We wczorajszym orędziu Maryi z Medjugorie ponownie słyszymy nawoływanie do modlitwy. Ciekawe czemu nasza Matka nam ostatnio co miesiąc niemal powtarza to samo? Hmm… Czyżby dlatego, że jej ciągle nie słuchamy? Gdy dzieci trudno zagonić do książek, czy do posprzątania po sobie, przez lata każda mama im to samo powtarza. Ale jak się same garną do nauki, w przerwie między jednym przedmiotem a drugim odkurzając, myjąc garnki i piorąc skarpetki (wiem, wiem, nie ma takich dzieci, trochę przesadziłem, ale to tylko przykład ;-) ), to mama tylko się uśmiecha i chwali, a nie powtarza już, że trzeba się uczyć i pomagać w domu.
A przecież modlitwa ma wielką moc. Modlitwą możemy odmienić losy świata, bieg wydarzeń i nasze losy. Możemy pomóc naszym dzieciom, rodzicom i współmałżonkom. Gdybyśmy wiedzieli, jak wiele od tego zależy, wszyscy byśmy się nieustannie modlili. Ale zacząć trzeba od pierwszego kroku. Zbliża się adwent, zróbmy postanowienie, że rzeczywiście będziemy rozmawiać z Bogiem. Bo modlitwa to nic innego. I jeżeli Go naprawdę kochamy, nie powinno to być jakieś wielkie wyrzeczenie z naszej strony. Nie ma nic przyjemniejszego, niż rozmowa z naprawdę kochaną Osobą, prawda? A na dowód, że wiele można uzyskać modląc się, przytoczę tu małą anegdotkę.
„W pewnym bloku mieszkali obok siebie biedna staruszka, bardzo głęboko wierząca i ateista. Jeden z tych „wojujących ateistów”, którym każde wspomnienie Boga przeszkadza i gdyby tylko mogli, usunęliby Go zupełnie z otaczającej ich rzeczywistości. Staruszka od lat witała swego sąsiada życzliwym „Szczęść Boże”, i mówiła mu: „Niech cię Bóg błogosławi”, a on zawsze odpowiadał jej, żeby sobie dała spokój, bo Boga i tak nie ma. Denerwowała go ta emerytka, bo mieszkanie było akustyczne, a ona, będąc już przygłuchą, bardzo głośno się modliła i on zmuszony był wysłuchiwać jej modłów dochodzących przez ścianę.
Pewnego razu usłyszał, jak modliła się zrozpaczonym głosem o jakąś materialną pomoc. Wydała na leki więcej niż zwykle i emerytura się skończyła, a tu do pierwszego jeszcze daleko. Modliła się więc o to, by Bóg dał jej jakiś posiłek i pomógł jej w zakupie niezbędnych zimowych rzeczy. Ateista zza ściany tak się zezłościł tym głupim babskim gadaniem, że postanowił sąsiadce dać nauczkę. Poszedł do sklepu, kupił jej pełne torby jedzenia i jeszcze parę rzeczy do ubrania, położył to na wycieraczce, zadzwonił i schował się do domu. Gdy babcia wyszła, zobaczyła zakupy i łzy radości popłynęły jej po policzkach. Zaczęła głośno błogosławić wspaniałego Boga i dziękować Mu. Wtedy sąsiad nagle wyskoczył zza swoich drzwi i zaczął z satysfakcją wykrzykiwać:
-Aha! Mam cię! Masz tu dowód, że nie ma żadnego Boga! To ja kupiłem te rzeczy! Usłyszałem twoje „modlitwy” i postanowiłem ci zrobić żart. Gdyby nie ja, nic byś nie miała! Twój Bóg by ci w niczym nie pomógł, bo On nie istnieje!
Ale staruszka jeszcze bardziej dziękowała Bogu, mówiąc, że nie wiedziała nawet, jak jest wspaniały. Sąsiad był bliski rozpaczy. Krzyczał już:
-Ty głupia, ciemna babo! Ty naprawdę nic nie rozumiesz? Jaki Bóg? Jakie wysłuchane modlitwy? To ja, JA, nie widzisz tego?
Staruszka jednak ani na moment się nie speszyła. Odpowiedziała chłodno swojemu sąsiadowi:
-Dziękuję Ci bardzo, sąsiedzie. Doceniam to, że mi pomogłeś i jestem ci za to wdzięczna. Ale sam przyznajesz, że zrobiłeś to tylko dlatego, że się modliłam. Więc to ty niczego nie rozumiesz. Okazało się bowiem, że nie dość, że Bóg jest, nie dość, że wysłuchał moich modlitw, to jeszcze spowodował to, że sam diabeł zapłacił za moje zakupy i przyniósł mi je do domu.
Po czym wciągając torby z zakupami do mieszkania, zamknęła sąsiadowi drzwi przed nosem.”
No comments:
Post a Comment