Wednesday, April 29, 2009

"Jak wygrać Wojnę Cywilizacji."

(Poniższy tekst jest tłumaczeniem wykładu, jaki przed dziesięciu laty wygłosił Peter Kreeft w Kalvin College, szkole, którą sam ukończył w 1959 roku, jeszcze zanim został katolikiem. Peter Kreeft jest filozofem i teologiem, wykładowcą na "ledwo" katolickiej uczelni Boston College, ale jego na pewno nie można nazwać "ledwo" katolikiem. Jest nim w stu procentach. Jest to początek wykładu, który jest wciąż bardzo aktualny. Pewne fakty co prawda się zmieniły i Amerykanie już nie są takimi ekonomicznymi optymistami, ale to tylko potwierdza słuszność spostrzeżeń Kreefta sprzed dziesięciu lat. Mam nadzieję, że znajdę czas, by w miarę szybko dokończyć tego tłumaczenia, bo uważam, że naprawdę jest tego warte. A dla osób znających angielski polecam sam wykład w oryginale: AUDIO. ZAPIS.)

Myślę, że musimy wiedzieć co najmniej trzy rzeczy aby wygrać wojnę. Jakąkolwiek wojnę.


Po pierwsze że jest wojna,
po drugie kim jest nasz wróg,
i po trzecie musimy wiedzieć jaka broń i jaka strategia może go pokonać.

Nie da się wygrać wojny gdy z błogością szyjemy na polu bitwy banery z pokojowymi hasłami, albo gdy zamiast zwalczać wrogów prowadzimy wojnę domową z naszymi sojusznikami, albo gdy stosujemy niewłaściwą broń. Na przykład musimy zwalczać ogień wodą, nie ogniem.

Zatem ten wykład jest bardzo elementarną, podstawową listą dla upewnienia się, że wiemy co najmniej to.

Zakładam, że nie przybylibyście na wykład zatytułowany “Jak Wygrać Wojnę Cywilizacji” jeżeli uważalibyście, że wszystko jest w porządku. Natomiast jeżeli jesteście zaskoczeni stwierdzeniem, że cała nasza cywilizacja przechodzi kryzys, to witam was po powrocie z wakacji na księżycu.

Wiele umysłów robi wrażenie pomylonych, bezmyślnie kręcąc się po Titanicu, z miłym uśmiechem układając leżaki. Zwłaszcza intelektualiści, którzy powinni widzieć więcej, nie mniej. Ale w rzeczywistości są oni ślepymi przewodnikami ślepych. [w oryginale gra słów: „bland leading the bland”, “łagodni prowadzący łagodnych”] Sprawdziłem wielokrotnie zasadę, że jedyną rzeczą jaka jest komukolwiek potrzebna by uwierzył w jakąkolwiek ze stu najbardziej absurdalnych idei jest posiadanie przez niego doktoratu.

Weźmy dla przykładu pismo Time. […] Dwa lata temu wiodący artykuł był poświęcony pytaniu: „Dlaczego wszystko jest coraz lepsze?” Dlaczego życie w Ameryce jest dzisiaj tak dobre? Dlaczego każdy czuje się tak usatysfakcjonowany i jest takim optymistą, gdy chodzi o jakość życia w przyszłości? Przeczytałem ten artykuł bardzo uważnie i zauważyłem, że ani razu nikt nie zakwestionował takiego założenia. Oni tylko się zastanawiali „dlaczego”. A wy myśleliście, że optymiści epoki Oświecenia i dogmatycy postępu już należą do przeszłości.

Czytając ten artykuł zauważyłem, że każdy coraz lepszy aspekt życia tam wspomniany, był ekonomiczny. Ludzie mają więcej pieniędzy. Kropka. Koniec dyskusji. Z wyjątkiem, rzecz jasna, biednych, którzy są biedniejsi. Ale oni się nie liczą, oni nie piszą w Time. Oni go nawet nie czytają.

Podejrzewam, że Time to zaledwie taki ubrany Playboy. Dla jednego rodzaju playboya świat jest jednym wielkim burdelem. Dla innego, wielką skarbonką. Dla obydwu wszystko jest coraz lepsze. Nie wierzycie? Zapytajcie 75% Amerykanów którzy kochają Billa Clintona, doskonałą syntezę obydwu rodzajów playboya.

Kochają go dla tego samego powodu, dla którego Niemcy kochali Hitlera gdy go wybrali do władzy: Gospodarcza sprawność. Autobahny i Volkswageny. Praca i domy. Hitler stworzył największy cud gospodarczy stulecia w trzydziestych latach. Cóż innego się liczy, gdy imperator daje chleb i igrzyska? Ludzie to w końcu świnie, nie święci. Bardziej kochają pomyje niż honor.

Myślę, że seksualne ześwinienie I ekonomiczne ześwinienie są naturalnymi bliźniakami, bo żądza i chciwość są niemal synonimami. Prawdę mówiąc nasze społeczeństwo czasem nie widzi różnicy między seksem a pieniędzmi. Traktuje seks jak pieniądze, a pieniądze jak seks. Traktuje seks jak pieniądze, bo traktuje go jak środek płatniczy, a pieniądze jak seks, bo spodziewa się, że pieniądze zajdą w ciążę i będą się ciągle rozmnażały. A zatem potrzebujemy trochę podstawowej edukacji seksualnej.

Jednak istnieje niepodważalne podważenie “świńskiej filozofii”, mianowicie prosty statystyczny fakt, że samobójstwa – ten najbardziej oczywisty dowód braku szczęścia – jest wprost, nie odwrotnie, proporcjonalny do bogactwa. Im jesteś bogatszy, im bogatszy jest twój kraj, tym większe jest prawdopodobieństwo, że odkryjesz, że życie jest tak dobre, że zdecydujesz się na strzał w łeb. (Być może to jest kulminacja otwartości umysłu.)

Samobójstwa wśród nastolatków zwiększyły się o 5000% od szczęśliwych lat pięćdziesiątych. Jeżeli samobójstwa, zwłaszcza wśród nadchodzącej generacji, nie są wskaźnikiem kryzysu, to nie wiem co nim jest.

Każdy, z wyjątkiem „głębokich” myślicieli wie, że jesteśmy zanurzeni w głębokim doo-doo. Studenci to wiedzą, ale nie nauczyciele – formierze umysłów, zwłaszcza w mediach. W szpitalu wszyscy, oprócz lekarzy, wiedzą, że umieramy. Zapada noc. Matka Teresa powiedziała w prostych słowach: „Kiedy matka może zabijać swoje dziecko, co pozostało do ratowania w takiej cywilizacji?” Wschodzi coś, co Chuck Colson określił „new dark age”, ciemność która sama siebie nazwała Oświeceniem trzy wieki temu. A „Wspaniały Nowy Świat” okazał się tylko tchórzliwym starym marzeniem.

Teraz, gdy wiek ludobójstwa się zakończył, wiek, który został nazwany „Wiekiem Chrześcijan” przez twórców pisma nabożnie poświęconemu fałszywym proroctwom.

Mieliśmy także kilku prawdziwych proroków, którzy nas ostrzegali. Kirkegaard, 150 lat temu w The Prezent Age. I Spengler niemal sto lat temu w Zmierzchu Zachodu. I GK Chesterton, który napisał 75 lat temu, że „Następną herezją będzie po prostu atak na moralność. Szczególnie na moralność seksualną. I to szaleństwo nie przyjdzie z Moskwy, ale z Manhattanu”. I Aldous Huxley, 65 lat temu, w Nowym, wspaniałym świecie. I CS Lewis, 55 lat temu, w The Abolition of Man. I David Riesman, 45 lat temu, w Samotnym tłumie. I Aleksander Sołżenicyn, 20 lat temu, w swej przemowie na Harvardzie na zakończenie roku szkolnego. I Jan Paweł Wielki, najwspanialszy człowiek najgorszego stulecia w historii, który miał nawet więcej hucpy niż Ronald Reagan (który ośmielił się nazwać ich „imperium zła”) nazywając nas „cywilizacją śmierci”. To jest nasza cywilizacja i jego także, nie wyłączając Włoch mających najniższy przyrost naturalny na całym świecie i Polski, która teraz pragnie cząstki wielkiego holokaustu aborcji na Zachodzie.

Jeżeli Bóg Życia nie zareaguje na tę cywilizację śmierci sądem, to Bóg nie jest Bogiem. Jeżeli Bóg nie uhonoruje krwi setek milionów niewinnych ofiar tej cywilizacji śmierci, to Bóg Biblii, Bóg Abrahama, Bóg Izraela, Bóg proroków, Bóg sierot i wdów, Obrońca bezbronnych jest ludzkim mitem, baśnią, ideą nie bardziej rzeczywistą niż sen.

“Czyż jednak,” mógłbyś zaoponować, “Bóg Biblii nie jest wybaczający?”. Jest. Ale ci, którzy nie okazują skruchy odrzucają wybaczenie. Wybaczenie, będące łaską, musi być dobrowolnie dane i dobrowolnie otrzymane. Ale jak może je przyjąć moralny relatywista który odrzuca fakt, że w ogóle istnieje cokolwiek do wybaczania? (Poza niewybaczalnością. Nic do sądzania, poza osądzaniem. Nic brakującego poza samooceną.) Jak może być zbawiony faryzeusz? Albo pop-psycholog?

“Czyż jednak,” mógłbyś zaoponować, “Bóg Biblii nie jest litościwy?’ Jest. Ale nie jest litościwy dla Molocha i Baala i Asztarot i dla Kananejczyków którzy ofiarowali swe dzieci przez całopalenia. Może twój bóg jest litościwy dla tych, którzy składają ofiary z ludzi, ale nie Bóg Biblii. Przeczytaj Księgę. Zobacz dane.

Czyż jednak Bóg Biblii nie objawił się nam w pełni i ostatecznie w Nowym Testamencie? W słodkim i delikatnym Jezusie raczej, niż w gniewnym i wojowniczym Jehowie? Takie przeciwstawienie jest heretyckie. Stara gnostycko – manicheańsko - marcjańska herezja, tak nieśmiertelna, jak nieśmiertelne są demony, które ją zainspirowały. Nasze dane ją odrzuciły, nasze dane które są boskie i wypowiedziane. Jego imię to „Słowo” Boże. Dane odrzucają powyższą hipotezę, gdy On powiedział: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”.

Przeciwstawianie miłego Jezusa i paskudnego Jehowy zaprzecza samej esencji chrześcijaństwa- identyfikacji Jezusa jako Syna Bożego. Przypomnijmy sobie naszą biologię i naszą teologię. Jaki Ojciec taki Syn. Taki Jezus jest nie bardziej Synem Boga, niż [purpurowy dinozaur] Barney jest synem Hitlera..

Czy może prawdziwy Jezus powstać? On to robi z radością. Ewangelie są jak „pop-up books”, książeczki z podnoszącymi się obrazkami. Otwórz Ich karty i On wyskoczy. Odważmy się spojrzeć na dane. Zobaczmy, co słodki i łagodny Jezus powiedział o grzechach Kananejczyków, o cywilizacji śmierci.

Wiele wieków temu Kananejczycy praktykowali ofiarowanie niemowląt diabłu w Dolinie Gehenny, czy też Ge Hinnom, tuż za Jerozolimą. To było wielkie cmentarzysko dzieci, jak w naszym świecie. Gdy Lud Boży wszedł do Ziemi Obiecanej Książę Pokoju rozkazał im zabić tego nienaturalnego raka Kananejczyków. I nawet gdy to uczynili, Żydzi nie odważyli się żyć w tej dolinie, ani nawet do niej wchodzić. Używali ją do palenia tam swoich śmieci. A zatem diabelska ziemia obiecana stała śię Boskim śmietniskiem, gdzie ogień nigdy nie wygasał. (Nie było zapałek, pamiętajcie).

I teraz słodki i łagodny Jezus wybiera Gehennę jako swoją ilustrację piekła. I mówi wielu przywódcom Jego wybranego narodu, że tam zmierzają i że prowadzą tam wielu innych. Powiedział: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Inspektorzy Ministerstwa Finansów i praktykantki z kancelarii premiera wchodzą przed wami do Królestwa Niebieskiego”. To jest współczesne, dynamiczne, ekwiwalentne tłumaczenie. Jezus powiedział: „Ktokolwiek staje się przyczyną grzechu jednego z tych najmniejszych, którzy we mnie wierzą, lepiej byłoby dla niego, by kamień młyński uwiązał sobie u szyi i rzucił się w morze”. To są nasze dane. To jest prawdziwy Jezus. Jezus ten sam wczoraj, dziś i zawsze. Nie sądzę, by On zaczął produkcję styropianowych młyńskich kamieni.

Ale czy Bóg nie jest raczej kochankiem niż wojownikiem? Nie, Bóg jest kochankiem, który jest wojownikiem. Pytanie nie rozumie czym jest miłość, czym jest Miłość którą jest Bóg. Miłość jest w stanie wojny z nienawiścią i zdradą i samolubstwem i ze wszystkimi wrogami Miłości. Miłość walczy. Zapytaj jakiegokolwiek rodzica.

Yuppie love tak, jak puppy love, (szczenięca miłość), może być nieledwie litością nad modnym dzisiejszym światem, ale miłość ojca i miłość matki to wojna. Bóg jest rzeczywiście Miłością, ale jakiego rodzaju? Powróćmy do naszych danych. Czy Biblia nazywa Go „Bogiem yuppie” albo „Bogiem szczeniakiem” czy raczej „Bogiem Ojcem”? Każda strona Księgi jeży się ostrymi szpicami, od Genesis 3 do Apokalipsy 20. Droga z Raju Utraconego do Raju Odzyskanego jest zbroczona krwią. A w centralnym punkcie tej drogi jest krzyż, kwintesencja symbolu konfliktu. Wątek duchowej wojny nigdy nie opuszcza Biblii i nigdy nie jest nieobecny w życiu i dziełach jakiegokolwiek świętego. Ale jest niemal nigdy obecny w religijnej edukacji moich studentów w BC. „BC”, nawiasem mówiąc, to skrót od „Barely Catholic”. (Oczywiście żart, „BC” to „Boston College”, „Barely Catholic” znaczy „Ledwie Katolik”, „Ledwie katolicki”).

Kiedykolwiek o tym mówię, są oszołomieni i milczący, jakby nagle weszli w inny świat. I rzeczywiście weszli. Przeszli przez szafę by się spotkać z lwem i czarownicą. Przez przytulne futerko psychologii udającej religię w śniegi Narnii, gdzie biała wiedźma jest królową tego świata, a Aslan nie jest poskromionym lwem, ale wojownikiem. Świat, gdzie spotykają Chrystusa Króla, nie Chrystusa kociaka. Witamy po powrocie z księżyca, dzieci.

Kto z nas nie wie, że mamy wojnę? Kto nie wie, że barbarzyńcy są pod murami? A nawet wewnątrz murów, pisząc scenariusze programów telewizyjnych i filmów i podręczniki szkolne i uzasadnienia wyroków sądowych. Tylko ci na księżycu akademickich intelektualnych wyżyn i ci na księżycu zinstytucjonalizowanych religijnych programów edukacyjnych, z ich prorokami wołającymi „Pokój, pokój”, gdy nie ma pokoju.[…]

Handlarze narkotyków wiedzą, że mamy wojnę. Prostytutki wiedzą, że mamy wojnę. Żebracy w Kalkucie wiedzą, że mamy wojnę. Polskie babcie wiedzą, że mamy wojnę. Kubańczycy wiedzą, że mamy wojnę. Indianie wiedzieli, że mamy wojnę – dopóki nie daliśmy im wody ognistej i kasyn, by przytłumić ich niebezpiecznie przebudzone umysły.

Skąd ta cywilizacja śmierci przychodzi? Stąd. Ameryka jest centrum cywilizacji śmierci. Ameryka jest jedynym światowym kulturowym supermocarstwem. Jeżeli was do tej pory nie zaszokowałem, zrobię to teraz. Czy wiecie jak nas nazywają pobożni muzułmanie? „Wielkim Szatanem”. (Bezbożni muzułmanie też nas tak nazywają, ale to już nie ma żadnego znaczenia. Jesteśmy kim jesteśmy). A wiecie jak ja na to odpowiem? Ja odpowiem, że mają rację.

Ale przecież Ameryka ma najsprawiedliwszy i najbardziej moralny i najmądrzejszy i najbardziej biblijny fundament na świecie. Tak jest. Podobnie jak antyczny Izrael. I Ameryka jest jednym z najbardziej religijnych krajów na świecie. Tak jest. Jak antyczny Izrael. I Kościół jest potężny i bogaty i wolny w Ameryce. Tak jest. Jak w antycznym Izraelu.

I jeżeli Bóg ciągle kocha Jego Kościół w Ameryce, wkrótce sprawi, że stanie się On mały i biedny i prześladowany, zupełnie jak sprawił w antycznym Izraelu – by mu zapewnić życie poprzez Jego oczyszczenie. Jeżeli nas kocha, odetnie uschnięte gałęzie. I będziemy krwawić. I krew męczenników ponownie będzie nasieniem Kościoła i będzie nowa wiosna i nowe pąki – ale nie bez krwi. To nigdy się nie staje bez krwi, ofiary, cierpienia. Działanie Chrystusa, jeżeli jest naprawdę działaniem Chrystusa, a nie wygodnym fałszerstwem, nigdy się nie zdarza bez krzyża. Cokolwiek się zdarza bez krzyża może być dobrą pracą, ale nie jest pracą Chrystusa. Bo praca Chrystusa jest krwawa. To jest transfuzja krwi. Tak właśnie się sprawiło nasze zbawienie.

I jeżeli ubierzemy rękawiczki na nasze dłonie, by nie wbić sobie drzazgi z Jego krzyża, jeżeli praktykujemy bezpieczny duchowy seks, duchową antykoncepcję, to Jego Królestwo nie przyjdzie i Jego dzieło się nie zmaterializuje. I nasz świat zginie.

Nie twierdzę zaledwie, że zachodnia cywilizacja zginie, to trywialne stwierdzenie. Ja mam na myśli wieczne dusze – miliardy Romanów i Władimirów i Teresek i Brygidek pójdzie do piekła. To jest stawką w tej wojnie. Nie to, czy Ameryka stanie się bananową republiką, czy zapomnimy Szekspira, albo choćby czy nuklearni terroryści zlikwidują połowę ludzkości, ale raczej czy nasze dzieci i dzieci naszych dzieci będą na zawsze z Bogiem. To jest stawką w wojnie Hollywood kontra Ameryka. To jest przyczyna, dla której musimy się obudzić i zobaczyć rzeczywistość. Gnijące ciała i dusze i umierające dzieci.

Wiedza, że jesteśmy w stanie wojny, szczególnie w takich czasach jak dzisiejsze, jest pierwszym warunkiem umożliwiającym jej wygranie.

Drugim koniecznym warunkiem umożliwiającym nam wygranie wojny cywilizacji jest poznanie naszego przeciwnika. Kto jest naszym przeciwnikiem?

Przez niemal pół tysiąclecia protestanci i katolicy myśleli o sobie jako o problemie i podchodzili do tego problemu wysyłając wzajemnie swe ciała do grobów na polach bitew i dusze do piekła.

Stopniowo wzeszło światło. Protestanci i katolicy nie są wrogami, są odłączonymi braćmi razem zwalczającymi tego samego wroga. Ale kim jest ten wróg?

Przez niemal dwa tysiąclecia chrześcijanie myśleli, że są nimi Żydzi i dokonywali takich niechrześcijańskich czynów pod adresem naszych Ojców w Wierze, że uniemożliwiło to praktycznie zobaczenie przez nich Boga – prawdziwego Boga – w nas.

Dziś wielu chrześcijan myśli, że są to muzułmanie. Ale oni są często bardziej lojalni do ich pół-Chrystusa niż my do naszego całego Chrystusa i prowadzą bardziej święte życie podążając za ich omylnym prorokiem niż my podążając za naszą nieomylną Biblią i nieomylnym Prorokiem. Gdy porównamy stabilność rodzin i bezpieczeństwo dzieci w dzisiejszych rodzinach muzułmanów i chrześcijan, albo gdy porównamy ilość aborcji, rozwodów, zdrad małżeńskich i sodomii wśród muzułmanów i chrześcijan w dzisiejszym świecie i jeżeli odważymy się zaaplikować do tych danych zasady objawione przez proroków w naszej własnej Biblii, gdzie wielokrotnie powiedzieli oni, że Bóg błogosławi tym, którzy wypełniają Jego prawo i karze tych, którzy je łamią, to, myślę, będziemy wiedzieć dlaczego Islam rośnie dzisiaj szybciej niż chrześcijaństwo. [Przypomnę, że wykład ten został wygłoszony w 1998. roku]

Wierni muzułmanie służą generalnie temu samemu Bogu, choć poprzez inny, bardziej prymitywny system. I to samo, myślę, jest prawdą o Mormonach i Świadkach Jehowy i Kwakrach.

Kto zatem jest naszym wrogiem? Wielu z nas myśli, że to liberałowie, ale po pierwsze ta nazwa jest tak elastyczna, że nic nie znaczy, a po drugie jest to termin polityczny, nie religijny. Cokolwiek jest dobrego, czy złego w jakiejkolwiek formie liberalizmu politycznego, nie jest to ani przyczyną ani lekarstwem na duchowego raka który powoduje, że nasza duchowa wojna jest kwestią życia i śmierci. Wieczne życie lub śmierć, a nie ekonomiczne czy polityczne życie lub śmierć. To, czy Jaś i Małgosia zawędrują w górę do nieba, czy w dół do piekła nie będzie zdecydowane przez to, czy rządowe wypłaty się zwiększą, czy zmniejszą.

Naszymi wrogami nie są nawet antychrześcijańscy bigoci, którzy nas chcą zabić, niezależnie od tego, czy są to chińscy totalitarni komuniści, prześladujący chrześcijan, czy sudańscy muzułmańscy terroryści którzy pojmują w niewolę i mordują chrześcijan. To nie są nasi wrogowie, to są pacjenci. Oni są tymi, których chcemy uratować. My jesteśmy pielęgniarkami Chrystusa. Niektórzy pacjenci myślą, że pielęgniarki są ich wrogami, ale pielęgniarki powinny wiedzieć lepiej. Nasze słowo dla nich to: „Ojcze, wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”.

Naszymi wrogami nie są nawet demoralizacje w naszej własnej kulturze – media cywilizacji śmierci, Larry Flint i Ted Turner i Howard Stern i Time Warner i Disney. [Chciałoby się dodać: I Michniki i Urbany…] Oni także są ofiarami, a zatem naszymi pacjentami, mimo, że nienawidzą szpitala i gonią w kółko podając innym pacjentom truciznę. Ale truciciele są także naszymi pacjentami, bo ktokolwiek truje, sam został wcześniej zatruty.

To samo jest prawdą gdy chodzi o aktywistów gejowskich i feministyczne wiedźmy i aborcjonistów. Jeżeli jesteśmy komórkami w Ciele Chrystusa, zrobimy to, co On dla nich zrobił. Pójdziemy do ich rynsztoków i podniesiemy duchowo umierających i ucałujemy tych, którzy nas opluwają i nawet przelejemy za nich krew, gdy będzie to konieczne. Jeżeli nie wszyscy idziemy do rzeczywistych rynsztoków, jak to zrobiła Matka Teresa, pójdźmy do duchowych ścieków, bo musimy iść tam, gdzie nas potrzebują. Jeżeli nie przelejemy naszej krwi realnie, oddajmy nasze życie przez ofiarowanie naszego czasu. Bo życie to jest czas. Nasz czas jest krwią naszego życia. (I proszę, nie decydujcie się na dzieci, dopóki tego nie zrozumiecie).

Naszymi wrogami nie są heretycy wewnątrz Kościoła – “bufetowi chrześcijanie”chrześcijanie a la carte, chrześcijanie „zrobiłem to po swojemu”. Oni także są naszymi pacjentami, choć nas zdradzili. Oni są zwiedzeni. Oni są ofiarami naszego wroga, nie naszymi wrogami.

Naszymi wrogami nie są teologowie w niektórych tak zwanych wydziałach teologicznych, którzy sprzedali swoje dusze za trzydzieści srebrników grantów i preferują aplauz sobie podobnych nad wysławianiem Boga

Nie są wrogami nawet “Chrystofoby” noszący duchowe kondomy ze strachu, że Chrystus sprawi, że ich dusze i dusze ich studentów poczną Jego alarmująco aktywne Życie. Nawet kłamcy, odmawiający swym studentom podstawowej prawdy, okradający ich z Żyjącego Chrystusa. Oni także są naszymi pacjentami. A my sami robimy to samo co oni – choć bezwolnie – w każdym z naszych grzechów.

Naszymi wrogami nie są nawet ci nieliczni niegodziwi duchowni i pastorzy i księża i biskupi i rabini, nieprzyzwoici opiekunowie gorszący najmniejsze dzieci Chrystusa, które poprzysięgli otaczać swoją opieką i którzy zasłużyli na nagrodę Młyńskiego Kamienia. Oni także są ofiarami potrzebującymi uzdrowienia.

Kto zatem jest naszym wrogiem? Z pewnością musisz znać dwie odpowiedzi. Wszyscy święci w historii Kościoła dawali nam te same dwie odpowiedzi. Gdyś odpowiedzi te pochodzą z tych samych dwóch źródeł, ze Słowa Bożego na papieże i Słowa Bożego na drzewie – z każdej strony Nowego Testamentu i od samego Chrystusa. One są przyczyną dla której On poszedł na Krzyż.

A mimo to one ciągle nie są dobrze znane. Prawdę mówiąc pierwsza odpowiedź niemal nigdy nie jest wspominana poza tak zwanymi kręgami fundamentalistów. Nie przypominam sobie, bym choć raz w swym życiu słyszał kazanie na ten temat z protestanckiej, czy katolickiej ambony.

Naszymi wrogami są demony. Upadłe anioły. Złe duchy.

Nasza świecka cywilizacja jest przekonana, że każdy kto w to wierzy jest co najmniej niedouczonym, ograniczonym bigotem, a najprawdopodobniej umysłowo chorym. Logicznie myśląc można zatem wywnioskować, że Jezus Chrystus jest niewykształconym, ograniczonym i umysłowo chorym.

Większość naszej kultury religijnej jest wręcz zaambarasowana tą ideą, a zatem są oni zaambarasowani Chrystusem. Bo to on nam dał taką odpowiedź: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.” To jest oczywiście szatan, nie Bóg, który zbawia dusze, a nie niszczy je. Jezus powiedział do Szymona Piotra: ”Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę”. I Piotr nauczył się swej lekcji i przekazał nam ją w swym pierwszym liście: „Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu!”

Paweł także, że nie walczymy przeciw ciału i krwi, ale przeciw Mocom i Zwierzchnościom, światowym władcom dzisiejszej ciemności, przeciw duchowym niegodziwcom w niebiańskich miejscach.

Papież Leon XIII zobaczył tę prawdę. Otrzymał wizję na progu XX wieku – wizję, którą historia wykazała jako przerażająco prawdziwą. Zobaczył on szatana który w początkach czasów otrzymał jeden wiek na swą działalność i wybrał on wiek dwudziesty. Papież Leon, z sercem i imieniem lwa, był tak tą wizją pokonany, że zemdlał jak wiktoriańska dama. Gdy odzyskał zmysły, ułożył modlitwę, którą cały Kościół miał odmawiać przez cale stulecie tej duchowej wojny:

Święty Michale Archaniele broń nas w walce. Przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź nam obroną. Niech mu rozkaże Bóg, pokornie prosimy, a Ty Książę wojska niebieskiego, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz krążą po świecie, mocą Bożą strąć do piekła.

Ta modlitwa była znana każdemu katolikowi I odmawiana po każdej Mszy aż do lat sześćdziesiątych. Dokładnie do czasu, gdy Kościół Leona XIII został uderzony przez bezprecedensowo szybką katastrofę, która jeszcze nie została nazwana, ale którą muszą nazwać przyszli historycy. Katastrofa, która zabrała nam połowę księży, trzy czwarte zakonnic, i dziewięć dziesiątych teologicznej wiedzy naszych dzieci, poprzez zamianę wiedzy naszych ojców na wątpliwości naszych dysydentów w procesie cudownego odwrócenia pierwszego cudu Jezusa w Kanie, zamieniając wino Ewangelii na wodę psychobredni. Antycud antychrysta.

Odnowienie Kościoła możemy zacząć od odnowienia modlitwy I wizji Leona. Ponieważ to jest wizja wszystkich świętych, wszystkich apostołów i nawet samego naszego Pana. Wizja prawdziwego szatana, prawdziwego piekła i prawdziwej duchowej wojny.

Wspomniałem, że jest dwoje wrogów. Ten drugi jest nawet bardziej przerażający, niż pierwszy. Jest jeszcze gorszy koszmar niż ucieczka przed złym, czy nawet złapanie przez złego, czy nawet torturowanie przez złego. To koszmar stania się złym. Koszmar na zewnątrz naszej duszy jest wystarczająco przerażający, ale nigdy nie jest tak przerażający jak koszmar w naszej duszy. Koszmar w naszej duszy to oczywiście grzech. Jeszcze jedno ze słów, które gdy zostanie wspomniane, powoduje zawstydzenie ze strony chrześcijan i potępienie ze strony sekularystów, którzy potępiają tylko potępianie, sądzą tylko osądzanie i wierzą, że jedynym grzechem jest wiara w istnienie grzechu.

Każdy grzech jest dziełem szatana, choć zwykle używa on ciała i świata jako swych narzędzi. Grzech oznacza robienie dzieła diabła, niszcząc i uszkadzając dzieło Boga. I my to robimy. To jest jedyna przyczyna dla której diabeł może kontynuować swoją okropną robotę w naszym świecie. Bóg nie zezwala mu na to bez naszej dobrowolnej zgody.

I to jest najgłębszy powód dlaczego Kościół jest słaby i dlaczego świat umiera. Ponieważ my nie jesteśmy świętymi.

Broń.

Doszliśmy do trzeciej niezbędnej dla wygrania wojny rzeczy – do rodzaju broni. Jedyne, czego potrzeba to święci.

Czy możesz sobie wyobrazić czego mogłoby dokonać jeszcze dwanaście matek Teres, albo jeszcze dwunastu Janów Wesleyów dla tego biednego świata? Czy możesz sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby zaledwie dwanaście osób w tej Sali to uczyniło? Dało Chrystusowi sto procent swych serc i sto procent swego czasu, niczego nie rezerwując dla siebie?

Nie, nie możesz sobie tego wyobrazić, tak, jak nikt nie mógł sobie wyobrazić, że dwunastu miłych żydowskich chłopców może podbić Cesarstwo Rzymskie.

Nie możesz sobie tego wyobrazić, ale możesz to zrobić. Możesz stać się świętym. Absolutnie nikt i nic nie może cię powstrzymać. To jest twój wolny wybór.

Oto jedo z najpiękniejszych i najbardziej przerażających zdań, jakie kiedykolwiek udało mi się przeczytać, z Wiliama Law „Serious Call”: „Jeżeli spojrzysz w swoje serce z całkowitą szczerością, będziesz musiał przyznać, że jest jeden i tylko jeden powód, dla którego nawet teraz nie jesteś jeszcze świętym. Nie chcesz do końca nim być.”

To spostrzeżenie jest przerażające, bo jest oskarżeniem, ale jest cudowne i pełne nadziei, bo jest także ofertą, zaproszeniem. Każdy z nas może stać się świętym. Naprawdę możemy. Naprawdę możemy. Mówię to trzy razy, bo myślę, że tak w głębi serca nie bardzo w to wierzymy. Jeżeli bowiem byśmy wierzyli, jak byśmy mogli znieść cokolwiek gorszego?

Co nas powstrzymuje? Strach przed kosztem. Jaki to jest koszt? Odpowiedź jest prosta. T.S. Eliot dał ją gdy zdefiniował chrześcijaństwo jako “stan pełnej prostoty kosztujący nie mniej, niż wszystko”. Ceną zatem jest wszystko. Sto procent. Męczeństwo, jeżeli konieczne i prawdopodobnie jeszcze gorsze męczeństwo niż szybka pętla czy stos, bo męczeństwo umierania co dzień, a nawet umierania co minutę poprzez resztę twojego życia. Umierania dla wszystkich twoich pożądań i planów – włącznie z planem jak zostać świętym.

Albo raczej nie tyle umieranie dla swych rządz, ale dla siebie w swych rządzach. Myślę, że brzmi to bardziej mistycznie, niż w rzeczywistości jest. To po prostu jest danie Bogu czeku in blanco. To po prostu islam, kompletne poddanie. Fiat. To, co uczyniła Maryja. Zobacz, co to sprawiło 2000 lat temu; sprowadziło Boga na ziemię i w konsekwencji zbawiło świat.

To miało być kontynuowane. Jeżeli będziemy robić to co Maryja, ten islam i tylko gdy to będziemy robić, to wtedy wszystkie nasze apostolaty zaczną działać – nasze kazania i nauczania i pisanie i katechizowanie i „misjonowanie” i ojcowanie i matkowanie i studiowanie i pielęgnowanie i „biznesowanie” i „pastorowanie” i „księżowanie” – wszystko.

W tamtym roku pewien amerykański biskup zapytał jednego ze swych księży o rekomendację drogi dla zwiększenia powołań do kapłaństwa. Ksiądz w swym raporcie napisał: „Najlepszą drogą by zachęcić mężczyzn w diecezji do kapłaństwa byłoby, Ekscelencjo, wasza kanonizacja”.

Dlaczego nie twoja?

Ale jak? My zawsze chcemy wiedzieć “jak”. Daj mi sposób, technologię, środki do celu. Co pytanie „jak się stać świętym” oznacza? Albo „daj mi środki do celu, jakim jest świętość”. Czyli „daj mi coś co jest łatwiejsze niż świętość co spowoduje świętość. Coś, co gdy zrobię, lub zdobędę, stanie się pośrednikiem , ogniwem między mną a świętością”.

Nie. Nie ma czegoś takiego. Nie modlitwa, nie medytacja, nie program dwunastu kroków, nie yoga, nie psychologiczne techniki, nie jakiekolwiek techniki. Nie ma guzika, który można nacisnąć by stać się świętym, tak jak nie ma guzika by zacząć kochać. Bo świętość to po prostu miłość: Kochać Boga całą swoją duszą i umysłem i siłą.

Jak kochasz? Po prostu. Just do it. Przyczyna nie może dać efektu od niej większego. I nic na świecie nie jest większe od niż świętość, nic większe niż miłość. A zatem żadna przyczyna, żadna ludzka przyczyna nie może wyprodukować świętości. Nigdy nie będzie technologii do produkcji świętości.

Oczywiście Bóg jest przyczyną. Łaska jest przyczyną. Duch Święty jest przyczyną. „No dobrze. Zatem czemu Bóg tego po prostu nie spowoduje? Jeżeli świętość nie jest rzeczą typu zrób-to-sam, ale rzeczą typu tylko-Bóg-to może, to dlaczego Bóg nie zrobi ze mnie świętego? Jeżeli tylko łaska to może sprawić, dlaczego nie da mi tej łaski?”

Dlatego, że wcale tego nie chcesz. Jeżeli byś chciał, On by ci ją dał. On to obiecał: „Każdy który szuka, znajduje”. Wracamy do „po prostu powiedz tak”. To jest nieskończenie prostsze niż myślimy I dlatego jest takie trudne. Najtrudniejszym słowem w tej formułce „po prostu powiedz tak” jest „po prostu”.

My się dobrze czujemy z Chrystusem i teologią, albo z Chrystusem i psychologią, albo z Chrystusem i Ameryką, albo z Chrystusem i Partią Republikańską, albo Chrystusem i Partią Demokratyczną, albo z Chrystusem i nauką czytania, albo z Chrystusem i dietą. Ale sam Chrystus, cały Chrystus, Chrystus pity „straight, not mixed” jest zbyt niebezpieczny dla naszego smaku.

Aslan nie jest ułaskawionym lwem. Powiedzieć mu „tak”? Nigdy nie wiesz, co on wtedy z tobą zrobi!

Kończę roszcząc sobie pretensje do nieomylnego oświadczenia. Dam wam dwie nieomylne prognozy: Pierwsza, jeżeli nie użyjemy tej broni, przegramy wojnę. Druga, jeżeli jej użyjemy, wygramy tę wojnę. Lub bardziej subtelnie, jeżeli użyjemy tej broni, wojnę wygramy, a jeżeli nie - to nie.

Możemy wygrać, bo posiadamy tu najbardziej niepokonaną broń na świecie, największą siłę we wszechświecie. Tłumacząc to z abstrakcji na konkret, bronią tą jest Krew Chrystusa. Nie Chrystus bez Krwi, nie zaledwie przepiękna idea. I nie krew bez Chrystusa, nie zaledwie ludzkie poświęcenie i męczeństwo, ale Krew Chrystusa.

Dawno, dawno temu, gdy było więcej komunistów w Rosji niż na amerykańskich uniwersytetach, arcybiskup Fulton Sheen mawiał, że różnica między Rosją i Ameryką była taka, że Rosja była krzyżem bez Chrystusa, a Ameryka Chrystusem bez Krzyża.

Żadne nie zwycięży. Żadne nie zadziała. Ani ofiara bez miłości, ani miłość bez ofiary. Ale Krew Jezusa zadziała. Bo ta Krew wypływa z Jego Najświętszego Serca i sercem tego Serca jest agape, Boża Miłość. To dlatego to zadziała – ponieważ miłość nigdy nie ustaje.

I to jest powód dla którego my nigdy nie ustaniemy i zwyciężymy. Dlaczego my, których pokarmem jest Jego Krew, jesteśmy niepokonani.

Nieugięty, znany cywilny prawnik Gerry Spencer napisał: “Mały chłopiec i łobuz się spotykają. Kiedy mały chłopiec zostaje przewrócony, wstaje i atakuje. Jeszcze raz i jeszcze raz, aż w końcu zwycięży. Bo nic na świecie nie jest bardziej groźne niż zakrwawiony, pobity przeciwnik, który się nigdy nie podda.” Nigdy.

Winston Churchill wypowiedział najkrótszą i najlepiej pamiętaną przemowę na swej Alma mater w czasie Drugiej Wojny Światowej: „Nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawajcie.” To wszystko.

Wygramy tę wojnę, bo nieważne ile razy upadniemy, nieważne ile razy zawiedziemy starając się stać świętymi, nieważne ile razy zawiedziemy w naszej miłości, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy się nie poddamy.

Saturday, April 25, 2009

Orędzie z Medjugorie 25 IV 2009

„Drogie dzieci! Dziś wzywam was wszystkich, byście modlili się o pokój i dawali świadectwo pokoju w waszych rodzinach, tak by pokój stał się skarbem na tej niespokojnej ziemi. Jestem waszą Królową Pokoju i waszą Matką. Pragnę was poprowadzić drogą pokoju, która pochodzi jedynie od Boga. Dlatego módlcie się, módlcie się, módlcie się. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Wcześniej w tym miesiącu, drugiego kwietnia, Mirjana otrzymała swoje coroczne orędzie od Maryi. Mirjana już tylko raz w roku ma zaszczyt spotkania się z Maryją, właśnie 2 kwietnia, i w tym roku po spotkaniu przekazała nam ona takie słowa Maryi:

„Drogie dzieci! W moich słowach jest miłość Boża. Moje dzieci, to jest miłość, która pragnie was przybliżyć do sprawiedliwości i do prawdy. To jest miłość, która pragnie uratować was od złudzenia. Ale wy, moje dzieci, wasze serca pozostają zamknięte, są zatwardziałe i nie odpowiadają na moje macierzyńskie wezwania, nie są szczere. Z macierzyńską miłością modlę się za wami, gdyż pragnę abyście wszyscy zmartwychwstali w moim Synu. Dziękuję wam. ”

Tuesday, April 21, 2009

Szymon Hołownia

Ja, jak zapewne wiecie, wyjechałem z Polski w 1981 roku. Nie było wtedy telewizji TVN, ani tygodnika Newsweek Polska, a Szymon Hołownia miał zaledwie pięć lat. Nigdy też nie miałem kontaktu z TVN w Stanach, zawsze mieliśmy TV Polonię. Nic zatem dziwnego, że dopiero niedawno zauważyłem tego interesującego człowieka.

Myślę, że pierwszy raz usłyszałem go podczas jakiegoś wywiadu, chyba w Radiu Józef. Ale mogę się mylić. Mówił on o swej książce, „Tabletki z krzyżykiem” i o swoim blogu. Książkę kupiłem, blog przeczytałem i… I w zasadzie tak, ale… Pod wieloma względami jestem nim zachwycony, bo pod wieloma względami robimy to samo. Pokazujemy, że można być katolikiem w naszym codziennym życiu. Niezależnie od tego, czy się jest sławnym na całą Polskę dziennikarzem, czy nikomu nieznanym kierowcą.

Podobnie myślimy także o tym, że trzeba jakoś dojść z Dobrą Nowiną do tych, którzy nie znają Jezusa. Że nie wystarczy się zamknąć w wieczerniku naszych oaz, neokatechumenatów i kółek różańcowych, ale trzeba wyciągnąć rękę do tych, którzy są daleko od Boga. Nie uważać „tych innych” za potępionych i niegodnych nawet tego, by z nimi gadać, ale zobaczyć w nich dzieci tego samego Ojca. Naszych umiłowanych braci.

Gdzie natomiast jest problem? Wydaje mi się, że Hołownia zbyt nonszalancko podchodzi do niektórych spraw wiary. Nie wiem, czy to wynika z jego niewiedzy, czy z lekceważenia, ale niedawno na przykład słuchałem nagrania ze spotkania Hołowni z młodzieżą, gdzie powiedział on, mówiąc o naszych prarodzicach, Adamie i Ewie, że „to jest prawdopodobnie symbol. Tych ludzi były może setki, może tysiące. Nie wiadomo co symbolizuje tak naprawdę, jaką prawdę historyczną symbolizuje ten cały numer z drzewem, owocem, czy tam czymkolwiek innym.” I o ile zgadzam się z nim, że to nie zjedzenie jabłka było tym grzechem, to nie mogę się zgodzić z tym, że „tych ludzi były może setki”. To, że wszyscy pochodzimy od jednej pary rodziców jest dogmatem wiary (nie wspominając już o tym, że i nauka nam mówi, że jesteśmy dziećmi jednej matki). A zatem dlaczego takie wstawki? Naprawdę nie są potrzebne. Ortodoksja nie jest wadą, a dogmaty nie są kwestią do dyskusji. Jeżeli ktoś jest katolikiem, ma obowiązek w nie wierzyć tak, jak wierzy to, czego nauczał Jezus. Choćby dlatego, że jest to prawda.

Przeszkadza mi także jego stosunek do paru innych rzeczy, ale to są już sprawy drugorzędne. Może wynika to z różnicy pokoleniowej, może z jakiegoś bardziej tradycyjnego pojmowania przeze mnie niektórych rzeczy. Mnie na przykład razi używanie słów „o Jezu”, czy „Boże” w potocznej mowie, a nie w kontekście modlitwy, ale rozumiem tych, którzy w taki sposób mówią. Nie mam prawa ich sądzić. Są i inne sprawy, jak np. kwestia reakcji na bluźniercze zachowanie innych osób. Rozumiem logikę Hołowni. Rozumiem, że jak ktoś nie wie, kim jest Jezus, to bardzo trudno go przekonać, że to, co robi (np. tworząc „sztukę” polegającą na zanurzeniu krucyfiksu w moczu, czy coś takiego) jest bluźnierstwem. Jednak każdy powinien wiedzieć, że nawet, jak dla niego Jezus jest nikim, to są miliony ludzi, dla których jest On kimś kochanym, bliskim.

Jeżeli nie mógłbym obojętnie patrzeć na czyjąś radosną twórczość obrażającą dobre imię, powiedzmy, mojej mamy, to tym bardziej nie powinienem być obojętny wobec tych, którzy obrażają Boga. Mojego ukochanego Boga. Ale też wiem, że tu trochę upraszczam sprawę, bo Hołownia nie mówi, by być obojętnym, ale raczej by najpierw spróbować im pokazać kim jest Jezus, zanim zaczniemy pisać listy, protestować i bojkotować. Nie jesteśmy więc aż tak daleko od siebie, może tylko nasze akcenty są zaznaczone w innym miejscu.

Polecam ten wywiad w Przekroju i polecam jego blog i nagranie ze spotkania o którym wspominałem wcześniej. Wszystkie te rzeczy są dostępne w Internecie. Polecam je z pewnymi zastrzeżeniami, ale polecam serdecznie, bo jest to właśnie to, czego od nas oczekiwał Jan Paweł Wielki. Nowa ewangelizacja tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. I Hołownia mówi o tym, co jest istotne. O tum, że Bóg oczekuje od nas osobistej z Nim relacji. Nie mówienia o nim, nie sformalizowanego, religijnego życia, ale osobistej przyjaźni.

W nagraniach ze spotkania Hołownia mówi parę razy o Intronizacji Chrystusa na Króla Polski. Mówi o tym dość krytycznie. My, na naszym forum, mieliśmy do niedawna bardzo burzliwą dyskusję na ten temat. Dyskusję, gdzie opinie, że ta intronizacja musi się zacząć w naszych sercach wzbudzała czasem spore opory niektórych jej uczestników. Nie, żeby się nie zgadzali, ale ważniejsze dla nich było „zinstytucjonalizowanie” tego aktu. Tymczasem ja, podobnie jak, przypuszczam, Hołownia, uważamy, że bez nawrócenia serc sam akt jest pustym gestem bez znaczenia.

Gdy o tym myślałem, przypomniałem sobie inny akt koronacji Jezusa. Po ubiczowaniu, przed Jego męką. Ukoronowanie Jezusa cierniową koroną. Obawiam się, że nasz dzisiejszy katolicyzm, jako całego narodu, nasza "narodowa wiara" jest w niewiele lepszym stanie, niż wiara tych, którzy wyszydzali wtedy Jezusa. Wystarczy poczytać komentarze internautów pod jakimkolwiek tekstem o Kościele, księżach, papieżu, czy wierze na jakimkolwiek świeckim portalu. Czym dla tych ludzi byłby akt Intronizacji? Nawet, gdyby go przeprowadziły władze? Państwowe i kościelne? Czy nagle Jezus stałby się ich Królem? Chyba nie bardziej, niż był On Królem tych, co Go ukoronowali koroną cierniową, co Go bili i opluwali.

Czeka nas olbrzymia praca. I nie wystarczy się zamknąć w swoich malutkich światkach. Trzeba wyjść na zewnątrz. Także do TVN, także do Przekroju i do Newsweeka. Nie wygrażać parasolkami i krzyczeć, że to siedziba diabła, ale w każdym człowieku trzeba zobaczyć Jezusa. I pamiętać, że często jednie w nas mogą oni Go zobaczyć. Nie straćmy tej szansy, bo ich Jezus kocha nie mniej niż nas i kiedyś nas zapyta co my zrobiliśmy, by im Go przybliżyć. I to jest największa zasługa pana Szymona Hołowni, że on właśnie przybliża Jesusa tym, których inni „chrześcijanie” już dawno wysłali do diabła.

I nawet, gdy nie robi tego w sposób doskonały (a kto z nas tak postępuje?), to jest to jego wielką zasługą, że robi to mimo wszystko. Bo, jak powiedział GK Chesterton, rzeczy warte zrobienia, są warte zrobienia nawet źle. A Hołownia robi je może nie doskonale, ale na pewno bardzo dobrze. Szkoda tylko, że takich Hołowni jest ciągle tak mało. Ma w każdym razie pan Szymon moją obietnicę, że będę się codziennie modlił, by to on nawrócił TVN, a nie TVN Jego, bo jest on jak owca między wilkami. Albo jak baran. Do tego czarny. Uparty i potrafiący, gdy trzeba, czasem porządnie przywalić. A zatem nie bardzo się o niego boję, ale wiem, że modlitwy nikomu jeszcze nie zaszkodziły. A zatem: Alleluja i do przodu, panie Szymonie! Jesteśmy z wami! ;-)

Wywiad. Blog. Spotkanie, cz.1. Spotkanie, cz.2.

Sunday, April 12, 2009

Zdrowo i smacznie, czyli niesłodzone wielkanocne słodkości.

W Wielkim Poście napisałem coś o chlebie Ezechiela, ale dziś Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego i post już za nami. Prawdę mówiąc, już go zupełnie nie pamiętam, bo przepełniony żołądek mi na to nie pozwala. Jak zwykle za dużo zjadłem, ale jak tu się powstrzymać, gdy tyle wspaniałych rzeczy leży na stole? Przecież to grzech, by się zmarnowało.

Wielki Post się skończył, ale nie znaczy to wcale, że skończyła się każda forma postu. Ja jestem… sami wiecie, jakiś dziwny ;) i w jakiejś formie poszczę cały czas. Najbardziej bym pragnął, by mój post przybrał biblijną formę i był taki jak nakazuje prorok Izajasz, gdyż słowa, jakie do niego skierował Bóg, skierowane są także do mnie. Niestety do tego ideału jest mi jeszcze daleko.

4 Otóż pościcie wśród waśni i sporów,
i wśród bicia niegodziwą pięścią.
Nie pośćcie tak, jak dziś czynicie,
żeby się rozlegał zgiełk wasz na wysokości.
5 Czyż to jest post, jaki Ja uznaję,
dzień, w którym się człowiek umartwia?
Czy zwieszanie głowy jak sitowie
i użycie woru z popiołem za posłanie -
czyż to nazwiesz postem
i dniem miłym Panu?
6 Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram:
rozerwać kajdany zła,
rozwiązać więzy niewoli,
wypuścić wolno uciśnionych
i wszelkie jarzmo połamać;
7 dzielić swój chleb z głodnym,
wprowadzić w dom biednych tułaczy,
nagiego, którego ujrzysz, przyodziać
i nie odwrócić się od współziomków.
8 Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza
i szybko rozkwitnie twe zdrowie.
Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie,
chwała Pańska iść będzie za tobą.
9 Wtedy zawołasz, a Pan odpowie,
wezwiesz pomocy, a On [rzeknie]: "Oto jestem!"
Jeśli u siebie usuniesz jarzmo,
przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie,
10 jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu
i nakarmisz duszę przygnębioną,
wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach,
a twoja ciemność stanie się południem.
11 Pan cię zawsze prowadzić będzie,
nasyci duszę twoją na pustkowiach.
Odmłodzi twoje kości,
tak że będziesz jak zroszony ogród
i jak źródło wody, co się nie wyczerpie. (Iz 58)

Jednak Biblia nas nie uczy, że „post duszy” powinien zastąpić „post ciała”, ale że raczej powinny być one nierozłączną całością. Nie ma nic złego w poszczeniu, pościł także Jezus, a my powinniśmy Go naśladować, Post jednak musi dawać owoce w postaci zmiany naszego całego życia, inaczej staje się dietą, która prowadzi co najwyżej do spadku wagi i wzrostu naszej pychy i faryzeuszostwa.

Co powiedziawszy, prosząc Was przy okazji o modlitwę w mojej intencji, wracam do moich postów. Jednym z nich jest post od alkoholu. Ofiarowałem to Bogu i jest mi z tym dobrze, mimo, że moja żona robi (podobno) naprawdę wspaniałe nalewki. Piszę „podobno”, bo jeszcze nie miałem okazji spróbować. Inną formą postu zawsze przeze mnie praktykowanego jest post od słodyczy. Tu jednak są wyjątki. Poszczę od wszystkiego, co jest słodzone cukrem spożywczym, oczyszczonym, albo jakimiś słodzikami. Natomiast nadal jem rzeczy naturalnie słodkie, jak soki owocowe, same owoce, syrop klonowy (pod warunkiem, że jest to „real thing”, a nie sztuczna podróbka), miód itp. Jadam (a raczej piję) także owocowe kefiry, które nie są dosładzane inaczej, niż sokiem z owoców, czy naturalnym sokiem z trzciny cukrowej. Tak więc mój „sweet tooth”, jak tu mówimy, „słodki ząb” jest usatysfakcjonowany. Nie jest jednak usatysfakcjonowana moja ukochana żona.

Grażynka wspaniale gotuje i piecze. Robi doskonałe ciasta i torty, ale ja, ku jej rozpaczy, ich nie jadam. Nie chcę jej oczywiście sprawiać przykrości, ale… Zawsze jest jakiś dobry powód, czy raczej pretekst, by jednak nie pościć, więc gdybym jej uległ, to i cały post by się pewnie po prostu rozpłynął. Więc jestem twardy jak głaz i odmawiam nawet spróbowania jej wspaniałych wypieków. Ona jednak okazała się sprytniejsza ode mnie i wymyśliła sposób, bym jadł jej ciasteczka i torty.

Skoro jadam naturalne słodycze, jak miód, czy owoce, to można przecież, mając odrobinę wyobraźni i talent do pieczenia, zrobić wspaniałe rzeczy z takich półproduktów. Mam więc zawsze w Święta (i nie tylko w Święta) wspaniały tort serowy i bardzo smaczne ciasteczka orzechowe. Wypieki te składają się tylko z rzeczy, które „są na liście”, a zatem trudno mi odmówić. Tym bardziej, że wcale odmawiać nie mam ochoty. Podzielę się więc z Wami przepisami na te przysmaki, bo choć nie każdy pości, to każdy stara się jeść zdrowo, a te wypieki składają się tylko z naturalnych, a zatem zdrowych półproduktów.

Ciasteczka orzechowe.

To bardzo prosty przepis. Tym bardziej, że mogę tylko podać ogólne wskazówki, bo Grażynka robi wszystko „na oko”. Trzeba zmielić orzechy i migdały proporcji jeden do jednego. (Grażynka użyła orzechów „pecan”, które w Polsce są chyba znane jako „pikany”, ale pewnie można użyć orzechów włoskich i innych także). Wymieszać je dokładnie z miodem i z białkiem jajka i piec około 10 minut w piekarniku o temperaturze 175 C

Tort owocowy na zimno.

Podstawę tortu robimy ze zmielonych orzechów. Prawdę mówiąc można by ją wypiec wcześniej według powyższego przepisu, albo po prostu wysypać dno tortownicy orzechami. Sam tort to owoce (ananasy, brzoskwinie, banany, rodzynki i daktyle, ale każdy może tu troszkę poeksperymentować) z utartym twarogiem, czy serkiem homogenizowanym, zmieszanym z żelatyną i miodem. Na to ułożone truskawki i mandarynki, które zalewamy galaretką zrobioną z żelatyny zmieszanej z sokiem pomarańczowym i sokiem z ananasa. Oczywiście pewna trudność polega na takim dobraniu składników, by wszystko miało odpowiednią konsystencję, ale to już każda gospodyni domowa (i każdy kucharz doskonały) mają we krwi. Ja tu na pewno nic więcej nie pomogę. Żadnych słodzików, żadnego oczyszczanego cukru, a torcik… palce lizać.

Smacznego!

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

Saturday, April 11, 2009

Wesołego Alleluja!

Image Hosted by PicturePush

Życzę Wam wszystkim i Waszym rodzinom wiele radości w tym cudownym dniu Zmartwychwstania Pańskiego. Wiele zdrowia, szczęścia, uśmiechów, a przede wszystkim wielu Bożych Błogosławieństw. Niech zmartwychwstały Pan i Król nasz, Jezus Chrystus błogosławi nam, naszym rodzinom, naszej Ojczyźnie i niech z pomocą swej Matki, naszej Królowej doprowadzi nas wszystkich do naszej prawdziwej Ojczyzny, do Królestwa Niebieskiego.

Dziękuję także bardzo serdecznie wszystkim za otrzymane życzenia. Przepraszam, że nie odpowiedziałem na nie indywidualnie, jednak każdemu z Was bardzo, bardzo, z głębi serca, w imieniu swoim i moich najbliższych, serdecznie dziękuję.

A na ilustracji fragment Kaplicy Sykstyńskiej i fresk Michała Anioła.

Tradycja i Ewangelizacja. Czego oczekiwał Jan Paweł Wielki od swych rodaków?

Minęły cztery lata od śmierci naszego Wielkiego Papieża, a ciągle nie ustają dyskusje na temat tego, czy był on za, czy przeciw wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Ja oczywiście uważam, że był on za, ale. I o tym „ale” chciałbym napisać.

Izraelici jako naród mieli być pierworodnym synem, który pozna Ojca i opowie o Nim innym narodom. Czasem to działało, gdy mieli okresy wierności Bogu Jahwe. Dawid i Salomon w początkowym okresie panowania, czy Daniel, nawracający babilońskich królów. Problem jednak polega na tym, że my nie mamy takiej wiary jak Daniel i raczej z nami, jako narodem, dzieje się to, co się stało z Salomonem, który mimo, że był mędrcem, całkiem zgłupiał na stare lata. Nic dziwnego, miał siedemset żon, każdy by w takiej sytuacji zgłupiał:

Kiedy Salomon zestarzał się, żony zwróciły jego serce ku bogom obcym i wskutek tego serce jego nie pozostało tak szczere wobec Pana, Boga jego, jak serce jego ojca, Dawida. Zaczął bowiem czcić Asztartę, boginię Sydończyków, oraz Milkoma, ohydę Ammonitów. Salomon dopuścił się więc tego, co jest złe w oczach Pana, i nie okazał pełnego posłuszeństwa Panu, jak Dawid, jego ojciec. Salomon zbudował również posąg Kemoszowi, bożkowi moabskiemu, na górze na wschód od Jerozolimy, oraz Milkomowi, ohydzie Ammonitów. Tak samo uczynił wszystkim swoim żonom obcej narodowości, palącym kadzidła i składającym ofiary swoim bogom. Pan rozgniewał się więc na Salomona za to, że jego serce odwróciło się od Pana, Boga izraelskiego. Dwukrotnie mu się ukazał i zabraniał mu czcić obcych bogów, ale on nie zachował tego, co Pan mu nakazał. Wtedy Pan rzekł Salomonowi: «Wobec tego, że tak postąpiłeś i nie zachowałeś mego przymierza oraz moich praw, które ci dałem, nieodwołalnie wyrwę ci królestwo i dam twojemu słudze. (1 Krl 11,4-11)

Jest to pewna lekcja i dla nas. Ja jednak chciałem o czymś innym, trochę lżejszego kalibru. Od niemal dwudziestu siedmiu lat mieszkam na emigracji i to nie w tradycyjnych, polonijnych regionach, ale na głębokim południu. W mieście, którego najbardziej znanym obywatelem jest Billy Graham, w mieście, gdzie jest osiemset kościołów, ale tylko kilkanaście z nich to są kościoły katolickie. A sami katolicy są przeważnie pochodzenia irlandzkiego, czy włoskiego, trochę Latynosów, a Polaków dosłownie garstka. A mimo to udało nam się przeszczepić na ten grunt polską tradycję święcenia potraw wielkanocnych.

Nie jest to jeszcze powszechny zwyczaj i z pewnością nie każda amerykańska rodzina ten zwyczaj już zaakceptowała. Nie wiem, czy kiedykolwiek do tego dojdzie. Ale zaakceptowali go proboszczowie kilku naszych parafii i corocznie zachęcają wiernych do uczestnictwa w tej uroczystości. Oczywiście, że to my, Polacy, wraz z imigrantami z sąsiednich Polsce krajów przychodzimy z naszymi koszyczkami, choć w tym roku widziałem w kościele kilka „amerykańskich” rodzin. Nie szkodzi, że tylko kilka. Ważne, że nasze dzieci mogą w tej tradycji uczestniczyć i nieść ją dalej, do następnych pokoleń.

Sama uroczystość zresztą jest znacznie piękniejsza i bogatsza, niż to pospieszne polskie „lanie wodą” co pół godziny. W naszej parafii tylko o dwunastej jest święcenie potraw i trwa blisko godzinę. Mówimy o tradycji, o symbolicznym znaczeniu poszczególnych potraw i o potrzebie przekazywania tej tradycji dzieciom. Nawet jest możliwość zobaczenia przepięknych pisanek, które robi pewna pani, z pochodzenia Niemka, ale żona Ukraińca i możliwość nauczenia się tej sztuki. Moja żona i córka właśnie od niej poznały parę sekretów robienia przepięknych pisanek.

Nakręciłem jakieś filmiki z dzisiejszej uroczystości, zapraszam do obejrzenia. Myślę, że nie ma potrzeby tłumaczyć, my te tradycje znamy. Ale warto zobaczyć, że można, trzymając się mocno tradycji nie tylko jej nie utracić, ale zarazić nią innych. I wystarczy, że tak samo postąpimy z naszą wiarą. Jak będzie mocna, jak będzie niezłomna, to zarazimy innych. Jak Dawid. Ale jak tej wiary sami nie będziemy mieć, to jak mamy nawracać inne narody? Musimy zatem się sami nawrócić, a wtedy nam niegroźna żadna Unia. To oni będą musieli się zacząć obawiać, bo prawdziwa wiara jest zaraźliwa i przy zetknięciu się z nią szybko porzucą swoich bożków. Czego Wam i sobie w tym cudownym, optymistycznym okresie Zmartwychwstania Pańskiego serdecznie życzę.



Na koniec kilka zdjęć z dzisiejszej uroczystości:

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

Friday, April 10, 2009

Czy Kościół jest niekonsekwentny? Polemika na temat definicji ludzkiego życia.

Chrysotemis napisał interesujący post na forum Frondy na temat, nazwijmy to, definicji ludzkiego życia. Pierwszy komentarz pod tym tekstem stwierdza: „Z zainteresowaniem śledzę to rozumowanie w różnych miejscach, trudno się nie zgodzić”. Ja natomiast uważam, że nie zgodzić się z autorem tekstu jest bardzo łatwo. Argumentując, że Kościół jest niekonsekwentny, uznając życie od poczęcia za „człowieka”, mimo, że nie ma jeszcze w ogóle wykształconego mózgu, równocześnie uznając, że człowiek umiera, gdy mózg przestaje być aktywny i wydzielać jakiekolwiek fale, autor tamtego tekstu popełnia logiczny błąd. Porównuje on bowiem jabłka do pomarańczy.

Jest oczywiste, że nie można stosować argumentu o istnieniu aktywności mózgowej na początku rozwoju życia. Życie bowiem zaczyna się w stadium, gdzie mózg rzeczywiście nie istnieje. I jest to po prostu naukowy fakt, nie podlegający dyskusji. Tak, jak faktem jest, że prawa o ochronie ginących gatunków zwierząt krają za zniszczenie jajek ginących gatunków ptaków, czy żółwi, bo doskonale wszyscy wiedzą, że zniszczenie jajka to zabicie np. orła w jego wczesnym stadium rozwoju. Podobnie zabicie zygoty, którą byłem ja, czy Chrysotemis, spowodowałoby nieuniknioną konsekwencję w postaci tego, że ani ja, ani Chrysotemis nigdy byśmy się nie urodzili. Jednak jest to życie, rozwija się, rośnie, a do tegoi posiada unikalny kod DNA, unikalny dla gatunku, który nauka zaszufladkowała jako „homo sapiens”

I gdyby Maryja zabiła swoje nienarodzone Dziecię, nawet w okresie, gdy nie miało Ono jeszcze wykształconego mózgu, to Bóg Wcielony zostałby zabity zanim miałby jakąkolwiek szansę na narodzenie się i na danie nam świadectwa prawdy. Natomiast problem określenia śmierci jest czymś zupełnie innym. Mówimy tu o jakimś obiektywizmie określenia faktu, że człowiek zakończył swą ziemską wędrówkę. Człowiek już się nie rozwija, nie rośnie, wszystkie funkcje organizmu funkcjonować. To, że badamy aktywność mózgu nie znaczy wcale, że tylko mózg nas interesuje. Badamy aktywność mózgu, bo nauka nam mówi, że gdy mózg przestaje funkcjonować, to cały organizm także nie jest w stanie pozostać żywy. Mózg bowiem kieruje wszystkimi funkcjami organizmu i gdy ta rola się kończy, kończy się życie ludzkie.

Wspominanie Łazarza jest demagogią. Czyżby Chrysotemis sugerował, że należałoby czekać dłużej, niż cztery dni, bo Jezus może jeszcze kogoś przywrócić do życia? Ale On może przywrócić do życia i po czterech tysiącach lat, a zatem mamy nie stwierdzać niczyjej śmierci? Kościół musi się oprzeć na jakiś kryteriach naukowych. To, że nowe życie, nowy osobnik z unikalnym DNA zaczyna się od jednej zapłodnionej komórki to nie jest nauka Biblii, ani odkrycie świętego Tomasza. To jest stwierdzenie naukowe. Podobnie to, że życie człowieka się kończy, gdy mózg przestaje funkcjonować, to także jest twierdzenie naukowców. Oczywiście można by tu stosować inne kryteria. Dziś w kościele usłyszałem takie słowa: „Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda”.

Można i tak, i pewnie dla żołnierzy rzymskich, sprawdzających, czy skazaniec na krzyżu już umarł, taka metoda była wystarczająca. Ja jednak będę się upierał, że dla nas dzisiaj, umierających w innych okolicznościach niż przybicie do krzyża, stwierdzenie nieaktywności mózgu jest metodą jednak lepszą od przebijania boku.

Podawanie przykładu o oburzeniu dziennikarzy „Gościa Niedzielnego” także jest dla mnie nie bardzo zrozumiałe. Gdzie tam jest brak konsekwencji? Nauka Kościoła jest logiczna i spójna. Nie wymaga od nikogo nadzwyczajnych działań dla podtrzymywania życia, które się kończy. Ale też Kościół nigdy nie uzna podawania wody i pokarmu za nadzwyczajne środki. I jasne jest, że czasem istnieją pewne graniczne sytuacje, gdy naprawdę nie wiadomo, mimo najszczerszych chęci, postąpić. Ale też w takiej sytuacji możemy być pewni, że miłosierny Bóg nie potępi nas za decyzję podjętą w dobrej woli, która być może z Jego punktu widzenia nie była najlepsza. Nie można „niechcący” zgrzeszyć. Grzech zawsze jest wynikiem woli. A gdy nasza wola jest taka, by postępować zgodnie z Jego wolą, a na dodatek jest ona dobrze poinformowana, to nie musimy się niczego obawiać. Oddajmy się Bożemu Miłosierdziu i nie traćmy ducha.

Natomiast prawdą jest, że definicją „śmierci mózgowej” można też manipulować. Nie jestem lekarzem, ani naukowcem, ale wiem, że nie jest tak trudno określić za śmierć mózgu coś, co nią w rzeczywistości nie jest. I to jest problemem, nie sama nauka na temat tego, kiedy człowiek umiera. Jest oczywiste, że należy robić wszystko, co medycyna ma do zaoferowania, by umierającego człowieka utrzymać przy życiu, a nie korzystać z pierwszego pretekstu, gdy elektroencefalogram zaczyna rysować prostą kreskę, by „przystąpić do żniw”. Jest to jednak inne zagadnienie, zagadnienie uczciwości lekarzy i czasem uczciwości rodziny zmarłego. Jednak Kościół musi polegać na medycynie i musi jakieś kryteria przyjąć, a kryterium ustania aktywności mózgu, gdy zastosowany w sposób uczciwy, jest jednym z najbardziej obiektywnych i pewnych sposobów stwierdzenia śmierci człowieka.

I ja na prawdę nie jestem naiwny. Zdaję sobie sprawę, że istnieje cały "przemysł" zarabiający grube pieniądze na "żniwach organów". Nieetyczni lekarze mają swoje sposoby na uzyskiwanie sporych korzyści materialnych zajmując się pozyskiwaniem "części zamiennych" człowieka. A zatem niebezpieczeństwo mylnej, czy też zafałszowanej diagnozy śmierci mózgu czlowieka naprawdę istnieje.

Na dowód fragment listu do miesięcznika "This Rock":

"Our oldest son was in a bad accident that resulted in severe brain trauma, and one doctor gave him zero chance of survival. They wanted us to sign an organ donation sheet, but we declined, and instead told them in writing to do everything in their power to save him. We were afraid that if we signed the sheet, that would allow them to harvest his organs, and that they wouldn’t try as hard to revive him.

Our son did survive. He’s walking, talking, working, and driving, although with some disabilities. But he’s not a "vegetable," as some doctors said he would be.

Years ago everyone knew when someone was dead: There was no pulse, no breathing, etc. But with the new brain death definitions, we now have something quite dangerous and deliberate on our hands.

Marge Will."

Tłumaczenie:

"Nasz najstarszy syn był w wypadku który spowodował ciężki uraz mózgu i jeden lekarz dał mu zero szans na przeżycie. Chcieli, byśmy podpisali zgodę na pobranie organów, ale odmówiliśmy i nakazaliśmy na piśmie zrobić wszystko co jest w ich mocy dla ratowania go. Obawialiśmy się, że podpisując zgodę na pobranie organów spowodujemy, że nie będą z całą determinacją walczyć o przywrócenie go do życia.

Nasz syn przeżył. Chodzi, mówi, pracuje i jeździ samochodem, aczkolwiek z pewnymi ograniczeniami. Ale nie jest „warzywem”, jak niektórzy lekarze prorokowali.

Przed laty każdy wiedział, gdy ktoś był martwy: Nie było pulsu, brak oddechu, itd. Ale mając nową definicję śmierci mózgu, mamy coś całkiem niebezpiecznego i dyskusyjnego w naszych rękach.

Marge Will"

Ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Twierdzenie Marge, że "przed laty każdy wiedział, gdy ktoś był martwy" jest naiwnością. Każdy z nas słyszał, prawdziwe, lub legendarne historie o ludziach pochowanych w stanie śmierci klinicznej, którzy powrócili do życia już po pochówku. Nauka coraz lepiej jest w stanie określić, czy mózg rzeczywiście całkowicie obumarł, czy nie. Ten sposób jest dobry, gdy nie jest celowo fałszowany, albo gdy nie jest stosowany przez niedouczonych konowałów. Problemem bowiem nie jest metoda określania momentu śmierci, ale to, kto tę metodę stosuje, jaka jest jego wiedza na ten temat i czy nie ma on jakiś ukrytych celów. A gdy ma je rzeczywiście, to niezależnie od metody znajdzie drogę, by uznać za zmarłego człowieka, którego jeszcze można, i należy ratować.

Chyba, że rzeczywiście zaczniemy przebijać lancą bok i serce pacjentów. Albo ucinać głowy. Wtedy z pewnością będziemy wiedzieli, że rzeczywiście nie powrócą do życia. Każda inna metoda będzie posiadała jakiś margines błędu.

Wednesday, April 08, 2009

Nowenna do Miłosierdzia Bożego

Nowennę tę kazał Pan Jezus siostrze Faustynie zapisać w sierpniu 1937. roku, polecając odprawianie jej przed Świętem Miłosierdzia, począwszy od Wielkiego Piątku.

Pragnę, abyś przez te dziewięć dni sprowadzała dusze do zdroju mojego miłosierdzia, by zaczerpnęły siły i ochłody, i wszelkiej łaski, jakiej potrzebują na trudy życia, a szczególnie w śmierci godzinie. W każdym dniu przyprowadzisz do serca mego odmienną grupę dusz i zanurzysz je w tym morzu miłosierdzia mojego. A ja te wszystkie dusze wprowadzę w dom Ojca mojego. Czynić to będziesz w tym życiu i w przyszłym. I nie odmówię żadnej duszy niczego, którą wprowadzisz do źródła miłosierdzia mojego. W każdym dniu prosić będziesz Ojca mojego przez gorzką mękę moją o łaski dla tych dusz.

Odpowiedziałam: Jezu, nie wiem, jak tę nowennę odprawiać i jakie dusze wpierw wprowadzić w najlitościwsze Serce Twoje. - I odpowiedział mi Jezus, że powie mi na każdy dzień, jakie mam dusze wprowadzić w Serce Jego. (1209)

Dzień pierwszy: Dusze grzeszników i cała ludzkość.

Dziś sprowadź mi ludzkość całą, i zanurzaj ją w morzu miłosierdzia Mojego. A tym pocieszysz mnie w gorzkim smutku, w jaki mnie pogrąża utrata dusz.

Jezu najmiłosierniejszy, którego właściwością jest litować się nad nami i przebaczać nam, nie patrz na grzechy nasze, ale na ufność naszą, jaką mamy w nieskończoną dobroć Twoją, i przyjmij nas do mieszkania najlitościwszego Serca swego, i nie wypuszczaj nas z niego na wieki. Błagamy Cię przez miłość Twoją, która Cię łączy z Ojcem i Duchem Świętym.

O wszechmocy miłosierdzia Bożego,
Ratunku dla człowieka grzesznego,
Tyś miłosierdziem i litości morze,
Wspomagasz tego, kto Cię uprasza w pokorze.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na ludzkość całą - a szczególnie na biednych grzeszników - która jest zamknięta w najlitościwszym Sercu Jezusa, i dla Jego bolesnej męki okaż nam miłosierdzie swoje, abyśmy wszechmoc miłosierdzia Twego wysławiali na wieki wieków. Amen. (1210-1211)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

Dzień drugi: Dusze kapłańskie i zakonne.

Dziś sprowadź mi dusze kapłańskie i dusze zakonne, i zanurz je w niezgłębionym miłosierdziu Moim. One dały mi moc przetrwania gorzkiej męki, przez nich jak przez kanały spływa na ludzkość miłosierdzie moje.

Jezu najmiłosierniejszy, od którego wszystko co dobre pochodzi, pomnóż w nas łaskę, abyśmy godne uczynki miłosierdzia spełniali, aby ci, co na nas patrzą, chwalili Ojca miłosierdzia, który jest w niebie.

Zdrój Bożej miłości,
W sercach czystych gości,
Skąpane w miłosierdzia morzu,
Promienne jak gwiazdy, jasne jak zorza.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia swego na grono wybrane w winnicy swojej, na dusze kapłanów i dusze zakonne, i obdarz ich mocą błogosławieństwa swego, a dla uczuć Serca Syna swego, w którym to sercu są zamknięte, udziel im mocy światła swego, aby mogli przewodzić innym na drogach zbawienia, by wspólnie śpiewać cześć niezgłębionemu miłosierdziu Twemu na wieki wieczne. Amen. (1212-1213)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

Dzień trzeci: Dusze pobożne i wierne.

Dziś sprowadź mi wszystkie dusze pobożne i wierne, i zanurz je w morzu miłosierdzia Mojego; dusze te pocieszyły mnie w drodze krzyżowej, były tą kroplą pociech wśród goryczy morza.

Jezu najmiłosierniejszy, który wszystkim udzielasz łask swych nadobficie ze skarbca swego, przyjmij nas so mieszkania najlitościwszego Serca swego i nie wypuszczaj nas z niego na wieki. Błagamy Cię o to przez niepojętą miłość Twoją, jaką pała Twe Serce ku Ojcu niebieskiemu.

Są niezbadane miłosierdzia dziwy,
Nie zgłębi ich ni grzesznik, ni sprawiedliwy,
Na wszystkich patrzysz okiem litości,
I wszystkich pociągasz do swej miłości.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze wierne jak na dziedzictwo Syna swego i dla Jego bolesnej męki, udziel im swego błogosławieństwa i otaczaj ich swą nieustanną opieką, aby nie utraciły miłości i skarbu wiary świętej, ale aby z całą rzeszą aniołów i świętych wysławiały niezmierzone miłosierdzie Twoje na wieki wieczne. Amen. (1214-1215)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

Dzień czwarty: Dusze pogan i nie znających jeszcze Jezusa.

Dziś sprowadź mi dusze pogan i tych którzy mnie jeszcze nie znają, i onich myślałem w gorzkiej swej męce, a przyszła ich gorliwość pocieszyła Serce Moje. Zanurz ich w morzu miłosierdzia Mojego.

Jezu najlitościwszy, który jesteś światłością świata całego, przyjmij do mieszkania najlitościwszego Serca swego dusze pogan, ktśre Cię nie znają; niechaj promienie Twej łaski oświecają ich, aby oni wraz z nami wysławiali dziwy miłosierdzia Twego, i nie wypuszczaj ich z mieszkania najlitościwszego Serca swego.

Niech światło Twej miłości,
Oświeci dusz ciemności,
Spraw, aby Cię dusze poznały,
I razem z nami miłosierdzie Twe wysławiały.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze pogan i tych, co Cię jeszcze nie znają, a które są zamknięte w najlitościwszym Sercu Jezusa. Pociągnij ich do światła Ewangelii. Dusze te nie wiedzą, jak wielkim jest szczęściem Ciebie miłować; spraw, aby i one wysławiały hojność miłosierdzia Twego na wieki wieczne. Amen. (1216-1217)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

Dzień piąty: Dusze heretyków i odszczepieńców.

Dziś sprowadź mi dusze heretyków i odszczepieńców, i zanurz ich w morzu miłosierdzia Mojego; w gorzkiej męce rozdzierali mi ciało i serce, to jest Kościół mój. Kiedy wracają do jedności z Kościołem, goją się rany Moje i tym sposobem ulżą mi męki.

Jezu najmiłosierniejszy, który jesteś dobrocią samą, Ty nie odmawiasz światła proszącym Ciebie, przyjm do mieszkania najlitościwszego Serca swego dusze heretyków i dusze odszczepieńców, i pociągnij ich swym światłem do jedności z Kościołem, i nie wypuszczaj ich z mieszkania najlitościwszego Serca swego, ale spraw, aby i oni uwielbili hojność miłosierdzia Twego.

I dla tych co podarli szatę Twej jedności,
Płynie z serca Twego zdrój litości.
Wszechmoc miłosierdzia Twego, o Boże,
I te dusze z błędu wyprowadzić może.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze heretyków i odszczepieńców, którzy roztrwonili dobra Twoje i nadużyli łask Twoich , trwając uporczywie w swych błędach. Nie patrz na ich błędy, ale na miłość Syna swego i na gorzką mękę Jego, którą podjął dla nich, gdyż i oni są zamknięci w najlitościwszym Sercu Jezusa. Spraw, niech i oni wysławiają wielkie miłosierdzie Twoje na wieki wieczne. Amen. (1218-1219)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

Dzień szósty: Dusze ciche i pokorne i dusze małych dzieci.

Dziś sprowadź mi dusze ciche i pokorne, i dusze małych dzieci, i zanurz je w miłosierdziu moim. Dusze te są najwięcej podobne do serca mojego, one krzepiły mnie w gorzkiej konania męce; widziałem je jako ziemskich aniołów, które będą czuwać u moich ołtarzy, na nie zlewam całymi strumieniami łaski. Łaskę moją jest zdolna przyjąć tylko dusza pokorna, dusze pokorne obdarzam swoim zaufaniem.

Jezu najmiłosierniejszy, któryś sam powiedział: uczcie się ode mnie, żem cichy i pokornego serca - przyjm do mieszkania najlitościwszego Serca swego dusze ciche i pokorne, i dusze małych dzieci. Dusze te wprowadzają w zachwyt niebo całe i są szczególnym upodobaniem Ojca niebieskiego, są bukietem przed tronem Bożym, którego zapachem sam Bóg się napawa. Dusze te mają stałe mieszkanie w najlitościwszym Sercu Jezusa i nieustannie wyśpiewują hymn miłości i miłosierdzia na wieki.

Prawdziwie dusza pokorna i cicha
Już tu na ziemi rajem oddycha,
A wonią pokornego jej serca
Zachwyca się sam Stwórca.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia, na dusze ciche, pokorne i dusze małych dzieci, które są zamknięte w mieszkaniu najlitościwszego Serca Jezusa. Dusze te są najwięcej upodobnione do Syna Twego, woń tych dusz wznosi się z ziemi i dosięga tronu Twego. Ojcze miłosierdzia i wszelkiej dobroci, błagam Cię przrez miłość i upodobanie, jakie masz w tych duszach, błogosław światu całemu, aby wszystkie dusze razem wyśpiewywały cześć miłosierdziu Twemu na wieki wieczne. Amen. (1220-1223)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

Dzień siódmy: Dusze szczególnie czczące i wysławiające miłosierdzie Jezusa.

Dziś sprowadź mi dusze, które szczególnie czczą i wysławiają miłosierdzie Moje, i zanurz je w miłosierdziu Moim. Te dusze najwięcej bolały nad moją męką i najgłębiej wniknęły w ducha Mojego. One są żywym odbiciem Mojego litościwego Serca. Dusze jaśnieć będą szczególną jasnością w życiu przyszłym, żadna nie dostanie się do ognia piekelnego, każdej szczególnie bronić będę w jej śmierci godzinie.

Jezu najmiłosierniejszy, kórego Serce jest miłością samą, przyjmij do mieszkania najlitościwszego Serca swego dusze, które szczególnie czczą i wysławiają wielkość miłosierdzia Twego. Dusze te są mocarne siłą Boga samego; wśród wszelkich udręczeń i przeciwności idą naprzód ufne w miłosierdzie Twoje, dusze te są zjednoczone z Jezusem i dźwigają ludzkość całą na barkach swoich. Te dusze nie będą sądzone surowo, ale miłosierdzie Twoje ogarnie je w chwili zgonu.

Dusza, która wysławia dobroć swego Pana,
Jest przez Niego szczególnie umiłowana.
Jest zawsze bliską zdroju żywego
I czerpie łaski z miłosierdzia Bożego.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze, które wysławiają i czczą największy przymiot Twój, to jest niezgłębione miłosierdzie Twoje - ktśre są zamknięte w najlitościwszym Sercu Jezusa. Dusze te są żywą Ewangelią, ręce ich pełne uczynków miłosierdzia, a dusza ich przepełniona weselem śpiewa pieśń miłosierdzia Najwyższemu. Błagam Cię, Boże, okaż im miłosierdzie swoje według nadzieji i ufności, jaką w Tobie położyli, niech się spełni na nich obietnica Jezusa, który im powiedział, że: Dusze, które czcić będą to niezgłębione miłosierdzie moje - ja sam bronić je będę w życiu, a szczególnie w śmierci godzinie, jako swej chwały. (1224-1225)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

Dzień ósmy: Dusze czyśćcowe.

Dziś sprowadź mi dusze, które są w więzieniu czyśćcowym i zanurz je w przepaści miłosierdzia mojego, niechaj strumienie krwi mojej ochłodzą ich upalenie. Wszystkie te dusze są bardzo przeze mnie umiłowane, odpłacają się mojej sprawiedliwości; w twojej mocy jest im przynieść ulgę. Bierz ze skarbca mojego Kościoła wszystkie odpusty i ofiaruj za nie... O, gdybyś znała ich mękę, ustawicznie byś ofiarowała za nie jałmużnę ducha i spłacała ich długi mojej sprawiedliwości.

Jezu najmiłosierniejszy, kóryś sam powiedział, że miłosierdzia chcesz, otóż wprowadzam do mieszkania Twego najlitościwszego Serca dusze czyśćcowe - dusze, które Ci są bardzo miłe, a które jednak wypłacać się muszą Twej sprawiedliwości - niech strumienie krwi i wody, które wyszły z Serca Twego, ugaszą płomienie ognia czyśćcowego, aby się i tam stawiła moc miłosierdzia Twego.

Ze strasznych upałów ognia czyśćcowego
Wznosi się jęk do miłosierdzia Twego.
I doznają pocieszenia, ulgi i ochłody
W strumieniu wylanym krwi i wody.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze w czyśćcu cierpiące, a które są zamknięte w najlitościwszym Sercu Jezusa. Błagam Cię przez bolesną mękę Jezusa, Syna Twego, i przez całą gorycz, jaką była zalana Jego przenajświętsza dusza, okaż miłosierdzie swoje duszom, które są pod sprawiedliwym wejrzeniem Twoim; nie patrz na nie inaczej, jak tylko przez rany Jezusa, Syna Twego najmilszego, bo my wierzymy, że dobroci Twojej i litości liczby nie masz . (1226-1227)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

Dzień dziewiąty: Dusze oziębłe.

Dziś sprowadź mi dusze oziębłe i zanurz je w przepaści miłosierdzia Mojego. Dusze te najboleśniej ranią Serce Moje. Największej obrazy doznała dusza Moja w Ogrójcu od duszy oziębłej. One były powodem, iż wypowiedziałem: Ojcze, oddal ten kielich, jeżeli jest taka wola Twoja. - Dla nich jest ostateczna deska ratunku uciec się do miłosierdzia Mojego.

Jezu najlitościwszy, któryś jest litością samą, wprowadzam do mieszkania najlitościwszego serca Twego dusze oziębłe, niechaj w tym ogniu czystej miłości Twojej rozgrzeją się te zlodowaciałe dusze, które podobne są do trupów i takim Cię wstrętem napawają. O Jezu najlitościwszy, użyj wszechmocy miłosierdzia swego i pociągnij je w sam żar miłości swojej, i obdarz je miłością świętą, bo Ty wszystko możesz.

Ogień i lód razem nie może być złączony,
Bo albo ogień zgaśnie, albo lód będzie roztopiony.
Lecz miłosierdzie Twe, o Boże,
Jeszcze większe nędze wspomóc może.

Ojcze Przedwieczny, spójrz okiem miłosierdzia na dusze oziębłe, a które są zamknięte w najlitościwszym Sercu Jezusa. Ojcze miłosierdzia, błagam Cię przez gorzkość męki Syna Twego i przez trzygodzinne konanie Jego na krzyżu, pozwól, aby i one wysławiały przepaść miłosierdzia Twego... (1228-1229)

Koronka do Miłosierdzia Bożego.

Saturday, April 04, 2009

Pastor Walter Hoye rozpoczął odsiadkę 30-dniowego aresztu.

Pastor Walter Hoye jest Murzynem, który protestował w pokojowy sposób przeciwko praktyce kierunkowania aborcji przeciw czarnym. Statystyki z 2004 roku, jakie nam daje National Center for Health Statistics mówią, że 37% ciąż wśród czarnych kobiet kończy się aborcją. Dla porównania wśród kobiet pochodzących z Ameryki Łacińskiej jest to 19 %, a wśród kobiet białych- 12%.

Walter Hoyle spędzał swój czas przed młynami aborcyjnymi w Oakland w Kalifornii, oferując kobietom pomoc, informacje, alternatywne rozwiązanie „problemu”. Nigdy nie stosował przemocy, choć często przemoc stosowano przeciwko niemu. Pracownice jednej z klinik z dumą oświadczyły w sądzie, że nie raz uniemożliwiły Hoye’owi kontakt z potencjalnymi klientkami kliniki, fizycznie uniemożliwiając mu z nimi jakikolwiek kontakt.

Jak to jest możliwe, żeby kogoś wsadzić do więzienia za taką działalność? Prowadzoną na ulicy, nie na prywatnym terenie? Otóż jest to możliwe, bo radni miejscy w Oakland uchwalili ustawę zabraniającą zbliżenia się na odległość mniejszą niż osiem stóp do kobiety udającej się na aborcję. Dlaczego zatem nie ukarano pracownic kliniki, które odciągały Hoye’a? Bo prawo to nie zabrania ani zbliżania się, ani przemawiania do osób przeciwnych aborcji. Prawo zamyka usta tylko tym, którzy są za życiem.

Co więcej, ponieważ prawo nie okazało się wystarczające dzielni radni z Oakland przegłosowali już „poprawioną” wersję. Teraz za próbę kontaktu z kobietą udającą się na zabieg zabicia dziecka grozi kara 2000 dolarów i rocznego więzienia. A podobno oni są „pro choice”. Yea, right. Pro choice, jak długo ten wybór jest wyrokiem śmierci dla nienarodzonego dziecka. Ale jak ktoś zrobi inny wybór, to idzie za to siedzieć.

Oczywiście sprawa będzie się dalej toczyć, bo prawo to jest tak jaskrawo sprzeczne z konstytucją, że nikt chyba nie wierzy, by się mogło utrzymać. Ale to nie zmienia faktu, że sąd w Oakland nie uważał za stosowne zaczekać do końca całej prawnej drogi i nakazał zapudłowanie dzielnego pastora. Najwyżej, jak się okaże, że się go skazało nieprawnym prawem, przeprosi się go. Choć i to wątpliwe. Sądy w Kalifornii rządzą się przecież swoją logiką. Wystarczy przypomnieć przykład tak zwanych „małżeństw” homoseksualistów.

W Kalifornii ludzie mają prawo uchwalać w czasie głosowań prawa bezpośrednio. Uchwalili więc, że małżeństwo to związek między jedną kobietą i jednym mężczyzną. Ale sądowi się to nie podobało, więc uznał to prawo za niezgodne z konstytucją. Zatem przy następnych wyborach ludzie uchwalili poprawkę do konstytucji, mówiącą, że małżeństwo to jest związek między jedną kobietą i jednym mężczyzną. I to powinno raz na zawsze zakończyć sprawę. Konstytucja jest przecież najwyższym prawem w Republice Kalifornijskiej. Ale nie dla sędziów, dla których najwyższym prawem są ich własne poglądy polityczne. Jeszcze co prawda nie udało im się obalić tej poprawki, ale cały czas trwa batalia o to i jak znam życie na pewno coś wymyślą. Czymże bowiem jest konstytucja, gdy jest sprzeczna z naszymi przekonaniami? A my mamy niezawisłą władzę sądowniczą? I poparcie polityków na najwyższych szczeblach? Jesteśmy nie do ruszenia. Przecież taki Hoye nam nie podskoczy. To tylko biedny czarny pastor. Odsiedzi swoje i nauczy innych, że z nami się nie zadziera.

Wednesday, April 01, 2009

Plomby i rozruszniki: nowa dyrektywa Unii Europejskiej

Po wycofaniu z dniem 1 kwietnia 2009 z handlu termometrów i barometrów rtęciowych, dnia 2 listopada bieżącego roku wejdzie w życie kolejna dyrektywa nr RIP/666/2009. Zgodnie z nią, w trosce o środowisko naturalne:

Zabronione będzie grzebanie lub kremacja zmarłych posiadających zawierające trującą rtęć plomby amalgamatowe. Pochówek w ziemi oraz kremacja będą możliwe tylko po usunięciu i zutylizowaniu metalowych plomb. Do wydania aktu zgonu konieczne będzie przedstawienie zaświadczenia stomatologicznego o nie posiadaniu lub usunięciu amalgamatu oraz dowodu wniesienia opłaty utylizacyjnej na rzecz Państwowego Funduszu Ochrony Środowiska.

Zmarłych posiadający rozruszniki serca należy poddać zabiegowi usunięcia baterii. Akt zgonu będzie wydawany na podstawie dowodu wniesienia opłaty utylizacyjnej.

Za nielegalne pogrzeby zmarłych zawierających elementy nieekologiczne grozi grzywna do 10.000 euro oraz rok pozbawienia wolności.

Ponieważ jednak zarówno kremacja, jak i pochówek w ziemi łączą się ze szkodami dla środowiska naturalnego (emisja dwutlenku węgla w przypadku kremacji, a przy pochówku w ziemi emisja innych gazów cieplarnianych oraz zatrucie wód gruntowych), Komisja Europejska przeznaczyła 1 miliard euro na granty w celu opracowania technologii ekologicznego przetwarzania zwłok na rzeczy społecznie użyteczne (mydło, galanteria skórzana, karma dla zwierząt). W roku 2014 planowane jest wdrożenie nowych rozwiązań i zakazanie stosowania dotychczasowych, nieekologicznych sposobów pochówku.

(Powyższa informacja jest przedrukiem ze
"Stosiku Torquemady" publikowanego na portalu Fronda. Autorem jej jest "Tomek Torquemada". Przedruk za wiedzą i zgodą autora, za co mu tutaj serdecznie dziękuję. Hiob)