Tuesday, March 13, 2007

Bóg jest Miłością

Pisałem nie raz w moich tekstach dlaczego Jezus umarł za nas na Krzyżu. Przypomnę w skrócie jeszcze raz, że sprawiedliwość wymaga, by grzech, czy przestępstwo było ukarane. Kara powinna być proporcjonalna do winy. Problem, jaki mamy z grzechem polega na tym, że nasza wina jest nieskończenie wielka, bo obraziliśmy nieograniczonego Boga. Nie jesteśmy więc w stanie spłacić długu, jaki zaciągnęliśmy. Nie jesteśmy w stanie sami się odkupić, sami ponieść karę za nasze grzechy. Nawet, gdybyśmy sami za nie umarli, kara taka byłaby niczym w stosunku do ogromu zła, jakie nasz grzech wyrządził. Dlaczego? Bo, jak już wspominałem, obrażanie Boga jest nieskończenie wielkim przewinieniem, a my nie jesteśmy w stanie złożyć ze swego, ograniczonego życia tak wielkiej ofiary.

Bóg jednak nie pozwolił nam zginąć i ponieść zasłużonej kary za nasze grzechy. On znalazł w swym miłosierdziu wyjście z tej sytuacji, wydawałoby się, bez wyjścia. Sam stał się człowiekiem i sam umarł za nasze grzechy. Ponieważ jest On prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem, mógł nie tylko oddać swe życie za nas, jako nasz Brat, ale ofiara Jego była satysfakcjonująca Bożą sprawiedliwość. Była wystarczająca na odkupienie naszych grzechów, bo umarł za nie nie tylko człowiek, ale sam Bóg.

Takie przedstawienie istoty odkupienia, takie wytłumaczenie, dlaczego Jezus za nas umarł jest co prawda prawdziwe, ale jest to z drugiej strony bardzo niebezpieczne uproszczenie. Pierwszy przedstawił je chyba Święty Anzelm z Canterbury, żyjący 900 lat temu, na przełomie XI i XII wieku, w dziele „Cur Deus Homo.” Jednak bez zrozumienia natury Boga i wynikających z niej motywów Jego działania, możemy zobaczyć bardzo fałszywy obraz Boga.

Jednym takim fałszywym tropem jest droga, jaką poszedł Luter i inni liderzy Reformacji. Za nimi wiele kościołów protestanckich uczy, że Bóg to surowy sędzia, który skazał swego niewinnego Syna na śmierć, a my, obleczeni w Jezusa, przez Jego śmierć na Krzyżu, uzyskaliśmy zbawienie. Taka teologia nie wymaga od nas żadnej odmiany wewnętrznej. Jest tylko prawnym wybiegiem, transakcją, kruczkiem, umożliwiającym nam, zdeprawowanym do szpiku kości ludziom dostać się do Nieba dzięki prawości i ofierze Jezusa. Luter nawet użył porównania, że jesteśmy jak „kupa gnoju pokryta śniegiem”. Bóg Ojciec patrząc na nas nie widzi tego brudu, bo jedyne, co spostrzega, to biel swego Syna, którą jesteśmy okryci.

Oczywiście upraszczam tu i generalizuję. Jest niemal 40 tysięcy różnych sekt i denominacji chrześcijańskich i każda z nich uczy czego innego. Takie uproszczenie nie oddaje więc całej prawdy, ale ukazuje, w jaki sposób wiele z nich tłumaczy to, co Jezus zrobił dla nas na Krzyżu.

Inny problem z uproszczonym podejściem do teologii Świętego Anzelma polega na tym, że możemy spostrzegać Boga jako kogoś, kto jest tyranem rządnym krwi, by zaspokoić swoje poczucie sprawiedliwości. Wysyła więc swego Syna, by ten w krwawej ofierze zaspokoił żądania Boga Ojca i zadośćuczynił Bożej Sprawiedliwości. Takie podejście jednak nie ma niczego wspólnego z prawdą i zupełnie zniekształca obraz naszego Boga.

Musimy więc wrócić do samej istoty Trójcy Świętej. Kim jest Bóg i dlaczego jest On w Trzech Osobach Boskich. Otóż Bóg jest Miłością, a miłość nie może być sama. Miłość nie jest miłością, dopóki nie zacznie kochać. Miłość to jest dawanie siebie, dawanie całkowite. Ale nie można się komuś oddać, jak nikogo oprócz nas nie ma. Bóg, który jest z samej swej natury Miłością, musi więc być z kimś. Musi się oddawać Komuś. Dlatego właśnie w samej swej naturze, od zawsze, Bóg Był Ojcem i Synem. A to oddanie, ta miłość właśnie, jest tak realna, tak personalna, że jest też Kimś, Osobą. Bóg Ojciec oddaje się więc całkowicie w swej Miłości Synowi, Syn oddaje się całkowicie Ojcu, a to oddanie się ich, ta ich Miłość, ten Boski Pocałunek to Duch Święty.

Bóg stwarzając świat niczego nie zyskał. Nie otrzymał niczego, czego by nie miał. Wręcz przeciwnie. Stwarzając człowieka, Bóg się dobrowolnie ograniczył. Zgodził się bowiem na oddanie czegoś, co było tylko Jego atrybutem: Na to, by stworzenie miało wolną wolę i dokonywało wyborów. Bóg stworzył człowieka tak, jak ocean stwarza lądy. Usuwając się. (To nie moje, powiedział to niemiecki poeta Holderlin). To ważne, by to zrozumieć, bo inaczej nie zrozumiemy, dlaczego Jezus umarł za nas na Krzyżu.

Bogactwo, potęga Boga nie polega na tym, że ma On wszystko, ale na tym, że wszystko daje. Tak, jak cały Ojciec oddaje się Synowi, a Syn Ojcu, tak Bóg oddał się nam. Bóg nie posłał Syna, by ten zapłacił za nie swoje grzechy. Syn to nie jest inny Bóg, Bóg jest tylko jeden. A jego naturę, to kim On naprawdę jest, możemy poznać na przykład w wieczerniku, gdy na klęcząc przed swymi uczniami, łącznie z Judaszem, myje im nogi.

Bóg umarł więc za nas na Krzyżu, bo On nie potrafi nie oddawać się całkowicie w swej miłości. Usuwając się podczas aktu stworzenia, dając nam coś, co było tylko Jego: Możliwość wyboru, wiedział, że my bardzo źle ten dar zużyjemy. Zużyjemy go na odrzucenie naszego Darczyńcy, na obrazę Boga, na grzech, który spowoduje naszą śmierć. Ale Bóg nie zostawił nas w takim stanie, dał nam coś jeszcze. Dał nam ponownie całego siebie, dał nam wszystko, całe swoje życie. Usunął się całkowicie, by dać nam swe życie, by zwyciężyć śmierć.

Prawdą jest więc, że śmierć Jezusa była ofiarą i zapłatą za nasze grzechy. Ale nie jest prawdą, że okrutny tyran żądał jej dla swego poczucia sprawiedliwości. Ofiara Jezusa wynika z tego, że On oddaje się nam do końca.

[Jezus] ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej. (Flp 2, 7-8)

Prawdziwa Miłość nie jest miłością, jak nie jest warta oddania za nią życia, a Bóg jest Prawdziwą Miłością. Umarł za nas, bo aż tak nas kocha. Kocha nas do końca, do ostatniej kropli swej krwi.

I jeszcze jedno. Gdy Bóg Ojciec oddaje się całkowicie Synowi, a Syn Ojcu, gdy ten pocałunek Miłości Bożej, Duch Święty, oddaje się Im obydwu, to oznacza, że na Krzyżu nie umarł Syn, ale Bóg. Jeden, jedyny Bóg, zjednoczony w miłości. Oczywiste, że to tylko Jezus, Syn Boży ma ludzką naturę, przyjął ludzkie ciało. Ale tam, gdzie jest Jedna Osoba Boska, są wszystkie. Bóg jest jeden. Więc na Krzyżu cierpiał Bóg, Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Bo Bóg jest Miłością i to On oddał się nam najpełniej i najbardziej właśnie wtedy, gdy pozbawił się wszystkiego, na Krzyżu.

Jest taka książeczka z wykładami ojca Francouisa Varillon, francuskiego, nieżyjącego już Jezuity, pod tytułem „Radość wiary, radość życia”. Wydało to wydawnictwo WAM i nie wiem, czy jest jeszcze dostępna. Ja mam egzemplarz z 1990 roku. On dużo szerzej i dużo piękniej pisze o tym, co ja tu nieudolnie próbowałem przedstawić. Gdyby ktoś znalazł tę książkę, może w antykwariacie, czy bibliotece, gorąco polecam.

No comments:

Post a Comment