Tuesday, July 15, 2008

Rozmowa ze Scottem Hahnem

REFORMACJA DEFORMACJA - ROZMOWA Z S. HAHNEM

Napisał: RAFAŁ SMOCZYŃSKI

ISTNIEJĄ TYSIĄCE PROTESTANCKICH DENOMINACJI UTWORZONYCH PRZEZ MĘŻCZYZN I KOBIETY, KTÓRZY SZCZERZE WIERZĄ, ŻE PODĄŻAJĄ ZA BIBLIĄ PROWADZENI PRZEZ DUCHA ŚWIĘTEGO. JEDNAK PRAKTYCZNIE RZECZ BIORĄC, KAŻDY CZŁOWIEK JEST SWOIM PAPIEŻEM. WEDŁUG MNIE JEST TO GOTOWY PLAN, BY DOJŚĆ DO ANARCHII.


Jak to się stało, że Pan, pastor prezbiteriański, został katolikiem?

Po ukończeniu seminarium w 1982 r. zostałem pastorem małej wspólnoty Kościoła prezbiteriańskiego w Virginii. Studiowałem Pismo Święte i dzieliłem się ze swoimi wiernymi ekscytującymi mnie odkryciami na temat Biblii. Wiele z tych odkryć było zakorzenionych w tym, jak Chrystus ustanawia Nowe Przymierze jako wypełnienie Starego. Skupiałem się przede wszystkim na Eucharystii widzianej jako wypełnienie Paschy. Widziałem też, że Kościół Nowego Przymierza jest wypełnieniem wszystkiego, co Bóg robił z ludem Izraela, przez wieki historii zbawienia. Nauczałem moich wiernych oraz moich studentów o przymierzach Boga z Adamem, z Noem, z Abrahamem, z Mojżeszem i z Dawidem aż do Nowego Przymierza, które ustanowił Nasz Pan.

Dostrzegłem, że w tych przymierzach jest pewna prawidłowość dotycząca rodziny: przymierze z Adamem było małżeństwem, przymierze z Noem było domostwem, przymierze z Abrahamem było plemienne, przymierze z Mojżeszem składało się z dwunastu plemion, ukształtowanych jako jedna narodowa rodzina. Bóg jednak nieustannie wykorzystywał te przymierza, by być Ojcem dla Swojej rodziny. W końcu zaś mamy międzynarodową rodzinę, założoną przez Jezusa w Nowym Przymierzu.

Zacząłem się rozglądać dookoła w poszukiwaniu tej międzynarodowej rodziny. Uświadomiłem sobie, że denominacja prezbiteriańska, której byłem pastorem, tak naprawdę nie była dokładnie tym, czego szukałem. Zacząłem zatem bliżej przyglądać się Kościołowi katolickiemu. Zacząłem wyczuwać, że w świetle tego, do czego doszedłem dzięki poważnym studiom, moja opozycja wobec Kościoła katolickiego odzwierciedlała w przeważającej mierze nieporozumienia i zniekształcenia. Zauważyłem, że charakter moich studiów, moich kazań, mojego nauczania, stawał się coraz bardziej i bardziej katolicki. Musiałem więc złożyć rezygnację. Stało się to po dwóch latach mojego pastorostwa.

Powiedział Pan, że wcześniej patrzył na katolicyzm w sposób zniekształcony...

Moje rozumienie katolicyzmu nie było zakorzenione w uprzedzeniu etnicznym czyli postawie antyirlandzkiej, antypolskiej czy antywłoskiej. Po prostu patrzyłem z jednej strony na Biblię, tak jak ją rozumiałem, a następnie na papieża, Eucharystię, na wierzenia dotyczące Najświętszej Maryi Panny, i musiałem stwierdzić, że katolicy przyznają papieżowi czy Maryi atrybuty przysługujące jedynie Bogu. Kiedy stwierdziłem, że nauczanie katolickie nie jest zgodne z Biblią, zrobiło mi się żal moich katolickich przyjaciół i postanowiłem im pomóc wyjść z błędu.

W protestantyzmie jest kilkadziesiąt tysięcy denominacji, ale nie ma ani jednej, której głowa twierdziłaby, że jest nieomylnym Wikariuszem Chrystusa w nieprzerwanej linii sukcesji sięgającej wstecz aż do Piotra. Jeśli zatem Kościół katolicki się myli, to zbłądził wcale nie trochę, ale bardzo poważnie, w sposób, w który metodyści, luteranie czy prezbiterianie nie mogliby zbłądzić. Starałem się przekonać moich katolickich znajomych, że w chrześcijaństwie wystarcza sama wiara i tylko czytanie Biblii, że nie potrzebujesz dobrych uczynków, a już na pewno nie potrzebujesz Maryi, świętych, sakramentów, papieża i wszystkich innych rzeczy... Tak rozumowałem, dopóki w moim myśleniu pewna rzecz nie zaczęła wyłaniać się coraz wyraźniej a mianowicie to, że Bóg jest Trójcą: Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Oto kim jest Bóg przez całą wieczność.

To wyjaśnia czy też oświeca to, co Bóg czyni. Wszystko to, co Bóg robi, odzwierciedla to, kim On jest. A to, kim On jest, to ostatecznie Ojciec, Syn i Duch Święty. Natknąłem się na wypowiedź Jana Pawła II, który powiedział: „Bóg w swej najgłębszej tajemnicy nie jest samotnością, ale Rodziną, ponieważ jest Ojcostwem, Synostwem i istotą rodziny, którą jest Miłość.” Wiem, że papież nie mówi: „Bóg jest jak rodzina". On powiedział: „Bóg jest Rodziną", ponieważ w Bogu odnajdujemy owe podstawowe właściwości rodziny i tylko w Bogu odnajdujemy je w ich wiecznej doskonałości. Tak więc bardziej prawdziwie można by powiedzieć o nas: „Państwo Hahnowie są jak rodzina; mamy ojca, mamy synostwo i mamy miłość, ale tylko w sposób niedoskonały".

Jeśli więc Bóg przez całą wieczność jest w osobowej komunii rodzinnego życia i miłości, to całkowicie zmienia to sposób twojego rozumienia tego, co Bóg robi. Zbawienie to nie tylko: „Jezus mówi do mnie", „Jezus mówi do ciebie", to Bóg będący Ojcem dla Swojej rodziny, przez Chrystusa, Swego Syna, w Duchu. Tak więc nagłe zaczynasz szukać Kościoła, który jest tak międzynarodowy, jak panowanie Chrystusa, zaczynasz szukać Kościoła, który jest tak uniwersalny, jak władza Boga jako Ojca. Naprawdę odkryłem, że istnieje tylko jeden Kościół, który w ogóle podejmuje się tego zadania. Był to Kościół katolicki. Był to jedyny Kościół, który wydawał się przekraczać narodowe, etniczne, kulturowe zwyczaje. Była to naprawdę transkulturalna rodzina, była to naprawdę Rodzina Boga, istniejąca od wieków, na całym świecie.

A czy łatwo przyszło zaakceptować Panu prymat Piotrowy? Urząd papieża wzbudza wśród protestantów raczej nieufność i podejrzliwość...

Dostrzegłem w historii zbawienia prawidłowość, tak jak zaświadcza to Pismo. Od Adama, przez Noego, Abrahama, Mojżesza i Dawida, widać nieprzerwaną linię ojcowskiej sukcesji. Z zasady Bóg wykorzystuje Przymierze by być Ojcem dla Swojej rodziny, zawsze jednak wyznacza On postacie ojców i namaszcza ich Duchem Świętym. Zawsze jest więc ludzki symbol, żywa ikona, wizerunek tego, w jaki sposób Bóg utrzymuje swoją rodzinę zjednoczoną, czy jest to małżeństwo, domostwo, plemię, naród czy królestwo.

Kiedy przychodzi Jezus, ustanawiając ponadnarodową rodzinę, nie ma On zamiaru znosić ludzkiej władzy. Co więcej, udziela swoim Apostołom władzy nawet większej od tej, którą posiadał Mojżesz czy Dawid. Właśnie to odnalazłem w Ewangelii Mateusza. Dokładnie przestudiowałem ją i odkryłem, że Mateusz przedstawia Jezusa jako Syna Dawida, który ustanawia Królestwo tak, jak tego oczekiwano od Syna Dawida. Jednak król Izraela nigdy nie rządziłby zupełnie samodzielnie, mianowałby królewskich ministrów, zaś między królem a jego ministrami zawsze był pierwszy minister. Odnalazłem to w 22. rozdziale Księgi Izajasza, gdzie król dał pierwszemu ministrowi i tylko jemu! klucze do królestwa. Jest to dokładnie to, co Jezus dał Piotrowi i tylko Piotrowi! Klucze te symbolizują nie tylko urząd pierwszego ministra, pod czym kryje się prymat Piotra, ale także urząd, który pozostanie wakujący, gdy pierwszy minister umrze. Tak więc mamy tu prymat Piotra, ale także sukcesję jego urzędu, co sugeruje Stary Testament.

Im głębiej w to wchodziłem, tym bardziej rozumiałem, dlaczego wczesny Kościół mógł uznać nie tylko to, w jaki sposób Apostołowie zostali obdarzeni władzą Chrystusa, ale też szczególnie to, że Piotr jest Księciem Apostołów. W początkowych rozdziałach Dziejów Apostolskich widać Piotra powstającego, aby znaleźć kogoś na miejsce Judasza, Piotra powstającego, aby głosić Ewangelię po Zesłaniu Ducha Świętego. Piotr jest tym, który uzdrawia chromego, Piotr jest tym, który przemawia przed Sanhedrynem, Piotr realizuje swoją linię. Piotr dostrzega śmierć Judasza, widzi, że urząd apostolski się opróżnił i zastępuje Judasza Maciejem mamy tu więc sukcesję apostolską. Doszedłem do wniosku, że skoro jest to prawdziwe w przypadku Judasza, to tym bardziej (nie mniej, ale jeszcze bardziej!) jest to prawdziwe w stosunku do Piotra. Kiedy on umiera, spodziewasz się, że owe klucze zostaną przekazane następcy.

Przyjęcie katolicyzmu było zerwaniem z protestancką zasadą sola fide...

Uczono mnie, abym wierzył, że zbawia nas sama wiara. Sama wiara jest wszystkim, czego potrzeba do usprawiedliwienia. W istocie rzeczy uczono mnie, abym wierzył, że Luter miał rację argumentując, iż sola fide było naprawdę kluczową zasadą reformacji, artykułem wiary. Uczono, mnie, że było to powodem, dla którego Kościół katolicki upadł, a protestantyzm powstał. Wierzyłem w to i nauczałem tego przez lata, dopóki nie odkryłem, że zasada ta nie pasuje do Przymierza rozumianego jako święta więź rodzinna. Żaden ojciec nie powie do swoich dzieci: „Oto prawo tak naprawdę nie ma znaczenia, czy je przestrzegacie, czy nie". Ostatecznie usprawiedliwienie jest odpowiedzią, którą synowie i córki dają Ojcu. Zawiera to w sobie wiarę, a nawet więcej posłuszeństwo. To jest „posłuszeństwo w wierze".

Najważniejsze odkrycie, którego dokonałem na tej drodze, było związane z Listem do Rzymian (3,28). Luter znalazł tam swój zasadniczy tekst na potwierdzenie zasady sola fide „sama wiara". Jednak św. Paweł nigdy nie mówi: „sama wiara". Nie ma tego w tekście greckim. Kiedy Luter przetłumaczył List do Rzymian na niemiecki, musiał dodać do tego wersu niemieckie słowo alein „sama", tak aby wyprowadzić z tego swój okrzyk bitewny, swój slogan: „Sama wiara!". Odkryłem też, że jedynym przypadkiem, w którym Duch Święty natchnął autora nowotestamentalnego, by użył zwrotu „sama wiara” w języku greckim, był List św. Jakuba (2,24), gdzie Apostoł mówi: „Widzicie, że człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary". Pomogło mi to zrozumieć, dlaczego Luter nazywał Księgę Jakuba „garścią słomy” i próbował usunąć ją z Nowego Testamentu. Doszedłem więc do wniosku, że Luter strasznie się pomylił, że naprawdę źle zrozumiał znaczenie słów Apostołów Pawła i Jakuba.

Czy Pańska konwersja wiązała się z problemami natury zawodowej, osobistej, rodzinnej?

Mówiąc szczerze nie znałem nikogo, kto by się kiedykolwiek nawrócił. Zacząłem myśleć o czymś, co przedtem było nie do pomyślenia. Zrobiłem „krok w ciemność” i odczuwałem tę ciemność dotkliwie przez wiele miesięcy, nawet przez kilka lat. Moja konwersja była jak popełnienie zawodowego samobójstwa. Byłem dogłębnie uformowany w kierunku protestanckiego pastorstwa i nauczania protestanckiej teologii. Byłem dobrze znany nie tylko jako chrześcijanin biblijny czy protestant, ale jako arcykalwinista.

Teraz mogę świadczyć o miłosierdziu i łasce Bożej, ponieważ widziałem wielu moich przyjaciół, którzy najpierw mówili: „Nie mogę w to uwierzyć, jak mogłeś zrobić coś takiego...?", a następnie w dwa, trzy albo cztery lata później odnawiali kontakty ze mną, szczerze rozmawiali, co kończyło się czytaniem i dyskutowaniem o sprawach wiary. Widziałem wielu moich przyjaciół doświadczających radości wstępowania do Kościoła katolickiego, tak jak doświadczałem jej ja.

Ale do często, przez trzy czy cztery lata, było to dla mojej duszy jak przedłużająca się ciemna noc. Nie tylko moja rodzina, moi przyjaciele, nie tylko ludzie, dla których pracowałem, ale nawet moja żona po prostu tego nie pojmowała. Przez trzy czy cztery lata nie chciała nawet spróbować tego zrozumieć, ponieważ dla nas Kościół katolicki był kompletnie obcy. Myślę, że w znacznej mierze postrzegaliśmy go w taki sposób, w jaki Amerykanie postrzegali Związek Sowiecki. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych te dwie kultury były nie tylko wrogie, ale i odległe od siebie. Tak naprawdę nie tylko nie rozumieliśmy się nawzajem, ale też tego nie chcieliśmy. Mogę jednak powiedzieć, że żadne cierpienia, żadne trudności, przez jakie przeszedłem, tak naprawdę nie mogą zaćmić radości, której doświadcza się nie tyle w sferze emocjonalnej, co w duszy, w sercu i w umyśle, z powodu odkrycia Realnej Obecności Chrystusa w Świętej Eucharystii. Móc uczestniczyć w Eucharystii było dla mnie cudem. Było źródłem wielkiej radości. Trudno znaleźć słowa, aby to opisać... Być włączonym do Kościoła, przyjmować Chrystusa w sposób, w jaki nigdy przedtem Go nie przyjmowałem Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo. Było to tak niewypowiedzianym przywilejem, że cokolwiek z tego, przez co przeszedłem, nie miało znaczenia w porównaniu z tym, co otrzymałem...

Mówi Pan o odkryciu eucharystycznej pełni. Ale przecież w protestantyzmie jest odprawiana pamiątka Ostatniej Wieczerzy...

Kiedy byłem ewangelickim protestantem, miałem typowe reformacyjne przekonanie, że Chrystus jest obecny podczas Wieczerzy Pańskiej, tyle że jest to obecność duchowa. Tak naprawdę nie było jasne, co to oznaczało, czy to, że akurat tutaj było więcej Ducha Świętego na cal kwadratowy, czy też coś innego. Jednak rozumowo byłem pewien, że Kościół katolicki myli się nauczając, że Chrystus jest w rzeczywistości obecny z Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem.

Po kilku latach intensywnych studiów biblistycznych doszedłem do wniosku, że to jest rzeczywiście to, co Jezus chciał dać Swoim uczniom i Kościołowi, oraz że jest to dokładnie ten sposób, w jaki uczniowie przyjęli ów dar i rozumieli go. I nie tylko uczniowie, ale również wcześni Ojcowie Kościoła. Natrafiłem na nieprzerwaną linię świadectwa jednomyślnie potwierdzającego Realną Obecność Chrystusa w czasie Mszy.

Wszystko to jednak ciągle było dla mnie przerażające. Tak naprawdę nigdy przedtem nie byłem na Mszy. I kiedy zdecydowałem się pójść, postanowiłem, że pójdę na Mszę w tygodniu, w południe, do kaplicy w podziemiach, gdzie, jak myślałem, będę sam. Poszedłem więc pewnego dnia na tę Mszę w południe, usiadłem z tyłu, nie wstawałem, nie klękałem, byłem tylko obserwatorem. Patrzyłem jak schodzi się sporo osób, biznesmenów, gospodyń domowych, wszystkie typy ludzi. Klękali, siadali, skłonili się, kiedy wszedł kapłan, a ja tylko przyszedłem, żeby przyjrzeć się i posłuchać z bliska. Podczas Liturgii Słowa natychmiast uderzyło mnie, jak bardzo antyfony i modlitwy nasycone były Pismem. Nie mieli jednego czy dwóch, ale trzy czytania Pisma. W trakcie liturgii zauważałem, jak wiele było tam Biblii. Miałem poczucie, że to naprawdę jest dom Pisma, właściwe dla niego miejsce.

Potem zaczęła się Liturgia Eucharystii. Znowu nie wstałem jak inni, nie klękałem siedziałem, patrzyłem i słuchałem. Ale kiedy usłyszałem, że kapłan doszedł do słów konsekracji, kiedy usłyszałem jak mówi: „To jest Ciało moje", kiedy podniósł Hostię, poczułem jak wysycha gdzieś we mnie ostatnia kropla wątpliwości. Usłyszałem swój szept: „Panie mój i Boże mój, to naprawdę Ty!"

Nagle stwierdziłem, że dotarłem do domu. Patrzyłem na tych obcych ludzi jak na braci i siostry będących częścią Rodziny Boga! Patrzyłem na nich przystępujących do Komunii św. i miałem poczucie, że to naprawdę Chrystus, dający samego siebie Swojemu Kościołowi. Kiedy się już skończyło, kiedy zostało udzielone błogosławieństwo i wszyscy się rozeszli wciąż tam siedziałem. Nie mogłem uwierzyć w to, czego właśnie byłem świadkiem. Jednak wiedziałem, że było to prawdziwe. Nie miałem komu o tym powiedzieć. Zatrzymałem to więc dla siebie, ale następnego dnia, w południe, powróciłem na to samo miejsce. Drugiego dnia już stałem i klęczałem. I wiedziałem, że jest to rzeczywiście Ciało i Krew, Dusza i Bóstwo Jezusa Chrystusa. To było Nowe Przymierze. To była Rodzina Boga, którą Jezus założył na całym świecie. Na przestrzeni wieków On karmił nas samym sobą, obdarowywał swoim życiem... W ciągu następnego tygodnia codzienny udział we Mszy nawet jeśli nie mogłem przyjąć Komunii św.! stał się dla mnie światłem wskazującym drogę i źródłem siły.

Słowem, odkrył Pan, że Kościół katolicki jest prawdziwym Kościołem Chrystusowym.

Dla mnie decyzja zostania katolikiem była naprawdę i całkowicie odkryciem prawdy Chrystusa w jej pełni i czystości. W myśli protestanckiej odkryłem siłę indywidualistyczną; zasadniczo ludzie przyłączają się do tej denominacji, do której im najbliżej, jak do dobrowolnego stowarzyszenia. Jednak im więcej studiowałem Pismo, tym bardziej odkrywałem, że Bóg jest Ojcem. Zastanówmy się: co ja, jako ojciec, odpowiedziałbym, gdyby pięcioro moich dzieci powiedziało: „Cóż, Tato, tak naprawdę nie ma znaczenia czy mieszkamy w tym samym domu, czy siedzimy przy tym samym stole jedząc te same posiłki, ponieważ każda osoba musi znaleźć swoją drogę do rodziny". Gdybym zaakceptował taką sytuację, zrujnowałbym swoją rodzinę.

W żaden sposób nie jestem ojcem doskonałym. Bóg jest. Zatem odnajdzie On sposoby, aby zgromadzić synów i córki razem przez papieża, przez Najświętszą Maryję Pannę, przez sakramenty, przez świętych. Dla mnie jest to geniusz wiary katolickiej. Traktuje ona Trójcę Świętą z całkowitą powagą i wypracowuje teologiczne implikacje naszego wyznania, że Bóg na całą wieczność jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Rzecz nie w tym, co Bóg robi. Rzecz w tym, kim On jest. Samo to naprawdę wyjaśnia głębokie znaczenie wszystkiego, co On robi.

Tak więc w Kościele katolickim odnajduję prawdę Nowego Przymierza, jako tej międzynarodowej, rodzinnej komunii, którą Bóg, Trójca Święta, ustanowił przez podzielenie się życiem Ojca, Syna i Ducha Świętego z nami wszystkimi.

Nie wiem jak to powiedzieć, ale wiem, że kiedy byłem protestantem, szukałem szansy zbawienia, chciałem wiedzieć, że jestem zbawiony. Borykałem się z tym. Ale kiedy zostałem katolikiem odnalazłem pewnego rodzaju upewnienie się, zakorzenione i owo coś wyrastające z cnoty nadziei, co Nowy Testament nazywa „pewnością nadziei".

Piętnaście lat temu Bóg nadał mi godność ojcostwa, kiedy dał mi syna o imieniu Michael. Uczynił to dotąd pięć razy pobłogosławił mi pięciorgiem dzieci. Ale dał mi także inny dar. Dał mi dar pewności, ponieważ jednej rzeczy jestem pewien: nie mogę kochać swoich dzieci bardziej niż Bóg kocha swoje. Czasem jednak zastanawiam się i mówię: „Boże, skąd mogę wiedzieć, że jestem Twoim dzieckiem? Wiem, że kochasz Swoje dzieci bardziej niż ja kocham swoje, ale czy mogę mieć pewność, że ja jestem Twoim dzieckiem?". W moich myślach Duch Święty odwraca pytanie: „Skąd twoje dzieci wiedzą, że są twoimi dziećmi, Scott?".

Myślisz przez chwilę i wiesz, że to bardzo proste. Po pierwsze one mieszkają w moim domu, wszystkie mają ten sam adres. Po drugie wszystkie noszą moje nazwisko. Po trzecie siedzą przy moim stole. Każdą kolację jemy razem siedząc wokół tego stołu. Po czwarte dzielą moje ciało i krew. Po piąte wiedzą, że są moimi dziećmi, ponieważ moja żona, Kimberly, jest ich matką. Po szóste wiedzą, że są moimi dziećmi, ponieważ dyscyplinuję je, a nie dzieci sąsiadów na ulicy. Po siódme wiedzą, że są moimi dziećmi, bo zawsze razem świętujemy: urodziny, rocznice, święta, chrzciny itd. Tak więc Duch Święty zbiera to wszystko i mówi: „Czy Bóg Ojciec dał swoim dzieciom cokolwiek mniej?"

Jeśli ujmie się to w taki sposób a właśnie w ten sposób ujął to Bóg! i nazwie się to Kościołem katolickim, to proszę pomyśleć: mieszkamy w Jego domu. W Nowym Testamencie najczęstszym obrazem Kościoła jest Boże Domostwo. Jesteśmy nazwani Jego imieniem, ochrzczeni w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. To jest „nazwisko", które nosi Wiekuisty Bóg. Nie tylko mieszkamy w Jego domu i jesteśmy nazwani Jego imieniem. Siedzimy przy Jego stole. W Ewangelii jest napisane, że siedząc ze swoimi uczniami przy stole Jezus ustanowił Eucharystię. To stamtąd, ze Stołu Pańskiego, otrzymujemy Jego Ciało i Krew. Zatem dzielimy Jego Ciało i Krew. Jego Oblubienica, Kościół, jest naszą Matką Mater Ecclesia. Poza tym On nas zawsze dyscyplinuje, przez okoliczności i trudności życia, przez Sakrament Pojednania oraz na wiele innych sposobów. Poucza nas, czasami musi nas ukarać, ale dyscyplinuje nas tak, abyśmy mogli zostać świętymi. Wreszcie w Kościele katolickim obchodzimy święta i wspominamy wszystko to, co Bóg uczynił dla Swojego Kościoła w ciągu wieków.

Tak więc kiedy patrzysz na tych siedem różnych zasad, to widzisz, jak Bóg jest Ojcem dla Swojej rodziny i daje swoim dzieciom solidne jak skała podstawy do pewności, daje „pewność nadziei". Nie nadziei na to, że mogę wygrać na loterii, ale nadziei, że trafię do domu, do Nieba, bo Bóg się mną opiekuje i zapewnia mi wszystko, czego potrzebuję, aby stać się świętym w Rodzinie Boga, przez Kościół i sakramenty, Maryję i świętych...

To chwalebne dziedzictwo. Dla mnie jest to najwspanialsza wersja Dobrej Nowiny, jaka istnieje. Niestety, wielu katolików lekceważy to sobie. Nie doceniają splendoru Prawdy, którą otrzymali w całej jej pełni i czystości. Dlatego jedną z rzeczy, które chcę robić, to podróżowanie i dzielenie się z katolikami chwałą i wspaniałością Prawdy takiej, jaką odkryłem w Kościele katolickim.

Kardynał Newman w swym dziele „O rozwoju doktryny chrześcijańskiej", które napisał będąc anglikaninem, stwierdził, że protestantyzm prowadzi nieuchronnie w kierunku ateizmu. Czy zgadza się Pan z tą opinią?

Jeśli protestantyzm nie prowadzi do ateizmu, to z pewnością prowadzi do eklezjalnej anarchii. Marcin Luter nie miał zamiaru dzielić Kościoła. Ani Kalwin. Myśleli, że zreformują Kościół. I próbowali to zrobić. Nie możesz jednak odejść od Tradycji czy od autorytatywnego nauczania Wikariusza Chrystusa, by zreformować Kościół. Kończy się to nie reformacją, lecz deformacją tej części Kościoła, w której jesteś. W ciągu pięciuset lat powstało kilkadziesiąt tysięcy denominacji. Musimy zadać sobie pytanie: „Czy zamierzone rozwiązanie było gorsze od wszystkich problemów razem wziętych?” Powiedziałbym: „Tak, w tym przypadku było gorsze".

Istnieją tysiące denominacji utworzonych przez mężczyzn i kobiety, którzy szczerze wierzą, że podążają za Biblią prowadzeni przez Ducha Świętego. Jednak praktycznie rzecz biorąc, każdy człowiek jest swoim papieżem. Według mnie jest to gotowy plan, by dojść do anarchii. To nie jest sposób, w jaki dobry ojciec wychowuje swoją rodzinę i utrzymuje ją zjednoczoną. Bóg jest Ojcem dla Swojej rodziny i utrzymuje jedność doktryny, moralności i kultu. Kościół katolicki ma wielu grzeszników takich jak ja ale jednocześnie ma mnóstwo Boskiej mocy, aby grzesznicy tacy jak ja mieli pewność, że on doprowadzi nas do domu.

Dziękuję za rozmowę.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SMOCZYŃSKI
STUBENVILLE, OHIO, LISTOPAD 1998


Artykuł pochodzi z:
FRONDA, numer 15/16, s. 222-233

Pismo Poświęcone FRONDA
Wydawnictwo
FRONDA Sp. z o.o.
skr. poczt. 65, 00-968 Warszawa 45
tel./fax. (0-22) 48-91-31 wew. 265
e-mail: fronda@it.com.pl
www.webfabrika.com.pl/fronda

No comments:

Post a Comment