Mam wrażenie, że w ostatnim czasie wszędzie widzę jakieś teksty gloryfikujące przedpoborowy kościół, Mszę Trydencką, czy też Bractwo św. Piusa X. Czy to jest blokowisko „Frondy”, czy moje własne forum, toczą się zażarte dyskusje na temat „ducha Soboru Watykańskiego” i liturgii w Kościele Katolickim. Co więcej, na „Frondzie” posty na ten temat są niemal zawsze promowane przez jej redakcję, a czytelnicy nie skąpią swych opinii i komentarzy.
Ja sam, nie ukrywam, stałem się podświadomie „liturgicznym policjantem”. Ponieważ cały czas podróżuję i zazwyczaj co niedzielę jestem w innej parafii, w innej diecezji, zawsze z lekkim niepokojem spoglądam na to, co kapłan robi przy ołtarzu. Wiem, że tak być nie powinno i wiem, że w takim momencie moje myśli powinny się kierować w zupełnie inną stronę, ale nie bardzo mogę coś poradzić. Po prostu samo życie nauczyło mnie ostrożności.
Jednak te wszystkie posty na temat liturgii, potrzeby reformy i powrotu do Mszy Trydenckiej wcale mnie nie cieszą. Wcale się nie zgadzam z opiniami tam zawartymi. Na pewno nie ze wszystkimi. Dlaczego? Proste. Brakuje mi tam paru rzeczy.
Przede wszystkim brakuje mi tam miłości. Mam wrażenie, że ci wszyscy wojujący o lepszą liturgię bracia gotowi są zaczynać wyprawę krzyżową, gdzie będą palić i ścinać. Palić na stosach i ścinać głowy każdemu, kto się ośmieli im sprzeciwić.
Po drugie brakuje mi tam logiki. Bracia ci najwyraźniej nie potrafią odróżnić skutków od przyczyn. Spędzają długie godziny na opisywaniu recepty na naprawę Kościoła, nie wiedząc, że zajmują się poprawianiem nie tego co trzeba. I gdyby nawet im się udało osiągnąć to, co zamierzyli, bardzo by ich zdziwiło, że to absolutnie niczego nie zmieniło.
Ojciec Benedict Groeschel w swej audycji radiowej „Sundem Night Live” w amerykańskiej rozgłośni EWTN w dniu 23. sierpnia odpowiadał na otrzymane listownie pytania. Jedno z nich brzmiało tak:
„Chciałabym, by powróciły w kościele balustradki, by Komunię przyjmowano na klęcząco i na język. Myślę, że to by pokazało wszystkim jak święta jest Eucharystia. Czy taka tradycja może kiedyś wrócić do Kościoła?”
Ojciec Groeschel odpowiedział, że oczywiście, może. Skoro Kościół coś zmienił, zawsze może zmienić ponownie. To, jak liturgia jest odprawiana, zawsze się zmieniało w historii Kościoła i zapewnie zmieni się jeszcze nie raz. Dodał jednak coś, o czym zdaje się wszyscy zapominają. Powiedział on, cytuję, albo raczej parafrazuję jego odpowiedź:
„Ja się wychowałem w kościele z balustradkami. Były one tam także przez 10 lat, po tym, gdy zostałem księdzem. Potem stopniowo zaczęły być usuwane. […] Msza po łacinie często nie była prawidłowo odprawiana. Często bardzo szybko i niezbyt nabożnie. Prawdę mówiąc jest dużo bardziej prawdopodobne, że ksiądz teraz odprawi Mszę nabożnie po angielsku, niż dawniej po łacinie. Ludzie, którzy dzisiaj pragnął łacińskiej Mszy, należą do tych, którzy są bardzo oddani Kościołowi, więc zwykle teraz Msza łacińska jest bardzo nabożna, ale nie zawsze tak było, wierzcie mi.”
I myślę, że jest to bardzo ważna wypowiedź. Pokazuje bowiem, że to nie zmiana liturgii jest źródłem wszelkiego zła. To jest tylko skutek, owoc pewnych postaw, pewnego sposobu myślenia, pewnych aspiracji i wierzeń. I dopóki tych przyczyn nie zmienimy, nic nie da nam zmiana liturgii. Gdy jednak zmienimy nasze serca, nieważne będzie, czy będziemy odprawiali Mszę Trydencką, czy Novus Ordo. Zresztą patrząc z szerszej perspektywy, oba te ryty są nowinkami. Żadna z tych liturgii nie przypomina bowiem w swej formie wieczerzy paschalnej z udziałem naszego Pana, która była pierwszą Mszą Świętą. A zatem, jak ktoś naprawdę pragnie powrotu do tradycji, to czemu konsekwentnie nie dąży do źródeł?
Podczas Mszy w ostatnią niedzielę usłyszeliśmy takie słowa:
"Zebrali się u Niego faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie obmytymi rękami. Faryzeusze bowiem, i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I /gdy wrócą/ z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych /zwyczajów/, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych. Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: Dlaczego Twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami? Odpowiedział im: Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi. Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji, /dokonujecie obmywania dzbanków i kubków. I wiele innych podobnych rzeczy czynicie/. Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do niego: Słuchajcie Mnie, wszyscy, i zrozumiejcie! Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym." (Mk 7,1-8.14-15.21-23)
Gdy usłyszałem tę Ewangelię, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że to są właśnie słowa dla tych, którzy w powrocie do innego rytu Mszy widzą lekarstwo na każdą bolączkę Kościoła. Oni także, jak faryzeusze z Markowej Ewangelii, czepiają się form i praw i zewnętrznych atrybutów, gdy problem tkwi w czymś zupełnie innym. Problem tkwi w sercach. Nie w tym, że liturgia jest zła, ale w tym, że my wszyscy nie jesteśmy świętymi.
Ja bardzo lubię „nową” Mszę. Jestem niezmiernie wdzięczny Kościołowi za to, że Msza jest w zrozumiałym dla wszystkich języku, że jest tak dużo czytań i że homilie są tych czytań wyjaśnieniem. Czy nie mam żadnych krytycznych uwag? Oczywiście, że mam. Ja mam krytyczne uwagi na każdy temat. Jak nie wierzycie, zapytajcie mojej żony. Ale nie zmienia to faktu, że bardzo bym nie chciał, by „nadzwyczajna forma” liturgii stała się zwyczajna. By powróciła Msza Trydencka w takiej formie, jaką pamiętam z mojego dzieciństwa.
Można przecież wprowadzić łacinę w stałych elementach Mszy. Nikogo nie dziwi, gdy mówimy „Kyrie eleison, Christe eleison”, choć to pozostało nam z czasów jeszcze starszych, gdy językiem liturgicznym była greka. Zatem możemy odmawiać Gloria, Credo, Pater Noster i „Agnus Dei…” i inne stałe części liturgii po łacinie. Jasne, że nam zajmie trochę czasu nauczenie się tego, ale przecież to nie jest żadna przeszkoda. Można przywrócić odprawianie Mszy "ad orientem". Tyłem do wiernych. Ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą. To są tylko formy, które mają swoje symboliczne znaczenie, ale i to, co widzimy w kościele dzisiaj ma swoją symbolikę. Msza posoborowa jest wspaniałym darem dla nas wszystkich i z pewnością większość wiernych nie chciałaby, by ją zlikwidowano.
Gdyby każdy z tych, którzy tyle czasu poświęcają na krytykę Soboru, papieża, czy liturgii poświęcił połowę tego czasu na modlitwę za Kościół i kapłanów, to z pewnością wszyscy byśmy na tym zyskali. Bowiem reforma w Kościele jest niezbędnie konieczna i bardzo pilna. Stwierdzenie to jest prawdziwe każdego dnia, od dwóch tysięcy lat. Ale reforma ta musi polegać na zreformowaniu naszych serc. I każdy musi zacząć od siebie. Bo to, jak jest Msza odprawiana jest zależne tylko od tego jacy my jesteśmy. Kapłani, biskupi, cały Kościół – to przecież my. To nasi bracia, nasi synowie.
Biblia nas uczy, że najważniejsze przykazanie to przykazanie miłości. Uczy nas, żebyśmy najpierw pozbyli się belki we własnym oku, zanim się zajmiemy drzazgą w oku brata. Uczy nas, że Bóg od nas żąda raczej miłosierdzia, niż ofiary. Uczy nas też, że mamy być doskonali, jak doskonały jest nasz Ojciec w Niebie. Nie wiem czemu, ale mam nieodparte wrażenie, że wszyscy ci „reformatorzy liturgiczni” jakoś pozapominali o tych naukach.
Usuńmy zatem przyczynę zła, a zło samo odejdzie. Zostawmy skutki w spokoju, jak usuniemy przyczyny, one same się naprawią. Czyli stańmy się święci. Zamieńmy posty na blogach na posty pokutne, zamieńmy lamentacje na forach na modlitwy, zamieńmy wpatrywanie się w ekrany laptopów na adorację Najświętszego Sakramentu. To pewna, niezawodna recepta na skuteczną i wspaniałą liturgiczną reformę.
I wcale nie mówię tutaj, żeby całkiem zostawić Internet i stać się kontemplacyjnym pustelnikiem. Aż takim hipokrytą nie jestem. Ale musimy wszyscy, jako chrześcijanie, jako katolicy, inaczej ustawić nasze hierarchia ważności. Mniej aktywizmu, więcej świętości. Bo gdy zaczniemy od modlitwy, to i na pisanie na „Frondzie” znajdzie się czas. Lecz gdy zaczynamy od pisania, to najczęściej na modlitwę tego czasu zaczyna brakować. A wtedy i nasze pisanie staje się mało skuteczne, stajemy się ślepcami, zaczynamy błądzić i wszystko zaczyna się sypać.
No comments:
Post a Comment