Monday, December 26, 2005

„Opowieści z Narni: Lew, czarownica i stara szafa” i „Egzorcyzmy Emily Rose.”

Parę dni temu byliśmy całą rodziną w kinie. Nie jest to częste wydarzenie i chyba ostatni raz wszyscy razem byliśmy na „Pasji” niemal dwa lata temu. Ale tak, jak poprzednio, tak teraz zmobilizował nas do tego niezwykły film.

Przemysł filmowy kręci tak dużo chłamu, że jak się trafi jakiś diament między tymi wszystkimi śmieciami, uważam, że należy go odkryć i zobaczyć. Gdy Hollywood zacznie zarabiać na ortodoksyjnych, pozytywnych chrześcijańskich filmach, a tracić miliony na szmirach wypaczających prawdziwe chrześcijaństwo, to może będziemy mieli więcej takich filmów jak Pasja czy Opowieści z Narni. Uważam więc, że należy popierać takie pozytywne filmy.

Same „Opowieści” są bajką. Sfilmowaną książką C S Lewisa, napisaną podczas II Wojny Światowej. Ale ponieważ C S Lewis był pisarzem chrześcijańskim, jest to baśń o bardzo wyraźnym przesłaniu chrześcijańskim. Lewis był przyjacielem Tolkiena i G K Chestertona. Sam nie był katolikiem, był członkiem kościoła anglikańskiego, ale w swych poglądach był bardzo katolicki. Tolkien był katolikiem, a Chestertona był konwertytą na katolicyzm z wyznania anglikańskiego i obaj mieli spory wpływ na to, w co wierzył Lewis.

„Lew, czarownica i stara szafa” jest pierwszą opowieścią z Narni, choć nie pierwszą chronologicznie. Inaczej mówiąc Lewis napisał ją najpierw, ale później napisał przygody dzieci z wcześniejszego okresu. Ja jednak polecam tak czytać książkę Lewisa, jak on ją pisał, gdyż inaczej straci się trochę z niespodziewanych efektów i dramatyzmu tych historii. Czytając te baśni po raz drugi można chyba jednak zmienić kolejność. W najnowszym amerykańskim wydaniu „Narni” właśnie tak, chronologicznie, poukładano kolejne części.

Film jednak na razie jest tylko jeden. O lwie, czarownicy i starej szafie. I muszę powiedzieć, że mnie się on naprawdę podobał. Przede wszystkim jest bardzo bliski pierwowzorowi literackiemu. Są pewne niewielkie różnice, ale w sumie nie bardzo istotne dla prawidłowego odbioru filmu. Sama książka nie jest długa i jej historia nie bardzo skomplikowana, wiec producenci filmu nie musieli wybierać, co wyciąć, żeby się zmieścić w dwugodzinnym filmie. A samo przesłanie filmu jest bardzo chrześcijańskie. Aslan jest tam typem Zbawiciela, biała czarownica jest odpowiednikiem szatana.

Oczywiście nie każdy film o magii i o czarach jest godny polecenia. Dyskusje w Ameryce na temat Harrego Pottera się nie kończą. Czy chrześcijanin może te książki czytać? Czy grozi mu jakieś niebezpieczeństwo? Ja sam nie bardzo wiem, jak na to odpowiedzieć, wiem jednak, ze jest zasadnicza rocznica miedzy baśnią o Narni, a Harrym Potterem. Mianowicie w Opowieściach z Narni moc czynienia czarów ma wiedźma. Ludzie nie mają takiej możliwości. Czarownica, choć nazywa się „Biała”, jest czarnym charakterem. Zbawienie może przyjść tylko od Aslana, innej bajkowej postaci, będącej lwem.

Problem z Harrym polega na tym, że uczy, że człowiek może posiąść wiedzę umożliwiającą mu czynienie magii. Najgorsze jest to, że nie kończy się to wcale na książkach i filmie. Powstają poradniki, jak zostać czarnoksiężnikiem, były kolonie letnie dla dzieci z Harrym, gdzie uczono czarów, magii i zaklęć itd., itp. Może ktoś powiedzieć, że jest to tylko zabawa. Jasne. Ale problem polega na tym, że z takimi rzeczami zabawa jest niebezpieczna. Bo kudłaty naprawdę istnieje. I czasem, gdy mu uchylimy drzwi, wsadzi w nie swe kopyto i wepcha się w nasze życie.

Przed chwilą obejrzałem jeszcze inny film. „Egzorcyzmy Emily Rose”. Teraz, gdy piszę te słowa, dochodzi trzecia w nocy. Emily miała zawsze największe problemy o 3 rano. To właśnie trzecia, a nie północ, to prawdziwa godzina duchów, a raczej szatana. Bo jest to przeciwieństwo 3 po południu, godziny, o której nasz Zbawiciel oddał za nas życie. A kudłaty zawsze stara się naśladować, ale to jego naśladownictwo jest wypaczeniem i negatywem tego, co robi Bóg.

To nie zachowanie Emily spowodowało jej opętanie. W tym przypadku nie było jej winy. Jednak gdy czytamy o innych, podobnych wypadkach, bardzo często osoby opętane przez szatana bawiły się w różne okultystyczne praktyki. Z takimi rzeczami jednak nie ma, nie powinno być zabawy. Ja nawet nie czytam horoskopów i nie układam pasjansów, aby poznać przyszłość. Po prostu nie wiem, jak mała szpara wystarczy kudłatemu, żeby wcisnął swoje kopyto. Moje życie jest dla niego zamknięte.

Ponieważ nie wątpię, że krętacz jest realnym stworzeniem i że, jak pisze Święty Piotr w swym pierwszym liście,
„jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć” (1P 5,8b), to będę robił wszystko, żebym to nie ja stał się jego śniadaniem. A sama magia albo jest głupawą zabawą, więc szkoda mi na nią czasu, albo jest zaproszeniem dla kudłatego, więc szkoda mi mojej duszy. Ona należy tylko do Boga. Ufam Mu więc i zawierzam Mu całkowicie swoją przyszłość, a z kudłatym nie chcę mieć nic wspólnego.

Dwa filmy. Jeden to piękna baśń. Baśń zupełnie nieprawdziwa, gdzie szafa jest przejściem do bajkowej krainy, a zwierzęta mówią ludzkim głosem, ale mówiąca nam o najprawdziwszej rzeczywistości. Film będący doskonałym pretekstem, żeby porozmawiać z dziećmi o naszej wierze, o wielkiej miłości, jaką nas nasz Zbawiciel kocha. Z dziećmi małymi i z całkiem dużymi. Bo my, rodzice, czasem nie wiemy, jak o naszej wierze rozmawiać. Zostawiamy to katechetom, księżom, siostrom zakonnym. Ale to nie wystarcza. Lekcje religii często uczą katechizmu, prawd wiary, ale nie miłości do Boga, nie potrzeby naszego osobistego spotkania z Jezusem. Ten film jest doskonałym pretekstem, żeby o tym z nimi porozmawiać.

Drugi film nie ma nic z baśni. Jest mroczny i ponury. Jest jednak nie mniej prawdziwy w swym przesłaniu. Na pewno nie jest on do polecenia dla małych dzieci, a i te starsze, ale wrażliwsze, powinny go sobie darować. Jednak jest to film ważny, bo mówi o realnej obecności szatana na świecie. Krętacz nie jest średniowiecznym wymysłem Kościoła. On jest tak realny, jak ja i ty. Dlatego i o nim powinniśmy z naszymi dziećmi rozmawiać. O niebezpieczeństwie zabaw okultystycznych, różnych wróżb i gier. To nie są zabawki. Takie igranie z ogniem może się źle skończyć.

Polecam więc oba filmy. Ten pierwszy bez zastrzeżeń. Każdy, młody i stary, wierzący czy nie, może i powinien ten film zobaczyć. Jest on piękną baśnią i bardzo pouczającą. Co wrażliwsi uronią łzę, ale, jak to w każdej baśni, wszystko się dobrze skończy. Bo złe czarownice nie mogą pokonać Aslana, nawet, jak on musi za zwycięstwo zapłacić tak straszną cenę. Ten drugi film także polecam, ale z zastrzeżeniem, że po obejrzeniu go trzecia godzina nad ranem już nigdy nie będzie taka bezpieczna. To film przejmujący, choć nie w takim sensie, jak inne filmy o opętaniu kręcone w Hollywood. Nikomu się głowa nie kreci w kolko i efekty specjalne są raczej stonowane, ale to nie odbiera niczego filmowi. Wprost przeciwnie. Dzięki temu jest to film prawdziwszy. Bo i o prawdziwym niebezpieczeństwie opowiada i dobrze by było się z nim zapoznać. Tym bardziej, że opowiada w sposób zgodny z tym, czego naucza Kościół, a to już naprawdę rzadkość w Hollywood.

Sunday, December 25, 2005

Orędzie z Medjugorie 25 XII 2005

Orędzie Maryi z Medjugorie z 25. grudnia 2005:

Drogie dzieci! Dzisiaj również niosę na ręku Dziecię Jezus Króla Pokoju, by błogosławił was swoim pokojem. Dziatki, w szczególny sposób wzywam was, abyście nieśli mój pokój w tym niespokojnym świecie. Bóg będzie was błogosławił. Dziatki, nie zapomnijcie, jestem waszą Matką. Z Dzieciątkiem Jezus na ręku wszystkich was błogosławię szczególnym błogosławieństwem. Dziękuję, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.

Jakov Colo, który ma objawienia tylko raz w roku, właśnie w dniu 25. grudnia, dzisiaj otrzymał od Maryi takie przesłanie:


Drogie dzieci! Dzisiaj z Jezusem w moich ramionach w szczególny sposób wzywam was do nawrócenia. Dzieci, przez ten cały czas gdy Bóg zezwolił mi, żeby być z Wami, nieustannie wzywam was do nawrócenia. Wiele z waszych serc pozostaje zamkniętych. Dziatki, Jezus jest pokojem, miłością i radością, a więc zdecydujcie się na Jezusa. Zacznijcie się modlić. Módlcie się do Niego o dar nawrócenia. Dziatki, tylko z Jezusem możecie posiąść pokój, radość i serca wypełnione miłością. Dziatki, kocham was. Jestem waszą matką i daję wam moje matczyne błogosławieństwo.

Wednesday, December 21, 2005

Wesołych Świąt!

Niech Was nowonarodzony Bóg błogosławi i strzeże! Niech dzieciątko Jezus rozpromieni oblicze swe nad Wami, niech każdego z Was obdarzy swą łaską! Niech zwróci ku Wam oblicze swoje i niech Was wszystkich obdarzy pokojem!



Życzę każdemu z Was wesołych, szczęśliwych i błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia i całego zbliżającego się Nowego Roku 2006!!! Piotr

Koniec podróży z karpiem dookoła Ameryki i powrót do domu.

Podróż z karpiem już prawie zakończona. Zdjęć za bardzo nie będzie, bo przez Appalachy przejechałem w nocy. Te poniżej są z Indiany, poniżej Chicago. Tam też nie ma nic, poza niekończącymi się polami uprawnymi, odpoczywającymi pod warstwą śniegu.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


Karp już w domowym zamrażalniku. Ja jeszcze muszę jutro dowieź towar do klienta, ale to tylko 150 mil od Charlotte. Wyjadę jutro o świcie i wrócę po południu. Potem wolne do Nowego Roku. Polski ksiądz będzie w Charlotte 1. stycznia, potem jakieś spotkanie naszej lokalnej polonii. Chciałbym zostać. Poza tym winien jestem rodzinie trochę pobytu w domu. Ostatnio coś te moje podróże dookoła Ameryki są coraz dłuższe.

Dziękuję wszystkim za towarzyszenie mi i karpiowi w naszej podróży. Ja się na razie wymeldowuję i zaczynam przesiąkać świąteczną atmosferą. Następny wpis pewnie będzie z życzeniami dla Was, a kolejny już pewnie po świętach. A zatem…

Sunday, December 18, 2005

Łacina, tradycja i druga rocznica strony www.polon.us. Czyli adwentowej podróży z karpiem ciąg dalszy i chyba przedostatni.

Moja „adwentowa” podróż z karpiem trwa. Opuściłem Kalifornię i przez Nevadę, Utah, Wyoming dotarłem do Nebraski. Przejeżdżam przez najnudniejsze tereny na świecie. Nic, tylko płasko aż po horyzont. W Utah nawet są przydrożne znaki, przypominające znużonym kierowcom, żeby zjechali na pobocze, jak nie mogą opanować senności. Ale nic dziwnego, jak pierwsze 100 kilometrów autostrady w Utah to droga poprzez wyschnięte słone jezioro, a na dodatek pierwszy łagodny zakręt jest dopiero po przejechaniu sześćdziesięciu kilometrów.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


Wcześniej z kolei były chyba jedne z piękniejszych widoków, jakie można gdziekolwiek zobaczyć. Ile razy je oglądam dziwię się tym, co nie wierzą w Boga. Dla mnie nie trzeba żadnego innego dowodu na Jego istnienie. Piękno otaczającej nas przyrody jest wystarczającym dowodem. Zresztą sam koncept „piękna” dowodzi istnienia Boga. Jakby Jego nie było, tylko sama naturalna selekcja i przypadkowe powstanie świata i życia, nic nie byłoby piękne, ani brzydkie. Wszystko byłoby „naturalne”, nijakie, neutralne i bez wyrazu.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


To właśnie fakt, że Bóg istnieje, że jest On Prawdą, Dobrem i Miłością daje nam „wyznacznik”, wzorzec piękna. Co jest bliskie Boga, jest piękne. Kudłaty jest księciem kłamstwa, oszustem i krętaczem. Ci mistycy, którzy mieli nieszczęście zobaczenia w widzialnej postaci Złego, zawsze podkreślali jak jest on potwornie brzydki i odrażający. Z drugiej strony wizjonerzy w Medjugorie, gdy zapytali Maryję dlaczego jest taka piękna, usłyszeli, że to dlatego, że kocha. Zresztą nawet my, gdy jesteśmy zakochani, chodzimy otoczeni jakąś aurą przydającą nam piękna i widoczną dla każdego spostrzegawczego człowieka.

Piękne widoki, piękno naturalnego świata, fakt, że tak to właśnie odbieramy, zachwycając się nimi dowodzi więc istnienia Boga. A ja w ostatnich dniach miałem tego wiele przykładów. I nie chodzi tu wcale o to, że te widoki muszą się każdemu podobać. Wiem, że dla wielu, łącznie ze mną, nie ma widoku piękniejszego niż panorama Tatr, czy przełom Dunajca, czy nawet samotna wierzba przy miedzy na mazowieckiej równinie. Ale tu nie chodzi o to, co się komu podoba. De gustibus non est disputantum. Chodzi o to, że sam fakt oceny czegoś jako rzeczy pięknej lub odrażającej, nudnej, czy zajmującej potwierdza istnienie jakiegoś standardu, wzorca piękna, którym jest właśnie sam Bóg.

Po przejechaniu przez Salt Lake City to białe koło szosy i na niej samej, to już nie była sól, ale śnieg. Trochę było ślisko i parę aut powylatywało z szosy, ale mną dobry Bóg i mój anioł stróż Bruno się opiekowali. Chyba wcześniej więcej padało, a jak ja się tam zjawiłem, już było odśnieżone. Posypywało ciągle przez całą noc, ale silny wiatr i duży mróz powodowały, że przejeżdżające auta samym swym impetem zdmuchiwały świeży śnieg na pobocza. Dojechałem szczęśliwie do Lincoln w stanie Nebraska, gdzie planowałem iść na mszę.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


Jeden z powodów, dla którego w Wyoming sypało, to fakt, że jest to dość wysoki teren. Nawet zrobiłem zdjęcie laptopa z wyświetloną wysokością nad poziomem morza. To w stopach, bo my w Stanach nie zauważyliśmy, że reszta świata zunifikowała swe metody pomiaru otaczającej nas rzeczywistości i dalej stosujemy stopy, mile, stopnie Farenheita, funty i galony. Stopa ma 30,54 cm, czyli byłem na wysokości 2650 metrów. To, o ile pamiętam, 200 metrów wyżej, niż sięgają Rysy. Nic dziwnego, że było -5 Farenheita (-20 w „normalnej” skali Celsjusza) i sypało śniegiem. Wyoming to stan leżący na północ od Kolorado. Góry tam nie są tak majestatyczne, jak w okolicach Denver, wyglądają raczej jak kopce wystające z równiny, z płaskowyża, ale cały ten płaskowyż znajduje się sporo ponad 2 kilometry nad poziomem morza.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


Stamtąd już tylko spokojny zjazd na dół. Lincoln, gdzie piszę te słowa, jest na poziomie 350 metrów nad poziomem morza. Chicago, gdzie będę jutro, jeszcze niżej. Przed świętami przejadę jeszcze przez Appalachy, niedaleko Mt. Mitchell, najwyższego ich szczytu, ale tam sama droga nie przebiega tak wysoko. Mt Mitchell ma 6 684 stopy, czy 2037 metrów wysokości, ale sama autostrada przechodzi dużo niżej. Dzisiaj jednak zatrzymałem się w Lincoln, bo zaplanowałem tu iść na mszę.

Na stronie www.masstimes.org, gdzie zawsze szukam kiedy i gdzie jest jakaś msza znalazłem, że w Lincoln są w dwu kościołach msze po południu. Jeden z nich to katedra, (Lincoln jest siedzibą diecezji, z wspaniałym biskupem Fabianem Bruskewitzem), drugi to kościół św. Tomasza z Akwinu. Ten drugi był bliżej naszej bazy, gdzie mogłem zostawić naczepę, ale ponieważ to kościół graniczący z terenami Uniwersytetu, msze popołudniowe ma tylko w czasie roku akademickiego. Ponieważ nie byłem pewien, czy studenci jeszcze mają zajęcia, czy już pojechali na przerwę, zadzwoniłem i dowiedziałem się, że akurat dziś o 15:30 jest msza po łacinie.

Wiadomość ta ucieszyła mnie z kilku względów. Po pierwsze nie musiałem czekać do 18. Po drugie lubię mszę łacińską. Coś jest w tym, że modlimy się w „sakralnym” języku. Żydzi przecież do dziś się modlą po hebrajsku, nawet, jak na co dzień nie używają już tego języka. Gdy szukam mszy, czasem wypisuję oprócz miejscowości język liturgii. Oczywiście najpierw polski, ale jak nie ma polskiej mszy, wpisuję „latin”.

Ostatni raz na łacińskiej mszy byłem parę miesięcy temu w Omaha. To także w stanie Nebraska. Diecezja Lincoln jest częścią archidiecezji Omaha. Wygląda więc na to, że zarówno arcybiskup z Omaha, jak i biskup z Lincoln mają sentyment do tradycji. Co prawda tamta msza była mszą „przedsoborową”, taką, jaką odprawiano, gdy byłem dzieckiem, a ta dzisiejsza była już „Novus Ordo”, msza taka, jaką widzimy codziennie w naszych parafiach, tyle tylko, że wszystkie stałe części mszy odmawiane były po łacinie. Tylko czytania, kazanie i modlitwa wiernych były po angielsku.

Była wszakże jeszcze jedna różnica. Podczas ofiarowania i podniesienia kapłan, wraz z całym zgromadzonym ludem, był zwrócony w stronę ołtarza. A ponieważ był to kościół nowoczesny i ołtarz już nie był przy ścianie, ale od niej odsunięty, tak, ze podczas „normalnej” mszy kapłan mógł być zwrócony w stronę wiernych, to dzisiaj kapłan stał jakby ze złej strony ołtarza.

Oczywiście nie jest to zła strona i takie ustawienie się kapłana ma sporo sensu. Co więcej w żadnym dokumencie Soboru Watykańskiego nie ma słowa na temat tego, że kapłan ma być zwrócony twarzą do wiernych. Msza to nie jest teatr, a ksiądz nie jest aktorem. Co prawda może niektórzy uważają się za gwiazdorów, ale to nie oni są najważniejsi podczas mszy. Oni tylko udzielają, pożyczają Jezusowi swych rąk i w Jego Osobie, „In Persona Christi” ofiarują Bogu tę doskonalą ofiarę.

Jedno słowo do tych, którzy zarzucają katolikom, że my ponownie, na każdej mszy krzyżujemy Jezusa. Albo, że składamy ponownie ofiarę, gdy Biblia wyraźnie mówi, że ofiara Jezusa była doskonała i nie ma już potrzeby składania więcej ofiar. Tym odpowiem krótko, że nie da się ponownie ofiarować tego, co się nigdy nie kończy. Co zawsze trwa. My ofiarujemy Bogu tę samą ofiarę, którą złożył Jezus. Robimy to, bo On sam nam to nakazał w słowach:


Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: To jest Ciało moje za was [wydane]. Czyńcie to na moją pamiątkę! Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę!
(1 Kor 11,23b-25)

A to, że ta ofiara trwa poza czasem, trwa wiecznie, wiemy z Apokalipsy Świętego Jana. On właśnie w swej wizji Nieba widzi, że ofiara Jezusa nie skończyła się na Kalwarii, ale trwa wiecznie, a my tylko w czasie uczestnictwa we Mszy, łączymy się i jednoczymy z tą niebiańską liturgią. Nic dziwnego, że Jan miał swą wizję właśnie w „dzień Pański”, czyli w niedzielę. Wygnany, bez możliwości sprawowania mszy dla swego ludu otrzymał łaskę uczestniczenia w mszy, która trwa przez całą wieczność.

Zwolennicy takiego usytuowania ołtarza, jakie mamy teraz w większości kościołów podawali jako argument, że w bazylice św. Piotra w Rzymie, tej „matce” wszystkich kościołów kapłan zawsze był zwrócony twarzą w stronę wiernych. To prawda. Ale przyczyna tego była zupełnie inna, niż tworzenie z ołtarza czegoś na kształt domowego ogniska, przy którym się wszyscy gromadzimy.

Tradycyjnie kościoły zawsze były skierowane ołtarzem na wschód. Wschód symbolizował powstawanie nowego dnia, wzejście Słońca, symbolizował Boga. Mędrcy ujrzeli właśnie na wschodzie gwiazdę, która oznajmiła im przyjście Mesjasza i wskazała właściwe miejsce. Tak, jak Żydzi rozsiani po całym świecie, oraz ci w Izraelu modlą się skierowani w stronę Jeruzalem, a ci w Jerozolimie w stronę, gdzie była kiedyś Świątynia, jak muzułmanie zawsze modlą się skierowani w stronę Mekki, tak my, chrześcijanie modliliśmy się tradycyjnie zwróceni na wschód. W Krakowie na przykład doskonale to widać. Niemal wszystkie stare kościoły są zwrócone w „stronę Nowej Huty”.

Problem z bazyliką Świętego Piotra polegał na tym, że jej ołtarz jest nad grobem Świętego Piotra. Ostatnie wykopaliska archeologiczne potwierdziły zresztą tę tradycję. Ponieważ jednak jest to największy kościół na świecie, nie było po prostu miejsca, żeby zbudować go na zachód od miejsca pochówku pierwszego papieża. Zbudowano więc kościół z ołtarzem po stronie zachodniej, ale nie zmieniło to wcale faktu, że kapłan ofiarował mszę we wschodnią stronę. Dlatego to był on zwrócony twarzą do wiernych. Podczas ofiarowania i podniesienia jednak wszyscy wierni odwracali się w kierunku wschodnim i klęczeli tyłem do ołtarza. Ofiarę bowiem składamy Bogu, a Jego miejsce symbolizował Wschód.

Kościół Św. Tomasza z Akwinu w Lincoln jest zwrócony na wschód. Zauważyłem zresztą wiele innych rzeczy podnoszących mnie na duchu. Przede wszystkim jest piękny. Skromny i nowoczesny, ale urządzony ze smakiem. A piękno to Dobro, Miłość, to sam Bóg.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


W samym kościele nikt nie gadał, nie puszczali muzyki przed mszą (co zawsze mi się bardziej kojarzy z kinem, niż ze świątynią), nikt nie musiał szukać Tabernakulum, bo było na samym środku. Każdy przechodzący przed nim przyklękał i każdy przyjmujący komunię przyklękał. Zwłaszcza ta rzeczywistość mnie urzekła, bo w większości kościołów w Stanach do komunii podchodzi się jak do baru szybkiej obsługi. Ilekroć ja przyklękam przed przyjęciem Jezusa, powoduję mały karambol osób za mną, ostro hamujących i wpadających na siebie.

Cóż, dziś nikt na nikogo nie wpadał. Chyba wszyscy po prostu wierzyli, że zaraz przyjmą samego Boga do swoich serc. Nikt się nie spieszył i nikt nie wylatywał zaraz po komunii na parking, żeby zdążyć odjechać zanim się zrobi korek do wyjazdy spod kościoła. A w samym kościele było sporo rodzin z małymi dziećmi. Sporo kobiet miało tradycyjne przykrycia głowy, koronkowe chustki. Mężatki, czy tez wdowy czarne, młode dziewczęta białe. Było uroczyście, podniośle i po Bożemu.

Dla mnie takie oznaki są bardzo optymistyczne. Ja wiem, że to są rodzynki. Pierwsze jaskółki. Że nie ma wiele takich miejsc w Ameryce, a zwłaszcza w zachodniej Europie. Ale od czegoś trzeba zacząć. Cieszę się, że ten zjazd w dół, rozwadnianie chrześcijaństwa się chyba skończył. Ludzie sami pragnął „trudnej wiary”. Jeżeli nasza wiara nie jest warta, aby za nią umrzeć, nie jest warta, aby dla niej żyć. I właśnie wśród młodych widać tę tęsknotę za takim właśnie tradycyjnym chrześcijaństwem. Nic dziwnego, że ta msza, na której byłem dzisiaj miała miejsce właśnie w kościele będącym tuż obok Uniwersytetu. Także chór, przepięknie śpiewający nam podczas tej mszy składał się właśnie z ludzi młodych, zapewne studentów pobliskiej szkoły.

Na koniec jeszcze jedno tylko spostrzeżenie. I to całkiem z innej beczki. Dzisiaj jest (a raczej była wczoraj, bo w Polsce już poniedziałek) dokładnie druga rocznica zamieszczenia pierwszego postu, pierwszej nowiny na tej stronie. To właśnie 18. grudnia 2003. roku napisałem: „Co za miły, choć męczący dzień. Witam na mojej stronce. Miała to być witryna którą sam robię, ale okazało się, że to nie takie proste. Całe szczęście, że nie brakuje życzliwych i mądrych duszyczek, które są gotowe pomóc. Dziękuję…” Minęły dwa lata. Znowu miałem miły, choć męczący dzień. Niewiele więcej umiem, jeżeli chodzi o tworzenie stronek i ciągle mi pomagają życzliwe dusze. Dziękuję. I dziękuję wszystkim odwiedzającym tę stronkę. Każdemu z tych 78 tysięcy, którzy tu trafili, czy to świadomie, czy tez zupełnie przypadkowo.

Pamiętam o każdym z Was w swych modlitwach i zapewniam Was, że nie ma przypadków. Wpadajcie jak najczęściej, zaglądajcie do archiwum, korzystajcie z istniejących tu linków. Jak ktoś mieszka, jak ja, poza Polską, zapraszam do używania linków do rozgłośni radiowych. Teraz można słucha doskonałego Radia Józef, można posłuchać codziennej audycji Radia Watykańskiego i wielu innych wartościowych rozgłośni. Dziękuję jeszcze raz wszystkim. Bóg zapłać!”

Saturday, December 17, 2005

Czekanie na Święta i podróże z karpiem.

Już się nie mogę doczekać Świąt. Ostatnie tygodnie to podróż dookoła Stanów. Dwukrotnie. Może dobrze. Zleci szybciej i nie muszę wąchać tych smakowitych zapachów, jakich już pełno w domu. Adwent powinien być właśnie takim okresem czekania, ale także okresem przygotowywania się na przyjście Mesjasza.

Żadna (mam nadzieję) gospodyni nie wstaje rano w Wigilię Bożego Narodzenia i nie idzie do lodówki sprawdzić, co tam jest, co by się nadawało na wigilijną wieczerzę. Wtedy jest jakby trochę późno. Przygotowania do Wigilii zazwyczaj trwają wiele dni. Ja mojego karpia wiozę już 5 tysięcy kilometrów, a do domu mam jeszcze niemal drugie tyle. Ćwierć obwodu równika. To się nazywa planowanie!

Z kolei wiem, że w domu już także po niektórych zakupach. Śledzie wymagają dłuższego przygotowania, uszka i pierożki można zamrozić, a więc przyrządzić na wiele dni wcześniej, a w sklepie „U Ruska” nie zawsze wszystko jest. Dobrze więc zaplanować zakupy wcześniej, żeby, w razie gdyby czegoś brakowało, był czas na ponowne zakupy.

Sklep tak naprawdę nie nazywa się „U Ruska”, tylko „A&A International Food”, ale jak to mówić, że się kupiło smaczny baleron i kabanos i wędzoną szynkę i śledzie i krakowską w „ej end ej internaszynal fud”? A „U Ruska” brzmi zupełnie inaczej. Ciepło i rodzinnie. Chwała naszym braciom ze wschodu, że sprowadzają nam do Charlotte nasze polskie przysmaki. Bez nich musielibyśmy chyba jeździć na zakupy do Nowego Jorku, a to jest tysiąc kilometrów. Trochę daleko.

Ale ponieważ do Wigilii tak się przygotowujemy, do samej wieczerzy, posiłku, to tym bardziej powinniśmy się przygotować do samego Święta Bożego Narodzenia. Został jeszcze tydzień do Świąt i jeszcze jest czas. Na wyciszenie się, na post, na odwiedziny kaplicy z Najświętszym Sakramentem, zamiast kolejnego sklepu. Te cztery tygodnie Adwentu symbolizują cztery tysiące lat oczekiwania na Mesjasza. Powiedzmy Mu, jak bardzo i my na Niego czekamy.

Święta bez prezentów mogą istnieć. Pewno, że przyjemnie jest obdarowywać i być obdarowywanym. Taki dzień, jak narodziny naszego Zbawiciela są ku temu doskonałą okazją. Ale nie ustawiajmy wozu przed koniem. To nie prezenty, nie zakupy są najważniejsze. To On, nowonarodzony Jezus, jest tutaj ważny. Nie traćmy nigdy tego z naszych oczu.

A ja nie mogę się doczekać. Troszkę poszczę w ten Adwent i stąd pewnie te uwagi o tych wszystkich wędlinach i karpiu i innych przysmakach. Czekam na wieczerzę wigilijną z utęsknieniem i wiem, że wszystko mi będzie smakować. Ale ta tęsknota za wspaniałymi, tradycyjnymi potrawami jest tylko cieniem, przedsmakiem tęsknoty za Mesjaszem. Ten post ma mi tylko uświadomić, jak musieli tęsknić Izraelici za Mesjaszem.

My już wiemy, że On przyszedł i za tydzień będziemy tylko wspominać coś, co wydarzyło się przed dwoma tysiącami lat. Oni czekali z utęsknieniem na coś, co miało się dopiero wydarzyć. Ale my także ciągle czekamy na powtórne Jego przyjście. I będzie to przyjście zupełnie niepodobne do tego, jakie było w Palestynie dwadzieścia wieków temu.

Wielu Żydów nie uznało w Jezusie oczekiwanego Mesjasza, bo oni czekali na potężnego wodza. Na przywódcę militarnego, który wyzwoli Jerozolimę spod panowania Rzymian. Nie spodziewali się, że Mesjasz narodzi się w ubogiej szopie, będzie żył z pracy swych rąk i umrze najpodlejszą śmiercią, jaką umieli zadawać Rzymianie. Śmiercią, od której obywatele rzymscy byli wolni, bo była tak upokarzająca, że przeznaczona była tylko dla członków podbitych narodów.

Ponowne przyjście Jezusa będzie jednak zupełnie inne. Właśnie takie, na jakie czekali Żydzi. Potężne i tryumfujące. Przybędzie on w swej pełnej chwale i glorii. Nikt nie będzie Go już wyśmiewał, drwił sobie z Niego, pluł na Niego i próbował Go zabić. Sprawiedliwość zatryumfuje. Ale żeby ta sprawiedliwość nie zatryumfowała naszym kosztem, uznajmy w maleńkim dzieciątku, którego narodziny za tydzień będziemy świętować tego potężnego Pana, który ponownie przyjdzie do nas w ostatnich dniach.

Tylko, że On nie mieszka w hipermarkecie, ani w mallu. Nie w centrum handlowym, nie w Wal-Marcie i nawet nie w Powszechnym Domu Towarowym. On czeka na każdego z nas w tej cichej, ciemnej kapliczce w naszym kościele, ukryty pod postacią zwykłego kawałka chleba. Wpadnijmy do Niego między jednym sklepem, a drugim. Dajmy Mu na chwilkę siebie. To będzie wspaniały świąteczny prezent.

Ja siedzę teraz gdzieś w Newadzie i to nie w Las Vegas, czy Reno, ale w środku zamarzniętej i zaśnieżonej pustyni. Przez Reno przejechałem kilka godzin temu, jutro Salt Lake City. Stolica Mormonów. W niedzielę będę w Nebrasce, w poniedziałek wieczór w Chicago. We wtorek mam zabrać ładunek do Północnej Karoliny i w czwartek rano go, jak Bóg da, dostarczę. Stamtąd już tylko z 250 km do domku i w czwartek po południu powinienem być w domku.

Wkleję parę zdjęć z ostatniego tygodnia mojej podróży. Pięknie tu jest. Od wyjazdy z domu pierwszego grudnia byłem w Arizonie, na samej granicy z Kalifornią, wróciłem do Chicago, stamtąd do Memphis, gdzie kupiłem karpia, powrotem do południowej Kaliforni i z San Diego, przez San Francisco i ponownie Chicago wracam do domu. Jak tam dotrę za tydzień, będę miał na liczniku dodatkowe 20 tysięcy kilometrów. W 23 dni.

Ale to dobrze. Nadrobiłem trochę, teraz posiedzę w domku ze dwa tygodnie. To jest najcudowniejszy okres w roku. Polska msza będzie w Nowy Rok, zostanę na nią. A teraz ruszam w dalszą drogę. Jak mi się uda jeszcze zrobić jakieś interesujące zdjęcia, dołączę je później. Na razie będą te do Nevady włącznie. Pozdrawiam i proszę o modlitwę, żebym szczęśliwie i na czas wrócił na Święta do domu. A jak dotrę, złożę Wam wszystkim życzenia.


Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to

Tuesday, December 13, 2005

NOCNA ZMIANA

Wczoraj przysłał mi ktoś link do ciekawego filmu pokazującego kuluary kuchni politycznej w Polsce. Generalnie stronię od polityki, bo ona powoduje tylko to, że się niepotrzebnie zaczynam denerwować. Ponieważ jednak czekam teraz na rozładunek i nie mam nic innego do roboty, zobaczyłem ten film. Bardzo pouczająca historia.

Oczywiście nie dowiedziałem się niczego nowego. Albo raczej powiedziałbym, że słyszałem już, że się tak dzieje. Od lat słyszy się opinię o tym, że demokracja w Polsce jest sterowana z góry, że podział miejsc w parlamencie i stanowisk w rządzie jest ustalany przy zielonym stoliku itd., itp. Człowiek jednak nigdy do końca nie jest pewien ile jest w tym prawdy. Ci, którzy odnoszą porażkę w wyborach zawsze starają się znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla tej przegranej. Dużo łatwiej jest oskarżyć prasę, układy polityczne, historię itd., niż własną nieudolność. Z drugiej jednak strony ktoś, kto ma dostęp do prasy, do radia i telewizji, może manipulować faktami. Wystarczy przecież jedne przemilczeć a inne uwypuklić i nieproporcjonalnie nagłośnić.

Dlatego tak dobrze mi się pisze o Królestwie Bożym. Tam wszystko jest proste. Dobro jest dobrem, a zło złem. Będąc wiernym Kościołowi nie można zbłądzić i wpaść w pułapkę zastawioną przez szatana. W polityce niestety tak nie jest.

Będę więc w pewnym sensie niekonsekwentny i zamieszczę link do filmu Jacka Kurskiego „NOCNA ZMIANA”. Warto go zobaczyć, bo pokazuje w jaki sposób politycy nami manipulują. Ale ma ten film także optymistyczny wydźwięk. Wynika z niego, że ich siła jest jednak ograniczona. Pewne mechanizmy demokratyczne są teraz realną rzeczywistością i tylko od głosujących, od nas, zależy jak wpływowe będą „pewne siły” w parlamencie i rządzie. Jak nie oddamy na nich głosów, nie będą mogli już nikim manipulować. Wystarczy spojrzeć na listę nieobecnych po ostatnich wyborach.

Film ten chyba także tłumaczy, czemu tak naturalna, wydawałoby się, koalicja PiS-u i Platformy się nie zawiązała. Gospodarcze programy mogą mieć te partie zbliżone i podobne podejście do wielu innych spraw, ale mają zupełnie inne korzenie. Jeżeli film Kurskiego jest obiektywny i prawdziwy, to koalicja PiS-Platworma byłaby w pewnym sensie zaprzeczeniem tego, o co bracia Kaczyńscy walczyli od lat.

Nie wiem, jak wiele osób widziało ten film przed wyborami. Nie wiem, czy miał on wpływ na wynik wyborów. Ja nie śledzę dokładnie polskiej sceny politycznej, choć zawsze mnie bolało, że tacy ludzie jak członkowie SLD, jak Kwaśniewski są u władzy i cieszą się poparciem społeczeństwa, a tacy, jak Korwin-Mikke i Olszewski są marginesem na scenie politycznej i są uważani za „ekstremy” i za dziwaków i Don Kichotów walczących z wiatrakami. Film ten jednak nie mówi o SLD, czy innych sierotach po PZPRze, ale o osobach, które były w pewnym okresie życia moimi bohaterami. Dlatego, być może, czasem tak trudno uwierzyć w pewne fakty. Inaczej jednak się podchodzi do nich, gdy się je zobaczy na własne oczy.

To tyle mojego wprowadzenia, więcej wyjaśni sam film. Chciałoby się powiedzieć za tekstem pewnego kabaretu „rozpasana demokracja w natarciu”. Trochę ponad godzina oglądania, ale myślę, że warto. Choćby po to, żeby się trochę dokształcić i przestać być tak naiwnym. Przypominam tylko, że manipulować może każdy. Nie ma czegoś takiego jak „obiektywna historia”. Producent godzinnego filmu pokazującego okres kilku miesięcy musi dokonywać subiektywnych wyborów. Ale nie jest to wcale wadą, to po prosty stwierdzenie faktu. Ja osobiście się sporo z tego filmu nauczyłem.

Nie twierdzę też wcale, że program gospodarczy tej, czy innej partii jest lepszy, czy gorszy. To nie o gospodarkę tu chodzi, ale o jakąś elementarną uczciwość. Uważam, że jeżeli ktoś kolaborował z rządem, czy państwem, czy ustrojem, który poniżał jego rodaków, jeżeli ktoś pluł swym braciom w twarz przez lata, dla korzyści majątkowych i różnych przywilejów, powinien przynajmniej mieć na tyle dużo cywilnej odwagi, żeby się po cichu wycofać. I być wdzięcznym, że nie musi za te upokarzania innych odpowiadać przed sądem.

I jeszcze jedna uwaga. Nie oceniam tu żadnej indywidualnej osoby. Nie mam do tego prawa. Nie znam wszystkich okoliczności historycznych, nie wiem, jaka presja była na nich wywierana, nie wiem, jak ja bym postąpił w ich sytuacji. Wiem jedno. Jeżeli rzeczywiście ktoś, z takich, czy innych względów współpracował ze służbami bezpieczeństwa PRL-u, powinien mieć cywilną odwagę przyznania się do tego i powinien wycofać się z polityki. Atakowanie ludzi, którzy się nigdy nie ugięli tylko dlatego, żeby uratować swój kawałek żłobu jest, moim zdaniem, obrzydliwe.

Zapraszam do oglądania, wystarczy kliknąć na poniższy link:

Jacek Kurski. NOCNA ZMIANA.

Saturday, December 10, 2005

W 50 dni dookoła świata. I karp. I wola Boża.

Trochę ponad siedem tygodni temu kupiliśmy nową ciężarówkę. Stara miała poważny problem, rozleciała się w niej skrzynia biegów. Naprawa wyniosłaby więcej, niż mógłbym sobie w tej chwili pozwolić, zdecydowałem więc, że po prostu zamienię tę zepsutą na nową. Sprzedawca, dealer ciężarówek Volvo w Charlotte będzie ją mógł naprawić w swoim warsztacie dużo taniej i oboje będziemy zadowoleni.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to



W nowej ciężarówce zalecana jest wymiana oleju co 25 tysięcy mil, czyli co 40 tysięcy kilometrów. Właśnie wymieniłem parę dni temu olej i uświadomiłem sobie, że ten okres od jednej wymiany oleju do drugiej to tyle, ile wynosi obwód kuli ziemskiej. Długość równika. Objechałem świat dookoła w siedem tygodni.

Tutaj w ogóle się sporo jeździ. Drogi są dobre, 90% przebiegu przypada na autostrady. Gdy zamieniam czteroletnie auto na nowe, zazwyczaj ma ono około miliona kilometrów przebiegu. Ostatnio jednak jakbym jeździł nawet trochę więcej. Widać to nawet po tej stronce, gdzie z braku czasu nowe teksty nie zjawiają się czasem przez parę tygodni.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


Oczywiście jest sporo tekstów archiwalnych i zapraszam do ich przeczytania. Jednak nie wszystkich takie zalecenie satysfakcjonuje. Moja ukochana teściowa dawno wszystkie stare teksty poznała i dopytuje się ciągle o nowe. Mnie tematów i pomysłów na nie nie brakuje i chętnie bym coś nowego napisał. Brakuje mi tylko czasu.

40 tysięcy kilometrów w niecałe siedem tygodni. Do tego parę dni, prawie tydzień, stałem na bazie wojskowej z wodą dla ofiar huraganu. Zakładając więc, że średnio przejeżdżam 6 dni z każdego tygodnia wychodzi, że w te dni, w które jadę, przejeżdżam każdego z nich ponad tysiąc kilometrów. Wiedząc, że czasem muszę także się załadować i rozładować, zatankować i zrobić codzienną obsługę samochodu, to sami widzicie, że czasem doba jest zbyt krótka, żeby to wszystko zdążyć zrobić.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


Dlatego proszę moich stałych czytelników o wyrozumiałość. Ja przede wszystkim jestem kierowcą. To ta praca pozwala nam na kupno chleba i zapewnienie dachu nad głową. Pisanie na tej stronce, aczkolwiek przyjemne, nie daje mi nic, poza satysfakcją. Nie ma tu żadnych reklam i nie ma żadnych dochodów.
„Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10,8b). Nie znaczy to wcale, że nie jest ona dla mnie ważna. Wprost przeciwnie. Ale przede wszystkim muszę pilnować pracy, a pisaniem mogę się zajmować tylko w wolnych chwilach.

W poprzednim felietonie poratowałem się cytatem. Skopiowałem to, co sam zamieściłem rok wcześniej. Wynikało to z faktu, że samo wydarzenie, „Godzina Łaski dla całego świata” było znowu aktualne i, moim zdaniem, ważne.

Nam, według amerykańskiego prawa, wolno jechać 11 godzin, po czym musimy zrobić 10 godzin przerwy. Po przerwie ponownie możemy jechać 11, aż wyczerpiemy limit 70 godzin na 8 dni. Wtedy, żeby móc zacząć od nowa, musimy zrobić przerwę 34-godzinną. Ja właśnie teraz mam taką przerwę.

Jestem w West Memphis, Arkansas. To małe miasteczko na zachód od tego słynnego Memphis w stanie Tennessee, ale z drugiej strony rzeki Mississippi. Połowę swojej przerwy przespałem, nadrabiając zaległości z ostatnich dni, potem poszedłem na długi spacer. Tak najlepiej odmawia mi się różaniec, gdy nie mogę iść do kościoła i odmówić przed Jezusem ukrytym w Najświętszym Sakramencie. Chciałem też zobaczyć, gdzie jest kościół, ale tu trochę się przeliczyłem. Po godzinie spaceru ciągle byłem od niego jakieś 3 kilometry. Jutro podjadę po prostu ciężarówką.

Po drodze zobaczyłem sklep ze świeżymi rybami. West Memphis to bardzo biedne miasteczko, ludność przeważnie murzyńska, a ryby słodkowodne są relatywnie tanie. Sklep więc był pełen ludzi, robiących zakupy. Wszedłem i ja do niego.

Image hosted by PicsPlace.to


Ponieważ ja teraz nie jeżdżę już między Nowym Jorkiem a Chicago, martwiłem się skąd wziąć karpia na wigilijną wieczerzę. Karp nie jest tu popularną rybą i jest uznawany za „chwast”. Spotyka się go w jeziorach, ale niewiele osób go łowi. W miastach o dużej koncentracji Polonii sklepy sprzedają go przed świętami, ale poza polonijnymi ośrodkami trudno na niego trafić. Zapytałem jednak i okazało się, że dobrze zrobiłem.

Był. Jeden rodzynek pośród dziesiątek innych ryb. Prawie trzy kilo karpia. Kupiłem jeszcze drugą rybę, z wyglądu i (podobno) smaku bardzo podobną, a którą zwą tu „buffalo”, rybki mi wyczyścili i usunęli kręgosłupy i większe ości i obie powędrowały do zamrażalnika w lodówce mojej ciężarówki. Zanim trafią do Charlotte objadą jeszcze ze mną do Kalifornii.

A dla mnie jest to jeszcze jeden przykład na to, żeby zaufać Bogu we wszystkim, nawet w najmniejszych rzeczach, a nie martwić się niepotrzebnie na zapas. Skoro jest tradycja postnych wigilijnych posiłków i skoro tradycyjnie karp jest jednym z dań na tej wieczerzy, to najlepiej wziąć różaniec do ręki i iść na spacer. Jak tradycja ta jest mila Bogu, to postawi na naszej drodze sklep z jednym karpiem wśród tysięcy ryb, abyśmy mogli tę tradycję podtrzymać.

Wiem, że niektórzy się postukali teraz po głowach z komentarzem, że temu hiobowi z Ameryki się coś poprzestawiało pod sufitem. Wiem, że to, co powiedziałem w poprzednim akapicie wygląda dla niektórych na opinię tępego i zaślepionego fundamentalisty. Ale uwierzcie mi, jest ona prawdziwa. Bóg naprawdę robi nam takie prezenty. Każdego dnia. My tylko ich najczęściej niezauważany.

Jedno, musimy pamiętać, jest tylko ważne. To Bóg nam daje to, co On uważa za stosowne. To Jego woli musimy się poddać. Nie można Boga mylić ze złotą rybką (skoro temat o rybach), ani z dobrą wróżką, spełniającymi każde nasze życzenia. Ja nie powiedziałem Bogu: „Słuchaj, Panie! Ja odmówię różaniec, a Ty mi skombinuj karpia, dobra? Umowa stoi?” Ja po prostu przemogłem wrodzone lenistwo i mimo, że na polu zimno i West Memphis nie należy do miejsc zbytnio atrakcyjnych, postanowiłem, że tak, jak obiecałem przed laty Bogu przez Maryję, tak i dziś odmówię różaniec. A odmawiając go będę powtarzał: „…Bądź wola Twoja…”. A Jego wola widocznie była taka, że i w tym roku będziemy jedli karpia na wigilię. Zaufajmy mu więc we wszystkim i róbmy swoje. A On już nam da dokładnie to, co jest dla nas najlepsze. Nawet, jak czasem myślimy, że potrzebujemy czegoś zupełnie innego.

Ojciec Mitch Pacwa, o którym nie raz już tu pisałem, porównał kiedyś to spełnianie naszych życzeń przez Boga do swego doświadczenia z dzieciństwa. Całe życie chciał mieć konia. Choćby kucyka. Problem tylko polegał na tym, że mieszkał on w Chicago i do tego w domu na kołach, w przyczepie. Nie jest to przyczepa kempingowa, ani nawet wóz Drzymały. Są to domy o typowych wymiarach 4,2m na 21 metrów, czasem nawet większe i czasem podwójnej szerokości. Mogą mieć więc do 160 m kwadratowych powierzchni, choć przypuszczam, że jak ojciec Pacwa był młody, te domki były mniejsze. Ustawia się je jednak w specjalnych „trailer parks” tworząc miasteczka podobne do kampingów. Są one podłączone do prądu, wody i kanalizacji, ale konia naprawdę nie ma gdzie w nich trzymać.

Mały Miecio Pacwa jednak nie rozumiał tego i miał całe lata żal do rodziców, że mu tego konia nie kupili. My właśnie czasem tak traktujemy Boga. Koniecznie chcemy konia, nie widząc, że mieszkamy w małym domu na kółkach.

Przyjmujmy więc wszystko to, co Bóg nam daje, bo On wie najlepiej, co nam jest potrzebne i co nam da korzyść. A czasem dostaniemy także i to, czego sami pragniemy. Jak ja mojego karpia na wigilię. Może nie jest to rzecz wielka, ale jak ktoś się nie umie cieszyć z małych rzeczy, to z dużych też się nie będzie umiał. Ja w każdym razie jestem dziś człowiekiem szczęśliwym.

Przy okazji, nawiązując do tego, że nie mam dużo czasu na pisanie, chciałem zareklamować inną stronkę. Jest ona relatywnie nowa i jej autor zaprosił mnie do współpracy. Ma ona polegać na tym, że jeżeli spodoba mu się któryś z moich tekstów, skopiuje je i zamieści u siebie. Taka współpraca i mnie pasuje, bo nie angażuje mnie zupełnie, a pozwala dotrzeć mojej pisaninie do szerszego grona osób. Strona ta nazywa się www.theologos.pl . Podobną współpracę nawiązała ze mną autorka strony www.angelus.pl i na nią także zapraszam.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Linki, które zamieszczam u góry strony www.polon.us są od czasu do czasu modyfikowane. Niektóre z nich znikają, jak linki do strony ojca Barnaby, strony Mateusza, Arkitów czy Eliasza. Jednak w Menu po lewej są do nich linki. Można na nie kliknąć i tak się dostać na te wartościowe stronki. A ja muszę ograniczać ilość informacji u góry i stad te „przeprowadzki”.

Chciałbym też zwrócić uwagę na dwa nowe linki właśnie tam zamieszczone. Jeden to TU ES PETRUS , oratorium Zbigniewa Książka i Piotra Rubika w formie audio do posłuchania przy pomocy komputerowego łącza, drugi to Gabriela Bossis „ON i ja”. dzienniczek francuskiej mistyczki. Jeżeli ktoś lubi tego typu literaturę, polecam. Nie są to chyba jeszcze słowa zatwierdzone przez Kościół, więc trzeba zachować ostrożność, ale też nie spotkałem się z żadną negatywną opinią. Może więc warto raczej rozpropagować Gabrielę Bossis, a nie Marię Valtortę czy Vassulę Ryden, których słowa są potępione przez Kościół. Gdyby jednak ktoś zauważył coś niezgodnego z nauczaniem Kościoła w jej słowach, zwróćcie na to moją uwagę.

Rozpisałem się, jak zwykle. Miało być o ciężarówce, która objechała świat, a było o rybie, woli Boga i zmianach na stronce. Cóż, najczęściej właśnie tak to wychodzi. Piszę zupełnie o czym innym, niż planowałem. Zobaczymy, czy mi się uda z następnym felietonem. Planuję go napisać o encyklice papieża Piusa XI ”Casti Connubi” Za parę tygodni mija 75. rocznica jej ogłoszenia. Jest to zupełnie nieznana szerzej encyklika, a moim zdaniem jedna z ważniejszych, jakie dal nam XX wiek. Może jak dojadę do Kalifornii, będę miał czas na napisanie o niej, ale nie wiem, jaka tu będzie wola Boga. Zobaczymy. W międzyczasie zapraszam każdego, aby ją przeczytał. Można ją znaleźć TUTAJ.


Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to