Sunday, February 25, 2007

Orędzie z Medjugorie, 25 II 2007

„Drogie dzieci! W tym okresie Wielkiego Postu otwórzcie wasze serca na Boże miłosierdzie. Ojciec Niebieski każdego z was pragnie wyzwolić od niewoli grzechu. Dlatego, dziatki, wykorzystajcie ten czas i poprzez spotkanie z Bogiem podczas spowiedzi św. pozostawicie grzech i zdecydujecie się na świętość. Uczyńcie to z miłości do Jezusa, który odkupił was swoją krwią, abyście byli szczęśliwi i żyli w pokoju. Dziatki, nie zapominajcie wasza wolność jest waszą słabością, dlatego więc śledźcie z powagą moje orędzia. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Saturday, February 24, 2007

Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. (Łk 5,31b)

Gdy słuchałem dzisiaj (tzn. w sobotę) Ewangelii, uporczywie powracała do mnie sprawa arcybiskupa Stanisława Wielgusa. Te słowa, jakie były odczytane w Kościele Powszechnym na całym świecie ukazują nam pewną prawdę, o której zdaje się zapominać wielu katolików. A ja sam co prawda pisałem o tym całkiem niedawno, ale w związku z dzisiejszą Ewangelią powtórzę to jeszcze raz. Najpierw jednak przypomnienie samej Ewangelii:

Jezus zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego w komorze celnej. Rzekł do niego: Pójdź za Mną. On zostawił wszystko, wstał i chodził za Nim. Potem Lewi wyprawił dla Niego wielkie przyjęcie u siebie w domu; a była spora liczba celników oraz innych, którzy zasiadali z nimi do stołu. Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie i mówili do Jego uczniów: Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami? Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników.
(Łk 5,27-32)

Faryzeusze, to oczywiście ci sami ludzie, którzy za trzy lata będą krzyczeć:


Precz! Precz! Ukrzyżuj Go! Piłat rzekł do nich: Czyż króla waszego mam ukrzyżować? Odpowiedzieli arcykapłani: Poza Cezarem nie mamy króla.
(J 19,15b)

Potępiali celników za to, że współpracowali z okupującymi ich Rzymianami, ale w codziennym życiu sami starali się ułożyć sobie z Rzymianami jak najlepsze stosunki. Zwłaszcza z tymi, którzy byli u władzy. Z Cezarem, z Herodem, czy z Piłatem. Całkiem jak dzisiaj w Polsce. Ci, którzy są na jakiejkolwiek liście współpracowników bezpieki, ci, którzy współpracowali rzeczywiście, lub są tylko fałszywie oskarżeni, już są odsądzeni od czci i wiary i potępieni w czambuł. Natomiast ci, którzy byli częścią reżimu, o współpracę z którym oskarża się takie osoby jak arcybiskup, ci, którzy łamali uczciwych ludzi i przez których ci ludzie do dziś płacą olbrzymią cenę za to, że ulegli, ci żyją spokojnie, krytykując wszystkich i wszystko, udzielając wywiadów w programach radiowych i telewizyjnych i odgrywając ekspertów o czystych rękach i sumieniach.

Cieszę się, że papież napisał do arcybiskupa Wielgusa. Cieszę się, że teraz, gdy emocje opadają, coraz więcej ludzi zaczyna dostrzegać, że on jest tu przede wszystkim tragiczną ofiarą, a nie przyczyną wszelakiego zła. Nie chcę go ani usprawiedliwiać, ani oskarżać, nie jest to mój cel, ani moja rola. Nie mam do tego żadnego prawa. Ale wiem jedno. Jeżeli założymy, że współpraca z komuną była czymś złym, czymś godnym potępienia, to dlaczego ciągle dopuszczamy, by ludzie, którzy w czasie rządów komunistycznych, w czasie działania tego reżimu byli u władzy ciągle mieli prawo brania aktywnego udziału w życiu politycznym? Dlaczego rozliczamy takich ludzi jak arcybiskup Wielgus, a nie rozliczymy takich, jak Miller (były sekretarz KC PZPR), Oleksy (były kierownik Biura Centralnej Komisji Rewizyjnej PZPR, były pierwszy sekretarz KW PZPR), Kwaśniewski (były minister w rządzie komunistycznym) i wielu, wielu innych? A jeżeli nie mamy ich z czego rozliczać, bo byli to członkowie legalnej władzy w ówczesnej Polsce, to na czym polega wina tych, którzy z tą władzą współpracowali? Czy może mi to ktoś wytłumaczyć?

Jezus przyszedł do grzeszników, bo lekarza potrzebują chorzy, a nie ci, co się dobrze mają. A chorych jest bardzo dużo. Prawdę mówiąc chory jest każdy z nas. Wyleczyć jednak się mogą tylko ci, co zdają sobie sprawę ze swej choroby. Ci, którzy poproszą Lekarza o wyleczenie. Pomyślmy o tym. Może zamiast pokazywać palcami na innych, w jakim oni są okropnym stanie, popatrzmy wszyscy do lustra. Jak się tak dobrze przyjrzymy, może dojrzymy, że i z nami jest raczej kiepsko. I zamiast szemrać jak faryzeusze, poprosimy Jezusa, by i do nas przyszedł, tak jak przyszedł do celnika Lewiego.

Friday, February 23, 2007

Komentarz do tekstu "Baptyści".

Po zamieszczeniu mojego ostatniego felietoniku, zatytułowanego „Baptyści” otrzymałem na stronie www.hiob.us interesujący komentarz. Musiałem go usunąć, bo zawierał wulgaryzmy, ale postanowiłem go tutaj zacytować, po wykropkowaniu wulgarnego słowa. Jest on bowiem dość charakterystyczny dla pewnego sposobu myślenia niektórych osób nieprzychylnych Kościołowi Katolickiemu. Anonim ten napisał tak:

„ty debilu! Jak możesz głosić swoje herezje i przywoływać słowa Biblii, jako poparcie swoich heretyckich domniemywań?? Jak śmiesz bezcześcić Słowo Boże?!?!? Zgnijesz w piekle razem z JP2 i resztą tych durnych katolików! F*** You Pedale!!”

Mógłbym oczywiście po prostu zignorować ten wpis. Jego autor, nie mający na tyle cywilnej odwagi, żeby nawet wymyślonym pseudonimem się podpisać, sam się wystarczająco skompromitował. Chciałem jednak wykorzystać ten wpis na ukazanie pewnego sposobu myślenia.

Wpis ten nie przedstawia żadnych merytorycznych argumentów. Nie mówi gdzie to niby „przywołałem Słowo Boże jako poparcie swoich heretyckich domniemywań”. Nie robi tego, bo gdyby to zrobił, łatwo mógłbym taki zarzut odeprzeć. Rzuca on tylko nic nie znaczące hasła bez pokrycia i stara się mnie obrazić. Ale personalny atak na autora tekstu zazwyczaj jest właśnie dowodem na to, że atakujący nie potrafi znaleźć argumentów logicznych, czy błędów merytorycznych w tym tekście.

To trochę tak, jak z tymi, którzy „religijnie” podchodzą do teorii ewolucji Darwina. Wierzą w nią wbrew faktom. Wierzą w nią mimo, że sam Darwin powiedział, że jak jego teoria jest prawdziwa, archeolodzy znajdą wkrótce brakujące ogniwa ewolucji. Cóż, nie znaleźli. Wierzą jednak w nią dalej, bo nie mają innej alternatywy. Albo raczej powinienem powiedzieć, że jedyną alternatywą teorii Darwina jest wiara w istnienie Boga. Tymczasem dla wielu z nich Boga być nie może. Istnienie Boga jest wykluczone z założenia, a mając takie założenie jedyne co pozostaje to właśnie Darwin ze swoją teorią.

Anonim oburzony moim tekstem o baptystach też najwyraźniej ma wstępne założenie. Założenie, że Biblia nie może potwierdzać nauki Kościoła Katolickiego. Z takiego założenia musi więc wynikać to, że jak ja przytaczam Pismo Święte na poparcie prawdziwości nauki Kościoła, to znaczy, że tę Biblię przekręcam, naciągam i przeinaczam. Nie zwraca on uwagi na to, czy moje argumenty podają fakty. Czy są logiczne. To dla niego nie jest ważne. On sobie już założył, że logiczne być nie mogą. On z założenie wie, że Kościół kłamie. A jeżeli fakty mówią inaczej, to tym gorzej dla faktów. Jedyne, czego tylko nie rozumiem w jego wpisie, to czemu nazwał mnie „pedałem”? I czemu przeklinał po angielsku? Mam nadzieję, że nie nauczył się tego od amerykańskich baptystów? Ci, których znam, nie przeklinają w ogóle.

Postanowiłem zamieścić ten tekst na forum, które ponownie uruchomiłem przy mojej stronie. Wątpię, żeby ten anonim się na nim zarejestrował (choć nigdy nie wiadomo), ale może inni baptyści zabiorą na ten temat zdanie. Wiem, że taki wpis nie jest typowym dla nich, bo są to najczęściej osoby głęboko wierzące i o dużej kulturze osobistej. Nie wiem też, rzecz jasna, czy to w ogóle napisał baptysta, czy jakikolwiek inny protestant. Myślę, że to były katolik, bo tak atakują Kościół najczęściej osoby, które Kościół opuściły i teraz, gdy je gryzie sumienie, atakami starają się to sumienie zagłuszyć. Ale to tylko są moje domysły i mogę się mylić.

Tak się też złożyło, że jeden z moich przyjaciół przysłał mi list, w którym pyta mnie o pewną sprawę. Zacytuję tutaj ten list:

"Witaj Piotr!

Dostałem od kolegi tekst, który według niego ma pokazać, że na
podbudowie odpowiedniego podejścia do tekstu biblijnego
można również zbudować józefologie.

Próbuje on udowodnić, że w taki sam sposób zbudowana jest mariologia.
Ja wiem, że czegoś tu brakuje. Jeśli zechciałbyś mi pomóc w
znalezieniu słabych punktów tego wywodu byłbym wdzięczny.

Pozdrawiam…"

I tu jego podpis.

Ponieważ nie pytałem go o zgodę na zacytowanie listu, nie zamieszczam jego podpisu, ale i tamten tekst, przysłany mu przez jakiegoś antykatolicko nastawionego protestanta zamieszczę na forum. Ciekawy jestem Waszej opinii na ten temat. Czy Kościół manipulując Biblią wyssał sobie z palca całą „Mariologię”? Czy mógł sobie wymyślić też „Jósefologię” w taki sam sposób? A może Mariologia ma zupełnie inne źródło i przyczyny?

Ja tylko wstępnie napiszę tu, że dla mnie źródło obu tych tekstów: Komentarza na mojej stronie i „dowodu” na to, że Kościół przekręcając Biblię wymyślił Mariologię, której tak naprawdę nie ma jest takie samo. To właśnie to wstępne założenie, że cokolwiek naucza Kościół, musi być błędne. A jak Biblia to potwierdza, to znaczy, że ktoś tę Biblię musiał mylnie zinterpretować. Tylko co to ma wspólnego z prawdziwą egzegezą tekstu? Absolutnie nic. Ma za to wiele wspólnego z pewnym sposobem myślenia i pokazuje dlaczego tak bardzo trudne są wszelkie próby prawdziwego ekumenizmu i zjednoczenia wszystkich chrześcijan na świecie.

Sunday, February 18, 2007

Baptyści

Parę dni temu otrzymałem interesujący wpis do księgi gości. Na tyle interesujący, że postanowiłem na niego odpowiedzieć tutaj. Wpisał mi się bowiem jakiś człowiek, podpisujący się „Papirus”, który jest baptystą. Takie wpisy bardzo mnie cieszą, bo mam nadzieję, że baptyści będą częstymi gośćmi na mojej stronie. Jest ona pełna materiałów, tłumaczących, dlaczego baptyści uczą błędnych doktryn, więc każda taka wizyta sprawia mi przyjemność i daje nadzieję, że wrócą oni kiedyś do Matki-Kościoła Katolickiego. Zajmijmy się jednak samym wpisem.

Papirus zaczyna tak:

"Strasznie mnie wkurzyłeś hiobie pisząc cytuję „tymczasem fundamentaliści, baptyści i tzw. „Bible Christians” mają praktycznie wszędzie mocne stacje na UKF-ie, można ich słyszeć w każdym zakątku Stanów Zjednoczonych. Dla tych, którzy nie rozumieją, co za różnica, przecież to tez chrześcijanie, chciałem tylko wyjaśnić, że w ekstremalnej formie uważają oni, że Kościół Katolicki jest sektą wiodącą do potępienia, papież jest antychrystem i Apokalipsa św. Jana mówiąc o nierządnicy mówi o Kościele Katolickim. W związku z tym o papieżu i Kościele mówią tylko wtedy, jak znajdą cos skandalizującego. Także członkowie ich kościołów składają się w dużym stopniu z byłych katolików, często nieznających dobrze swojej wiary.”

Papirus nawiązuje tu do opisu mojej pielgrzymki do Krakowa, odbytej w czasie, gdy papież Jan Paweł Wielki ostatni raz odwiedził ojczyznę, od którego w ogóle zaczęła się moja przygoda ze stroną na Internecie. Można cały ten tekst przeczytać klikając TUTAJ . Dalej pisze on tak:

"tak się sklada że jestem baptystą i to co mówisz to zwykłe kłamstwo. Baptyści nie uznają papieża ponieważ według nich Jezus jest pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. I nie uważają go za zadnego antychrysta. Papież jest u nas szanowany ale po prostu go nie uznajemy. I nie mów więcej takich kłamstw ok?? Baptyści nie uważają że KK jest sektą my nic do was nie mamy dobra??"

Dobra. Bardzo się cieszę, że Papirus tak nie uważa. Ale ja nigdzie nie napisałem, że każdy baptysta tak myśli. Napisałem wyraźnie, że „że w ekstremalnej formie uważają oni…”. Jeżeli Papirus nie należy do żadnego ekstremalnego zboru baptystów, to tylko mnie to cieszy. A na temat tego, kto jest, a kto nie jest pośrednikiem i dlaczego, napisałem poprzedni felieton. Mam nadzieję, że Papirus go także przeczyta. Dalej pisze on:

"I na koniec hiobie zaczynam odnosić wrażenie że jesteś maniakiem religijnym albo tylko mi się zdaje....
Moja rada zanim wypowiesz się na jakikolwiek temat innej wiary poczytaj trochę o niej. serdecznie zapraszam na… "

i tu podaje link do jednej ze stron baptystów. Bardzo mnie ubawił ten fragment jego wpisu. Jeszcze mnie nigdy żaden baptysta nie nazwał maniakiem religijnym. Prawdę mówiąc zazwyczaj to oni byli tak nazywani. Katolicy bardzo często są tak „letni” w swojej wierze, tak obojętni i tolerancyjni, że doprawdy trudno ich nazwać maniakami czegokolwiek, a zwłaszcza wiary. To, że ja sobie zasłużyłem na taki epitet spowodowało u mnie coś w rodzaju uczucia dumy. Także rada, bym poczytał trochę o baptystach jest zabawna. Zabawna dlatego, że przez wiele lat słuchałem ich kazań w radiu i wiem, czego najlepsi z nich uczą. Wiem to lepiej od niemal każdego baptysty w Polsce. W końcu jest pewna przyczyna, dla której jedna z głównych ulic miasta, w którym mieszkam od 25. lat nazywa się Billy Graham Parkway. To na cześć najbardziej znanego baptysty na świecie i najbardziej znanego obywatela Charlotte. Wysłuchałem, bez przesady, setek tych nauk. Wysłuchałem też dziesiątek świadectw byłych baptystów, tłumaczących dlaczego opuścili tamten kościół i zostali katolikami.

Jednym z najbardziej znanych byłych baptystów jest Steve Ray. Wychował się on w domu nastawionym bardzo negatywnie do Kościoła Katolickiego. Słyszałem nie raz, jak opowiadał, że gdy jako dziecko jechał z ojcem na nabożeństwo, tata zawsze pokazywał mu różnych ludzi idących chodnikiem i mówił: „Popatrz na tych ludzi. To chrześcijanie, jak my.” „Skąd tato wiesz?” pytał mały Steve. „Bo mają w rękach Biblie”. „A to katolicy. Oni wszyscy pójdą do piekła, jak nie przyjmą Jezusa za swego Zbawiciela, jak my.” „Skąd wiesz, tato?” „Bo nie mają w ręce Biblii, synu. Oni wierzą w swoją tradycję, a nie w Słowo Boże!”.

Gdy więc, na skutek badań historycznych, analizowania wiary, sprawdzania sprzeczności w nauczaniu różnych odłamów baptystów itd. doszedł do tego, że prawdziwym Kościołem, Kościołem założonym przez Jezusa, jest Kościół Katolicki, nie wiedział, jak to przekazać ojcu, którego bardzo kochał. Zaczął więc pisać do niego list. List ten stał się bardzo grubą książką, w której jest chyba więcej odnośników niż samego tekstu, doskonale udokumentowaną, gdzie dokładnie tłumaczy swemu tacie, dlaczego musiał zostać katolikiem.


Pamiętam, jak kiedyś Steve Ray mówił, że jego dorosła już córka powiedziała kiedyś, żeby nie liczył na to, że ona zostanie katoliczką. „Za dobrze nas wychowałeś, tato, w miłości do naszej wiary i ukazywaniu błędów katolików, żebyś mógł liczyć na to, że ja kiedykolwiek zostanę katoliczką”, powiedziała. Zgodziła się jednak zrobić korektę tego listu do dziadka, który rozrósł się w pokaźną książkę. W połowie korekty przyszła zapłakana do niego i zapytała: „Jak to zrobić, żebym i ja mogła zostać katoliczką? Też pragnę być w Kościele, który założył Jezus”. Książka nosi tytuł „Crossing the Tiber” i polecam ją każdemu, katolikowi i baptyście.


Steve Ray opowiedział kiedyś zabawny epizod ze swej pielgrzymki do Kościoła Katolickiego. Jeden z jego przyjaciół, także konwertyta na katolicyzm, wiedząc, że Steve bada nauczanie Kościoła Katolickiego, namówił go, żeby poszedł w końcu na mszę i sam zobaczył, jak wygląda nabożeństwo w Kościele. Po namyśle i konsultacji z żoną zgodził się on, ale zaznaczył: Dobrze, pójdziemy, ale pod pewnymi warunkami. Przyjdziemy późno, siądziemy z tyłu i pierwsi wyjdziemy po mszy z kościoła. „Nawet nie wiedziałem, jak bardzo już wtedy byłem katolikiem”, dodał żartobliwie Steve.

Ta drobna złośliwość doskonale ilustruje pewien głębszy problem i pokazuje pewną przyczynę, dla której wielu katolików opuszcza Kościół. Ja pamiętam, gdy zaraz po przyjeździe do Stanów poznałem kolegę mojej żony z pracy. Był on baptystą i synem pastora. I opowiadał nam, jak to u nich wygląda. Nasza wiara nie była wtedy tak głęboka jak teraz i to, co oni, baptyści robili, było dla nas szokiem. My bowiem najczęściej chodziliśmy na hiszpańską mszę na 19, (a żadne z nas nie znało słowa po hiszpańsku), bo nam zawsze „jakoś zeszło” i jak sobie przypomnieliśmy, że trzeba do kościoła, to tylko ta msza jeszcze była w mieście. Oni natomiast całą niedzielę praktycznie spędzali w kościele. Była nauka Biblii, tzw. „Bible Study”, była szkółka niedzielna dla dzieci, nabożeństwo polegające głównie na wysłuchaniu kazania pastora, trwającego co najmniej 45 minut, był też wspólny obiad, na który zaproszona była cała kongregacja. I cała kongregacja przychodziła.

Od 9 rano do godzin popołudniowych wszyscy razem spędzali czas. Nie mówiąc już o tym, że mnie zaszokowało to, że w ich kościele nie wolno ani pić żadnego alkoholu, ani palić papierosów. I to nie tylko „w kościele”, poza nim także. Będąc członkiem ich zboru, nie wolno się napić nawet symbolicznej lampki wina. Do tego stopnia, że gry raz na kwartał mieli „pamiątkę Wieczerzy Pańskiej”, to używali do niej soku z winogron.


Teraz rozumiem ich doskonale. Sam już ani nie palę, ani nie piję i sam najchętniej bym siedział cały dzień w kościele. Jeżeli przysłowie uczy, że uczyć się można nawet od diabła, to tym bardziej od baptystów, którzy w wielu przypadkach są ludźmi naprawdę starającymi się w codziennej praktyce stosować nauczanie Jezusa i żyć wiarą. Ale ważne w tej opowiastce jest jeszcze i to, że oni potrafili w swych zborach stworzyć rodzinną atmosferę. Coś, czego tak często brakuje w naszych kościołach.

Gdy ktoś nie rozumie, czym jest katolicyzm, dlaczego nie jest to „jedna z denominacji”, ale Kościół założony przez Jezusa, to bardzo łatwo może odejść do tej miłej wspólnoty u braci baptystów. Tam dostanie to, czego często nie może znaleźć w swojej parafii. Nawet oazy i ruch neokatechumenatu mają tendencję zamykania się w swoim gronie i nie są nastawione na aktywną ewangelizację na zewnątrz swego koła i szukanie zagubionych owieczek. A wielu protestantów czeka z otwartymi ramionami na każdego, kto robi wrażenie zagubionego i kto szuka przyjaźni i odrobiny ciepła.

Dlatego ważne jest, żeby po pierwsze poznać swoją wiarę. Żeby wiedzieć, czemu jesteśmy katolikami i czemu to takie istotne. Papirus oburzył się, gdy pisałem, że niektórzy baptyści wierzą w coś, w co on i jego zbór nie wierzy. Ale to tylko ilustruje fakt, że wśród protestantów mamy do czynienia z olbrzymim rozdrobnieniem i z wieloma sprzecznymi interpretacjami Biblii. Gdy słuchałem całymi godzinami ich nauk w radiu nieraz zauważałem, że w ciągu paru godzin można usłyszeć z ust innego pastora naukę na temat tego samego wersetu udowadniającą, że prawdziwa interpretacja jest dokładnie przeciwna tej, jaką głosił jego przedmówca. Odrzucając autorytet Kościoła i papieża przyjęli oni autorytet swego pastora i swej własnej osoby za nieomylny.

Na świecie jest trzydzieści parę tysięcy denominacji, a każda z nich, z definicji, ma inny zbiór swych małych dogmatów. Żeby być baptystą, trzeba wierzyć w to, co wierzą baptyści. Ale jak ktoś się nie zgadza w jakimś punkcie, na przykład uważa, że nie można chrzcić noworodków, ma dwa wyjścia: Odejść do innego zboru, gdzie właśnie tak nauczają, albo założyć swój własny kościół. Ja mówię zupełnie serio. Tak właśnie powstają te kolejne, niezależne zbory. Tylko do czego to prowadzi?

Święty Jan przytacza przepiękną modlitwę Jezusa, Jego rozmowę z Ojcem tuż przed tym, jak udał się na Górę Oliwną i został pojmany przez wysłanników arcykapłana. Mówi tam między innymi takie słowa:

A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie. Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. I także chwałę, którą Mi dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś. (J 17, 19-23)

I co zostało z tej modlitwy Jezusa? Co każdy z nas zrobił, aby się sprawdziła? Przez tysiąc lat chrześcijanie stanowili jedno ciało. Potem nastąpiło rozdarcie na dwie części. Głownie zresztą z politycznych, nie teologicznych przyczyn. Teologicznie, doktrynalnie oba te odłamy chrześcijaństwa, oba sięgające korzeniami do czasów Jezusa, uczą tego samego. Ale pięćset lat temu zaczęła się „reformacja”. Czy też „deformacja”, jak to określił Scott Hahn w swoim wywiadzie dla Frondy . I teraz miłe spędzenie czasu w gronie współbraci jest ważniejsze, niż zachowywanie depozytu wiary apostołów. Teraz doktryny chrześcijańskie ustala się przez głosowanie, albo przez autorytet pastora. Albo autorytatywne jest to, co każdy chrześcijanin wyczyta sam w Biblii. A że każdy wyczytuje co innego? Cóż. To chyba normalne. Ale kim ja jestem, żeby baptystom tłumaczyć, co faktycznie Biblia mówi?

Ja oczywiście jestem nikim. Moja interpretacja Biblii nie jest ani lepsza, ani gorsza, niż interpretacja jakiegokolwiek innego człowieka na świecie. I nie ma tu znaczenia, czy interpretuję Biblię prywatnie, siedząc w swojej ciężarówce w mroźne zimowe popołudnie na naszej bazie w Medway, Ohio, czy interpretuje ją pastor Smith w swoim zborze po drugiej stronie ulicy, przed swoimi owieczkami. Obaj najprawdopodobniej tak samo często się mylimy. Biblia nie jest bowiem do prywatnej interpretacji. Sama nam to mówi. (2 P 1,20). Nie można w pełni i bezbłędnie zrozumieć Pisma, gdy nam Go Kościół nie wyjaśni. Biblia i to nam mówi. (Dz 8,31) Biblia nakazuje nam dotrzymywania ustnej Tradycji. (2 Tes 2,15 i 2 Tes 3,6). Biblia mówi nam też, że to Kościół jest filarem i podporą Prawdy. (1 tym 3,15)

Jezus odchodząc nie zostawił po sobie składziku pięknie oprawionych w skórę tomów Pisma Świętego. Jezus pozostawił po sobie Kościół. I Kościołowi zostawił depozyt wiary. A Biblia została zebrana przez Kościół, by podczas liturgii czytane było Słowo, będące częścią depozytu wiary, jaki zostawili nam Jezus i apostołowie. Udowadnianie teraz przez niektórych „Bible Christians” przy pomocy Biblii, że to ich zbór, a nie Kościół Powszechny uczy prawdziwej wiary, jest raczej żałosną i ironiczną próbą postawienia wszystkiego na głowie. Ale wszystkim tym, którzy tak uważają polecam gorąco przeczytanie dokumentów Ojców Kościoła z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Będą zdziwieni, jak bardzo byli oni katoliccy. Jak to powiedział kardynał Newman, najbardziej znany angielski konwertyta, „Zanurzyć się w historii, to znaczy przestać być protestantem”. W końcu baptyści, jako ruch, odłam chrześcijaństwa, nie mają nawet 500 lat, bo oni nie wywodzą się nawet z szesnastowiecznej reformacji, ale z ruchu założonego sto lat później w Ameryce przez Rogera Williamsa. Jako reformacja reformacji, protest przeciw kościołowi anglikańskiemu. Ale współcześni baptyści i z nim mają niewiele wspólnego i większość wierzeń dzisiejszych baptystów bardzo by zdumiała zacnego sir Rogera.

Do czego zmierzam w tych swoich rozważaniach? Otóż chciałbym tu wykazać, że samo życie pokazuje nam, że nie da się zwyczajnie, po ludzku utrzymać jedności Kościoła i czystości depozytu wiary. Tylko Boża interwencja, tylko Duch Święty ma moc to uczynić. I nie ma znaczenia, czy papież jest tak święty, jak był Jan Paweł Wielki, czy też jest on słabym, grzesznym człowiekiem. Nie ma znaczenia, czy biskup jest tak święty, jak był kardynał Wyszyński, czy jest on słabym, grzesznym człowiekiem. Bo Kościół przechodził wiele kryzysów w swej historii. Potrzebował wielu reform. Potrzebuje ich każdego dnia. I gdy taka potrzeba staje się paląca, Bóg powoła kolejnego Świętego Augustyna, Świętego Franciszka, świętego Tomasza z Akwinu, Świętego Ignacego Loyolę, świętego papieża, jak Jan Paweł Wielki. Nie bójmy się o to, zaufajmy Mu. On na pewno zatroszczy się o swoją Oblubienicę.

Czytając dokumenty Ojców Kościoła z drugiego, trzeciego, czwartego wieku, czytając DIDACHE, dokument z pierwszego wieku, którego autorami byli sami apostołowie i czytając Katechizm Kościoła Katolickiego czytamy o tej samej nauce. O tych samych dogmatach. O takim samym zrozumieniu istoty Eucharystii. Tymczasem czytając dokumenty baptystów sprzed zaledwie kilkudziesięciu lat widzimy, że miotają się oni jak fale w wielu istotnych sprawach. Gdy zmienia się otaczająca nas rzeczywistość, zmienia się nauczanie. Wystarczy wspomnieć chociaż kwestię środków antykoncepcyjnych. Ale nie tylko to. Chrzest niemowląt. Konieczność tego chrztu dla zbawienia. Aborcja. Nierozerwalność małżeństw. Kapłaństwo kobiet. Kapłaństwo jako takie, jego istota. Stosunek do homoseksualizmu. Wszystkie te zagadnienia są traktowane nie tylko inaczej w różnych okresach czasu, ale inaczej przez inne odłamy chrześcijan zwących się baptystami.

Odrzucając autorytet Kościoła założonego przez samego Jezusa, samozwańczo nadają oni sobie ten sam autorytet. Uważając, że Kościół, mający obietnicę samego Jezusa, że „bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18) zbłądził, przekonani są, że sami są nieomylni. Ślepi przewodnicy ślepych. Tylko czemu nawet wśród swoich, nawet wśród baptystów nie mogą się dogadać i określić jednoznacznie, czego tak naprawdę naucza Biblia? Zapraszam więc wszystkich baptystów do poczytania tekstów na mojej stronie. Postaram się odpowiedzieć na każde pytanie dotyczące wiary katolickiej. Postaram się też wytłumaczyć im, dlaczego mylą się tam, gdzie nauczają inaczej, niż naucza Kościół. Oczywiście w miarę moich możliwości. Nie jestem teologiem, ale kierowcą. Normalnym, szeregowym katolikiem. Ale właśnie teologia i apologetyka są moim hobby i od dwudziestu pięciu lat mieszkam w samym sercu "Bible Belt", więc może z Bożą pomocą będę mógł im służyć wyjaśnieniami. W końcu jesteśmy braćmi w wierze i powinniśmy się wzajemnie wspierać. Ja się wiele nauczyłem od baptystów i jestem gotów oddać im ten dług.

Wednesday, February 07, 2007

Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus. (1 Tym 2,5)

Biblia nas wyraźnie uczy, że jest tylko jeden pośrednik między Bogiem a ludźmi, Jezus. Tymczasem my często nazywamy Maryję Pośredniczką. Czy jest to nauka Kościoła niezgodna z nauczaniem Biblii? Dlaczego nazywamy Maryję Pośredniczką, jeżeli Biblia wyraźnie mówi, że pośrednik jest tylko jeden?

Otóż nie zupełnie tak to jest. Zanim coś skrytykujemy, powinniśmy najpierw zobaczyć, o czym mówi jakiś werset. 1 Tym 2,5 jest zaledwie połową zdania, całe zdanie brzmi tak:

Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie. (1 Tym 2, 5-6)

Święty Paweł mówi tu więc o bardzo konkretnym wymiarze pośrednictwa. O bardzo konkretnym aspekcie tego słowa. Tylko Jezus może być naszym Zbawicielem, bo tylko On jest i Bogiem i człowiekiem. Z tego powodu jako że jest jednym z nas może złożyć za nas ofiarę z siebie samego, a jako Bóg może spowodować, że ofiara ta będzie wystarczająca dla usatysfakcjonowania Bożej sprawiedliwości.

Inaczej mówiąc gdyby jakikolwiek inny człowiek oddał życie za swoje grzechy, nie byłoby to wystarczające, bo grzesząc obrażamy nieograniczonego, niezmierzonego Boga. Odkupienie za grzech musi więc być także nieograniczone, ale człowiek będąc ograniczonym stworzeniem nie jest w stanie zapłacić takiej ceny. Nie jest w stanie odkupić nawet samego siebie, co tu więc mówić o odkupieniu swych braci. Jezus, będąc Bogiem, a więc Istotą nieograniczoną, może złożyć ofiarę z Siebie samego, wystarczającą dla zbawienia wszystkich ludzi.

Jednak słowo „pośrednik” ma wiele innych znaczeń. Święty Paweł nie mówi nam, że nikt nie może być w żaden sposób pośrednikiem. Wiadomo przecież, że mamy pośredników w handlu nieruchomościami, pośredników między fabryką a sklepem prowadzących hurtownie itd., itp. Nikt o zdrowych zmysłach nie neguje tego faktu i nie zabrania nazywania ich pośrednikami. Oni nimi obiektywnie są i zaprzeczanie temu byłoby śmieszne. A Biblia w ogóle nie zajmuje się tego rodzaju pośrednictwem. Ani go nie zabraniając, ani nie propagując. Po prostu takie pośrednictwo nie ma nic wspólnego z nauczaniem Jezusa i Kościoła.

Są jednak inne rodzaje pośrednictwa, o których Biblia mówi. I to także wcale ich nie zabraniając. Wręcz przeciwnie. Biblia zaleca i nakazuje tego rodzaju pośrednictwo i ilustruje je na swych łamach. Wystarczy spojrzeć na kolejny werset cytowanego wyżej fragmentu Pierwszego Listu do Tymoteusza:

…ja zostałem ustanowiony głosicielem i apostołem - mówię prawdę, nie kłamię - nauczycielem pogan we wierze i prawdzie. (1 Tym 2,7b)

Jeżeli Paweł jest głosicielem wiary, apostołem i nauczycielem pogan, to czy nie jest on pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem? Oczywiście, że jest. Czy to jest sprzeczne ze stwierdzeniem, że jest tylko jeden pośrednik? Oczywiście, że nie. Pośrednictwo świętego Pawła jest bowiem zupełnie inne, niż Jezusa. Taki pośrednik jak Jezus, jak to wcześniej wyjaśniłem, jest tylko jeden.

Inny rodzaj pośrednictwa, to modlitwa wstawiennicza. Parę przykładów z Biblii, nakazujących takie praktyki:

Starajcie się o pomyślność kraju, do którego was zesłałem. Módlcie się do Pana za niego, bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność. (Jr 29,7)

Módlcie się o zdrowie Nabuchodonozora, króla babilońskiego, i o zdrowie Baltazara, syna jego, aby były ich dni jak dni nieba na ziemi. (Ba 1:11)

A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują. (Mt 5,44)

błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. (Łk 6,28)

Bracia, módlcie się także i za nas! (1 Tes 5,25)

Z Księgi Hioba wiemy, że modlitwa wstawiennicza może zmienić Boże wyroki:

Skoro Pan te słowa powiedział do Hioba, przemówił i do Elifaza z Temanu: Zapłonąłem gniewem na ciebie i na dwóch przyjaciół twoich, bo nie mówiliście o Mnie prawdy, jak sługa mój, Hiob. Weźcie teraz siedem młodych cielców i siedem baranów, idźcie do sługi mego, Hioba, i złóżcie ofiarę całopalną za siebie. Mój sługa, Hiob, będzie się za was modlił. Ze względu na niego nic złego wam nie zrobię, choć nie mówiliście prawdy o Mnie, jak sługa mój, Hiob. Poszli więc, Elifaz z Temanu, Bildad z Szuach i Sofar z Naamy. Uczynili, jak mówił im Pan, a Pan miał wzgląd na Hioba. I Pan przywrócił Hioba do dawnego stanu, gdyż modlił się on za swych przyjaciół. Pan oddał mu całą majętność w dwójnasób. (Hi 42,7-10)

Widać tu wyraźnie i nakaz dla Hioba, by się modlił za przyjaciół i to, że Bóg wysłuchuje modlitwę Hioba i nawet to, że nie tylko nie karze przyjaciół Hioba dzięki jego modlitwom, ale go nagradza za to, że się za nich modlił. Hiob był tu więc pośrednikiem, orędownikiem między Bogiem, a jego przyjaciółmi.

Innym przykładem pośrednika jest Mojżesz. Trudno nawet podawać tu przykłady jego orędowania za ludem, tak wiele jest ich w Księdze Wyjścia. Podam tylko jeden przykład:

Mojżesz jednak zaczął usilnie błagać Pana, Boga swego, i mówić: Dlaczego, Panie, płonie gniew Twój przeciw ludowi Twemu, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej wielką mocą i silną ręką? Czemu to mają mówić Egipcjanie: W złym zamiarze wyprowadził ich, chcąc ich wygubić w górach i wygładzić z powierzchni ziemi? Odwróć zapalczywość Twego gniewu i zaniechaj zła, jakie chcesz zesłać na Twój lud. Wspomnij na Abrahama, Izaaka i Izraela, Twoje sługi, którym przysiągłeś na samego siebie, mówiąc do nich: Uczynię potomstwo wasze tak liczne jak gwiazdy niebieskie, i całą ziemię, o której mówiłem, dam waszym potomkom, i posiądą ją na wieki. Wówczas to Pan zaniechał zła, jakie zamierzał zesłać na swój lud. (Wj 32, 11-14)

Abraham wstawiał się za Sodomą, targując się z Bogiem, bogacz z przypowieści o Łazarzu wstawiał się za swoimi braćmi, przykładów w Biblii są dziesiątki. A w Apokalipsie możemy przeczytać o pośrednictwie świętych i aniołów, zanoszących nasze modlitwy przed tron Pana:

A kiedy wziął księgę, czworo Zwierząt i dwudziestu czterech Starców upadło przed Barankiem, każdy mając harfę i złote czasze pełne kadzideł, którymi są modlitwy świętych. (Ap 5,8)

I przyszedł inny anioł, i stanął przy ołtarzu, mając złote naczynie na żar, i dano mu wiele kadzideł, aby dał je w ofierze jako modlitwy wszystkich świętych, na złoty ołtarz, który jest przed tronem. (Ap 8,3)

Do tego wszystkiego dochodzi unikalna rola Maryi. Tylko Ona jest Królową Matką, więc jej modlitwy, jej wstawiennictwo za nami ma unikalny ciężar gatunkowy. O tym jednak już pisałem, nie będę więc powtarzał. Jej rola pośredniczki ma jednak i jeszcze jeden wymiar: To Ona i tylko Ona została wybrana, aby dać życie ludzkiej naturze Jezusa. To Ona nosiła Go pod sercem przez dziewięć miesięcy. Stała się więc pośredniczką w przyjściu Jezusa na świat. Bez jej pośrednictwa pośrednictwo Jezusa nie byłoby możliwe. Oczywiście, Bóg mógłby ustanowić inny plan dla naszego zbawienia. Ale nie wiemy, czy by to zrobił. Nie wiemy, jaki mógłby być ten inny plan. Ten, który miał miejsce zapewne był doskonały i dobrze się stało, że mógł się spełnić. Ale aby tak było, potrzebna była zgoda Maryi, potrzebne było jej pośrednictwo. Zasługuje więc Ona w pełni na tytuł, jakim obdarzył Ją Kościół i nie ma tu żadnej sprzeczności z nauką świętego Pawła z Listu do Tymoteusza.

Monday, February 05, 2007

Święta Agata

Święta Agata żyła w III wieku w Katanii, na Sycylii. Pragnęła ona zachować swoje panieństwo i pozostać konsekrowaną dziewicą na chwałę Bożą. Prefekt Katanii, Kwincjan, miał jednak inne plany: Pragnął ją posiąść. Aby ją złamać, pojął ją i przekazał do domu publicznego. Jednak to nie zmieniło jej postanowień. Po miesiącu przebywania w tym miejscu pozostała dziewicą oddaną Bogu i modlitwie. Kwincjan wtrącił ją więc do więzienia. Była tam torturowana, między innymi obcięto jej piersi. Tak też jest ona często przedstawiana w ikonografii:



Po tym okrutnym akcie miała ona widzenie św. Piotra, za którego wstawiennictwem odzyskała zdrowie. Zapewne dzięki temu incydentowi z jej życia jest ona patronką kobiet cierpiących na choroby piersi. Święta Agata została zgładzona przez spalenie na rozżarzonych węglach. Niedługo po jej śmierci wybuchł wulkan Etna, a lawa zmierzająca w stronę Katanii, zmieniła kierunek i spłynęła obok miasta. Uznano to za cud spowodowany wstawiennictwem św. Agaty. Została ona patronką tego miasta, jest też orędowniczką broniącą nas przed pożarami. Podczas jej święta, które obchodzimy dzisiaj w Kościele Powszechnym, święcimy czasem sól i wodę, które spożywane w czasie burzy chronią nasze domostwa przed pożarem.

A ja postanowiłem napisać o Świętej Agacie, bo dzisiaj zapominamy często, że życie w czystości ma swoją cenę. Media, prasa, telewizja, filmy agresywnie propagują styl życia nie mający nic wspólnego z cnotą czystości. I nawet jak nikt dzisiaj nie pali dziewic na rozżarzonych węglach, to przygadywania, wyśmiewanie i ośmieszanie ich pali czasem nawet gorzej. Nie jest łatwo w dzisiejszych czasach zachowywać czystość. Ani dziewicom, ani kapłanom, ani ludziom pozostającym w związkach małżeńskich. Bo Bóg wymaga życia w czystości także od każdego z nas.

Gdzie są dzisiaj święte Agaty? Czy już ich nie ma? Ja myślę, że jest ich wiele. Ale to nie o nich piszą „pisma kobiece” i nie o nich mówią w audycjach telewizyjnych feministki. A szkoda. Bo to właśnie one, Agaty, są prawdziwymi feministkami. One właśnie wiedzą, jaką godność ma imię „kobieta” i nie sprzedają tego za bezcen, a może za złudzenia czegoś, co mylnie biorą za miłość. Wytrwajcie więc w tych waszych postanowieniach, a Ty, święta Agato, módl się za nami wszystkimi, bo bardzo potrzebujemy Twego wsparcia w dzisiejszym świecie.