Monday, June 13, 2005

Tolerancja i prawa gejów.

Jak pewnie nie tak trudno było się domyśleć, wydarzenia w Warszawie w czasie ostatnich dni sprowokowały mnie do tego, żebym napisał wreszcie kolejny felietonik. Co prawda przez ostatnie dni byłem zajęty, byłem w drodze i nie oglądałem TV Polonii, wiadomości z Polski docierały wiec do mnie dość skąpo. Usłyszałem jednak wystarczająco wiele, żeby się wkurzyć. Chodzi mi oczywiście o prawa gejów i tak zwaną „Paradę Równości” jaka wczoraj odbyła się w Warszawie.

Przede wszystkim chciałbym napisać o tej równości i o prawach ludzi dyskryminowanych. Pewne osoby, pewne grupy społeczne rzeczywiście są dyskryminowane w różnych społeczeństwach ze względu na to jakimi zostali stworzeni przez Boga. Chodzi tu o płeć, kolor skóry czy wygląd fizyczny. Dyskryminacja może też wynikać z głoszonych poglądów czy wyznawanych wierzeń.

Homoseksualiści sami za bardzo nie wiedzą, do której z tych grup mieliby być zaliczeni. Albo raczej chcieliby być zaliczeni do obu. Uważają oni, że ich orientacja seksualna wynika z uwarunkowań genetycznych i jest od nich zupełnie niezależna, ale nie są tego w stanie w żaden sposób udowodnić. Wiele przykładów osób, które przeszły terapię i zaczęły prowadzić życie osób heteroseksualnych, pobrały się i założyły rodziny, wskazuje na fakt, że nie jest to jednak stan zależny od genów, ale raczej od innych czynników. O tym napiszę za chwilę więcej.

Podobnie fakt, że tylko pewien procent bliźniaków jednojajowych, a więc osób o identycznym genotypie, ma skłonności homoseksualne, wyraźnie nam mówi, że problem jest dużo bardziej skomplikowany, niż niektórzy chcieliby nam wmówić. Szczególnie dobrze to widać u bliźniaków rozdzielonych zaraz po urodzeniu, wychowanych przez różne rodziny. Wtedy niemalże nigdy oboje (czy obie) zostają homoseksualistami, co bardzo mocno wskazuje na dominującą rolę środowiska, w jakim się oni wychowali, a nie uwarunkowań genetycznych.

Zostaje więc kwestia uwarunkowań społecznych, środowiska i rodziny. Tu wszyscy chyba się zgadzają, że właśnie te czynniki mają decydujący wpływ na to, czy ktoś zostaje gejem, czy nie. Ale przecież nie można uważać, że skoro to środowisko, wychowanie, brak ojca w rodzinie, pierwsze kontakty seksualne czy inne czynniki spowodowały, że ktoś stal się homoseksualistą, to nie ma on na to wpływu i powinien być przez nas zaakceptowany z całym dobytkiem inwentarza. Nic nie odbiera nam wolnej woli i końcowa decyzja zawsze należy do nas samych.

Środowisko powoduje wiele uwarunkowań, których nie akceptujemy jako społeczeństwo. Wpływ środowiska może spowodować, że ktoś zostaje złodziejem, prostytutką, alkoholikiem, ma problemy z dochowaniem wierności żonie, jest zoofilem czy pedofilem. Niewiele jednak osób uważa, że takie zachowanie jest „normalne”. Nikt nie życzy swym dzieciom, nikt nie modli się o to, żeby jego dzieci zostały członkiem jednej z tych grup. Wszyscy wiemy (pisząc „wszyscy” wiem, że każde uogólnienie jest fałszywe. Zapewne zdarzają się jakieś chore wyjątki), że nie jest normalne jak ktoś zostaje złodziejem czy prostytutką.

Oczywiście nie można wszystkich tych dewiacji wrzucać do jednego worka. W zasadzie wszyscy się zgadzają, że alkoholizm jest chorobą, choć problemy społeczne stwarza także picie alkoholu osób nieuzależnionych. Trudno nazwać złodzieja chorym człowiekiem, chyba, że jest kleptomanem. Prostytucja jest w pewnym sensie zawodem, nie chorobą, ale na przykład zoofilia czy pedofilia to już konkretne zaburzenia psychoseksualne, leczone na całym świecie.

Niezależnie jednak od tego do jakiej grupy zaliczymy homoseksualizm nie widzę żadnego powodu, dla którego mielibyśmy im pozwalać maszerować ulicami, aby domagali się jakiś praw dla siebie. Zresztą zastanówmy się jakich praw oni się domagają? Statystyki na całym świecie pokazują, że homoseksualiści zaliczają się do najlepiej zarabiających ludzi. W pewnych środowiskach, zwłaszcza artystycznych, niemalże nie wypada nie być gejem, jeżeli się chce odnieść sukces. Nie chodzi im więc o zrównanie ich dochodów z dochodami całego społeczeństwa, jak bywa w przypadku kobiet czy Murzynów, czy innych, naprawdę dyskryminowanych grup. Zrównanie takie w ich przypadku prowadziłoby do zmniejszenia ich dochodów. Im chodzi o to, żeby prawo uznało ich dewiację za normę i nadało im takie prawa jak heteroseksualnym osobnikom i o to, żebyśmy ich kochali i akceptowali ich sposób życia. Ale z tym naprawdę nie można się pogodzić. Czym innym jest bowiem narzucenie społeczeństwu praw broniących jakiś mniejszości, czym innym akceptacja społeczna tych grup.

Nie wiem czemu mielibyśmy mówić na czarne białe i na zło dobro. Pewne rzeczy są obiektywnie dobre, moralne, prawe, a inne są obiektywnie złem i dewiacją. Nie ma tu nic do rzeczy miłość chrześcijańska czy dobre serce, czy zmiany społeczne i cywilizacyjne ostatnich stuleci. Związki homoseksualne, praktykowanie takiej formy współżycia jest grzechem. Nie jest normalna i nie powinna być propagowana. Agresywna propaganda środowisk gejowskich doprowadziła jednak do tego, że coraz więcej ludzi, także polityków, uważa, że jest inaczej.

Nikomu nie przychodzi do głowy, żeby organizować parady równości w obronie innych dewiacji. Jakoś trudno mi wyobrazić sobie paradę, gdzie żonaci mężczyźni defilowaliby w obronie swych praw do zdradzania swych żon. Czy paradę zoofilów ze swymi ukochanymi owieczkami. Czy paradę złodziei, oszustów, alkoholików i innych, żądających uznania ich praw i nadania ich działalności znamion legalności. Zresztą każda z tych grup musiałaby chyba maszerować, na wzór Ku Klux Klanu w kapturach na głowie. Jeżeli nie z obawy przed wymiarem sprawiedliwości, to przynajmniej ze strachu przed żonami.

Z jakiegoś nieznanego mi powodu geje nagle nie tylko powychodzili z ukrycia i nie wstydzą się swych wstydliwych praktyk, ale pociągnęli za sobą dość znaczną grupę społeczeństwa. Zwłaszcza polityków tak bojących się etykietki „nietolerancyjnego”. Ja się nie boję i nigdy nie ukrywałem swojej nietolerancji. Dla tych, którzy nie wiedzą dlaczego, napisałem felieton i zapraszam do przeczytania go. Można go znaleźć TUTAJ . Tolerancja jest głupia. Co więcej, ci, którzy tak nawołują do tolerancji sami zapędzają się w kozi róg wykazując bezsens i nielogiczność tolerancji. Natykając się na takie osoby jak ja nagle sami przestają być tolerancyjni. Nie tolerują moich poglądów i głośno wołają, że muszę je zmienić.

Tolerancja jest właśnie dlatego nielogiczna, że nie da jej się pogodzić z każdą sytuacją życiową. Jest taka zasada logiczna, że coś nie może czymś być i nie być równocześnie. Albo urządzenie na którym piszę ten tekst jest komputerem, albo nim nie jest. Jest to alternatywa. Nie można powiedzieć, że mój laptop jest komputerem i że nim nie jest równocześnie. To nielogiczne, bez sensu. Ale i tolerancja dokładnie tak samo jest nielogiczna.

Nie można być tolerancyjnym i wykluczać poglądy pewnych grup, z którymi się nie zgadzamy. Taka tolerancja niczym nie różniłaby się od mojej nietolerancji. Ja bowiem także jestem bardzo tolerancyjny w stosunku do osób wyznających poglądy identyczne z moimi. Nie toleruję tych poglądów, z którymi nie mogę się zgodzić. Ale zauważcie, że „tolerancyjni” postępują dokładnie tak samo. Ich tolerancja nagle kończy się przy spotkaniu ze mną i nagle zostaje pouczany, że to ja muszę zmienić swoje poglądy. Inaczej nie będę przez nich tolerowany.

Jest to oczywiste, bo nie da się pogodzić tolerancji z osobą uważającą, i słusznie, tolerancję za idiotyzm. Zachodzi tu nieunikniona sprzeczność logiczna udowadniająca jasno, że tolerancja jest bez sensu. Nie można być jednocześnie tolerancyjnym i tolerować poglądów mówiących, że tolerancja jest złem, tak samo, jak mój laptop nie może być i nie być komputerem w tym samym momencie.


Zresztą zastanówmy się chwilę czym jest prawdziwa miłość. Jeżeli geje chcą, żebym ich kochał, (mówię tu o miłości „agape”, czy „phileo”, nie o seksie), to jak ta moja miłość, miłość chrześcijańska, powinna się objawiać? Jeżeli naprawdę ich dobro ma mi leżeć na sercu, to przede wszystkim moim pragnieniem powinno być spędzenie z nimi wieczności w Niebie. Moim celem powinno być to, żebyśmy razem osiągnęli zbawienie. To jest prawdziwa miłość. I nie jest tu istotne czy zranię ich uczucia, czy nie. Oczywiście, że delikatność jest zawsze potrzebna, ale nie taka delikatność, która powoduje, że unikamy głoszenia prawdy.

Gdy widzą własne dziecko usiłujące wsadzić śrubokręt do kontaktu, albo ściągnąć garnek z wrzątkiem ze stołu na swoją głowę, delikatność jest ostatnią rzeczą o jakiej myślę w tym momencie. Przede wszystkim odruchowo i szybko usiłuję zapobiec zbliżającemu się nieszczęściu. Gdy akcja ta spowoduje ból, czy strach, będzie wiele czasu na przytulania i przeprosiny po usunięciu bezpośredniego zagrożenia.

Praktykowanie stylu życia właściwego homoseksualistom jest dużo bardziej niebezpieczne niż wsadzanie gwoździe do kontaktu. Powoduje śmierć duszy. Prowadzi do utraty zbawienia. Akceptowanie tego przez nas nie jest żadnym objawem miłości. Wyrządza im olbrzymią krzywdę. Nie tylko nie jest objawem miłości w stosunku do nich, ale wprost przeciwnie.

Nie mówię tu o tym, że należy tych ludzi traktować z góry, poniżać, obrażać czy stosować inne formy samosądów. Fizycznych, czy też psychicznych. Zawsze ważne jest, żeby odróżnić grzech od grzesznika. Homoseksualizm jest właśnie tym, grzechem. Tak jak grzechem jest antykoncepcja, niewierność małżeńska, każdy seks pozamałżeński, oglądanie pornografii, masturbacja i wiele innych. Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Czemu więc i ja o tym mówię? Czy ja jestem jakiś chodzącym świętoszkiem? A raczej jeżdżącym? Na pewno nie. Ale ja po pierwsze nie bronię żadnego grzechu, który miałem nieszczęście popełnić. Grzechów swoich się wstydzę, żałuję za nie, spowiadam się z nich i zawsze mam nadzieję, że więcej ich nie popełnię. Po drugie ja nie „napadam” tu na ludzi, ale na to, co ci ludzie praktykują.

To właśnie z miłości do ludzi piszę ten tekst. To dlatego, że mi nie zwisa, że mi zależy na każdym z moich braci i sióstr, spędzam niedzielę przy kompie pisząc ten tekst. Bo wierzę, że będę rozliczony z mojego życia i że Jezus zapyta mnie: „A co ty zrobiłeś dla tych, którym zbawienie wymykało się z rąk? Ja za nich umarłem na Krzyżu, a co ty zrobiłeś?”

Kierowanie się jakąś fałszywą delikatnością do niczego dobrego nie prowadzi. Sam Jezus nazywał rzeczy po imieniu. „Plemię żmijowe”, „groby pobielane”, „głupi”, „ślepi”, „obłudnicy” to tylko niektóre z epitetów jakie usłyszeli ci, którzy odrzucali naukę Jezusa. Ale przecież nie było motywacją Jezusa obrażanie kogokolwiek. Raczej zwrócenie uwagi na to, że sprawa jest poważna. Słownictwo to szokowało, ale miało właśnie taki cel: Zaszokować tych, do których było skierowane.

Podobnie chyba musimy postępować i my. Nie bać się nazwać grzechu grzechem i powiedzieć, że pewne postępowanie prowadzi do utraty zbawienia i śmierci duchowej. I nie ma tu znaczenia, czy jest to homoseksualizm, czy inny grzech. Powód dla którego piszę waśnie w kontekście grzechu homoseksualizmu już wyjaśniałem. To właśnie oni żądają od nas i od polityków akceptacji ich zboczenia i uznania tego, co jest nienormalne za normalność. Ale nienormalny jest każdy grzech i każde złamanie Bożych przykazań. Tyle, że inne grupy grzeszników jak na razie na szczęście nie demonstrują jeszcze w celu przekonania nas, że to my, nie oni, jesteśmy nienormalni.

Do tego dochodzi jeszcze glos przedstawicieli Kościoła, nie zawsze brzmiący jednoznacznie. Ta nieszczęsna tolerancja brzmi tak pozytywnie i tak politycznie poprawnie, że niemalże nie wypada nie być tolerancyjnym. Pewnym wywiadem udzielonym przez jednego z Dominikanów zajmę się w osobnym felietonie. Tu chciałem tylko podać pewien smutny fakt, związany z tolerancją homoseksualizmu.

Kościół w Stanach Zjednoczonych zapłacił już ponad półtora miliarda dolarów odszkodowań osobom skarżącym go o to, że kapłani praktykowali związki seksualne ze skarżącymi. W ponad 90 % przypadków były to związki homoseksualne. W większości przypadków z niepełnoletnimi chłopcami, ale z takimi, którzy nie byli już dziećmi. Prawo i psychiatria nie uznaje więc już takich dewiacji za pedofilię, ale właśnie za homoseksualizm.

Nie da się oddzielić tych dwóch faktów od siebie. Nie można równocześnie głosić, że homoseksualizm nie jest grzechem ani dewiacją i oburzać się na praktyki tych, którzy wprowadzają w życie to, czego tak bronimy. Księża nie spadają z księżyca, nie przylatują z Watykanu i nie rodzą się w zakonach. To są nasi synowie i bracia. W jakich domach się wychowali, taki system wierzeń przyjęli za swój. Gdy ktoś słyszy, że należy tolerować zachowanie gejów, a później sam mając skłonności w tym kierunku zostaje księdzem, nie dziwmy się, że ani nie będzie mówił na ten temat kazań, ani nie będzie żył w czystości.

Żeby nie było wątpliwości chciałbym dodać od razu, że problem związków homoseksualnych wśród kleru to nie jest jakaś wyłączność Kościoła Katolickiego. Nie powoduje tego też życie w celibacie. Inaczej każdy kawaler, wdowiec, czy choćby kierowca ciężarówki przebywający tygodniami poza domem musiałby być aktywny seksualnie, a nie jest to prawdą. Statystycznie nawet więcej problemów mają inne denominacje. Także inne zawody, takie jak nauczyciele, trenerzy czy liderzy skautów i harcerzy procentowo częściej mają te same problemy. Wynika to z prostego faktu: Osoby chore szukają właśnie takich zawodów, które umożliwiają kontakt z młodymi mężczyznami i w których niejako z natury rzeczy są oni autorytetami i wzbudzają zaufanie.

Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie tolerancja, przymykanie oczu na problem, opory przed nazywaniem rzeczy po imieniu, spowodowały, że już parę diecezji musiało ogłosić bankructwo i że teraz ofiara na Kościół staje się trochę dwuznaczna. Co prawda odszkodowania wypłaca przynajmniej częściowo ubezpieczenie, ale składki ubezpieczeniowe także poszły drastycznie w górę. Trudno jednak odrzucić z tego powodu obowiązek łożenia na Kościół, gdyż ten ciągle musi funkcjonować i ciągle pomaga wielu potrzebującym na całym świecie.

Nie powinno też dziwić, że największe problemy mają te diecezje, które są najbardziej liberalne. Jak Boston czy San Francisco. Jest to logiczne. Tak, jak logiczne jest to, że właśnie z archidiecezji Bostońskiej pochodzą tacy „katoliccy” politycy, jak Kerry czy Kennedy. Tych spraw nie można oddzielić, bo są zawsze ze sobą zazębione.

O tym, czego naprawdę uczy Kościół napiszę w następnym felietonie. Będzie to przy okazji wywiadu, jakiego udzielił Gazecie Wyborczej ojciec Tadeusz Bartoś, dominikanin. Nie ze wszystkim się zgadzam z ojcem Bartosiem i o tym niedługo napiszę.

No comments:

Post a Comment