Pastor Walter Hoye jest Murzynem, który protestował w pokojowy sposób przeciwko praktyce kierunkowania aborcji przeciw czarnym. Statystyki z 2004 roku, jakie nam daje National Center for Health Statistics mówią, że 37% ciąż wśród czarnych kobiet kończy się aborcją. Dla porównania wśród kobiet pochodzących z Ameryki Łacińskiej jest to 19 %, a wśród kobiet białych- 12%.
Walter Hoyle spędzał swój czas przed młynami aborcyjnymi w Oakland w Kalifornii, oferując kobietom pomoc, informacje, alternatywne rozwiązanie „problemu”. Nigdy nie stosował przemocy, choć często przemoc stosowano przeciwko niemu. Pracownice jednej z klinik z dumą oświadczyły w sądzie, że nie raz uniemożliwiły Hoye’owi kontakt z potencjalnymi klientkami kliniki, fizycznie uniemożliwiając mu z nimi jakikolwiek kontakt.
Jak to jest możliwe, żeby kogoś wsadzić do więzienia za taką działalność? Prowadzoną na ulicy, nie na prywatnym terenie? Otóż jest to możliwe, bo radni miejscy w Oakland uchwalili ustawę zabraniającą zbliżenia się na odległość mniejszą niż osiem stóp do kobiety udającej się na aborcję. Dlaczego zatem nie ukarano pracownic kliniki, które odciągały Hoye’a? Bo prawo to nie zabrania ani zbliżania się, ani przemawiania do osób przeciwnych aborcji. Prawo zamyka usta tylko tym, którzy są za życiem.
Co więcej, ponieważ prawo nie okazało się wystarczające dzielni radni z Oakland przegłosowali już „poprawioną” wersję. Teraz za próbę kontaktu z kobietą udającą się na zabieg zabicia dziecka grozi kara 2000 dolarów i rocznego więzienia. A podobno oni są „pro choice”. Yea, right. Pro choice, jak długo ten wybór jest wyrokiem śmierci dla nienarodzonego dziecka. Ale jak ktoś zrobi inny wybór, to idzie za to siedzieć.
Oczywiście sprawa będzie się dalej toczyć, bo prawo to jest tak jaskrawo sprzeczne z konstytucją, że nikt chyba nie wierzy, by się mogło utrzymać. Ale to nie zmienia faktu, że sąd w Oakland nie uważał za stosowne zaczekać do końca całej prawnej drogi i nakazał zapudłowanie dzielnego pastora. Najwyżej, jak się okaże, że się go skazało nieprawnym prawem, przeprosi się go. Choć i to wątpliwe. Sądy w Kalifornii rządzą się przecież swoją logiką. Wystarczy przypomnieć przykład tak zwanych „małżeństw” homoseksualistów.
W Kalifornii ludzie mają prawo uchwalać w czasie głosowań prawa bezpośrednio. Uchwalili więc, że małżeństwo to związek między jedną kobietą i jednym mężczyzną. Ale sądowi się to nie podobało, więc uznał to prawo za niezgodne z konstytucją. Zatem przy następnych wyborach ludzie uchwalili poprawkę do konstytucji, mówiącą, że małżeństwo to jest związek między jedną kobietą i jednym mężczyzną. I to powinno raz na zawsze zakończyć sprawę. Konstytucja jest przecież najwyższym prawem w Republice Kalifornijskiej. Ale nie dla sędziów, dla których najwyższym prawem są ich własne poglądy polityczne. Jeszcze co prawda nie udało im się obalić tej poprawki, ale cały czas trwa batalia o to i jak znam życie na pewno coś wymyślą. Czymże bowiem jest konstytucja, gdy jest sprzeczna z naszymi przekonaniami? A my mamy niezawisłą władzę sądowniczą? I poparcie polityków na najwyższych szczeblach? Jesteśmy nie do ruszenia. Przecież taki Hoye nam nie podskoczy. To tylko biedny czarny pastor. Odsiedzi swoje i nauczy innych, że z nami się nie zadziera.
No comments:
Post a Comment