Ja, jak zapewne wiecie, wyjechałem z Polski w 1981 roku. Nie było wtedy telewizji TVN, ani tygodnika Newsweek Polska, a Szymon Hołownia miał zaledwie pięć lat. Nigdy też nie miałem kontaktu z TVN w Stanach, zawsze mieliśmy TV Polonię. Nic zatem dziwnego, że dopiero niedawno zauważyłem tego interesującego człowieka.
Myślę, że pierwszy raz usłyszałem go podczas jakiegoś wywiadu, chyba w Radiu Józef. Ale mogę się mylić. Mówił on o swej książce, „Tabletki z krzyżykiem” i o swoim blogu. Książkę kupiłem, blog przeczytałem i… I w zasadzie tak, ale… Pod wieloma względami jestem nim zachwycony, bo pod wieloma względami robimy to samo. Pokazujemy, że można być katolikiem w naszym codziennym życiu. Niezależnie od tego, czy się jest sławnym na całą Polskę dziennikarzem, czy nikomu nieznanym kierowcą.
Podobnie myślimy także o tym, że trzeba jakoś dojść z Dobrą Nowiną do tych, którzy nie znają Jezusa. Że nie wystarczy się zamknąć w wieczerniku naszych oaz, neokatechumenatów i kółek różańcowych, ale trzeba wyciągnąć rękę do tych, którzy są daleko od Boga. Nie uważać „tych innych” za potępionych i niegodnych nawet tego, by z nimi gadać, ale zobaczyć w nich dzieci tego samego Ojca. Naszych umiłowanych braci.
Gdzie natomiast jest problem? Wydaje mi się, że Hołownia zbyt nonszalancko podchodzi do niektórych spraw wiary. Nie wiem, czy to wynika z jego niewiedzy, czy z lekceważenia, ale niedawno na przykład słuchałem nagrania ze spotkania Hołowni z młodzieżą, gdzie powiedział on, mówiąc o naszych prarodzicach, Adamie i Ewie, że „to jest prawdopodobnie symbol. Tych ludzi były może setki, może tysiące. Nie wiadomo co symbolizuje tak naprawdę, jaką prawdę historyczną symbolizuje ten cały numer z drzewem, owocem, czy tam czymkolwiek innym.” I o ile zgadzam się z nim, że to nie zjedzenie jabłka było tym grzechem, to nie mogę się zgodzić z tym, że „tych ludzi były może setki”. To, że wszyscy pochodzimy od jednej pary rodziców jest dogmatem wiary (nie wspominając już o tym, że i nauka nam mówi, że jesteśmy dziećmi jednej matki). A zatem dlaczego takie wstawki? Naprawdę nie są potrzebne. Ortodoksja nie jest wadą, a dogmaty nie są kwestią do dyskusji. Jeżeli ktoś jest katolikiem, ma obowiązek w nie wierzyć tak, jak wierzy to, czego nauczał Jezus. Choćby dlatego, że jest to prawda.
Przeszkadza mi także jego stosunek do paru innych rzeczy, ale to są już sprawy drugorzędne. Może wynika to z różnicy pokoleniowej, może z jakiegoś bardziej tradycyjnego pojmowania przeze mnie niektórych rzeczy. Mnie na przykład razi używanie słów „o Jezu”, czy „Boże” w potocznej mowie, a nie w kontekście modlitwy, ale rozumiem tych, którzy w taki sposób mówią. Nie mam prawa ich sądzić. Są i inne sprawy, jak np. kwestia reakcji na bluźniercze zachowanie innych osób. Rozumiem logikę Hołowni. Rozumiem, że jak ktoś nie wie, kim jest Jezus, to bardzo trudno go przekonać, że to, co robi (np. tworząc „sztukę” polegającą na zanurzeniu krucyfiksu w moczu, czy coś takiego) jest bluźnierstwem. Jednak każdy powinien wiedzieć, że nawet, jak dla niego Jezus jest nikim, to są miliony ludzi, dla których jest On kimś kochanym, bliskim.
Jeżeli nie mógłbym obojętnie patrzeć na czyjąś radosną twórczość obrażającą dobre imię, powiedzmy, mojej mamy, to tym bardziej nie powinienem być obojętny wobec tych, którzy obrażają Boga. Mojego ukochanego Boga. Ale też wiem, że tu trochę upraszczam sprawę, bo Hołownia nie mówi, by być obojętnym, ale raczej by najpierw spróbować im pokazać kim jest Jezus, zanim zaczniemy pisać listy, protestować i bojkotować. Nie jesteśmy więc aż tak daleko od siebie, może tylko nasze akcenty są zaznaczone w innym miejscu.
Polecam ten wywiad w Przekroju i polecam jego blog i nagranie ze spotkania o którym wspominałem wcześniej. Wszystkie te rzeczy są dostępne w Internecie. Polecam je z pewnymi zastrzeżeniami, ale polecam serdecznie, bo jest to właśnie to, czego od nas oczekiwał Jan Paweł Wielki. Nowa ewangelizacja tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. I Hołownia mówi o tym, co jest istotne. O tum, że Bóg oczekuje od nas osobistej z Nim relacji. Nie mówienia o nim, nie sformalizowanego, religijnego życia, ale osobistej przyjaźni.
W nagraniach ze spotkania Hołownia mówi parę razy o Intronizacji Chrystusa na Króla Polski. Mówi o tym dość krytycznie. My, na naszym forum, mieliśmy do niedawna bardzo burzliwą dyskusję na ten temat. Dyskusję, gdzie opinie, że ta intronizacja musi się zacząć w naszych sercach wzbudzała czasem spore opory niektórych jej uczestników. Nie, żeby się nie zgadzali, ale ważniejsze dla nich było „zinstytucjonalizowanie” tego aktu. Tymczasem ja, podobnie jak, przypuszczam, Hołownia, uważamy, że bez nawrócenia serc sam akt jest pustym gestem bez znaczenia.
Gdy o tym myślałem, przypomniałem sobie inny akt koronacji Jezusa. Po ubiczowaniu, przed Jego męką. Ukoronowanie Jezusa cierniową koroną. Obawiam się, że nasz dzisiejszy katolicyzm, jako całego narodu, nasza "narodowa wiara" jest w niewiele lepszym stanie, niż wiara tych, którzy wyszydzali wtedy Jezusa. Wystarczy poczytać komentarze internautów pod jakimkolwiek tekstem o Kościele, księżach, papieżu, czy wierze na jakimkolwiek świeckim portalu. Czym dla tych ludzi byłby akt Intronizacji? Nawet, gdyby go przeprowadziły władze? Państwowe i kościelne? Czy nagle Jezus stałby się ich Królem? Chyba nie bardziej, niż był On Królem tych, co Go ukoronowali koroną cierniową, co Go bili i opluwali.
Czeka nas olbrzymia praca. I nie wystarczy się zamknąć w swoich malutkich światkach. Trzeba wyjść na zewnątrz. Także do TVN, także do Przekroju i do Newsweeka. Nie wygrażać parasolkami i krzyczeć, że to siedziba diabła, ale w każdym człowieku trzeba zobaczyć Jezusa. I pamiętać, że często jednie w nas mogą oni Go zobaczyć. Nie straćmy tej szansy, bo ich Jezus kocha nie mniej niż nas i kiedyś nas zapyta co my zrobiliśmy, by im Go przybliżyć. I to jest największa zasługa pana Szymona Hołowni, że on właśnie przybliża Jesusa tym, których inni „chrześcijanie” już dawno wysłali do diabła.
I nawet, gdy nie robi tego w sposób doskonały (a kto z nas tak postępuje?), to jest to jego wielką zasługą, że robi to mimo wszystko. Bo, jak powiedział GK Chesterton, rzeczy warte zrobienia, są warte zrobienia nawet źle. A Hołownia robi je może nie doskonale, ale na pewno bardzo dobrze. Szkoda tylko, że takich Hołowni jest ciągle tak mało. Ma w każdym razie pan Szymon moją obietnicę, że będę się codziennie modlił, by to on nawrócił TVN, a nie TVN Jego, bo jest on jak owca między wilkami. Albo jak baran. Do tego czarny. Uparty i potrafiący, gdy trzeba, czasem porządnie przywalić. A zatem nie bardzo się o niego boję, ale wiem, że modlitwy nikomu jeszcze nie zaszkodziły. A zatem: Alleluja i do przodu, panie Szymonie! Jesteśmy z wami!
Wywiad. Blog. Spotkanie, cz.1. Spotkanie, cz.2.
Zgadzam się z Panem w 100%!!! Niestety, co do Szymona Hołowni- są ludzie, którzy zajmują się chyba tylko i wyłącznie jego opluwaniem. To według mnie ciekawy, mądry człowiek. Na "nieszczęście" jestem kobietą ;) , więc dodatkowo uważam, że...Pan Szymon jest piękny nie tylko wewnętrznie ;)
ReplyDeleteAle poważnie: jego wizja katolicyzmu (a właściwie nasza- moja, Pana i Szymona) jest najzdrowsza i najbliższa przesłaniom Papieża Jana Pawła II. Miłość stoi na pierwszym miejscu, nie ma uprzedzeń, wrogości. Wypada podziękować rodzicom Pana Szymona, bo dobrze, że ktoś taki jest na tym świecie;) ;) Pozdrawiam!