Jeden z komentatorów pod moim ostatnim postem na blogu Frondy, o Nicku „Coldcut”, do znudzenia domaga się, bym mu pokazał, gdzie to ja niby widzę Ducha Świętego w dokumentach ostatniego Soboru Powszechnego. Pisze on:
„Hiobie, skoro nie potrafisz wykazać działania Ducha Św. w dokumentach soborowych, to może chociaż wskażesz które reformy Soboru Watykańskiego II były twoim zdaniem najważniejsze. I nie chowaj się proszę za wygodnymi ogólnikami, ale podaj choć trzy , i krótko uzasadnij. Bo ja naprawdę chciałbym wreszcie usłyszeć od Ciebie cokolwiek zawierającego treść, po to aby móc zacząć dyskusję nt. Twojego wpisu.”
Oczywiście jakby chciał on podyskutować na temat mojego wpisu, to by dyskutował na temat wpisu. Ale najwyraźniej on chce dyskutować na temat dokumentów soborowych, a ja na to nie mam ani ochoty, ani czasu.
No ale gdzie jest to „działanie Ducha Świętego” w dokumentach? Gdzie są te przykłady? Czytając te głupie pytania przypomniał mi się wywiad jakiego udzielał komuś ksiądz profesor Michał Heller. Dziennikarz zapytał go o „ślady Boga” we wszechświecie. Czy można je jakoś zobaczyć, badając nasz kosmos? Na co ksiądz Heller odpowiedział, że nie, bo ślady można zobaczyć tylko tam, gdzie wyróżniają się z tła, a kosmos jest „zadeptany” przez Pana Boga.
Dokumenty soborowe także są „zadeptane” przez Ducha Świętego. Nie da się ich wziąć pod lupę, obejrzeć, przeanalizować i powiedzieć: „O, tutaj – Duch Święty. Tutaj – zaledwie człowiek. A tu, tu- popatrzcie- tu ślady masonerii”.
Mamy tu, w Stanach, coś takiego, co się nazywa „Jesus Seminar”. Zespół 150 intelektualistów, którzy stosując różne „naukowe” metody krytyki biblijnej piszą opracowania i wygłaszają wykłady na temat tego, co naprawdę powiedział Pan Jezus, co tam jest prawdą historyczną, a co zaledwie naleciałościami, dodatkami, późniejszymi zniekształceniami i przekłamaniami redaktorów Ewangelii.
Oczywiście gdy się raz pójdzie taką drogą, to całą Biblię sobie można do butów wsadzić. Jak jakiś, pożal się Boże, „naukowiec” zacznie sam decydować co Jezus mógł, a czego nie mógł powiedzieć, a my zaczynamy mu wierzyć (naukowcowi, nie Jezusowi), to wartość Biblii zostaje zredukowana do dowolnego opracowania naukowego, czy historycznego.
Albo uznamy, tak, jak nas nieomylnie naucza nasz Kościół, że cała Biblia bez wyjątku jest natchnionym Słowem Bożym, albo dajmy sobie spokój, uznajmy ją za ciekawą historyczną książkę, ale nie bredźmy o błędach i nie poprawiajmy ich sami.
Bardzo podobnie jest z dokumentami soborowymi. „Podobnie”, choć oczywiście nie są one Słowem Bożym. Nie sugeruję tego w żaden sposób, nie na tym polega podobieństwo.
W Biblii każde słowo jest natchnione. W Biblii jest wszystko to, co chciał tam zamieścić Duch Święty i nie ma nic ponadto. Inspiracja Ducha Świętego w prowadzeniu Kościoła jest trochę inna. Duch Święty „jedynie” gwarantuje, że w nauce Kościoła dotyczącej moralności i wiary nie będzie nigdy błędów. Czyli nie gwarantuje, że Kościół zawsze i o najwłaściwszej porze poda nam wszystko to, co akurat nam jest teraz potrzebne. Jednak z całą pewnością wiemy, że jak już nas czegoś Kościół naucza, to nauczanie to jest pozbawione błędu.
No dobrze, może ktoś powiedzieć, ale przecież nie każdy dokument Soboru Watykańskiego dotyczy spraw wiary i moralności. Są tam dokumenty mówiące o praktykach Kościoła, o dyscyplinie, o przepisach i zwyczajach, a zatem mogłyby być one nawet błędne, a przynajmniej nie zawsze najdoskonalsze z tego, co mogłoby powstać.
Być może, ale co z tego? Ja, jako katolik, mam obowiązek podporządkować się nauczaniu Kościoła, ufając, że i tu Duch Święty ten Kościół prowadzi. Moją rolą nie jest być policjantem, który przez lupę analizuje każde słowo każdego dokumentu wydanego przez Kościół, ale raczej uznanie tych dokumentów za obowiązujące mnie prawo.
Gdy mój sąsiad – ochrzczony baptysta żeni się ze swoją dziewczyną – luteranką w kościele prezbiteriańskim w naszym miasteczku, to Kościół Katolicki uznaje takie małżeństwo nie tylko za ważne, ale także za „sakramentalne”. Nawet, jeżeli sam baptysta tego nie uznaje. Ale gdybym to ja ożenił się w taki sposób, bez zgody mojego biskupa (zakładając oczywiście, że byłbym kawalerem), małżeństwo nie tylko nie byłoby sakramentalne, ono byłoby nieważne. Dlaczego? Bo mnie obowiązują przepisy Kościoła Katolickiego.
Gdy jeszcze obowiązywał w Stanach post od mięsa w każdy piątek, świadome łamanie tego postu przez katolika było grzechem Mogło być nawet grzechem śmiertelnym. Dziś wolno jeść katolikom steki i befsztyki przez większość piątków roku i nie ma żadnego grzechu. (No, chyba, że to jest u mnie w domu, ale to zupełnie inna historia). Czemu zatem kilkadziesiąt lat temu można było utracić zbawienie za coś, co dziś nie jest nawet lekkim grzechem?
Dlatego, że Kościół ma prawo „związywać i rozwiązywać”. Ma prawo ustalać pewne rzeczy i je później zmieniać. A zatem utrata zbawienia nie wynikała ze zjedzenia kotleta, ale z buntu przeciw nauce Koścoła. Kościół ma to prawo, nie ja. Nawet nie ksiądz i nie indywidualny biskup. Biskup ma wiele praw, ale te prawa ma nadane przez Kościół i Kościół może te prawa biskupom nadawać i je zawieszać, odbierać.
Dlatego „szukanie śladów Ducha Świętego” w dokumentach soborowych nie tylko jest bez sensu, ale, moim zdaniem, jest wyrazem rebelii przeciw Kościołowi. Wyrazem buntu i pychy. Dla mnie wszystkie dokumenty soborowe są „zadeptane przez Ducha Świętego”. A jeżeli jakieś sformułowania tam zawarte powinny być poprawione, to wiem, że skoryguje je pod kierownictwem Ducha Świętego ten sam Kościół, który je napisał. Nie jest to moje zadanie.
Oburzamy się na Adama I Ewę, że tak łatwo ulegli namowom szatana. Dali się wziąć na takie głupie obietnice. „Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło”. I co? I my dokładnie to samo robimy. Myślimy, że nam się otwarły oczy, a jesteśmy ślepcami. A przecież to takie proste. Jezus powiedział:
„Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał” (Łk 10, 16)
Nic tu nie ma na temat „pastoralnych”, czy „dogmatycznych” nauk. Jest prosta uwaga: Kto wami gardzi, gardzi mną i Ojcem”. Kropka. O czym tu zatem dyskutować?
Tak więc nie wskażę gdzie są ślady Ducha Świętego w dokumentach soborowych. Zwłaszcza nie zrobię tego na polecenie kogoś, kto, obawiam się, nigdy nie przeczytał wszystkich dokumentów soborowych. Zresztą to nie moja sprawa, mogę się mylić. Ja jednak je czytałem i dlatego tak mnie irytują te wszystkie ataki na SV2, które nie mają nic wspólnego z tym co dokumenty soborowe rzeczywiście zawierają. I to chyba tyle, co mam do powiedzenia w tej sprawie.
No comments:
Post a Comment