Kalwin, w uproszczeniu, wierzył, że Bóg predestynuje każdego człowieka albo do zbawienia, albo do potępienia. Człowiek nie ma żadnego wpływu na to, gdzie skończy, wybór ten został zdeterminowany przez Boga. Takie przekonanie podzielają dzisiaj niektórzy protestanci. Nie wszyscy co prawda i nawet nie wszyscy kalwiniści, prezbiterianie, ale pewna ich część - tak.
Poglądy takie znane są jako „hyper Calvinism” i głoszą, że nakaz Biblii, by się nawrócić i uwierzyć nie dotyczy każdego człowieka. Głoszą, że Duch Święty sam wybiera, czy raczej powołuje niektóre osoby do nawrócenia, a inne – nie, predestynując je do wiecznego potępienia.
Oczywiście mając całe spektrum różnego rodzaju wierzeń, przekonań i doktryn wśród protestantów, jest bardzo trudno powiedzieć, że „protestanci wierzą w to”, albo „w tamto”. Każdy z nich, wydaje się, wierzy w co innego. Jednak jeden z naszych braci na blogowisku Frondy, OwenFan, pisał ostatnio sporo na temat predestynacji i, o ile rozumiem go dobrze, on właśnie wierzy, że niektórzy ludzie są predestynowani przez Boga do wiecznego potępienia.
Jedna z zasadniczych różnic między katolikami, a protestantami w rozumieniu natury Boga polega na tym, że według Kościoła Katolickiego Bóg jest przede wszystkim Ojcem, a według protestantów – sędzią. Oczywiście i my wierzymy, że jest On sędzią, a oni także wierzą w jakimś stopniu, że jest ojcem, ale chodzi mi o to, jak przede wszystkim rozumiemy Boga.
Usprawiedliwienie, według protestantów, to przede wszystkim deklaracja ze strony Boga. My pozostajemy „kupą gnoju”, jak to obrazowo określił Luter, pokrytą „prawością Jezusa, jak śniegiem”, ale w swej istocie jesteśmy totalnie zdeprawowani i nie zasługujemy na zbawienie. Bóg Ojciec jednak, patrząc na nas, widzi tylko swego Syna i Jego prawość i deklaruje nas usprawiedliwionymi.
Ekstremalny kalwinizm idzie tak daleko, że stwierdza, że Bóg sam decyduje, kto otrzyma łaskę usprawiedliwienia, a kto jej będzie pozbawiony. Bóg, jak jakiś potworny, okrutny dyktator, stwarza sobie marionetki, bezwolnych ludzi, z którymi w okrutny sposób zabawia się, jednych wysyłając do piekła, innym dając zbawienie. Dając je także całkowicie ze swej woli i bez możliwości odrzucenia tej łaski przez człowieka.
Takie stanowisko prowokuje do zadnia kilku pytań. Na przykład niejasne się staje dlaczego Bóg stal się człowiekiem? Dlaczego przez trzy lata nauczał nas jak żyć i jak osiągnąć życie wieczne? Dlaczego wreszcie zapłacił za nasze grzechy tak wielką cenę? Po co Krzyż i Zmartwychwstanie? Jeżeli Bóg wszystko robi sam, sam decyduje, sam stwarza jednych do zbawienia, innych do potępienia, po co cała ta „szopka” z nauką, z Męką Pańską, ze Zmartwychwstaniem? Przecież Bóg tego nie potrzebuje do niczego…
O ile piękniejsza jest nauka Kościoła o Bogu – kochającym Ojcu. Piękniejsza, bo prawdziwa, a prawda zawsze jest piękna. Bóg stworzył, na swój obraz i podobieństwo, swe dzieci. Podobieństwo nie wynika z fizycznych cech, bo żaden z nas nie wygląda tak, jak Bóg. Podobieństwo polega na tym, że mamy wolną wolę i możemy podejmować decyzje, możemy kochać, możemy generować nowe życie.
Bóg okazał się ryzykantem, ale miłość zawsze wiąże się z ryzykiem. Nie można kogoś złapać, związać, zamknąć w piwnicy, czy szopie i kazać mu pokochać. Postępując tak najwyżej sprowokujemy uczucie nienawiści. Prawdziwa miłość musi być wolna.
Bóg przecież nie musiał stwarzać inteligentnych, myślących „zwierząt”. Jemu nie brakuje naszego wymądrzania się, on nie potrzebuje naszych dziel sztuki, muzyki, nie uczy się od naukowców. On wszystko wie lepiej, On mógłby stworzyć sobie muzykę i inne dzieła sztuki nieporównywalnie wspanialsze, niż my to potrafimy zrobić.
Gdyby Bogu chodziło o „potakiwaczy”, to wystarczyłby Bogu mój piesek, który każdego dnia merda ogonem na chwałę Bożą. Nie mając zresztą innego wyboru, takiego go już Bóg stworzył. Mój piesek jest więc hiperkalwinistą. Ale ja?
Ja nie. Ja jestem człowiekiem. Ja mogę Boga pokochać, mogę Go odrzucić. Mogę iść wąską i krętą drogą, której On naucza, mogę iść szerokim gościńcem, na który zaprasza mnie świat. Ale wybór należy do mnie.
Oczywiście nauka Kalwina zawiera pewne elementy prawdy. Jak każda herezja. Prawdą jest, że wszystko jest łaską Boga. To On sam mnie powołuje, On mi daje możliwość wyboru, On mnie umacnia i On ten wybór akceptuje. Bez Niego nigdy bym sam do Nieba nie doskoczył. Nikt, żaden człowiek, sam siebie nie zbawi. Jednak nie jest prawdą, jakby niektórzy ludzie nie mieli nawet szans na zbawienie. Każdy człowiek otrzymuje wystarczająco wiele łask, by zbawienie osiągnąć.
Bóg nie jest tyranem, nie bawi się naszym kosztem. Bóg jest Miłością. Każdemu człowiekowi dał szansę, każdy może zbawienie osiągnąć. Dał też każdemu wolność, możliwość prawdziwego wyboru, bo prawdziwa Miłość tylko tak może. Co więcej, przez Krzyż nauczył nas, jak potworną rzeczą jest grzech. Jak wielka jest cena, za jego odkupienie.
Bóg pokazał także, że nie ma w nim hipokryzji. Stwarzając rzeczywistość moralną, w której błędne wybory powodują cierpienie i śmierć, sam stał się człowiekiem, by tego cierpienia doświadczyć. By je niejako uświęcić, nadać mu wartość. Byśmy my mogli nasze cierpienia Mu ofiarować, jednocząc się w Jego cierpieniu.
Bóg nie jest zatem ani bezwzględnym sędzią, ani tyranem, ale kochającym Ojcem. Nie przestawia nami jak gracz pionkami na szachownicy, ale wychowuje nas, uczy, a przede wszystkim kocha. Nie chce, byśmy w Jego Domu, w Niebie byli „kupą gnoju pokrytą śniegiem”, ale byśmy byli wewnętrznie odmienieni. Byśmy byli doskonali, jak On jest doskonały. A dla tych, którzy w momencie spotkania Pana nie osiągnęli jeszcze tego doskonałego stanu, choć zmarli w stanie łaski uświęcającej, Bóg przygotował czyściec. Miejsce, gdzie każdy z nas będzie mógł do tej doskonałości dojść. I to także jest znak wielkiej bożej miłości.
No comments:
Post a Comment