W ubiegłym tygodniu wszystko było nie tak w
firmie. Nic się nie układało. W poniedziałek dostałem dyspozycję, by we
wtorek zabrać w drodze powrotnej do Savannah wodę z Charlotte, a kolejny
ładunek maiłem do Greensboro na środę na 7 rano. Niestety nie da się
tego osiągnąć, bo brakuje czasu. Z mojego domu do magazynu z wodą, potem
do Savannah i do Greensboro jest ponad 11 godzin jazdy, czyli trzeba
zrobić 10-godzinną przerwę. Do tego załadunek, przejazd przez miasto,
zamiana naczepy na bazie - to wszystko trwa.
Cała operacja to minimum 26 godzin, więc jak zacznę o 7 rano we wtorek,
dotrę do Greensboro na dziewiątą. Poprosiłem więc o przesunięcie czasu
dostawy, ale zamiast tego po prostu odebrano mi ładunek. Otrzymałem za
to tak zwany "transfer", przewiezienie naczepy do innego centrum
dystrybucyjnego, koło Memphis w Tennessee. Nic się nie stało, trasa
fajna, tysiąc km w jedną stronę i gdybym w środę dostał powrotny
ładunek, w czwartek go przywiózł na bazę i w piątek obsłużył swoje
sklepy, wszystko byłoby OK.
Niestety nic nie było w ubiegłym tygodniu OK. Powrotny ładunek był
dopiero w czwartek, więc na piątek nie otrzymałem nic. W piątek mogłem
jedynie zabrać swój poniedziałkowy towar. Ale i tu się nie udało.
W poniedziałek moja żona, ze swoją mamą, jadą do Polski na wakacje.
Chciałem ją odwieźć na lotnisko (nie, nie, wcale nie po to, by być
pewnym, że teściowa wyjechała
), ale tam trzeba być o 15, więc poprosiłem o ładunek, który można
wcześniej rozładować. Mamy zwykle takie dwa: Jeden ten, który zawaliłem
parę tygodni temu, sklep, gdzie trzeba być o 5 rano. Drugi - to sklep,
który zawsze dostaje pełną naczepę, więc choć rozładunek zaczyna się o
7, to koło 11 jest już po robocie. Nie dostałem jednak żadnego z nich.
Dyspozytorka powiedziała, że każda naczepa do Charlotte była w ten dzień
na siódmą i miała co najmniej 4 sklepy ( w co nie wierzę), ale
zapewniła mnie, że znajdzie mi zwykły ładunek. Dobre i to, choć ja
zarabiam na rozładunkach i gdy wożę zwykłe towary, uciekają mi zarobki.
Pech jednak trwał, bo w piątek do piętnastej nie znaleźli mi żadnego
towaru.
Nasza baza jest 400 km od domu. Nie bardzo jest jak się stamtąd dostać.
Mógłbym wskoczyć do innej ciężarówki, która jechała do Charlotte, ale w
poniedziałek byłby znowu problem jak wrócić i nic bym nie zarobił.
Lepsze to jednak, niż weekend w Savannah, z daleka od rodziny. Na
szczęście na koniec błysną promyczek słońca. Wysłali mnie do Charlotte
na pusto. Więc nie tylko mogę spędzić z rodziną weekend, ale też nie
będzie problemu z odwiezieniem Grażynki na lotnisko.
Jest tylko jedno ale... Teraz muszę wrócić na bazę z ładunkiem wody,
więc nie zdążę do sklepów w Greensboro... Może jednak dostanę sklepy w
Południowej Karolinie, albo po prostu wyjadę w poniedziałek wieczór i
prześpię się pod magazynem. Wtedy będzie szansa, że się mi uda wyrobić
na siódmą rano. O to jednak będziemy się martwić, gdy dostanę jakieś
dyspozycje. Na razie jestem w domku, wolny i bez żadnych zobowiązań.
No comments:
Post a Comment