Monday, June 20, 2005

Prawo do życia



Polskie Radio dużo zyskało w moich oczach w dniach choroby, śmierci i pogrzebu Jana Pawła II. Pokazało wielką klasę. Słyszałem, że inne, prywatne, niekatolickie stacje radiowe i telewizyjne także w tych dniach były na poziomie. Potem jednak wszystko powróciło do normy. Pamiętam nawet dyskusje w radiu na ten temat. Jak utrzymać tę narodową jedność, życzliwość, która dotknęła nawet pseudokibiców sportowych. Cóż, tamte chwile były wyrazem uczuć jakimi się kierowaliśmy, ale uczucia nigdy nie trwają wiecznie. Najpierw kibice, potem inni, wszyscy powoli wróciliśmy do stanu ducha sprzed tych dni. Podobnie z nauką Papieża. Skończyło się mówienie, że do tej pory Papieża kochaliśmy, ale nie słuchaliśmy, skończyły się obietnice, że teraz będziemy czytać Jego encykliki i inne dokumenty. Kościół powrócił na swe „niedzielne” miejsce, a życie codzienne toczy się tak, jakby Boga nie było wcale.

W ubiegłym tygodniu usłyszałem w „Jedynce” parę wiadomości, które sprowokowały mnie do napisania tego tekstu. Pierwsza, to informacja o ogłoszeniu wyników sekcji zwłok Terri Schiavo. Usłyszałem o tym mniej-więcej w takich słowach, cytuję z pamięci: „Sekcja zwłok Terri Schiavo potwierdziła, że stan wegetatywny, w jakim się znajdowała, był głęboki i nieodwracalny.” Dalej podali, że jej mózg ważył połowę tego, ile powinien ważyć i że ta część mózgu, która odpowiada za widzenie była tak uszkodzona, że Terri nie mogła reagować na bodźce wzrokowe.

Dlaczego ta wiadomość mnie zbulwersowała? Przecież trudno dyskutować o faktach. One po prostu istnieją. Mnie jednak nie zbulwersowały fakty, ale sposób, w jaki zostały podany. Nikt przecież nie negował faktu, że Terri jest chora. Nikt nie negował faktu, że wymaga opieki. Z kolei wnioski z sekcji zwłok, że niemożliwa była terapia i że Terri nie mogła reagować na takie, czy inne bodźce, nie są już faktami, ale opiniami.

Sam, na własne oczy widziałem, że Terri reagowała na otaczających ją ludzi. Wodziła oczami za bliskimi. Może słyszała ich tylko, może odczuwała ich obecność, nie wiem. Nie jest to takie istotne. Czytałem tez opinie wybitnego lekarza, człowieka zgłoszonego kiedyś jako kandydata do nagrody Nobla, który po zbadaniu Terri mówił, że bardzo można by jej stan zdrowia poprawić. Oczywiście, że nie była by zupełnie zdrowa. Ale jakość jej życia i tych, którzy się nią opiekowali bardzo by się poprawiła.

Jednak nawet i to nie ma znaczenia. Bo nawet gdyby okazało się, że nic się nie da dla Terri zrobić, nawet, gdyby wiadomo było z całą pewnością, że jej organizm nic nie czuje, nie widzi i nie słyszy, to ciągle nie rozumiem, czemu została ona pozbawiona życia. Życie jest darem danym nam od Boga. Żaden sąd, żaden rząd i żaden człowiek nie ma prawa decydować o życiu i śmierci innego człowieka.

Oczywiście sprawiedliwy wyrok sądowy, sytuacja podczas wojny, czy obrona konieczna są tu wyjątkami. Ale te wyjątki tylko potwierdzają świętość życia ludzkiego. Robimy te wyjątki właśnie dlatego, żeby uchronić życie ludzkie. Czy to najeźdźca atakujący naszą ojczyznę, czy morderca usiłujący odebrać życie naszym bliskim są zagrożeniem dla świętości ludzkiego życia i czasem nie ma innej możliwości obrony życia naszych współobywateli czy członków rodziny, niż ich unicestwienie.

Terri nie była dla nikogo zagrożeniem. Miała rodzinę gotową się nią opiekować. Nie było żadnego dobrego uzasadnienia pozbawienia jej życia. Zresztą problem „logiki” stojącej za decyzją w sprawie Terri jest taki, że nigdy nie wiemy jakie przyjąć kryteria. Nie wiemy, jakie kryteria przyjmą przyszłe pokolenia. Taką to właśnie logiką kierowali się naziści uzasadniając legalność zabijania Żydów, Cyganów, czy Słowian. Gdy raz dopuścimy możliwość zabijania z litości, czy innych powodów, nikt z nas nie może się czuć pewnie. To nie jest czarnowidztwo, widzimy to już wyraźnie w takich krajach jak Holandia, gdzie byle lekarz decyduje o życiu i śmierci swych pacjentów, a domy opieki po prostu likwidują starsze osoby wbrew woli ich i ich rodzin.

Dzień po usłyszeniu wiadomości o Terri, radio podało wiadomość o kobiecie sądzącej Polskę w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, gdyż odmówiono jej prawa do aborcji. Kobiecie tej groziła utrata wzroku i podobno z powodu niemożliwości zabicia własnego dziecka jest ona teraz praktycznie niewidoma. Sądzi więc nasz kraj, aby taka sytuacja nie powtórzyła się innym kobietom.

Dla mnie cała ta sytuacja jest jakimś koszmarem. Przede wszystkim jest coś chorego w tym, że matka tak walczy o prawo zabicia własnego dziecka. Tym bardziej, że to dziecko już jest wśród nas. Ona już może je dotknąć, pocałować, przytulić. Obawiam się tylko, że nie ma ona na to ochoty. Obawiam się też, że dziecko się dowie kiedyś, jak jego mamusia walczyła dzielnie o prawo do zabicia go.

Utrata wzroku, czy każde inne inwalidztwo jest na pewno wielką tragedią. Wielu ludzi ma tak ciężkie krzyże do niesienia, że mnie trudno to sobie nawet wyobrazić. Daleki jestem od trywializowania problemu. Rozumiem, że dla niektórych kobiet ciąża jest ciężkim doświadczeniem. Ale po matkach niejako spodziewamy się bohaterstwa. To naturalne, to jest w ich naturze. Przynajmniej powinno być.

Gdy chodziłem do liceum, dorabiałem sobie na wakacjach pracując na stacji benzynowej. Myłem szyby i pompowałem opony w samochodach klientów stacji za drobne napiwki. Pracowałem w nieistniejącej już stacji przy ulicy Na Włóczków w Krakowie. Sporej rozrywki dostarczał nam tam zdziczały kot, goniący z wściekłością każdego psa, jakiego mógł dojrzeć. Nie miało znaczenia, że niektóre z tych psów były kilkakrotnie większe od niego. Żaden z nich nie zastanawiał się wiele, ale widząc pędzący, wściekły, prychający kłębek energii, dawał „w Długą”. Czy też raczej w tym przypadku w Starowiślną.

Gdy pierwszy raz to zobaczyłem nie mogłem wyjść ze zdumienia. Duży owczarek niemiecki zwiewał z podkulonym ogonem przed wściekłym kotkiem, który miał duszę tygrysa. Ale pracownicy stacji wyjaśnili mi zaraz przyczynę i przestałem się dziwić. Tego roku na wiosnę pies zagryzł tej kotce kocięta. Ta w rozpaczy była tak zdeterminowana, że chciała to pomścić na każdym przedstawicielu psiego gatunku, jaki mogła tylko dojrzeć.

Kilka tygodni temu pisałem o świętej Joannie Beretcie Molla, która oddała swe życie, aby uratować swe nienarodzone dziecko. W ostatnim numerze „Źródła” też jest podobno artykuł o kobiecie, Polce, która świadomie odmówiła przyjęcia terapii mogącej wyleczyć ją z raka, aby uratować życie i zdrowie jej nienarodzonego dziecka. Zmarła ona pół roku po szczęśliwym porodzie, a jej syn jest teraz studentem i często w trudnych chwilach modli się do swej mamy, która wspomaga go z nieba w trudnych chwilach.

Kultura śmierci i kultura życia. Miłość do dziecka, do bliźnich i miłość do siebie. Wczoraj na kazaniu w naszej parafii diakon powiedział: Na sądzie Bóg nas zapyta: „Jak kochaliście?” Mamy w swym życiu naśladować Jezusa, a ten nie wahał się przed oddaniem za nas swojego życia. Mimo, że byliśmy, dalej jesteśmy, grzesznikami. Mimo, że Go obrażamy. Mimo, że wielu z nas odrzuca, świadomie, lub nie, Jego Ofiarę.

Smutne i tragiczne jest to, że czasem kot ma więcej rozumu od niektórych z nas. Bestia instynktownie rozumie, że życie jest święte, a człowiek bawi się w Boga. Mamy pretensje do Adama i Ewy, że popełnili ten pierwszy grzech, a sami popełniamy dokładnie taki sam każdego dnia. Sami stajemy się dla siebie bogami i chcemy decydować co jest dobrem a co złem.

Pozwólcie więc, że na koniec napiszę wprost. Raz jeszcze. Nikt nie miał prawa zabierać życia Terri. Nikt nie ma prawa zabijać nienarodzonego dziecka z żadnego powodu. Każde życie jest święte i każde jest darem od Boga. Nie rządy, lekarze, politycy i nawet nie rodzice są przyczyną powstania życia, ale Bóg. Każde życie ludzkie jest darem od Boga i to właśnie On współuczestniczy w tym procesie, stwarzając w momencie poczęcia nieśmiertelną duszę. Nie ingerujmy więc w tę świętość. Inaczej nigdy nie możemy być pewni, czy nagle ktoś nie zadecyduje, że nasze istnienie nie jest warte życia. Niektórzy czytelnicy tej stronki i tak są już przekonani, że mój mózg nie może ważyć więcej niż mózg Terri.

Pisałem ostatnio sporo o homoseksualizmie. Ciekawe, że często ludzie tak tolerancyjni dla idei specjalnych praw dla gejów, ludzie uważający, że trzeba zalegalizować „małżeństwa” osób jednej płci równocześnie są zwolennikami „praw kobiety do aborcji”. Warto może im przypomnieć, że gdy odrzucimy ideę świętości i nienaruszalności ludzkiego życia, od poczęcia do naturalnej śmierci, to właśnie homoseksualiści powinni czuć się zagrożeni. Naziści także ich mieli na liście osób, których życie jest nic nie warte. Musimy więc wszyscy uznać, że życie jest święte i nienaruszalne. Inaczej cała nasza cywilizacja jest zagrożona i może się rozpaść. Nie mówiąc już o indywidualnym zagrożeniu utraty zbawienia przez każdego z wyznających ideę możliwości zabijania innych ludzi.

W niedzielnej Ewangelii słyszeliśmy:
„Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.” Nie ulegajmy naciskom kultury śmierci. Walczmy o kulturę życia. Zróbmy to dla Jana Pawła II. Dla Jego pamięci. W końcu to tak niewiele kosztuje. Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi. (Hbr 12,4) A przecież nikt nas już nie rzuca lwom na pożarcie.

No comments:

Post a Comment