W tym tygodniu miałem małą scysję z szefem. Miałem rozładunki w poniedziałek, wtorek i środę i gdy mi dal kolejną naczepę na czwartek, zbuntowałem się. Tym bardziej, że w piątek także zawsze są sklepy do obsłużenia. Więc wyglądało na to, że będę mial pięć naczep do rozładunku.
Oczywiście to nie jest zł wiadomość, bo za rozładunki dostaje się kasę. I gdybym miał 20-30 lat mniej, pewnie bym skakał do góry z radości. Ale teraz to mi się po prostu już nie chce.
"Nie chce" to zresztą niezbyt dobre słowo. Nie mam już tyle energii, co dawniej. I nie chodzi o to, bym zarobił w jednym tygodniu dwa tysiące dolarów, a za rok wylądował na rencie. Mnie w zupełności wystarczą trzy naczepy w tygodniu.
Szef nie był zachwycony, powiedział, że jak nie będziemy wozić tyle, ile on wymaga, to będzie musiał przyjąć więcej kierowców. Nie wiem, czy to miała być groźba, ale jeżeli tak, to trafiła w próżnię, bo on i tak nie jest w stanie przyjąć tylu, ilu by chciał. A gdy już przyjmie, bo każdego dnia przychodzą nowi, po paru dniach, czy tygodniach mają tej pracy dość i idą szukać szczęścia dalej.
Zapytałem więc szefa, czy woli mnie mieć do rozwiezienia trzech naczep w tygodniu, czy też nie mieć mnie wcale. Odpowiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, bym miał po trzy ładunki tygodniowo, a o więcej będzie mnie prosił tylko wtedy, gdy to naprawdę będzie konieczne i rozstaliśmy się jak najlepsi przyjaciele.
Gratuluję postawy wobec szefa. Trzeba się szanować. Niestety w Polsce mało kogo na to stać. Pozdrawiam.
ReplyDelete