Sunday, September 27, 2009

Kardynał Puzyna, piękna Julia i brat kochanki papieża.

Wyrok sądu w sprawie rzekomego naruszenia prawa przez Gościa Niedzielnego na chwilę oderwał moją uwagę od tak zwanych „tradycjonalistów”, którzy potrafią sięgać pamięcią nawet pięćset lat do tyłu. Prawdziwe zuchy. Mnie to bardzo imponuje, bo ja nie pamiętam, co robiłem dwie godziny temu i bez przerwy muszę wszystko sprawdzać, zapisywać, szukać w pamięci komputera, albo pytać się żony.

Pamiętam na przykład, że niedawno cytowałem świętego Justyna Męczennika, ale nie pamiętam gdzie. Chyba w jakiś komentarzach na „Frondzie”. Ten wspaniały apologeta z drugiego wieku, żyjący zaledwie sto lat po Chrystusie, wyjaśniając w roku 155 czym jest Msza Święta, tak napisał pogańskiemu cesarzowi, Antoninusowi Piusowi:




„W dniu zwanym dniem Słońca odbywa się w oznaczonym miejscu zebranie wszystkich nas, zarówno z miast jak i ze wsi.

Czyta się wtedy pisma apostolskie lub prorockie, jak długo na to czas pozwala. Gdy lektor skończy, przewodniczący zabiera głos, upominając i zachęcając do naśladowania tych wzniosłych nauk.

Następnie wszyscy powstajemy z miejsc i modlimy się za nas samych… oraz za wszystkich, w jakimkolwiek znajdują się miejscu, by otrzymali łaskę pełnienia w życiu dobrych uczynków i przestrzegania przykazań, a w końcu dostąpili zbawienia wiecznego.

Po zakończeniu modlitw przekazujemy sobie nawzajem pocałunek pokoju. Z kolei bracia przynoszą przewodniczącemu chleb i kielich napełniony wodą zmieszaną z winem.

Przewodniczący bierze je, wielbi Ojca wszechrzeczy przez imię Syna i Ducha Świętego oraz składa długie dziękczynienie (po grecku: eucharistian) za dary, jakich nam Bóg raczył udzielić.

Modlitwy oraz dziękczynienie przewodniczącego kończy cały lud odpowiadając: Amen.

Gdy przewodniczący zakończył dziękczynienie i cały lud odpowiedział, wtedy tak zwani u nas diakoni rozdzielają obecnym Eucharystię, czyli Chleb, oraz Wino z wodą, nad którymi odprawiano modlitwy dziękczynne, a nieobecnym zanoszą ją do domów.”

Bardzo mi się ten opis podoba, bo pasuje on doskonale do rytu Novus Ordo. Pasuje także do Mszy Trydenckiej. Bo jest tylko jedna Msza, a ryty – cóż. Są różne i zmieniały się przez wieki. Ta, na której bywał święty Justyn z pewnością bardziej przypominała tę, którą sprawował sam pan Jezus, niż tę, którą tak pokochali tak zwani „tradycjonaliści”. „Tradycjonaliści”, którzy pamiętają nawet to, co się działo pięćset lat temu.

W komentarzach do mojego postu zatytułowanego „Adam i Ewa, Szymon Mag, Ariusz, Nestoriusz, Biskup Lefebvre i ksiądz Natanek”, (którym to tytułem bardzo zdenerwowałem tak zwanych „tradycjonalistów”, którzy pamiętają nawet to, co się działo pięćset lat temu, bo dopuściłem się bluźnierstwa i biedny, zdenerwowany Tomek Torquemada musiał napisać „Ręce precz od ARCYbiskupa!”), przeczytałem o ciekawej postaci kardynała Puzyny. Ponieważ, jak to już zostało na blogowisku „Frondy” ustalone, jestem niedouczonym szkodnikiem, szatanem, chamem, ignorantem, manipulantem i masonem, to zrozumiałe będzie moje oświadczenie, że nigdy o tym kardynale nie słyszałem. A jak słyszałem, to tego absolutnie nie mogę sobie przypomnieć. Zatem po prostu zacytuję komentarze, które dotyczą tej postaci:

Edwardo zapytuje Wojciecha59:


o to widzę że dobrze trafiłem i cos mi rozjaśnisz, bo nie wiem czy to forum katolickie czy inne.

Wojciechu, czy sugerujesz, że papież BenedyktXVI nie zna dokumentów przedsoborowych ?

Wojciech59:

Edwardo, a skąd ja to mam wiedzieć, za czasów soboru pewnie nie znał, bo inaczej nie kolaborowałby z modernistami. Wcześniejsi pewnie też nie znali, bo Internetu wtedy nie było, a komu chciałoby się chodzić do biblioteki. Inaczej nie robiliby heretyków kardynałami.

Temat trudny, bo ponoć dalej obowiązuje ekskomunika za przynależność do masonerii, a w Watykanie pełno masonów wśród purpuratów. Nawet w czasach Piusa X, papieżem zostałby mason wysokiego szczebla, gdyby polski kardynał Puzyna tego nie zablokował.

No to chwała Bogu! Bo okazało się, że już wtedy Duch Święty sobie zaspał i nie przypilnował sprawy. I gdyby nie dzielny kardynał, mielibyśmy znacznie wcześniej w Watykanie masona za papieża.

Wojciech59 dalej pisze:

I teraz pomyśl trochę kolego, gdyby wtedy Puzyna nie zablokował Rampollego, to co, mason zostałby papieżem. A ktoś wstępując do masonerii ekskomunikuje się z automatu. Miałbyś ekskomunikowanego papieża, uznawałbyś jego władzę?

No właśnie. Mielibyśmy wtedy poważny problem. Jak to dobrze, że są takie osoby, co potrafią zastąpić Ducha Świętego. Ten Duch Święty, to się „unosił nad wodami” na samym początku. Pisze o tym już w drugim wersecie Biblii. W samym opisie stworzenia. Czyli, jak wierzyć fundamentalistom, ma on niemal 6 tysięcy lat. A jak wierzyć naukowcom, to ma co najmniej 13,7 miliarda. A jakby uwierzyć nauce Kościoła, to jest on odwieczny. Jakby nie liczyć, to jest całkiem stary. Starszy nawet ode mnie. Nic dziwnego, że ciągle zasypia i jak nie Puzyna, to ARCYbiskup musi Go zastępować.

I żeby było jasne: Ja nie porównuję Puzyny do ARCYbiskupa! Żeby mi tego nikt nie insynuował! Ręce precz od Puzyny! To jest nasz człowiek, bo jeśli wierzyć artykułowi z portalu Fidelitas.pl, portalu, przypomnę, tak zwanych „tradycjonalistów”, co nawet pamiętają to, co się działo pięćset lat temu, to wyjeżdżając na konklawe Puzyna powiedział:

"Jeśli kardynał Rampolla będzie wybrany, pierwszy ucałuję jego stopy, ale przedtem uczynię wszystko, aby do jego wyboru nie dopuścić.”

Szkoda, że ARCYbiskup, tak jak ja, też chyba nie słyszał o tym polskim kardynale.

A może to nie Puzyna, ale jednak Duch Święty? Tak sugerowało parę osób w swych komentarzach… Ale chyba nie przekonali tak zwanych „tradycjonalistów”, co pamiętają nawet to, co się stało pięćset lat temu. Oni, to nawet pamiętają Sobór w Trydencie. Takie pamiętliwe. Nie pamiętają tylko co doprowadziło do tego Soboru. A szczególnie – kto do tego doprowadził.

Myślą pewnie, że deformacja Lutra, albo Duch Święty, który wtedy akurat na chwilę się obudził. Trzeba pamiętać, (a oni, ci tak zwani „tradycjonaliści”, mają dobrą pamięć, pamiętają nawet to, co było pięćset lat temu), że Duch Święty był znacznie młodszy wtedy. Nie zasypiał tak często jak teraz i nie potrzebował, żeby ci tak zwani :tradycjonaliści" go ciągle zastępowali. Ale ja wiem lepiej i zaraz Wam o tym opowiem.

Ci tak zwani „tradycjonaliści”, co tacy pamiętliwi, to naiwnie myślą, że teraz mamy kryzys. Ale teraz to jest tak zwany mały pikuś. Prawdziwy kryzys to się nazywał Rodrigo Borgia i był Katalończykiem. Jako kardynał miał kochankę, zwaną Julię Farnese, o przydomku „Giulia la bella”:



… a ta miała brata, Aleksandra. Była to kochająca siostrzyczka i dbała o rodzinę, więc gdy jej kochanek, Katalończyk Rodrigo Borgia kupił konklawe i został papieżem Aleksandrem Szóstym, to sprawiła, że załatwił on jej bratu kapelusz kardynalski.

Aleksander VI – papież


… bardziej się interesował artystami, niż świętymi i bardziej kochał pogańskie bożki, niż Jezusa z Nazaretu i stał się, całkiem słusznie, symbolem upadku Kościoła. Jeżeli kiedykolwiek w historii Kościoła był potrzebny jakiś ARCYbiskup, to właśnie wtedy. Ale wtedy był tylko brat kochanki papieskiej, który był już kardynałem, ale nie był nawet jeszcze nawet księdzem. Cóż, takie czasy.

Aleksander – kardynał miał, już jako dostojnik kościelny, czterech synów z jakąś rzymską damą, ale skoro nie miał jeszcze święceń kapłańskich, to jakoś to mu możemy wybaczyć. W końcu papież Aleksander także miał co najmniej czwórkę dzieci, z inną kochanką, Vannozzą dei Cattanei:

… do których się przyznawał i je ostro promował. Ale to nie o nich teraz piszę, ale o Aleksandrze – bracie Julii Farnese, którego promował również i który jest bohaterem naszej opowiastki.

Aleksander Farnese otrzymał w końcu święcenia kapłańskie i sakrę biskupią. Od tego momentu w jego życiu zaczęła następować radykalna i ciągle pogłębiająca się zmiana. I gdy w roku 1534 to on został wybrany papieżem:


… i przyjął imię Pawła III, mimo olbrzymich trudności przez kilkanaście lat dążył do jednego celu: Zwołania Soboru Powszechnego, który zreformowałby Kościół i dal odpór reformacji-deformacji zapoczątkowanej przez Lutra. Po kilku nieudanych próbach dopiero 15 grudnia 1545 roku w Trydencie otworzono Sobór, który stał się przełomowym momentem w dziejach Kościoła. Pamiętają go nawet tak zwani „tradycjonaliści”, co pamiętają nawet to, co się wydarzyło pięćset lat temu.

Bóg nie tylko nigdy nie śpi, ale także ma poczucie humoru. Z jednej strony można by powiedzieć, że gdyby piękna Julia nie podbiła serca Katalończyka, kardynała Rodrigo Borgii i już jako kochanka papieża Aleksandra VI nie dbała o swego brata, to nie doszłoby do tak ważnego soboru i Kościół mógłby naprawdę nie podnieść się z tego upadku, w jakim wtedy tkwił. Bo to przecież nikt inny, tylko papież Paweł III, brat Julii Farnese, uratował Kościół. Czy też może jednak nie?

A może to jednak Duch Święty, który potrafi dbać o swój Kościół niezależnie od tego, jak bardzo my mu przeszkadzamy? Może to jest tak, jak w czasach Chrystusa, gdy skorumpowany do szpiku kości arcykapłan powiedział proroctwo, „że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród”? Może i teraz Kościół sobie poradzi bez ARCYbiskupa i tak zwanych „tradycjonalistów”, co pamiętają nawet to, co się stało pięćset lat temu? Znaczy pamiętają, ale niezbyt dokładnie? A tego, co było lat temu tysiąc i dwa tysiące, to już jakoś nie? Do kitu z taką tradycją.

Ja jestem znacznie lepszym tradycjonalistą. Pamiętam, co powiedział Jezus Piotrowi, gdy obiecał mu, że na nim zbuduje swój Kościół. Pamiętam, co pisał Justyn cesarzowi. Pamiętam Listy św. Ignacego, które napisał w roku 107, wieziony do Rzymu, by stać się pokarmem dla lwów w rzymskim Koloseum. Dla mnie taka tradycja, co sięga tylko pięciuset lat jest całkiem do niczego. Zwłaszcza, gdy jest tak wybiórcza, że nawet nie pamięta, jak doszło do tego wspaniałego soboru, którym dziś się szczycą nawet tak zwani „tradycjonaliści”, co pamiętają nawet to, co się stało pięćset lat temu.

Friday, September 25, 2009

Pokochajmy Ewę Solecką

Dlaczego ludzie odchodzą od Kościoła Katolickiego? Dlaczego w samych Stanach Zjednoczonych jest podobno 60 milionów „byłych katolików”? Na pewno jest wiele przyczyn takiego stanu rzeczy, ale jedną z najważniejszych jest to, że tam gdzie się udali, znaleźli to, czego nie mogli znaleźć w Kościele Katolickim.

Bardzo niewielu ludzi zrobiło to z powodów doktrynalnych. Przynajmniej z prawdziwych powodów. Oni albo nie znali nauczania Kościoła, albo znali, ale nie uwierzyli. Nikt, kto wierzy w prawdziwą obecność Pana Jezusa w Eucharystii nie opuści Go dla innej organizacji tylko dlatego, że tam się lepiej czuje, że tam jest otoczony miłością, że tam czuje się częścią wspólnoty.

Trudno czasem uwierzyć, ale właśnie to jest bardzo częstą przyczyną opuszczeń Kościoła. My chcemy być „in”, a nie „out”. Chcemy przynależeć. Dlatego właśnie te wszystkie wirtualne zbiorowiska, nasze klasy, facebooki, myspace, że nie wspomnę o blogowisku i fforum na Frondzie, czy nawet moim forum, www.katolik.us są tak popularne. I te realne także: Rotarianie, Neony, Oazy, drużyny harcerskie i kluby sportowe. Tylko co ma z tym wspólnego pani Ewa Solecka? Otóż, moim zdaniem, wiele.

Komentarze, posty na forach i portalach katolickich pełne są nienawiści w stosunku do pani Soleckiej. Nie wszystkie oczywiście, nie chcę tu nikogo skrzywdzić generalizując, ale na pewno jest ich o wiele za dużo. I jest to z ludzkiego punktu widzenia zrozumiałe. Ale my, jako chrześcijanie, jesteśmy powołani do czegoś większego. Do miłości „agape”, a nie do postępowania zaledwie za naszymi uczuciami.

Pan Jezus umarł za nas wszystkich , jak zauważa święty Paweł w Liście do Rzymian 5,8, „gdy byliśmy jeszcze grzesznikami”. W taki sposób właśnie „Bóg okazuje nam swą miłość”. A my co robimy? W jaki sposób naśladujemy naszego Pana?

Pani Solecka jest zapewne teraz bohaterką i idolem wojujących feministek. One z pewnością otaczają ją teraz miłością, chuchają na nią i dmuchają, żeby ją sobie wyhodować na „swojego człowieka”. Kto wie, co będzie w przyszłości? Taka młoda, a już sławna, wie, jak zinterpretować prawo, by było „europejskie” i w ogóle może się ją zrobi wkrótce ministrem sprawiedliwości. Odpychana, odtrącana przez „chrześcijan”, otaczana opieką i wsparciem przez ideologów i działaczy cywilizacji śmierci – jak ma postąpić? Czy trudno przewidzieć jak jej światopogląd dalej będzie się rozwijał?

I żeby było jasne: Nie namawiam do hipokryzji, wyrachowania, ani do konformizmu. Nie mówię, że powinniśmy podstępnie udawać wielką miłość do niej, żeby ją zwieść i oszukać. Ja twierdzę, że musimy ją szczerze pokochać. Musimy bombardować niebo modlitwami za nią, tak, jak musimy to robić i za panią Tysiąc i za Julię i za wojujące feministki.

Nic nie wygramy nienawiścią. Nie pokonamy kudłatego tą bronią. On w nienawiści jest znacznie od nas lepszy. Ale miłość to jego słaby punkt. Nie potrafi się przed nią bronić. Tymczasem my, nazywając siebie dumnie chrześcijanami, stosujemy szatańskie metody walki i dziwimy się, że nam ta walka tak marnie idzie. Mamy do dyspozycji broń, której żaden przeciwnik nie pokona i odkładamy ją, walcząc czymś, co się do żadnej walki nie nadaje. Walcząc nienawiścią oddajemy wszystko walkowerem.

Pan Jezus w Kazaniu na Górze bardzo wyraźnie nas naucza co to znaczy być chrześcijaninem. Jak nowy Mojżesz, daje nam nowe prawo. Prawo miłości. Mówi:


Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. […]

Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. […]
Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami. […]

Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: "Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego. […]

Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią?


W tym samym „Kazaniu na Górze” pan Jezus nam obiecuje:


„Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą.”


A zatem czemu, zamiast odpychać tych, co są naszymi wrogami, nie przygarnąć ich, szczerze nie pokochać i nie prosić Boga o łaskę ich nawrócenia? To oddzielenie czynu od człowieka, to „kochanie grzesznika i nienawidzenie grzechu” nie może być jakąś abstrakcją. To musi być żywa rzeczywistość w naszym życiu.

Ale jak pokonać własną niechęć do niektórych osób? Jak się przemóc? Dla mnie najlepszym sposobem jest wyobrażenie sobie, że taka osoba jest naszą córką. Wtedy spojrzymy na nią trochę tak, jak ją widzi Bóg. Bo ona jest córką Boga. I Bóg bardzo pragnie jej zbawienia. Bardzo pragnie, by Go nie odrzuciła.

Nasze mamy i nasze babcie godzinami, tygodniami, ba, całymi latami bombardują niebo modlitwami, prosząc o nasze nawrócenie. Gdy rozmawiamy ze starszymi osobami, często słyszymy ich troskę o swe dzieci. Gdy słyszymy intencje modlitewne ludzi dzwoniących do radia, niemal zawsze słyszymy intencje za bliskich. Boją się, że nie zdążą wymodlić nawrócenia tych, których najbardziej kochają. Niezależnie od tego, jak daleko ci bliscy odeszli od Boga.

Bo w prawdziwej miłości nie ma wyrachowania. Nie ma „sprawiedliwości”. Jest tylko miłosierdzie. Żadna matka nie powie Bogu: „A tego mojego syna wrzuć do piekła, bo to kawał drania. Tą moją córkę skaż na męki piekielne, bo sobie na to zasłużyła”. Każda matka, każda normalna matka wynajduje miliony powodów, dla których Bóg powinien wybaczyć jej dzieciom i dać im łaskę nawrócenia.

Powiecie, że Alicja Tysiąc pewnie nie modli się za Julię? Że jej nie kocha? A jeżeli tak, to co z tego? Czy znaczy to, że my mamy być tacy sami? Albo gorsi? My – uważający się za „oświeconych” chrześcijan, rozumiejących naukę Jezusa? Skoro nas oburza zachowanie Alicji Tysiąc, nie postępujmy dokładnie tak samo jak ona. Tym bardziej, że wcale nie wiemy jak ona naprawdę postępuje i z jakimi widziadłami w swym życiu się zmaga.

Powiecie, że ani ona, ani Ewa Solecka nie są naszymi córkami? Cóż, ja Wam na to powiem, że owszem. Że są. Córkami, siostrami, dziećmi tego samego Boga. Wszyscy jesteśmy rodziną i wszyscy jesteśmy za siebie odpowiedzialni. I dopóki nie zamienimy nienawiści na miłość, zaczynając od samych siebie, to właśnie my będziemy winni tego, że chrześcijaństwo umrze. Że tyle ludzi od niego odejdzie, a nowi nie powrócą. Bo i do czego? Bo to nie przez wrogów chrześcijaństwa tak trudno jest dotrzeć z Dobrą Nowiną do tych, którzy nie przyjęli jeszcze Pana Jezusa za Pana swego życia. To przez tych, którzy nazywają sami siebie chrześcijanami, a postępują tak, jakby nie mieli pojęcia czego przez trzy lata nas Pan Jezus nauczał.

Orędzie z Medjugorie 25 IX 2009

„Drogie dzieci, wytrwale, z radością pracujcie nad swoim nawróceniem. Swoje radości i smutki ofiarujcie mojemu Niepokalanemu Sercu, abym mogła was prowadzić do mego Najdroższego Syna, abyście w Jego Sercu odnaleźli radość. Jestem z wami, aby was pouczać i prowadzić ku wieczności. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Od jednej księżniczki dla drugiej...

Dedykuję Ci te filmy, Julio, moja mała księżniczko, córeczko pani Alicji Tysiąc, z zapewnieniem o modlitwie za całą Waszą rodzinę. Mam nadzieję, że uda Ci się poznać i pokochać Jezusa i że także Ty będziesz Jego dziewczyną:










Thursday, September 24, 2009

Dzień hańby.

Pan Terlikowski na "Frondzie" skomentował wyrok sądu w sprawie księdza Marka Gancarczyka i "Gościa Niedzielnego", skazującego ich na zapłacenie 30 tys zł i zamieszczenie przeprosin. Pan Terlikowski napisał między innymi:

Szanowni prawnicy Pani Tysiąc spieszę Was poinformować, że ja także uważam, że robienia kasy na tym, że nie pozwolono komuś zabić własnego dziecka jest obrzydliwe moralnie. I ja także uważam, że aborcja jest zamordowaniem człowieka, a ktoś kto robi na tym kasę niczym szczególnie istotnym nie różni się od nazistów. I dotyczy to nie tylko pani Alicji Tysiąc, ale i jej adwokatów, którzy zgrabnie wpisali się w tradycję nazistowskich i komunistycznych prawników, których celem nie była obrona prawa, ale wykluczanie pewnych grup ludzi z przestrzeni ochrony prawnej, a nawet odbieranie im praw ludzkich. Walcząc o kasę dla kobiety, która zarabia na tym, że nie pozwolono jej zabić swojego dziecka – robicie bowiem dokładnie to.

I szczerze mówiąc możecie mi nawet wytoczyć proces. Są bowiem takie momenty, kiedy prawda jest ważniejsza od świętego spokoju. Nie ukrywam, że mam nadzieję, że podobne deklaracje odnoszące się do Alicji Tysiąc i ks. Marka Gancarczyka złożą także inni ludzie. I niech sądy sądzą nas wszystkich!


W komentarzach znalazło się wiele wpisów, popierających pana Terlikowskiego. Mój także:

"Szanowni prawnicy Pani Tysiąc spieszę Was poinformować, że ja także uważam, że robienia kasy na tym, że nie pozwolono komuś zabić własnego dziecka jest obrzydliwe moralnie. I ja także uważam, że aborcja jest zamordowaniem człowieka, a ktoś kto robi na tym kasę niczym szczególnie istotnym nie różni się od nazistów. I dotyczy to nie tylko pani Alicji Tysiąc, ale i jej adwokatów, którzy zgrabnie wpisali się w tradycję nazistowskich i komunistycznych prawników"

Ja również podpisuję się pod tymi słowami.

Dane personalne: Piotr Jaskiernia, syn Ludwika i Ireny, zamieszkały: 1508 Wickerby Ct, Matthews, NC, 28205, USA. O ile mi wiadomo, nikt mnie nie pozbawiał polskiego obywatelstwa, więc śmiało możecie mnie także podać do sądu. Jako mieszkaniec USA mam dużo zielonej kapusty, która tu (podobno) rośnie na drzewach, więc będę doskonałym obiektem do podania mnie do sądu i wydojenia.

A tak na marginesie, to największą ofiarą tutaj jest pani Tysiąc, manipulowana przez swoich "przyjaciół", którzy wykorzystują ją do swych celów. Nie zapominajmy o niej w naszych modlitwach. Pamiętajmy, że Norma McCorvey, "Roe" z procesu "Roe przeciw Wade" została chrześcijanką, katoliczką i jest bardzo aktywną wojowniczką o prawa nienarodzonych dzieci. Łaska naszego Pana jest wielka i może On odmienić serce każdego człowieka.

Całość można przeczytać tutaj: http://fronda.pl/tomasz_t...log/dzien_hanby

Monday, September 21, 2009

Adam i Ewa, Szymon Mag, Ariusz, Nestoriusz, Biskup Lefebvre i ksiądz Natanek.

Co te wszystkie osoby mają ze sobą wspólnego? W zasadzie nic. Może poza jednym. Są mądrzejsze od papieża i nauczania Kościoła. Oczywiście poza Adamem i Ewą, którzy okazali się mądrzejsi od samego Pana Boga. Ale to w sumie na jedno wychodzi.

Od samego początku istnienia ludzkości ludzie kombinują jak mogą najlepiej. Od początku mają problem z podporządkowaniem się autorytetom. To jest część naszej natury. Otrzymaliśmy od Boga rozum i otrzymaliśmy wolną wolę. Zatem myślimy i dokonujemy wyborów. A żeby wybór mógł być naprawdę wolny, to musi także istnieć możliwość złego wyboru.

Nie każdy zły wybór ma jakieś szczególne konsekwencje. Ja, gdy wybiorę złą drogę, utknę w korku, wpakuję się w nieprzejezdną drogę, albo nadłożę kilkadziesiąt kilometrów. Zawsze jeździłem z Północnej Karoliny do stanu Waszyngton przez Saint Louis i Kansas City, bo na mapie wygląda to jak najkrótsza droga. Ale gdy kupiłem pierwszy GPS, okazało się, że to przez Chicago i Północną Dakotę jest najbliżej i przez lata nadkładałem trochę drogi. Na szczęście to nie ma praktycznie żadnego znaczenia.

Jednak jeżeli chodzi o łamanie praw boskich, to skutki naszej pychy i naszej samowoli mogą być tragiczne. Grzech Adama takie skutki przyniósł. Wszyscy, każdy z nas, płaci za jego grzech. Ale nie miejmy wielkich pretensji do naszego prapra- pradziadka. Każdy z nas popełnia taki sam grzech i to niemal każdego dnia.

Wszyscy chcemy umieć odróżniać „co jest dobrem, a co złem”. Wszyscy chcemy żyć w zgodzie ze swoim sumieniem. A skoro mamy rozum, mamy intelekt, to sami chcemy dojść do tej prawdy. Jest nam bardzo trudno poddać się nauczaniu Kościoła, zwłaszcza, gdy widzimy, że nauczyciele nie zawsze żyją tak, jak powinni, że nie zawsze są tak mądrzy, jak my (przynajmniej w naszej ocenie) i nie wiemy czemu to niby im mamy się podporządkować, skoro, według naszego przekonania, to nasza ocena jest bliższa prawdy.

Niby wszyscy wierzący chcemy wypełniać wolę Boga, ale nie wszyscy wiemy, jaka ta wola jest. Wydaje nam się często, że sami ją odkryjemy.

Historia Kościoła to historia schizm i herezji. Od gnostyków w samych początkach chrześcijaństwa, poprzez arian, którzy, szczególnie we wschodnim Kościele byli tak mocni, że wydawało się, że jest nieuniknione ich zwycięstwo, dalej przez manicheizm, nestorianizm, kataryzm i całą masę innych -izmów. I wszyscy oni myśleli, byli pewni, że posiadają prawdziwą wiedzę, której nie mają inni. Że to właśnie oni posiadają prawdę.

Bóg doskonale wie, że taka jest ludzka natura. W końcu to On jest naszym „konstruktorem -wynalazcą”. Dlatego, gdy się nam objawił, gdy nam o sobie opowiedział i gdy powrócił do domu Ojca, nie zostawił nas sierotami. Nie zostawił nam także Mądrej Księgi, gdzie wszystko byłoby napisane i gdzie każdy mógłby sam sobie znaleźć na wszelkie wątpliwości odpowiedzi. Jezus zostawił nam Kościół.

Bóg nie zostawił nam Mądrej Księgi, ale Kościół ją, pod natchnieniem Ducha Świętego, napisał. I choć nie jest to jakieś pełne kompendium depozytu wiary, to każde słowo tam zamieszczone jest Słowem Bożym. To przede wszystkim On, Duch Święty, jest autorem Biblii. Warto zatem przypatrzeć się co autorzy, pod Jego natchnieniem, napisali:

„Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał.” (Łk 10,16)

„Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą.” (Mt 16,18)

Kościół jest skałą i jest kotwicą. Nie możemy zabłądzić, trzymając się Kościoła. Czy to znaczy, że Kościół zawsze, w każdej chwili podejmuje najlepsze decyzje? Na pewno nie. Czy nie nigdy nie podąża do celu okrężną drogą? Oczywiście, że tak się zdarza. Czasem Kościół prowadzi nas trochę krętymi drogami. Kościół to także ludzie, a czasy, gdy Mojżesz i prorokowi twarzą w twarz rozmawiali z Bogiem już przeszły do historii. Jednak jaka jest alternatywa? Lepiej dojść do celu trochę błądząc, niż prostą drogą zawędrować na manowce.

Bóg przede wszystkim wymaga od nas wierności. Nie zaimponujemy Mu naszą wiedzą, mądrością, błyskotliwym tekstem, czy komentarzem na „Frondzie”. Nie chce, byśmy byli poprawiaczami świata. Chce, byśmy poprawiali samych siebie. Nawet w czasach przed przyjściem Jezusa, gdy jeszcze ludzkość nie miała objawionej pełnej prawdy i gdy przywódcy narodu Izraelskiego nie mieli obietnicy takiej, jaką otrzymał Piotr w Cezarei Filipowej, Izraelici mieli obowiązek słuchać tego, czego nauczali ich religijni przywódcy:

„Wówczas przemówił Jezus do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: «Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią.»” (Mt 23, 1-3)

Jeżeli zatem nawet wtedy skorumpowani hipokryci, jakimi byli faryzeusze, autorytatywnie nauczali, to o ile bardziej teraz autorytatywnie naucza Kościół? „Kto was słucha mnie słucha”. Nauczanie biskupów i papieży to jest nauczanie Jezusa.

Cały depozyt wiary zakończył się ze śmiercią ostatniego apostoła. Niczego nowego nam już Bóg nie wyjawi, bo wyjawił nam całą prawdę o sobie. W Liście do Hebrajczyków czytamy: "Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna" (Hbr 1, 1-2). Oczywiście nie wszystko zrozumieliśmy jeszcze, i nigdy do końca tego depozytu wiary nie pojmiemy. Stworzenie nigdy nie ogarnie Nieogarniętego. Teologowie zatem przez wieki jeszcze będą poznawać i odkrywać głębię tego, co nam zostało objawione. Jednak wszystko co odkryją, wszystko, co zrozumieją, musi być zawarte w tym, co znamy z Pisma i Tradycji. Żadne nowe rewelacje, żadne nowe prywatne objawienia nie mogą niczego już dodać. Katechizm Kościoła Katolickiego tak o tym mówi:

66 "Ekonomia chrześcijańska, jako nowe i ostateczne przymierze, nigdy nie ustanie i nie należy się już spodziewać żadnego nowego objawienia publicznego przed chwalebnym ukazaniem się Pana naszego, Jezusa Chrystusa". Chociaż jednak Objawienie zostało już zakończone, to nie jest jeszcze całkowicie wyjaśnione; zadaniem wiary chrześcijańskiej w ciągu wieków będzie stopniowe wnikanie w jego znaczenie.

67 W historii zdarzały się tak zwane objawienia prywatne; niektóre z nich zostały uznane przez autorytet Kościoła. Nie należą one jednak do depozytu wiary. Ich rolą nie jest "ulepszanie" czy "uzupełnianie" ostatecznego Objawienia Chrystusa, lecz pomoc w pełniejszym przeżywaniu go w jakiejś epoce historycznej. Zmysł wiary wiernych, kierowany przez Urząd Nauczycielski Kościoła, umie rozróżniać i przyjmować to, co w tych objawieniach stanowi autentyczne wezwanie Chrystusa lub świętych skierowane do Kościoła.
Wiara chrześcijańska nie może przyjąć "objawień" zmierzających do przekroczenia czy poprawienia Objawienia, którego Chrystus jest wypełnieniem. Chodzi w tym wypadku o pewne religie niechrześcijańskie, a także o pewne ostatnio powstałe sekty, które opierają się na takich "objawieniach".

Spójrzmy na przykład świętej Faustyny. W Kościele było już Święto Miłosierdzia. Jednak było to święto mało widoczne, a najwyraźniej Bóg zadecydował, że na dzisiejsze czasy potrzeba nam większą rolę zwracać na ten atrybut Jego natury. Zatem przekazał, poprzez skromną, cichą zakonnicę, swoje życzenia i pokierował tak Kościołem, by skromny robotnik zakładów Solvaya, studiujący w okupowanym Krakowie na tajnym seminarium, a po pracy odwiedzający sanktuarium w Łagiewnikach, został następcą świętego Piotra i zatwierdził zmiany kalendarza liturgicznego według życzeń Pana Jezusa. Nic nowego w swej istocie, choć w naszym subiektywnym odbiorze różnica jest kolosalna.

Ale to Kościół zatwierdził zmiany. I tak zawsze powinno być. Mamy wiele „prywatnych objawień”, które nie koniecznie pochodzą od Boga. Mogą pochodzić od złego, mogą być zwykłymi zaburzeniami psychicznymi, mogą także być zwykłym fałszerstwem. A często są kombinacją wszystkich tych czynników. Jeżeli jednak pochodzą od Boga – to nie musimy się martwić. Na pewno osiągną cel.


Kościół jest atakowany z lewej i z prawej. Wszędzie są mądrzejsi od papieża. Nic się nie zmieniło przez wieki. Liturgiści, protestanci, propagatorzy prywatnych rewelacji, sekciarze, schizmatycy, wyznawcy New Age i religii wschodnich, którzy chcą nam te idee wszczepić do Kościoła. Mamy tu naprawdę wszystko. I większość z tych ludzi jest przekonana, że to oni posiedli pełnię prawdy. Oni i tylko oni, a reszta błądzi.

Jest taki stary dowcip, który na dodatek powtarzałem już parokrotnie. Zatem przepraszam tych, którzy go już słyszeli, ale powtórzę mimo wszystko:

„Pewną ulicą pod prąd jedzie samochód i kierowca słucha w radiu komunikatu: «Ulicą jednokierunkową pod prąd jedzie jeden samochód…» Na to kierowca: «Jak to „jeden”? Tysiące, tysiące… »

Jest parę osób, którym się nie podoba liturgia, parę, którym się nie podoba Sobór Watykański i Jan Paweł Wielki i taki, czy inny biskup. Jest parę osób, którym się nie podoba, że mamy tylko Święto Chrystusa Króla w liturgicznym kalendarzu i kult Serca Jezusowego, ale Tusk nie proklamował, że Jezus jest Królem Rzeczypospolitej. Niewielu ich, ale są bardzo głośni. Jadą pod prąd, uważając, że to tylko ich kierunek jest jedynie słuszny. Na dodatek każdy z nich jedzie w innym kierunku.

Tymczasem można po prostu zaufać Kościołowi. Tym bardziej, że to nie zabrania nikomu posiadania własnych poglądów. Na tym właśnie polega człowieczeństwo. Ale jeżeli ja, twierdząc, że Msza Trydencka jest piękna i równocześnie twierdząc, że NOM jest jeszcze piękniejszy staję się największym wrogiem „tradycjonalistów”, to jest tu coś nie tak. Jeżeli ja twierdzę, że Intronizacja musi najpierw odbyć się w sercu każdego z nas, zanim w ogóle można mówić o Intronizacji całej Polski, a to prowokuje innych do rozpoczęcia krucjaty przeciwko mnie, to mamy pewien problem. Jeżeli ludzie wywyższają się ponad naukę Kościoła, ponad nauczanie Jezusa z Ewangelii, to mamy przykład pychy, a nie działania na rzecz Królestwa Bożego.

Słuchałem wczoraj audycji Pawła Wdówika w Radiu Józef. Wywiad z dwoma Polakami mieszkającymi we Włoszech. Pewną siostrą zakonną, doktorem Teologii Liturgii, i kapłanem pracującym w tamtym kraju. Warto posłuchać tej audycji, jest jeszcze w archiwach, a ja, dodatkowo, pozwoliłem sobie ją ściągnąć i umieścić na „OdSiebie”. Obraz włoskiego Kościoła, jaki przedstawiają oni w swych wypowiedziach, jest wręcz tragiczny. Pewnie podobnie sprawy się mają w innych europejskich krajach. Na szczęście w Polsce i w Stanach także, sytuacja jest zdecydowanie lepsza, ale tam kryzys osiągną niesamowitą głębię. Ale jakie jest wyjście z tej trudnej sytuacji?

Ani reforma liturgii, ani prywatne objawienia, zapewniam Was, nic tam nie zmienią. Wyjście jest tylko jedno. Nawrócenie. Nawrócenie każdego z nas. Powrót do nauczania Pana Jezusa. Powrót do Ewangelii. Nawrócenie świata musi się zacząć w moim sercu. Także w Twoim. Bo tak naprawdę tylko tyle (albo aż tyle) możemy zrobić. Świętość jest zaraźliwa i potoczy się jak lawina i jak świńska grypa ogarnie wkrótce cały świat.

Ja nie mam problemu z argumentami lefebrystów, liturgistów i zwolenników Intronizacji. Ja mam problem z ich wojującą naturą. Z ich gotowością do rozpoczynania krucjaty, wysyłania każdego, kto inaczej myśli do piekła i do twierdzenia, że Kościół się myli, zbłądził i został opanowany przez masonów. Ja po prostu naiwnie, jak dziecko, wierzę słowom Pana Jezusa. Widzę, jak bardzo się troszczy o liturgię Benedykt XVI, równocześnie będący pełen miłości. Widzę, jak w Kościele zawsze zwyciężała prawda. Widzę, jak nie takie problemy i trudności były pokonywane. Widzę także, że wszystkie te prywatne objawienia, jakie były zgodne z depozytem wiary i korzystne dla Kościoła, były zatwierdzone. Zatem, bracia, nie obawiajcie się. Duch Święty nie zaspał sobie i Kościół zrobi wszystko, co powinien, we właściwym czasie.

A my, chcąc naprawdę pomóc, schowajmy miecz do pochwy i zacznijmy życie modlitw i postów. Za nas samych, za nasze rodziny i naszych bliźnich, za kapłanów, biskupów i papieża i za Kościół. Albo to samo, lecz w odwrotnej kolejności. W Stanach seminaria zapełniają się ponownie. Młodzi księża są jak powiew świeżego powietrza, w porównaniu do tych, którzy kończyli seminaria 20-30 lat temu. Także nowi, młodzi biskupi dają wielką nadzieję na piękną przyszłość Kościoła. Dlatego myślę, że gdybyśmy połowę tego czasu, jaki poświęcamy na pisanie poświęcili na rozmowę z Bogiem, na modlitwę, gdybyśmy połowę tego czasu jaki spędzamy na krytykę naszych biskupów, papieża, liturgii, czy naszych adwersarzy poświęcili na modlitwę za nich, już dawno odmienilibyśmy świat.

Friday, September 18, 2009

40 dni dla życia - jesień 2009

W najbliższą środę, 23. września w 45 stanach USA, pięciu prowincjach Kanady i w Danii rozpocznie się kampania pod nazwą „40 DAYS FOR LIFE”. Tej jesieni ponad 212 miast uczestniczy w tej akcji. Rok temu było ich 177, dwa lata temu – 89 miast w 33 stanach. Ja widać więc zwolennicy legalnej aborcji na żądanie, propagatorzy "cywilizacji śmierci" wcale nie odnieśli zwycięstwa. Dalecy są od tego. Wygrali parę bitew, ale walka dopiero się rozpoczyna i zwycięstwo na pewno będzie nasze.

Sama akcja "40 dni dla życia" na celu zwiększyć zainteresowanie i wiedzę problemem aborcji, uratować wiele nienarodzonych dzieci, przynieść uzdrowienie duszy tym, którzy zabili swoje dziecko i przygotować Amerykę (a teraz także i inne kraje, gdy Dania, a wcześniej także Australia i Irlandia Północna dołączyły do nas) na ponowne zdelegalizowanie zabijania nienarodzonych dzieci. Akcja zaczyna się 23. września, trwa do 1. listopada i składa się z trzech elementów:

1. Modlitwa i post. Pierwsze, najważniejsze, co można uczynić, co każdy z nas może zrobić, to modlitwa. W modlitwie każdy może się przyłączyć do tej kampanii. Nie tylko w USA, ale na całym świecie. Bo to nie jest problem Ameryki, to problem ludzkości. Wszyscy ludzie są naszymi braćmi i wszyscy są dziećmi Bożymi. Za wszystkich Jezus oddał swe życie na Krzyżu i za wszystkich mamy obowiązek się modlić. Ponieważ jednak Biblia nas uczy, że pewne złe duchy można wyrzucić tylko modlitwą i postem, organizatorzy tego ruchu serdecznie zachęcają do tego, by swe modlitwy wspomóc jakąś formą postu. Każdy sam w swoim sercu oceni ile może poświęcić Bogu. Nie musi to nawet być post od pokarmów, może być od telewizji, plotkowania, spędzania bezużytecznych godzin na czatach i innych stronach internetowych, post od złego języka i złego spojrzenia, post od grzechu. Ale post o chlebie i wodzie na pewno nikomu także nie zaszkodzi. ;)

2. Pokojowe czuwanie. Drugą rzeczą, jaką będziemy robić w czasie tych 40 dni, to pokojowe czuwanie przed klinikami aborcyjnymi, modląc są o ich zamknięcie i oferując gotowość pomocy wszystkim tym, którzy może nie widzą innego wyjścia, niż zabicie własnego dziecka. Modlitwa taka ma wielką moc, ratuje życie dzieciom i o ile nie jest niczym nadzwyczajnym w USA spotkanie modlących się ludzi przed klinikami zabijającymi dzieci, to w czasie tej akcji czuwanie w wielu miejscach będzie trwało niezmiennie przez całą dobę, dzień i noc, przez okres 40 dni.

Ja pierwszy raz modliłem się pod kliniką aborcyjną dwa lata temu, podczas podobnej kampanii. Zawsze chciałem to zrobić, nigdy nie było czasu. Jednak znalazłem ten czas, zabrałem także dzieci. Poszliśmy całą rodziną, a później jeszcze kilkakrotnie uczestniczyłem w takim czuwaniu. A jak bardzo takie akcje przeszkadzają właścicielom tych młynów aborcyjnych wiem choćby stąd, że gdy modliłem się tam ostatniego dnia akcji, czuwałem do północy, parę minut później zobaczyłem właścicielkę tego miejsca, która mimo okropnej pogody przyjechała swoim pięknym Mercedesem i osobiście posprzątała wszystkie znicze, plakaty i znaki, jakie zostawiliśmy po sobie. Mimo, że były one nie na jej terenie, ale na publicznym miejscu i prawdę mówiąc nie miała ona żadnego prawa do usuwania tych rzeczy.

3. Wyciągnięcie ręki do lokalnej społeczności. W czasie tych 40 dni akcji jej uczestnicy aktywnie będą starali się dotrzeć do wszystkich mieszkańców naszego miasta z wiadomością o niej. Będą petycje do podpisania i ulotki informujące. Ludzie będą chodzili od drzwi do drzwi informując o akcji, będą informacje udostępnione mediom, uczelniom, kościołom itd., itp.

Dlaczego 40 dni? W biblijnej historii Bóg niejednokrotnie używał okresów 40-dniowych by odmienić ludzi, społeczności i narody. 40 dni padał deszcz w czasach Noego, przynosząc oczyszczenie i niszcząc zło: 40 dni modlił się Mojżesz na Górze Synaj, 40 dni Goliat urągał Izraelitom, odmieniając serce Dawida, który zdobył się na odwagę i go pokonał. Niniwa została uratowana przez 40 dniowy post i modlitwę na skutek ostrzeżeń Jonasza. Jezus przez 40 dniowy post na pustyni przygotował się do swej działalności, która odmieniła świat. Po zmartwychwstaniu Jezus przez 40 dni pouczał swych apostołów, którzy zostali całkowicie odmienieni.

My także możemy odmienić świat naszymi czterdziestoma dniami. Akcje takie przynoszą rezultaty. W kilku miastach doprowadziły do zamknięcia młynów aborcyjnych. Uratowały wiele ludzkich istot. Amerykanie coraz częściej zdają sobie sprawę, że coś z tą legalizacją aborcji w czasie całych dziewięciu miesięcy ciąży jest nie tak. Że jak co trzecia ciąża kończy się zabiciem dziecka, jak ponad 40 milionów dzieci zostało zamordowanych od legalizacji tej zbrodni, jak nawet zabijane są dzieci zupełnie zdrowe, dzieci zupełnie zdrowych matek i to w siódmym, ósmym, czy dziewiątym miesiącu ciąży, to te „prawa kobiece” zaszły naprawdę zbyt daleko.

Oczywiście każde życie ludzkie jest tak samo wartościowe i Kościół uczy, Bóg uczy, że zabicie dziecka w dziewiątym miesiącu ciąży jest takim samym grzechem, jak zabicie go w dziewiątym dniu. Jednak aby odmienić ludzkie serca, trzeba czasem apelować do uczuć. A te inaczej spostrzegają zabicie dziecka które „wygląda jak dziecko”, niż zabicie go zaraz po jego poczęciu. Jednak z naukowego, teologicznego, filozoficznego punktu widzenia nie ma tu różnicy: Żywy organizm, mający DNA człowieka jest człowiekiem. Co więcej, kod genetyczny nowego życia w organizmie matki różni się od samego początku od jej kodu genetycznego. Nie jest to więc nigdy część jej organizmu, zawsze jest to inny człowiek.

Łatwo sobie to wyobrazimy, gdy pomyślimy o momencie w którym archanioł Gabriel zwiastował Maryi, że została matką Bożego Syna. Dziecko, które w tym momencie powstało w jej łonie było od początku Synem Bożym, nie częścią Jej organizmu, prawda? I tak jest z każdym nowym człowiekiem. Gdy sobie to uświadomimy, to staje się jasne, że aborcja jest zabiciem niewinnego człowieka. Jest niewyobrażalną wręcz zbrodnią. Jednak od razy chciałem tu dodać, że żadna zbrodnia nie jest zbyt wielka, by jej Bóg nie mógł wybaczyć.

Matki decydujące się na taki krok, jeszcze raz to podkreślę, często są zaszczute, zahukane, zabłąkane w swej trudnej sytuacji, często właśni rodzice i bliscy kładą wielki nacisk na to, by przerwały ciążę i nawet w swej rozpaczy nie są w stanie dostrzec tego, czym obiektywnie jest ten czyn, na który się zdecydowały. Opamiętanie przychodzi często znacznie później i żyją one całe lata w stanie depresji, żalu za tym, co się stało, z tęsknotą za swym dzieckiem, którego nigdy nie zobaczą. Ale pomoc dla nich istnieje. W Stanach jest wiele możliwości pomocy takim matkom. Bardzo dobrą organizacją jest Rachel’s Vineyard Ministries, www.rachelsvineyard.org .

Ponieważ w Stanach są miliony matek, które miały aborcję, one to paradoksalnie są częścią tego ruchu, który powoduje odmianę serc społeczeństwa USA. One bowiem widzą w swoim życiu, że nie był to „zwykły zabieg” jak wyrwanie zęba, czy usunięcie wyrostka robaczkowego. Widzą jak głębokie rany w ich psychice zostawiła ta tragiczna decyzja i jak bardzo trudno jest potem z nią żyć.

Aborcja nie rozwiązuje żadnych problemów. Nie pomaga kobiecie i z pewnością nie pomaga nienarodzonemu dziecku. Aborcja powoduje całą masę nowych problemów zdrowotnych, tworząc rany na ciele, duszy i psychice człowieka. I o ile rany na ciele czasem są nieodwracalne, to rany w sferze psychiki leczą takie organizacje jak Rachel’s Vineyard Ministries. Częścią tej terapii jest pogodzenie się z Bogiem, przez spowiedź świętą i przeproszenie Go. On na pewno wybaczy i, jak ojciec z przepowiedni o synu marnotrawnym, wybiegnie z rozpostartym ramionami przytulić powracającą na łono rodziny córkę.

A ja na koniec chciałbym zachęcić wszystkich do przyłączenia się do tej kampanii. Tych, którzy są w Stanach do aktywnego udziału w modlitwach pod klinkami mi aborcyjnymi, tych w Polsce i innych krajach proszę o post i modlitwy w tej intencji. Zwłaszcza kapłanów i siostry zakonne, ale też wszystkich ludzi dobrej woli. Bo wspólnie możemy naprawdę zatrzymać bieg historii i odwrócić to zło, jakie się stało gdy aborcja została zalegalizowana. Jestem przekonany, że już niedługo będzie ten dzień, gdy odmieni się nie tylko prawo, ale głownie serca Amerykanów i gdy aborcja będzie czymś tak odstręczającym i oburzającym dla wszystkich, jak teraz jest choćby niewolnictwo. Serdeczne Bóg zapłać.

Monday, September 14, 2009

Sola fide

Ostatniej niedzieli drugie czytanie na Mszy było z Listu św. Jakuba, który uczy nas o konieczności robienia dobrych uczynków. Jednak wielu protestantów nie zgadza się z tym, by jakiekolwiek uczynki były konieczne do zbawienia. Wręcz zarzucają nam, katolikom, że my chcemy sobie zapracować na zbawienie, gdy zbawienie jest darem. Doktryna "sola fide", "tylko wiara", jest jednym z fundamentów reformacji. Jakże zatem z tym jest? Jesteśmy zbawieni przez wiarę, czy uczynki? A może jedno i drugie?

Luter oparł swoje nauczanie przede wszystkim na Liście do Rzymian 3,28:

"Sądzimy bowiem, że człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia nakazów Prawa."

W swoim tłumaczeniu Biblii na niemiecki posunął się on nawet do tego, że zamieściłtam słowo „allein”, „sama”, którego nie ma w greckim oryginale. Jego tłumaczenie mówiło więc, że człowiek jest zbawiony przez „samą wiarę”. Przyznał to sam, że takie słowo dodał, ale powiedział, że było to dopuszczalne, bo pomogło ono zrozumieć to, co Paweł chciał powiedzieć. Niestety, Paweł akurat wcale tego powiedzieć nie chciał. Co więcej, słowa „wiara” i „sama” rzeczywiście występują gdzie indziej w Biblii w jednym wersecie, ale obok nich występuje jeszcze jedno słowko, „nie”. To właśnie Św. Jakub pisze, że człowiek NIE jest zbawiony przez samą tylko wiarę:

"Widzicie, że człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary". (Jk 2,24)

Jak więc protestanci radzą oni sobie z tym problemem? Luter po prostu uznał cały list Jakuba za „plewy” i wręcz chciał usunąć List Jakuba z kanonu Biblii. Współcześnie nasi bracia często tłumaczą, że Jakub nie pisał o zbawieniu, ale o uświęceniu, o owocach zbawienia, które jest darmowym darem. Sam tekst jednak nie uzasadnia w żaden sposób takiej interpretacji. Nie ma żadnych podstaw, by rozdzielać "usprawiedliwienie" od "uświęcenia". Zobaczmy sami ten werset w kontekście:

Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy /sama/ wiara zdoła go zbawić? Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta! – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda? Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie. Ale może ktoś powiedzieć: Ty masz wiarę, a ja spełniam uczynki. Pokaż mi wiarę swoją bez uczynków, to ja ci pokażę wiarę ze swoich uczynków. Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz – lecz także i złe duchy wierzą i drżą. Chcesz zaś zrozumieć, nierozumny człowieku, że wiara bez uczynków jest bezowocna? Czy Abraham, ojciec nasz, nie z powodu uczynków został usprawiedliwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym? Widzisz, że wiara współdziała z jego uczynkami i przez uczynki stała się doskonała. I tak wypełniło się Pismo, które mówi: Uwierzył przeto Abraham Bogu i poczytano mu to za sprawiedliwość, i został nazwany przyjacielem Boga. Widzicie, że człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary. Podobnie też nierządnica Rachab, która przyjęła wysłanników i inną drogą odprawiła ich, czy nie dostąpiła usprawiedliwienia za swoje uczynki? Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków. (Jk 2,14-26)

Doprawdy, czytając to trudno nie zauważyć, że uczynki są konieczne dla naszego zbawienia. Ale nie znaczy to wcale, (jak nam niektórzy zarzucają) że my, katolicy, wierzymy, że można sobie zapracować na zbawienie. Zbawienie otrzymujemy dzięki Bożej Łasce i wiara w Boga jest także konieczna dla zbawienia. Ale właśnie uczynki są dowodem na to, że otwarliśmy się na te dary, że otrzymaliśmy łaskę i że naprawdę wierzymy. My bowiem nie podchodzimy tak, jak wielu protestantów, do poszczególnych wersetów Biblii, przeciwstawiając je sobie. "Albo ten jest prawdziwy, albo tamten". Dla nas zawsze jest "to i to". Każdy werset jest tak samo natchnionym Słowem Bożym.

O czym więc mówi Paweł w Liście do Rzymian? Jego list jest do sekty „judaizerów”, Żydów, którzy zostali chrześcijanami i głosili, że poganie muszą najpierw stać się wyznawcami judaizmu, obrzezać się i przyjąć wszystkie prawa Mojżesza, zanim zostaną chrześcijanami. Dlatego to Paweł pisze o „wypełnianiu nakazów Prawa”, a nie o uczynkach miłości względem bliźnich. Wystarczy zresztą przeczytać kontekst wypowiedzi Pawła.

Zresztą Biblia, często przytaczając słowa Pana Jezusa, mówi w wielu innych miejscach na temat tego, jak osiągnąć zbawienie i nigdzie nie jest to "sama wiara". Oto parę przykładów:

Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. (Mt 7,21)

Czyli nie wystarczy mówić, nie wystarczy ogłosić Jezusa Panem, trzeba coś zrobić, aby osiągnąć zbawienie, prawda?

Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (Mt 10,22)

Wytrwa w czym? W wierze? Czy w czynieniu dobra? A może w jednym i drugim? Niektórzy protestanci, za Lutrem, Kalwinem i innymi ojcami Reformacji nie uznają w ogóle możliwości utraty zbawienia. Według nich wystarczy raz uwierzyć i mamy gwarancję, że osiągniemy życie wieczne. Czemu więc ten werset mówi o wytrwaniu? Potrzebę, konieczność wytrwania potwierdza sam Jezus w dalszej części Ewangelii Mateusza, gdzie także pisze, że "oziębnie miłość". A zatem trzeba wytrwać w miłości, nie w samej tylko wierze:

"Powstanie wielu fałszywych proroków i wielu w błąd wprowadzą; a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony." (Mt 24, 11-13)

Jeżeli mamy wierzyć Biblii, to musimy uznać, że także chrzest jest konieczny do zbawienia. A to niektórzy fundamentaliści, ewangelicy, czy baptyści wręcz odrzucają:

Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. (Mk 16,16)

Ciekawą sytuację nam opisuje Święty Łukasz:

Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. (Łk 19, 8-9)

Zacheusz więc nie tylko uwierzył, ale w konsekwencji zaraz zaczął działać. Jego wiara nie była więc martwa. I dopiero wtedy otrzymał obietnicę zbawienia, nie po samej deklaracji wiary. Kolejne przykłady:

A oto podszedł do Niego pewien człowiek i zapytał: Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?[…] Jezus mu odpowiedział: Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną! ( Mt 19,16 i 21)

A oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Go na próbę, zapytał: Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Jezus mu odpowiedział: Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz? On rzekł: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego. Jezus rzekł do niego: Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył. (Łk 10, 25-28)

A zatem miłość, nie sama tylko wiara. Miłość, którą się "czyni", a zatem nie uczucia, ale "caritas", miłość, która objawia się uczynkami. A kolejny werset uczy, że Eucharystia także jest konieczna do zbawienia:

Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. (J 6,54)

Co więcej, sam Paweł, w tym samym Liście do Rzymian, gdzie pisze, że przez wiarę jesteśmy zbawieni, pisze także o sprawiedliwym sądzie Bożym, który nam odda według naszych uczynków:

Oto przez swoją zatwardziałość i serce nieskłonne do nawrócenia skarbisz sobie gniew na dzień gniewu i objawienia się sprawiedliwego sądu Boga, który odda każdemu według uczynków jego: tym, którzy przez wytrwałość w dobrych uczynkach szukają chwały, czci i nieśmiertelności – życie wieczne; tym zaś, którzy są przekorni, za prawdą pójść nie chcą, a oddają się nieprawości – gniew i oburzenie. (Rz 2,5-8)

Czyżby "apostoł pogan" sam nie wiedział, co za parę linijek listu napisze? Sam sobie zaprzeczał? Nie sądzę. Święty Paweł powtarza to samo Galatom:

Bóg nie dozwoli z siebie szydzić. A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne. W czynieniu dobrze nie ustawajmy, bo gdy pora nadejdzie, będziemy zbierać plony, o ile w pracy nie ustaniemy. (Ga 6, 8-9)

I na koniec jeszcze jeden cytat, być może najbardziej przemawiający i dobrze nam wszystkim znany. To opis sądu ostatecznego, roztoczony przed nami przez samego Jezusa:

Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;[…] Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić;[…] Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego. (Mt 25, 31-35, 40b-42, 45b-46)

Wynika z niego wyraźnie i ponad wszelką wątpliwość, że sama wiara niewiele znaczy, gdy nie wynikają z niej uczynki miłosierdzia.

Zatem gdzie tu jest „sola fide”? Gdzie w Biblii jest doktryna Lutra, że sama tylko wiara nas zbawia, a nie uczynki? Czy może oni jakiejś innej Biblii używają? Nie sądzę. Jeżeli chodzi o Nowy Testament, to nasze Biblie są identyczne. Problem polega tylko na tym, że oni patrzą na niektóre wersety przez okulary swoich własnych tradycji. Tradycji przez małe "k".

W maju byłem w Ziemi Świętej i siedziałem sobie na jakimś kamieniu nad Jeziorem Genezareth, w podkoszulku z napisem "Proud to be Catholic" i z różańcem w ręce. Podszedł do mnie jakiś pielgrzym "przypadkowo" także z Północnej Karoliny, a nawet z metropolii Charlotte, gdzie i ja teraz mieszkam i zaczął mi udowadniać, że jak nie przyjmę Jezusa za swojego Pana i Zbawiciela, a dalej będę praktykował takie pogańskie gusła jak różaniec, to skończę w ogniu piekielnym. Zaczęła się więc dyskusja, w trakcie której poprosiłem go o przeczytanie drugiego rozdziału z Listu Jakuba.

Musielibyście widzieć jego minę. On naprawdę nigdy nie widział tego fragmentu Biblii, albo nie dotarła do niego jego treść. Oczywiście zanim go poprosiłem o przeczytanie, zapytałem, czy wierzy, że Biblia jest Słowem Bożym, a sama dyskusja dotyczyła właśnie w tym momencie doktryny "sola fide". Powiedział tylko, że chętnie mi to wyjaśni, ale już musi lecieć do swej grupy i dał mi wizytówkę z telefonem i adresem mailowym. Poprosił o kontakt po powrocie do Stanów..

Oczywiście napisałem, podając przy okazji linki do wykładów Scotta Hahna, które tam nagrałem. Napisałem po tygodniu ponownie. Ale choć minęło już kilka miesięcy, nie doczekałem się na odpowiedź. :-D

I na koniec jeszcze jedna uwaga. Te powyższe rozważania to jest "podstawowa apologetyka" pomocna może (choć rzadko skuteczna) w dyskusjach z fundamentalistami, baptystami, czy "pozadenominacyjnymi ewangelikami". Sam Kościół Luterański nie bardzo się z Lutrem zgadza i prawdę mówiąc jest znacznie bliższy katolikom, niż swojemu założycielowi. Stanowisko tego kościoła, wraz z porównaniem do tego w co my wierzymy najlepiej poznać czytając "Wspólną Deklarację o Usprawiedliwieniu", z której wynika, że różnice między nami często są wynikiem jedynie innego rozumienia definicji pewnych słów i tak naprawdę jesteśmy czasem bardzo blisko siebie.

Friday, September 11, 2009

Fronda mi brzydnie? Eee, może jednak nie. Chyba mi tylko brzydną niektórzy blogerzy.

Dzisiaj będą „odpowiedzi na listy czytelników”, czyli moje komentarze do komentarzy pod postem tłumaczącym dlaczego „Fronda” mi brzydnie. Przede wszystkim jednak chciałem coś wyjaśnić, co może nie dla wszystkich jest jasne.

Pisząc poprzedni post nie sugerowałem wcale tego, że mam ochotę, czy też zamiar opuszczać „Frondę”. Pisałem jedynie o tym, że zauważyłem, że nie jestem „jednym z nich”. Po prostu kiedyś, przed laty, gdy „Frondę” odkryłem (na moim „starym” blogu, www.polonus.alleluja.pl link do „Frondy” jest od niemal sześciu lat), uważałem, że znalazłem ludzi myślących identycznie jak ja. Teraz jednak widzę, że albo wtedy byli tu inni ludzie, albo ja nieuważnie czytałem, albo może to ja się zmieniłem. Nie wiem. Jakby nie było, to teraz raczej spostrzegam „Frondę” jako pole dla misyjnej działalności, niż jako miejsce, gdzie spotkam ludzi myślących identycznia jak ja.

Nie zmienia to zresztą w niczym faktu, że ludzi myślących podobnie do mnie jest tu bardzo wielu. Muszę także uczciwie przyznać, że kilkakrotnie moje posty były promowane jako „komentarz dnia” mimo, że ani nie jestem „człowiekiem <>”, ani nie wyrażam „popularnych” poglądów. Zatem daleki jestem od głoszenia teorii spiskowych, mówiących, że cała "Fronda" dąży do obalenia Soboru Watykańskiego, czy podobnych nonsensów. To zresztą nadal jest mocną stroną tego portalu, że nie boi się on przedstawiać felietonów i postów autorów o dość zróżnicowanym wachlarzu poglądów. Dodaje to „Frondzie” obiektywności i wiarygodności i świadczy o braku kompleksów.

To tyle ogólnych uwag, a teraz szczegóły:

Elfi napisał/a:

Hiobie, nie wszyscy tak myślą, ale jednym głosem się nie da. Nie rejteruj, bo faktycznie sami"faryzeusze" zostaną, pogadaj czasem z nami poszukującymi, nie wyrokującymi. Pozdrawiam serdecznie.

Ja także pozdrawiam i zapewniam, że nie zrejteruję. Piszę znacznie dłużej, niż jestem widoczny na "Frondzie", bo od 2003. roku. To tutaj jestem „nowy”, ale blogowanie stało się już moją drugą naturą i nie wyobrażam sobie wręcz możliwości przestania. Ja tylko, jak wspomniałem wyżej, zauważyłem, że to nie tylko „innym” trzeba głosić Dobrą Nowinę, ale także wielu spośród nas, „frondowiczów”.

Anzelm napisał/a:

Jak ci sie nie podoba to spadaj i po problemie,a nie przynudzaj tu przez cala strone.

Widzisz, Anzelm, rejterada nigdy nie rozwiązuje żadnych problemów. A co do przynudzania przez całą stronę, to niewiele mogę poradzić. Ja nie potrafię pisać haseł i sloganów i nie potrafię rzucać wykrzykników. Ja muszę uzasadniać to, co mam do powiedzenia. I choć wiem, że robię to rozwlekle i może zbyt szczegółowo, to i tak połowa ludzi nic z tego nie może (albo nie chce) zrozumieć.

Romeus de Livia napisał/a:

[…] Czasem też wzdycham ciężko, widząc jak niektórzy dyskutanci – oględnie pisząc – nie są zbyt dobrze wychowani, o Chrystusowej łagodności i cierpliwości nie wspominając. Jednak wielu z nich nie brak inteligencji, a nierzadko i sporej wiedzy, w konfrontacji z którą trzeba nieraz na nowo przemyśleć wiele ze swych poglądów. To niezaprzeczalna wartość! Wszak chodzi o Prawdę, a nie dobre samopoczucie, że "mam rację".

Masz absolutną rację. I nigdy nie miałem problemu z nikim, kto ma inne od moich poglądy, jeżeli tylko potrafi je jakoś uzasadnić. Stąd pomysł mojego forum, gdzie każdy może się tymi poglądami podzielić. Jednak forma także dla mnie jest istotna. Pan Jezus wspomina o tym nie bez przyczyny w „Kazaniu na Górze”. Jakoś nie bardzo mogę sobie pogodzić nienawiść i „dołowanie” innych z katolicyzmem. Słowa Jezusa: „A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: "Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego” coś znaczą. Święty Jan naucza: „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi.” To są dość proste i zrozumiałe słowa. Jednak, mam wrażenie, zupełnie nieznane wielu z braciom obecnym tu, na blokowisku.

Romeus de Livia napisał/a:

Jesteśmy ludźmi, więc co jakiś czas ktoś tu narzeka, zniechęca się, a czasem nawet odchodzi (zwykle na krótko). Twój blog jest moim zdaniem jednym z ciekawszych na tym portalu (choć nie zawsze zgadzam się z Twoimi poglądami) i byłoby szkoda, gdybyś zaniechał pisania. Przecież jeśli jesteś tak mocno pewien swojej wizji chrześcijaństwa to powinieneś niestrudzenie ją lansować, a jeśli okaże się, że jakieś jej punkty nie wytrzymują krytyki to będzie okazja je zrewidować. Same plusy!

Nie obawiaj się, nigdzie nie pójdę, choć pewnie jeszcze nie raz będę krytycznie pisał o innych. A co do rewizji mojej wizji chrześcijaństwa, to zawsze jestem na to otwarty. W końcu to „przegrywający” dyskusję jest zawsze zwycięzcą, bo to tylko on się czegoś dowiedział i nauczył. Jednak rewizja musi być następstwem argumentów, a nie takich uwag, jak powyższa Anzelma, czy parę innych, jakie tu padły.

Shork napisał/a:

nawet nie jestem w stanie policzyć, który raz to piszę.

NIE PODOBA SIĘ? TO TO ZMIEŃ!

Nie tylko Tomasz Terlikowski, także Ty jesteś częścią frondy.pl. I to od Ciebie zależy jaka będzie.

A osobiście napiszę, że ostatni fragment bardzo wybiórczo opisuje Tego, który pasie rózgą żelazną i kazał wziąć ze sobą miecz. Wiem, że trudno pogodzić dobro i męstwo. Ale przynajmniej możemy się postarać.

Toteż, drogi Shorku, zmieniam. Robię co mogę. A co do rózgi i miecza, to rózgę trzyma mocno w ręce nasz Pan. Ten, który nakazuje nam nastawiać drugi policzek. Nie my. A miecz? Gdy został użyty, Pan skarcił Piotra: «Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną. Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego, a zaraz wystawiłby Mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów?»

Marguar napisał/a:

Problem polega na tym, że na Frondzie dominują tradycjoci – fanatyczni i agresywni zwolennicy "trydentu" – ludzikowie o mentalności sekciarskiej. Tworzą oni swego rodzaju panopticum portalowe. Nie należy się zrażać. To taki miejscowy koloryt.

To prawda, tylko że ja to dość późno spostrzegłem. Albo raczej dostrzegałem to od początku, ale nie jako „dominującą frakcję”. Jednak to tym bardziej sprawia, że czuję się wręcz zobowiązany do pisania tutaj.

1Artek napisał/a:

Panie Hiobie, jedna uwaga, którą niech pan spokojnie przemyśli. Czy źródłem pana irytacji Frondą nie jest aby brak możliwości "wywalania" (jak to ma miejsce na pańskim autorskim forum-portalu) współbraci, zmieniania tematów po zabraniu głosu przez dyskutantów, dzielenie tych tematów na odrębne wątki tematyczne i przez to diametralnie wypaczające sens wypowiedzi.

Nie, panie Artku. A co do dzielenia wątków na forach, gdy się tworzą potężne off topy, czy innych spraw jakie Pan tu porusza, to myślę, że nie jest to ani miejsce, ani czas. Pan, panie Artku wyleciał z mojego forum za naruszenie prostego regulaminu. Nikt Pańskich postów nie edytował, są tam nadal obecne. Nic nie wypacza sensu Pańskich wypowiedzi.

Np taka sytuacja miała miejsce przy dyskusji na temat Intronizacji Chrystusa Króla (pan hiob jest przeciwnikiem tej idei, czego nie ukrywa-to informacja dla innych forumowiczów)

Czy jestem przeciwnikiem idei Intronizacji, każdy może przeczytać na moim forum. Napisałem tam między innymi:

„a co do samej Rozalii Celakówny, to byłem dwa lata temu na jej grobie na Cmentarzu Rakowickim. Jej przesłanie jest bliskie mojemu sercu. Czytałem już parę lat temu jakieś książki na jej temat. Ale jej przesłanie nie jest polityczne, jest wezwaniem do nawrócenia. Z tego co Ty piszesz, ksiądz Natanek interpretuje to inaczej, mieszając do tego sprawy polityki, a to nie pomaga wcale przesłaniu Celakówny.”

…czy tutaj:

„Jeszcze raz powtórzę. Nie mam żadnego problemu z uznaniem Jezusa za naszego Króla. Jak długo nikt nie miesza tego z polityką i z wymyślaniem, która bestia jest odpowiednikiem której partii politycznej, to jestem cały "za".

Cały wątek jest do prześledzenia TUTAJ, jakby ktoś miał ochotę.

[…] Taka wypowiedź jaką pan zaprezentował powyżej niczemu dobremu niesłuży, tylko podziałom, awanturom- służy złemu. Pan najlepiej się chyba czuje w swoim sosie, czyli swoim "hiobocentrycznym" forum, wśród zafascynowanych pana osobą klakierów. W związku z tym zgadzam się z powyższą wypowiedzią Anzelma na temat spadania.

Hehe, rozumiem, że Twoja (sorry, Pańska) wypowiedź służy zgodzie, jedności i Dobremu. A co do spadania, to już wcześniej się na ten temat wypowiedziałem.

Miedźbrzęcząca napisał/a:

Hiob,

Z drugiej strony wazne jest jak widzisz swoje powołanie. Jeśli czujesz się w jakis sposób powołany do prezentowania swojego punktu widzenia tutaj, to zostań.

;-)

Jaacek2 napisał/a:

przyłączam się do opinii, że należy skończyć z apologetyką posoborowia, której hiob hołduje; Kościół katolicki ma trochę więcej niż 40 lat; także, bez żalu, liczę, że dotrzymasz hiobie słowa i spadniesz.

Drogi Jaacku2, nie przypominam sobie, bym takie słowo kiedykolwiek dawał. I prawdą jest, że Kościół ma trochę więcej, niż 40 lat. Problem z Twoją „logiką” polega na tym, że zdajesz się zapominać, że ma dużo więcej, niż 40 lat. Ma dużo więcej niż 400 lat.

Ja jestem wierny nauczaniu Kościoła, który ma 2000 lat. I każdy sobór i każdy papież, są dla mnie autorytatywni. Nie będę wybierał, który sobór jest „be”, a który „cacy”, bo mi się tak podoba.

Tradycjonaliści często określają siebie jako „zawsze wiernych”, ale to ja jestem zawsze wierny. Wierny nauczaniu Biblii, wierny każdemu soborowi i wierny każdemu papieżowi. Nie jestem liberałem, nie jestem konserwatywny i na pewno jestem tradycyjny. Tylko tradycja to nie jest Trydent, albo ściśle mówiąc nie tylko to, lecz Jezus i apostolski depozyt wiary przechowywany przez Kościół. Kościół, który nigdy nie zbłądzi, nawet, gdy czasem jest miotany falami burz.

Miedźbrzęcząca napisał/a:

Posłuchajcie dobrze Hioba; jemu nie tyle chodzi o to jak ta Fronda będzie wyglądała , ale decydujące jest to, że Bóg którego na niej spotyka, to nie jest jego Bóg. Mój też nie.

Każdy ma prawo do wyboru własnej wspólnoty, a poszukiwanie nie jest rejteradą.

Cieszę się, że jednak czasem mnie ktoś rozumie. Ale, jak już wspomniałem, nigdzie stąd (jeszcze) nie uciekam.

Romeus de Livia napisał/a:

[…] Róbmy swoje[…]

Amen. I pamiętajmy, że Bóg nie wymaga od nas sukcesów, ale wierności.

Jaacek2 napisał/a:

"Kościół nas – nietradycjonalistów wiernych Kościołowi…"

.

- w kwestii formalnej, bo popadamy już w absurdy: jak można być wiernym bez zachowania tradycji? to następny językowy wytwór posoborowej nowomowy podobny do katolewackiego "wierzący niepraktykujący"

To zależy w jaki sposób używamy słowa „nietradycjonalista”. Jeżeli jako określenie kogoś, kto sam siebie uważa za „tradycjonalistę”, to akurat to z samą Tradycją nie ma nic wspólnego. Tym bardziej, że jak wyżej wspomniałem, „tradycjonaliści” są bardzo wybiórczy w swoim kulcie tradycji i przypomnienie im na przykład, że pierwsi chrześcijanie ani się nie modlili po łacinie, ani nie przyjmowali Eucharystii na język, ani nie mieli balustradek w kościołach – hej, co tam balustradek. Nawet kościołów nie mieli. Coś mi to wygląda jak wspólnota Neo…

A ja mam taką tradycję, że pozostaję wierny Kościołowi. Dzisiejszemu Kościołowi, bo, naiwny, uwierzyłem w słowa Pana Jezusa, że bramy piekielnie nigdy Kościoła nie przemogą.

Marguar napisał/a:

[…]

Ps. Nie jestem żadnym fanatykiem "nomu". Jak już gdzieś napisałem: cieszę się, że ryt "trydencki" został przywrócony.

Ja także nie raz podkreślałem potrzebę nabożnego traktowania liturgii. Gdy mam okazję, zawsze idę na Mszę Trydencką. Jednak moim "przestępstwem” jest to, że nie odrzucam NOM-u i wręcz jestem w nowej liturgii zakochany. Gdyby tylko była częściej odprawiana nabożnie…

Powtarzałem tu wiele razy, że wszystko się sprowadza do nawrócenia serc. Czy to będzie sprawa Intronizacji, czy taka, czy inna liturgia. I to nie jest moja opinia, to jest jasna, jednoznaczna nauka Biblii. Pan Jezus powtarzał to przez trzy lata, a św. Paweł przez kolejne kilkadziesiąt. Cała nauka Jezusa sprowadza się do tego, że nie ważne są formy, gdy nasze serca nie są na właściwym miejscu.

Dlatego porównywałem tu czasem tradycjonalistów do faryzeuszy. Oni naprawdę podobnie myślą. Nie interesują ich intencje, nie interesują ich serca innych, są gotowi wysłać papieża do diabła, bo ołtarz jest zwrócony nie w tą stronę co trzeba.

I nie zrozumcie mnie źle. Formy są ważne. Liturgia jest istotna. Ale zawsze jako konsekwencja, wynik tego, co jest w naszych sercach, nigdy odwrotnie. Wiem także, o czym już tu także często mówiliśmy, że nie tylko serce wpływa na formę, ale i forma nasze serca. Piękna muzyka sakralna, piękne modlitwy, wspaniałe świątynie (tak jak piękne krajobrazy) przybliżają nas do Boga. A w kościele wyglądającym jak magazyn zbożowy, w którym gra jakaś rockowa kapela i to na dodatek gra źle, bardzo trudno odnaleźć Boga. Jednak to, by nasze kościoły wyglądały ponownie jak średniowieczne katedry, a muzyka brzmiała jak przed wiekami możemy osiągnąć tylko poprzez nawrócenie, a nie poprzez wymachiwanie szabelką i rozpoczynanie krucjaty przeciw każdemu, kto ośmiela się nie potępiać Soboru Watykańskiego Drugiego.

Elfi napisał/a:

Pomyślmy szanowni dyskutanci:

Hehe, nie chciałby być złośliwy, ale to jest zbyt wielkie wyzwanie dla niektórych z nas. ;-)

3 Raczej wykształceni

Z tym także różnie bywa. ;-)

Obrońcy NOM" dla nas rada Romusa de…:

"Fanatyków" zanim się fanatykami określi warto czasem uważnie przeczytać i przemyśleć,".

To prawda. Tylko, że chyba żaden z nas nie jest wrogiem Mszy Trydenckiej i wszyscy także tę Mszę kochamy. Ja się zgadzam w większością pozytywnych argumentów tradycjonalistów. Nigdy przeciw nim nie występowałem. Problem mam z twierdzeniem, że to NOM i SV II są winne temu, co się często dzieje w Kościele. Problem mam z mieszaniem skutków z przyczynami. Mam też problem z naiwną wiarą, że gdyby nie było Soboru i nowej liturgii, to kościoły byłyby pełne, w szyscy wierni byliby aniołami. Także mam problem z niezauważaniem przez nich faktu, że wykroczenia liturgiczne nie są „wynalazkiem posoborowym”. Istniały zawsze.

Geoffrey napisał/a:

@Hiob: Nie jesteś sam, poczytaj choćby ostatni wpis Krisa. Jest sporo ludzi, którzy szczerze poszukują prawdy. Dla nich Twoje wpisy są bezcenne. Dla mnie też.

Dziękuję i zdaję sobie z tego sprawę. To znaczy nie z bezcenności wpisów, ale z tego, że nie jestem sam. Co więcej, wierzę, że nas jest zdecydowana większość.

@Marguar: Zgadzam się z Twoimi poglądami, ale absolutnie nie akceptuję Twojego języka. Nienawiść aż w nim kipi. Twoje wypowiedzi skierowane przeciw tradsom przynoszą więcej szkody niż pożytku.

Z bólem serca muszę Ci, Geoffrey, przyznać rację. Nic tak mnie zresztą nie rani, jak hipokryzja i ueganie podszeptom kudłatego wśród „nas”. Żeby skutecznie głosić Ewangelię musimy przede wszystkim Nią żyć. Jeżeli nam przeszkadza ton wypowiedzi naszych adwersarzy, musimy być jeżeli nie serdeczni i mili, to przynajmniej „profesjonalni” w swoich wypowiedziach.

Marguar napisał/a:

Geoffrey, jaka nienawiść? Ja szukam nowych słów, aby język wzbogacić. Nawet "słowniczek antytradycjotyczny" napisałem.

Hmm…

KrisRuminski napisał/a:

@Hiob:

Odwagi, […]

I zasłużyłeś na swoje odsłony.

Bez "pornograficznych" albo "chemicznych" plakatów.

Tak trzymaj.

I nie pękaj!

Dziękuję.

KrisRuminski napisał/a:

Swoją drogą, nie mogę aż uwierzyć, że tak spokojny i wyważony wpis, pomijając jego słuszność, przy dzisiejszej "demokracji", pożal się Boże, wzbudził tak zawstydzające reakcje.

Oni się po prostu pogrążają. […]

Czytają a nie rozumieją. Znają ale nie wiedzą.

Walczą o niebo a tworzą piekło na ziemi.

Kompromitują się a są coraz bardzie bezczelni.[…]

Amen.

KrisRuminski napisał/a:

Trochę mnie poniosło, przepraszam wszystkich, wychodzę trochę z roli. Ale może niektórzy w końcu uwierzą, że potrafię przylutować.

Przeczytałem komentarz Romeus de Livia.

Ze względu na Ciebie, Czcigodny Blogerze, którego wpisy uważam za najwyższego lotu, pokajam się.

Burak byłem. Przepraszam jeszcze raz, kto się poczuł urażony.

Już będę dalej misiaczkował.

Taki gest zawsze świadczy o klasie człowieka. Albo o jego prawdziwej pokorze serca. Co w sumie jest tym samym.

Polipid napisał/a:

[…] No widzicie dla katolewaków "Kościół jakby się zaczął się wraz z Vaticanum II …" to prawda "dla tradycjotów (chamskie! tym samym nazywasz tak wielu świętych i papieży KK) […]

Wybacz, ale to jest nadużycie. Nie znam żadnego świętego, ani papieża KK, który by odrzucał Sobór tego Kościoła i liturgię przez Kościół i prawowitego papieża zatwierdzoną.

Chamku modelowy wykształciuchu w stylu PO :)

Cóż, jak ktoś sam się chce skompromitować swoimi wpisami, to nie ma potrzeby tego komentować.

Coldcut napisał/a:

Prawda z definicji wyklucza wszelki błąd. Jeśli istnieje jakaś prawda to nie może istnieć inna która dotyczy tego samego a która jeśli istnieje – jest błędem .

Amen.

Moderniśći posiadają hegeliański umysł który kanalizuje sprzeczności. Tradycyjny umysł tego nie potrafi. Modernista sprzeczność jednoczy w nowej formie z owej sprzeczności powstałej. Traycjonalista będzie bronił jednej, jedynej prawdy przed jakąkolwiek sprzecznością.

No dobrze, ale co ten elaborat ma wspólnego z moim poprzednim postem? O jakich modernistach mówisz? Czy ja jestem jednym z nich? Czy mój błąd polega na tym, że jestem wierny Kościołowi? Kościołowi, który jest synonimem Jezusa? I to nie moje wymysły, to są Jego, Jezusa, słowa? Słowa skierowane do świętego Pawła, który od tego momentu zaczyna uczyć o Kościele wszędzie, gdzie się pojawia.

Chcesz tradycji? Zacznijmy zatem od początku. Czego nas uczy Biblia? „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał” (Łk 10, 16). „Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!” (Mt 18,17) „Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą”. (Mt 16, 18) „Gdybym zaś się opóźniał, [piszę], byś wiedział, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podporą prawdy” (1 Tm 3,15) Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi. (J 16, 13-15) To jest moja Tradycja.

I na koniec słowa Świętego Piotra, który mówi o „apologetyce”. O wyjaśnianiu tej nadziei, która w nas jest…Bardzo ważne słowa, bo mówiące nam jak to należy czynić. Podkreślenie moje, bo mam wrażenie, że tej części nakazu naszego pierwszego papieża jakoś niektórzy z nas nie mogą dostrzec. Wszyscy znamy i pamiętamy piętnasty wers, ale ten szesnasty także jest Słowm Bożym. Dwa tłumaczenia, by lepiej oddać to, co chce nam święty Piotr przekazać:

Natomiast Pana, Chrystusa, poświęcajcie w waszych sercach, zawsze gotowi do obrony przed każdym, kto domaga się od was zdania sprawy z nadziei, która jest w was, czyńcie to jednak z łagodnością i bojaźnią, mając dobre sumienie, aby w tym, w czym jesteście oczerniani, zawstydzeni byli ci, którzy znieważają wasze dobre codzienne życie w Chrystusie. (1 P 3, 15-16, Przekład Dosłowny 2002)

lecz Pana – Chrystusa pobożnie czcijcie w sercach waszych, zawsze gotowi do obrony przed każdym, kto żąda od was uzasadnienia waszej nadziei. Ale (czyńcie to) z łagodnością i z szacunkiem. Zachowujcie czyste sumienie, aby ci, którzy obrzucają obelgami wasze uczciwe życie w Chrystusie, musieli się wstydzić swoich oszczerstw. (1 P 3, 15, Biblia Poznańska 1975)

Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze i serdecznie pozdrawiam.

Thursday, September 10, 2009

Fronda mi brzydnie.

Nie jestem na „Frondzie” zbyt długo. Zaledwie na początku tego roku zamieściłem swój pierwszy post. Jednak jestem wystarczająco długo, by sobie wyrobić swoje zdanie na temat tego portalu. I coraz mniej mi się on podoba.

Dlaczego? Dlatego, że Jezus jakiego znam z „Biblii” i Jezus, jakiego widzę w wielu braciach uważających się za katolików nie są, że tak brzydko powiem, kompatybilni. A ja jestem zakochany w tym biblijnym Jezusie, nie w tym lansowanym przez Frondę.

Pan Tomasz Terlikowski, którego zawsze darzyłem szacunkiem i podziwiałem za celność spostrzeżeń i ostrość pióra, pisze na swym blogu w tekście zatytułowanym „Międzyreligijne pitu pitu”, że „Asyż w Krakowie – to kolejna z cyklu wielkich, kosztownych, i nikomu niepotrzebnych (poza organizatorami) imprez międzyreligijnych.” No nie wiem. Może jednak są one komuś potrzebne?

I kosztowne? Nie rozumiem dlaczego zawsze jest podnoszony argument kosztów, gdy tylko ktoś chce skrytykować jakąkolwiek imprezę niezgodną z jego przekonaniami. Tak było np. zawsze z okazji każdej papieskiej pielgrzymki do Polski. Zwłaszcza "za komuny". Ale jeżeli nawet ten argument wtedy miał swoją wagę, bo w czasach nieudolnej gospodarki było to obciążenie dla niewydolnego systemu, to w dzisiejszych czasach wszystkie miasta wolnego świata prześcigają się w pomysłach jak ściągnąć do siebie choćby najmniejszą grupę ludzi na konferencję, zjazd, konwencję czy w ogóle cokolwiek. Takie imprezy nie kosztują, one zarabiają na siebie. Promują miasto, dają zarobić hotelarzom, restauracjom, a ci z kolei płacą podatki i zarabia na tym także miasto

Pan Terlikowski pisze dalej, że „wcale nie chodzi to, że mam coś przeciwko takim spotkaniom. Nie mam. Ale mają one sens, gdy są rzeczywiście dialogiem, gdy podejmuje się na nich kwestie ważne dla wyznawców różnych religii, także wtedy gdy są one trudne. A w Krakowie (i gdzie indziej także) zwyczajnie się tego nie robi. Z muzułmanami nie rozmawia się o tym, że ich współbracia w wierze mordują i prześladują chrześcijan (w Arabii Saudyjskiej, Sudanie, Egipcie itd.), a ich religia wciąż karze (i na nic zdają się zapewnienia islamskich dialogistów, że tak nie jest, bo są ofiary) konwersję na chrześcijaństwo śmiercią. Nie zadaje się także pytania o to, czy i kiedy w Arabii Saudyjskiej (której król jest jednym z liderów dialogu międzyreligijnego) wydana zostanie zgoda na budowę kościoła, i kiedy przestanie się karać więzieniem za noszenie krzyżyka czy wspólne czytanie Pisma Świętego. Takie pytania nie padają. Zamiast tego chrześcijanie biją się w piersi za nieodpowiednie traktowanie muzułmanów w Europie…”

…tylko co to ma wspólnego z czymkolwiek? Jeżeli muzułmanie karzą śmiercią za konwersję na chrześcijaństwo, to tym bardziej należy budować mosty i współpracować z tymi, którzy pragną wspólnie modlić się o pokój. Nie rozwiąże się każdego problemu zaczynając kolejną wojnę krzyżową. Powiem więcej: Nie rozwiąże się żadnego problemu w taki sposób.

Spotkanie w Krakowie nie ma na celu rozwiązanie wszystkich problemów i różnic między chrześcijanami i muzułmanami, więc nie róbmy mu z tego powodu zarzutów. Cel takiego spotkania jest inny. Gdy byłem w tym roku w Ziemi Świętej, widziałem wspólnie pracujących studentów chrześcijan, żydów i muzułmanów, razem tworzących jakieś rzeźby mające ozdobić park na jeziorem Genezaret. Niby niewiele, ale jak dużo. Ci ludzie już są „wygrani”. Im już będzie bardzo trudno nienawidzić, bo wyznawcy innych religii to nie są jacyć abstrakcyjni „obcy”, ale koledzy i koleżanki ze wspólnych wakacji. I taki też cel mają krakowskie spotkania. Wspólny krok w kierunku cywilizacji miłości, cywilizacji życia.

Jednak nie jest moim celem dokładna analiza tekstu pana Terlikowskiego. To nie chodzi tylko o niego, choć on jest na „Frondzie” teraz szefem, więc jego poglądy będą w jakiś sposób kształtowały profil wydawnictwa. Chodzi także o „tradycjonalistów” i w ogóle o „ducha Frondy”.

Czasem bardzo trudno uchwycić co to jest. Nie wiem. Może ten brak miłości, czy miłosierdzia. Gdyby ktoś np. chciał sobie wyrobić zdanie o pontyfikacie Jana Pawła Wielkiego na podstawie forum i blokowiska Frondy, to mógłby pomyśleć, że jedyne, co się wtedy stało to incydent z pocałowaniem Koranu i wspólne modlitwy „z poganami” w Asyżu. Jakże odmienny obraz od tego, jaki np. przedstawia EWTN, gdzie praktycznie nie ma tygodnie, by co najmniej dwie audycje nie byłyby poświęcone jego nauczaniu. W USA powszechnie się uważa, że Jan Paweł II będzie doktorem Kościoła, nikt go nie nazywa inaczej, niż „wielkim” i tylko wśród swoich, w Polsce, coraz więcej ludzi uważa niemal za „znak honoru” opluć go i zdołować.

„Ewa_t_”, z której wieloma poglądami się nie zgadzam i która sama siebie określa jako agnostyczkę napisala na swoim blogu w tekście zatytułowanym "o sztuce prowadzenia sporu" coś, czemu trudno nie przyznać racji: „Dam Wam dobrą radę- NIE wyzywajcie nikogo od masonów, Żydów i głupków. To samo tyczy się tekstów, sugerujacych, że ktoś ma jakies sympatie np proradzieckie czy socjalistyczne. Stosując taki argument sami sobie wystawiacie laurkę. Ja np nie uważam, że jeśli ktoś mówi mi, że jestem lewakiem ,postępowcem, ateuszem, a żyję bo mama zapomniała włożyc zarodek, który stał się mną, do lodówki, itp itd- nie uważam, że ta osoba jest w stanie mnie obrazić.

To w zasadzie wszystko. Trzeba rozmawiać, ale uważajmy jak się do siebie zwracamy. Uważam bardzo by kogoś (zbytnio) nie urazić i nie stosować argumentów poniżej pasa. Tego samego oczekiwałabym od innych.”

Smutne słowa, ale niestety prawdziwe. I nie bardzo można się dziwić tym, którzy tu (na Frondę) przychodzą jako agnostycy i ateiści, że nimi pozostają. Chrześcijaństwo, jakiego są tu świadkami wcale nie zachęca. I jeżeli jedyne ich wyobrażenie o Jezusie powstanie na podstawie tego, co tu zobaczyli, to są bardzo niewielkie szanse na to, by kiedykolwiek tymi chrześcijanami zostaną.

A Jezus? Cóż. On jadał z grzesznikami, przyjaźnił się z celnikami, podawał rękę cudzołożnicy, zrywał kłosy w szabat, jadł niemytymi rękami, nie rzekł słowa o okropnej politycznej sytuacji swojej ojczyzny i krytykował faryzeuszy. Czyli tych, którzy byli bez skazy. Bez zarzutu. Doskonali. Jak on śmiał? Nic dziwnego, że się doigrał. Zawsze wierni nie mogli znieść takiego czegoś i pokazali Mu czyje na wierzchu. Prawda? Czy może jednak nie? Hmmm.