Friday, April 10, 2009

Czy Kościół jest niekonsekwentny? Polemika na temat definicji ludzkiego życia.

Chrysotemis napisał interesujący post na forum Frondy na temat, nazwijmy to, definicji ludzkiego życia. Pierwszy komentarz pod tym tekstem stwierdza: „Z zainteresowaniem śledzę to rozumowanie w różnych miejscach, trudno się nie zgodzić”. Ja natomiast uważam, że nie zgodzić się z autorem tekstu jest bardzo łatwo. Argumentując, że Kościół jest niekonsekwentny, uznając życie od poczęcia za „człowieka”, mimo, że nie ma jeszcze w ogóle wykształconego mózgu, równocześnie uznając, że człowiek umiera, gdy mózg przestaje być aktywny i wydzielać jakiekolwiek fale, autor tamtego tekstu popełnia logiczny błąd. Porównuje on bowiem jabłka do pomarańczy.

Jest oczywiste, że nie można stosować argumentu o istnieniu aktywności mózgowej na początku rozwoju życia. Życie bowiem zaczyna się w stadium, gdzie mózg rzeczywiście nie istnieje. I jest to po prostu naukowy fakt, nie podlegający dyskusji. Tak, jak faktem jest, że prawa o ochronie ginących gatunków zwierząt krają za zniszczenie jajek ginących gatunków ptaków, czy żółwi, bo doskonale wszyscy wiedzą, że zniszczenie jajka to zabicie np. orła w jego wczesnym stadium rozwoju. Podobnie zabicie zygoty, którą byłem ja, czy Chrysotemis, spowodowałoby nieuniknioną konsekwencję w postaci tego, że ani ja, ani Chrysotemis nigdy byśmy się nie urodzili. Jednak jest to życie, rozwija się, rośnie, a do tegoi posiada unikalny kod DNA, unikalny dla gatunku, który nauka zaszufladkowała jako „homo sapiens”

I gdyby Maryja zabiła swoje nienarodzone Dziecię, nawet w okresie, gdy nie miało Ono jeszcze wykształconego mózgu, to Bóg Wcielony zostałby zabity zanim miałby jakąkolwiek szansę na narodzenie się i na danie nam świadectwa prawdy. Natomiast problem określenia śmierci jest czymś zupełnie innym. Mówimy tu o jakimś obiektywizmie określenia faktu, że człowiek zakończył swą ziemską wędrówkę. Człowiek już się nie rozwija, nie rośnie, wszystkie funkcje organizmu funkcjonować. To, że badamy aktywność mózgu nie znaczy wcale, że tylko mózg nas interesuje. Badamy aktywność mózgu, bo nauka nam mówi, że gdy mózg przestaje funkcjonować, to cały organizm także nie jest w stanie pozostać żywy. Mózg bowiem kieruje wszystkimi funkcjami organizmu i gdy ta rola się kończy, kończy się życie ludzkie.

Wspominanie Łazarza jest demagogią. Czyżby Chrysotemis sugerował, że należałoby czekać dłużej, niż cztery dni, bo Jezus może jeszcze kogoś przywrócić do życia? Ale On może przywrócić do życia i po czterech tysiącach lat, a zatem mamy nie stwierdzać niczyjej śmierci? Kościół musi się oprzeć na jakiś kryteriach naukowych. To, że nowe życie, nowy osobnik z unikalnym DNA zaczyna się od jednej zapłodnionej komórki to nie jest nauka Biblii, ani odkrycie świętego Tomasza. To jest stwierdzenie naukowe. Podobnie to, że życie człowieka się kończy, gdy mózg przestaje funkcjonować, to także jest twierdzenie naukowców. Oczywiście można by tu stosować inne kryteria. Dziś w kościele usłyszałem takie słowa: „Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda”.

Można i tak, i pewnie dla żołnierzy rzymskich, sprawdzających, czy skazaniec na krzyżu już umarł, taka metoda była wystarczająca. Ja jednak będę się upierał, że dla nas dzisiaj, umierających w innych okolicznościach niż przybicie do krzyża, stwierdzenie nieaktywności mózgu jest metodą jednak lepszą od przebijania boku.

Podawanie przykładu o oburzeniu dziennikarzy „Gościa Niedzielnego” także jest dla mnie nie bardzo zrozumiałe. Gdzie tam jest brak konsekwencji? Nauka Kościoła jest logiczna i spójna. Nie wymaga od nikogo nadzwyczajnych działań dla podtrzymywania życia, które się kończy. Ale też Kościół nigdy nie uzna podawania wody i pokarmu za nadzwyczajne środki. I jasne jest, że czasem istnieją pewne graniczne sytuacje, gdy naprawdę nie wiadomo, mimo najszczerszych chęci, postąpić. Ale też w takiej sytuacji możemy być pewni, że miłosierny Bóg nie potępi nas za decyzję podjętą w dobrej woli, która być może z Jego punktu widzenia nie była najlepsza. Nie można „niechcący” zgrzeszyć. Grzech zawsze jest wynikiem woli. A gdy nasza wola jest taka, by postępować zgodnie z Jego wolą, a na dodatek jest ona dobrze poinformowana, to nie musimy się niczego obawiać. Oddajmy się Bożemu Miłosierdziu i nie traćmy ducha.

Natomiast prawdą jest, że definicją „śmierci mózgowej” można też manipulować. Nie jestem lekarzem, ani naukowcem, ale wiem, że nie jest tak trudno określić za śmierć mózgu coś, co nią w rzeczywistości nie jest. I to jest problemem, nie sama nauka na temat tego, kiedy człowiek umiera. Jest oczywiste, że należy robić wszystko, co medycyna ma do zaoferowania, by umierającego człowieka utrzymać przy życiu, a nie korzystać z pierwszego pretekstu, gdy elektroencefalogram zaczyna rysować prostą kreskę, by „przystąpić do żniw”. Jest to jednak inne zagadnienie, zagadnienie uczciwości lekarzy i czasem uczciwości rodziny zmarłego. Jednak Kościół musi polegać na medycynie i musi jakieś kryteria przyjąć, a kryterium ustania aktywności mózgu, gdy zastosowany w sposób uczciwy, jest jednym z najbardziej obiektywnych i pewnych sposobów stwierdzenia śmierci człowieka.

I ja na prawdę nie jestem naiwny. Zdaję sobie sprawę, że istnieje cały "przemysł" zarabiający grube pieniądze na "żniwach organów". Nieetyczni lekarze mają swoje sposoby na uzyskiwanie sporych korzyści materialnych zajmując się pozyskiwaniem "części zamiennych" człowieka. A zatem niebezpieczeństwo mylnej, czy też zafałszowanej diagnozy śmierci mózgu czlowieka naprawdę istnieje.

Na dowód fragment listu do miesięcznika "This Rock":

"Our oldest son was in a bad accident that resulted in severe brain trauma, and one doctor gave him zero chance of survival. They wanted us to sign an organ donation sheet, but we declined, and instead told them in writing to do everything in their power to save him. We were afraid that if we signed the sheet, that would allow them to harvest his organs, and that they wouldn’t try as hard to revive him.

Our son did survive. He’s walking, talking, working, and driving, although with some disabilities. But he’s not a "vegetable," as some doctors said he would be.

Years ago everyone knew when someone was dead: There was no pulse, no breathing, etc. But with the new brain death definitions, we now have something quite dangerous and deliberate on our hands.

Marge Will."

Tłumaczenie:

"Nasz najstarszy syn był w wypadku który spowodował ciężki uraz mózgu i jeden lekarz dał mu zero szans na przeżycie. Chcieli, byśmy podpisali zgodę na pobranie organów, ale odmówiliśmy i nakazaliśmy na piśmie zrobić wszystko co jest w ich mocy dla ratowania go. Obawialiśmy się, że podpisując zgodę na pobranie organów spowodujemy, że nie będą z całą determinacją walczyć o przywrócenie go do życia.

Nasz syn przeżył. Chodzi, mówi, pracuje i jeździ samochodem, aczkolwiek z pewnymi ograniczeniami. Ale nie jest „warzywem”, jak niektórzy lekarze prorokowali.

Przed laty każdy wiedział, gdy ktoś był martwy: Nie było pulsu, brak oddechu, itd. Ale mając nową definicję śmierci mózgu, mamy coś całkiem niebezpiecznego i dyskusyjnego w naszych rękach.

Marge Will"

Ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Twierdzenie Marge, że "przed laty każdy wiedział, gdy ktoś był martwy" jest naiwnością. Każdy z nas słyszał, prawdziwe, lub legendarne historie o ludziach pochowanych w stanie śmierci klinicznej, którzy powrócili do życia już po pochówku. Nauka coraz lepiej jest w stanie określić, czy mózg rzeczywiście całkowicie obumarł, czy nie. Ten sposób jest dobry, gdy nie jest celowo fałszowany, albo gdy nie jest stosowany przez niedouczonych konowałów. Problemem bowiem nie jest metoda określania momentu śmierci, ale to, kto tę metodę stosuje, jaka jest jego wiedza na ten temat i czy nie ma on jakiś ukrytych celów. A gdy ma je rzeczywiście, to niezależnie od metody znajdzie drogę, by uznać za zmarłego człowieka, którego jeszcze można, i należy ratować.

Chyba, że rzeczywiście zaczniemy przebijać lancą bok i serce pacjentów. Albo ucinać głowy. Wtedy z pewnością będziemy wiedzieli, że rzeczywiście nie powrócą do życia. Każda inna metoda będzie posiadała jakiś margines błędu.

No comments:

Post a Comment