Monday, May 08, 2006

Przyczyny popularności „Kodu Leonarda da Vinci”

Dlaczego książka Browna osiągnęła taki olbrzymi sukces wydawniczy? Dlaczego aż 40 milionów egzemplarzy zostało sprzedanych w samych Stanach Zjednoczonych? Zakładając do tego, że średnio każdą książkę czytają dwie, czy trzy osoby, to tę przeczytało około stu milionów czytelników. Do tego książka została przetłumaczona na 44 języki. Także na polski. A przecież, z czym się zgadzają wszyscy krytycy, nie jest to nawet dobra powieść.

Co się złożyło na jej niesamowite powodzenie? Przecież nie jest to ani dobra literatura, ani dobre źródło faktów historycznych. Wręcz przeciwnie. Faktów to tam nie ma niemal wcale. Powstały już strony internetowe publikujące listę błędów i kłamstw w niej zawartych, zawierającą ponad 600 pozycji. To więcej, niż jeden błąd na każdą stronę powieści. Co więc jest przyczyną tak niesamowitej jej popularności?

Wydaje ni się, że przyczyna ta jest dość prosta. W dzisiejszym świecie jest tylko jedna organizacja mówiąca o obiektywnej moralności. Jedna organizacja, która od dwu tysięcy lat niezmiennie głosi tę samą naukę i na dodatek ma czelność mówić, że ceną za nieprzestrzeganie tej nauki jest wieczne potępienie. Tymczasem świat już dawno przestał wierzyć w obiektywną moralność, w naturalne prawa pochodzące od Boga, w dobro i zło. Z pewnością nie wierzy już w piekło, ani w szatana. A gdy nawet mówi, że wierzy w Boga, to jest to nie tyle Bóg prawdziwy, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba, Bóg Starego i Nowego Testamentu, ale jest to „bozia”, kochająca każdego bez żadnej dyskryminacji. I grzesznika i jego grzech. A raczej jego każde postępowanie, bo przecież grzechu już nie ma.

Nasza wiara sprowadza się teraz do takiej teologii: Nie jestem złym człowiekiem, nikogo nie zamordowałem, nie napadłem na bank i okradłem ubogiej wdowy. Jeżeli więc mnie jakiś tam Bóg miałby wysłać do piekła, to ja skreślam takiego Boga. Nie jest bowiem on wcale miłością, ale złośliwym starcem, który psuje nam całą zabawę na ziemi i straszy piekłem po śmierci. Ale jeżeli rzeczywiście jest miłością, to kocha mnie niezależnie od tego, co będę robił i z pewnością przygotował dla mnie wieczne szczęście.

Prawda oczywiście jest zupełnie inna. Bóg jest Miłością i faktycznie kocha każdego, ale czym jest prawdziwa Miłość widzimy na Krzyżu. To z miłości do nas Bóg oddal swoje życie w olbrzymich cierpieniach i męce. Bóg nie jest ani złotą rybką, ani świętym Mikołajem z hollywoodzkich filmów, ani dżinnem mieszkającym w lampie i gotowym na każde nasze żądanie spełniać nasze życzenia. Bóg jest kochającym i mądrym Ojcem, który wie dużo lepiej od nas, co jest dla nas dobre. Tak jak żaden nie da dwuletniemu dziecku żyletki do zabawy, niezależnie jak bardzo dwulatek będzie o to prosił, tak Bóg Ojciec nie da nam tego, co wie, że spowoduje tylko ból i cierpienie w naszym życiu.

Do tego Bóg, z samej swej natury jest niezmienny. Gdyby było inaczej, nie byłby Bogiem. Więc nawet jak czasy się zmieniły, to On na pewno się nie zmienił. Ale nie wymagajmy od Niego, żeby to On się nagiął do naszych czasów. Nie jest to ani możliwe, ani potrzebne. To my musimy się powrotem dostosować do Jego praw i Jego nauki. Jeżeli coś było niemoralne dwa tysiące lat temu i sto lat temu, nadal jest niemoralne dzisiaj. Świat się może zmienił, ale na pewno nie zmieniła się prawdziwa moralność.

Nikt nie eksperymentuje z wlewaniem różnych płynów do zbiornika swojego samochodu. Konstruktor przewidział tylko jeden rodzaj paliwa. Albo benzyna, albo olej napędowy, czasem gaz. Musimy zobaczyć w instrukcji obsługi i wierzymy jej na słowo. Nikt nie wie lepiej od projektanta samochodu, jakie to paliwo powinno być. Gdy jest inne, możemy być pewni, że daleko nie zajedziemy. Nikt nie twierdzi, że teraz czasy się zmieniły, benzyna niszczy środowisko i powoduje efekt cieplarniany, więc od dziś ja w swoim samochodzie będę lał do baku wodę. To byłoby śmieszne. Ale właśnie tak śmiesznie postępujemy w sferze naszej moralności. Po prostu można by boki zrywać, gdyby nie konsekwencje takiego postępowania. A te śmieszne wcale nie są.

Bóg jest naszym konstruktorem. On wie doskonale, na jakim paliwie możemy się poruszać. Prawa fizyczne jeszcze sami widzimy i badamy i trudno nam negować fakt, że grawitacja istnieje. Ale prawa moralne, te dotyczące naszej duszy, znacznie trudniej dostrzec. Dlatego musimy uwierzyć Instrukcji Obsługi napisanej przez naszego Konstruktora, czyli Biblii. Inaczej nigdy nie dotrzemy do celu. Przypomina się mi tutaj napis, jaki niedawno widziałem na wielkiej, przydrożnej reklamie. Brzmiał on następująco: „Czy jesteś pewien, że wiesz, dokąd zmierzasz? Bóg.”

Ludzie dzisiaj odrzucają tradycyjną chrześcijańską naukę. Czaty, fora, dyskusje biurowe, nie mówiąc o dziennikarzach i aktorach, pełne są wypowiedzi krytykujących moralne nauczanie Kościoła. Gdy tylko Kościół zajmie się badaniem jakiegokolwiek zagadnienia związanego z seksem to natychmiast rozlegają się głosy nadziei, że wreszcie ten skostniały i nienowoczesny Kościół zaczyna dostrzegać konieczność zmian. Wystarczy przeczytać felieton Franciszka Kucharczaka, który można znaleźć TUTAJ, żeby zrozumieć lepiej, o czym mówię. Gdy więc ukazała się książka podważająca autorytet Kościoła, wszyscy się jej uczepili tak, jak tonący czepia się brzytwy. Książka „The Da Vinci Code” będzie zupełnie zapomniana za pięć lat. Jej chwilowego sukcesu nie tylko nie da się wytłumaczyć jej wartością, bo, szczerze mówiąc, jest to bezwartościowa szmira, ale doskonale można to uzasadnić potrzebą uchwycenia się czegoś przez tonących. Tyle tylko, że pomoże im ona nie więcej, niż tonącemu brzytwa. Albo siekiera lub młyńskie koło.

Kilkanaście lat temu Worthaland Group przeprowadziło badanie opinii publicznej w Stanach na temat różnych wierzeń i praktyk związanych z moralnością wśród społeczeństwa jako całości i wśród dziennikarzy. Wyniki były zdumiewające, choć nie całkiem niespodziewane. Otóż 55% Amerykanów regularnie uczęszcza do jakiejś świątyni lub domu modlitw, tylko 9% dziennikarzy uczęszcza tam choćby sporadycznie. 82% populacji uważa, że aborcja czasem jest niemoralna, a tylko 3% dziennikarzy tak sądzi. To nie błąd, tylko trzy procent uważa, że aborcja może być kiedykolwiek niemoralna. 97% establishmentu dziennikarskiego w Stanach wierzy, że aborcja zawsze i w każdej sytuacji, przez cały okres ciąży powinna być legalna, dopuszczalna i nic w niej nie ma złego. Tylko 5% spośród wszystkich Amerykanów uważa, że nie ma nic złego w zdradzaniu współmałżonka, a 49% dziennikarzy nie widzi w tym nic złego.

Ludzie ci w większości nie są co prawda katolikami, (mówię tu o amerykańskich dziennikarzach), ale nie mogą oni wyrzucić ze swej podświadomości tego, że Kościół, z Jego dwutysięczną historią, z miliardem członków i z takim świadectwem, jakim był pogrzeb Jana Pawła Wielkiego, jest moralnym autorytetem, skałą, odnośnikiem, do którego wszyscy w jakiś sposób musimy się ustosunkować. Gdy więc powstało powieścidło Dana Browna, stał się on ulubionym gościem wszystkich programów telewizyjnych w Ameryce. Całymi miesiącami był hołubiony, stawiany na piedestał i wychwalany jako geniusz pióra i genialny historyk. Całe godzinne programy kulturalno-oświatowe były poświęcone tej powieści, wiele „specjalnych wydań” programów w sieciach CBS, NBC, ABC czy w History Channel. Nikt na świecie, nawet największe domy wydawnicze, nawet najzamożniejsi autorzy, nie mogliby sobie pozwolić na taką akcję reklamową, gdyby musieli sami za nią zapłacić. Dziennikarze zafundowali Brownowi reklamę bezpłatną, bo to im samym zależało na rozpropagowaniu tego „dzieła”.

Ludźmi można stosunkowo łatwo manipulować. Wierzą oni dziennikarzom. Do tego znajomość historii i wiary katolickiej jest żałośnie słaba. Gdy autor powieści mówi w telewizji, że przeprowadził dokładne badania historyczne i że gdyby nie pisał powieści, ale rozprawę naukową, nie zmieniłby ani jednej rzeczy, ani jednego faktu, to dlaczego człowiek nie znający historii miałby temu nie wierzyć? Historycy tylko z politowaniem kiwają głowami i ogarnia ich pusty śmiech. Ale przeciętny Amerykanin, po ukończeniu publicznej amerykańskiej szkoły, nie ma zielonego pojęcia o tych rzeczach. Przyjmuje więc za dobrą monetę wszystko to, co usłyszy w telewizji.

Tym bardziej, że w gruncie rzeczy jemu chodzi dokładnie o to samo, o co chodzi dziennikarzom. O pretekst. O przyzwolenie na prowadzenie niemoralnego sposobu życia. O to, żeby nikt mu nie mówił, że seks pozamałżeński jest niemoralny, że aborcja jest grzechem, nie mówiąc już o antykoncepcji. Może różnią się oni w procentach, ale ciągle miliony ludzi uważa, że wiele powodów może usprawiedliwić aborcję, a niemoralności pigułki antykoncepcyjnej, czy ponownego małżeństwa po rozwodzie nie może już dostrzec niemal nikt.

Gdy więc nagle „okazuje się”, że Jezus nie jest wcale Bogiem, a Kościół to organizacja zajmująca się głównie przemocą, intrygami, morderstwami i oszukiwaniem swych członków, to czemu mielibyśmy postępować tak, jak On głosi? A do tego tak tłamsi i poniża od tysięcy lat kobiety! Zatajając fakt, że Maria Magdalena jest prawdziwą boginką! Tylko czemu ona, boginka, musiała zostać żoną Jezusa, zwykłego człowieka, żeby osiągnąć swą władzę? Czy tylko ja tu widzę logiczną sprzeczność? I czemu Kościół, starający się te „fakty” ukryć i zataić, czci Marię Magdalenę jako Świętą?

Nielogiczności w tej książce jest dużo więcej i zapewne wrócę do nich jeszcze. Sam Dan Brown zapewne bardziej by sprawdzał fakty, gdyby się spodziewał, że pisze najlepiej sprzedającą się powieść w historii cywilizacji. Ale jak mógł to wiedzieć? Gdy historia czasem wynosi miernoty na same wyżyny, to najczęściej zdarza się to ku największemu zdumieniu samych miernot. Zwykle dzieje się to w polityce, co każdy sam może w dzisiejszych czasach zobaczyć, ale i tu mamy więcej polityki niż literatury.

Dla ludzi przerażonych tym, co zobaczyli podczas pogrzebu Jana Pawła Wielkiego, przerażonych wyborem kardynała Ratzingera na papieża, przerażonych popularnością takich filmów jak "Pasja" i "Opowieści z Narni", powieść Browna nie mogła się pojawić szybciej. Uchwycili się jej jak ostatniej deski ratunku. Będą ją wychwalać pod niebiosa i robić nam wodę z mózgu, mówiąc jak jest cudownym dziełem sztuki i źródłem wiedzy o historii Kościoła, bo sami desperacko chcą w to uwierzyć. A jak fakty mówią co innego, to tym gorzej dla faktów. A zresztą to może nie ludzie są tak przerażeni, bo przecież nie z ludźmi ta walka się rozgrywa. Może to przeraził się krętacz i on robi co w jego mocy, żeby tę szmirę promować.

Czasem zapominamy, że cały czas toczy się walka o dusze. Toczy się nie tylko koło nas, ale i w naszych sercach. To, jakich wyborów dokonujemy, nie jest bez znaczenia. Od tych wyborów zależy, gdzie spędzimy wieczność. Nauka Jezusa nie jest nam dana po to, żeby nam zepsuć zabawę, ale żeby nas doprowadzić do zbawienia. A zbawienie to nic innego, niż osiągnięcie stanu niewypowiedzianego szczęścia. Stanu zjednoczenia z samym Bogiem.

Kto dobrowolnie pozbywa się tego dla odrobiny grzesznego zapomnienia, kto wybiera parę groszy, odrzucając wszystkie bogactwa świata, kto odrzuca Boga, bo jakiś pismak powiedział, że Boga nie ma, jest wart dokładnie tego, do czego zmierza. Jest bardziej żałosny i wart politowania, niż afrykańscy tubylcy zamieniający złoto i kość słoniową za szklane paciorki. Oni przynajmniej postępowali logicznie. Złoto i kość znajdowali w lesie, a szklanych paciorków w lesie nie było. Za paciorki trzeba było czymś zapłacić. A tymczasem za nasze zbawienie już została wykonana zaplata. Przelewem. Przelewem Krwi Jezusa na Krzyżu. Dlatego mi ich żal, tych odrzucających naukę Kościoła, bo to też są nasi bracia. Dzieci tego samego Boga, który i za nich oddał życie.

To jest właśnie powód, dla którego piszę o tych sprawach. Żeby ostrzec i żeby pokazać, czemu nie można bluźnić przeciw Bogu. Nie podchodźmy sobie lekceważąco do takich spraw, bo nie są to sprawy nieważne. Wiem, że czasem jesteśmy jak ci mieszkańcy Niniwy z Księgi Jonasza, o których Bóg powiedział, że „
nie odróżniają swej prawej ręki od lewej” (Jon 4,11), i nie zawsze widzimy na czym polega problem. Ale jak już zobaczymy, otwórzmy oczy innym. I nie łudźmy się, w tej walce nie ma pozycji neutralnej. Albo jesteśmy z Bogiem, albo występujemy przeciw Niemu. Bo kudłatemu w zupełności wystarczy, gdy my, ja i ty, nie zrobimy nic.

No comments:

Post a Comment