

Król Dawid był już starcem, podupadłym na zdrowiu i marzł w nocy. Słudzy znaleźli mu więc młodą, piękną dziewicę, Szunemitkę Abiszag żeby z nim spała i ogrzewała go w nocy. Tymczasem Adoniasz, syn Haggity, jeden z najstarszych synów Dawida praktycznie przejął władzę w państwie. Prorok Natan zapytał wiec Batszebę, matkę Salomona, czy król o tym wie i polecił jej iść i zapytać. Dawid przysiągł jej, że Salomon zostanie następcą tronu. Batszeba udała się do niego, uklękła, oddala mu pokłon i przedstawiła, wraz z Natanem, jak się sprawy w państwie mają. Jak sprawy się dalej potoczyły, wiemy, bo to właśnie jej syn, Salomon został królem. Adoniasz jednak nie zrezygnował tak łatwo.

Udajmy się wiec na dwór króla Salomona. Zarówno Dawid jak i Salomon mieli wiele żon, Salomon miał ich 700, nie licząc nałożnic, „żon drugorzędnych”, jak to ładnie Tysiąclatka tłumaczy, których miał trzysta. Wiele z nich było wynikiem sojuszy zawieranych z innymi państwami, królestwo Izraela było w tym okresie dość poważnym mocarstwem, był to okres największej jego świetności. Adoniasz udał się wiec do Batszeby i przedstawił jej swoją prośbę. Upewnił ją, ze ma dobre zamiary i ze prosi tylko o to, żeby mu król Salomon zezwolił na poślubienie Szumenitki Abiszag. Nie wiem, jak piękną była ta Szumenitka,(moja Biblia jest bez obrazków ;-) ), ale jak piękna by nie była, Adoniaszowi chodziło o cos zupełnie innego. Mimo, że Abiszag była tylko osobą, która miała ogrzewać króla Dawida, dla przeciętnego poddanego była ona ostatnią żoną królewską. Adoniasz wiedział, ze gdyby ją poślubił, nabrałby w pewnym sensie praw do tronu. Mając za żonę ostatnia żonę króla, sam stawał się głównym pretendentem do korony. Batszeba tego nie zauważyła, ale mądrość Salomona przewyższała mądrość wszystkich ludzi i on od razu przejrzał plan Adoniasza.

Przyjrzyjmy się jednak, jak sama wizyta Batszeby u króla Salomona wyglądała. Jakże inaczej, niż u króla Dawida. Gdy Batszeba udała się do Dawida, uklękła i oddala mu pokłon. Gdy udała się do syna Dawida, do Salomona, to on wstał na jej powitanie i oddal jej pokłon. Dlaczego taka nagła zmiana? Bo ona była teraz Krolową-Matką. Na dworze Izraelskim i także na innych dworach wschodu w tamtych czasach nigdy żona króla nie miała tytułu królowej, choćby z tego względu, ze nie wiadomo która z nich miałaby ten zaszczytny tytuł nosić. Zawsze matka króla była królową. Czytamy dalej, ze postawiono tron dla niej po prawej stronie króla. Wszyscy wiedzieli, ze prośba królowej matki jest rozkazem dla króla. Adoniasz powiedział: „Powiedz królowi Salomonowi, bo on niczego ci nie odmówi”, sam Salomon znalazł się w kłopocie, gdyż nie mógł odmówić Królowej- Matce, nie mógł też spełnić jej prośby. Powziął wiec „salomonową decyzję”, kazał zabić Adoniasza i w ten sposób rozwiązał ten problem.”

Jak więc sami widzimy, „Syn Dawida” niczego nie może odmówić Królowej-Matce. Swojej Matce. Oczywiście Jej wola, wola Maryi, jest dokładnie taka, jak wola Jej Syna, więc Jezus, w przeciwieństwie do Salomona, nie ma problemów z takimi prośbami, jakie zanosiła Batszeba. Nie o to tu zresztą chodzi. Chodzi raczej o wykazanie, że zbliżające się święto jest bardzo biblijne i uczy nas ono, że Maryja, matka Jezusa, nie jest jakąś „malowaną świętą”, która została wzięta do nieba przed wiekami i jest tam teraz na zasłużonej emeryturze. Maryja jest prawdziwą Królową, której Syn dał wiele łask umożliwiających jej aktywną i skuteczną walkę z szatanem i pomoc nam na naszej drodze do zbawienia. Tak jak na początku zapowiada to protoewangelia w Księdze Rodzaju i jak opisuje to Apokalipsa na zakończenie Świętej Księgi, Biblii i jak uczy nas tego Kościół.

Saturday, August 08, 2009

Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

Przez ostatnie parę tygodni w czasie niedzielnych czytań słyszymy fragmenty szóstego rozdziału Ewangelii Janowej. Jest to niezwykle ważny fragment Pisma Świętego i dlatego postanowiłem napisać o tym parę słów.

Przede wszystkim istotny jest czas, w którym Kościół przypomina nam te słowa. W Kościele mamy trzy cykle czytań , tzw. lata liturgiczne A, B i C. Teraz jesteśmy w połowie drugiego roku liturgicznego, a więc niemal dokładnie w połowie całego cyklu. W roku „B” niedzielne czytania zazwyczaj są z Ewangelii Świętego Marka, ale właśnie w połowie tego roku, w samym centrum trzyletniego okresu przerywamy zwyczajną kolej czytań, aby zwrócić uwagę na coś, co jest, jak przypomina Katechizm Kościoła Katolickiego, "źródłem i zarazem szczytem całego życia chrześcijańskiego”- na Eucharystię.

Ewangelia św. Jana jest nazywana czasem Ewangelią znaków. Święty Jan pisze tylko o siedmiu cudach, jakie uczynił Jezus i nazywa je właśnie „znakami”. Liczba ta jest niewątpliwie symboliczna, ta znaki, jakie nam przybliża ewangelista, są wybranymi cudami, symbolizującymi całą działalność Jezusa. W końcu on sam przypomina nam w zakończeniu swej Dobrej Nowiny:

Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać. (J 21,25)

To centralne umieszczenie znaku rozmnożenia chleba w Ewangelii Świętego Jana i fakt, że w samym środku cyklu czytań Kościół nam ten znak przypomina świadczy właśnie o tym, jak ważny jest on w procesie naszego zbawienia i jak istotne jest, byśmy nie przespali tej nauki i zrozumieli ją dobrze.

Siedem to symbol pełni, kompletności, pełni, a także słowo w języku hebrajskim oznaczające zawarcie przymierza. Struktura tych siedmiu wybranych znaków ma nam też uświadomić, ze znak centralny, środkowy, jest wśród nich najważniejszy. To jakby piramida, gdzie pierwszy i ostatni znak tworzą podstawę, a czwarty znak jest właśnie "źródłem i zarazem szczytem całego życia chrześcijańskiego”. Co więcej, w pierwszym czytaniu następnejj niedzieli, z Księgi Przysłów, usłyszymy te słowa:

Mądrość zbudowała sobie dom i wyciosała siedem kolumn, nabiła zwierząt, namieszała wina i stół zastawiła. Służące wysłała, by wołały z wyżynnych miejsc miasta: Prostaczek niech do mnie tu przyjdzie. Do tego, komu brak mądrości, mówiła: Chodźcie, nasyćcie się moim chlebem, pijcie wino, które zmieszałam. Odrzućcie głupotę i żyjcie, chodźcie drogą rozwagi!
(Prz 9,1-6)

Znowu siedem kolumn i znowu symbole eucharystyczne. Przymierze, wołanie o mądrość, ofiarowanie i zaproszenie do Uczty. A jakie znaki przekazał nam św. Jan? Są to kolejno zamiana wody w wino (J 2,1-11), uleczenie syna urzędnika królewskiego (J 4,46-54), uzdrowienie paralityka (J 5,1), rozmnożenie chleba (J 6, 1-14), spacerowanie po wodzie (J 6, 15-21), uzdrowienie ślepca (J 9,1-41) i przywrócenie życia Łazarzowi (J 11,1-57). Dlaczego jednak rozmnożenie chleba miałoby być ważniejszym znakiem, niż uzdrowienie ślepca, czy przywrócenie życia przyjacielowi? Sam Jezus tłumaczy nam to w drugiej części szóstego rozdziału Ewangelii Jana.

Parę dni temu, 6. sierpnia, wypadło Święto Przemienienia Pańskiego. Mieliśmy wtedy czytanie o spotkaniu Jezusa z Mojżeszem i Eliaszem na „wysokiej górze”. Poprzedniej niedzieli było czytanie z Ewangelii Jana J 6,24-35. Jedno i drugie czytanie wskazuje na Jezusa jako na nowego Mojżesza.

Obchodząc Święto Przemienienia Pańskiego wspominamy, jak to Jezus spotkał się z Mojżeszem, reprezentującym Prawo Starego Przymierza i z Eliaszem, reprezentującym Proroków. Symboliczne znaczenie tego spotkania jest takie, że Jezus wypełnił Prawo i jak nowy Mojżesz, podczas Kazania na Górze (Ewangelia Mateusza 5-7) ukazuje nam, jak naprawdę trzeba Prawo interpretować. Pokazuje nam On także, że jest Tym, którego zapowiadali Prorocy. Natomiast w poprzednią niedzielę usłyszeliśmy te słowa:

Rzekli do Niego: „Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: «Dał im do jedzenia chleb z nieba»”. Rzekł do nich Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu”. Rzekli więc do Niego: „Panie, dawaj nam zawsze tego chleba”. Odpowiedział im Jezus: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie”.
(J 6,30-35)

Jezus podkreśla tu, że Jego znak jest większy od tego, który uczynił Mojżesz. Pozornie bowiem jest odwrotnie: Mojżesz „z niczego” dawał Izraelitom chleb na pustyni, i to być może przez cale lata, Jezus zaś „zaledwie” rozmnożył parę bochenków chleba. Jednak chleb na pustyni, nawet jak pojawiał się w cudowny sposób, był tylko zwykłym pokarmem. Ci, co go jedli, pomarli. Chleb-dar Jezusa jest czymś więcej: Typem Eucharystii, znakiem pokazującym, w jaki sposób będziemy mogli spożywać Ciało Jezusa, które jest prawdziwym pokarmem dającym nam życie wieczne.

Nikt tego jeszcze nie rozumie i nie każdy chce w to uwierzyć. Większość tych, którzy słuchają Jezusa, odchodzi. Usłyszymy to w najbliższą niedzielę. Pewną ciekawostką, choć zapewne bez żadnego znaczenia teologicznego jest fakt, że to werset z trzema szóstkami, „znakiem bestii”, mówi o odejściu uczni:

Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. (J 6,66)

Ale o ile numeracja wersetów nie jest częścią natchnionego Słowa Bożego, pochodzi od zwykłych mnichów kopiujących Biblię przed wiekami i ma nam tylko ułatwić znalezienie odpowiednich fragmentów Pisma, to trudno nie zauważyć, że właśnie w tym kontekście Jezus wspomina, że „jeden z was jest diabłem”, a Jan wyjaśnia, że „mówił o Judaszu”.

Inni apostołowie też nie rozumieli. Nikt wtedy nie rozumiał słów Jezusa. Żydzi dyskutowali miedzy sobą pytając:

Jak On może nam dać /swoje/ ciało do spożycia?
(J 6, 52b)

Apostołowie jednak po prostu przyjęli te słowa na wiarę. Wszyscy, z wyjątkiem Judasza, jak można się domyśleć z komentarza uczynionego przez Jezusa. Dopiero po roku mogli zrozumieć w jaki sposób będą mogli spożywać prawdziwe Ciało i Krew Jezusa. Stało się to podczas ich ostatniej wspólnej Paschy, gdy w wieczerniku Jezus powiedział te słowa:

A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje. Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów.
(Mt 26,26-28)

Święty Paweł w Liście do Koryntian pisze niezwykłe słowa:

Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie. Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło.
(1Kor 11,26-30)

Każdy, kto uważa, że Jezus mówił symbolicznie o spożywaniu swego Ciała, musi mieć poważny problem z tą interpretacją Świętego Pawła. Jeżeli Eucharystia jest tylko symbolem, to czemu niegodne Jej spożywanie ma być „winny Ciała i Krwi Pańskiej”? Czemu „wyrok sobie spożywa i pije”? Czemu wreszcie z powodu niegodnego przyjmowania Eucharystii wielu jest chorych, a nawet umarło? Paweł niewątpliwie mówi tu o śmierci duchowej, o grzechu śmiertelnym, jaki przyjmujemy na siebie niegodnie przyjmując Jezusa w Eucharystii.

Ale co z tym wersetem?

Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. (J 6,63)

Protestanci i fundamentaliści często używają go, żeby pokazać, że jednak Jezus mówił symbolicznie, że słowa są życiem, nie samo ciało, nie chleb. Cóż, jak ktoś nie widzi tego, co czyta, ale stara się przy pomocy tekstu udowodnić to, co sam sobie wymyślił, to szuka każdego pretekstu, aby potwierdzić swoją błędną interpretację. Ale nie można podczas egzegezy tekstu przekreślić kilkudziesięciu wersetów tylko dlatego, że mamy jeden mówiący coś, co pozornie jest sprzeczne z całym poprzednim tokiem narracyjnym. Pozornie, bo Jezus wcale nie mówi tu o swoim Ciele, ale o „cielesności” swych słuchaczy. Mówi, że zrozumieć Go można tylko, gdy podejdzie się do nich duchowo, gdy zrozumie się głębię tego, co On chce nam przekazać, a nie tylko „kulinarnie”, skupiając się na pozornej absurdalności wyobrażenia przeżuwania Ciała naszego Pana.

Święty Paweł często mówi w swych listach o tym rozgraniczeniu, miedzy człowiekiem „cielesnym”, a „duchowym”:

Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. (Rz 7,14)

A ja nie mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jako do niemowląt w Chrystusie. Mleko wam dałem, a nie pokarm stały, boście byli niemocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni. Ciągle przecież jeszcze jesteście cieleśni. Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku? (1 Kor 3,1-3)

O tym właśnie mówił Jezus na zakończenie swej nauki o Eucharystii. O duchowym zrozumieniu faktu, że spożywanie Jego Ciała jest konieczne do zbawienia, bo daje nam życie wieczne.

Tylko taka interpretacja jest logiczna i nie powoduje sprzeczności z tymi wszystkimi wcześniejszymi słowami Jezusa. Zresztą, gdyby było inaczej, czy nie powiedziałby On sam tego, gdy tysiące nakarmionych przez niego uczni odeszło? Oni wszyscy doskonale wiedzieli, że Jezus nie używa tu wcale symbolicznego języka. Odeszli, bo nie tylko nie rozumieli w jaki sposób mają spożywać Jego Ciało, ale wiedzieli też, że każdy, kto spożywa krew będzie wyrzucony z Synagogi. Mówi to wyraźnie Prawo:

Bo życie wszelkiego ciała jest we krwi jego - dlatego dałem nakaz synom Izraela: nie będziecie spożywać krwi żadnego ciała, bo życie wszelkiego ciała jest w jego krwi. Ktokolwiek by ją spożywał, zostanie wyłączony. (Kpł 17,14)

Tylko, że to jest właśnie dokładnie to, o co chodzi naszemu Panu. On przecież wie, że nie wlewa się nowego wina do starych bukłaków. Stare Przymierze jest dobre, ale dobre zawsze jest wrogiem lepszego. Żeby przyjąć Nowe Przymierze, koniecznym jest odejście od tego, co tylko wskazywało na Jezusa. Konieczne, niezbędne jest porzucenie tego, co było jedynie znakiem i przyjęcie Tego, do którego ten znak prowadził. Porzucenie tego, co było zaledwie archetypem i przyjęcie Tego, który te ten archetyp wypełnił. Przyjęcie Krwi Jezusa, która naprawdę zawiera życie wieczne nie tyle zatem powoduje wyrzucenie nas z Synagogi, co raczej powoduje, że stajemy się członkami Nowego Jeruzalem. Członkami Kościoła Powszechnego, który jest Ciałem Jezusa i w którym mamy prawdziwą Ofiarę Baranka i prawdziwą ucztę dającą nam pokarm gwarantujący życie wieczne.