Sunday, December 18, 2005

Łacina, tradycja i druga rocznica strony www.polon.us. Czyli adwentowej podróży z karpiem ciąg dalszy i chyba przedostatni.

Moja „adwentowa” podróż z karpiem trwa. Opuściłem Kalifornię i przez Nevadę, Utah, Wyoming dotarłem do Nebraski. Przejeżdżam przez najnudniejsze tereny na świecie. Nic, tylko płasko aż po horyzont. W Utah nawet są przydrożne znaki, przypominające znużonym kierowcom, żeby zjechali na pobocze, jak nie mogą opanować senności. Ale nic dziwnego, jak pierwsze 100 kilometrów autostrady w Utah to droga poprzez wyschnięte słone jezioro, a na dodatek pierwszy łagodny zakręt jest dopiero po przejechaniu sześćdziesięciu kilometrów.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


Wcześniej z kolei były chyba jedne z piękniejszych widoków, jakie można gdziekolwiek zobaczyć. Ile razy je oglądam dziwię się tym, co nie wierzą w Boga. Dla mnie nie trzeba żadnego innego dowodu na Jego istnienie. Piękno otaczającej nas przyrody jest wystarczającym dowodem. Zresztą sam koncept „piękna” dowodzi istnienia Boga. Jakby Jego nie było, tylko sama naturalna selekcja i przypadkowe powstanie świata i życia, nic nie byłoby piękne, ani brzydkie. Wszystko byłoby „naturalne”, nijakie, neutralne i bez wyrazu.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


To właśnie fakt, że Bóg istnieje, że jest On Prawdą, Dobrem i Miłością daje nam „wyznacznik”, wzorzec piękna. Co jest bliskie Boga, jest piękne. Kudłaty jest księciem kłamstwa, oszustem i krętaczem. Ci mistycy, którzy mieli nieszczęście zobaczenia w widzialnej postaci Złego, zawsze podkreślali jak jest on potwornie brzydki i odrażający. Z drugiej strony wizjonerzy w Medjugorie, gdy zapytali Maryję dlaczego jest taka piękna, usłyszeli, że to dlatego, że kocha. Zresztą nawet my, gdy jesteśmy zakochani, chodzimy otoczeni jakąś aurą przydającą nam piękna i widoczną dla każdego spostrzegawczego człowieka.

Piękne widoki, piękno naturalnego świata, fakt, że tak to właśnie odbieramy, zachwycając się nimi dowodzi więc istnienia Boga. A ja w ostatnich dniach miałem tego wiele przykładów. I nie chodzi tu wcale o to, że te widoki muszą się każdemu podobać. Wiem, że dla wielu, łącznie ze mną, nie ma widoku piękniejszego niż panorama Tatr, czy przełom Dunajca, czy nawet samotna wierzba przy miedzy na mazowieckiej równinie. Ale tu nie chodzi o to, co się komu podoba. De gustibus non est disputantum. Chodzi o to, że sam fakt oceny czegoś jako rzeczy pięknej lub odrażającej, nudnej, czy zajmującej potwierdza istnienie jakiegoś standardu, wzorca piękna, którym jest właśnie sam Bóg.

Po przejechaniu przez Salt Lake City to białe koło szosy i na niej samej, to już nie była sól, ale śnieg. Trochę było ślisko i parę aut powylatywało z szosy, ale mną dobry Bóg i mój anioł stróż Bruno się opiekowali. Chyba wcześniej więcej padało, a jak ja się tam zjawiłem, już było odśnieżone. Posypywało ciągle przez całą noc, ale silny wiatr i duży mróz powodowały, że przejeżdżające auta samym swym impetem zdmuchiwały świeży śnieg na pobocza. Dojechałem szczęśliwie do Lincoln w stanie Nebraska, gdzie planowałem iść na mszę.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


Jeden z powodów, dla którego w Wyoming sypało, to fakt, że jest to dość wysoki teren. Nawet zrobiłem zdjęcie laptopa z wyświetloną wysokością nad poziomem morza. To w stopach, bo my w Stanach nie zauważyliśmy, że reszta świata zunifikowała swe metody pomiaru otaczającej nas rzeczywistości i dalej stosujemy stopy, mile, stopnie Farenheita, funty i galony. Stopa ma 30,54 cm, czyli byłem na wysokości 2650 metrów. To, o ile pamiętam, 200 metrów wyżej, niż sięgają Rysy. Nic dziwnego, że było -5 Farenheita (-20 w „normalnej” skali Celsjusza) i sypało śniegiem. Wyoming to stan leżący na północ od Kolorado. Góry tam nie są tak majestatyczne, jak w okolicach Denver, wyglądają raczej jak kopce wystające z równiny, z płaskowyża, ale cały ten płaskowyż znajduje się sporo ponad 2 kilometry nad poziomem morza.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


Stamtąd już tylko spokojny zjazd na dół. Lincoln, gdzie piszę te słowa, jest na poziomie 350 metrów nad poziomem morza. Chicago, gdzie będę jutro, jeszcze niżej. Przed świętami przejadę jeszcze przez Appalachy, niedaleko Mt. Mitchell, najwyższego ich szczytu, ale tam sama droga nie przebiega tak wysoko. Mt Mitchell ma 6 684 stopy, czy 2037 metrów wysokości, ale sama autostrada przechodzi dużo niżej. Dzisiaj jednak zatrzymałem się w Lincoln, bo zaplanowałem tu iść na mszę.

Na stronie www.masstimes.org, gdzie zawsze szukam kiedy i gdzie jest jakaś msza znalazłem, że w Lincoln są w dwu kościołach msze po południu. Jeden z nich to katedra, (Lincoln jest siedzibą diecezji, z wspaniałym biskupem Fabianem Bruskewitzem), drugi to kościół św. Tomasza z Akwinu. Ten drugi był bliżej naszej bazy, gdzie mogłem zostawić naczepę, ale ponieważ to kościół graniczący z terenami Uniwersytetu, msze popołudniowe ma tylko w czasie roku akademickiego. Ponieważ nie byłem pewien, czy studenci jeszcze mają zajęcia, czy już pojechali na przerwę, zadzwoniłem i dowiedziałem się, że akurat dziś o 15:30 jest msza po łacinie.

Wiadomość ta ucieszyła mnie z kilku względów. Po pierwsze nie musiałem czekać do 18. Po drugie lubię mszę łacińską. Coś jest w tym, że modlimy się w „sakralnym” języku. Żydzi przecież do dziś się modlą po hebrajsku, nawet, jak na co dzień nie używają już tego języka. Gdy szukam mszy, czasem wypisuję oprócz miejscowości język liturgii. Oczywiście najpierw polski, ale jak nie ma polskiej mszy, wpisuję „latin”.

Ostatni raz na łacińskiej mszy byłem parę miesięcy temu w Omaha. To także w stanie Nebraska. Diecezja Lincoln jest częścią archidiecezji Omaha. Wygląda więc na to, że zarówno arcybiskup z Omaha, jak i biskup z Lincoln mają sentyment do tradycji. Co prawda tamta msza była mszą „przedsoborową”, taką, jaką odprawiano, gdy byłem dzieckiem, a ta dzisiejsza była już „Novus Ordo”, msza taka, jaką widzimy codziennie w naszych parafiach, tyle tylko, że wszystkie stałe części mszy odmawiane były po łacinie. Tylko czytania, kazanie i modlitwa wiernych były po angielsku.

Była wszakże jeszcze jedna różnica. Podczas ofiarowania i podniesienia kapłan, wraz z całym zgromadzonym ludem, był zwrócony w stronę ołtarza. A ponieważ był to kościół nowoczesny i ołtarz już nie był przy ścianie, ale od niej odsunięty, tak, ze podczas „normalnej” mszy kapłan mógł być zwrócony w stronę wiernych, to dzisiaj kapłan stał jakby ze złej strony ołtarza.

Oczywiście nie jest to zła strona i takie ustawienie się kapłana ma sporo sensu. Co więcej w żadnym dokumencie Soboru Watykańskiego nie ma słowa na temat tego, że kapłan ma być zwrócony twarzą do wiernych. Msza to nie jest teatr, a ksiądz nie jest aktorem. Co prawda może niektórzy uważają się za gwiazdorów, ale to nie oni są najważniejsi podczas mszy. Oni tylko udzielają, pożyczają Jezusowi swych rąk i w Jego Osobie, „In Persona Christi” ofiarują Bogu tę doskonalą ofiarę.

Jedno słowo do tych, którzy zarzucają katolikom, że my ponownie, na każdej mszy krzyżujemy Jezusa. Albo, że składamy ponownie ofiarę, gdy Biblia wyraźnie mówi, że ofiara Jezusa była doskonała i nie ma już potrzeby składania więcej ofiar. Tym odpowiem krótko, że nie da się ponownie ofiarować tego, co się nigdy nie kończy. Co zawsze trwa. My ofiarujemy Bogu tę samą ofiarę, którą złożył Jezus. Robimy to, bo On sam nam to nakazał w słowach:


Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: To jest Ciało moje za was [wydane]. Czyńcie to na moją pamiątkę! Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę!
(1 Kor 11,23b-25)

A to, że ta ofiara trwa poza czasem, trwa wiecznie, wiemy z Apokalipsy Świętego Jana. On właśnie w swej wizji Nieba widzi, że ofiara Jezusa nie skończyła się na Kalwarii, ale trwa wiecznie, a my tylko w czasie uczestnictwa we Mszy, łączymy się i jednoczymy z tą niebiańską liturgią. Nic dziwnego, że Jan miał swą wizję właśnie w „dzień Pański”, czyli w niedzielę. Wygnany, bez możliwości sprawowania mszy dla swego ludu otrzymał łaskę uczestniczenia w mszy, która trwa przez całą wieczność.

Zwolennicy takiego usytuowania ołtarza, jakie mamy teraz w większości kościołów podawali jako argument, że w bazylice św. Piotra w Rzymie, tej „matce” wszystkich kościołów kapłan zawsze był zwrócony twarzą w stronę wiernych. To prawda. Ale przyczyna tego była zupełnie inna, niż tworzenie z ołtarza czegoś na kształt domowego ogniska, przy którym się wszyscy gromadzimy.

Tradycyjnie kościoły zawsze były skierowane ołtarzem na wschód. Wschód symbolizował powstawanie nowego dnia, wzejście Słońca, symbolizował Boga. Mędrcy ujrzeli właśnie na wschodzie gwiazdę, która oznajmiła im przyjście Mesjasza i wskazała właściwe miejsce. Tak, jak Żydzi rozsiani po całym świecie, oraz ci w Izraelu modlą się skierowani w stronę Jeruzalem, a ci w Jerozolimie w stronę, gdzie była kiedyś Świątynia, jak muzułmanie zawsze modlą się skierowani w stronę Mekki, tak my, chrześcijanie modliliśmy się tradycyjnie zwróceni na wschód. W Krakowie na przykład doskonale to widać. Niemal wszystkie stare kościoły są zwrócone w „stronę Nowej Huty”.

Problem z bazyliką Świętego Piotra polegał na tym, że jej ołtarz jest nad grobem Świętego Piotra. Ostatnie wykopaliska archeologiczne potwierdziły zresztą tę tradycję. Ponieważ jednak jest to największy kościół na świecie, nie było po prostu miejsca, żeby zbudować go na zachód od miejsca pochówku pierwszego papieża. Zbudowano więc kościół z ołtarzem po stronie zachodniej, ale nie zmieniło to wcale faktu, że kapłan ofiarował mszę we wschodnią stronę. Dlatego to był on zwrócony twarzą do wiernych. Podczas ofiarowania i podniesienia jednak wszyscy wierni odwracali się w kierunku wschodnim i klęczeli tyłem do ołtarza. Ofiarę bowiem składamy Bogu, a Jego miejsce symbolizował Wschód.

Kościół Św. Tomasza z Akwinu w Lincoln jest zwrócony na wschód. Zauważyłem zresztą wiele innych rzeczy podnoszących mnie na duchu. Przede wszystkim jest piękny. Skromny i nowoczesny, ale urządzony ze smakiem. A piękno to Dobro, Miłość, to sam Bóg.

Image hosted by PicsPlace.to Image hosted by PicsPlace.to


W samym kościele nikt nie gadał, nie puszczali muzyki przed mszą (co zawsze mi się bardziej kojarzy z kinem, niż ze świątynią), nikt nie musiał szukać Tabernakulum, bo było na samym środku. Każdy przechodzący przed nim przyklękał i każdy przyjmujący komunię przyklękał. Zwłaszcza ta rzeczywistość mnie urzekła, bo w większości kościołów w Stanach do komunii podchodzi się jak do baru szybkiej obsługi. Ilekroć ja przyklękam przed przyjęciem Jezusa, powoduję mały karambol osób za mną, ostro hamujących i wpadających na siebie.

Cóż, dziś nikt na nikogo nie wpadał. Chyba wszyscy po prostu wierzyli, że zaraz przyjmą samego Boga do swoich serc. Nikt się nie spieszył i nikt nie wylatywał zaraz po komunii na parking, żeby zdążyć odjechać zanim się zrobi korek do wyjazdy spod kościoła. A w samym kościele było sporo rodzin z małymi dziećmi. Sporo kobiet miało tradycyjne przykrycia głowy, koronkowe chustki. Mężatki, czy tez wdowy czarne, młode dziewczęta białe. Było uroczyście, podniośle i po Bożemu.

Dla mnie takie oznaki są bardzo optymistyczne. Ja wiem, że to są rodzynki. Pierwsze jaskółki. Że nie ma wiele takich miejsc w Ameryce, a zwłaszcza w zachodniej Europie. Ale od czegoś trzeba zacząć. Cieszę się, że ten zjazd w dół, rozwadnianie chrześcijaństwa się chyba skończył. Ludzie sami pragnął „trudnej wiary”. Jeżeli nasza wiara nie jest warta, aby za nią umrzeć, nie jest warta, aby dla niej żyć. I właśnie wśród młodych widać tę tęsknotę za takim właśnie tradycyjnym chrześcijaństwem. Nic dziwnego, że ta msza, na której byłem dzisiaj miała miejsce właśnie w kościele będącym tuż obok Uniwersytetu. Także chór, przepięknie śpiewający nam podczas tej mszy składał się właśnie z ludzi młodych, zapewne studentów pobliskiej szkoły.

Na koniec jeszcze jedno tylko spostrzeżenie. I to całkiem z innej beczki. Dzisiaj jest (a raczej była wczoraj, bo w Polsce już poniedziałek) dokładnie druga rocznica zamieszczenia pierwszego postu, pierwszej nowiny na tej stronie. To właśnie 18. grudnia 2003. roku napisałem: „Co za miły, choć męczący dzień. Witam na mojej stronce. Miała to być witryna którą sam robię, ale okazało się, że to nie takie proste. Całe szczęście, że nie brakuje życzliwych i mądrych duszyczek, które są gotowe pomóc. Dziękuję…” Minęły dwa lata. Znowu miałem miły, choć męczący dzień. Niewiele więcej umiem, jeżeli chodzi o tworzenie stronek i ciągle mi pomagają życzliwe dusze. Dziękuję. I dziękuję wszystkim odwiedzającym tę stronkę. Każdemu z tych 78 tysięcy, którzy tu trafili, czy to świadomie, czy tez zupełnie przypadkowo.

Pamiętam o każdym z Was w swych modlitwach i zapewniam Was, że nie ma przypadków. Wpadajcie jak najczęściej, zaglądajcie do archiwum, korzystajcie z istniejących tu linków. Jak ktoś mieszka, jak ja, poza Polską, zapraszam do używania linków do rozgłośni radiowych. Teraz można słucha doskonałego Radia Józef, można posłuchać codziennej audycji Radia Watykańskiego i wielu innych wartościowych rozgłośni. Dziękuję jeszcze raz wszystkim. Bóg zapłać!”

No comments:

Post a Comment