Saturday, March 17, 2007

Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. (Łk 18, 11b)

Dzisiaj, w sobotę, słyszeliśmy w Kościele bardzo znaną przypowieść o celniku i faryzeuszu, modlących się w świątyni. Podczas słuchania tej Ewangelii najpierw chciało mi się śmiać (powinniście słyszeć naszego proboszcza, z jaką intonacją głosu czytał słowa faryzeusza), a potem zaraz przyszła chwila refleksji. Pomyślałem sobie: „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie". Ten oklepany cytat z „Rewizora” bardzo tu pasuje. Zwłaszcza do mnie. Bo ta przypowieść o faryzeuszu i celniku jest niesamowicie życiowa i pasuje do każdego z nas, uważających się za dobrych chrześcijan.

No, może nie do każdego. Może nie do takich, jak matka Teresa, czy Jan Paweł Wielki (choć oni z pewnością uważaliby, że to szczególnie do nich opowiedziana przypowieść). Ale my się jakoś nie porównujemy do tych wielkich świętych, my się porównujemy do „celników” i na tle tych ostatnich rzeczywiście w swych oczach jesteśmy niemal perfekcyjni. Tylko, że Bóg nas nie będzie sądził porównując do innych. Jeżeli już miałby nas porównywać do jakiegokolwiek standardu świętości, to będzie to standard, jaki ukazał nam On sam, podczas Kazania na Górze:


Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.
(Mt 5,48)

Celnik to zrozumiał i zrozumiał, że tylko miłosierdzie Boże jest go w stanie uratować. Ale faryzeusz nie może liczyć na miłosierdzie, sam się go pozbawił. Dlaczego? Bo Bóg jest dżentelmenem. Nie narzuca się ze swoim darem życia wiecznego. Dar ten jest dostępny dla każdego z nas, ale musimy o niego poprosić, musimy przyznać, że go potrzebujemy. Musimy przyznać, że jesteśmy grzesznikami, których uratować może tylko nasz Zbawiciel. Żaden z nas bowiem nie jest tak doskonały, jak doskonały jest nasz Ojciec w niebie.

Powinniśmy się modlić o to, żeby nasze dobre uczynki nie zabrudziły naszego serca. Zastanówmy się nad tym zdaniem, to bardzo ważne, choć często przez nas niezauważane. Wszyscy bowiem zdajemy sobie sprawę, że grzech brudzi naszą duszę, ale i dobre czyny mogą to uczynić. Jak w przypadku faryzeusza z przypowieści. Jak w przypadku starszego brata w przypowieści o synu marnotrawnym. Jak w przypadku Marty, mającej pretensje, że jej siostra nie pomaga jej w przygotowaniu przyjęcia dla Jezusa, ale „marnuje czas” na słuchaniu, co Jezus ma jej do powiedzenia. Ale to Maria „obrała najlepszą cząstkę”. To syn marnotrawny i celnik zostali usprawiedliwieni.

Nikt z nas nie jest w stanie zapracować sobie na niebo. Nikt z nas nie może sobie wypracować zbawienia. Dobre uczynki, posty, jałmużna są ważne, są wręcz niezbędne, ale nie są wystarczające. Muszą być odpowiedzią na przyjęcie miłości, jaką nam Bóg daje, a nie naszą drogą do zbawienia. Gdy bowiem wyjdziemy od siebie, a nie od Boga, nie zajdziemy daleko. My sami nigdy nie odnajdziemy Boga, tylko On nas może odnaleźć. My tylko możemy się wyciszyć, wsłuchać w Jego głos i odpowiedzieć na Jego wołanie. Inaczej po prostu służymy tylko jakiemuś bożkowi, jakiemuś fałszywemu wyobrażeniu, które zrodził się w naszych głowach.

Dlatego też taki ważny jest Kościół. Kościół nie jest po to, żeby nam robić na złość, wymyślać ciągle nowe przepisy i ograniczenia i straszyć nas, że jak im się nie podporządkujemy, to nas wszystkich powysyła do piekła. Wiem, że wielu właśnie tak to widzi i w sumie wcale się temu nie dziwię. Bowiem gdy nie rozumiemy dlaczego mamy prawa kościelne i jaki jest ich cel i sens, to czasem odbieramy je w taki właśnie sposób. Ale Kościół to Ciało Jezusa, którego On jest Głową. To Jego Oblubienica. To pewny, niezachwiany głos, nauczający nas od czasów apostolskich kim jest Bóg. Nieomylnie i prawdziwie. To dzięki nauce Kościoła wiemy kim jest Jezus. Dzięki Kościołowi mamy Biblię i Jej nieomylną interpretację.

Mieszkając w Stanach wielokrotnie słyszałem kazania przeróżnych pastorów. Nie ma niemal cala szosy, gdzie niebyło by słyszalne jakieś chrześcijańskie radio. Co niedzielę na wielu kanałach telewizyjnych są transmitowane nabożeństwa z przeróżnych świątyń chrześcijańskich. Wielu z tych kaznodziei zresztą nawet nie ma innej świątyni, niż studio telewizyjne i innych uczni, niż widzowie telewizorów. Czas antenowy jest przez nich wykupywany tak, jak wykupuje się reklamy. I słuchając tych kazań i nauk, czasem włos się człowiekowi jeży na głowie.

Słyszałem już teorie, że choroby, bieda, problemy finansowe to tylko wynik naszego osobistego grzechu i małej wiary, więc wystarczy się nawrócić, by stać się zdrowym i bogatym. Słyszałem, że prawdziwy chrześcijanin nie tylko może, ale powinien przejść próbę z jadowitymi wężami, bo przecież jest napisane:
… węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. (Mk 16, 18a). Słyszałem, że aborcja to dobry uczynek, że homoseksualizm nie jest grzechem, że chrzest nie jest potrzebny, że nie jest też potrzebne nasze nawrócenie i setki innych rewelacji wynikających z prywatnej interpretacji Biblii przez pastora.

Oczywiście nie znaczy to wcale, że większość protestantów i fundamentalistów chrześcijańskich uczy tego, co podałem. W ogóle trudno tu mówić, czego uczy większość, bo nie da się wrzucić do jednego worka tysięcy różnych sekt. Większość z nich zapewne w 90% zgadza się z nauką Kościoła. Różnice tkwią w szczegółach, ale to właśnie w szczegółach tkwi diabeł.

Faryzeusz z przypowieści nie był złym człowiekiem. Przestrzegał prawa, a więc je znał, spełniał dobre uczynki. Czego nie zrozumiał więc, czego nie pojął? Ducha tego prawa. Bo litera prawa nie wystarcza. Nie da się bowiem „zapisać miłości” w prawie. A Bóg tylko tego od nas żąda, byśmy Go kochali całym swoim sercem i byśmy kochali siebie nawzajem. Także tych celników, na których patrzymy z góry. I tego właśnie uczy nas Kościół od dwu tysięcy lat. To właśnie ponownie przypomniała mi dzisiejsza Ewangelia.


„Miłość bliźniego polega na tym, by radośnie znosić tych, którzy są nie do zniesienia”
Św. Alfons Liguori.

"Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika. Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony."
(Łk 18,9-14)

No comments:

Post a Comment