Thursday, October 07, 2010

Ostatni wpis

Ponieważ publikuję swoje teksty w czterech innych miejscach, postanowiłem zakończyć pisanie na tej stronie na tematy wiary. Nie będę jej usuwał, zamykał, blokował, ale będę tu prowadził "bloga truckerskiego". Zapraszam na forum, do Salonu24 i na Frondę. Adresy, które tam prowadzą, to www.katolik.us , www.hiob.salon24.pl i www.fronda.pl/hiob/blog . A ponieważ takie adresy, jak te dwa ostatnie trudno może zapamiętać, to inne także powinny tam zaprowadzić: www.hiob.us na Frondę, a www.jaskiernia.com do Salonu24. Natomiast adres www.jaskiernia.org zaprowadzi na stronę ze spisem treści nowych postów i z namiarami na moją osobę, a adres www.polon.us tu, gdzie jesteśmy.

Pozdrawiam serdecznie, zapewniam o modlitwie, jeszcze raz dziękuję i zapraszam na forum i blogi.

Monday, March 08, 2010

Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie.

Kazania powinno się pisać przed, nie po fakcie, a truizmów nie powinno się głosić wcale. Co powiedziawszy, poniżej popełnię jedno i drugie. Jednak nie mogę się powstrzymać, bo po pierwsze to, co dla jednego jest truizmem, dla drugiego wcale takie oczywiste i banalne nie jest, a po drugie dobre kazanie jest aktualne w każdy dzień. Nie tylko w trzecią niedzielę Wielkiego Postu. Nie wspominając już o tym, że za trzy lata będzie można je ponownie opowiedzieć.

Przypomnę zatem Ewangelię z wczorajszej Niedzieli:

W tym czasie przyszli niektórzy i donieśli Mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar. Jezus im odpowiedział: Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie. (Łk 13,1-5)

Oczywiście nikt nie wie dokładnie do jakich to wydarzeń odwołuje się Pan Jezus. To były „newsy” dwa tysiące lat temu, już dawno nieaktualne. Ale my możemy je sobie zamienić na nasze aktualne wydarzenia. Jedenasty września w Nowym Jorku, huragan Katrina w Nowym Orleanie, trzęsienie ziemi w Haiti… Każdy sobie coś wybierze. Nie brakuje opinii, że to była kara Boża. Wiadomo – takich grzeszników, jak Nowojorczycy, mieszkańcy Nowego Orleanu, czy Haitańczycy nigdzie nie ma. Sami sobie napytali biedy. Po prostu - należało im się.

O czyżby? Nie ma? Kara Boża? A może byśmy tak spojrzeli do lustra? Co tam opowiadał Jezus? „Albo myślicie, że owych tysiące, na których zwaliła się wieża w Nowym Jorku i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni ludzie? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie.”

Trochę parafrazuję, ale przecież wiadomo, że przesłanie Biblii jest ponadczasowe. To także do nas Jezus mówi. Nie zapominajmy też, że mówi on głównie o tym, co święty Jan w Apokalipsie nazywa „drugą śmiercią”:

A dla tchórzów, niewiernych, obmierzłych, zabójców, rozpustników, guślarzy, bałwochwalców i wszelakich kłamców: udział w jeziorze gorejącym ogniem i siarką. To jest śmierć druga. (Ap 21,8)

Być może nie zawali się nam nic na głowę. Być może nie zasnę za kierownicą i nie wjadę rozpędzony w betonowy mur. Być może samolot, którym polecę do Polski w czerwcu, wyląduje miękko i bezpiecznie na krakowskich Balicach. Ale gdyby miało być inaczej, to to wcale nie będzie jeszcze tragedią. Śmierć pierwsza niczego nie kończy. Jeszcze raz Apokalipsa:

Przestań się lękać tego, co będziesz cierpiał. Oto diabeł ma niektórych spośród was wtrącić do więzienia, abyście próbie zostali poddani, a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni. Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów. Zwycięzcy śmierć druga na pewno nie wyrządzi szkody. (Ap 2, 10-11)

Błogosławiony i święty, kto ma udział w pierwszym zmartwychwstaniu: nad tymi nie ma władzy śmierć druga, lecz będą kapłanami Boga i Chrystusa i będą z Nim królować tysiąc lat. (Ap 20,6)

Prawdziwą tragedią jest śmierć naszej duszy, nie ciała. Wielu z nas jest chodzącymi trupami. Duchowi zombie. Często dbającymi o zdrowie fizyczne, czasem aż do przesady. Chełpiącymi się z naszej doskonałej formy, zapominamy, że jesteśmy trupami. A przecież reanimacja jest taka prosta! Każdy kapłan potrafi dokonać cudu przywrócenia do życia. Wystarczy go odwiedzić w konfesjonale. Jednak trzeba tę decyzję podjąć. Z wszystkimi jej konsekwencjami. Z uznaniem, że jesteśmy grzesznikami, z żalem za grzechy, za to, że obraziliśmy Boga. Nie zapominając postanowienia poprawy.

Jakże ważne i trzeźwiące są słowa przypowieści z drugiej części wczorajszej Ewangelii:

I opowiedział im następującą przypowieść: Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia? Lecz on mu odpowiedział: Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć. (Łk 13,6-9)

Alternatywa jest prosta: Albo wydamy owoce, albo zostaniemy wycięci. My. Ja. To nie są słowa, które nakazują nam poprawiać, nawracać i ulepszać nasze żony, mężów, dzieci, kolegów, biskupów, wirtualnych przyjaciół z Netu i w ogóle każdego, kogo spotkamy na swej drodze. To są słowa, które nakazują nam spojrzenie w siebie. Bo każdy z nas jest przede wszystkim odpowiedzialny za siebie i tylko siebie może kontrolować. I okres Wielkiego Postu, który właśnie zbliża się do półmetka jest do tego doskonałą okazją.

Friday, March 05, 2010

Jona? Kto to jest ten Jona?

Jak już wspominałem w poprzedniej notce, wszyscy wiemy, że Jezus jest nowym Adamem, nowym Mojżeszem, nowym „synem Dawida”, ale nie zawsze kojarzymy naszego Pana z „nowym Jonaszem”. Jonasz w ogóle nie jest chyba aż tak ważny w historii zbawienia, jak Adam, Noe, Abraham, Mojżesz, czy Dawid. Jakiś bliżej nieznany prorok, którego Bóg wysłał do wrogiego Izraelowi państwa, by tam głosił potrzebę nawrócenia. A jednak nasz Pan nie tylko go wspomina, ale też nazywa Szymona Piotra „synem Jony”.

Właśnie. Chciało by się, jak OTTO, zaśpiewać:„Jona? Kto to jest ten Jona”? To niestety jeden z wielu przykładów nieudolnego tłumaczenia, jakie znajdujemy w Tysiąclatce i chodzi tu w rzeczywistości o Jonasza. Biblia Warszawska tak tłumaczy ten fragment:

A Jezus odpowiadając, rzekł mu: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jonasza, bo nie ciało i krew objawiły ci to, lecz Ojciec mój, który jest w niebie.(Mt 16, 17 BW)



Podobnie Biblia Gdańska:


Tedy odpowiadając Jezus rzekł mu: Błogosławiony jesteś Szymonie, synu Jonaszowy! bo tego ciało i krew nie objawiły tobie, ale Ojciec mój, który jest w niebiesiech. (Mt 16, 17 BG)


Ale właśnie… kto to jest ten Jonasz? Dlaczego Jezus go wspomina? I czemu nazwał Szymona „synem Jonasza”, gdy z Ewangelii świętego Jana wiemy, że ojciec Szymona Piotra miał na imię Jan?

A gdy spożyli śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? Odpowiedział Mu: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham. Rzekł do niego: Paś baranki moje. (J 21, 15)


Czyżby Jezusowi się myliło? Nie sądzę. Sądzę, że nazwanie Piotra „synem Jonasza” ma znaczenie symboliczne i postaram się je tu wyjaśnić.

Na samym początku Księgi Jonasza mamy taki opis:

Pan skierował do Jonasza, syna Amittaja, te słowa: Wstań, idź do Niniwy - wielkiego miasta - i upomnij ją, albowiem nieprawość jej dotarła przed moje oblicze. A Jonasz wstał, aby uciec do Tarszisz przed Panem. Zszedł do Jafy, znalazł okręt płynący do Tarszisz, uiścił należną opłatę i wsiadł na niego, by udać się nim do Tarszisz, daleko od Pana. Ale Pan zesłał na morze gwałtowny wiatr, i powstała wielka burza na morzu, tak że okrętowi groziło rozbicie. Przerazili się więc żeglarze i każdy wołał do swego bóstwa; rzucili w morze ładunek, który był na okręcie, by uczynić go lżejszym. Jonasz zaś zszedł w głąb wnętrza okrętu, położył się i twardo zasnął. Przystąpił więc do niego dowódca żeglarzy i rzekł mu: Dlaczego ty śpisz? Wstań, wołaj do Boga twego, może wspomni Bóg na nas i nie zginiemy. (Jon 1, 1-6)


Natomiast w Ewangelii świętego Marka mamy inny, zdumiewająco podobny opis burzy na morzu:

Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do nich: Przeprawmy się na drugą stronę. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: Milcz, ucisz się! Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary? (Mk 4, 35-40)


Jezus, jak Jonasz, śpi w najlepsze podczas potężnej burzy. Jezus, jak Jonasz, ucisza tę burzę po przebudzeniu. To podobieństwa, ale są także różnice. Jezus ucisza burzę swą mocą. Jest Bogiem, więc żywioły są mu posłuszne. Jonasz także w pewnym sensie ucisza burzę, ale nie swoją mocą, lecz przez zgodę na wyrzucenie go za burtę. W ten sposób podporządkowanie się woli bożej, choć chyba sam jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Przestaje uciekać przed Bogiem, choć na razie jeszcze nie jest gotowy do końca poddać się misji.

Jezus powiedział:

Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. (Mt 12, 39-42)


Dlaczego piszę o tym teraz? Jonasz, gdy przybył do Niniwy, zapowiedział, że Bóg zniszczy to miasto za czterdzieści dni:

Począł więc Jonasz iść przez miasto jeden dzień drogi i wołał, i głosił: Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona. I uwierzyli mieszkańcy Niniwy Bogu, ogłosili post i oblekli się w wory od największego do najmniejszego. Doszła ta sprawa do króla Niniwy. Wstał więc z tronu, zdjął z siebie płaszcz, oblókł się w wór i siadł na popiele. Z rozkazu króla i jego dostojników zarządzono i ogłoszono w Niniwie co następuje: Ludzie i zwierzęta, bydło i trzoda niech nic nie jedzą, niech się nie pasą i wody nie piją. Niech obloką się w wory - - niech żarliwie wołają do Boga! Niech każdy odwróci się od swojego złego postępowania i od nieprawości, którą [popełnia] swoimi rękami. Kto wie, może się odwróci i ulituje Bóg, odstąpi od zapalczywości swego gniewu, a nie zginiemy? Zobaczył Bóg czyny ich, że odwrócili się od swojego złego postępowania. I ulitował się Bóg nad niedolą, którą postanowił na nich sprowadzić, i nie zesłał jej. (Jon 3, 4-10)


Wielki Post tradycyjnie trwa czterdzieści dni. Czas naszego nawrócenia. Nie wiemy, co Bóg szykuje naszej ojczyźnie, ale wiemy, że poprzez nawrócenie się, poprzez nasze posty i wyrzeczenia, możemy zmienić losy świata. Nie przez wybory do parlamentu, nie przez działalność na zewnątrz, ale przez wewnętrzną odmianę. Zawsze tek było i zawsze tak będzie. Bo prawdziwe zniewolenie daje tylko grzech, a prawdziwą wolność daje wolne serce. Dlatego Jonasz nawoływał do nawrócenia i dlatego Jezus przez wszystkie lata swojego nauczania ani raz nie wspomniał o politycznej sytuacji swej ziemskiej ojczyzny. Wspomniał natomiast, że Jego (a zatem i nasze) Królestwo nie jest z tego świata.

Jezus nazywa Szymona „synem Jonasza” i nadaje mu imię Piotr. Skała, Kefas, Rocky. To ten sam kontekst, ta sama rozmowa:


Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. (Mt 16, 15-19)


Na tej Skale, którą jest Piotr, syn Jonasza, powstanie Kościół. Królestwo Boże na Ziemi. A Piotr będzie jego Namiestnikiem. Protestanci zarzucają nam czasem, że my to źle interpretujemy, bo to Jezus jest Skałą. Ale my wcale tego nie negujemy. To prawda, Jezus JEST skałą. Jednak, skoro On jest skałą i jest Bogiem, to czemu nie może ustanowić Skałą Szymona? Symbolika jest tu oczywista. Tylko dzięki Jezusowi Szymon może być Skałą, bo Szymon nie swoją mocą utrzymuje Kościół, ale mocą samego Jezusa.


I dlatego właśnie Jezus nazwał Szymona nie tylko Skałą, ale także synem Jonasza. Jezus jest bowiem prawdziwym Jonaszem, który potrafi panować nad wichrami i może spokojnie spać w czasie największych burz. Jezus, prawdziwy Jonasz, po zejściu do szeolu na trzy dni, zmartwychwstaje, by zwyciężyć śmierć i szatana.

A dlaczego Jezus powiedział „trzy dni i trzy noce”? Czy to nie jest jakaś sprzeczność z nauką Kościoła, że Jezus został pochowany w piątek przed wieczorem, a o świcie w niedzielę zmartwychwstał? Gdzie tu „trzy dni i trzy noce”? To „po naszemu” zaledwie półtora dnia?

Po naszemu może, ale Biblia nie jest pisana „po naszemu”. Żydzi tak właśnie liczyli czas. Król wybrany pod koniec roku, po miesiącu był królem już dwa lata. Ktoś, kto ruszył w drogę przed zmrokiem, przed świtem był w drodze „dwa dni i dwie noce”. „Dzień i noc” to nie okres dwudziestu czterech godzin, ale po prostu kolejny dzień, nawet, jeżeli ten dzień się dopiero zaczął. Zatem nie ma żadnej sprzeczności między zapowiedzią Jezusa, że „Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi”, a faktem, że Jezusa złożono do grobu w piątek przed zachodem słońca, a o świcie w Niedzielę zmartwychwstał.

Jonasz, tak jak Adam, Mojżesz, Eliasz, Salomon i wiele innych postaci ze Starego Testamentu jest archetypem Jezusa. Zatem Jezus jest „prawdziwym Jonaszem”, a Szymon Piotr jest Jego synem. Dlatego Kościół zbudowany na Skale przetrwa każdą burzę:

Pokażę wam, do kogo podobny jest każdy, kto przychodzi do Mnie, słucha słów moich i wypełnia je. Podobny jest do człowieka, który buduje dom: wkopał się głęboko i fundament założył na skale. Gdy przyszła powódź, potok wezbrany uderzył w ten dom, ale nie zdołał go naruszyć, ponieważ był dobrze zbudowany. (Łk 6, 47-48)

PS. Kilka zdjęć z mojej pielgrzymki do Ziemi Świętej w ubiegłym roku. Cezarea Filipowa, czyli dzisiejszy Banias. To tutaj miały miejsce wydarzenia opisane w 16. rozdziale Ewangelii Mateusza. Strumyk wypływający spod tej skały to jedno ze źródeł Jordanu. Bardzo ciekawie brzmi 47. rozdział Księgi Ezechiela w tym kontekście. ( Następnie zaprowadził mnie z powrotem przed wejście do świątyni, a oto wypływała woda spod progu świątyni w kierunku wschodnim, ponieważ przednia strona świątyni była skierowana ku wschodowi; a woda płynęła spod prawej strony świątyni na południe od ołtarza… )

Image  Hosted by PicturePush – Photo Sharing Image Hosted by  PicturePush – Photo Sharing

Patrząc na Jezioro Genezareth, szczególnie o świcie, trudno uwierzyć, że czasem rzeczywiście przypomina ono wzburzony ocean. Zresztą w czasach Jezusa było ono większe, dziś w Palestynie zaczyna brakować wody i rzeka Jordan nie dopływa już nawet do Morza Martwego. Ginie gdzieś w piaskach pustyni.



Image Hosted by PicturePush - Photo Sharing Image Hosted by PicturePush - Photo Sharing Image Hosted by PicturePush - Photo Sharing Image Hosted by PicturePush - Photo Sharing

Łódź z polską flagą to tylko atrakcja dla turystów. Łódź Piotra, na której spał Jezus była znacznie mniejsza. Niedawno udało się odkryć w nadbrzeżnych mułach jedną z takich łodzi, mających około dwóch tysięcy lat. Znając poczucie humoru naszego Boga jest całkiem możliwe, że jest to ta sama łódź, na której Jezus, jak Jonasz, spał w czasie największej burzy.



Image Hosted by PicturePush - Photo Sharing Image Hosted by PicturePush - Photo Sharing Image Hosted by PicturePush - Photo Sharing Image Hosted by PicturePush - Photo Sharing

Thursday, March 04, 2010

Księga Jonasza

Wszyscy wiemy, że Jezus jest nowym Adamem, nowym Mojżeszem, nowym „synem Dawida”, ale nie zawsze kojarzymy naszego Pana z „nowym Jonaszem”. Tymczasem chyba powinniśmy. zatem, pozwólcie, że trochę przypomnę tę postać.

Parę lat temu słuchałem w Radiu Józef audycji „Prawie wszystko o Biblii” z udziałem pani profesor Świderkówny na temat Księgi Jonasza. Napisałem o tym i poniżej jest ten tekst, nieznacznie poprawiony:



"Pani profesor jest historykiem sztuki. Napisała bardzo popularne książki „Rozmowy o Biblii”, „Rozmowy o Biblii- ciąg dalszy” i parę innych. Czytałem niektóre z nich przed wielu laty i niewątpliwie miały one jakiś wpływ na moją fascynację Biblią. Jednak słuchając tej audycji, która była poświęcona księdze Jonasza, nie we wszystkim się z panią profesor zgadzałem. Biblia bowiem zawsze jest nieomylna, ale pani profesor niekoniecznie.

Oczywiście mógłby ktoś powiedzieć, że ja tu jestem na z góry straconej pozycji, bo nie jestem profesorem, historykiem, czy teologiem. Ale tym się wcale nie przejmuję. W końcu swoją wiedzę zdobywam czytając, i to czytając autorów nie mniej wykształconych i mądrych od pani profesor. I jeżeli autorytety się nie zgadzają ze sobą, to znaczy, że niektórzy z nich muszą się mylić. Zresztą niedawno nie zgadzałem się z księdzem profesorem Michałem Hellerem. którego darzę wielkim szacunkiem, którego wiedza przewyższa moją o kilka rzędów wielkości i od którego wiele się uczę, ale jeżeli chodzi o pewien konkretny pogląd, uważam, że się on myli. Nie przypuszczam także, aby zarówno pani profesor Świderkówna, jak i pan profesor Heller przejęli się tym, że się nie zgadzam z nimi. Choćby dlatego, że zapewne nigdy się o tym rozdźwięku między nami nie dowiedzą ;-) . (Przypomnę, że pisałem te słowa kilka lat temu, gdy pani profesor żyła jeszcze). Pozwólcie więc, że bez dalszej zwłoki postaram się przedstawić swoje poglądy.

Wszyscy znamy, lepiej lub gorzej, historię proroka Jonasza. Bóg wysyła go do wielkiego miasta Niniwy, aby ostrzegł jej mieszkańców, że gdy się nie nawrócą, zostaną ukarani. I tu jest nasza "kość niezgody" z panią profesor. Otóż twierdziła ona w audycji której słuchałem, że Niniwa jest zupełnie fikcyjnym, symbolicznym miejscem. W czasach, gdy Księga Jonasza została zredagowana, Asyria i jej stolica, Niniwa, nie istniały już, a więc autor tej księgi musiał mieć na myśli znaczenie symboliczne. Niniwa symbolizowała tylko świat pogański, w znaczeniu znacznie szerszym, niż jedno królestwo Asyrii.

Ja uważam, ze aczkolwiek i takie znaczenie jest oczywiste, to znaczenie pierwotne jest dużo bardziej dosłowne. Być może Księga Jonasza została napisana w VI wieku przed Chrystusem, nie wiem. Nie ja jestem historykiem sztuki. Ale Księga Rodzaju także nie została napisana 200 tysięcy lat temu, czy nawet 6 tysięcy lat temu, a mówi o postaciach historycznych. To, że wszyscy pochodzimy od Adama jest dogmatem naszej wiary. Nie jego imię, nie ono jest tu istotne, ale jego osoba. Adam nie jest symbolem, ale konkretną osobą i do tego naszym autentycznym prapradziadkiem.

Wydaje mi się, że Jonasz jest jak najbardziej postacią historyczną i wydarzenia opisane w tej księdze są prawdziwą historią. Co więcej, jestem przekonany, że historia Jonasza wydarzyła się dużo wcześniej, niż ostateczne opracowanie redakcyjne Księgi Jonasza, jeżeli rzeczywiście nastąpiło ono dopiero w piątym wieku przed Chrystusem. Wynika to właśnie z samej jej treści: Skoro opisuje Niniwę jako Wielkie Miasto, to musi pisać o czasach, gdy miasto to istniało i było w wielkim rozkwicie. Fakt ten także tłumaczy zachowanie proroka.

Dlaczego Jonasz, jak tylko usłyszał polecenie Boga, natychmiast ruszył w drogę, ale w zupełnie przeciwnym kierunku? Kto może się sprzeciwiać Bogu? Bał się Asyryjczyków? Nie sądzę. Nie bardziej, niż Boga. Wiedział, że sprzeciw Bogu może przepłacić życiem i na okręcie sam poprosił, żeby go wyrzucono za burtę. Wolał zginąć, niż iść do Niniwy. Dlaczego?

Myślę, że dlatego, że był wielkim patriotą. On wiedział, jako prorok, ze Asyria zniszczy jego ojczyznę. Asyria dla Izraela była jak Prusy w XVIII wieku dla Polski, jak nazistowskie Niemcy w latach 30. ubiegłego wieku, jak Rosja Sowiecka. Tylko, że znacznie gorsza. To, że Bóg planował ją zniszczyć, w najmniejszym stopniu nie przejęło proroka. Gotów byłby na największe poświęcenia, aby tym Bogu pomoc. Bóg jednak planował użycia Asyrii do ukarania swego pierworodnego syna wśród narodów, Izraela. Sprawiedliwa kara nie ominęła i Asyrii, ale dopiero po tym, jak stała się narzędziem ukarania Izraela.

Dlatego to, gdy wreszcie Jonasz dociera do Niniwy, gdy mówi o potrzebie nawrócenia i Niniwianie się nawracają, jest taki zrozpaczony. Wręcz zły na Boga. Mówi:

Modlił się przeto do Pana i mówił: Proszę, Panie, czy nie to właśnie miałem na myśli, będąc jeszcze w moim kraju? Dlatego postanowiłem uciec do Tarszisz, bo wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą. Teraz Panie, zabierz, proszę, duszę moją ode mnie, albowiem lepsza dla mnie śmierć niż życie. (Jon 4,2-3)


Uratował swych wrogów, na zagładę swej ojczyzny. Ale Bóg wie lepiej, co jest dobre dla Izraela. Czasem kochający Ojciec musi ukarać swe dzieci. Tłumaczy Jonaszowi:


Rzekł Pan: Tobie żal krzewu, którego nie uprawiałeś i nie wyhodowałeś, który w nocy wyrósł i w nocy zginął. A czyż Ja nie powinienem mieć litości nad Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt? (Jon 4,10-11)


Niniwianie, Asyryjczycy, to także dzieci Boże. Każdy, kto się nawróci, uzyska zbawienie. To przesłanie ponadczasowe, uniwersalne Księgi Jonasza. Jonasz go nie rozumiał, bo myślał w kategoriach narodowych, zaściankowych. Myślał, że skoro Izrael jest wybranym dzieckiem Bożym, to tylko On uzyska zbawienie, a wszystkie inne narody zostaną potępione. Bóg uczy nas w tej księdze, że niczym jest wybranie, niczym przynależność do właściwej świątyni, do właściwego Kościoła, gdy nie ma w nas nawrócenia. Wiara, zbawienie, miłość to cos, co jest w naszych sercach, nie cos, do czego należymy. Czy to terytorialnie, czy narodowościowo, czy tez wyznaniowo.

I nie jest to wcale sprzeczne z tym, ze w czasach przed Chrystusem Judaizm był „prawdziwą religią”. Ani z tym, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Judeochrzescijaństwo jest jedyną prawdziwą religią, po ukazuje nam prawdziwego Boga. Objawia nam Go w niewykrzywiony sposób. Ale nie wystarczy być katolikiem, nie wystarczyło być Żydem przed 2000 laty, aby osiągnąć zbawienie. Św. Paweł uczy, że:


Nie ci bowiem, którzy przysłuchują się czytaniu Prawa, są sprawiedliwi wobec Boga, ale ci, którzy Prawo wypełniają, będą usprawiedliwieni. Bo gdy poganie, którzy Prawa nie mają, idąc za naturą, czynią to, co Prawo nakazuje, chociaż Prawa nie mają, sami dla siebie są Prawem. Wykazują oni, że treść Prawa wypisana jest w ich sercach, gdy jednocześnie ich sumienie staje jako świadek, a mianowicie ich myśli na przemian ich oskarżające lub uniewinniające. (Rz 2,13-15)


Każdy człowiek otrzymał wystarczającą ilość łask, aby uzyskać zbawienie. Nam, w Kościele Katolickim, jest po prostu łatwiej. Dzięki sakramentom, dzięki pełni objawienia, wiemy dokładnie, jak uzyskać zbawienie, Ale tez nie zapominajmy, że:


Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą. (Łk 12,47-48)


No a co z tą rybą? Czy to znaczy, że i w to musimy wierzyć? Nie. Nie musimy. Nie jest to dogmat wiary. Ale nie znaczy to wcale, że nie możemy w nią wierzyć. Co mi się nie podobało w naukach pani profesor Świderkówny, to autorytatywne oświadczenie, że jest to z pewnością symbol. Dla mnie nie jest to wcale takie pewne. Jeżeli Bóg mógł z niczego stworzyć świat, to z pewnością mógł podesłać wielką rybę, żeby dostarczyła Jonasza do wybrzeży Niniwy. Nie wiem, czemu miałoby to być dla Boga trudne.

Tym bardziej, że są znane przypadki uratowania rozbitków z okrętów wyciągniętych z wnętrzności różnych ryb, nawet po kilku dniach pobytu w takim dziwnym wiezieniu. Fundamentaliści, którzy do wielu wersetów Biblii podchodzą dosłownie ( z wyjątkiem 6. rozdziału Ewangelii Janowej, który to rozdział jest dla nich, w jakiś niewytłumaczalny sposób, totalnie symboliczny) bardzo często publikują podobne przykłady.

Gdy więc jest to możliwe w naturalnym świecie, tym bardziej jest możliwe dla Boga, który nie jest ograniczony naturalnymi prawami. Ja więc pozostanę przy swojej interpretacji i będę wierzył, że Jonasz nie tylko był postacią historyczną, ale także epizod z wielką rybą wydarzył się naprawdę.

Na koniec jeszcze raz anegdotka z życia sługi Bożego, arcybiskupa Fultona Sheena. Opowiadałem ją już zapewne kilka razy, ale powtórzę dzisiaj, bo jest na temat:


Fulton Sheen został pewnego razu zapytany przez pewną ateistkę:
–Pan chyba nie wierzy w te bzdury, które są w Biblii? Na przykład w tę historię o Jonaszu?
–Oczywiście, że wierzę. To Słowo Boże – odpowiedział.
–Jak w takim razie jest możliwe, żeby przeżył w brzuchu ryby trzy dni?
–Nie wiem. Ale zapytam go, jak go spotkam w niebie.
–O tak? A co się stanie, jak go tam nie będzie? -Ironicznie zapytała ta pani.
–To wtedy pani go zapyta. –odrzekł arcybiskup."


PS. To już cały mój stary wpis. Od tego czasu przeczytałem więcej o Jonaszu i poniżej kilka uzupełnień.

Jonasz. Piąty wśród "proroków mniejszych". Jego imię zwykle się tłumaczy jako "gołąb", lecz w świetle słów samego proroka, który narzeka w czwartym rozdziale, jest bardzo prawdopodobne, że imię to wywodzi się ze słowa Yanah, znaczącego "opłakiwać kogoś", "biadolić". Taką interpretację przedstawił święty Hieronim w "Komentarzach do Księgi Jonasza IV, 1".

Poza swą Księgą, Jonasz jest wspomniany tylko raz w Starym Testamencie, w 2 Krl 14,25:

To on przywrócił granice Izraela od Wejścia do Chamat aż do morza Araby - zgodnie ze słowem Pana, Boga Izraela, które wypowiedział przez sługę swego Jonasza, syna Amittaja, proroka pochodzącego z Gat-ha-Chefer.

Pewna antyczna tradycja, którą także wspomina święty Hieronim w prologu do swych komentarzy do Księgi Jonasza, a którą można znaleźć w pseudo-Epifaniuszu (De Vitis Prophetarum XVI, P.L., XLIII,407) Jonasz był zmarłym synem wdowy w Sarepcie, która nakarmiła ostatnią garścią mąki proroka Eliasza. Eliasz później przywrócił jej syna (a zatem, według tej tradycji, Jonasza) do życia. Możemy przeczytać o tym w 17. rozdziale 1 Księgi Królewskiej. Bardzo interesujący jest fakt, że Jezus niemal zapłacił życiem, gdy wspomniał o tym incydencie Żydom. (por. Łk 4,26)

Jeżeli chodzi o historyczność Księgi Jonasza, to tradycyjnie katolicy zawsze tak ją rozumieli. Że przedstawia historyczne wydarzenia. Zresztą nie tylko katolicy, Żydzi także. Z pośród znanych teologów tylko Simon i Jahn kategorycznie odrzucali historyczność Księgi Jonasza, ale ich akurat trudno nazwać ortodoksyjnymi katolikami.

A to kilka argumentów za historycznością wydarzeń opisanych w Księdze Jonasza. W tradycji żydowskiej w tekście Księgi Tobiasza w Septuagincie (XIV, 4) słowa Jonasza odnoszące się do zniszczenia Niniwy są zaakceptowane jako opisujące fakt. Te same słowa są także w jednym z aramejskich i jednym z hebrajskich manuskryptów. Apokryficzna Trzecia Księga Machabejska VI, 8 zamieszcza zbawienie Jonasza przez rybę jako jedno z cudownych wydarzeń Starego Testamentu, a żydowski historyk Józef Flawiusz w Starożytnościach Żydowskich IX, 2 jednoznacznie uznaje tę historię za faktycznie zaistniałą.

Jednak dużo większą wagę ma świadectwo Pana Jezusa. On sam, przepowiadając swą śmierć i zmartwychwstanie, mówi o "znaku Jonasza". Jeżeli więc historia Jonasza byłaby tylko jakimś wymysłem, mitem, bajką - to jaką wagę miałyby słowa naszego Pana? Że to, czego On dokona, to będzie zaledwie coś większego od mitu? Od wymyślonej historyjki? Jedynie wtedy, gdy historia Jonasza była prawdziwym cudem, prawdziwym wydarzeniem, słowa Jezusa mają wagę. Zapowiadają bowiem, że On dokona czegoś rzeczywiście wielkiego, wspanialszego, niż to, co się wydarzyło Jonaszowi.

Patrząc na cały kontekst wypowiedzi Jezusa widzimy, że wspomina on także o "królowej z południa" i o Salomonie:

Lecz On im odpowiedział: Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw temu plemieniu i potępi je; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. (Mt 12, 39-42)


Nikt nie neguje tego, że Salomon i królowa Saby to były postaci historyczne. Widać, że sam Jezus tak samo traktuje ich historię, jak historię Jonasza. dlaczego więc mielibyśmy uznawać historię Jonasza za mit? Za bajkę?

Niektórzy przypominają fakt, że w Księdze Jonasza nie jest podane imię władcy Niniwy, co miałoby sugerować, że to jest zmyślona historia. Ale przecież Biblia nie podaje nam także imienia faraona w czasach Mojżesza. Czy to znaczy, że tamta historia nie ma żadnych historycznych podstaw? Bzdura. Exodus jest historycznym faktem i nikt o zdrowych zmysłach nie neguje tego faktu.

I jeszcze jedno. Tradycja żydowska i tradycja chrześcijańska przez wiele wieków uznawały, że autorem Księgi Jonasza był on sam i że powstała ona w ósmym wieku przed Chrystusem. Wielu współczesnych teologów i biblistów, podobnie jak pani profesor Świderkówna, uważa, że Księga ta powstała parę wieków później. Najczęściej podaje się piąty wiek przed Chrystusem.

Mnie osobiście jednak nie do końca przekonują te rewelacje, bo wydaje mi się, że większą wagę mają opinie ludzi żyjących kilka stuleci od tamtych wydarzeń, niż opinie ludzi badających to dwa tysiące lat później. I dopóki nie ma naprawdę mocnych argumentów za tym, by odrzucić prastarą tradycję, to nie powinniśmy tego zbyt pochopnie czynić. Dlaczego? Bo doświadczenie nas uczy, że bardzo często wiele nowinek tego typu to raczej kwestia mody, niż rzetelnej nauki i mija pokolenie, a wraz z nim mija moda na takie poglądy i okazuje się, że Ojcowie Kościoła jednak mieli rację.

To tyle o Księdze Jonasza, a o "nowym Jonaszu" i "synu Jonasza" postaram się napisać wkrótce.

Thursday, February 25, 2010

Chleb Ezechiela 2010

Pisałem przed rokiem o chlebie Ezechiela. Nie powtarzając zatem tego samego, co już było tu powiedziane, chciałem pochwalić się tegorocznym chlebkiem.

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

Post o chlebie i wodzie ma wiele zalet. Symbolika chleba jest niezwykle głęboka. Nasz Pan, "dobry jak chleb" jest Chlebem Żywym, który przyszedl na świat w Betlejem, mieście, którego nazwa, Bethlehem, oznacza "dom chleba". I choć jestem przekonany, że nawet czterdziestodniowy okres takiego postu nie daje żadnych ubocznych skutków, to wiem, że niektórzy dietetycy, czy lekarze, nie do końca zgodziliby się ze mną.

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

Ja co prawda jestem osłem, a osłu wystarczy trochę zielska. Gdy dostanie odrobinę zmielonego ziarna, jest najszczęśliwszym bydlęciem na świecie. Inne podobne do mnie barany także się tym zadowolą, ale niektórzy twierdzą, że człowiek jednak potrzebuje białka do przeżycia.

Moja żona, pielęgniarka, co prawda przekonała się sama, że posty są korzystne nie tylko dla zdrowia duszy, lecz mimo to czuje się spokojniejsza, gdy wie, że ja dostanę swoją porcję białka. I dlatego chleb ezechiela jest tu doskonałym rozwiązaniem. A zatem przepis, który już podawałem w ubiegłym roku:

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

1. Do połowy szklanki zakwasu żytniego (przepis na zakwas na stronie www.chleb.info.pl) dodać po trzy kopiate łyżki mąki pszennej, jęczmiennej, z prosa i orkiszu.

2. Wymieszać z letnią wodą, aż się zrobi ciasto o konsystencji takiej jak na naleśniki. Zostawić na 12 h.

3. Namoczyć także przez ok. 12 h soczewicę i groch. (My użyliśmy suszonego bobu bez skóry). Następnie zmielić w maszynce do mielenia mięsa.

4. Po dwunastu godzinach dodać do naszego zaczynu trzy kopiate łyżki pomieszanej, zmielonej soczewicy z grochem. Dodać płaską łyżkę stołową soli.

5. Dodać po trzy kopiate łyżki stołowe mąki jęczmiennej, z prosa i orkiszu. Wyrabiać ciasto, dodając tyle mąki pszennej, ile trzeba by się zrobiło ciasto o konsystencji „chlebowej” i zacznie odstawać od miski. Zostawić na 20 minut.

6. Sformułować bułeczki, zostawić do wyrośnięcia na 5 godzin (np. w zimnym piekarniku)

7. Piec w piekarniku w temperaturze 220 stopni C przez 20-25 minut. Jak się zaczną rumienić, wyjąć. Można przykryć wilgotną ściereczką, by skórka była miękka.

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

W tym roku mamy nieco odmienną wersję tego chleba. Wśród składników jest mąka pszenna i żytnia, orkisz, proso, mąka z bobu, kasza gryczana, owsianka, soczewica i fasola jasiek, sól i kminek do smaku. Zatem kasza gryczana i owsianka zastąpiły mąkę jęczmienną i doszła rozmoczona i zmielona fasola jasiek. Reszta dokładnie jak w powyższym przepisie.

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

Chleb jest najsmaczniejszy pięć minut po wyjęciu z piekarnika. Ale tak już zwykle bywa z chlebem. W kolejnych dniach nie jest to już taka delicja, ale też ma to być chleb postny, a nie przysmak mający zaspakajać najbardziej wyrafinowane podniebienia. Jednak chleb jest bardzo sycący, dający siłę, a równocześnie niskokaloryczny. Takie bułeczki, jak na zdjęciach, mają średnio około 50 kcal, a po zjedzeniu trzech, czy czterech, człowiek naprawdę czuje się syty.

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

Zatem zapraszam wszystkich do wypróbowania przepisu i… może do spróbowania postu o chlebie i wodzie przynajmniej w piątki Wielkiego Postu? Modlitwą i postem można wyrzucić wiele złych duchów…

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

Smacznego.

Zakaz aborcji dzialaniem represyjnym ze strony rządu? Nie tak szybko.

North Carolina Department of Public Instruction (NCDPI) to agencja rządowa zajmująca się programem nauczania w szkołach publicznych w Północnej Karolinie. W czasie opracowywania zmian tych programów dla gimnazjalnego przedmiotu "social studies" (coś, co za "moich czasów" nazywało się w PRL-u "propedeutyka nauki o społeczeństwie"), wyszła propozycja, by decyzję Sądu Najwyższego USA w sprawie Roe vs. Wade, legalizującą aborcję, zacząć przedstawiać jako decyzję kończącą opresję kobiet przez rząd Stanów Zjednoczonych.

Dzieci uczyłyby się, że tak, jak czarnoskórzy mieszkańcy nie mieli prawa głosować, uczyć się w tych samych szkołach, czy nawet korzystać z tych samych toalet, że tak, jak kobiety nie mogły brać udziały w czynnym i biernym życiu politycznym, tak samo nie miały prawa do aborcji. zatem prawo to miało być przedstawione jako tak podstawowe, jak np. prawo do udziału w wyborach i że dopiero Sąd Najwyższy w 1973. roku zakończył tę "jawną niesprawiedliwość".

Nasi biskupi, biskup Raleigh, Michael F. Burbidge i biskup Charlotte, Peter J. Jugis zorganizowali akcję informacyjno-protestacyjną na temat tych propozycji, w wyniku której do organizacji rządowej wpłynęło 1800 maili protestujących przeciwko propozycjom zmian programu. Na skutek tego odzewu wyborców, propozycję wycofano. (Artykuł w diecezjalnej gazecie, strona 4)

Biskupi Furbidge i Jugis napisali list, dziękując wszystkim za pomoc w usunięciu tej propozycji, która, gdyby została wcielona w życie, spowodowałaby, że wiele dzieci zaczęłoby spostrzegać opozycję wobec tej niesprawiedliwej decyzji Sądu Najwyższego jako coś moralnie złego, równego poparciu dla rasizmu.

A mnie "serce roście patrząc na te czasy". Mając takich biskupów, jak nasz Peter Jugis, młodych, ortodoksyjnych, nie bojących się dawać nam przykład, przewodzących nam, jestem optymistą co do przyszłości Kościoła. Jestem przekonany, że aborcja wkrótce zacznie być spostrzegana nie przez pryzmat rzekomych praw kobiet do zabijania swego płodu, ale przez pryzmat prawa każdego dziecka do życia. I wszyscy zrozumieją, że prawdziwymi oprawcami nie są ci, którzy zabraniają zabijać niewinne dzieci, ale ci, którzy się tego okropnego czynu dopuszczają.

Przykład ten pokazuje także, że zawsze warto walczyć, nawet, gdy jest nas niewielu. Katolicy są tu, w samym sercu "Bible Belt" nieliczną mniejszością, stanowiącą niewiele ponad 4% z niemal 10 milionów rezydentów tego stanu. W moim mieście, Charlotte, jest 800 kościołów, ale tylko 2% z nich, to kościoły katolickie. Fakt, że niektóre trudno nazwać małymi, nasza parafia ma 8 tysięcy rodzin, ale w metropolii liczącej kilka milionów mieszkańców, to ciągle jest marginalna grupa. Co więcej, katolicy mają swój własny system szkół i wielu z nas nie posyła naszych dzieci do szkół publicznych.

Mimo to akcja biskupów odniosła sukces. Myślę, że głównie dlatego, że poza paroma ideologami, którzy chcieli przeforsować swe chore pomysły do programu nauczania, tak naprawdę niewiele ludzi nawet w departamencie szkolnictwa wierzyło w te bzdury. Gdy więc ich skrzynki pocztowe zostały zalane protestami od rodziców, szybko ukręcili sprawie łeb. Jednak gdyby nie zaradzono temu złu w zarodku, to kto wie co by się stało. Może za kilkanaście lat rzeczywiście wszyscy byliby przekonani, że aborcja jest jakimś podstawowym prawem, a jej zakaz dowodem na represjonowanie kobiet przez niesprawiedliwy rząd. Dzięki naszym biskupom, którzy na czas dostrzegli niebezpieczeństwo, udało się temu zapobiec.

I na koniec jeszcze parę słów na temat mojego biskupa, Petera Jugisa. Poznałem go gdy był jeszcze młodym księdzem, zaraz po seminarium. Prawdę mówiąc, młody to on jest nadal, to mój rocznik, 1957. :-D Gdy kilkanaście lat temu w parafii św. Johna Neumanna brakowało księdza, księża "katedralni" tymczasowo odprawiali tam Msze i kiedyś ksiądz Peter właśnie tam poświęcił moją nową ciężarówkę. Od tego czasu mnie pamięta, gdy się czasem gdzieś spotykamy.

On sam urodził się w Charlotte, ukończył tu studia, na UNCC, gdzie studiuje także moja córeczka, następnie kształcił się w Rzymie (w Rzymie też uzyskał święcenia kapłańskie z rąk Jana Pawła Wielkiego) i jest doktorem prawa kanonicznego. Biskupem został mianowany także przez JP Wielkiego w roku 2003.

A ja ostatni raz osobiście spotkałem go przypadkowo, pewnie coś z rok temu, pod kliniką aborcyjną w Charlotte. Była właśnie jedna z akcji "40 dni modlitw dla życia" i stałem z innymi na chodniku, z różańcem w ręku, gdy nagle zajechał mocno podniszczony już Buick z naszym biskupem za kierownicą i on sam także zjawił się, by się pomodlić w intencji zakończenia aborcji w Stanach. Bez mediów, bez rozgłosu i bez eskorty. Z potrzeby serca. Porozmawiał z nami, pobłogosławił mi w intencji sukcesu udostępnienia Biblii audio w Internecie i po spędzeniu na modlitwie godziny pod kliniką, odjechał do swoich obowiązków.

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush

Takiego mamy biskupa i taki właśnie jest Kościół Katolicki. Tylko, że takich biskupów, w małych diecezjach, na końcu świata, nikt nie dostrzega. Ale to oni tworzą większość w Kościele, oni są tą prawdziwą tkanką Kościoła. Oni mają wpływ na to, co w Kościele się dzieje. Nikt nie zna ich nazwisk, nikt o nich nie pisze, nikt z nimi nie przeprowadza wywiadów. Nie są kandydatami do kardynalskich kapeluszy, nie będą brani pod uwagę w następnym konklawe, ale to są nasi apostołowie. Nasi duchowi ojcowie i cieszę się niezmiernie, że właśnie biskup Peter Jugis jest moim pasterzem. Bogu niech będą za to dzięki.

Thursday, February 18, 2010

Świadectwa

Jedną z moich ulubinych audycji w radiu i TV EWTN jest program "The Journey Home". Gospodarzem programu jest Marcus Grodi, były pastor i kolega Scotta Hahna z protestanckiego seminarium duchownego, a gośćmi programu są konwertyci na katolicyzm, opowiadający o swojej drodze do Kościoła.

O ile wiem, także TV Trwam nadawała jakiś czas te programy. Nie jestem pewien, czy robi to nadal i nie o tym chciałem pisać. Chciałem tylko zwrócić uwagę na wielką moc tego typu świadectw.

Każdy z nas w jakiś sposób doświadczył Boga. Każdy z nas ma coś do opowiedzenia. I te świadectwa mają olbrzymią siłę. Kilka z nich znajduje się na "Frondzie" Polecam je każdemu, każdy powinien je przeczytać:


http://fronda.pl/marek_blaszkowski/blog/o_zlych_snach_moje_zycie

http://www.fronda.pl/pawel888/blog/moje_z_nim_spotkanie

http://www.fronda.pl/pawel888/blog/o_ojcostwie

http://fronda.pl/extol/blog/ku_chwale_boga_ojca

http://www.fronda.pl/fronda_pl_sorkovitz/blog/swiadectwo


A ja, na swoim forum także postanowiłem wydzielić osobny dział zatytułowany "ŚWIADECTWA", by te, z którymi się ktoś ze mną podzielił, tam zamieszczać.

Stąd moja prośba do każdego z Was. Jeżeli byś mógł, jeżeli byś mogła, opowiedz o swoim spotkaniu z Bogiem Opowiedz o swojej drodze do Niego. O tym jak On w Twoim życiu potężnie zadziałał. I nic nie szkodzi, jeżeli nasze przeżycia nie są tak dramatyczne, jak np. Darka, którego świadectwo jest na moim forum. Zapewne to lepiej, bo obawiam się, że ja bym nie potrafił tak, jak on. Moja wiara nie jest aż taka wielka. Jednak każde świadectwo jest potrzebne i każde umacnia braci.

Zatem, jeżeli się zgodzisz, opowiedz o sobie, a ja zamieszczę to świadectwo u siebie. Może być podpisane tylko pseudonimem, możesz napisać swe prawdziwe imię. Nie to jest ważne. Ważne, by Twoje przeżycia były autentyczne. Gorąco z góry za wszystkie świadectwa dziękuję.

PS. Linki do mojego GG i do maila są obok.


Tuesday, February 16, 2010

40 dni

Wielki Post podobno trwa 40 dni. Nie wiem. Co prawda chodziłem do klasy Mat-Fiz i na maturze zdawałem matematykę jako wybrany przedmiot, ale nigdy się nie mogę tych czterdziestu dni doliczyć.

Podobno nie liczy się niedziel i Triduum Paschalnego, ale to ciągle nie chce wyjść zbyt dobrze. W lutym mamy, bez niedziel, 10 dni Postu, a w marcu 27. to daje nam 37 dni. Zatem lepiej by było dodać Wielki Czwartek, Piątek i Sobotę, które wypadają w tym roku w pierwsze trzy dni kwietnia. Wtedy mamy dokładnie 40, od Środy Popielcowej do Wielkiej Soboty włącznie, minus wszystkie niedziele.

Niedziele są symbolem Zmartwychwstania, "małymi Wielkanocami". Nic dziwnego, że po rosyjsku dzień ten nazywa się воскресенье. Воскресение to oczywiście Zmartwychwstanie, a różnica jednej literki między tymi wyrazami nie zmienia w niczym faktu, że to na cześć Zmartwychwstałego Jezusa Dzień Pański tak został tam nazwany.

Swoją drogą zawsze mnie zdumiewało, czemu Wielki Językoznawca, Иосиф Виссарионович Джугашвили, znany nam jako Stalin, a potem jego następcy (czy przed nim jego Wielki Poprzednik) przeoczyli ten drobiazg? Zmieniali nazwy miast, zmieniali bieg rzek, a w niedzielę czcili, przynajmniej w nazwie dnia, Zmartwychwstanie Pańskie? Jak tak było można nie dopilnować?

Mówiąc o języku rosyjskim i o "czterdziestce", to zawsze mnie zastanawiał ten сорок. Wszystkie liczby były jak u nas, po ludzku… десять, двадцать, тридцать… a tu nagle sorok. A potem znowu normalnie: пятьдесят, шестьдесят, семьдесят …jak przykazał dobry Bóg.

Kiedyś usłyszałem w radiu, lub gdzieś przeczytałem, że "czterdzieści" w niektórych semickich językach znaczy "dużo". Stąd ten "Ali Baba i czterdziestu rozbójników". Nikt tak naprawdę ich nie liczył, ale było ich mnóstwo… Znaczy: czterdzieści.

W Biblii mamy wiele przykładów czterdziestodniowych okresów. Czterdzieści to dla Izraelitów "pokolenie", czy też generacja. Tyle lat wędrowali po pustyni, bo pokolenie pamiętające życie niewolnika, życie w Egipcie nie nadawało się do życia w wolności. Zresztą widać to wyraźnie w dzisiejszej Polsce. Dopiero połowa czasu minęła od upadku komuny i niewolnicy nadal trzymają się mocno, tęskniąc za pełnymi żołądkami, jakie mieli w "Egipcie" i stwarzając "neoEgipt".

Ale ja nie o polityce, ale o czterdziestce. Czterdzieści dni padał deszcz w czasie potopu, Mojżesz modlił się i pościł na Górze Synaj przez czterdzieści dni zanim otrzymał Kamienne Tablice, i zrobił to powtórnie, gdy je rozbił. Czterdzieści dni urągał Goliat Izraelitom, aż się doigrał, zgładzony przez Dawida. A Dawid potem był czterdzieści lat królem, tak, jak jego syn, Salomon. Czterdzieści dni szedł Eliasz mocą jednego posiłku, jaki otrzymał od anioła, by spotkać Pana na Górze Horeb i usłyszeć Go w "szmerze łagodnego powiewu". Prorok Ezechiel przez czterdzieści dni leżał na boku pokutując za grzechy Judy i czterdzieści dni pościli mieszkańcy Niniwy, nawróciwszy się po nawoływaniu Jonasza. A nasz Pan także pościł czterdzieści dni na pustyni, a po Zmartwychwstaniu pozostał z uczniami także czterdzieści dni.

To tylko kilka przykładów, znalazłoby się więcej. Nie wiem, czy mają te liczby tylko symboliczne znaczenie, czy są po prostu przypadkowe. Jednak ja nie wierzę w przypadki, zwłaszcza w Biblii.

Gdy piszę te słowa, w Polsce już po karnawale. Dochodzi trzecia w nocy, zaczął się Wielki Post. U mnie, tu, gdzie teraz jestem, w Salt Lake City, dopiero dochodzi 19. "Fat Tuesday", "Mardi Gras", ostatni dzień karnawału. Jutro zaczyna się kolejne 40 dni.

Pisałem jesienią o akcji "40 dni dla życia". "40 Days for Life". Akcji polegającej na 40-dniowych modlitwach i poście w intencji nienarodzonych dzieci. W intencji zakończenia skandalu, jakim była legalizacja mordowania nienarodzonych, niewinnych ludzkich istot w pełnym majestacie prawa. Nie będę powtarzał tu wszystkiego, każdy może przeczytać tamtą notkę. Wystarczy kliknąć TUTAJ. Ja tylko chciałbym prosić, by każdy, kto ma zamiar ofiarować coś Bogu w czasie tego Wielkiego Postu, pamiętał o nienarodzonych dzieciach. By także w tej intencji ofiarować swe posty i by za nimi prosiić w swych modlitwach.

Głęboko wierzę, że niedługo przyjdzie czas, gdy każdy z nas zobaczy, jak niemoralna, jak potworna jest aborcja. Nie tak dawno spora część, może nawet w pewnych okresach większość ludzi w Ameryce uważała, że człowiek ma prawo posiadać innego człowieka, jeżeli tylko ma on inny kolor skóry. Całkiem niedawno większość uważała, że ludzie ci nie mają prawa glosować, ani korzystać z tych samych toalet, co biali. Dziś – nie mieści się w głowie jak można było być takim ślepcem. Teraz ci sami ludzie, albo ich dzieci i wnuki, wybrali Murzyna na prezydenta. Zdumiewające.

Głęboko wierzę, że nasze dzieci i wnuki nie będą się mogły nadziwić, jak my mogliśmy być tacy ślepi, mordując w pełnym majestacie prawa ich braci i siostry. Ale by to się stało, musimy i my coś zrobić. Ofiarujmy zatem Bogu nasze drobne wyrzeczenia wielkopostne, by dał nam wszystkim łaskę zobaczenia prawdy i by aborcja stała się takim samym wstydliwym reliktem historii, jakim teraz jest niewolnictwo i rasizm.

God loves you.

Sunday, February 14, 2010

Dlaczego nie jestem kalwinistą?

Kalwin, w uproszczeniu, wierzył, że Bóg predestynuje każdego człowieka albo do zbawienia, albo do potępienia. Człowiek nie ma żadnego wpływu na to, gdzie skończy, wybór ten został zdeterminowany przez Boga. Takie przekonanie podzielają dzisiaj niektórzy protestanci. Nie wszyscy co prawda i nawet nie wszyscy kalwiniści, prezbiterianie, ale pewna ich część - tak.

Poglądy takie znane są jako „hyper Calvinism” i głoszą, że nakaz Biblii, by się nawrócić i uwierzyć nie dotyczy każdego człowieka. Głoszą, że Duch Święty sam wybiera, czy raczej powołuje niektóre osoby do nawrócenia, a inne – nie, predestynując je do wiecznego potępienia.

Oczywiście mając całe spektrum różnego rodzaju wierzeń, przekonań i doktryn wśród protestantów, jest bardzo trudno powiedzieć, że „protestanci wierzą w to”, albo „w tamto”. Każdy z nich, wydaje się, wierzy w co innego. Jednak jeden z naszych braci na blogowisku Frondy, OwenFan, pisał ostatnio sporo na temat predestynacji i, o ile rozumiem go dobrze, on właśnie wierzy, że niektórzy ludzie są predestynowani przez Boga do wiecznego potępienia.

Jedna z zasadniczych różnic między katolikami, a protestantami w rozumieniu natury Boga polega na tym, że według Kościoła Katolickiego Bóg jest przede wszystkim Ojcem, a według protestantów – sędzią. Oczywiście i my wierzymy, że jest On sędzią, a oni także wierzą w jakimś stopniu, że jest ojcem, ale chodzi mi o to, jak przede wszystkim rozumiemy Boga.

Usprawiedliwienie, według protestantów, to przede wszystkim deklaracja ze strony Boga. My pozostajemy „kupą gnoju”, jak to obrazowo określił Luter, pokrytą „prawością Jezusa, jak śniegiem”, ale w swej istocie jesteśmy totalnie zdeprawowani i nie zasługujemy na zbawienie. Bóg Ojciec jednak, patrząc na nas, widzi tylko swego Syna i Jego prawość i deklaruje nas usprawiedliwionymi.

Ekstremalny kalwinizm idzie tak daleko, że stwierdza, że Bóg sam decyduje, kto otrzyma łaskę usprawiedliwienia, a kto jej będzie pozbawiony. Bóg, jak jakiś potworny, okrutny dyktator, stwarza sobie marionetki, bezwolnych ludzi, z którymi w okrutny sposób zabawia się, jednych wysyłając do piekła, innym dając zbawienie. Dając je także całkowicie ze swej woli i bez możliwości odrzucenia tej łaski przez człowieka.

Takie stanowisko prowokuje do zadnia kilku pytań. Na przykład niejasne się staje dlaczego Bóg stal się człowiekiem? Dlaczego przez trzy lata nauczał nas jak żyć i jak osiągnąć życie wieczne? Dlaczego wreszcie zapłacił za nasze grzechy tak wielką cenę? Po co Krzyż i Zmartwychwstanie? Jeżeli Bóg wszystko robi sam, sam decyduje, sam stwarza jednych do zbawienia, innych do potępienia, po co cała ta „szopka” z nauką, z Męką Pańską, ze Zmartwychwstaniem? Przecież Bóg tego nie potrzebuje do niczego…

O ile piękniejsza jest nauka Kościoła o Bogu – kochającym Ojcu. Piękniejsza, bo prawdziwa, a prawda zawsze jest piękna. Bóg stworzył, na swój obraz i podobieństwo, swe dzieci. Podobieństwo nie wynika z fizycznych cech, bo żaden z nas nie wygląda tak, jak Bóg. Podobieństwo polega na tym, że mamy wolną wolę i możemy podejmować decyzje, możemy kochać, możemy generować nowe życie.

Bóg okazał się ryzykantem, ale miłość zawsze wiąże się z ryzykiem. Nie można kogoś złapać, związać, zamknąć w piwnicy, czy szopie i kazać mu pokochać. Postępując tak najwyżej sprowokujemy uczucie nienawiści. Prawdziwa miłość musi być wolna.

Bóg przecież nie musiał stwarzać inteligentnych, myślących „zwierząt”. Jemu nie brakuje naszego wymądrzania się, on nie potrzebuje naszych dziel sztuki, muzyki, nie uczy się od naukowców. On wszystko wie lepiej, On mógłby stworzyć sobie muzykę i inne dzieła sztuki nieporównywalnie wspanialsze, niż my to potrafimy zrobić.

Gdyby Bogu chodziło o „potakiwaczy”, to wystarczyłby Bogu mój piesek, który każdego dnia merda ogonem na chwałę Bożą. Nie mając zresztą innego wyboru, takiego go już Bóg stworzył. Mój piesek jest więc hiperkalwinistą. Ale ja?

Ja nie. Ja jestem człowiekiem. Ja mogę Boga pokochać, mogę Go odrzucić. Mogę iść wąską i krętą drogą, której On naucza, mogę iść szerokim gościńcem, na który zaprasza mnie świat. Ale wybór należy do mnie.

Oczywiście nauka Kalwina zawiera pewne elementy prawdy. Jak każda herezja. Prawdą jest, że wszystko jest łaską Boga. To On sam mnie powołuje, On mi daje możliwość wyboru, On mnie umacnia i On ten wybór akceptuje. Bez Niego nigdy bym sam do Nieba nie doskoczył. Nikt, żaden człowiek, sam siebie nie zbawi. Jednak nie jest prawdą, jakby niektórzy ludzie nie mieli nawet szans na zbawienie. Każdy człowiek otrzymuje wystarczająco wiele łask, by zbawienie osiągnąć.

Bóg nie jest tyranem, nie bawi się naszym kosztem. Bóg jest Miłością. Każdemu człowiekowi dał szansę, każdy może zbawienie osiągnąć. Dał też każdemu wolność, możliwość prawdziwego wyboru, bo prawdziwa Miłość tylko tak może. Co więcej, przez Krzyż nauczył nas, jak potworną rzeczą jest grzech. Jak wielka jest cena, za jego odkupienie.

Bóg pokazał także, że nie ma w nim hipokryzji. Stwarzając rzeczywistość moralną, w której błędne wybory powodują cierpienie i śmierć, sam stał się człowiekiem, by tego cierpienia doświadczyć. By je niejako uświęcić, nadać mu wartość. Byśmy my mogli nasze cierpienia Mu ofiarować, jednocząc się w Jego cierpieniu.

Bóg nie jest zatem ani bezwzględnym sędzią, ani tyranem, ale kochającym Ojcem. Nie przestawia nami jak gracz pionkami na szachownicy, ale wychowuje nas, uczy, a przede wszystkim kocha. Nie chce, byśmy w Jego Domu, w Niebie byli „kupą gnoju pokrytą śniegiem”, ale byśmy byli wewnętrznie odmienieni. Byśmy byli doskonali, jak On jest doskonały. A dla tych, którzy w momencie spotkania Pana nie osiągnęli jeszcze tego doskonałego stanu, choć zmarli w stanie łaski uświęcającej, Bóg przygotował czyściec. Miejsce, gdzie każdy z nas będzie mógł do tej doskonałości dojść. I to także jest znak wielkiej bożej miłości.

Saturday, February 13, 2010

W co wierzą młodzi Amerykanie?

Najpierw parę definicji. "Millennials" to Amerykanie mający dziś 18-29 lat. Poniższe statystyki dotyczą głównie tej generacji i pisząc "młodzi Amerykanie" mam właśnie ich na myśli. Następna generacja to "Generation X", mający dziś 30 – 44 lata. "Baby Boomers", wyż demograficzny, to moje pokolenie, 45-64 lata. A ludzie w wieku 65 i więcej lat, to "Greates Generation", Najwspanialsza Generacja.

Rycerze Kolumba wraz z Marist College Institute for Public Opinion przeprowadzili badania głównie wśród młodych katolików, "millennials", czyli osób w wieku 18-29 lat, pytając ich o sprawy związane głownie z wiarą i moralnością. Wyniki tych badań są często zaskakujące i na pewno zastanawiające.

41% wszystkich Amerykanów, niezależnie od wyznania, co najmniej raz w miesiącu uczestniczy w jakimś religijnym nabożeństwie. Wśród katolików nieznacznie mniej, 39%, ale wśród "Millenials" tylko 25%

W Boga wierzy 84% Amerykanów, 93% katolików i tylko 85% młodych katolików. Swoją drogą zastanawia mnie, jak można być katolikiem i nie wierzyć w Boga? Hmm… Ale pewnie na tym polegają tego typu badania. Przeprowadzający je po prostu zadają pytania. Najwyraźniej jest sporo ludzi uważających się za katolików, równocześnie nie wierzących w Boga.

64% młodych ludzi uważa, że moralność jest relatywna, że nie ma definitywnego, obiektywnego "dobra" i "zła" dla każdego. To około 10% więcej, niż Gen X, 12% więcej, niż Greatest Generation. Średnia dla całej populacji, to 56% Dla katolików wygląda to jeszcze gorzej. 63% wszystkich, 82% młodych katolików uważa, że moralność zależy od okoliczności, że jest wielkością relatywną. Wśród praktykujących katolików jest trochę lepiej, ale ciągle daleko od ideału: 46% spośród nich uważa, że nie ma obiektywnie zdefiniowanej moralności.

20% młodych Amerykanów i 21% młodych katolików uważa, że nie ma nic niemoralnego w aborcji, 58% i 66% katolików, że jest, a 23% młodych i 13% młodych katolików, że to w ogóle nie ma nic wspólnego z moralnością. Jeśli chodzi o "małżeństwa" homoseksualne, liczby te odpowiednio wynoszą (w nawiasie dane dla katolików) OK: 28% (35%), niemoralne: 47% (37%) i "moralności to nie dotyczy": 25% (28%). Rozwody: 29% (24%), 35% (35%) i 36% (41%); seks między niezamężną kobietą i nieżonatym mężczyzną: 35% (38%), 33% (20%) i 32% (42%).

Gdy chodzi o tolerancję dla "małżeństw" homoseksualnych i o seks pozamałżeński, młodzi katolicy są bardziej tolerancyjni, niż młodzi w ogóle. Jedynie w kwestii aborcji i rozwodów wygląda to nieznacznie lepiej. Ciągle jednak niezwykle dużo, bo dwie trzecie, uważa je albo za moralne, albo, że sprawy te w ogóle nie podlegają moralnemu osądowi.

88% wśród młodych ludzi, w porównaniu do 81% w całej populacji uważa, że ludzie stosują inne standardy etyczne przy prowadzeniu biznesów, niż w życiu prywatnym. 34% młodych i 25 % wszystkich ludzi uważa, że właśnie tak być powinno. Ale gdy spojrzymy konkretnie na młodych katolików, to jest jeszcze gorzej. Procent ten rośnie do 50. Połowa młodych katolików uważa, że ludzie powinni mieć inne standardy moralne w pracy, a inne w domu. Dopiero gdy zapytamy o to praktykujących katolików, procent ten spada do 21.

Kolejne pytanie, podaję oryginał, bo nie wiem, jak to najlepiej przetłumaczyć: "Some people say they are spiritual but not religious. How true or not would you say that is of you?"

Mniej -więcej oznacza to: Niektórzy ludzie twierdzą, że są "uduchowieni", ale nie religijni. Jak prawdziwe jest to stwierdzenie w stosunku do ciebie? (Chodzi o to, że wielu ludzi nie uważa żadnej zorganizowanej religii za prawdziwą, ale sami siebie uważają za osoby wierzące. Mają życie duchowe, ale nie uznają zinstytucjonalizowanych religii.

23% Amerykanów, 25% młodych i 14% katolików uważa to za prawdziwe stwierdzenie, 40, 41 i 50% za "cokolwiek prawdziwe", a 37%, 33% i 36% za całkowicie fałszywe. Jednak jak to jest możliwe, że niemal dwie trzecie młodych katolików zgadza się całkowicie, lub częściowo z tym stwierdzeniem? Mam nadzieję, że po prostu nie zrozumieli pytania…

Jeśli chodzi o praktykujących katolików, to jest tu nieznacznie lepiej. Wśród nich 9% uważa, że stwierdzenie, że są "uduchowieni, ale nie religijni" jest prawdziwe, 36%, że trochę prawdy tam jest, a 55% za całkowicie fałszywe.

Mówiąc o relatywizmie… 54% Amerykanów twierdzi, że jest w porządku praktykowanie swojej i także jakiejś innej religii. Wśród młodych Amerykanów taki pogląd ma 50%, ale wśród młodych katolików aż 61%. To niemal dokładnie tyle samo, co wśród wszystkich amerykańskich katolików, spośród których 60% nie widzi nic złego w praktykowaniu więcej, niż jednej religii. Wśród praktykujących katolików liczba ta spada do 43%, ale i tak jest, dla mnie, zdumiewająco wysoka.

Nie wygląda to wszystko zbyt różowo. Nic dziwnego, że Benedykt XVI tyle mówi o relatywizmie i indyferentyzmie wśród wiernych. Powyższe badanie opinii publicznej pokazuje, jak wielki jest to problem.

Całość badań TUTAJ (Plik .pdf, 3,8 MB)

Thursday, February 11, 2010

Bądź mądrzejszy od Salomona.

Dzisiejsze czytanie ze Starego Testamentu:

Kiedy Salomon zestarzał się, żony zwróciły jego serce ku bogom obcym i wskutek tego serce jego nie pozostało tak szczere wobec Pana, Boga jego, jak serce jego ojca, Dawida. Zaczął bowiem czcić Asztartę, boginię Sydończyków, oraz Milkoma, ohydę Ammonitów. Salomon dopuścił się więc tego, co jest złe w oczach Pana, i nie okazał pełnego posłuszeństwa Panu, jak Dawid, jego ojciec. Salomon zbudował również posąg Kemoszowi, bożkowi moabskiemu, na górze na wschód od Jerozolimy, oraz Milkomowi, ohydzie Ammonitów. Tak samo uczynił wszystkim swoim żonom obcej narodowości, palącym kadzidła i składającym ofiary swoim bogom. Pan rozgniewał się więc na Salomona za to, że jego serce odwróciło się od Pana, Boga izraelskiego. Dwukrotnie mu się ukazał i zabraniał mu czcić obcych bogów, ale on nie zachował tego, co Pan mu nakazał. Wtedy Pan rzekł Salomonowi: Wobec tego, że tak postąpiłeś i nie zachowałeś mego przymierza oraz moich praw, które ci dałem, nieodwołalnie wyrwę ci królestwo i dam twojemu słudze. Choć nie uczynię tego za twego życia ze względu na twego ojca, Dawida, to wyrwę je z ręki twego syna. Jednak nie wyrwę całego królestwa. Dam twojemu synowi jedno pokolenie ze względu na Dawida, mego sługę, i ze względu na Jeruzalem, które wybrałem. (1 Krl 11,4-13)


Gdy go słuchałem, myślałem o tych wszystkich dyskusjach na forum i notkach blogerów o politycznej sytuacji Polski, o Unii Europejskiej, o tym, co musimy zrobić, by zbawić Polskę, przywrócić Jej niepodległość, czy też na kogo głosować w najbliższych wyborach. Tymczasem powyższe słowa Pisma Świętego dają nam całkiem jasną i dość zaskakującą odpowiedź na nasze dzisiejsze polityczne problemy.

Przypomnę, że Naród Wybrany, niemal tysiąc lat po Abrahamie i paręset lat po Wyjściu z Egiptu, stał się światowym mocarstwem. Przez militarne podboje króla Dawida i przez sojusze mądrego Salomona Izrael pod rządami tego ostatniego był prawdopodobnie największą potęgą polityczną i gospodarczą na całym ówczesnym świecie. Możemy to wnioskować między innymi z tego faktu, że Salomon miał 700 żon i trzysta „żon drugorzędnych”. Żony Salomona to były niemal z całą pewnością gwarantki dobrowolnych sojuszy państw i księstw z całego regionu, „żony drugorzędne” zapewne zakładniczkami, córkami wodzów podbitych terenów, lenników Salomona.

Plan Boga był doskonały. Izrael nie miał się izolować od wszystkich, ale miał, poprzez mądrość swego władcy, nauczyć wszystkie narody o prawdziwym Bogu. I na początku to działało calkiem dobrze, jak ilustruje to poniższy fragment Księgi Królewskiej:


Również i królowa Saby, usłyszawszy rozgłos mądrości Salomona, przybyła, aby przez rozstrząsanie trudnych zagadnień osobiście się o niej przekonać. Przyjechała więc do Jerozolimy ze świetnym orszakiem i wielbłądami, dźwigającymi wonności i bardzo dużo złota oraz drogocennych kamieni. Następnie przyszła do Salomona i odbyła z nim rozmowę o wszystkim, co ją nurtowało. Salomon zaś udzielił jej wyjaśnień we wszystkich zagadnieniach przez nią poruszonych. Nie było zagadnienia, nieznanego królowi, którego by jej nie wyjaśnił. Gdy królowa Saby ujrzała całą mądrość Salomona oraz pałac, który zbudował, jak również zaopatrzenie jego stołu w potrawy i napoje, i mieszkanie jego dworu, stanowiska usługujących jemu, jego szaty, jego podczaszych, jego całopalenia, które składał w świątyni Pańskiej, wówczas wpadła w zachwyt. Dlatego przemówiła do króla: Prawdziwa była wieść, którą usłyszałam w moim kraju o twoich dziełach i o twej mądrości. Jednak nie dowierzałam tym wieściom, dopóki sama nie przyjechałam i nie zobaczyłam na własne oczy, że nawet połowy mi nie powiedziano. Przewyższyłeś mądrością i powodzeniem wszelkie pogłoski, które usłyszałam. Szczęśliwe twoje żony, szczęśliwi twoi słudzy! Oni stale znajdują się przed twoim obliczem i wsłuchują się w twoją mądrość! Niech będzie błogosławiony Pan, Bóg twój, za to, że ciebie upodobał sobie, aby cię osadzić na tronie Izraela; z miłości, jaką żywi Pan względem Izraela, ustanowił ciebie królem dla wykonywania prawa i sprawiedliwości. (1 Krl 10, 1-9)


Oczywiście znamy resztę tej historii. Salomon odszedł pod koniec życia od prawdziwej wiary, pod wpływem żon zaczął budować miejsca święte pogańskim bożkom i boginkom i w konsekwencji tego Bóg odwrócił od niego swoje życzliwe spojrzenie. Izrael po śmierci Salomona się rozpadł na dwa królestwa i wkrótce, obydwa zostały całkowicie podbite. Jedno, Królestwo Judy, z Jerozolimą, odrodziło się w pewnym stopniu, ale Królestwo Izraela, czyli dziesięć zbuntowanych pokoleń, przepadło na zawsze. Dziś pozostało po nich trochę zdegenerowanych Samarytan, a o reszcie wszelki słuch zaginął.

Mamy wiele przykładów w historii, gdzie to sam Bóg wygrywał bitwy i wojny. Przykładów w Biblii jest wiele, ale i poza Biblią ich nie brakuje. Bitwa pod Lepanto w 1571 roku, czy Cud nad Wisłą to tylko dwa z nich. Pokazują one, że nie jest takie istotne ile się ma żołnierzy, statków, armat, czy koni. Ważne jest, czy Bóg jest po naszej stronie. Różaniec, modlitwa – nie są czymś nieistotnym, drugorzędnym. Jest to rzecz podstawowa. Także z militarnego punktu widzenia.

Nikt z nas nie zna bożych planów i nikt nie wie, jak będzie wyglądał świat za kilkaset lat. Jedno jest pewne: Rozwój wypadków nie zaskoczy Boga. Dla Niego nie ma bowiem „za kilkaset lat”. On teraz jest w każdym momencie historii, a cała historia jest w Bogu, jak książka w głowie autora. To my, jak czytelnicy książki, musimy strona po stronie obracać kartki historii, Bóg, autor naszej Księgi Życia, zna jej pierwszą i ostatnią kartę.

Dlatego nie można stracić będąc z Bogiem. On już odniósł zwycięstwo. Ale nie wiemy, czy Polska będzie tym krajem, a Polacy tym narodem, który do końca wytrwa w wierze i który doczeka powtórnego przyjścia naszego Pana. Być może Bóg chciał użyć nas tak, jak chciał użyć Królestwo Salomona, do nauczenia o sobie innych narodów. Jednak gdy staniemy się bezużyteczni, to czeka nas taki los, jaki spotkał dziesięć pokoleń Izraela.

Bóg nie wymyśla nowych rzeczy, Jego plan pozostaje zawsze taki sam, bo Bóg zawsze ma dobry "plan A". Czy to będzie Izrael, z Dawidem i Salomonem, czy Rzym, nawrócony i głoszący chrześcijaństwo całemu światu, czy też Polska jako zaczyn chrześcijaństwa w UE. Bo niby dlaczego nie? Skoro uczniowie Jezusa nawrócili Rzym, to czemu my nie możemy nawrócić Unii?


Nie możemy, bo nie mamy takiej wiary, jak pierwsi chrześcijanie. Nie można nikogo zarazić wiarą, gdy się jest letnim chrześcijaninem. Nie jesteśmy gotowi oddać za nią życia. I brakuje nam cierpliwości. Chcielibyśmy, by najbliższe wybory wszystko odmieniły. Tymczasem krew męczenników przez wieki użyźniała glebę, na której wyrosło chrześcijaństwo. Nic się tam nie stało w tydzień.

Droga przez nawrócenie jest długa i ciężka. Ale jest to droga pewna, a innej po prostu nie ma. Wybory? Jakie wybory? Ile razy można głosować na „mniejsze zło”, które potem zawsze okazuje się dokładnie takim samym złem, jak to „większe”. Dopóki władza będzie celem samym w sobie, dopóty politycy będą szli na kompromisy. Byle tę władzę utrzymać. I dopóki nie odmienią się serca polityków, pozostanie tak, jak jest.

Jak więc te serca odmienić? Zaczynając od siebie. Następne pokolenie polityków to będą nasze dzieci i wnuki. Zatem… musimy przede wszystkim mieć dzieci i wnuki. Wychowane w silnej rodzinie. Nauczone wiary. Nauczone przez nas, rodziców i dziadków. Nauczyciele, katecheci mogą pomóc, ale oni także są naszymi dziećmi. Zatem i oni muszą się wychować w silnych, chrześcijańskich rodzinach. Niezależnie od tego, jak na to spojrzymy, nie ma po prostu innej drogi, niż przez rodzinę.

Możemy się miotać od wyborów do wyborów, wymyślać koalicje i programy, wieszać psy na Unii, ale co nam to da? I tak niczego to nie zmieni. Ale możemy też zacząć zmieniać świat, zaczynając od siebie. Od modlitwy, od adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie, od przekazywania dzieciom zasad naszej wiary, pamiętając, że najlepiej dzieci się uczy poprzez dawanie przykładu.

Nie zapominajmy też o postach. Nie tych "postach na forum", ale o poszczeniu. Dziś tłusty czwartek. Wielki Post za rogiem. A ponieważ są pewne złe duchy, które „ wyrzuca się tylko modlitwą i postem”, to wyrzućmy je. Modlitwą i postem. Bo z politycznych sposobów one się tylko śmieją. Zatem… wybór zależy od nas. Od każdego z nas. Bez oglądania się na innych.

I jeszcze jedno. Nie wiemy, ilu z nas wystarczy, by zmienić świat. Dziesięciu mogło uratować Sodomę. Może właśnie ja, albo Ty jesteś tym dziesiątym? To wie tylko Bóg. A my, dopóki nie spróbujemy, nie dowiemy się nigdy.

God love you.

Tuesday, February 09, 2010

Blog roku. Czy było warto?

Konkurs na Blog Roku 2009 zakończony. Przynajmniej dla mnie. Czy było warto starować? Czy odniosłem jakiś sukces? Czy to doświadczenie mnie czegokolwiek nauczyło? Coś mi pokazało? Odpowiedź na wszystkie z tych pytań brzmi: „Tak, ale…”

Promocja

Zaczynając swój udział w konkursie, zgłaszając do niego swego bloga, miałem bardzo konkretne założenie. Moim celem było dotarcie do kilku, czy kilkuset nowych osób, które bez tego nigdy by się o blogu nie dowiedziały. W Internecie istnieją miliardy stron. Miliony z nich są w języku polskim. Blogów zapewne są setki tysięcy. Niemal każdy teraz, od premierów po kierowców, uważa, że ma coś ważnego do powiedzenia i że inni koniecznie muszą to usłyszeć. Dlatego też większości z tych blogów nikt nie czyta, poza najbliższą rodziną. Zwłaszcza nikt nie czyta blogów kierowców, sprzątaczek, gospodyń domowych i egzaltowanych nastolatek. Nikt ich nie czyta z braku czasu, bo cały czas, jaki mieli, poświęcili na czytanie blogów polityków.

Dlatego też uważam, że jest sukcesem, że moje blogi odwiedza po kilkaset osób dziennie. Stronę www.polonus.alleluja.pl gdzie zaczęła się moja przygoda z pisaniem, odwiedziło przez ostatnie sześć lat ponad milion gości. Bloga w „Salonie24”, który zacząłem zaledwie parę miesięcy temu, odwiedziło już 25 tysięcy osób, a przecież piszę także na Frondzie i na swoim forum, odwiedzanym każdego miesiąca przez kilkanaście tysięcy osób. I choć prawdą jest, że tam większość gości przychodzi ze względu na tematy nie związane z wiarą, to jednak wielu z ich także i na te ważne czasem zagląda.

W pierwszym etapie konkursu wystartowało sześć tysięcy blogów w dziesięciu kategoriach. Sto z nich, po dziesięć z każdej kategorii, przeszło do kolejnego etapu. Wśród nich także mój, co było już olbrzymim sukcesem. Z tej setki sami czytelnicy wybierali najlepszy, ich zdaniem, blog. I tu dość długo, ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu, prowadziłem. Pary nam starczyło na połowę czasu trwania konkursu, potem zsunąłem się na trzecie miejsce, by zakończyć na piątym. Ale i tak jest to niesamowity sukces.

Korwin Mikke

Gdy prowadziłem jeszcze w konkursie, ktoś posiadający Nicka „niepozorny” zamieścił taki komentarz pod jednym z moich wpisów:

„Korwin-Mikke rozpoczął standardową procedurę promowania zazwyczaj kiepskich blogów swoich kolegów politycznych [...]
Obawiam się, że blogi z normalnie organizowanym poparciem, w tym Pański, raczej nie mają szans. A szkoda - zagłosowałem mimo że trochę się różnimy światopoglądowo, bo to co Pan robi na to zasługuje.”

Nie bardzo wiedziałem, co ma on na myśli, ale gdy po paru godzinach po tej informacji pierwszy z promowanych przez Mikkego blogów wyprzedził mnie, zacząłem się temu przyglądać. Okazało się, że pan Mikke, sam będąc zwycięzcą jednej z poprzednich edycji konkursu, ma niesamowicie popularnego bloga, którego odwiedziło już ponad trzydzieści milionów czytelników i ma swoich „pretorianów”, którzy wpatrzeni w swego wodza wykonują dokładnie wszystko, co on im nakazuje. Zatem gdy pan Mikke zaczął im zalecać, by „ci na literę od A do C” głosowali na blog numer jeden, a ci na literę od D do N na kolejny, a ci od O do Z na trzeci”, to był to konec konkursu. Pan Mikke zdeterminował kolejność pierwszych trzech blogów.

Nie jest to ani nieuczciwe, ani nielegalne. Na tym polegają tego typu konkursy. Na zdobywaniu poparcia i jeżeli pan Mikke postanowił się zaangażować w ten konkurs – jego sprawa. Trochę zdziwienia wywołują jedynie takie komentarze, jakie zamieścił on na swoim blogu. „Niepozorny” poinformował mnie bowiem, że Mikke w pewnym momencie napisał:

"Obiecane wskazówki co do głosowania podam po północy, gdy zadzwoni do mnie „wiewiórka” z ONETu i poda aktualne dokładne dane."
A notka wcześniej:
Dziś zaraz po północy będzie informacja – i (nieco zmieniona) prośba o głosowanie w finale Konkursu."
Korwin otwarcie chwali się jakimiś kontaktami w Onecie pozwalającymi na planowanie strategii - oszalał on?

Zatem, okazało się, że w konkursie byli „równi i równiejsi”. My, zwykli uczestnicy, i pupilki pana Mikke, który głośno mówiąc o potrzebie wolnej konkurencji, przynajmniej w sferze gospodarczej, w konkursie wykorzystał wszystkie możliwości, nawet te nie do końca uczciwe, by żadnej wolnej konkurencji nie było. Korzystał z informacji dla nas niedostępnych i promował na niezwykle popularnej stronie internetowej nie swojego bloga, ale blogi swych faworytów, wypaczając zupełnie całą ideę konkursu.

Mnie to nauczyło jednego. Mianowicie tego jakim „mężem stanu” jest Mikke. Przypomniał mi się od razu Ronald Reagan. Prezydent kraju, który udzielił mi azylu. „Mój” pierwszy amerykański prezydent. Był on krytykowany za to, że w swej polityce promował tylko kilka rzeczy. Drobiazgi. Takie jak obalenie „mocarstwa zła”, czyli Związku Radzieckiego, obniżenie podatków, co miałby spowodować koniec recesji i powrót silnej gospodarki, zmniejszenie deficytu budżetowego i inflacji, umocnienie prestiżu i potęgi militarnej USA na świecie. Tylko tyle. I Reagan odniósł niesamowity sukces.

Wielkość Reagana na tym polegała, że miał wizję, umiał ją przekazać innym, potrafił dobierać sobie odpowiednich ludzi. Mikke nigdy czegoś takiego nie dokona, nawet, jeśli założymy, że ma podobne poglądy polityczne, czy gospodarcze. Nie dokona, bo jego wizja obejmuje wyciąganie informacji od „wiewiórki z Onetu” i angażowanie się w jakieś trzeciorzędne (z punktu widzenia wielkiej polityki) konkursy. I tak właśnie jest on postrzegany przez większość społeczeństwa. Kanapowa partia, kanapowy polityk. Mąż stanu? Hmm… Jaki stan, taki mąż. Mąż w stanie raczej opłakanym.

Przyjaciele

Gdy walczyłem o jak najlepszą pozycję w konkursie, zwracałem się z prośbą o głosy do wszystkich swoich przyjaciół. Napisałem kilka tekstów, nagrałem wideo. Odpowiedzi na te prośby przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Otrzymałem tyle cudownych dowodów poparcia, przyjaźni, wręcz miłości, że czasem wręcz nie mogłem powstrzymać łez wzruszenia. Dla nich samych warto było spróbować swoich sił. Poniżej kilka przykładów z komentarzy z youtube:

dobrze, że Hiob mówi o Bogu!! Niech będzie drogowskazem dla tych dzieciaków którym imponuje facet w wielkiej ciężarówce :D Ja też go bardzo polubiłem.. szczery, dobry człowiek, który kieruje się Bożą nauką. (michalborecki)

Hiob masz 31 głosów całą klasę zmobilizowałem (kamilredkan)

załatwiłem już dzisiaj 13 głosów
nie damy się Hiobie jesteśmy z Tobą (Nubiraf)

Zorganizowałem kolejne 5 smsów. Musimy wygrać! (adamss 3003)

Popieram popieram popieram
Hiobie nie ma innego wyjscia musisz wygrać.
Ludziska mobilizacja wysyłać smsy bo blog najlepszy a i cel szczytny (RaFaL8590)

Jest Pan bardzo dobrym człowiekiem, ja sms już wysłałem, i nie wykluczam, że wyślę ich więcej. (wiaterek83)

Popieram Cię Hiobie jak tylko mogę...;)
Bo jestem Ci bardzo wdzięczny za to co dla nas robisz te wszystkie filmiki na YouTube , kamera live i forum na którym jest masa ciekawych tematów.
Osobiście bardzo Cię cenię za to wszystko.
I jesteś wspaniałym człowiekiem który potrafi nie jednej osobie odmienić pozytywnie życie (GrooveBasse)

Dziękuję za wszystkie te głosy i za wszystkie SMS-y.

Prawdziwy zwycięzca.

Jednak mój blog został wyprzedzony nie tylko przez trzech pupilków Mikkego, ale także przez … blog jakiegoś księdza. Na początku myślałem, że mój blog jest jedynym „katolickim” blogiem w konkursie, ale okazało się, że nie. Że jest jeszcze blog „M jak młodość”, prowadzony przez młodego kapłana, który pokonał mnie jak najbardziej uczciwie. I dla mnie właśnie ten blog jest moralnym zwycięzcą konkursu na „bloga blogerów”.

Wyniki

Końcowa klasyfikacja wyglądała tak: Zwycięski blog otrzymał 1319 głosów, dwa kolejne, popierane przez Mikkego, odpowiednio 809 i 803 głosy. Blog młodego księdza 703 głosy, mój 626. Kolejny blog miał poniżej czterystu głosów, następne już poniżej trzystu. Niektóre, nawet spośród tych wybranych przez jurorów do dalszej rywalizacji, otrzymały zaledwie po parę sms-ów.

W tym kontekście nie można inaczej spostrzegać mojego udziału w konkursie, niż jako wielki sukces. Nie największy, mogło być lepiej, ale przecież lepiej zawsze może być. Ale konkurs udowodnił, że mój blog jest potrzebny, że dla wielu osób jest ważny, że wielu nie tylko słowami, ale głosowaniem to udowodniło. Uzyskać ponad sześćset głosów, nie mogąc samemu wysłać ani jednego, to niewątpliwie jest coś.

Jeszcze raz serdecznie dziękuję Wam wszystkim. Nie wygraliśmy laptopa, by go komukolwiek przekazać. Ale uzyskaliśmy kilkaset złotych na opłacenie turnusów rehabilitacyjnych dla osób niepełnosprawnych, poznaliśmy się lepiej, zachęciliśmy wiele osób, by odwiedziły mojego bloga, zatem wszyscy przyczyniliśmy się do czegoś dobrego. Mój blog przecież ma tylko jeden cel: Przybliżenie wszystkim Ewangelii, wyjaśnianie naszej wiary, głoszenie Dobrej Nowiny.

Bóg Zapłać!