Wednesday, April 27, 2005

Forum


Chciałem zachęcić wszystkich do odwiedzania od czasu do czasu naszego forum . Zwiększa się ilość interesujących tematów, i każdy z was może dodać swój własny. Ja odpowiem na każde pytanie związane tematycznie bardziej lub mniej z profilem tej strony.

Ostatnio w dziale „apologetyka” rozwinęła się dyskusja na temat papieża Alexandra VI i dla zachęty do odwiedzenia forum Zacytuję tu moją ostatnią odpowiedź w tym temacie:


„Chciałem poruszyć jeszcze jeden aspekt problemu papieży, którzy, nazwijmy to łagodnie, nie mają szans na to, żeby Kościół ogłosił ich świętymi.

Często przykłady ich są wysuwane jako argument przeciw Kościołowi. Nie bardzo jednak rozumiem taką logikę. Co więcej, postaram się wykazać, że jest akurat dokładnie odwrotnie: Fakt że kilku papieży w historii było rzeczywiście ludźmi, nazwijmy to, niezbyt godnymi szacunku i jawnie grzeszącymi, jest doskonałym atutem dla tych, którzy starają się wykazać, że Kościół jest organizacją nadprzyrodzoną, pochodzącą od Boga i pod Jego szczególną opieką.

Zacznijmy od samego Jezusa i tej grupy dwunastu wybranych przez niego najbliższych uczniów. Gdy się im przyjrzeć, to nie ma wśród nich jednej osoby, o której dałoby się powiedzieć coś dobrego. Pewno, że z czasem się zmienili, z wyjątkiem Judasza wszyscy osiągnęli stan świętości. Wszyscy też, oprócz Jana, zginęli śmiercią męczeńską. Ale w czasach, gdy chodzili z Jezusem, Biblia ma niewiele dobrego do powiedzenia o nich.

Judasz, wiadomo… o nim nawet nie będę pisał. Wspomnę tylko, że fakt, że był on jednym z dwunasty jest dla nas pewną wskazówką. Myślę, że Jezus dlatego go wybrał, żeby nam właśnie dać znak, że Jego Kościół ma być oceniany po Nim, Jezusie, nie po apostołach, kapłanach, czy papieżach. I tak statystycznie Kościół ma dużo lepszy wynik, niż Jezus, bo „Aleksandrów Szóstych” było może czterech- pięciu w historii Kościoła, co na 265 papieży daje około dwóch procent, Judasz zaś wśród 12 apostołów tworzył mniejszość ośmioprocentową.

Inni apostołowie jednak także nie byli chodzącymi ideałami. Piotr był „mocny w gębie”, ale w praktyce nie raz zawiódł swego Nauczyciela, Jan z Jakubem wykłócali się o to, kto zajmie najwyższe miejsca w Królestwie, Tomasz do końca był niedowiarkiem, Filip także nie mógł zrozumieć do końca, że Jezus jest Bogiem, współistotnym Ojcu… cokolwiek wiemy o nich z Biblii, to nie są to budujące obrazy.

Fakt ten, nawiasem mówiąc, jest też mocnym argumentem za tym, że Biblia jest autentycznym przekazem tego, co się wydarzyło. Gdyby była ona fałszerstwem z późniejszych wieków, jak to chcą niektórzy udowodnić, inaczej opisywałaby tych, którzy są założycielami i fundamentem chrześcijaństwa. Nikt nie fałszuje historii ukazując swych bohaterów jako nędznych i niezbyt inteligentnych prostaków.

Fakt, że rzeczywiście tacy ludzie, jak Honoriusz, Aleksander VI i paru innych byli papieżami i nigdy nie ogłosili żadnej doktryny, czy nauki, którą później inny papież musiałby odwoływać rzeczywiście wskazuje mocno na fakt, że Kościół jest pod szczególną opieką Boską. Byłoby naiwnością sądzić, że w dwutysięcznej historii Kościoła będą Nim rządzić tylko sami święci. Duch Święty wybiera papieży nie przez wskazanie na niego palcem, ale przez przemawianie do posiadających wolną wolę kardynałów. Ci jednak zawsze mogą ten głos zignorować.

Szczególne w okresach, gdy Kościół był polityczną siłą, oraz w okresie Renesansu, gdzie relatywizm i rozum stały się bożkami także dla wielu dygnitarzy Kościoła, było rzeczą naturalną, że wielu biskupów było raczej politykami, niż kapłanami. Nie to mnie dziwi, dla mnie zdumiewające jest to, że Kościół przetrwał takie kryzysy bez szkód. Mam tu na myśli Jego naukę w dziedzinie wiary i moralności.

Kościoły powstałe w okresie reformacji i później zmieniają swe doktryny niemalże z godziny na godzinę. Szczególnie widoczne to jest w USA, ale nie tylko. To kościół anglikański „umoralnił” antykoncepcję i on, a raczej różne jego „odłamy” nie tylko konsekwentnie bronią tej niemoralnej praktyki, ale wręcz niektóre z nich uważają, że aborcja jest wyrazem miłości względem kobiety i powinna być legalna. Ciekawy koncept miłości, której wynikiem jest śmierć najniewinniejszych z niewinnych stworzeń Bożych.

Trudno zresztą generalizować, gdy mamy ponad 30 tysięcy różnych denominacji, uważających się za kościoły chrześcijańskie. I wszystko to w okresie zaledwie niecałych pięciuset lat. Co gorsze, samego Lutra, przyczyny rozbicia chrześcijaństwa, kościół Luterański już by nie przyjął w swe szeregi, bo Luter wierzył w wiele rzeczy odrzuconych już przez większość kościołów Luterańskich. Piszę „większość”, bo to też już nie jest jeden kościół, ale kilka większych i setki małych, niezależnych kościołów, zwących się „luterańskimi”.

Na tym tle fakt, że Kościół Katolicki po 2000 lat od założenia przez Jezusa nadal jest jeden i że nadal strzeże depozytu wiary danego Mu przez Jezusa i apostołów, że głosi niepopularne, lecz niezmienne i prawdziwe nauki, takie same od lat, jest doprawdy zdumiewający.

Jezus powiedział Piotrowi:
Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. (Mt 16,18) i dotrzymał słowa. Ale zauważcie, że to On, Jezus, buduje swój Kościół. Nie powiedział: Ty zbudujesz mój Kościół, powiedział: Ja na tobie go zbuduję. Dlatego to dyskusje o tym, czy Alexander był kryminalistą i wcielonym diabłem, czy nie, nie bardzo mają w ogóle sens.

Zawsze ludzie byli grzesznikami. Nawet ci wybrani. Wystarczy wspomnieć Noego, który już po potopie upija się winem, Abrahama kłamiącego, że Sara była jego siostrą, czy niedowierzającego Bogu, że da mu potomka, Dawida mordującego podstępnie Uriasza, aby ten nie dowiedział się, że jego żona zdradziła go z Dawidem, czy Salomona gnębiącego podatkami poddanych. Przykładów nie brakuje w Biblii. Mówienie więc o jakimś papieżu, że był grzesznikiem, jest truizmem. Raczej powinniśmy otworzyć buzie z zachwytu i zdumienia, że tak wielu papieży w historii było ludźmi naprawdę świętymi i godnymi naśladowania.

Mówiąc o faryzeuszach Jezus rzekł:
Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. (Mt 23, 2-3)

Wydaje się, że jest to wyraźna wskazówka także dla nas. Papieże zasiadają na „katedrze Piotrowej” i nawet, jak sami nie czynią tego, co nam polecają, nie zwalnia nas to z obowiązku słuchania ich. Bo ich nauka nie jest ich, ale Boga. A fakt, że w znakomitej większości mamy takich papieży, którzy praktykują to, czego uczą powinien być dla nas dodatkową zachętą.

Na koniec chciałem jeszcze przytoczyć kilka myśli z „Drogi” błogosławionego Josemarii Escrivy de Balaguera, założyciela „Opus Dei”. Polecam je wszystkim tym, którzy tacy są skłonni do krytykowania każdego, kto tylko związany jest z Kościołem: Od ministranta, czy zwykłego, szeregowego wiernego, do papieża:


442. Nie dopuszczaj o nikim złej myśli, chociażby jego słowa i czyny stanowiły do tego podstawę.

443. Unikaj bezpłodnej krytyki; Jeśli nie możesz chwalić, milcz.

444. Nigdy nie mów źle o swoim bracie, choćbyś miał aż nadto powodów. Idź najpierw do Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, a następnie do kapłana, twego ojca, i rozmowie z nim daj upust swemu smutkowi.
I nie mów o tym z nikim więcej.

450. Jakaż obraza Pana Boga i jaka krzywda dla wielu- a jakie środki uświęcenia dla innych- ta niesprawiedliwość wyrządzana przez „sprawiedliwych”.

456. Krytykować, niszczyć- nietrudno; byle czeladnik murarski potrafi uszkodzić szlachetne tworzywo pięknej katedry.
Budować- oto zadanie, które wymaga ręki mistrzowskiej.”

Zadania z angielskiego


Od czasu do czasu dostaję prośbę o przetłumaczenie tekstu z angielskiego na polski, czy odwrotnie, albo o pomoc przy zadaniu z angielskiego. Pomoc to zresztą pół biedy, czasem jest to wręcz prośba o zrobienie za kogoś zadania.

Nie ma nic złego w tym, że się prosi kogoś o pomoc i czasem rzeczywiście nie ma człowiek wyjścia, ale… Jest jednak ale. Co innego pomoc, a co innego zwalanie na kogoś swoich obowiązków. Jest coś niemoralnego w tym, że się nie robi swych zadań, ale daje się je komuś innemu do odrobienia. Tak, jak jest niemoralne odpisywanie zadań, czy podglądanie na testach i egzaminach.

Pewno, że może nie jest to wielkie przestępstwo i nie jest to największy problem, przed jakim stoi nasza ludzkość, ale z drugiej strony Jezus nakazał nam:
Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.(Mt 5,48).

Tym bardziej, że czasem prośby, jakie otrzymuję wymagają tylko zajrzenia do słownika. Napisanie do mnie listu wymaga więcej wysiłku. Nie mówiąc, że skutki tego wysiłku są bez porównania mniejsze, bo słownik da odpowiedź, a ja nie.

Jest parę powodów, dla których w zasadzie zawsze odmawiam pomocy w angielskim. Przede wszystkim ta strona nie jest stroną pomocy w tym zakresie. Chętnie podyskutuję na tematy wiary, religii, Boga, ale nie rozumiem, czemu miałbym się zajmować problemami języka.

Ja jestem kierowcą, o raczej technicznych zainteresowaniach, skończyłem klasę o profilu mat-fiz i filologia, literatura, językoznawstwo i podobne im dziedziny nie były nigdy ani moją mocną stroną, ani nie miałem dla nich serca. Miałem co prawda angielski w ogólniaku, ale naprawdę skończyłem edukację w liceum z tak marną znajomością tego języka, że miałem problemy ze zrozumieniem najprostszego tekstu.

Oczywiście po dwudziestu trzech latach pobytu w Stanach trochę mi się znajomość języka poprawiła, proste teksty już rozumiem, ale ciągle nie znaczy to, że będę robił czyjeś zadania domowe. Tym bardziej, że te proste, jak już powiedziałem, często wymagają tylko otworzenia słownika, a te trudniejsze bywają i dla mnie zbyt trudne.

Czym innym jest umiejętność mówienia w danym języku, a czymś zupełnie innym znajomość gramatyki danego języka. Sześcioletnie dziecko doskonale umie się posługiwać swym ojczystym językiem, nie mając pojęcia o tym, czym jest przysłówek a czym przymiotnik, jakich form czasownika używa i w jakim czasie mówi.

Moja znajomość angielskiego jest taka, jak tego sześciolatka. Ja nie zastanawiam się nad formami, nauczyłem się języka „ze słuchu” i przez czytanie książek i naprawdę nie wiem, w jakim czasie i w jakich formach czasownika te ksiązki były napisane.

Jest jeszcze jedna rzecz, a mianowicie czas. A raczej jego brak. Moja doba, w co może trudno Wam uwierzyć, ma dwadzieścia cztery godziny. Pracuję średnio po 80 godzin tygodniowo, albo czasem więcej, mam rodzinę i mam tę stronkę, która zajmuje mi każdą wolną chwilę. Naprawdę nie mam czasu się nudzić. Bez przerwy muszę dokonywać jakiś wyborów, z czego zrezygnować, bo od lat brakuje mi czasu na to, żebym mógł zrobić wszystko to, na co mam ochotę. Dokładanie sobie więc jeszcze jednego obowiązku, jakim byłaby pomoc w angielskim, obowiązku który nie jest dla mnie żadną przyjemnością, byłoby zupełnie niezrozumiałe. I fakt, że: „dla Ciebie to chwila-zrobisz to na postoju-hehe” (cytat z ostatniej takiej prośby, niedawno otrzymanej, od jakiejś przemiłej, a mnie zupełnie nie znanej osoby) niczego tu nie zmienia.

Na necie jest wiele stron zajmujących się tłumaczeniami, jest witryna www.ang.pl posiadająca swe własne forum, gdzie ludzie pomagają sobie wzajemnie w tej dziedzinie, a na moim forum są angielskie programy audio mogące pomóc w szlifowaniu znajomości języka i równocześnie zbliżyć nas do Boga. Polecam je i przepraszam wszystkich tych, którzy liczyli na moją pomoc w tym zakresie.

Zachęcam jednak do pytania mnie o wszystko, co jest związane z naszą wiarą. I co prawda w mojej klasie mat-fiz w VIII LO w Krakowie nie mieliśmy wcale ani teologii ani religii, ale później poznałem te nauki troszkę chyba lepiej, niż gramatykę angielską. Na odpowiedzi na takie pytania zawsze postaram się znaleźć czas. Są to rzeczy dużo bardziej interesujące i ważniejsze, bo dzięki znajomości Boga i Jego nauki możemy osiągnąć życie wieczne. Tam jednak angielski nie będzie nam już zupełnie do niczego przydatny.

Monday, April 25, 2005

Orędzie Maryi z Medjugorie, 25. kwietnia 2005r.


„Drogie dzieci! Również dziś wzywam was, byście odnowili modlitwę w waszych rodzinach. Niech Duch Święty, który was odnowi, wejdzie do waszych rodzin poprzez modlitwę i czytanie Pisma Świętego. W ten sposób staniecie się nauczycielami religii w swojej rodzinie. Poprzez modlitwę i waszą miłość, świat pójdzie lepszą drogą, a miłość zawładnie światem. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Thursday, April 21, 2005

Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. (J 15, 20)


Oglądnąłem przed chwilą w TV Polonii program Moniki Olejnik „Prosto w oczy” i pozostał mi po nim straszny niesmak. Gośćmi programu byli Profesor Leon Kieres, prezes Instytutu Pamięci Narodowej i ks. Mieczysław Maliński. Tematem były teczki z doniesieniami na Karola Wojtyłę, udowadniające, że w najbliższym otoczeniu papieża był ksiądz aktywnie współpracujący ze Służbą Bezpieczeństwa w komunistycznej Polsce.

Profesor Kieres tłumaczył, dlaczego nie może nic więcej powiedzieć, dopóki nie zbada dokładnie zawartości teczki i starał się odparowywać jak się tylko da wszystkie pytania pani redaktor. Ale ja mam takie pytanie: Czemu w ogóle wyszła sprawa posiadania takiej teczki przez IPN? Jakiemu celowi miało posłużyć ogłoszenie tej informacji o jakimś tajemniczym kapłanie, jeżeli zaraz potem zaczyna się tłumaczyć, czemu nie można udzielić żadnych innych danych?

Półprawdy zawsze są gorsze od kłamstw. To, co zrobił IPN to obrzydlistwo. Cała Polska koncentruje się teraz na domysłach, oskarżając, obmawiając i obwiniając dziesiątki niewinnych kapłanów, bo IPN-owi zachciało się znaleźć w centrum zainteresowania mediów.

Jedną z ofiar tego całego zamieszania jest ksiądz Mieczysław Mamiński. Oczy wszystkich w sposób naturalny zwróciły się na niego, bo był on spośród wszystkich kapłanów najdłużej przyjacielem Karola Wojtyły i był zawsze blisko niego. Oczywiście jestem pewien, że to nie on jest tym tajemniczym księdzem z teczek bezpieki i profesor Kieres w zasadzie przyznał to w ostatnich sekundach programy pani Olejnik, ale dopiero wtedy, gdy zarówno ksiądz Mamiński jak i pani redaktor nie mogli już powstrzymać łez.

Dlaczego więc ksiądz Mamiński w ogóle się tłumaczy? Nie wiem. Zapewne lepiej by na tym wyszedł, gdyby po prostu zignorował całe to zamieszanie. Wybrał on jednak inną drogę. W jutrzejszym Dzienniku Polskim ma się ukazać jego pełne wyjaśnienie. Wyjaśniał on już coś w programie „Prosto w oczy”.

Ale co wyjaśniał? Jakby był całkiem czysty to nie miałby nic do wyjaśniania, prawda? Otóż nie prawda. Tak może twierdzić tylko ten, kto nie żył w czasach komuny, albo ma amnezję. Tymczasem to wcale nie było takie proste. Pozwólcie więc, że przypomnę pewne fakty.

Ksiądz Mamiński podróżował na zachód w czasach komunistycznych. Trudno może zrozumieć to dzisiejszej młodzieży, gdy z dowodem osobistym można zwiedzać całą Europę, ale wtedy otrzymanie paszportu było rzeczą prawie niemożliwą. Jeżeli jednak ktoś miał ważny powód, albo legalne konto dolarowe, mógł się o paszport starać. Inna sprawa, czy go otrzymał. Zawsze jednak odbiorowi paszportu towarzyszyła rozmowa z urzędnikiem wydziału paszportowego, o którym było wiadomo, że jest funkcjonariuszem bezpieki.

Raz otrzymany paszport nie stawał się własnością posiadacza, ale zaraz po powrocie trzeba było go zwrócić. Procedura ta składała się z kolejnej rozmowy z agentem bezpieki. Wypytywał on o różne aspekty pobytu na zachodzie i zapewne miał więcej pytań do księdza powracającego zza żelaznej kurtyny niż do kogoś, kto wracał, dajmy na to, z wczasów z rodziną we Włoszech.

Tamten zwyczaj dobrze charakteryzuje ten głupawy dowcip, dość w ówczesnych latach popularny: „Baca wrócił z Ameryki i zwracając paszport ma rozmowę z funkcjonariuszem Wydziału Paszportowego. Ten pyta go: -Baco, a prawda to, że kapitalizm umiera? –Prawda, odpowiada baca, umiro, ale śmierć, wicie, to mo piknom.”

Dowcip może głupi, choć śmieszny, ale rzeczywistość wcale śmieszna nie była. Ksiądz Mieczysław, podróżujący wielokrotnie, wielokrotnie miał te rozmowy. Używał ich do ewangelizacji, tak powiedział w programie Prosto w oczy i ja mu wierzę. Ale być może nie obroniło go to przed tym, że założono mu teczkę w UB. Teczkę zresztą zapewne posiadał nie dlatego, że otrzymywał paszport, ale dlatego, że był księdzem i to tak bliskim Karola Wojtyły.

Jednak ta teczka, o której dowiedzieliśmy się od prof. Kieresa, to coś zupełnie innego. To teczka informatora, świadomego donosiciela, nie kogoś, kto odpowiada na pytania urzędnika Wydziału Paszportowego. Czemu więc w ogóle ksiądz Maliński się tłumaczy? Wydaje mi się, że dlatego, że on jest jednym z nielicznych ludzi, którzy uważają się za grzeszników.

Nic nie rozumiecie? Ci, co regularnie czytają moje felietony, już chyba zrozumieli. Napisałem kilkakrotnie, że ludzie dzielą się na grzeszników, uważających się za świętych i świętych, uważających się za grzeszników. Przekonany jestem, że ksiądz Maliński jest w tej drugiej grupie. Rozmawiając z urzędnikiem przy odbiorze, czy zwrocie paszportu nie zrobił nic złego, ale w swej czystości ducha i ostrej samoocenie uważa, że może nie był bez jakiejś winy. Albo, że ktoś może ocenić jego zachowanie za naganne. Większość ludzi w jego sytuacji, nawet mających rzeczywiste grzeszki na sumieniu, wzruszyłaby tylko ramionami w jego sytuacji i miałaby zapewne rację. On, pragnący być bez skazy, uważa, że powinien się bronić.

Dla mnie najsmutniejsze w tej całej sytuacji jest to, że tacy ludzie, jak ksiądz Mamiński się tłumaczą, a ludzie, którzy tworzyli ten potworny system, co do których nie ma żadnych wątpliwości, kim byli, którzy nie musieli podpisywać żadnych dokumentów i posiadać teczek, bo byli tymi, którym się donosiło, a nie tymi co donoszą, ci ludzie teraz są u władzy. Zadowoleni, opaleni, wypasieni i nadal rządzą ogłupiałym społeczeństwem. Społeczeństwem, dla którego każdy, kto ma jakąś bliżej nieokreśloną teczkę jest zdrajcą, a ten, który mu tą teczkę założył, albo ten, kto był członkiem tej mafii, co te teczki zakładała, jest najpopularniejszym politykiem od kilkunastu lat.

Nie bądźcie naiwni. Nikt, kto był na przykład ministrem w rządzie komunistycznym, albo członkiem władz partyjnych w PZPR nie ma czystych rąk. To nie były rządy fachowców, to były rządy funkcjonariuszy. Każdy z nich musiał być lojalny wobec partii i jej mocodawców zza wschodniej granicy. I żaden z nich nie był naiwny. A najlepszym dowodem na to jest fakt, że tak potrafili przekręcić kota ogonem, że są teraz w dalszym ciągu u władzy. Przemalowani i przemianowani, ale za to wybrani w demokratycznych wyborach. Mieli dość czasu, żeby pozacierać za sobą wszystkie ślady i mogą się śmiać, jak stary, święty ksiądz jest doprowadzony do łez przez parszywe pomówienia. Pomówienia, za które to oni są odpowiedzialni.

Podobna sytuacja jest z Benedyktem XVI. Albo raczej podobny mechanizm działania. Już kilkakrotnie zetknąłem się z oskarżeniem, że był on członkiem nazistowskiej młodzieżówki Hitlerjugend. Cóż. Okazuje się, że rzeczywiście. Był. Ale co to znaczy? Czy świadczy to o jego sympatiach pronazistowskich? A ja, jeżeli byłem członkiem ZHP w komunistycznej Polsce, gdy miałem 10 lat, czy znaczy to, że byłem komunistą? Zobaczmy najpierw, co sam kardynał Joseph Ratzinger pisze na ten temat w książce Salt of The Earth:

Czy Jego Eminencja był członkiem Hitlerjugend?

Najpierw nie byliśmy, ale gdy obowiązkowe Hitlerjugend zostało utworzone w 1941. roku, mój brat i ja mieliśmy nakaz wstąpienia. Ja byłem wciąż zbyt młody, ale później, jako kleryk, zostałem zarejestrowany w HJ. Jak tylko opuściłem seminarium, nigdy tam nie powróciłem. Było to trudne, bo zniżka czesnego, której naprawdę potrzebowałem, była uzależniona od dowodu przynależności do HJ. Na szczęście był tam bardzo przychylny nauczyciel matematyki. On sam był nazistą, ale był uczciwym człowiekiem i powiedział mi: Idź tylko raz i weź odpowiedni dokument, żebyśmy go mieli…” Kiedy zobaczył, że ja po prostu nie chcę, powiedział: „Rozumiem, ja to załatwię”, więc mogłem pozostać wolny od tego.
(Salt of The Earth, Ignatius Press 1997, str.52, tłumaczenie moje).

Zarzut pod adresem Josepha Ratzingera jest więc, jak widać, chwytem poniżej pasa. Przynależność nominalna do Hitlerjugend nie była czymś, co można było wybrać lub odrzucić. To nie tylko kwestia zniżki opłaty za szkołę, ale zapewne też zemsty na rodzinie, rodzicach itd. Łatwo ludziom żyjącym w wolnym, demokratycznym kraju oskarżać decyzje tych, którzy żyli w krajach rządzonych przez reżimy totalitarne. I ciekawy jestem ich reakcji, gdyby ceną za odmowę przystąpienia do jakiejś organizacji było przykładowo uwięzienie jego mamy w obozie koncentracyjnym. Jak oni by wtedy postąpili.

Encyklopedia internetowa Wikipedia podaje, że HJ było obowiązkowe od 39. roku i liczyło ono ponad 7 milionów członków w 1939. roku. W latach pięćdziesiątych chyba każdy, lub prawie każdy uczeń w Polsce był członkiem ZMP. Na studiach niemal wszyscy zapisywali się do Zrzeszenia Studentów Polskich. Takie były czasy i taka rzeczywistość. Jak ktoś chciał akademik, pracę w studenckiej spółdzielni, czy też stypendium, musiał być w ZSP. Trudno teraz komukolwiek robić z tego zarzuty.

Czasami mam wrażenie, że jedyne osoby mające rzeczywiście czyste konto, to te, które były największymi tchórzami. Jak ktoś był bardzo ostrożny i nie robił nic, to rzeczywiście nie ma kartoteki, ani teczki. Może, może bardzo ostrożnie i cichutko włączył kiedyś radio na częstotliwość Wolnej Europy. Wysłuchawszy jakiejś audycji, dochodzącej zza szumu zagłuszarek, uznał, że dołożył czerwonemu i może umrzeć w przekonaniu, że jest bohaterem narodowym. Może. Ale byli i tacy, co i tego się obawiali uczynić.

Ta ostatnia ocena jest zapewne niesłuszna, wiem. Sarkazm może nie jest tu na miejscu. Wielu ludzi miało po prostu szczęście, a wielu żyło w ten sposób, że zgadzało się niejako dobrowolnie na pewne ograniczenia wynikające z tego, że postanowili być uczciwymi ludźmi. Mój tata, człowiek inteligentny i wykształcony, nigdy nie zrobił takiej kariery zawodowej, na jaką jego wiedza i zdolności zasługiwały, gdyż odmawiał konsekwentnie wstąpienia do PZPR. Zwłaszcza, że niejednokrotnie otrzymywał oferty awansu, z zastrzeżeniem, że to jest już stanowisko „z klucza” i przynależność do Partii na nim jest obowiązkowa. Czym innym jest jednak taka decyzja, a czym innym nominalne zapisanie się do HJ w 1941. roku, czy rozmowa z urzędnikiem w wydziale paszportowym.

Dlatego nie oskarżajmy tak łatwo. Pamiętajmy ten werset:


Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. […] Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie.
(Łk 6,37-38)

Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień. (J 8,7)

A przy następnych wyborach nie nagradzajmy ponownie tych, co stworzyli ten chory system i którego skutki w dalszym ciągu nas jeszcze prześladują. Jesteśmy to winni takim ludziom jak ksiądz Mieczysław Maliński, czy jak mój tata. Bo on, mówię o tacie, całe życie, chcąc być uczciwy wobec siebie i Boga, odrzucał możliwość awansu, łatwiejszej i lepiej płatnej pracy, tylko dlatego, że nie mógł w swym sumieniu pogodzić swej wiary z przynależnością do PZPR, a my, Polacy, wybraliśmy w ostatnich wyborach byłych funkcjonariuszy tej partii, aby nadal nami rządzili. Ja tego nigdy nie będę w stanie zrozumieć.

Nie miał to być felieton polityczny, ale czasem trudno rozdzielić politykę od historii i ostatnich wydarzeń. Wszystko to się wiąże w jakiś sposób. Dobrze więc by było poznać tę historię, zwłaszcza najnowszą. Ludzie, którzy żyli w najgorszych czasach stalinizmu, ludzie, którzy przeżyli koszmar okupacji hitlerowskiej, żyją jeszcze. Powinniśmy ją poznać, bo historia co prawda nie powtarza się nigdy dokładnie, ale jak to zauważył kiedyś Mark Twain, z pewnością lubi się rymować.

Poznawszy ją łatwiej nam będzie też oceniać pewne zachowania ludzi i ich zrozumieć. Bo oskarżyć, skrytykować każdy potrafi. Ale żyć, tak jak żyli ci, których niesprawiedliwie oskarżamy, potrafiłoby zapewne niewielu. Na koniec więc przypomnę jeszcze przysłowie, które jest podobno mądrością narodu: „Krowa, co dużo ryczy, mało mleka daje”. Radziłbym więc niektórym, żeby może zamknęli swoje buzie, zanim coś głupiego powiedzą.

Tuesday, April 19, 2005

Habemus Papam!!!


Mamy Papieża!!! Kardynał Joseph Ratzinger został wybrany kolejnym, 265. następcą świętego Piotra i przyjął imię Benedykta XVI. Nie muszę chyba nikomu mówić, że mnie cieszy ten wybór. Jestem „konserwatywnym” katolikiem, a raczej wiernym nauczaniu Jezusa i w tym kandydacie widziałem gwarancję, że Kościół będzie nadal nauczał tego, co nam przekazali apostołowie.

Oczywiście to nie dlatego Kościół pozostanie wierny swej nauce dlatego, że Ratzinger został papieżem, ale to Duch Święty natchnął kardynałów, by wybrali kardynała Ratzingera, aby Kościół nauczał dalej tego, czego niezmiennie naucza od 2000 lat.

Przy okazji powracam do felietonu, który napisałem wczoraj. Napisałem w nim, na 20 godzin przed wyborem Benedykta XVI te słowa:

„Następcą Jana Pawła II miałby być „Gloria Olivae” (Chwała oliwy), co ma według niektórych osób ma oznaczać, że papież zostanie wybrany spośród Benedyktynów, albo przynamniej wybierze dla siebie imię Benedykta. Inni uważają, że będzie to papież „pokoju”, lub będzie miał oliwkową cerę. Zobaczymy.”

Hmmm. Zobaczyliśmy. Może to proroctwo świętego Malachiasza jest jednak prawdziwe? Mógłbym powtórzyć za Amosem: Nie jestem prorokiem ani uczniem proroków (por. Am 7,14) i przepowiednię, że kolejny papież może przyjąć imię Benedykta znalazłem gdzieś na necie. Nie wiem nawet na czym ma polegać zależność określenia „Gloria Olivae” i imienia Benedykta. Jak to gdzieś znajdę, napiszę o tym. Ale nie zmienia to faktu, że przeszły mnie ciarki, gdy dowiedziałem się jakie imię przyjął nasz papież.

PS. Oto wyjaśnienie, jakiego udzielił mi „Gryzio” na ”forum Wiary”:

Papież Benedykt XVI opisany został przez hasło Gloria Olivae (Chwała Oliwki). Benedyktyni to zakon "oliwki", a imię papieża ściśle wiąże się z tym zakonem.

Monday, April 18, 2005

Czasy ostateczne? Wizje i przepowiednie na dzisiejsze dni.

W związku z odbywającymi się wyborami papieża pełno jest spekulacji na temat przyszłych losów Kościoła. Niektórzy zastanawiają się, czy nowy Papież zezwoli na reformy typu małżeństwo kleru i wyświęcanie kobiet, inni liczą papieży, zastanawiając się, czy ten następny będzie ostatni, przedostatni, czy już go być nie powinno.

Jest wiele przepowiedni dotyczących czasów nam współczesnych. Niektóre z nich mają po kilka wieków, inne są sprzed lat kilkudziesięciu. Wszystkie są albo przez nas nie do końca zrozumiałe, albo są fałszywkami, albo już wiadomo, że nie pochodziły od Boga, bo się nie sprawdziły.

Do tej grupy, objawień z pewnością fałszywych, możemy zaliczyć objawienia w Garabandal. Objawienie to zostało oficjalnie potępione przez Watykan, jako nie pochodzące od Boga. Niezwykłość zjawisk związana z tym miejscem wskazywałaby jednak na to, że nie był to wymysł „widzących”, ale objawienia szatańskie.

Stworzenie objawiające się w Garabandal powiedziało (według relacji wizjonerów), że po Janie XXIII będzie jeszcze trzech papieży, po czym nastanie koniec czasów. Cokolwiek by to miało znaczyć. Ja piszę te słowa wieczorem, w poniedziałek 18. kwietnia. Pierwsze głosowanie kardynałów, wcześniej w dniu dzisiejszym, nie dało nam odpowiedzi kto będzie czwartym po Janie XXIII papieżem, ale jakoś nie tracę pewności, że jednak zostanie on wybrany. Zapewnie już wkrótce. Gdy to się stanie, będziemy mieli jeszcze jeden dowód na to, że objawienia w Garabandal Kościół słusznie potępił.

Inna słynna przepowiednia „papieska” to proroctwo Świętego Malachiasza. Miał on rzekomo wizję dotyczącą przyszłości Kościoła i wszystkich papieży od jego czasów do końca świata. Z tej wizji wynikałoby, że będziemy mieli jeszcze dwóch papieży. Wizja ta jednak jest problematyczna, niektóre interpretacje mocno naciągane, a krótkie charakterystyki kolejnych papieży z lat między wizją Malachaisza w roku 1139, a dniem odnalezienia samej wizji w XVI wieku są podobno dużo trafniejsze, niż te z lat późniejszych. Mogłoby to skazywać na fałszerstwo.

Dla zaspokojenia waszej ciekawości podam jednak, że „nasz” papież był określony przez to proroctwo Malachiasza jako „De labore Solis” (Z pracy Słońca). Różnie to można interpretować. Jedni widzą w tym określeniu proroctwo podróży papieskich, który docierał wszędzie tam, gdzie dociera słońce, inni wskazują uwagę na fakt, że zarówno w dniu urodzin Karola Wojtyły, jak i w dniu jego pogrzebu było widoczne na Ziemi zaćmienie Słońca.

Następcą Jana Pawła II miałby być „Gloria Olivae” (Chwała oliwy), co ma według niektórych osób ma oznaczać, że papież zostanie wybrany spośród Benedyktynów, albo przynamniej wybierze dla siebie imię Benedykta. Inni uważają, że będzie to papież „pokoju”, lub będzie miał oliwkową cerę. Zobaczymy.

O ostanim papieżu przepowiednia ta mówi tak: "W czasie najgorszego prześladowania Świętego Kościoła Rzymskiego zasiądzie Piotr Rzymianin, który będzie paść owce podczas wielu cierpień, po czym miasto siedmiu wzgórz zostanie zniszczone i straszny Sędzia osądzi swój lud. Koniec." Hmmm. Tylko czemu nasz papież powtarzał ciągle „Nie lękajcie się?”

Ze wszystkich „papieskich” wizji do mnie najbardziej przemawia ta, ktorą miał święty Jan Bosko w połowie XIX wieku. Oto jak opowiedział on swą wizję przyjaciołom:

"Wyobraź sobie, że jesteś ze mną na brzegu morza, albo lepiej na samotnej skale i że nie widzisz żadnego skrawka ziemi poza tym, jaki masz pod stopami. Na rozległej toni morskiej dostrzegasz niepoliczoną flotyllę okrętów ustawionych w szyku bojowym. Ich dzioby są podobne do ostrych zakończeń włóczni, tak że w cokolwiek uderzą, przebijają to na wylot i całkowicie niszczą. Okręty te są wyposażone w armaty, na ich pokładach jest wiele karabinów, są materiały zapalające i broń wszelkiego rodzaju, a także książki. Zbliżają się one w stronę okrętu o wiele większego i wyższego od nich i starają się uderzyć weń swymi dziobami. Próbują też go podpalić albo w jakikolwiek inny sposób go zniszczyć.

W eskorcie tej pełnego majestatu okrętu płyną liczne mniejsze statki, które otrzymują rozkazy za pomocą sygnałów i dokonują manewrów mających udaremnić ataki ze strony floty nieprzyjaciela. W pośrodku nieskończonej przestrzeni morskiej górują wysoko dwie kolumny, znajdujące się jedna niedaleko od drugiej. Na szczycie pierwszej znajduje się figura Niepokalanej Dziewicy, u której stóp widnieje duża tablica z napisem Auxilium Christianorum - Wspomożenie chrześcijan. Na drugiej, wiele wyższej i potężniejszej, umieszczona jest Hostia proporcjonalna w swej wielkości do kolumny, a poniżej widnieje inna tablica i słowa Salus Credentium - Zbawienie wiernych.

Dowódcą okrętu jest Najwyższy Pasterz. On to, widząc wściekłość nieprzyjaciół i złych duchów, wśród których się znaleźli Jego wierni, decyduje się zebrać przy sobie kapitanów mniejszych jednostek, aby naradzić się, jak postąpić.

Wszyscy kapitanowie wchodzą na pokład i stają przy Papieżu. Naradzają się, ale w międzyczasie zrywa się gwałtowny wiatr, który podnosi fale, tak więc dowódcy zostają odesłani z powrotem, by zająć się swymi okrętami. Sztorm na chwilę ucisza się i Papież zbiera kapitanów po raz drugi; tymczasem okręt flagowy płynie cały czas swoim kursem. Lecz przerażający sztorm ponownie uderza. Papież staje przy sterze i wszystkie siły poświęca sterowaniu okrętu ku dwóm kolumnom, z których szczytów zwisają liczne kotwice i haki połączone łańcuchami.

Wszystkie okręty nieprzyjaciela ruszają do ataku, usiłując za wszelką cenę zatrzymać okręt i zatopić go: jedni rzucają weń książkami i zapalnymi materiałami, których posiadają mnóstwo. Inni strzelają z karabinów i dział. Walka robi się coraz bardziej zacięta. Dzioby nieprzyjaciół uderzają gwałtownie, ale ich wysiłki i ciosy okazują się nieskuteczne. Próżne są ich wysiłki, przy których tracą siły i amunicję; wielki okręt płynie bezpiecznie i spokojnie swoją drogą. Czasem zdarza się, że pod strasznymi uderzeniami w jego burtach pojawiają się głębokie dziury. Ale w tej samej chwili łagodna bryza zaczyna wiać od dwóch kolumn, pęknięcia zasklepiają się, a przecieki natychmiast ustają.

Tymczasem wybuchają działa napastników, psują się strzelby i inne rodzaje broni, łamią się dzioby i wiele okrętów rozsypuje się na kawałki i tonie w morzu. Wówczas oszalali nieprzyjaciele rzucają się do walki wręcz, uderzają pięściami, bluźnierstwami i przekleństwami.

Nagle Papież pada ranny. Natychmiast ci, którzy są wokół niego, spieszą mu z pomocą i podnoszą go. Papież zostaje trafiony po raz drugi, znowu pada na pokład i umiera. Wśród nieprzyjaciół wybucha zwycięski, pełen radości okrzyk; z ich okrętów słychać nie do powtórzenia wyzwiska.

Ale ledwo Papież umarł, już drugi zajmuje jego miejsce. Kapitanowie zebrawszy się razem wybrali Papieża tak szybko, że wieść o śmierci zbiegła się z wiadomością o wyborze następcy. Nieprzyjaciele zaczynają tracić ducha.
Nowy Papież zmusza nieprzyjaciół do rozproszenia się i pokonując wszelkie przeciwności, prowadzi okręt wprost na dwie kolumny i ustawia go między nimi. Zakotwicza się szybko za pomocą lekkiego łańcucha, który zwisa od dziobu okrętu do kotwicy na kolumnie zwieńczonej Hostią. Za pomocą drugiego lekkiego łańcucha, który znajduje się na rufie przywiązuje się do drugiej kotwicy, która zwisa z kolumny z Niepokalaną Dziewicą na szczycie.

W tym momencie następuje ogromne poruszenie. Wszystkie okręty walczące dotąd z Papieżem wpadają w panikę; uciekają, a w ucieczce zderzają się ze sobą, łamiąc się na kawałki. Jedne toną i próbują pociągnąć za sobą inne. Tymczasem kilka małych okrętów, które dzielnie walczyły po stronie Papieża śpieszą, by przywiązać się do kolumn. Wiele innych, przełamawszy strach przed bitwą, ostrożnie obserwuje wszystko z oddali. Gdy wraki zniszczonych okrętów unoszą się na wśród wirów morskich, te, gdy przychodzi na nie kolej żeglują w skupieniu ku dwóm kolumnom, a dopłynąwszy przywiązują się do haków z nich zwisających, tak że są bezpieczne przy flagowym okręcie, na którym stoi Papież. Nad morzem zapada wielka cisza."


Wizja ta dlatego mnie najbardziej przypadła do serca, bo dość jasno można zidentyfikować Kapitana Okrętu jako Jana Pawła II. Ten fragment o powstaniu po strzale jest zdumiewającym szczegółem. Zobaczymy, czy ten fragment z szybkim wyborem następcy się sprawdzi… Poza tym ta wizja jest optymistyczna. Ataki na Kościół widzimy sami i widzimy, że Jan Paweł II właśnie w Eucharystii i opiece Maryi widział ratunek. Z wizji tej wynika, że jego następca doprowadzi Barkę-Kościół na spokojne wody.

Pozwala mi to powrócić do pierwszego paragrafu tego felietonu i spekulacji na temet tego, na co pozwoli, czy nie, przyszły papież. Jakby to był Kościół papieski, a nie Chrystusowy. Wielu ludziom myli się Kościół z demokratycznymi instytucjami utworzonymi przez ludzi. Może dlatego, że wiele kościołów protestanckich nimi rzeczywiście jest. Starsi się zbierają i głosują nad tym, co jest moralne, a co nie, co jest praktykowane, a co nie.

Kościół Katolicki jednak nie jest ludzką instytucją i z pewnością nie jest żadną demokracją. Jest Królestwem i to absolutnym, a Król nie pochodzi z tego świata. Król ten, Jezus Chrystus, dając tak wielkie uprawnienia swemu namiestnikowi, jak to uczynił, dał mu też Ducha Świętego, aby go strzegł przed ogłoszeniem dogmatu wiary sprzecznego z depozytem zostawionym nam przez Jezusa i Apostołów. Nie musimy się więc obawiać i wdawać w jałowe spekulacje. Ja wam już teraz mogę obiecać i założyć się o każdą sumę, że nowy papież nie będzie reformatorem, gdy chodzi o nauczanie. Będzie „konserwatywny”, czyli wierny temu, co przekazali nam apostołowie.

Na jakiej podstawie tak twierdzę? Na podstawie słów samego Jezusa, który powiedział Piotrowi, pierwszej Głowie Kościoła Na ziemi:
Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. (Mt 16,17-19)

Symbol kluczy, to rzecz jasna symbol urzędu. Jezus dając wraz z obietnicą klucze, wskazał na fakt, że obietnica ta nie tylko dotyczy Piotra, ale dotyczy całego urzędu, wszystkich jego następców. (Porównaj z Księgą Izajasza, rozdział 22). A sama obietnica, mówiąca, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła, powinna wlać nam pokój w serca. „Nie lękajcie się” możemy wszyscy powtórzyć za Janem Pawłem II.

Tuesday, April 12, 2005

Papież i Medjugorie


Chciałem przekazać fragment listu siostry Emanuel z Medjugorie sprzed paru dni, dotyczącego ostatnich wydarzeń. Zachęcam też do przeczytania całego listu, do którego link podam na końcu. Siostra Emanuel napisała między innymi:

Papież opuścił nas w sobotę 2 kwietnia o godzinie 21.37 w Rzymie, w wigilię Święta Bożego Miłosierdzia, święta, które ustanowił w kwietniu 2000 r. Tego ranka, jak każdego drugiego dnia miesiąca, Mirjana Soldo miała objawienie w nowym budynku Wieczernika i z Matką Bożą modliła się za niewierzących. Atmosfera była pełna emocji, ponieważ wiedzieliśmy, że Ojciec Święty znajdował się między życiem a śmiercią. Podczas objawienia zgromadzeni modlili się za niego z wielką żarliwością i powierzali go Matce Bożej. Wróciwszy z ekstazy Mirjana wypowiedziała do wszystkich te słowa:

„Gospa pobłogosławiła nas wszystkich swym matczynym błogosławieństwem. Powiedziała, że największe błogosławieństwo, jakie moglibyśmy otrzymać na ziemi, to błogosławieństwo kapłańskie. Pobłogosławiła także przedmioty religijne, które przynieśliśmy. Potem Gospa powiedziała: „W tym czasie proszę was, żebyście odnowili Kościół.” Wtedy ja (Mirjana) odpowiedziałam Jej: „To wielka prośba! Czy ja będę do tego zdolna? Czy my będziemy do tego zdolni?” Wtedy Matka Boża powiedziała: „Ależ, moje drogie dzieci, ja będę z wami! Moi apostołowie, będę zawsze z wami i będę wam pomagała! Najpierw odnówcie siebie samych, odnówcie wasze rodziny, a wtedy wszystko będzie łatwiejsze.” Potem Mirjana powiedziała nam, że zadała Gospie pytanie o Ojca Świętego, lecz Ona nie odpowiedziała. Jednakże razem pomodliły się za Papieża.

Tego dnia, 2 kwietnia, Ivan Dragicević (jeden z sześciorga widzących) nie był obecny w Medjugorju, ponieważ był na misji w Stanach Zjednoczonych. W Niedzielę Miłosierdzia Bożego, 3 kwietnia, Ivan udał się do Bangor w stanie Maine, żeby tam poprowadzić konferencję. Wszyscy zgromadzeni byli głęboko poruszeni śmiercią Ojca Świętego. Wtedy Ivan opowiedział, że poprzedniego dnia (w sobotę 2 kwietnia) znajdował się w parafii New Hampshire. Z powodu różnicy czasu w stosunku do Europy miał objawienie dokładnie kilka godzin po śmierci Papieża. Wyjaśnił, że gdy objawiała mu się Matka Boża, była jak zwykle sama. Lecz tym razem objawił mu się także sam Ojciec Święty, po lewej stronie Matki Bożej! Ubrany był w długą białą sutannę, przykrytą długą złotą peleryną! Ivan powiedział, że Ojciec Święty wyglądał bardzo młodo. Ojciec Święty i Matka Boża byli oboje bardzo radośni. Według Ivana było to niewiarygodnie piękne. Wtedy Matka Boża powiedziała do Ivana: „To jest mój syn; on jest ze mną!” Ivan wyznał także, że tej nocy ledwo mógł spać, tak go poruszyło to objawienie! Osoby obecne tego wieczoru relacjonowały, że nigdy nie widziały Ivana takiego szczęśliwego. (To jest ważne z uwagi na bardzo powściągliwą naturę Ivana).

Vicka pozostawiła męża i dzieci, żeby udać się do Rzymu na ceremonię pogrzebu Ojca Świętego. Przypomnijmy tu, że w przeszłości spotykała go kilka razy, ponieważ przywoziła do niego ze swego kraju grupy chorych i upośledzonych, żeby ich pobłogosławił. Ojciec Święty pobłogosławił także ją jako pannę młodą z jej mężem Mario, zaraz po ich ślubie w Medjugorju. Vicka zawsze zachęcała nas, żebyśmy się dużo modlili za Ojca Świętego i za cały Kościół.


List w całości można znaleźć pod KLIKAJĄC TUTAJ. Ponieważ list ten skopiowałem, podaję i tę informację, jaką tam zauważyłem:

© Children of Medjugorje 2005
Pozwala się rozpowszechniać ten tekst pod dwoma warunkami:
1) nie zostanie zmienione żadne słowo,
2) zostanie podane źródło „Enfants de Medjugorje” („Dzieci Medjugorja”), jak również adres naszego serwera internetowego www.childrenofmedjugorje.com lub adres e-mailowy dnolan@childrenofmedjugorje.com

Prezydenci


W ostatnich dniach znowu udało się prezydentowi Bushowi zaskoczyć mnie bardzo pozytywnie wieloma decyzjami, jakie podjął on w związku ze śmiercią naszego Papieża. Przede wszystkim decyzją wyjazdu na pogrzeb. Rzecz bez precedensu w historii Stanów Zjednoczonych. Ale nie tylko to, że pojechał. Przede wszystkim fakt, jak to zrobił.

Po śmierci Papieża prezydent Bush wydał oświadczenie, komentujące ten fakt. Oczywiście nie on jeden i nic w tym dziwnego. Dziwne jest to, że oświadczenie pana Busha nastąpiło nie tylko szybciej, niż innego prezydenta, pana K., ale było też dużo bardziej serdeczne i osobiste. Gdy słuchałem Busha, miałem łzy w oczach. Byłem też pełen zdumienia, co on mówi. Niektóre słowa były doprawdy zdumiewające w ustach głęboko wierzącego chrześcijanina zaliczającego się do „Evangelical Christians”.

Nigdy chyba nikt tak ciepło i tak poprawnie teologicznie z tej grupy wyznawców Chrystusa nie mówił o Papieżu. Przecież oni do dzisiaj często uważają Papieża za „antychrysta”. Uznanie przez jednego z nich w Papieżu następcy Świętego Piotra jest czymś naprawdę niezwykłym.

Pan Kwaśniewski natomiast przeczytał swoje oświadczenie, jakby przemawiał na plenum komitetu centralnego partii. Jakoś nie tylko nie brzmiało mi to szczerze, ale cały ton tego, co miał on nam do powiedzenia było bardzo mało osobisty i serdeczny. Cóż, mnie nie bardzo to dziwi. Ja pamiętam fakt, że pan Kwaśniewski był ministrem w PRL-u, w rządzie komunistycznym, gdy sam był komunistą. Pamiętam to, bo jestem już w tym wieku. Ale pamiętam też, że kpił on sobie ze wspaniałego gestu całowania ziemi przez papieża. I to wydarzenie nie było wcale tak dawno. To powinni pamiętać wszyscy. Nie powinno nas więc dziwić, że w momencie, gdy wszyscy Polacy zjednoczyli pod wpływem uczucia miłości do Papieża, prezydent którego sobie wybrali tej miłości nie potrafi w sobie wzbudzić i okazać.

Postaram się przetłumaczyć tu słowa oświadczenia prezydenta Busha, które powiedział on na konferencji prasowej po śmierci Papieża:


"Laura i ja połączyliśmy się z ludźmi na całym świecie w żałobie po Papieżu Janie Pawle II. Kościół Katolicki stracił swego pasterza, świat stracił przodownika sprawy ludzkiej wolności i dobry i wierny sługa Boży został powołany do domu.

Papież Jan Paweł II opuścił tron Świętego Piotra w taki sam sposób, w jaki został na niego powołany—jako świadek godności ludzkiego życia. W swej ojczystej Polsce to świadectwo zapoczątkowało demokratyczną rewolucję która zmiotła Wschodnią Europę i zmieniła bieg historii. Na Zachodzie świadectwo Jana Pawła przypominało nam o naszym obowiązku budowania kultury życia, w której silni bronią najsłabszych. A w ostatnich latach Papieża jego świadectwo było nawet mocniejsze przez jego codzienną odwagę stawiania czoła chorobie i wielkiemu cierpieniu.

Wszyscy Papieże należą do całego świata, ale Amerykanie mieli specjalny powód do kochania tego człowieka z Krakowa. Podczas jego wizyt do naszego kraju Papież mówił o naszej Konstytucji będącej wynikiem „przeznaczenia Bożego”, o słowach dotyczących godności życia ludzkiego zawartych w Deklaracji Niepodległości i o błogosławieństwie wolności wynikającej z tych dokumentów. To te prawdy, powiedział, kierowały ludzi do spoglądania na Amerykę z nadzieją i respektem.

Papież Jan Paweł II osobiście inspirował miliony Amerykanów i ludzi na całym świecie. Zawsze będziemy pamiętać tego skromnego, mądrego i nie znającego strachu księdza, który stał się jednym z największych autorytetów moralnych w historii. Jesteśmy wdzięczni Bogu, że przysłał nam takiego człowieka, syna Polskiej Ziemi, który został Biskupem Rzymu i bohaterem na wieki."


Po uroczystościach pogrzebowych, na których obok Busha w oficjalnej delegacji prezydenckiej był także, między innymi, były prezydent Clinton, George W Bush odpowiadał na pytania dziennikarzy w samolocie. Powiedział między innymi, że był „bardziej wzruszony pogrzebem, niż się spodziewał”. Wspominając piękną oprawę i muzykę dodał, że jego własna wiara została wzmocniona przez przebywanie na Palcu Świętego Piotra z przywódcami politycznymi Świata i wiernymi Katolikami.

„Odczuwam, że to był niezwykły moment, będący częścią niezwykłej uroczystości dla niezwykłej osoby”, powiedział Bush na pokładzie Air Force One. Dzisiejsza uroczystość, założę się, była upewnieniem się w wierze dla milionów osób i gwarancją, że zwątpienie nie zakradnie się do waszych dusz”. „To był jeden z najwspanialszych momentów mojej prezydentury” dodał prezydent.

Jakże odmienne zdanie miał ten trzeci. Demokrata Clinton. Człowiek bez zasad moralnych. Trudno więc się spodziewać po nim, żeby on zdołał dostrzec wielkość takiej osoby, jak Jan Paweł II. W drodze na pogrzeb na pokładzie samolotu Clinton oświadczył dziennikarzom: „Jan Paweł II był jak każdy z nas- zostawił po sobie zróżnicowaną spuściznę”. „W sumie, myślę, był to człowiek Boży, był konsekwentny, zrobił, co uważał że powinien zrobić i to chyba wszystko, czego możemy się po kimkolwiek spodziewać” Skrytykował też „konserwatyzm” Papieża i zamknięcie się na „prawa kobiet” i jego opozycję w sprawie zezwolenia na małżeństwa kapłanów i wyświęcenie kobiet.

Mnie się bebechy przewracają, jak słucham takiego bredzenia. Najlepiej wypowiedź Clintona podsumował ktoś na jednym z blogów komentujących jego słowa. Komentarz ten brzmiał następująco: „Więc Billy myśli, że oni oboje zostawili mieszaną spuściznę? Cóż, ani jeden ani drugi takiej nie zostawił. Spuścizna obydwóch jest całkiem jednoznaczna: Ta Clintona jest spuścizną niegospodarności, kłamstw i krętactw, ta Papieża - pokoju i autorytetu w świecie ogarniętym chaosem i brakiem moralnych autorytetów”.

Także Bush nie zgodził się z oceną Clintona. Powiedział on: „Papież Jan Paweł II zostawił spuściznę pokoju, miłości i mocnego i czystego głosu w sprawach moralnych”. Żeby jeszcze podkreślić, co miał na myśli, dodał: „To czysta i doskonała spuścizna, jeżeli mi wybaczycie dodanie słowa „doskonała”. Chcę, żebym był na pewno dobrze zrozumiany. Jego spuścizna jest więcej, niż tylko jednoznaczna”. „Zdefiniowałbym Papieża Jana Pawła II jako myśliciela, który był jak skała. Fale moralnego relatywizmu szumiały wokół niego, ale on stał mocno jak skała.” „Jest dobry powód, dla którego największy tłum w historii przybył, aby oddać cześć zmarłemu, a jest nim charakter tego człowieka, jego poglądy, pozycja, przewodnictwo, zdolność do zauważenia każdego człowieka, głęboka troska, umiłowanie pokoju.” Bush dodał, że Papież, doprawdy wielki człowiek, który zawsze będzie wielką historyczną postacią, zawsze miał jakąś iskrę w sobie pomagającą mu rozumieć się z ludźmi nawet po tym, jak jego ciało zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa. Bush powiedział też, że znajomość z Janem Pawłem II i obecność na pogrzebie wzmocniła jego osobistą wiarę.

Powiedział on też wiele innych ciepłych słów o Papieżu i o swej wierze. Bardzo osobistych. O tym, że nie ma on żadnych wątpliwości, że Bóg istnieje i że przysłał On nam swego Syna, Jezusa Chrystusa. A ja znowu jestem dumny z mojego prezydenta. Tylko dlaczego tak ciepło o największym synu Polskiej Ziemi może powiedzieć Amerykanin, i do tego nie-katolik, a prezydent Polaków nie miał nawet ochoty poświęcić mu paru chwil skupienia w modlitwie? Czemu Bush mógł przyjechać dzień wcześniej uhonorować Papieża, a Kwaśniewski nie? I czemu to taki zjednoczony naród Polski i tak Papieża kochający wybrał takiego człowieka na swojego prezydenta? Polityczna amnezja? Przecież incydent z kpinami z Papieża całującego ziemię był przed ostatnimi wyborami…

Teraz widać gwałtowne ruchy na scenie politycznej kraju. Niektórzy politycy tak szybko zmieniają kolory, poglądy i życiorysy, że sami już nie wiedzą, czy jeszcze są w rządzącej partii, czy już w opozycji. Wszystko chodzi, żeby tylko nie być odsuniętym od żłobu. Byliśmy czerwoni, różowi, zieloni i kolorowi, będziemy demokratyczni- obojętne, byle oszukać jeszcze raz ten motłoch. Naobiecywać, czego i tak nikt nawet nie zamierza dotrzymać. Nie ma to znaczenia. Motłoch ma amnezję, i tak nas z niczego nie rozlicza, więc czemu nie spróbować jeszcze raz.

Szkoda. Szkoda, że jakoś nie widać na arenie politycznej kraju kogoś, kto w takich chwilach, jak te ostatnie dni nie byłby takim moralnym autorytetem jakim okazał się prezydent Bush. Możemy być dumni z Papieża-Polaka ale nasi politycy po raz kolejny się po prostu skompromitowali. A ja tylko się cieszę, że polityk, którego ja wybierałem na prezydenta tak się zachował w ostatnim czasie, że mogę śmiało być dumnym tutaj, że jestem Polakiem i katolikiem, a w Polsce, że jestem obywatelem kraju mającego za prezydenta takiego przyjaciela zmarłego Papieża.

Uczucia i akty woli


Śmierć Papieża i ostatnie wydarzenia z nią związane pomogły nam uświadomić sobie wiele rzeczy. To, jak wielu nas jest, ludzi głęboko wierzących. To, że Papież jednoczył nas wszystkich. To, że nawet ludzie, którzy nie mówią o wierze na co dzień, nie wstydzili się o niej mówić w ostatnich dniach.

Równocześnie już widać wyraźnie, że ta jedność jest płytka i pozorna. Pseudokibicom na przykład już się znudziło udawanie, że potrafią się zachowywać w sposób cywilizowany. Ja zresztą uważam, że każdy, kto liczy na to, że takie wydarzenia, jak śmierć Papieża odmienią na stałe nasze społeczeństwo są bardzo naiwni.

Wydarzeń takich było wiele w naszej historii. Czy to uchwalenie Konstytucji 3-go maja, czy powrót Piłsudskiego do wolnej Polski, czy wybór Papieża i później jego pierwsza pielgrzymka, zawsze cementowały ludzi i jednoczyły ich. Podobnie bywa w sytuacjach wielkich klęsk żywiołowych. I jeżeli nawet te wydarzenia pozostawiają jakiś wpływ na części społeczeństwa, nigdy nie zmieniają go całego.

Jaka jest tego przyczyna? Ja myślę, że jest nią kierowanie się uczuciami, nie rozumem. Wydaje mi się, że gdy coś odczuwamy, wydaje się nam, że tak już zawsze będzie, ale uczucia mają to do siebie, że nie są trwałe. Ojciec Jan Gora, dominikanin, „wynalazca” Lednicy, powiedział w jednym z wywiadów, że „musimy te uczucia przerobić na kulturę”. Musimy zacząć inaczej myśleć, a nie tylko odczuwać.

Jeżeli uda nam się zaakceptować pewne fakty intelektualnie, to będą one miały trwały wpływ na naszą cywilizację, na nasze codzienne życie. Popatrzmy chociaż właśnie na Lednicę, na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, na Caritas, na ruchy w Kościele jak Neokatechumenat czy Ruch Oazowy… uczucia zinstytucjalizowane, spięte w karby organizacyjne trwają. Uniesienia pod wpływem chwili, oparte tylko na tym, co czujemy, przemijają.

W jaki sposób można by to, co odczuwamy od kilkunastu dni przełożyć na coś trwałego? Nie wiem. Mam nadzieję, że będzie to miało oddźwięk w nadchodzących wyborach. Może powstanie coś zupełnie innego, czego nawet nie jestem w stanie przewidzieć. Trudno mi powiedzieć. Mam nadzieję, że nie zmarnujemy tego, być może ostatniego „powiewu Ducha Świętego” nad Polską, jaki nam wymodlił nasz Papież.

Cały ten felieton miał być o czymś zupełnie innym. Miał być o kilku prezydentach. Dwóch obecnych i jednym byłym. I pewnie napiszę o tym zaraz. Ale politycy przychodzą i odchodzą i nie jest w sumie aż tak ważne, kto to jest. Nasze Królestwo jest nie z tego świata. Jak odmienimy na trwałe nasze serca i jak zrobi to wystarczająco dużo spośród nas, to i arena polityczna odmieni się na dobre.

Zabieram się więc za prezydentów. I mam nadzieję, że w następnych i każdych innych wyborach będziemy się kierować nie tym, jak prezydent wygląda, jak wygląda jego żona, czy mówi on językami i czy się dobrze prezentuje, ale tym, jaki ma on charakter. Jakim jest człowiekiem. Jak to powiedział Święty Paweł:
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.(1 Kor 13,1) Ostatnio widać wyraźnie, że jeden cymbał, który z jakiś nieznanych mi zupełnie powodów jest od lat najpopularniejszym polskim politykiem brzmi całkiem nieszczerze. Zajmę się jednak nim w kolejnym felietonie.

Monday, April 11, 2005

Testament Papieża.


Przeczytałem jeszcze raz testament Papieża Jana Pawła II . Uderzyły mnie w nim w sposób szczególny dwie rzeczy. Pierwszą były następujące słowa:

Nie pozostawiam po sobie własności, którą należałoby zadysponować.


Słowa te, napisane w marcu 1979. roku, pozostały aktualne do końca posługi Papieża. Niesamowite. Papież będąc najbardziej wpływowym człowiekiem na świecie, przyjmującym prezenty od głów państw i wielkich korporacji, nawet takie prezenty jak samochody (ostatni wyprodukowany „garbus” z meksykańskiej filii Volkswagena został podarowany Papieżowi, ale otrzymał on także i lepsze samochody, jak ferrari) Zresztą to nawet nie chodzi o tego typu prezenty. Przecież Papież i tak nie może „szaleć” samochodami po ulicach Rzymu. Ale on nie zostawił po sobie nic. Wszystko, co otrzymał, oddał innym. I to nie „wielkim” tego świata, ale najuboższym. Nie posiadał żadnego własnego majątku. Nie przywiózł nic ze sobą z Krakowa i nie „dorobił” się w Watykanie. Wszystkie skarby gromadził w Niebie.

Nawet te kilka niezbędnych rzeczy, jakie każdy z nas musi posiadać: szczoteczka do zębów, buty, bielizna, może zegarek, więc nawet te rzeczy oddał do rozporządzenia ojcu Stanisławowi Dziwiszowi:


Rzeczy codziennego użytku, którymi się posługiwałem, proszę rozdać wedle uznania. Notatki osobiste spalić. Proszę, ażeby nad tymi sprawami czuwał Ks. Stanisław…


Co za pokora i jaki wzór dla nas, tak zagonionych za gromadzeniem jak największej ilości dóbr materialnych. Co to by było, gdyby tak politycy spróbowali postępować? Przecież także mają służbowe mieszkania i samochody, nie płacą za bilety lotnicze, gdy podróżują służbowo i do tego mają pensje… Może by tak im to wystarczyło? Ech, marzyć mi się zachciało…

Drugą rzeczą w testamencie Papieża, która zwróciła moją uwagę były słowa:


Wszystkich proszę o przebaczenie. Proszę także o modlitwę, aby Miłosierdzie Boże okazało się większe od mojej słabości i niegodności.


Wszyscy ostatnio mówią o świętości Papieża. O tym, że powinien być jak najszybciej wyniesiony na ołtarze. I słusznie, bo był to człowiek święty. Ale i on dostrzegał, że zbawienie może osiągnąć tylko dzięki Bożemu Miłosierdziu. To nie był tani chwyt z jego strony, fałszywa skromność, żebyśmy zaczęli zaprzeczać i podkreślać, jak cudowny i święty jest Papież. Te słowa i tak nie mogły być odczytane za jego życia i znając charakter Papieża, wiemy z całą pewnością, że były szczere. Ale na co w takim razie my możemy liczyć?

Już pisałem kiedyś, że ludzie dzielą się na świętych myślących, że są grzesznikami i grzeszników przekonanych, że są świętymi. Ale tak naprawdę, to wszyscy zaliczamy się do tej drugiej grupy. Jeszcze nie spotkałem nikogo, kto by nie był pewien, że on ma w zasadzie „zaklepane” zbawienie i życie wieczne.

Oczywiście dostrzegamy różnicę między świętością takich ludzi, jak Jan Paweł II, Faustyna, matka Teresa z Kalkuty, Maksymilian Kolbe czy ojciec Pio, a naszym życiem. Ale często uważamy, że i nasza świętość, a raczej fakt, że nie jesteśmy przecież takimi potworami, jak Hitler czy Stalin, wystarczy z nawiązką do osiągnięcia zbawienia.

Prawda niestety jest inna. Świętość Boga jest tak doskonałym ideałem, że jest praktycznie nieosiągalna przez nas. Zbawienie możemy osiągnąć tylko dzięki Łasce Bożej. Tylko Jego Miłosierdzie nam umożliwi zobaczenie Boga twarzą w twarz. I nawet jak świętość Jana Pawła II była tak wielka jak Mount Everest, a moja tak mała, tak niska, jak poziom morza, to do ideału, nieskończonej świętości Boga jest tak samo daleko dla mnie, jak dla Papieża.

Czemu więc On jest świętym, a ja nie? Skoro obaj mamy równie daleko… No, niezupełnie. Papież nie był tak daleko od Boga, jak większość z nas, bo widział doskonale, że mimo, że robił wszystko co może, to liczył tylko na Boże Miłosierdzie. Ja, jak większość ludzi, raczej mam problemy z dostrzeganiem faktu, że wiele „talentów” marnuję, grzeszę wielokrotnie w każdej godzinie życia i co gorsze mam tendencję do samousprawiedliwienia się i uważania, że mi się „należy” zbawienie.

Jeszcze większy problem jest z ludźmi, którzy wręcz negują nieomylne nauczanie Kościoła w sferze moralności i uważają, że ich interpretacja tego, co jest moralne, a co nie, co jest grzechem, a co nim nie jest, spodoba się Bogu. Można by tylko życzyć im szczęścia. Będą go potrzebowali. Albo raczej potrzebowaliby go, gdyby przy pomocy szczęścia można było się dostać do Nieba. Niestety, nie jest to możliwe.

Święta Faustyna otrzymała dar zobaczenia swojego życia tak, jak je widzimy po śmierci. Tak, jak je widzi Bóg. Była tą wizją przerażona. Nie spodziewała się, że Bóg zauważa tak małe nasze niedociągnięcia i że są one tak wielkim grzechem przeciw Bożej nieskończonej świętości. Nic dziwnego, że ona też całą nadzieję pokładała w Bożym Miłosierdziu.

Dla mnie wynika z tego tylko taki wniosek, że nie powinniśmy lekko podchodzić do naszych grzechów przeciwko Bogu. Oczywiście, że Jego Miłosierdzie jest większe od każdego z naszych grzechów. Ale Bóg nic nie zrobi przeciwko naszej wolnej woli. Za bardzo nas kocha, żeby nas zredukować do statusu marionetek. Jeżeli więc chcemy spędzić z Nim życie wieczne, przyznajmy, że jesteśmy grzesznikami. Co więcej, przestańmy nimi być. Korzystajmy często z sakramentu spowiedzi. Przynajmniej raz w miesiącu. Papież spowiadał się co tydzień. Obiecajmy poprawę. Nie uda nam się? Na pewno będziemy upadać. Ale Bóg nam pomoże. I jak już staniemy się naprawdę święci, oddajmy się Bożemu Miłosierdziu. Jak Jan Paweł II. I wtedy będziemy mieć gwarancję, że spędzimy z nim wieczność.

Thursday, April 07, 2005

Przemyślenia siostry Łukaszy


...patrzy już na nas z Niebieskiego Watykanu
błogosławi uśmiechem
tych co Go kochają
już może Jezusowi powiedzieć
z wiedzą... bo zasłona spadła
wiary nie potrzeba...
...Panie Ty wiesz że Cię kocham...
już zdaje relacje z powierzonej troski o owce zbłąkane
choć one teraz jak owce pasterza niemające...
szloch i płacz
łzy płyną nie przerwanie
skąd ich tyle ...?
skąd te tłumy...?
przychodzą z ucisku
owce które pokochały Pasterza
i znają glos Jego
zostawione....?
nie !
nie są same
On jest...
On zna ból
zna trwogę tych serc
więc tym bardziej będzie się troszczył
bo Jezus wciąż powtarza Jemu
Paś Owce Moje...
więc otarte jest Niebo
bo okno z którego zawsze nas widział
i w Watykanie pośród Hal Niebieskich
teraz się nie zamknie
wciąż trwa nieprzerwana Audiencja
wysłucha wszystkich
każdego przytuli
przypomni o Maryi
teraz już może trzymać Ją za rękę
prawdziwą
wieniec Róż codziennie
to wciąż to zadanie...
którego nie zapomni przez wieki całe
juz teraz Totus Tuus naprawdę!
rozejrzy się po Halach Błękitu
po graniach i stokach pochodzi
na kremówki do cukiernika pobiegnie
kajakiem na głębię wypłynie
wciąż będzie wołał
w sercach tych co Go kochają
...Niech zstępuje Duch...
nie lękajmy się...
nie trzeba....


++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

...rozbiegły się me myśli
jak dzikie konie
umknęły spod kontroli
wybiegły gdzieś na oślep
radosne dzikie nieokiełznane
pochowały się w zaroślach
każda w inną stronę pobiegła ścieżyną
za drzewami się skryły
w koronach gniazda uwiły
jak ptaki latające
myśli i odczucia
radosne i smutne
pochwytać je tak trudno
zebrać w stado wielkie
wyciszyć
na pastwisko wyprowadzić zielone
wykarmić je radością
napoić wodą ze źródła Miłości
myśli- strzygące uszami jak konie spłoszone
wtulić w Serce Boże...


s. Łukasza

Dni żałoby, dni refleksji...


Jesteśmy w ostatnich dniach świadkami niezwykłych wydarzeń. Wygląda na to, że Karol Wojtyła odchodząc do Ojca nie tylko nie przestał mieć wpływu na nasze codzienne życie, ale wpływ ten się zwielokrotnił.

Wiele nasuwa się myśli w związku z tym, czego jesteśmy świadkami. W Polsce zresztą bardziej widoczne są te znaki. To zrozumiałe. Nie o nich chcę napisać, przynajmniej nie tak, jak pisałby reporter, bo znam je tylko z przekazu innych. Nie mogę, niestety, osobiście współuczestniczyć w tej niesamowitej narodowej pielgrzymce do Ojca Świętego, czy z Nim, Wielkim Nieobecnym. Jestem jednak duchowo obecny z wami.

Tak, jak Jezus odchodząc do Ojca powiedział:


Teraz zaś idę do Tego, który Mnie posłał, a nikt z was nie pyta Mnie: Dokąd idziesz? Ale ponieważ to wam powiedziałem, smutek napełnił wam serce. Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu - bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś - bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie - bo władca tego świata został osądzony. Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz /jeszcze/ znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe.
(Jn 16,5-13),

tak samo odejście Papieża spowodowało, że nagle stał się On obecny wszędzie, na całym świecie. Jak Święta Tereska, odchodząc, nareszcie mogła stać się misjonarzem na wszystkich kontynentach, tak i Jan Paweł II nagle stał się nawet obecny w miejscach, gdzie wcześniej w swej fizycznej postaci być nie mógł. Bo przecież nawet prasa w Rosji niezwykle ciepło o Nim pisze. Nawet władze Korei Południowej się ciepło o Nim wyraziły. A media amerykańskie, kraju nie katolickiego przecież, zupełnie zwariowały. Papież zdominował je całkiem i od wielu dni wiele mówi się o chrześcijaństwie, Kościele Katolickim, a także o Polsce. I mówi się dobrze i ciepło.

Mam nadzieję, że te wydarzenia przyniosą dobre owoce. Mam nadzieję, że pomyślimy wszyscy, czego by On chciał od nas. Co by Go tak naprawdę ucieszyło. Podobno Karol Wojtyła zostawił po sobie 85 tysięcy stron pism, listów, wykładów, książek i innych tekstów. Czy znamy je dobrze? Ile z nich przeczytaliśmy? Przecież to dla nas On je pisał.

Ja, pisząc te słowa, zawsze mam nadzieję, że zainteresują one kogoś. Pobudzą do refleksji. Może będą miały jakiś malutki wpływ na czyjeś życie. Gdyby nikt mnie tu nie odwiedzał, pisanie moje nie miałoby żadnego sensu. Ja i tak gadam dużo do siebie. Podobno także przez sen. Nie ma potrzeby, żebym jeszcze pisał dla siebie jakieś felietony. Świat jednak toczyłby się dokładnie tak samo, gdyby nikt nie otworzył tej witryny i nie poświęcił mi odrobiny swego czasu. Może, jak będę miał dużo szczęścia, odmienię trochę życie jednej, czy kilku osób.

Ze spuścizną Papieża jest zupełnie inaczej. Jego nauka, jego przemyślenia mają i będą mieć olbrzymi wpływ na całą naszą cywilizację. Ale żeby się to stało, musimy poznać Jego encykliki, listy i inne pisma. Poznać i wprowadzić to, czego uczył w nasze życie. A jedyna wartość, jaką moja witryna może posiadać, to właśnie ta, że staram się tu przekazywać naukę Jezusa. Także poprzez nauczanie Jego Namiestnika, Jana Pawła II.

Pamiętamy wszyscy przepychanki polityków UE w sprawie zamieszczenia słów o chrześcijańskich korzeniach cywilizacji europejskiej w preambule czy wstępie do konstytucji europejskiej. Niektórzy politycy, zwłaszcza zlaicyzowanej Francji z uporem godnym lepszej sprawy walczyli o to, żeby żaden ślad Boga, czy chrześcijaństwa nie powstał w konstytucji. Ale teraz wszyscy widzą nagą prawdę naszej rzeczywistości. Teraz widać, jaka jest nasza kultura. Skąd pochodzi. Jakie są nasze korzenie.

Sparaliżowane miasto, które Piotr wybrał na swoją siedzibę. Sparaliżowane, bo jego 264. następca, Jan Paweł II, odszedł do Domu Ojca i owce, których był pasterzem przez ostatnie lata, chcą Mu oddać ostatnią cześć. Media na całym świecie zdominowane przez to wydarzenie. W Polsce, której Synem był Papież to być może normalne, choć też nie do końca. Media przecież spychały to chrześcijaństwo na margines i na wielu kanałach więcej było pornografii, bezmyślnych plotek, bzdurnych „realisty shows”, które z rzeczywistością nie mają nic wspólnego poza nazwą, niż refleksji nad Prawdą, nauki Boga.

Teraz mamy prawdziwy „realisty show”. Taka jest rzeczywistość. Miliony ludzi opłakujący swego Ojca. To nie przygody kilku chorych ludzi na bezludnej wyspie, „podglądanych” kamerą są rzeczywistością. Rzeczywistością jest Bóg, śmierć doczesna, sąd po śmierci i życie wieczne. Nie witaminy, mikroślady, kosmetyki, diety, moda i operacje plastyczne są istotne. Nawet, jak 95% gazet i programów telewizyjnych na niektórych stacjach o tym tylko pisze. To wszystko przemija i zamienia się w proch. To Łaska Boża daje nam życie. To Miłość „Agape” daje nam piękno. To Jan Paweł II, czy Matka Teresa z Kalkuty pokazali nam, jak pięknie żyć i to ich życie jest dla nas przykładem.

Na czym polega ten magnetyzm Jana Pawła II? Dlaczego jest On tak atrakcyjny dla młodych? Wydaje mi się, że wynika to głównie z autentyzmu Papieża. W nim nie ma wcale hipokryzji, zakłamania. On w całości żył tak, jak nauczał, a nauczał rzeczy trudnych. Nie szedł na żadne kompromisy i nie uginał się przed żadnymi trudnościami. Nie był tolerancyjny, wbrew temu, co wielu powtarza, ale akceptował i kochał każdego człowieka. Spotykał się z przedstawicielami wszystkich wyznań i poglądów, ale nigdy nie naraził na żaden kompromis depozytu Wiary, przekazanego nam przez Jezusa i Apostołów.

Niektórzy ludzie, zwłaszcza na początku Jego pontyfikatu, myśleli, że gdy Karol Wojtyła jest taki nowoczesny i awangardowy w swym codziennym zachowaniu, to także w Kościele wprowadzi rewolucyjne zmiany. Tymczasem właśnie w Kościele powrócił On bardziej do Tradycji Ojców. Starał się raczej zlikwidować te zmiany, jakie na skutek mylnej interpretacji II Soboru Watykańskiego wprowadzano w niektórych krajach. Pokazał nam On, że można być człowiekiem nowoczesnym, można reformować pewne zwyczaje i zachowania, równocześnie pozostając wiernym nauce, która nie jest papieża, nie jest biskupów, czy księży, ale jest nauką samego Jezusa.

Co innego zamienienie lektyki, która była zdaje się głównym środkiem transportu poprzedników Jana Pawła II, na odrzutowiec, czy młotka i lusterka na nowoczesne badanie lekarskie, gdy przychodzi czas na stwierdzenie zgonu Ojca Świętego, a zupełnie czym innym jest „nowoczesność” w nauczaniu doktryny naszej wiary.

Wracając do wątka wpływu chrześcijaństwa na naszą cywilizację to niedawno uświadomiłem sobie, że 2000 lat temu w każdym państwie, księstwie, plemieniu, czy grupie wierzono w jakieś bóstwa, czy jakiś bogów. Islam jeszcze nie istniał. Chrześcijaństwo było małą sektą Judaizmu, liczącą 120 ludzi i może parę tysięcy innych osób, głównie Żydów, którzy słyszeli coś o tej nauce, ale nie przyjęli jej do serca. Ale sam Judaizm był marginalną religią. Żydzi co prawda byli obecni w wielu regionach świata, ale liczebnie było ich niewielu i ich wpływy na wierzenia innych, z wielu względów, były bardzo ograniczone.

Negowanie tego, że chrześcijaństwo miało wpływ na naszą cywilizację jest naprawdę czymś niezrozumiałym i świadczy o zupełnym braku zdolności rozumowania u tych, którzy tak twierdzą. Nawet fakt, że tydzień ma siedem dni, jest spuścizną naszej judeochrześcijańskiej kultury. Nawet fakt, że znak wieczności, poziomo napisana ósemka, wynika z naszej wiary, z nauki Kościoła. Bo to ósmego dnia zmartwychwstał nasz Bóg i ósmy dzień stał się dniem, który się nigdy nie kończy. Jest doskonałym wypełnieniem tego tygodnia stworzenia, o którym czytamy w Genesis.

Jan Paweł II zmarł w pierwszą sobotę miesiąca. Dzień Maryjny. Kilkanaście osób zwróciło moją uwagę na dziwną korelację między jego życiem i śmiercią, a numerem 13:

DATA ŚMIERCI:2,04,2005 2+4+2+5=13
GODZINA ŚMIERCI: 21:37 2+1+3+7=13
ILOŚĆ DNI PONTYFIKATU PAPIEŻA: 9301 9+3+0+1=13
WIEK PAPIEŻA: 85 8+5=13
13 księga Pisma Swiętego to księga apokalipsy.........
Był 256 Papieżem suma znów daje 13
Zamach na jego życie miał miejsce 13 maja
Łucja zmarła 13

Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, pewnie nie. Mógłbym zresztą dodać, że i mama Karola Wojtyły zmarła 13 dnia miesiąca. Z kolei z tego co wiem, Jan Paweł II był 264, nie 256 papieżem, a to nie daje w sumie 13. Jeżeli ma to jakiekolwiek znaczenie, to chyba tylko wskazuje na szczególną opiekę Maryi nad życiem Karola Wojtyły. Ale śmierć nastąpiła już po zachodzie słońca. Liturgicznie Kościół obchodził już Święto Miłosierdzia. Ósmy dzień Wielkanocy. Dzień niezwykłych łask, wypełnienie Oktawy Zmartwychwstania Pańskiego.

W starej polskiej tradycji wierzono, że ludzie zmarli w oktawie Zmartwychwstania idą prosto do Nieba. Co prawda Papieżowi nie grozi, na ile nam to można ocenić, żadna inna droga i On osiągnąłby jedność z Bogiem w Niebie bez względu na dzień swej śmierci, ale jest to jeszcze jeden z wielu znaków pokazujących, jak wielkim wybrańcem Bożym był ten człowiek. Bóg nie poskąpił Mu Żadnej łaski. Nawet tej.

Oficjalna delegacja prezydencka ze Stanów, na pogrzeb Jana Pawła II, składa się z prezydenta Georga Busha z żoną, sekretarza stanu, pani Condoleezzy Rice i byłych prezydentów: Clintona i G. Busha-ojca. Niesamowite. Do tej pory nigdy żaden prezydent nie uczestniczył w pogrzebie Głowy Kościoła Katolickiego. Prezydent Carter zrezygnował z wyjazdu, gdyż ilość osób musiała być ograniczona do pięciu, a też podobno wyrażał ochotę. Cóż. O ile pamiętam, za jego prezydentury zmarło dwóch innych papieży i wtedy mógł on śmiało podjąć decyzję o swym wyjeździe. Wtedy jednak Stany Zjednoczone nawet nie posiadały stosunków dyplomatycznych z Watykanem.

Jako przedstawiciele mniejszości senackiej pojadą (poza przewodniczącym mniejszości) senatorowie Kerry i Kennedy. Obaj zwą się katolikami. Obaj są senatorami ze stanu Massachusetts. Najbardziej liberalnego stanu w USA. Obaj mają za sobą wieloletnią historię głosowania sprzecznego z nauką Kościoła i z nauczaniem Jana Pawła II. Miejmy nadzieję, że ta ich pielgrzymka pozwoli im zrozumieć pewne sprawy i spojrzeć inaczej na swą wiarę. Za nich także i innych podobnych im polityków powinniśmy się modlić.

Przed godziną opublikowano testament Jana Pawła II. Co za niezwykły i skromny dokument. Niezwykły i skromny, jak niezwykły i skromny był ten, co go napisał.


Testament Jana Pawła II, z dnia 6.III.1979 (i dodatki późniejsze)

W Imię Trójcy Przenajświętszej. Amen.

"Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy Pan wasz przybędzie" (por. Mt 24, 42) - te słowa przypominają mi ostateczne wezwanie, które nastąpi wówczas, kiedy Pan zechce. Pragnę za nim podążyć i pragnę, aby wszystko, co składa się na moje ziemskie życie, przygotowało mnie do tej chwili. Nie wiem, kiedy ona nastąpi, ale tak jak wszystko, również i tę chwilę oddają w ręce Matki mojego Mistrza: totus Tuus. W tych samych rękach matczynych zostawiam wszystko i Wszystkich, z którymi związało mnie moje życie i moje powołanie. W tych Rękach zostawiam nade wszystko Kościół, a także mój Naród i całą ludzkość. Wszystkim dziękuję. Wszystkich proszę o przebaczenie. Proszę także o modlitwę, aby Miłosierdzie Boże okazało się większe od mojej słabości i niegodności.

W czasie rekolekcji przeczytałem raz jeszcze testament Ojca Świętego Pawła VI. Lektura ta skłoniła mnie do napisania niniejszego testamentu.

Nie pozostawiam po sobie własności, którą należałoby zadysponować. Rzeczy codziennego użytku, którymi się posługiwałem, proszę rozdać wedle uznania. Notatki osobiste spalić. Proszę, ażeby nad tymi sprawami czuwał Ks. Stanisław, któremu dziękuję za tyloletnią wyrozumiałą współpracę i pomoc. Wszystkie zaś inne podziękowania zostawiam w sercu przed Bogiem Samym, bo trudno je tu wyrazić.

Co do pogrzebu, powtarzam te same dyspozycje, jakie wydał Ojciec Święty Paweł VI. (dodatek na marginesie: Grób w ziemi, bez sarkofagu. 13.III.1992). O miejscu niech zdecyduje Kolegium Kardynalskie i Rodacy.

"Apud Dominum Misericordia et copiosa apud Eum redemptio"

Jan Paweł pp. II

Rzym, 6.III.1979.
(podałem za wp.pl. Pełny tekst testamentu Papieża, ze wszystkimi dopiskami można przeczytać klikając TUTAJ. )

Jak widać z niego, być może Jego serce spocznie na Polskiej Ziemi. Decyzję tę zostawił On rodakom i kardynałom. Może warto zacząć walczyć o to, aby przynajmniej Jego Serce spoczęło w Jego ukochanej Ojczyźnie. Ale Jego serce tak naprawdę zawsze było w Niebie. Z Jego Ojcem, z naszym Ojcem i z naszą Matką, Maryją. .
Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.(Mt 6,19-21)

Niedawno usłyszałem w jakiejś radiowej audycji, że po wyborze Karola Wojtyły na papieża wysłano z Rzymu do Krakowa ciężarówkę po Jego osobiste rzeczy. Wróciła z jednym tekturowym pudłem, zawierającym zapasową parę butów i trochę książek. Po dwudziestu paru latach posługi papieskiej cały dobytek Papieża zmieściłby się zapewne w tym samym pudleTak żył, jak nauczał.

Patrząc na tę posługę Papieża czasem się zastanawiam, czy był on jedynym na świecie człowiekiem, który tak rozumiał służenie innym? Pewno jestem niesprawiedliwy, zapewne są takich dziesiątki, a może tysiące, ale dlaczego tak trudno znaleźć polityka, który by choć raz coś dał od siebie, a nie tylko zgarniał pod siebie? Wiem, że jest wielu kapłanów i zakonników, wielu ludzi świeckich i zapewne także polityków, którzy zrozumieli i praktykują to, czego uczy Kościół. Ale jakoś nie bardzo umiemy ich odnaleźć i ustanowić ich naszymi przewodnikami.

Nawet te partie polityczne, które kierują się w swych programach nauką Kościoła wydają się mieć inną wizję, niż miał Papież. On widział chrześcijaństwo i całą ludzkość jako jedną rodzinę. Uważał, że wszelkie organizacje, jak ONZ, czy UE są dobrym narzędziem jednoczenia ludzi i propagowania pokoju. Chciał tylko, żeby nie wyrzucać z nich Boga. Może uda się teraz znaleźć takich ludzi, może powstanie Partia Ludzi Uczciwych, partia ludzi, dla których wspólne dobro, przyszłość Ojczyzny i moralność chrześcijańska będą celami nadrzędnymi.

Nie chcę jednak zajmować się tu polityką. I tak jedyna możliwa i szczera odmiana, jaka może nastąpić, to jest odmiana serc. Droga do zlikwidowania handlu w niedzielę powinna prowadzić właśnie przez serca. Gdy każdy z nas poświęci ten dzień Bogu, a nie zakupom, sklepy same się zamkną. Podobnie w każdej innej dziedzinie życia.

Niech ta jedność, jakiej teraz jesteśmy świadkami uświadomi nam to, że jesteśmy chrześcijanami. I że jest nas więcej, niż by się pozornie wydawało. Może warto sobie uświadomić, że zawierzenie politykom niewiele nam dało do tej pory. Może warto oddać się Bogu. Przez ręce Maryi. Jak uczynił to Papież. Może warto nauczyć się tej pięknej modlitwy i powtarzać ją czasem: „Totus Tuus ego sum et omnia mea Tua sunt”. „Cały Twój jestem i wszystko moje do Ciebie należy”. Może warto przypomnieć sobie słowa Jezusa z Kazania na Górze:


Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.
(Mt 6,31-33)

Papież oddał się całkowicie Bogu przez Serce Maryi. Dodane Mu zostało wiele. Zostawił wszystko, nie miał nic własnego. Jak Jezus na Krzyżu. Cały się oddał Bogu i cały nam służył. Dlatego odbiera teraz wielką nagrodę.


Wtedy Piotr zaczął mówić do Niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą. Jezus odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym.
(Mk 10,28-30)

Spraw, Boże, żebyśmy nauczyli się naśladować tego Wielkiego Polaka i przez Jego przykład nauczyli się naśladować Jezusa Chrystusa. Nie w niedzielę, ale w całym naszym codziennym życiu. Myślę, że jak zaczniemy wreszcie robić to, czego nas On od tylu lat nauczał, sprawimy Mu największą przyjemność. A sami osiągniemy życie wieczne. Bo tylko to się tak naprawdę liczy i tylko jednego człowiek powinien żałować: Że nie osiągną świętości. Inne rzeczy nie mają żadnej wartości.

Kiedyś przeczytałem, że jak umarł Rockefeller, zapytano wdowę o to ile pieniędzy zostawił. Podobno odpowiedziała: „Wszystkie”. Jan Paweł II wszystkie swoje skarby zabrał ze sobą. Nie zostawił nic, poza swą nauką i przykładem swego życia. Bo właśnie w obliczu śmierci widać ile jesteśmy naprawdę warci. Warto by było zawsze o tym pamiętać. A Jan Paweł Wielki będzie nas już zawsze wspomagał i modlił się za nami wpatrzony w Oblicze naszego Ojca. Módlmy się i my za Jego duszę i za wszystkie Jego intencje. Niech odpoczywa w pokoju i niech ma zawsze w swej opiece swój Kościół i swój Naród. Także tych, którzy z różnych względów na Ziemi Ojczystej już nie mieszkają. On wie najlepiej, że nie musi się mieszkać w Polsce, żeby Polakiem pozostać. Tak, jak nie musi się mieszkać w Niebie, żeby być chrześcijaninem. Karol Wojtyła dał nam swoim życiem tego najlepsze dowody.

Saturday, April 02, 2005

PAPIEŻ NIE ŻYJE!!!


Trudno mi napisać coś o Ojcu Świętym, co nie brzmiałoby płasko i banalnie. To człowiek takiego formatu, że przydałoby się bardziej utalentowane pióro niż moje, żeby wyrazić słowami Jego wielkość. Jedyne, co mogę zrobić, to opisać parę mych wspomnień i refleksji z Nim związanych.

Pierwszą rzeczą jaką pamiętam, był dzień wybrania Go na papieża. Wychowałem się w Krakowie i był On moim biskupem, ale wtedy moja wiara nie była bardzo głęboka i nie interesowałem się, kto jest biskupem mojej archidiecezji. Dopiero niezwykły fakt wyboru Polaka na Głowę Kościoła Katolickiego zwrócił moją uwagę na Jego osobę.

Sam wybór nastąpił w okresie, w którym nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że komunistyczne imperium upadnie w ciągu kilkunastu lat. Nam wydawało się wtedy, że nie stanie się to za naszego życia. Dlatego też zapewne do samego wyboru kardynała Wojtyły na Papieża podchodziłem wtedy bardziej w sposób polityczny, niż teologiczny. Cieszyłem się, że przynajmniej w ten sposób mogliśmy „pokazać komuchom”. Przede wszystkim jednak była to niesamowita duma i radość, że nasz rodak został wybrany. Uczucia, których nawet redaktor prowadzący dziennik telewizyjny nie potrafił ukryć. Starając się podać tę wiadomość jak najzwyczajniej, profesjonalnie i bezuczuciowo nie mógł ukryć radości, którą zdradzały jego śmiejące się oczy.

Uczucia te nie przerodziły się jednak w moim przypadku w jakieś większe zainteresowanie nauką Papieża. Śledziłem doniesienia z Rzymu mówiące o Jego pontyfikacie, oglądałem Go w telewizji, w Rzymie i na licznych pielgrzymkach, ale gdy na przykład pierwszy raz odwiedził On Kraków, nie pojechałem nawet na Błonia, żeby zobaczyć Go osobiście i uczestniczyć w papieskiej Mszy.

Miałem wtedy niewiele ponad 20 lat i prawdę mówiąc nie byłem zbyt mądry. Stwierdziłem, że nie będę robił tego, co wszyscy i w telewizji też mogę sobie pooglądać tę uroczystość. Teraz już inaczej rozumiem pewne rzeczy, a bezpośrednie uczestnictwo we Mszy Świętej, papieskiej, czy nie, to coś zupełnie innego, niż oglądanie jej w telewizji. Prawdopodobnie zresztą i samej transmisji nie oglądałem zbyt pilnie, choć nie pamiętam już teraz po latach takich szczegółów.

Moje nawrócenie przyszło później. Tak naprawdę dopiero od urodzin mojej chorej córeczki, w 1990. roku, nigdy daleko od Boga nie odszedłem. Ale już wcześniej Bóg wzywał mnie do siebie i to wołanie było często związane z osobą Jana Pawła. Jak chociażby moja pierwsza piesza pielgrzymka z Krakowa na Jasną Górę, którą odbyłem z Paulinami w 1981. roku, a która odbyła się w intencji powrotu do zdrowia Papieża, po zamachu na Jego życie.

Dopiero później, po poznaniu Jego biografii, zrozumiałem, jakim człowiekiem był Karol Wojtyła. Jego niezwykłe życie, jakby prowadzone przez samego Ducha Świętego w tym jednym celu: aby zostać głową Kościoła. Rewolucyjny charakter jego posługi biskupiej i papieskiej. Jego awangardowy wręcz sposób postępowania: narty, basen, kajaki, wycieczki w góry, pielgrzymki, bezpośredni kontakt z ludźmi, wszystko to, czego „się nie robi”, czego żaden biskup, a zwłaszcza papież nie robił przed Nim.

Jeszcze później odkryłem, jakim był mądrym człowiekiem. Nie przez poznawanie Jego pism, encyklik, rozważań, bo mnie, człowiekowi o bardzo ograniczonej teologicznej wiedzy, trudno byłoby ocenić pełnię głębi Jego nauki, ale przez opinie innych. Najwybitniejsi współcześni teologowie uznawali w Papieżu teologa i filozofa tej miary, co święci Tomasz i Augustyn.

Papież będąc człowiekiem wielkiej miary, autorytetem moralnym, politykiem, duchowym zwierzchnikiem miliarda katolików na całym świecie, nigdy nie stracił z oczu nawet najmniejszego człowieka. Czy było to uznanie w setkach zmarłych przed nami ich świętości, czy też w tym niemalże nieznanym epizodzie z Jego życia, który opisałem w TYM TEKŚCIE.

Wielu obserwatorów oceniając Go po tym, w jaki sposób sprawował swą posługę, mylnie uważało, że także okaże się On rewolucjonistą w dziedzinie nauczania. Tymczasem pozostał On wierny nauce Jezusa. Nic dziwnego w sumie, przecież to sam Jezus obiecał, że Piotr i jego następcy będą autorytatywnie i nieomylnie uczyć swe owieczki prawdziwej wiary. Ale nie każdy dziennikarz jest teologiem i stąd ta mylna ocena Jego osoby z początków pontyfikatu.

Pamiętam opis sceny chyba z pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego do Niemiec, gdy witająca Go kobieta, najwyraźniej działaczka liberalnego Ruchu Kobiecego, zamiast przeczytać wcześniej przygotowane słowa powitania, spontanicznie powiedziała, że chciałaby, aby Papież zezwolił kobietom na współuczestnictwo w sakramencie kapłaństwa. Papież nie obraził się, nie zdziwił, ale przytulił ją i powiedział, że on także chciałby tego, ale kapłaństwo tylko dla mężczyzn ustanowił sam Jezus i on sam nie ma prawa, ani możliwości zmienienia tego, co jest wolą Boga.

Jan Paweł II był także zdaniem wielu prorokiem i mistykiem. Jego niezwykle głęboka osobowość łączyła te cechy z Jego ekstrawersyjnym usposobieniem, otwarciem do innych, zdolnościami komunikowania się ze wszystkimi ludźmi. Prawdziwy spadkobierca swych wielkich przodków w wierze: apostołów Jana i Pawła. Obaj byli wspaniałymi teologami, ale po świętym Janie Papież „odziedziczył” głębię swej wiary, mistycyzm i stał się „umiłowanym uczniem Jezusa”, po świętym Pawle z kolei potrzebę dotarcia do wszystkich zakątków Ziemi, by głosić tam Dobrą Nowinę i umiejętność niesienia krzyża z Jezusem. To przecież święty Paweł napisał te, jakże aktualne słowa:


Wam bowiem z łaski dane jest to dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć, skoro toczycie tę samą walkę, jaką u mnie widzieliście, a o jakiej u mnie teraz słyszycie.
(Flp 1,29-30)

A także:


Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół.
(Kol 1,24)

Ważnym aspektem tego pontyfikatu było też Jego zawierzenie Maryi i Jej opieka nad Nim. Przecież pierwsza papieska pielgrzymka była do Meksyku, gdzie znajduje się sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe, ostatnia do Lourdes. To Matce Boskiej Fatimskiej Jan Paweł II dziękował za swe ocalenie z zamachu na Jego życie. i właśnie w pierwszą sobotę miesiąca, dzień poświęcony Niepokalanemu Sercu Maryi, odszedł do Niej.

Matka Boża powiedziała siostrze Łucji:
„W godzinę śmierci obiecuję przyjść na pomoc z łaskami potrzebnymi do zbawienia tym, którzy przez pięć miesięcy w pierwsze soboty odprawia spowiedź, przyjmą Komunię św., odmówią jeden różaniec i przez piętnaście minut rozmyślania nad piętnastu tajemnicami różańcowymi towarzyszyć mi będą w intencji zadośćuczynienia.” Nic dziwnego, że właśnie w pierwszą sobotę miesiąca przyszła Ona po swego najwierniejszego Syna, naszego ukochanego Ojca Świętego.

Ja zobaczyłem na żywo Papieża dopiero w roku 2000. Oczywiście być może widziałem Go jako dziecko na którejś z uroczystości kościelnych w Krakowie, ale jeżeli to prawda, to nie pamiętam tego po latach. Dopiero w roku jubileuszowym pojechałem na pielgrzymkę do Rzymu i na Placu Świętego Piotra, z daleka, mogłem go zobaczyć.

Ponownie widziałem Go w Polsce w 2002. roku. Przyjechałem specjalnie do Krakowa, aby współpielgrzymować z Nim podczas Jego ostatniej wizyty w Polsce. Cała ta pielgrzymka była niesamowitym przeżyciem. Opisałem ją zaraz po powrocie i każdy może przeczytać moje wspomnienia, klikając TUTAJ. Trudno było podczas niej nie zauważyć faktu, że Jan Paweł II żegnał się ze swymi ukochanymi miejscami, jakby wiedział, że ich już nie zobaczy więcej.

Potem nasz optymizm wrócił. Wydawało się, że Papież, choć chory, cierpiący, to być może będzie żył jeszcze długie lata. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że osobiście będzie On w lecie w Kolonii i że może przy okazji odwiedzi raz jeszcze Polskę. Co prawda z Watykanu szybko przyszło wyjaśnienie, że w okresie prawdopodobnych wyborów nie będzie wizyty Papieża, aby nie była ona wykorzystywana do celów politycznych, niemniej jednak nie zabrało nam to nadziei, że zobaczymy Go może w późniejszym terminie.

Cóż. Bóg miał inne plany. Odszedł Namiestnik Chrystusowy, widzialna Głowa Kościoła. Zapewne Pan przywitał Go słowami:
Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana! (Mt 25, 21b) Jestem przekonany, że jeszcze przez lata będziemy odkrywać Jego wielkość, znaczenie i rolę, jaką odegrał ten pontyfikat w naszej najnowszej historii. Wydaje mi się, że nie przesadzę stwierdzając, że pontyfikat ten miał znaczący wpływ na całą naszą cywilizację i bieg historii. Bez wątpienia miał on wpływ na moje życie.

Karol Wojtyła. 18 V 1920 - 2 IV 2005. Kapłan. Kardynał. Papież. Człowiek. Jan Paweł Wielki. Niech odpoczywa w pokoju.