Wróciłem przed chwilką z kościoła i muszę opowiedzieć o czymś, co mi się tam przypomniało. Patrzyłem w koszyk do zbierania pieniędzy i jak jakiś faryzeusz nie mogłem się oprzeć ocenie niektórych ludzi. Pewnie się mylę, może dla kogoś wydatek jednego dolara jest wielkim wyrzeczeniem, nawet jak ma na sobie garnitur za kilkaset dolarów. Może posyła czeki pocztą, a na mszy daje symbolicznego dolara i może dużo bardziej pomaga innym niż ja mogę sobie wyobrazić. Nie wiem. Mam nadzieję, że tak jest. Ale to nie był jedyny banknot jednodolarowy w koszyku, była ich tam zdecydowana większość, a ludzie w kościele nie wyglądali jak ta wdowa z Sarepty, której została tylko garść mąki i o której słyszeliśmy w kościele przed tygodniem. Dlatego obawiam się, że służą one jako atrapy zagłuszające nasze wyrzuty sumienia.
W opisie sądu ostatecznego, jaki mamy w Biblii, opisie danym nam przez samego Sędziego, a więc można przypuszczać, że prawdziwym, nikt nie pyta nas o złe uczynki. Nikt nas nie skazuje za to, co złego uczyniliśmy. To nie za morderstwa, kradzieże, zdrady, kłamstwa zamykają się przed nami wrota Raju. Nie mówię tu, że takie czyny nie powodują utraty zbawienia, w innych miejscach Słowo Boże nas i o tym zapewnia, ale Jezus nie takie rzeczy wybrał dla zilustrowania nam swego sądu. Jezus powiedział:
Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie. Wówczas zapytają i ci: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie? Wtedy odpowie im: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.(Mt 25,42-46)
Ta scena sądu ostatecznego jest zaraz po przypowieści o ukrytych talentach. Jak wszyscy pamiętamy, trzej słudzy dostali od swego pana talenty, jeden pięć, drugi dwa, trzeci jednego. Dwaj pierwsi je pomnożyli w dwójnasób i zostali nagrodzeni. Trzeci nie zrobił nic. Nic dobrego, nie pomnożył majątku swego pana, ale też nic złego. Nie roztrwonił go, nie zgubił i nie przehulał. Po prostu zakopał go w ziemi, by go potem nienaruszonego oddać. I co go za to spotkało?
Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. […]A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. (Mt 25, 28 i 30)
Złemu w zupełności wystarczy, że nic nie będziemy robić. Pocieszamy się, że skoro nikogo nie zamordowaliśmy, to przecież Bóg nas nie wrzuci do piekła. Jesteśmy w sumie przecież dobrzy, kochamy ptaszki, motylki i pieski, litujemy się nad złym losem innych i nieraz nas wzruszy zła dola biedaków, o których mówią w telewizji. A co robimy, żeby im pomóc? Hmmm… a co moglibyśmy zrobić? Dajemy przecież dolara co tydzień na składkę, niech kościół coś z tym zrobi, a nie obrasta w luksusy za nasze pieniądze. Od tego przecież jest.
Luksusy Kościoła są mitem. Katolicy w USA dają średnio mniej niż jeden procent swoich zarobków (protestanci od 2 do 4%). Niejeden proboszcz musi się ostro nagimnastykować jak popłacić rachunki i z bólem serca musi odmawiać pomocy tym, którzy jej naprawdę potrzebują. Poza tym tu nie chodzi o żadne uogólnienia, ale o mnie i o Ciebie. Ile ja, ile Ty robimy dla innych? Jezus nie zapyta nas o naszą parafię, o sąsiada, o proboszcza, ani o biskupa. Tylko za nasze grzechy będziemy odpowiadać. Za to zło, które innym wyrządziliśmy i za do dobro, które mogliśmy wyrządzić, ale nam się nie chciało. Albo zapomnieliśmy. Albo nam było żal wydać tych naszych kochanych dolarów. Ale ja się znowu rozgadałem, a tymczasem miała być anegdotka, która mi się przypomniała w kościele. Oto ona:
W pewnym portfelu spotkały się trzy banknoty: Jednodolarówka, 20 dolarów i banknot studolarowy. Bardzo się zaprzyjaźniły, a ponieważ wiedziały, że je los zaraz rozdzieli, postanowiły pamiętać całe swoje życie i jak się spotkają następnym razem, opowiedzieć sobie gdzie bywały. Rzeczywiście po paru latach spotkały się znowu w Banku Rezerw Federalnych w San Francisco, pobrudzone, podarte i poplamione. Czekał je koniec ziemskiego życia i zniszczenie w specjalnej maszynie. Ten przykry moment umilały sobie opowiadaniem swojego życia.
Pierwszy zabrał głos banknot studolarowy. Opowiadał: „Miałem cudowne życie. Bywałem na wspaniałych bankietach. Kupowałem butelki najlepszego wina. Nabywałem wycieczki do egzotycznych krajów i płaciłem tam za takie atrakcje, jak łowy na dzikie zwierzęta, wyprawy w głąb dżungli i wakacje na ośnieżonych lodowcach. Bywałem w najbardziej luksusowych restauracjach i kupowałem piękne, sportowe samochody. Szkoda, że życie się kończy, ale naprawdę spędziłem je wspaniale.”
Dwudziestodolarówka powiedziała: „Ja może nie miałam aż tak atrakcyjnego życia, ale nie mogę narzekać. Bywałam z kochającymi się rodzinami w restauracjach na uroczystych obiadach, płaciłam za kwiaty i inne imieninowe prezenty, będąc przyczyną wielu uśmiechów, kupowałam na zimę ciepłe bluzki i skarpety i prezenty dla dzieci pod choinkę. Na wakacje nie jeździłam może do Chin i Afryki, ale zwiedziłam wiele kampingów i też mam dużo wspaniałych wspomnień. Uważam swe życie za bardzo udane”
Na to jednodolarówka ze smutkiem oczach: „Ale wam zazdroszczę. Tyle wspomnień, tyle wrażeń. A ja nic, tylko kościół, kościół i kościół".
Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. (Mt 6,21)
No comments:
Post a Comment