Sunday, May 14, 2006

"Fakty" w książce "Kod Leonarda da Vinci"

Właśnie otrzymałem wczoraj trzy zamówione przeze mnie książki rozprawiające się z „faktami” zawartymi w książce Dana Browna: „The Da Vinci Hoax” Carla Olsona i Sandry Miesel, „The Da Vinci Deception” Marka Shea i Edwarda Sri i „De-Coding Da Vinci” Amy Welborn. Miałem zamiar napisać felieton na temat błędów zawartych w tym bestsellerze, ale trochę trudno byłoby je wszystkie zmieścić w takiej krótkiej formie literackiej. Jest ich bowiem naprawdę mnóstwo. Na początek więc po prostu skopiuję jeden z wielu tekstów już dostępnych na Necie.

Te poniższe znalazłem na polskiej stronie organizacji Opus Dei i są one tłumaczeniami tekstów angielskich autorów. Gdy skończę czytać moje książki, być może powrócę jeszcze do tego tematu. Może jakiś komentarz czytelników, lub wpis do księgi gości mnie sprowokuje. Teksty, które zamieszczam, nie wyjaśniają bowiem wszystkich błędów i nieścisłości w książce Browna. Nic dziwnego. Książki, które wspomniałem wcześniej mają po paręset stron, nie da się więc wszystkiego wyjaśnić w krótkim felietonie. Ale dobre i to na początek. A więc zapraszam do czytania:


e-cristians, 12 listopada 2003

„Kod Leonarda da Vinci” to anty-katolicka powieść, która znalazła się na listach bestsellerów w księgarniach całego świata. Przetłumaczona na 30 języków, sprzedana w ponad 30 milionach egzemplarzy, z wykupionym już przez Columbia Pictures prawem do ekranizacji (reżyser Ron Howard, w roli głównej Russell Crowe), zaczyna być przebojem kultury masowej. (...) Przesłanie niesione przez książkę jest mniej więcej takie:

1. Jezus nie jest Bogiem: żaden chrześcijanin nie uważał Go za Boga, zanim Cesarz Konstantyn nie ogłosił Go Nim na soborze w Nicei w 325 roku.

2. Maria Magdalena była życiową partnerką Jezusa; ich dzieci, nosiciele Jego krwi, to Święty Graal (krew króla = sangre del rey = sang real = Santo Grial), korzenie francuskiej dynastii Merovingów (i przodkowie bohatera powieści).

3. Jezus i Maria Magdalena reprezentowali dwojakość męsko-żeńską (tak jak Mars i Atena, Izis i Ozyrys); pierwsi naśladowcy Jezusa ubóstwiali „boską kobiecość”; cześć oddawana kobiecemu pierwiastkowi boskości ukryta została w konstrukcjach katedr wznoszonych przez Templariuszy, w sekretnej organizacji zwanej „Zakon Syjonu” – do której należał Leonardo da Vinci – oraz w wielu innych sekretnych symbolach istniejących po dziś dzień w kulturze.

4. Zły Kościół Katolicki, stworzony przez Konstantyna w roku 325, prześladował niewinnych czcicieli „wiecznej kobiecości”, w czasie średniowiecza i renesansu paląc na stosach tysiące czarownic, niszcząc wszystkie gnostyczne ewangelie i pozostawiając tylko cztery z nich, te które najbardziej mu odpowiadały. W powieści przebiegłe Opus Dei stara się nie dopuścić, by bohaterowie odkryli światu tajemnicę, że Graal to dzieci Jezusa i Marii Magdaleny, i że pierwszy bóg gnostycznych „chrześcijan” był kobietą.

Wszystko to udaje poważne studium problemu, próbuje się sprzedać jako odkrycie historyczne i ważny dokument.

W notatce na początku książki autor deklaruje: „wszystkie opisy dzieł sztuki, architektury, tajnych dokumentów i rytuałów, jakie znajdują się w tej powieści są wiarygodne”. Jednak, jak zobaczymy, nie jest to prawdą: błędy, wymysły, nad-interpretacje i wierutne brednie przeplatają się w całej powieści.

Pretensje do stworzenia erudycyjnej pracy naukowej autora upadają, gdy zajrzymy do bibliografii, z jakiej korzystał Brown, zamiast poważnych książek historycznych i albumów sztuki znajdziemy tu jedynie pozycje paranaukowe, ezoteryczne i konspiracyjne pseudo-historie.

Na swojej stronie internetowej, Dan Brown, mówi jasno, że jego dzieło nie jest jedynie zwykłą powieścią rozrywkową, ale że „jak już wspomniałem wcześniej, o ujawnionym przeze mnie sekrecie mówiło się szeptem od wielu wieków. Nie jest mój”.

W rezultacie sprzedaż książek pseudo-historycznych dotyczących Kościoła, ewangelii gnostycznych, kobiety w chrześcijaństwie, bóstw pogańskich itd. znacznie wzrosła: witryna internetowa z książkami Amazon.com skorzystała jako pierwsza promując „Kod Leonarda da Vinci” oraz książki o tematyce pogańskiej, pseudo-historycznej, feministycznej i „New Age”. Fikcja to najlepsza forma, by kształtować poglądy mas, a połączona z nauką (historią sztuki i religii w tym wypadku) oszukuje czytelnika dużo łatwiej.

Znane hiszpańskie powiedzenie mówi: „mimo że to kłamstwo, a jednak coś z niego w nas zostaje”, a jeśli kłamstwo podane jest w sposób naukowy – chociaż pozostaje nadal kłamstwem, zostaje w nas jeszcze bardziej.

Czy Konstantyn stworzył chrześcijaństwo?

Cała baza historyczna Browna ogranicza się do jednej daty: sobór w Nicei w 325 roku. Według jego tezy chrześcijaństwo przed tą datą było ruchem bardzo otwartym, akceptowało „wieczną kobiecość”, nie uznawało Jezusa za Boga, spisywało wiele ewangelii. W tym roku cesarz Konstantyn, wyznawca kultu „męskiego” Niezwyciężonego Słońca przejął władze nad chrześcijaństwem, obalił „boginię”, przemienił proroka Jezusa w bohaterskiego boga typu słonecznego i stworzył odpowiednią organizację, by posługując się metodami podobnymi do Stalina, unicestwić ewangelie, które nie mu się nie podobały.

Dla każdego czytelnika posiadającego jakąkolwiek wiedzę historyczną powyższe tezy wydadzą się absurdem z przynajmniej dwóch powodów:

1. Dysponujemy tekstami, które świadczą o tym, że chrześcijaństwo sprzed 325 roku nie wyglądało tak, jak to opisuje powieść i że teksty gnostyczne były dla chrześcijan tak samo odległe, szkodliwe i obce, jak są obecnie publikacje „New Age”.

2. Nawet jeżeli Konstantyn chciał zmienić wiarę milionów ludzi, to jak miałby to niby zrobić w czasie soboru, by nie zorientowały się nie tylko tysiące chrześcijan, ale i setki biskupów?

Wielu biskupów z Nicei było weteranami, którzy przeżyli prześladowania Dioklecjana, którzy nosili na swym ciele oznaki więzienia, tortur lub ciężkich prac, będących konsekwencją ich walki o utrzymanie wiary. Czy pozwoliliby cesarzowi zmienić tę wiarę? Czy właśnie to nie było przyczyną prześladowań od czasów Nerona: trwały opór chrześcijaństwa przed uznaniem go za kolejną formę kultu? Gdyby faktycznie chrześcijaństwo przed rokiem 325 wyglądało tak, jak to opisuje Brown i wielu współczesnych agnostyków, nigdy nie byłoby prześladowane, ponieważ nie wyróżniałoby się niczym spośród licznych kultów pogańskich. Chrześcijaństwo było zawsze prześladowane, ponieważ nie uznawało wymagań innych religii, narzuconych przez politykę i głosiło, że tylko Chrystus jest Bogiem z Ojcem i Duchem Świętym.

Czy Jezus jest Bogiem?

Bohater powieści, angielski historyk Teabing, twierdzi, że w Nicei ustalono, że Jezus był „Synem Boga”. Tymczasem wystarczy przejrzeć ewangelie kanoniczne, napisane 250 lat przed Niceą, aby pokazać, że o tym, iż Jezus jest Synem Boga, wzmiankowano przynajmniej 40 razy. Brown po prostu kopiuje wiadomości z jednej z pseudo-historycznych książek, by stworzyć swój własny bestseller, dokonuje plagiatu „Holy Bood, Holy Grial”, gdzie stwierdzono, że „w Nicei na podstawie głosowania zadecydowano, że Jezus był bogiem, a nie śmiertelnym prorokiem”.

Tymczasem prawda jest inna. Chrześcijanie zawsze uważali Jezusa za Boga i tak właśnie jest On przedstawiony w Ewangeliach i pismach pierwszych chrześcijan, powstałych wiele lat przed Niceą.

Przykładowo - ku oburzeniu mormonów, Świadków Jehowy i muzułmanów (trzech wyznań nie uznających Jezusa za Boga) - możemy przeczytać słowa Tomasza na widok zmartwychwstałego Jezusa: „Ho Kurios mou ho Theos mou” [Pan mój i Bóg mój] (J 20, 28).

W Liście do Rzymian (Rz 9,5), dyktowanym przez św. Pawła Tercjuszowi w Koryncie, zimą w latach 57-58 n.e. :
„Do nich [Żydów] należą praojcowie, z nich również jest Chrystus według ciała, który jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki. Amen.”

W Liście do Tytusa ( Tt 2,13):
„oczekując błogosławionej nadziei i objawienia się chwały wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Chrystusa Jezusa”.

W Drugim Liście św. Piotra Apostoła (2P 1,1):
„Szymon Piotr, sługa i apostoł Jezusa Chrystusa, do tych, którzy dzięki sprawiedliwości Boga naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, otrzymali wiarę równie godną czci jak i nasza”.

A wychodząc poza Ewangelie mamy pisma Ojców Kościoła, znacznie wyprzedzające sobór nicejski:

„Nasz Bóg, Jezus Chrystus, został, zgodnie z zamierzeniem Boga, poczęty w łonie Maryi, z rodu Dawida, za sprawą Ducha świętego” (List św. Ignacego z Antiochii do Efezjan ( rozdz. 35), 107 r. n.e.).

„Gdybyście zrozumieli słowa proroków, nie wątpilibyście, że On (Jezus) był Bogiem, Synem jedynego, najwyższego Boga” (Rozmowa z Trifonem św. Justyna Męczennika (rozdz. 100), 165 r. n.e.).

„On (Jezus Chrystus) jest świętym Panem, Mądrym, Cudownym, Przepięknym, Wszechpotężnym Bogiem, który zstąpił z nieba, aby sądzić ludzi” (Kontra herezjom św. Ireneusza z Lyonu (tom 3, rozdz. 130), 200 r. n.e.).

„On (Jezus Chrystus) jest tak Bogiem, jak i Człowiekiem, źródłem wszelkiego dobra” (Ekshortacja do Greków św. Klemensa z Aleksandrii, 190 n.e.).

„Tylko Bóg jest bezgrzeszny. Jedynym człowiekiem bez grzechu jest Chrystus, również Bóg” (O Duszy Tertuliana (41,3), 210 r. n.e.).

„Chociaż (Syn) był Bogiem, przybrał ciało; i stając się człowiekiem, nadal był Bogiem” (Doktryny Fundamentalne Orygenesa (I:0:4, rozdz. 185), 254 r. n.e.).


Te fragmenty - i wiele innych – pokazują wyraźnie, że chrześcijanie byli pewni boskości Chrystusa, wiele lat przed Niceą. W rzeczywistości w Nicei debatowano o nauczaniu Arrio, księdza heretyka z Aleksandrii, który od 319 roku nauczał, że Jezus nie był Bogiem, ale bóstwem niższej klasy. Spośród 250 biskupów tylko dwóch głosowało zgadzając się z postawą Arrio, tymczasem pozostali sformułowali to, co dziś recytuje się w Wyznaniu Wiary (Credo), że Syn Boga został zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu czyli, że Bóg Syn jest tak samo Bogiem, jak Bóg Ojciec i że Bóg jest jeden, ale w różnych Osobach.
Wbrew tej jednomyślności ojców soboru, historyk Teabing, bohater powieści, stwierdza, że Chrystus był „uznany za Boga” niewielką ilością głosów!

Historyk, który nie zna historii.

Teabing twierdzi, że chrześcijaństwo wymyślone przez Konstantyna nie było niczym więcej, jak pogaństwem. „Nic w chrześcijaństwie nie jest oryginalne”, mówi bohater. Oto niektóre twierdzenia z „Kodu Leonarda da Vinci”, które omówimy pokrótce:

- Egipskie okręgi słoneczne przemieniły się w aureole świętych katolickich.

Sztuka chrześcijańska chcąc wyrazić koncepcje biblijne, takie jak rozjaśniona twarz Mojżesza (na górze Synaj) czy Jezusa (w czasie Przemienienia) posługiwała się popularnym językiem sztuki, używając aureoli, płomyków, zapożyczonych ze sztuki greckiej i rzymskiej. Cesarze rzymscy, na przykład, pojawiali się na monetach z głowami otoczonymi poświatą.

- Rysunki bogini Isis karmiącej piersią swoje cudowne dziecko Horusa były wzorem dla przedstawień Maryi z Dzieciątkiem Jezus

Wizerunek kobiety karmiącej piersią jest powszechny u Egipcjan, Greków, Rzymian, Azteków oraz innych kultur, w których przedstawia się macierzyństwo. Isis, w pierwszych latach naszej ery, nie była już popularna jako bogini w kulturze egipskiej, ale w kulcie i rytuałach typu inicjalnego elit grecko–rzymskich, kulcie, który z pewnością nie zawierał rytuałów seksualnych, które tak upodobał sobie autor. Artyści chrześcijańscy podczas przedstawiania Maryi i Jezusa (matki i dziecka), korzystali z modeli artystycznych, które znajdowali w społeczeństwie, w którym żyli.

- Mitra (papieskie nakrycie głowy – przypis tłumacza), doksologia, ołtarz, komunia, akt spożywania Boga, zostały wzięte bezpośrednio z wcześniejszych pogańskich religii mistycznych.

Mitra biskupia z trudem mogłaby być zainspirowana starożytnymi religiami pogańskimi: nie pojawia się na Zachodzie aż do połowy X wieku i nie jest używana aż do upadku Konstantynopola w 1453 roku.

Ołtarz, tak samo jak chrześcijaństwo, wywodzi się z judaizmu, a nie z kultów pogańskich. W Starym Testamencie jest ponad 300 wzmianek o ołtarzach. Ołtarz ofiarny w Świątyni Jerozolimskiej jest punktem łączącym starożytny judaizm i symbolikę chrześcijańską. Nie ma nic wspólnego z kultami pogańskimi.

Doksologia (doxa = chwała; logos = słowo), to nic innego jak modlitwa Chwała (Gloria): „Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom... błogosławimy Cię, wielbimy Cię, wysławiamy Cię...” używa słownictwa jak najbardziej chrześcijańskiego, z odniesieniami do Trójcy św. i używając stale fragmentów Nowego Testamentu. Nie ma nic wspólnego z misteriami pogańskimi.

- Komunia i „spożywanie Boga”

Wydaje się prawdopodobne, że na wyższych poziomach kultu Mithry istniał święty posiłek ,złożony z chleba i wina. Jednak nie ma danych wskazujących na to, by wyznawcy tego kultu uważali, że „spożywają boga”, ani nic podobnego. Błogosławienie i dzielenie się chlebem ma korzenie żydowskie, jak to szczegółowo tłumaczy Jean Danielou w swych studiach nad Biblią i liturgią. Jezus ustanowił Eucharystię w czasie paschy, wieczerzy żydowskiej. Nie miało to żadnego związku z kultem pogańskim.

- Niedziela, święty dzień chrześcijan, został „skradziony” poganom.

To kłamstwo. Od początku chrześcijanie uznawali dzień po szabacie, pierwszy dzień tygodnia, jako najważniejszy, jako dzień ich spotkań. Praktykowali to w czasach św. Pawła (czytamy o tym w Dziejach Apostolskich 20,7: „W pierwszym dniu po szabacie, kiedy zebraliśmy się na łamanie chleba...” lub w 1 Liście do Koryntian16,2: „Niechaj pierwszego dnia tygodnia każdy z was coś odłoży, według tego, co uzna za właściwe...”). Danielou, w Biblii i Liturgii, poświęca cały szesnasty rozdział, cytując Ignacego z Antiochii, Epistołę Barnaby, Didache, wszystkich autorów końca I wieku i początków wieku II. Wszyscy mówią o „dies dominica” (Dniu Pańskim). Święty Justyn, w 150 roku po Chrystusie, był pierwszym chrześcijaninem, który użył łacińskiego określenia Dnia Słońca w odniesieniu do pierwszego dnia tygodnia.

Na soborze biskupów hiszpańskich w miejscowości Elvira, w 303 roku ogłoszono, że „jeśli ktoś z miasta nie przyjdzie do kościoła trzy niedziele z rzędu, zostanie ekskomunikowany, aby się jak najszybciej poprawił”. Dopiero 20 lat później w 321 roku, Konstantyn oficjalnie ogłosił niedzielę dniem odpoczynku, wolnym od pracy. Jasne jest więc, że niedziela jest „wynalazkiem” chrześcijan, zaadoptowanym przez społeczeństwo cywilne, nie została zaś „skradziona” pogaństwu. Dokładnie więc inaczej niż o tym pisze Brown w swej powieści.

- Również bóg hinduizmu Krishna, narodzony wcześniej, obdarowany został złotem, kadzidłem i mirrą.

Przesada, wątek zaczerpnięty prawdopodobnie z pseudo-historycznej książki Kerseya Gravesa „The World’s Sixteen Crucified Saviours” [Szesnastu ukrzyżowanych wybawców świata], napisanej w 1875 roku i odrzuconej także przez ateistów i agnostyków, chociaż bardzo popularnej i dostępnej w Internecie. Graves nie podał nigdy dowodów popierających jego twierdzenie. Wygląda to na totalny wymysł, który nie ma swego poparcia nigdzie w literaturze hinduistycznej. El Bhagavad-Gita (wiek I n.e.) nie wspomina o dzieciństwie Krishny. W historiach o małym Krishnie, napisanych przez Harivamsę Purana (300 r.n.e.) i Bhagavatę Purana (800-900 r.n.e.) też nie ma mowy o podarunkach.

-Bóg Mithras, urodzony 25 grudnia, tak jak Ozyrys, Adonis, Dionizos, tytułowany „Synem Boga” i „Światłem Świata”, złożony do grobu i powstały z martwych trzeciego dnia zainspirował wiele elementów tworzących kult chrześcijański.

W rzeczywistości pogańskie święto, odbywające się w Rzymie 25 grudnia, wymyślił cesarz Aureliusz w 274 roku, wiele lat po tym, jak chrześcijanie Kościoła Łacińskiego zaczęli obchodzić 25 grudnia jako datę narodzin Chrystusa.

Chociaż w powieści Mithras opisywany jest jako bóg, który „umarł, a złożony do grobu, trzeciego dnia powstał z martwych” - to twierdzenie nie pojawia się w żadnym z tradycyjnych pism o nim. Pomysł podobieństwa zaczerpnięty został z 19 rozdziału książki K. Gravesa „The World’s Sixteen Crucified Saviours”. Oczywiście Graves nie dał żadnego dowodu popierającego tę tezę.

Gnostycyzm w służbie radykalnego feminizmu.

Dlaczego świat jest taki zły, jest tyle wojen, przemocy i głodu? Odpowiedzią radykalnego feminizmu i „Kodu Leonarda da Vinci” jest: winę ponosi patriarchalny (o instynktach macho) chrześcijanizm:

„Konstantyn i jego następcy, oczywiście mężczyźni, z zapałem przemieniali świat z matriarchalnego pogaństwa w chrześcijaństwo patriarchalne, poprzez propagandę demonizującą „wieczną kobiecość”, przez eliminację bogini z religii. W konsekwencji „Matka Ziemia przemieniła się w świat mężczyzn, bogów zniszczenia i wojen. Męskie męstwo spędziło dwa tysiące lat bez równoważenia się z pierwiastkiem kobiecości..., niestabilna sytuacja zaowocowała wojnami żywionymi testosteronem, nagłym wzrostem społeczeństw gardzących kobietami i wielkim brakiem szacunku dla Matki Ziemi”

Poglądy takie mają swe źródło w „chrześcijaństwie” gnostycznym, gdzie niektóre grupy i tendencje uważały boskość za połączenie cech męskich i żeńskich, harmonijne relacje dwóch przeciwieństw (ying-yang), odnajdując ją również w wizerunku hermafrodyty (androgyna). Jezus, według gnostyków z II wieku i feministek ruchu New Age, potrzebuje przeciwieństwa (kobiety), które by Go dopełniło; Jego uzupełnieniem byłaby Maria Magdalena. Jedynymi dokumentami to potwierdzającymi są ewangelie apokryficzne i teksty gnostyczne notujące wyobrażenia, bez żadnego poparcia historycznego.

Podczas, gdy ewangelie kanoniczne pochodzą z I wieku, żaden z tekstów gnostycznych nie powstał wcześniej niż w II wieku. Wiele z nich pochodzi z wieku III, IV, lub V. W połowie wieku II Kościół był już pewien, że ewangelie Mateusza, Marka, Łukasza i Jana zostały zainspirowane przez Ducha Świętego, i miał wątpliwości jedynie co do dwóch lub trzech tekstów. Nieprawdziwa jest myśl, przedstawiana w powieści, jakoby w 325 roku Konstantyn spośród „ponad 80 ewangelii tworzących Nowy Testament” wybrał tylko cztery: te, które już od 200 lat były wybrane, jak możemy przeczytać w tekście Justyniana Męczennika (150 r. n.e.) i świętego Ireneusza.

W „Kodzie Leonarda da Vinci” znajdziemy tworzywo różnego typu: New Age, okultyzm, teorie spiskowe, neopogaństwo, astrologia, zapożyczenia z kultury orientalnej i indiańskiej..., ale mieszanka feministyczno-gnostyczna jest bazą tego koktajlu. Niewiele prawdy powiedziano o Świętym Graalu, ale to zaledwie szczyt góry lodowej.

I tak, cytuje się nam tekst, który istnieje w rzeczywistości, Ewangelię Marii Magdaleny, późną pracę gnostyczną, napisaną przez członków jednej z sekt spoza kręgów chrześcijaństwa. W tekście tym, Maria Magdalena całuje usta Jezusa i powoduje to zazdrość apostołów. Według Teabinga, historyka występującego w powieści, „Jezus był pierwszym feministą. Pragnął, by w przyszłości Kościół pozostał w rękach Marii Magdaleny”.

Tym, czego nikt nie cytuje jest 114 werset sławnej gnostycznej Ewangelii Tomasza, gdzie Jezus mówi, że „uczyni z Marii Magdaleny <<żywego>> Starożytny gnostycyzm jest przetwarzany na nowo przez przeciwników Kościoła współczesnego, ale w tym celu trzeba usunąć niektóre rzeczy z gnostycyzmu antycznego, który był rzeczywistością elitarną, kultem męskości, który deprecjonował ciało i wszystko, co materialne, i jest trudny do sprzedania jako <>”.

Także entuzjazm autora dla „rytuałów płodności”, które są tak podziwiane i praktykowane przez bohaterów, nie ma nic wspólnego z płodnością, ale oczywiście z samą przyjemnością seksualną. To znak czasów, ale także wpływ gnozy: zapładnianie, dawanie życia nowym ciałom, jest naganne. Zupełnie inaczej niż w chrześcijaństwie! Seks bez poczęcia..., możemy przypuszczać, że kolejna powieść będzie opowiadać o klonowaniu, czyli o poczęciu bez seksu.

Wiele innych błędów

Sandra Diesel, dziennikarka katolicka specjalizująca się we współczesnej literaturze popularnej, nie może powstrzymać się przed wymienieniem całej listy błędów popełnionych w książce, jako przewrotnego świadectwa jej „niepodważalnej” dokumentacyjności.

Mówi się, że planeta Wenus porusza się rysując „pentagram Ishtar”, symbol bogini (Ishtar to Starte lub Afrodyta). W przeciwieństwie do tego, co mówi książka, figura nie jest idealna i nie ma nic wspólnego z Olimpiadami. Olimpiady odbywały się na cześć Zeusa co cztery lata, co nie ma żadnego odniesienia do cyklu Wenus ani do bogini Afrodyty.

Autor twierdzi, że pięć kół olimpijskich to symbol bogini; w rzeczywistości, gdy rozpoczęto planowanie współczesnych Olimpiad, zaczęto od jednego koła i chciano dodawać jedno przy kolejnych okazjach, ostatecznie postanowiono jednak pozostać przy pięciu.

Powieść doszukuje się w nawie centralnej i fugach nawy bocznej katedry, tajemnych atrybutów łona kobiecego, a w skrzyżowaniach naw manifestów seksualnych itd. Pomysł ten wzięty jest z pseudo-historii „The Templar Revelation”, gdzie twierdzi się, że katedry budowane były przez Templariuszy. Oczywiście to nieprawda: katedry były wznoszone na zamówienie biskupów i ich przedstawicieli, a nie przez Templariuszy. Wzorem dla katedr był Kościół Świętych Relikwii, a także antyczne bazyliki rzymskie, prostokątne budynki użyteczności publicznej.

„Zakon Syjonu” istnieje faktycznie, jest francuską wspólnotą zarejestrowaną w 1956 roku, założoną prawdopodobnie po II wojnie światowej, i chociaż ogłaszają się spadkobiercami masonów, Templariuszy Egipcjan, itd. - to nie jest wiarygodną lista Wielkich Mistrzów, którą podaje powieść: Leonardo da Vinci, Isaac Newton, Victor Hugo...

Powieść mówi, że cztery litery: YHWH, to imię Boga pisane po hebrajsku, pochodzi od „Jehowa, obojnaczej jedności fizycznej pomiędzy męskim Jah i starożytnym imieniem hebrajskim Eva, Havah”. Zdaje się, że nikt nie wytłumaczył panu Brown, że YHWH (które jak dziś wiemy wymawia się Yahve) zaczęto wymawiać jako „Jehowa” w średniowieczu, gdy nałożyły się na spółgłoski - samogłoski „Adonai”.

Karty Tarota nie nauczają żadnej doktryny o bogu; zostały wymyślone dla gier w XV wieku i nie były używane w kręgach ezoterycznych aż do wieku XVIII. Myśl, że figury talii francuskiej przedstawiają pięciokąty to wymysł brytyjskiego okultysty A.E. Waite’a. A co w takim razie powiedzą ezoterycy na temat talii hiszpańskiej z jej pucharami – że to seksualne symbole feministyczne, i jej szpadami – że to falliczne symbole męskie...?

Papież Klemens V nie eliminował Templariuszy i nie wyrzucał ich popiołów do Tybru: Tyber przepływa przez Rzym, natomiast Klemensa V tam nie było, ponieważ był on pierwszym papieżem Awignonu. Cała inicjatywa przeciwko Templariuszom wyszła od króla Francji, Filipa Mężnego. Masoni, naziści i teraz neo-gnostycy chcą być spadkobiercami Templariuszy. Mona Lisa nie jest hermafrodytą, ale Madonną Lisą, żoną Franciszka di Bartolomeo del Giocondo. Nie jest też anagramem egipskich bożków Amona i Isis.

W „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda da Vinci, faktycznie nie ma kielicha, jednak u boku Jezusa jest przedstawiony młody i przystojny św. Jan, ukochany uczeń. Powieść twierdzi, że młodzieńcem tym jest Maria Magdalena, i że to ona jest Graalem. Prawda jest jednak taka, że kielicha nie ma, ponieważ obraz przedstawia Ostatnią Wieczerzę według Ewangelii św. Jana, bez ustanowienia Eucharystii, a konkretnie moment, gdy Jezus mówi: „jeden z was mnie zdradzi” (J 13,21).

Powieść opisuje, że Leonardo otrzymał mnóstwo zleceń od Kościoła i „był hojnie wynagradzany z kasy Watykanu”. W rzeczywistości jednak Leonardo spędził bardzo niewiele czasu w Rzymie i rzadko dawano mu tam zlecenia.

W powieści Leonardo przedstawiony został jako ostentacyjny homoseksualista. Mimo że w młodości był zamieszany w sodomię, jego orientacja seksualna nie jest do końca znana.

Bohaterka, Sophie Neveu, używa obrazu Leonarda „Madonna w Jaskini” jako tarczy i tak bardzo nań naciska, że ten się łamie: musiała być niezwykle silna, ponieważ mowa tu o obrazie malowanym na drewnie, nie na płótnie, i prawie dwumetrowej wysokości.

Według bohaterów powieści, „przez 300 lat Kościół spalił na stosach 5 milionów kobiet”. Jest to cyfra powtarzana w literaturze neo-pogańskiej, New Age, feministycznej, chociaż w innych źródłach i tekstach dotyczących czarownic jest mowa o 9 milionach. Neo-poganie potrzebują swojego własnego „shoah”. Gdy zajrzymy do źródeł historycznych dowiemy się, że w latach 1400 – 1800 straconych zostało 30.000 – 80.000 osób uznanych za czarownice. Nie wszystkie zostały spalone. I nie wszystkie były kobietami. I nie wszystkie zginęły z rąk Kościoła, ani nawet katolików. Większość ofiar pochodziła z Niemiec, podczas wojen protestanckich z XVI i XVII wieku. Gdy jedna religia przestawała dominować, narastała liczba praktyk magicznych i atmosfera zbiorowej histerii. Sądy cywilne, lokalne i regionalne były nastawione szczególnie entuzjastyczne do egzekucji, szczególnie w kręgach luterańskich i kalwińskich. W każdym razie, praktykanci magii byli prześladowani także w czasach Egipcjan, Wikingów Greków, Rzymian, itd. Pogaństwo zawsze tępiło czarownice i czarowników. Idea, że czarodziejstwo było religią feministyczną poprzedzającą chrześcijaństwo, jest wymysłem neo-pogaństwa i nie jest udokumentowane historycznie.

Można by było kontynuować wymieniając błędy i zwykłe oszustwa tego kłamliwego bestsellera. Nie wspominając już o jego wartości literackiej. Ale czy warto poświęcać tyle wysiłku jednej powieści? Odpowiedź brzmi: TAK. Dla tysięcy młodych i starych powieść ta będzie pierwszym, może nawet jedynym kontaktem z historią Kościoła, historią spisana krwią męczenników i atramentem Ewangelistów, apologetów, filozofów i Ojców. Nie byłoby godnym chrześcijan XXI wieku pozostać bez walki i nie odpowiadać na kalumnie neo-pogaństwa, nie broniąc tego, co pierwsi chrześcijanie wypracowali dla nas swoją wiernością i niezachwianą wiarą w Jezusa Chrystusa.

„ŚWIĘTA FARSA”
(The Times, Londyn)

Peter Millar
21 czerwca 2003

Jest coś w odkryciach archeologicznych, w opowieściach o relikwiach, ikonografii mistycznej, co pozwala, by typowe legendy o broni i nabojach przemieniły się w prawdziwe historie z kręgów magii i tajemnicy.

Korzysta z tego powieść, która zaczyna się dziwnym morderstwem w Luwrze, opisująca Leonarda da Vinci i Izaaka Newton jako przywódców tajnej organizacji ukrywającej Świętego Graala i prawdę o Chrystusie. Sprawia, że jeżą się włosy i jakby wzbudza rodzaj wiary w samego wydawcę.

Ta książka to bez wątpienia najgłupszy, bezsensowny, prostacki, stereotypowy, niedoinformowany, nieuporządkowany przykład pulp-fiction jaki czytałem.

Jest już nagannym, że Brown omamia czytelnika teoriami New Age, przemieszanymi z Graalem i Marią Magdaleną, z Templariuszami, Zakonem Syjonu, Różokrzyżowcami, kultem Isis itp. Ale w dodatku zrobił to tak źle!

Na początku powieści znajdujemy jeden z przykładów. Bohaterka Sophie, francuska policjantka, ekspertka kryptografii, opowiada, że jej dziadek wyznał jej, że „w cudowny sposób” 62 słowa mogły wywodzić się od angielskiego słowa „planets”.

„Sophie spędziła dwa dni ślęcząc nad słownikiem języka angielskiego, aż znalazła je wszystkie”. Nie jestem kryptografem, ale doszedłem do 86 słów w 30 minut.

Nie zaskakuje więc, że Sophie i jej partner, Amerykanin, są zupełnie zdezorientowani napotykając tekst, który wydaje im się być napisanym w jakimś języku semickim. W końcu okazuje się, że jest to lustrzane odbicie tekstu angielskiego.

To byłoby bez znaczenia, gdyby nie fakt, że cała akcja opiera się na poszukiwaniu skarbu, do którego prowadzą właśnie te wskazówki. Całe wieki mijają, na przykład, zanim dojdą do tego, że imię bohaterki Sophie pochodzi od słowa „sofia”, które oznacza „mądrość”.

Oprócz łamigłówek książka składa się z kłamliwych idei, fałszów i opisów wziętych prosto z turystycznych przewodników.

Zaskakujące jest, że Brownowi wydaje się, że trudno jest wykonać rozmowę międzynarodową przy użyciu francuskiego telefonu komórkowego, że Interpol rejestruje każdej nocy tych, co nocują w paryskich hotelach, że ktoś w Scotland Yard odbierając telefon odpowiada: „tu londyńska policja”, że angielski jest językiem nie mającym żadnych korzeni łacińskich, a Anglia jest krajem, gdzie ciągle pada (ok, tu niewiele się pomylił).
Jakby tego było mało, angielski bohater, sir Leigh Teabing jest karykaturą Hojna Gielguda, którego hasłem bezpieczeństwa było zapytanie wszystkich, jaką chcieliby pić herbatę. Prawidłowa odpowiedź – co za dziwactwo... – to „Earl Grey z mlekiem i cytryną”.

Rozwiązanie tajemnicy zupełnie nie satysfakcjonuje. Członkowie Opus Dei i Watykan, opisani w książce w oszczerczy sposób, wychodzą z wszystkiego zwycięsko (pewnie ze strachu przed pozwem do sądu).

Wydawcy Browna otrzymali sporo pochwał, ale od autorów piszących scenariusze dla trzeciorzędnych amerykańskich filmów kryminalnych. Prawdopodobnie dlatego, że wyobrazili sobie, iż napisane przez nich książki w takim świetle uznane zostaną za arcydzieła.


„VENI, VIDI, DA VINCI!”
El Pais (Babelia)

F. Casavella
16 stycznia 2004

„Kod Leonarda da Vinci” jest największym grochem z kapustą, jaki dostał czytelnik w kioskach począwszy od lat 60-tych.

I to nawet nie dlatego, że jest nudny, rozwlekły, gdzie nie trzeba, sztuczny i nieefektowny w opisach jakże interesującej i oryginalnej tajemnicy Św. Graala, Leonarda i Opus Dei. Nawet nie jest zbytnim problemem, że powtarza się ciągle, aby hipotetyczny, głupawy czytelnik dobrze zasymilował przekazywane dane. Ani to, że sztukuje poszczególne elementy akcji, zszywa je grubą nicią, aż w końcu wydają się konieczne, a wtedy już się od nich nie może odczepić. Nie szkodzi, że język jest bełkotliwy, a bohaterowie wypowiadają się prostacko, choć cały czas podkreślana jest ich niesamowita inteligencja. Nie szkodzi nawet już i to, że autor jest tak beznadziejnie niewykształcony. Nie porównuję go teraz z Chestertonem, ale jedynie ze staruszką, która w sklepie rybnym pragnie przykuć naszą uwagę swoimi opowieściami.

Również nie jest najważniejsze to, że dialogi są nienaturalne, często od rzeczy i, że komentują zdarzenia w sposób wulgarny, albo jedynie po to, by wykazać czytelnikowi, jak wielce uczony jest autor. Jednak i nad tym nie można przejść spokojnie bo autor uczony, koniec końców, nie jest.

Można wybaczyć wszystko, ale nie to, żeby taką powieść promować, i to nie tylko przez poślednie środki masowego przekazu, jako książkę wartościową. Żeby wszystko było jasne – Dan Brown i jego kod mają tyle wspólnego z powieścią popularną, co Ed Wood z kinem.

Jest w zupełności zrozumiałe, choć nie zawsze właściwe, że wydawnictwo zabiega o jak najlepszą sprzedaż swoich produktów, jednak nie powinno się wkraczać na poziom wielkich artystów i profesjonalistów z czymś tak słabym.

Nie mogę nie pogratulować tym wydawcom z całego świata, którzy wstrzymali się przed publikacją książki i teraz wcale tego nie żałują. To bowiem przejaw odrobiny godności nie tylko w świecie wydawniczym, ale i systemie marketingowym”.

No comments:

Post a Comment