Tuesday, June 28, 2005

Przypowieść o synu marnotrawnym (Łk 15, 11-32)


Przypowieść o synu marnotrawnym, którą przytacza nam Święty Łukasz w swojej Ewangelii jest jednym z bardziej znanych fragmentów Nowego Testamentu. Mimo, ze tylko on jedyny z czterech ewangelistów nam opowiada o tej przypowieści, co ma zresztą swe wytłumaczenie, samo sformułowanie „syn marnotrawny” weszło do naszego codziennego słownictwa. Ja jednak zaryzykuję tu tezę, że ta przypowieść wcale nie jest o synu marnotrawnym. A przynajmniej nie jest przede wszystkim o nim.

Może ktoś zapytać: Jak to? Biblia Tysiąclecia właśnie taki podtytuł dala temu fragmentowi (Syn marnotrawny), Rembrandt tak nazwał swój znany obraz (Powrót syna marnotrawnego) i wszyscy wiemy, że ta przypowieść właśnie o tym jest: O miłosierdziu ojca, przebaczającego skruszonemu synowi. Każdy z nas jest tym synem marnotrawnym. Każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu porzuca Ojca, roztrwania wszystkie łaski otrzymane od Niego i gdy tylko zobaczymy, że nie znaleźliśmy szczęścia tam, gdzie go nie było, wracamy do Niego, a On czeka na nas z otwartymi ramionami.

Mało tego, nie tylko czeka, ale wybiega przed nas, aby nas jak najszybciej powitać. Każdy kto zna kulturę i zwyczaje ludzi Wschodu wie, że tam żaden szanujący się mężczyzna nigdzie nie biega. Jeżeli ktoś chce się cieszyć szacunkiem i poważaniem innych, porusza się dostojnie. Gdy ma się spotkać z kimś, raczej oczekuje na niego, niż wychodzi na spotkanie. Chyba, że ma się spotkać z kimś ważniejszym, godniejszym od siebie.

Tymczasem Łukasz w swej przypowieści pokazuje nam obraz ojca wybiegającego na powitanie syna:
A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. (Łk 15,20b). To obraz ojca zakochanego do szaleństwa w synu. Obraz ojca, który nie przejmuje się tym wcale, że „ludzie będą mówili”, że przestanie być darzony szacunkiem. Liczy się tylko fakt, że syn powrócił, że ojciec go odzyskał, że znowu są razem.

Ta przypowieść jest trzecią w 15. rozdziale Ewangelii Łukasza. Wszystkie trzy mówią o radości z odzyskanej zguby. Pierwsza to przypowieść o zaginionej owcy, druga o zaginionej drachmie, trzecia właśnie o synu marnotrawnym. Łukasz wręcz przesadza w opisie radości z odzyskanej zguby. Podobnie jak ojciec wybiegający naprzeciw powracającego syna, tak samo kobieta, zapraszająca przyjaciółki i sąsiadki, aby się z nią radowały postępuje, z ludzkiego punktu widzenia, nierozsądnie. Prawdopodobnie na celebrowanie tej radości wyda ona więcej, niż ta odzyskana drachma jest warta.

Ale Łukaszowi nie chodzi tu wcale o żadne balansowanie strat i wpływów z odzyskanej drachmy. Chodzi mu o uwypuklenie faktu, że radość w niebie z odzyskanego grzesznika jest tak wielka, że aż nielogiczna. Nie ma większego szczęścia nad zbawienie duszy i większej tragedii nad utracenie zbawienia.

Ostatnio pisałem trochę o homoseksualizmie. Zarzucają mi niektórzy brak tolerancji, homofobię, osądzanie innych i nienawiść w stosunku do moich braci. Cóż, nic z tych rzeczy. Moja motywacja wynika z nauki wypływającej z przypowieści. Kierując się fałszywie pojętą miłością nie oddajemy braciom, którzy odeszli od Ojca, żadnej przysługi. Prawdziwa miłość polega na tym, żeby zwrócić im uwagę na to, że są zagrożeni utrata zbawienia. Dotyczy to zresztą każdego grzesznika, nie tylko homoseksualistów.

Ale dlaczego zacząłem ten tekst mówiąc, że nie jest on przede wszystkim o synu marnotrawnym? Czy nie potwierdzam tu cały czas, że właśnie o tym jest ta przypowieść? Zaraz i to wyjaśnię. Bo nie neguję, że jest ta przypowieść o radości z powrotu syna marnotrawnego. Ale to tylko środek do celu. To tylko droga do ukazania pewnego problemu, jaki mają Faryzeusze.

Święty Łukasz jest jedynym autorem Nowego Testamentu, który nie jest Żydem. Swoją Ewangelię przeznacza on głównie dla chrześcijan, którzy nie są Izraelitami. Dlatego to właśnie on pokazuje rolę członków innych narodowości w życiu i nauczaniu Jezusa. Wystarczy przypomnieć przypowieść o dobrym Samarytaninie (Łk 10,33-35), czy o fakt uzdrowienia dziesięciu trędowatych (Łk 17, 11-19). Spośród nich tylko Samarytanin powrócił podziękować.

Być może zresztą nie koniecznie dlatego, że tylko on poczuwał się do okazania wdzięczności. Przyczyna mogła być inna. Jezus uzdrawiając trędowatych powiedział im:
Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. (Łk 17,14b). Tylko, że Samarytanin nie mógł udać się do Świątyni. Kapłani nienawidzili Samarytan i ukazanie się jednego z nich w Świątyni sprofanowałoby Ją ich zdaniem. Samarytanie oddawali cześć Bogu w innej świątyni i być może uzdrowiony Samarytanin dlatego oddzielił się od swych współcierpiących braci i udając się do swego kraju natknął się na Jezusa udającego się do Jerozolimy.

Kim są ci tajemniczy Samarytanie? Są to cudzoziemcy, ale nie całkiem zupełnie obcy narodowi Żydowskiemu. Można by też śmiało powiedzieć, że są Izraelitami. Musimy tylko powrócić na chwilę do historii Izraela.

1000 lat przed narodzeniem Jezusa Izrael przeżywał okres swej świetności Przez okres 80 lat, pod panowaniem Dawida i Salomona był prawdziwym mocarstwem. Poprzez małżeństwa króla Salomona, między innymi z córką faraona, ale też z innymi (Salomon, jak pamiętamy miał 700 żon i 300 „żon drugorzędnych”, zapewne w większości małżeństwa te były potwierdzeniem zawartych sojuszy politycznych) Izrael był w tym okresie być może najpotężniejszym państwem na świecie.

Jednak po śmierci Salomona, w roku 931, następuje rozpad tego mocarstwa na dwa królestwa: Judzkie, ze stolicą w Jerozolimie i Izraelskie. To drugie, składające się z dziesięciu pokoleń Izraela, przetrwało tylko do roku 722, gdy zostało podbite przez Asyrię. Asyryjczycy zmuszali ludność podbitych krajów do mieszanych małżeństw, masowo też przemieszczali ludzi między podbitymi krajami. Wczasach Jezusa więc na terenie dawnego królestwa Izraela mieszkali mieszkańcy którzy mieli w sobie krew Izraelską, uważali się za prawdziwych Izraelitów, mieli swą własną świątynię, uważali Torę, pierwsze pięć ksiąg Starego Testamentu za natchnione Słowo Boże i nienawidzili, z całego serca i z wzajemnością Żydów zamieszkujących Królestwo Judzkie. Mieszkańcy terenów królestwa Izraela to właśnie są Samarytanie.

Dziesięć pokoleń Izraela praktycznie przestało istnieć. Rozmyli się w ciągu wieków historii. Natomiast Żydzi, którzy mieli nauczyć wszystkie narody o prawdziwym Bogu, zamiast tego zamknęli się w sobie, unikali obcych i żyli w nienawiści do wszystkich narodów, a najbardziej w stosunku do Samarytan uważających się za prawdziwych potomków Abrahama, Izaaka i Jakuba.

Powróćmy więc do naszej przypowieści o synu marnotrawnym. Zobaczmy na szerszy kontekst tej przypowieści. Rozdział 15 zaczyna się od sceny biesiadnej i od krytykowania Jezusa przez Faryzeuszy:
Zbliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. (Łk 15,1-2). To w tym kontekście Jezus opowiedział te trzy przypowieści: o owcach, drachmie i synu marnotrawnym. Ale jakby mu chodziło tylko o radość z nawróconego grzesznika i o naukę o miłosierdziu Ojca, trzecia przypowieść zakończyłaby się sceną powitania syna i urządzenia uczty powitalnej. Nie kończy się ona jednak w tym momencie. Jezus opowiada nam jeszcze o starszym synu.

Myślę, że ta część przypowieści jest najważniejsza. Ta ostatnia przypowieść nie jest wcale o synu marnotrawnym, ani o miłosierdziu Bożym, ale o starszym bracie, który nigdy nie opuścił Ojca. Powróćmy więc te 1000 lat do rozbicia królestwa Salomona na dwa królestwa: Judy i Izraela. Królestwo Judy pozostało przy Świątyni Ojca, przy Jerozolimie. Zachowało wiernie literę prawa, mimo, że ich historia też nie była łatwa. Tez zostali podbici, w roku 586 Nabuchodonozor niszczy Jerozolimę i Świątynię, a Żydzi na 500 lat zostają wydaleni ze swej ziemi.

Pan Jezus nie neguje tego faktu i w rozmowie z Samarytanka przy studni Jakuba potwierdza to:
(Samarytanka): Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga.[...] (Jezus): Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. (J 4, 20, 22) Zapowiada jednak inne zrozumienie ekonomii zbawienia: Odpowiedział jej Jezus: Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca.[…] Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. (J 4, 21, 23)

10 pokoleń Izraela, które odłączyło się przed tysiącem lat to ten syn marnotrawny, który teraz jest gotów powrócić. Nie ma znaczenia, że teraz już nie wiadomo, kto należy do którego pokolenia. To także my, Grecy, Rzymianie, poganie i wszystkie inne narody jesteśmy uosobieni przez syna marnotrawnego. Problemem tylko jest starszy syn.

On w ogóle nie ma w sobie miłości do Ojca. Nie rozumie Ojca. Ma mentalność sługi i uważa się za sługę Ojca. Zobaczmy jego słowa:
Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę. (Łk 15,29b-30). Zauważcie, że po pierwsze wracający jest dla niego „twoim synem”, a nie bratem, po drugie nie uważa się on za współwłaściciela, za wspólnika Ojca, ale za kogoś, kto wypełnia rozkazy i pragnie z tego mieć tylko materialne zyski. Jak koźlę dla zabawy z przyjaciółmi. To przyjaciele są dla niego ważniejsi, niż ojciec.

Lecz on mu odpowiedział: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął a odnalazł się. (Łk 15,31-32). Ojciec zwraca mu uwagę, że wszystko co ma należy do niego i że to jest przecież „brat twój”. Należy się cieszyć z jego powrotu, bo to jest najważniejsze. Taki jest nasz cel. Odzyskanie wszystkich zagubionych owieczek, odnalezienie wszystkich drachm i przygarnięcie wszystkich naszych braci.

To, wydaje mi się, było pierwszorzędnym celem Jezusa. Pokazanie im, że celnicy, grzesznicy i Samarytanie nie są nieczyści. Nie jest grzechem jadanie z nimi. Wprost przeciwnie. To bracia Żydów powracający do domu Ojca. I powinni oni się z Nim radować. Inaczej niczego nie rozumieją i całkiem błędnie widzą to, czym jest nasz miłosierny Bóg. Grzesznicy to nie tylko „dzieci Ojca”, ale nasi bracia. To nasz obowiązek ich do Ojca przyprowadzić. I nie wystarczy przestrzegać „litery Prawa”. Nie wystarczy raz w tygodniu iść na mszę i w pięć minut codziennie odklepać „paciorek”. Zresztą wielu ludzi uważających się za katolików i tego nie robi.

My jesteśmy naprawdę dziećmi Bożymi. Święty Jan wyraźnie nam o tym mówi w jednym z moich ulubionych wersetów:
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a) Wszystko, co Ojciec ma, jest nasze. A ma tego tyle, że nie zabraknie dla nikogo. Nie złośćmy się więc, jak przebacza On innym. Cieszmy się, bo jak innym okazuje On swe miłosierdzie, to i nam je okaże. Nie żądajmy sprawiedliwości dla innych, kary Bożej i potępienia, Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. (Mt 7,2). Nie bądźmy jak faryzeusze. Choć wiem, że czasem jest to naprawdę bardzo trudne.

No comments:

Post a Comment