Jak ten czas leci... Minęły dwa tygodnie od ostatniego wpisu, ale bardzo trudno mi znaleźć czas na częstą aktualizację.
Weekend jest krótki, bo docieram do domu albo w piątek w nocy (gdy mam szczęście), albo w sobotę po południu. A w poniedziałek zaczynam pracę o szóstej rano, lub czasem wcześniej. Więc tego czasu dla rodziny nie ma wiele, a do tego mam swoje "internetowe obowiązki".
Nawiasem mówiąc zawaliłem dwa tygodnie temu ładunek. Pojechałem w poniedziałek się rozładować rano, jak zwykle, ruszając o 6 i po kilkunastu minutach dyspozytor pyta, gdzie jestem. Ja na to, że za pół godziny będę w sklepie, a on: "A co się stało? Miałeś tam być o 5 rano!".
Oops! Rzeczywiście, miałem, ale nie sprawdziłem papierów, a on mnie nie poinformował. 99% ładunków zaczynamy o 7 rano, więc nie sprawdzałem, a tymczasem to sklep, do którego towar można dowieźć tylko przez frontowe drzwi, więc trzeba się uporać przed 9. O dziewiątej zaczynają się zjeżdżać klienci i nie można blokować parkingu i drzwi. Ale się głupio czułem, widząc pracowników czekających na mnie od dwóch godzin i patrzących z lekkim wyrzutem. Oni też mogli dwie godziny dłużej pospać.
W ubiegłym tygodniu były imieniny Grażynki, ale zamiast jej coś kupić, sam od niej otrzymałem przepiękny prezent. Zamówiła dla mnie kompresor, układ wydechowy i precyzyjny mechanizm zmiany biegów do mojego M3. Prawdę mówiąc, to "legalnie" jest to jej samochód, więc w zasadzie to sobie ten prezent kupiła. :D :D :D Może pamiętacie - kupiła go, gdy ja byłem w trasie, więc wszystkie papiery są wypełnione na jej nazwisko. Części powinny się zjawić za dwa tygodnie, a po ich zamontowaniu autko będzie miało 600KM. To już naprawdę będzie "czterodrzwiowe Ferrari".
Poza tym - zwykła szara codzienność, choć żaden dzień nie jest nigdy dokładnie taki, jak inne. W ostatni piątek miałem rozładunek w Jacksonville. Co za nieprzyjemne miejsce. Nie mogłem parkować pod sklepem, policjantka patrolująca okolice mnie wyrzuciła, sugerując, że kilka mil dalej jest Wal Mart i może tam mi pozwolą stać. Tam też mnie wyrzucili i zacząłem się denerwować, bo kończył mi się czas pracy. Zapracowanym więc na zjeździe z autostrady i spałem w takim miejscu. Dość nerwowo, bo to nie do końca legalne miejsce. A rano musiałem dojechać do sklepu, więc cała moja karta drogowa była w stu procentach legalna. W związku z czym nie mogłem wrócić w piątek do domu, zabrakłoby mi godziny, mimo, że to tylko 400 mil. Poszedłem więc spać na bazie, w Savannah i wróciłem do domu w sobotę.
A teraz już zachodzi słońce w niedzielny wieczór. Nawet nie wiem kiedy ten weekend zleciał. Posklejałem jednak jakieś filmiki na YT, zapraszam. I zaraz wybieram się do spania, bo trzeba wstać przed piątą rano.
No comments:
Post a Comment