Każdy człowiek posiada sumienie i każdy osądza. Osądza siebie i innych, osądza czyny i zdarzenia, działanie polityków i innych osób, ale przede wszystkim osądza swoje działanie. I nie mówię tu o tym, czy ma on rację, czy nie, to nie ma aż takiego znaczenia dla tego argumentu. Mówię tu o samym fakcie istnienia sumienia. Tego głosu wewnętrznego, mówiącego nam, co jest dobre, a co złe.
Osąd moralny może albo być osądem prawdziwym, to znaczy realnym, albo zaledwie wynikiem pewnych uczuć, jakie w danym momencie posiadamy. To znaczy albo wiemy, że coś jest niemoralne, bo jest takie obiektywnie i niezależnie od naszych poglądów, albo czujemy, że coś jest niemoralne, bo tak zostaliśmy wychowani, albo akurat taki mamy dziś dzień. Inaczej mówiąc albo rzeczywiście istnieje dobro i zło, albo wszystko jest iluzją.
Wiele ludzi powie, że nie istnieje obiektywne dobro i zło, ale tak naprawdę nikt w to nie wierzy. Nie każdy się zgadza w pewnych przypadkach, nazwijmy je dla jasności argumentu, granicznymi, z taką tezą, ale są sytuacje, gdzie wszyscy się zgadzają, że jakiś czyn jest złem. Na przykład nie każdy przyzna, że aborcja jest obiektywnie zawsze złem, jednak poza przypadkami osób naprawdę chorych, o zupełnie skrzywionej psychice, każdy przyzna, ze porwanie matce dziecka, dokonanie na nim gwałtu i brutalne zamordowanie go jest obiektywnie czynem złym, potwornym i okrutnym. Niezależnie od naszych poglądów, wychowania, czy historycznego okresu, w którym żyjemy.
Jeżeli więc istnieje jakiś moralny, obiektywny kod, to co, albo kto za tym stoi? Co powoduje, że istnieje taki kanon praw, który wszyscy w swym sumieniu czujemy się zobowiązani przestrzegać? Odczuwamy, jakby nam ktoś nakazywał postępować w dany sposób, ale nie widzimy nikogo, kto by za tym nakazem stał. Tym „niewidzialnym” dawcą moralnego prawa jest właśnie Bóg.
Argument ten był bardzo popularny 100-200 lat temu. Teraz ma on znacznie mniejszą siłę przebicia, bo relatywizm moralny zyskał sporą popularność. Przez to, że wiele ludzi odrzuca coraz więcej „obiektywnych” praw moralnych i przez to, że wiele czynów uznawanych „zawsze” za niemoralne już przez wielu za takie uznawane nie jest, to i sam argument traci na swej wadze. Zwłaszcza u tych, którzy te prawa moralne odrzucili. Ale nie zmienia to w niczym wagi samego argumentu. Został on podany trochę inaczej przez kardynała Johna Henry’ego Newmana, XIX wiecznego konwertyty z anglikanizmu. Jego wersja tego argumentu w przybliżeniu wygląda tak:
Nikt nie gwałci nakazów swego własnego sumienia i nikt nie darzy szacunkiem innych, którzy by postępowali niezgodnie ze swoim sumieniem. Mówimy tu już nie o obiektywnym, czy jakimkolwiek innym prawie, czy to naturalnym, czy religijnym, czy cywilno-prawnym, ale o wewnętrznym glosie sumienia każdego człowieka. Nawet, gdy ktoś ma poglądy diametralnie odmienne od naszych i z naszego punktu widzenia jest człowiekiem zupełnie niemoralnym, to zazwyczaj postępuje on zgodnie z jego subiektywnymi poglądami i jego sumienie nie mówi mu, ze robi coś złego. Jeżeli terrorysta wysadza budynki pełne ludzi, „lekarz” w klinice aborcyjnej zabija setki nienarodzonych dzieci, skin bije do utraty przytomności człowieka o innym kolorze skóry czy orientacji seksualnej, feministka kłamie przed kamerą telewizyjną „dla dobra sprawy”, to może z mojego punktu widzenia oni wszyscy popełniają niemoralne czyny, obiektywnie niemoralne, ale z ich punktu widzenia postępują zgodnie z ich sumieniami. Oni czują, że postępują dobrze, nobliwie, bohatersko. Co więcej, musimy przyznać, że rozumiemy, że oni właśnie tak muszą postępować.
Gdy chcemy kogoś przekonać, że nie ma racji, nie tłumaczymy mu, że ma postępować niezgodnie z głosem swego sumienia, ale że powinien zrozumieć nasze stanowisko, zaakceptować je i wtedy postępować nadal zgodnie z głosem swego sumienia. Swego odmienionego i prawidłowo wykształconego sumienia. Wiemy bowiem, że zarówno my sami, jak i inni ludzie nie mogą postępować inaczej, niż im ten wewnętrzny glos nakazuje. A gdy zgwałcimy ten wewnętrzny nakaz, to mamy „wyrzuty sumienia”, kaca moralnego, czujemy się podłymi hipokrytami i moralnym zerem.
Skąd jednak pochodzi ten głos sumienia? Jest on tylko wynikiem bezrozumnej ewolucji? Nasz mózg przypadkowo tak został zaprogramowany? Hmm. Jaką zatem rolę w toku ewolucji miałaby odegrać taka funkcja? Jeżeli przetrwać mieli, według Darwina, najmocniejsi i najlepiej przystosowani, to taka cecha tylko by utrudniała ten proces, a nie pomagała w niczym. Normy moralne i wyrzuty sumienia są jak kula u nogi w naturalnym procesie walki o przetrwanie. Poza tym jeżeli to tylko wynik naturalnej ewolucji, to czemu niewolniczo poddajemy się temu głosowi? Czy mając swój rozum nie powinniśmy bez problemu go odrzucać? Dlaczego on nami rządzi i powoduje nasze takie, a nie inne zachowanie?
A jeżeli, jak sądził Freud, głos sumienia jest tylko głosem społeczeństwa, w którym się wychowaliśmy, to czemu go słuchamy, jakby był on Bogiem? Ten głos, nie Freud. Czemu to jakieś „społeczeństwo”, przypadkowa grupa ludzi nam równych, spośród których wielu na pewno nie zasługuje na miano jakichkolwiek moralnych autorytetów, miałaby decydować, i to poprzez wewnętrzny głos w naszej głowie, o naszym postępowaniu? Albo gdy jest to kwestia wychowania przez rodziców… to czemu się nigdy nie buntujemy przeciw swojemu sumieniu? Rodzice nie są nieomylni i większość dzieci buntuje się przeciw ich prawom, zakazom i nakazom, ale nie buntujemy się przeciw temu wewnętrznemu nakazowi. Jak nasze sumienie nam mówi, ze coś jest niemoralne, to za właśnie takie to uważamy. I odwrotnie, gdy jakiś czyn w naszym sumieniu jest moralny, będziemy bronić akurat takiego poglądu. Głos sumienia jest więc w naszym życiu jak głos bożego proroka. Tak go traktujemy. Ale jeżeli Boga nie ma, to dlaczego to robimy? Albo więc Bóg istnieje i to On, a nie bezrozumna ewolucja, dał nam ten wewnętrzny „kompas moralny”, albo nasze postępowanie, wierne wskazówkom tego kompasu, jest zupełnie nielogiczne i niezrozumiale.
Jeżeli nie ma Boga, to czemu powinniśmy być dobrzy? To bardzo proste pytanie, na które nikt nie znalazł jeszcze dobrej odpowiedzi. Dlaczego nie postępować źle? Niemoralnie? Bo zostaniemy złapani? Nie, nie złapiecie mnie, jestem zbyt przebiegły. Bo będę znienawidzony? I co z tego? Ja też będę wszystkich nienawidził. Bo nie jest to dobre dla społeczeństwa? Oczywiście, ze nie jest. Ale ja chce postępować niemoralnie, więc mnie nic nie obchodzi dobro społeczeństwa. Jeżeli odrzucimy istnienie Boga, bardzo trudno wyjaśnić, dlaczego mielibyśmy jakikolwiek powód do „moralnego” postępowania. Czy to obiektywnie moralnego, czy moralnego zaledwie według głosu naszego sumienia. Fakt istnienia tego głosu, który każdy z nas słyszy i fakt, że wszyscy zgadzamy się z tym, że powinniśmy postępować „dobrze” świadczy o tym, że nie jesteśmy wynikiem bezrozumnej ewolucji, ale stworzeniami Bożymi, Jego dziećmi, i to On nam „wszczepił” ten moralny kompas zwany sumieniem. Inaczej nie da się wyjaśnić istnienia tego głosu.
No comments:
Post a Comment