Dzisiejsza Ewangelia, (piszę to wieczorem, siódmego grudnia), należy do moich ulubionych fragmentów Biblii. Często cytuję ten fragment w dyskusjach z braćmi odłączonymi, chrześcijanami należącymi do innych, niekatolickich kościołów. Często uważają oni bowiem, że wystarczy zadeklarować swymi ustalić, że Jezus jest Panem i Zbawicielem i ma się gwarancję zbawienia. Bazują oni na jednym z fragmentów Biblii, mianowicie na Liście do Rzymian 10,9. Fragment ten rzeczywiście mówi:
Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych - osiągniesz zbawienie.
Czyli, jeżeli Biblia jest nieomylnym Słowem Bożym, to rzeczywiście mają oni rację, prawda? Możemy mieć gwarancję zbawienia. Wystarczy wyznać i uwierzyć. Jest jednak jeden problem z taką interpretacją. Mianowicie inne wersety Biblii. Dzisiejsza Ewangelia przypomina inne słowa Jezusa:
Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. (Mt 7,21)
Według Jezusa więc co innego jest potrzebne do zbawienia. Spełnianie woli Ojca, a nie deklaracje. Jak więc pogodzić tę pozorną sprzeczność? Bardzo łatwo, bo sprzeczności nie ma tu żadnej. Czym bowiem jest zbawcza wiara? Nie uznaniem samego faktu, że Jezus był postacią historyczną i nawet nie uznaniem, że jest Bogiem. To sam szatan przyznaje i nic mu to nie daje. Zbawcza wiara polega właśnie na tym, że uznając Jezusa za Pana i Zbawiciela, zaczynamy żyć tak, jak Jego przyjaciele. Zaczynamy wypełniać wolę Ojca. On nam daje łaskę, abyśmy byli w stanie to zrobić, ale my musimy z tą łaską dobrowolnie współpracować.
Protestanci bardzo często podchodzą do poszczególnych wersetów Pisma Świętego patrząc na nie jako na alternatywę. Albo jeden, albo drugi. Albo wiara, albo uczynki. Albo Pismo, albo Tradycja. Albo prawo, albo łaska. Tymczasem Kościół nas uczy, że każdy werset Biblii jest natchnionym Słowem Bożym i nie ma między nimi żadnej sprzeczności. Wyznanie, że Jezus jest Panem i wiara w to całym sercem są niezbędne do uzyskania naszego zbawienia, ale nie jest to jedyne, co jest nam potrzebne. Także spełnianie uczynków, bez których wiara jest martwa „jak ciało bez ducha” (Jk 2,26).
Mamy zresztą w Biblii bardzo konkretne pytanie, zadane samemu Jezusowi. Brzmi ono:
Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? (Mk 10,17b)
I co nasz Zbawiciel na to odpowiedział? „Wyznaj swymi ustami…itd.”? Nie! Powiedział:
Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę. (Mk 10,19)
Ale i to nie było wystarczające, bo Jezus wymaga od nas radykalizmu. Wymaga wyłączności i gdy mamy inne miłości, dla Niego musimy się ich wyrzec. Dlatego Jezus dodał:
Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. (Mk 10,21)
Dzisiejsza Ewangelia nie skończyła się jednak na nakazie spełniania woli Ojca. Jezus kontynuuje, porównując tych, co słuchają Jego słów do roztropnych ludzi, budujących swe domy na skale. Ci natomiast, którzy słuchają słów Jezusa, ale nie wypełniają ich, przypominają ludzi nierozsądnych, budujących na piasku. Zdumiewające, jak bardzo samo życie potwierdziło prawdziwość tych wersetów.
Gdy Jezus zakładał swój Kościół, zmienił imię swego namiestnika, Szymona, pierwszego wśród apostołów, nazywając go Skałą. I na tej Skale zbudował Kościół. Po dwu tysiącach lat burzliwej historii, skandali, wojen, kryzysów, zmian w kulturze, sztuce, upadkach cywilizacji i imperiów i powstawaniu nowych, Kościół ciągle uczy tej samej doktryny, jakiej uczył w czasach Jezusa i w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Mamy setki dokumentów pozostawionych przez Ojców Kościoła, świadków chrześcijaństwa z pierwszych wieków i czytając je zdumiewamy się, jak niewiele się zmieniło w Kościele. Wszystkie istotne wierzenia, wszystkie doktryny trwają w naszym, Jezusowym Kościele niezmiennie od dwudziestu wieków.
Z drugiej strony ruch zwany Reformacją zaczął się 500 lat temu. Bardzo szybko nowy kościół, założony przez Marcina Lutra miał „konkurencję” w kościele Kalwina, ale to dopiero był początek. Zwingli w Szwajcarii, król Henryk VIII w Anglii i lawina ruszyła. Jak się odrzuci autorytet Kościoła, to sami sobie stajemy się autorytetami i po pięciuset latach mamy ponad 30 tysięcy różnych denominacji, zborów, grup, kościołów i sekt chrześcijańskich na świecie.
Wszystko bowiem się sprowadza do tego, na jakim fundamencie budujemy. Czy na skale, czy na piasku. Ja nie neguję tego, że założyciele różnych sekt mogą być ludźmi świętymi i pełnymi dobrej woli. Zapewne nikt nie dąży do rozbicia chrześcijaństwa dla samego rozbicia. Każdy ma swoje powody. Miał je także Luter. Tylko, że droga którą obrał była błędna.
Nie reformuje się Kościoła opuszczając go. Kościół wymaga reformy od samego początku, od swego powstania. Dzieje Apostolskie są pełne tego przykładów. Ale skoro sam Jezus obiecał, w tym samym momencie, w tym samym zdaniu, w którym zakładał Kościół, że bramy piekielne Go nie przemogą, to chyba możemy Mu wierzyć, prawda? Powiedział On do Szymona-Piotra:
Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. (Mt 16,18)
Pomijając już przyczyny polityczne i inne, jakie miały wpływ na powstanie wielu sekt i kościołów, przypatrzmy się, jak ten mechanizm działa dzisiaj. Gdy jakiś zbór istnieje przez dłuższy czas, bardzo często staje się „letni” w swej praktycznej działalności. Zaczyna dopuszczać kompromisy, jak, powiedzmy, aborcję, czy kapłaństwo kobiet i gdy część członków tego zboru nie może się z takimi zmianami pogodzić, odchodzą i zaczynają swoją małą „reformację”, zakładając nową denominację, wracając do „korzeni”, do nauki Biblii. Ale mijają lata, ten zbór się rozrasta, zaczyna iść na kompromisy, co zaczyna przeszkadzać komuś i historia się powtarza.
Dlatego w praktyce wszystko sprowadza się do tego, kto ma autorytet. Na czyjej nauce można polegać. Marcus Grodi, były pastor, konwertyta z kościoła Prezbiteriańskiego, nie raz powtarzał, że głosząc kazania w swoim kościele zdawał sobie sprawę, że w promieniu kilku kilometrów jest kilkanaście innych kościołów, gdzie inni pastorzy zupełnie inaczej interpretują te same wersety Biblii. W pewnym momencie zaczęło mu to poważnie przeszkadzać, bo wiedział, że nie mogą mieć wszyscy racji. Ktoś musiał się mylić. Tylko, że czasami takie błędne nauczanie ma poważne konsekwencje. Gdy zaczął szukać wyjścia z tego błędnego koła, doszedł do tego, że jest jeden kościół, Jeden Święty, Powszechny i Apostolski Kościół i nie pozostało mu nic innego, niż pozostać Jego członkiem.
Dlatego jestem człowiekiem szczęśliwym, że też należę do tego Kościoła. Że jestem w Domu zbudowanym na Skale. Że mogę mieć pewność, że nauka Kościoła to jest nauka Jezusa i że nie grozi nam upadek. I nie przeszkadza mi, że jadąc do mojego kościoła, przejeżdżam koło kilkunastu innych zborów, bo wiem, że tylko w Kościele Katolickim otrzymam pełnię nauki Jezusa, głoszoną niezmiennie od dwu tysięcy lat.
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki. (Mt 7,21.24-27)
No comments:
Post a Comment