Wszyscy wiemy, że ta przypowieść jest o synu, który przepuścił swój majątek i postanowił powrócić do domu ojca i o przebaczającym, kochającym ojcu, który z radością czeka na powracającego syna. Ale dla mnie ta przypowieść przede wszystkim jest o starszym synu. A nawet jak nie „przede wszystkim”, to na pewno także o nim. Tymczasem my często w ogóle nie zauważamy tego aspektu i pomijamy go, słuchając tej przypowieści.
Pisałem wczoraj o faryzeuszu, który czuł się lepszy od celnika, błagającego Boga o zmiłowanie. I Jezus wyraźnie uczy, że to celnik, nie faryzeusz jest usprawiedliwiony. Przypowieść o synu marnotrawnym mówi nam dokładnie to samo. Bóg jest miłosierny i cieszy się z każdego nawróconego grzesznika. Ale grzesznikiem jest każdy z nas. Tego nie widział starszy syn, uważając, że jest taki dobry, że nie potrzebuje za nic przepraszać ojca. Ale nie o tym mówi ta przypowieść, tylko o naszej zawiści.
My często chcemy posłać innych „do diabła”. I to dosłownie. Gdy sobie uświadomimy, że oni, grzesząc cale życie nawrócili się przed śmiercią, to zalewa nas żółć ze złości. „Po co my całe życie staraliśmy się być dobrzy, jak on cale życie grzeszył, używał sobie i kpił z Boga, a teraz ma wszystko darowane? Gdzie tu sprawiedliwość?” To jest jednak bardzo niebezpieczne rozumowanie i to co najmniej z dwóch powodów. Pozwólcie, że wytłumaczę.
Po pierwsze nie byłbym taki szybki w domaganiu się sprawiedliwości od innych. Dlaczego? Choćby dlatego, że każdego dnia prosimy Boga:
„I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. I nie jest to modlitwa wymyślona przez nasze babcie, to są słowa samego Jezusa, z Kazania na Górze. A gdyby ktoś uważał, że błędnie interpretuję te słowa, to zacytuję komentarz samego Jezusa. On chyba wiedział, co chciał powiedzieć i tak to sam wyjaśnia:
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.
Biblia i w innych miejscach uprzedza nas, żeby nie osądzać innych, bo takim samym sądem jak my osądzamy, osądzą i nas:
Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka /tkwi/ w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata. (Mt 7,1-5)
Mocne słowa i nie łudźmy się, że to nie do nas są one skierowane. Są one przeznaczone dla każdego z nas.
A co z tym, że Bóg jest „niesprawiedliwy”? Że nie jest to fair, że traktuje tak samo tych, którzy są mu wierni całe życie, jak tych, co nawrócili się w ostatniej chwili? Na to także mamy odpowiedź w Słowie Bożym, w innej przypowieści, o robotnikach pracujących w winnicy. Znamy ją wszyscy, a kończy się ona tymi słowami:
[…]A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych. Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty. Na to odrzekł jednemu z nich: Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? (Mt 20, 8-15)
Najlepiej to można zrozumieć, jak się samemu jest ojcem. Gdyby mój syn narozrabiał, popadł w konflikt z prawem, a szczerze byłby skruszony i wiedziałbym, że z całego serca pragnie poprawy, wcale nie pragnąłbym dla niego surowego wyroku. Modliłbym się z całego serca, żeby sędzia zlitował się nad nim i darował mu karę. Tak chyba czuł by każdy ojciec i każda matka. Bóg jest ojcem nas wszystkich. Ojcem i sędzią, ale przede wszystkim nas kocha. Gdy więc widzi, że żałujemy i pragniemy poprawy, z wielką radością daruje nam karę.
Jest jednak i drugi aspekt, dla którego nie powinniśmy zazdrościć tym, którzy grzeszyli całe życie. Czyjś grzech w ogóle nie powinien być przedmiotem naszej zazdrości. Jeżeli jedyną motywacją, dla której nie grzeszymy jest strach przed gniewem Boga i karą, to coś nie tak z nami. To dowód, że tak naprawdę Go nie kochamy. Takim chyba właśnie był starszy syn z dzisiejszej przypowieści.
Jeżeli bowiem kochamy Boga, to zawsze żałujemy, że Go zraniliśmy. Zawsze żałujemy każdego grzechu. Boli nas także to, że inni grzeszą i zazdrość, że oni sobie „używają” jest niewyobrażalna. Znowu przychodzi na myśl starszy brat marnotrawnego syna, który właśnie tak to widział:
Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę. (Łk 15,30)
Słysząc jego wymówki widzimy tę zazdrość, że jego brat używał sobie i teraz uniknął kary, a w ogóle nie wdać żalu, że brat ranił ojca i radości, że się w końcu nawrócił. Jedyny żal, jaki jest w stanie wzbudzić w sobie starszy brat, to taki, że to nie on był tym, który trwonił majątek ojca.
To piękna przypowieść i bardzo mądra, bo pokazuje nam, jacy naprawdę jesteśmy. Każdy z nas jest trochę jednym, trochę drugim bratem. I o ile nie mamy problemu z identyfikowaniem się z synem marnotrawnym, to dobrze by było, żebyśmy ujrzeli także w sobie starszego brata. Tego zawistnego, uważającego się za lepszego i niezdolnego do radości, że inni się nawrócili i że ich przygarnął miłosierny Ojciec. A przecież:
„Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi.” (1 J 4,20)
No comments:
Post a Comment