Monday, March 14, 2005

The passion. Recut.


Wczorajsza Ewangelia była o kobiecie pochwyconej na cudzołóstwie i przyprowadzonej do Jezusa. Pisałem już o tej scenie przed rokiem w tekście „Kto z was jest bez grzechu...”, nie będę więc się powtarzał. Jak ktoś nie czytał, może kliknąć tutaj i przeczytać. Ale Ewangelia ta przypomniała mi film Gibsona. Właśnie parę dni temu weszła ponownie na ekrany nowa wersja tego filmu. Skrócona o 6 minut, pozbawiona najtrudniejszych i najboleśniejszych scen.

Mel Gibson w wywiadzie, który słyszałem podczas weekendu, odpowiedział, że nie było to ugięcie się przed zarzutami, że film pokazywał zbyt wiele przemocy, ale raczej odstępstwo w stronę dzieci i osób starszych, które bały się zobaczyć oryginalną wersję filmu, uważając to za zbyt bolesne doświadczenie. Zresztą krytykom tego filmu wcale nie przeszkadza przemoc, tylko cierpienie Jezusa. Jak to zauważył ksiądz Bartunek, o którym w następnym paragrafie, gdyby Gibson nakręcił scenę, że Jezus schodzi z Krzyża, wyciąga go z ziemi i rozwala głowy swym oprawcom, nikt w Hollywood by nie krytykował tego filmu. Nie brakuje przecież wcale filmów okrutniejszych i bardziej krwawych od Pasji. Ale krytycy filmowi nie są w stanie zaakceptować cierpienia, pokazanego jako coś pozytywnego, zbawczego. To jest całkowicie sprzeczne z obrazem świata, jaki oni nam się starają przekazać.

Podczas ostatniego weekendu słuchałem też dwu audycji z ojcem Bartunkiem. Ksiądz John Bartunek napisał książkę pod tytułem „Inside The Passion: A Insider's Look at the Passion of the Christ”. Był on często obecny na planie filmowym, zaprzyjaźnił się z Melem Gibsonem i postanowił napisać o motywach pewnych decyzji reżysera, o atmosferze na planie, o tym, czemu takie, a nie inne decyzje powziął Gibson, kręcąc film i co miał na myśli pokazując nam te wszystkie symboliczne wyobrażenia.

Być może wrócę jeszcze do symboliki tego filmu, jak tylko przeczytam książkę. Ale dziś chciałem podzielić się z wami paroma ciekawostkami, które usłyszałem od niego. Wszyscy chyba już wiemy, że Mel symbolicznie pokazał w swoim filmie, że jest on grzesznikiem i także przez niego Jezus zginął. Pokazał to w scenie, gdzie widzimy dłoń trzymającą młotek przybijający Jezusa do Krzyża. Ta dłoń należała do Gibsona. Ale do tej pory nie wiedziałem, że jeszcze w jednej scenie widać dłoń Gibsona. To właśnie wtedy, gdy Jezus podaje rękę kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie i pomaga jej się podnieść. Symboliczne znaczenie tych scen jest takie, że Gibson był grzesznikiem, nawrócił się i teraz chce swą twórczością podnieść innych, pomóc im wstać.

Oczywiście z Biblii nie wiemy, czy kobieta przyłapana na cudzołóstwie, Maria Magdalena, z której Jezus wyrzucił siedem złych duchów i Maria, siostra Marty i Łazarza to jest jedna i ta sama kobieta, czy też są to różne osoby. Święty Augustyn na przykład wierzył, że Maria Magdalena to była siostra Łazarza. Słyszałem Ksiądz Mieczysław Maliński uzasadnił kiedyś ciekawie w swej korespondencji dla Chicagowskiego radia, że przypowieść o synu marnotrawnym była opowieścią o domu Łazarza. On to był odpowiednikiem ojca, pracowita Marta odpowiedniczką syna, który nigdy nie opuścił domu, a Maria Magdalena jest właśnie synem marnotrawnym. Myślę, że całkiem możliwe, że właśnie ta rodzina była pierwowzorem tej pięknej przypowieści opowiedzianej nam przez Pana Jezusa. Porównanie to miało dużo sensu. Ale nie ma to chyba większego znaczenia. Zwłaszcza dla filmu Gibsona, który jest tylko jakąś artystyczną interpretacją tamtych wydarzeń i choć jest on bardzo bliski prawdy, to jednak nie jest on nieomylnym Słowem Bożym.

W filmie jest taka scena, gdzie po przybiciu Pana Jezusa, żołnierze odwracają Krzyż, żeby zakrzywić gwoździe. Krzyż leci w stronę ziemi i zatrzymuje się kilkanaście centymetrów od niej, nie wiadomo dokładnie dlaczego. Jedyną osobą spośród świadków ukrzyżowania, która to zauważyła, była Maria Magdalena. W zamyśle reżysera był to podarunek Jezusa dla niej, pokazanie jej tego małego cudu, żeby pamiętała, że Jezus dobrowolnie oddaje swe życie i ma moc, aby się wyzwolić od oprawców, gdyby tylko tego zechciał. Od tej sceny Maria Magdalena, która była bliska utraty zmysłów z rozpaczy, spokojnie i z ufnością śledzi rozwój wydarzeń. Ta scena miała też być podarunkiem dla nas, abyśmy i my pamiętali o tym, że On, Jezus, nigdy nie przestał być Bogiem.

Ksiądz Bartunek powiedział też, że najtrudniejszą sprawą w obsadzie aktorskiej było znalezienie odpowiedniej aktorki dla roli Maryi. Przesłuchano wiele kandydatek i żadna nie odpowiadała wyobrażeniom Gibsona. W końcu ktoś puścił mu film o Edycie Stein, którą grała Maia Morgenstern. Po zobaczeniu pierwszej sceny filmu Mel miał powiedzieć: Zatrzymajcie, wystarczy. Ona będzie Maryją w moim filmie. Ojciec John Bartunek zapytał Maię Morgenstern, jak jej się udało tak wspaniale odegrać tę rolę, na co ona odpowiedziała, że dopóki starała się grać poszczególne emocje: ból, żal, boleść itd., nic nie wychodziło dobrze. Aż w pewnym momencie zaczęła po prostu grać matkę Jezusa. Sama jest ona przecież matką. I wtedy wszystko zaczęło wychodzić.

Sam film w pierwszy weekend nie przyniósł zbyt wielkiego dochodu, ale to było do przewidzenia. Prawie każdy zainteresowany tym filmem ma już jego kopię na DVD, a do tego niektóre kościoły same organizują projekcje w parafiach. Ale nie szkodzi. Dobrze, że jest taka możliwość, żeby znowu ten film w kinie zobaczyć. Ale dobrze też, że można i w domowym zaciszu oglądnąć ten film. Bo jest on modlitwą, jest on medytacją i czasem lepiej się go przeżywa bez świadków. A ja jeszcze nie wiem, gdzie mi się uda to zrobić. Wolałbym w kinie, lecz gdy nie zdążę, zobaczę na DVD. Ale zobaczę ten film jeszcze raz z całą pewnością. Stanie się on chyba taką samą tradycją wielkopostną jak odprawianie Drogi Krzyżowej. I tak, jak do tej pory często korzystałem z opisu wizji bł. Anny Katarzyny Emmerich przy jej odprawianiu, tak teraz wyobrażenia z tego filmu, częściowo oparte na tej samej wizji będą mi zawsze towarzyszyły w rozważaniach Męki Pańskiej.

No comments:

Post a Comment