Thursday, October 01, 2009

Tamar, Rachab, Rut i Batszeba

Chciałem napisać o czterech kobietach, o Tamar, Rachab, Rut i o Batszebie. Pasjonujące postaci z Biblii. Nie bardzo można by je nazwać „świętymi” i z pewnością każda z nich prowadziła życie, które było skandalizujące, lub przynajmniej miała jakiś wstydliwy epizod w tym życiu. Do tego nie były „dobrze urodzone”, nie należały do tego narodu co trzeba i prawdę mówiąc w ogóle nie wiadomo czemu takie „odpadki historii” znalazły na zawsze w niej miejsce. Dlaczego są to tak ważne osoby, że znamy ich imiona kilka tysięcy lat po ich śmierci. Ale historia ma to do siebie, że tak naprawdę to nikt z nas nie wie, kogo sobie ukocha, a kogo na śmietnik wyrzuci. To można zobaczyć tylko z perspektywy wielu lat. W przypadku tych kobiet wyrok został rozstrzygnięty, więc warto o nich napisać parę słów.

Tamar.

Pierwszą z nich jest Tamar. Żona syna Judy, jednego z patriarchów Izraela. Najprawdopodobniej Kananejka, jednak nie jest to do końca jasne. Jasne jest natomiast, że jej mąż, syn Judy, był pół-krwi Kananejczykiem, bo Juda ożenił się z Szuą, „córką pewnego Kananejczyka”. To właśnie dla Era, syna Judy z Szuą Juda wziął Tamar za żonę.

Tamar szybko owdowiała i, zgodnie z obowiązującym prawem Juda nakazał Onanowi, bratu Era: „Idź do żony twego brata i dopełnij z nią obowiązku szwagra, a tak sprawisz, że twój brat będzie miał potomstwo” Onan wcale na to ochoty nie miał, wiedząc, że urodzone z tego związku dziecko prawnie nie będzie jego potomkiem, lecz brata. Ilekroć zatem „zbliżał się do żony swego brata, unikał zapłodnienia”, jak to ładnie nam tłumaczy Tysiąclatka. Czyli, mówiąc normalnie, ile razy z nią miał seks, stosował stosunek przerywany.

Biblia hebrajska zresztą pisze, że „marnował na ziemię” i nie wiem czemu przetłumaczono to w Tysiąclatce „unikał zapłodnienia”. Biblia Warszawska tak ten werset tłumaczy: „Lecz Onan, wiedząc, że to potomstwo nie będzie należało do niego, ilekroć obcował z żoną brata swego, niszczył nasienie swoje, wylewając je na ziemię, aby nie wzbudzić potomstwa bratu swemu.” Podobnie Gdańska: „Lecz wiedząc Onan, iż to potomstwo nie jemu być miało, gdy wchodził do żony brata swego, tracił z siebie nasienie na ziemię, aby nie wzbudził potomstwa bratu swemu.”

Bóg ukarał Onana śmiercią. Warto tu przy okazji zwrócić uwagę wszystkim katolikom uważającym, że nie ma nic grzesznego w stosowaniu środków antykoncepcyjnych, szczególnie tych, które nie zabijają powstałego płodu, że to nie za niechęć podtrzymania rodu brata Onan został ukarany. Za to bowiem karą było zaledwie zdjęcie mu sandała z nogi i plunięcie w twarz, nie śmierć. (Pwt 25,5) Bóg jednak ukarał śmiercią Onana, zatem czynem, który zasłużył na taki wyrok było „rozlanie nasienia”, stosunek przerywany, forma antykoncepcji, nie bunt przeciw prawu lewiratu.

Er i Onan mieli jeszcze jednego brata, ale był to małolat. Teść więc odesłał synową do jej tatusia, by żyła tam jako wdowa, aż młody Szela dorośnie. Jednak Juda obawiał się, że i ten syn mu zemrze przy tej „czarnej wdowie”, więc wcale nie spieszył się z wypełnianiem prawa. Prawdę mówiąc czy to przez zapomnienie, czy z troski, lub strachu o życie syna postanowił zignorować to, co Prawo nakazało. Ale Tamar niczego nie zapomniała i nie była wcale gotowa na rezygnację z tego, co się jej należało. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

Pewnego dnia Juda wybrał się do sąsiedniego miasta na strzyżenie owiec. Tamar, dowiedziawszy się o tym, pięknie się wypacykowała, i udając świątynną prostytutkę, (dość normalna rzecz w kraju Kanaan, gdzie był żywy kult płodności), zasiadła przed bramą miasta i z zasłoniętą twarzą oczekiwała na swego teścia. Wszystko się potoczyło tak, jak sobie zaplanowała. Umówili się o zapłatę w wysokości jednego koźlątka, a jako zastaw otrzymała pierścień, sznur i laskę. I wszystko byłoby zaledwie nic nie znaczącym dla historii świata epizodem, gdyby nie drobny fakt, że Tamar zaszła.

Jej oczywiście nie przeszkadzało to najmniejszym stopniu. To było częścią planu i na to liczyła. Nie oczekiwała bowiem wcale na koźlątko, ale udała się szybko do swego domu, ukrywając pierścień i laskę Judy.

A Juda posłał jej zapłatę, lecz gdy posłaniec nie znalazł żadnej sakralnej nierządnicy, machną ręką na stratę. Powiedział tylko: „Niech sobie zatrzyma zastaw. Obyśmy się tylko nie narazili na kpiny.”

Minęły trzy miesiące i nagle stało się jasne, że Tamar, zamiast prowadzić skromne wdowie życie, zaokrągla się w wiadomym miejscu. Doniesiono o tym Judzie, a on zawyrokował: „Wyprowadźcie ją i spalcie”. Ona jednak posłała teściowi pierścień, sznur i laskę i dodała: „Jestem brzemienną przez tego mężczyznę, do którego te przedmioty należą”. Kiedy Juda je poznał, odrzekł: „Ona jest sprawiedliwsza ode mnie, bo przecież nie chciałem jej dać Szeli, memu synowi!”

Rachab.

O Rachab będzie króciutko. To prostytutka z Jerycha, która udzieliła schronienia wywiadowcom izraelskim, szpiegującym w tym mieście. Za ten czyn uratowała siebie i swoją rodzinę.

Rut.

Dzieje Rut są opisane w jednej z Ksiąg Starego Testamentu. To była Moabitka i może warto przypomnieć skąd się ten naród wziął.

Bratanek Abrahama, Lot, uciekł z Sodomy, z żoną i córkami. Żona zamieniła się w słup soli, bo oglądała się za siebie (zapewne żałując pozostawionego dobytku), a on z córkami zamieszkał w jakiejś jaskini ze strachu przed ludźmi. Jego córki, pragnące mieć potomka, a nie znając nikogo upiły ojca i bez jego wiedzy wykorzystały w czasie snu, w wyniku czego zaszły w ciążę. Starsza urodziła Moaba, który dal początek narodowi Moabitów, z którego wywodziła się Rut.

Rut była żoną Izraelity, Efratejczyka, który ją poślubił w Moabie, gdzie w czasie głodu przeprowadziła się jego rodzina. Po tym jak została wdową, powróciła ze swą teściową, Noemi, do Judy. Tam zbierała kłosy po żniwiarzach na polu swego krewnego, Booza. Później jej teściowa poradziłe jej:

«Moja córko, czyż nie powinnam ci poszukać spokojnego miejsca, w którym byłabyś szczęśliwa? Oto czyż nie jest naszym powinowatym Booz, Booz, z którego dziewczętami ty byłaś? On to właśnie dzisiaj wieczorem ma czyścić jęczmień na klepisku. Umyj się i namaść, nałóż na siebie swój płaszcz i zejdź na klepisko, ale nie daj się jemu poznać, dopóki nie skończy jeść i pić. A kiedy się położy, ty zauważywszy miejsce jego spoczynku, wyjdziesz, odkryjesz miejsce przy jego nogach i położysz się, a on sam wskaże ci, co masz czynić».

Nie wiem, czy tekst ten sugeruje, że coś zaszło między nimi w nocy. Chyba nie można takiego wniosku wyciągać, ale z pewnością można stwierdzić, że ta młoda wdowa w pewien sposób uwiodła, czy skusiła Booza. Nawet, gdy dopiero po ślubie doszło do konsumpcji tej pokusy, ciągle jej zachowanie było dość dwuznaczne.

Żona Uriasza.

Czwartą kobietą o której napiszę jest Batszeba. Mówiąc o uwodzeniu… Batszeba kąpała się w pobliżu pałacu króla Dawida. Była to żona Hetyty, Uriasza, jednego z dowódców wojsk królewskich. Niektórzy nawet spekulują, że był to poprzedni władca Jerozolimy i za wysoką pozycję w armii króla Dawida oddał władzę i miasto we władanie Izraela. To by tłumaczyło jak było możliwe, by Dawid mógł zobaczyć kąpiącą się Batszebę. Ona najprawdopodobniej mieszkała w bezpośrednim sąsiedztwie kwater królewskich.

Król zaprosił piękną żonę swego sługi i … stało się. Stało się nawet więcej, niż planowali, o ile można w takiej sytuacji w ogóle o planowaniu mówić. Zaszli za daleko, a zwłaszcza zaszła Batszeba. Zaszła w ciążę i król miał kłopot.

Dawid przywołał więc sprytnie Uriasza z frontu, licząc na to, że odwiedzi swoją żonę i w ten sposób uniknie się skandalu. Uriasz jednak poszedł spać do sług królewskich, mówiąc, że gdy Arka Przymierza i żołnierze przebywają w namiotach na polu walki, on nie będzie się wywyższał ponad nich i ucztował i spał ze swoją żoną. Dawid zaprosił więc go do siebie, upoił winem, ale i to niczego nie zmieniło. Uriasz ponownie poszedł spać ze sługami, a nie do swej pięknej żony. W takim razie Dawid napisał rozkaz do zaufanych przywódców na polu walki, by zdradzili Uriasza, odstępując od niego podczas bitwy i zostawiając go na pewną śmierć. Rozkaz ten, z wyrokiem śmierci na swoją osobę, zawiózł wracając do żołnierzy, sam Uriasz. Po jego śmierci niewierna Batszeba została żoną króla Dawida. Dziecko, które było owocem zdrady zmarło, mimo, że król Dawid gorąco prosił Boga o uratowanie mu życia, ale drugi ich syn, Salomon, został później królem.

Co mają te kobiety, te cztery cudzoziemki wspólnego ze sobą? Bardzo dużo. Wszystkie je wymienia Święty Mateusz podając rodowód Pana Jezusa:

Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama. Abraham był ojcem Izaaka; Izaak ojcem Jakuba; Jakub ojcem Judy i jego braci; Juda zaś był ojcem Faresa i Zary, których matką była Tamar. […] Salmon ojcem Booza, a matką była Rachab. Booz był ojcem Obeda, a matką była Rut. Obed był ojcem Jessego, a Jesse ojcem króla Dawida. Dawid był ojcem Salomona, a matką była żona Uriasza. […] Jakub ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem.

Dlaczego Mateusz podaje imiona tych kobiet? Dla Żydów przecież nie było istotne, kto był matką. Przynajmniej nie w kontekście tego, kto do jakiego rodu należał. Mesjasz musiał być „synem Dawida”, ale po mieczu, nie po kądzieli. Dlatego też nie przeszkadzało wcale, że wśród przodków Salomona, tego prawdziwego syna Dawida, były cztery cudzoziemki. Po co zatem wspominać te damy o dość podejrzanej reputacji? Po co wspominać, że były prostytutkami, albo że je udawały, że były niewierne mężom i że pochodziły z narodów znienawidzonych przez Hebrajczyków?

Ja myślę, że święty Mateusz, który pisał swą Ewangelię do Żydów, zrobił to, by wytrącić im z ręki zarzuty, że Maryja nie była godna, by stać się matką mesjasza. Piszę celowo „mesjasza” małą literą, bo nawet nie wspominam o Mesjaszu, Synu Bożym. Izrael oczekiwał na mesjasza, pomazańca, podobnego Dawidowi. Nawet im a najśmielszych oczekiwaniach na myśl nie przyszło, że to sam Bóg wcieli się i przybędzie zbawić swój ukochany naród.

W Ewangelii św. Marka 6,2-3a czytamy:

Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi…

Dla nas określenie „syn Maryi” nie ma żadnego pejoratywnego znaczenia, ale dla ówczesnych ludzi miało. Człowieka, gdy się go chciało obdarzyć szacunkiem, nazywano „synem ojca”. Synem Józefa, synem Jana, synem kogokolwiek, byle nie matki. Do dziś tak jest, na przykład w języku rosyjskim, gdzie „ot’czestwo” jest integralną częścią nazwiska, czy też widzimy to w wielu nazwiskach, zwłaszcza w języku angielskim, czy językach skandynawskich, pełnych różnych Petersenów, Johnsonów, Davidsonów i innych Adamsów. Nie ma natomiast nazwisk takich jak „Maryson”, czy „Eveson”. Nazwanie kogoś synem matki było bowiem wytknięciem mu, że jest bękartem.

W małej miejscowości nikt nie zapominał, że Maryja wróciła od swej krewnej Elżbiety, po zaręczynach z Józefem, ale przed tym jak zamieszkali razem, z widocznym brzuchem. Nic dziwnego, że „synem Maryi” nazwali go właśnie w rodzinnym miasteczku. Tam ciągle dla wielu Jezus był „synem Maryi”, ale z pewnością nie Józefa. I w sumie trudno się z nimi nie zgodzić, mieli rację, choć nie mieli racji oskarżając Maryję o niewierność. Pozory wskazywały jednak na to, że musiało być tak, jak sobie to wyobrazili.

Święty Mateusz zatem, pokazując te kobiety wśród osób, które były przodkami Salomona, syna Dawida, pokazuje, że dla Boga nic nie jest niemożliwe. Że nawet, gdybyśmy po ludzku przypuszczali, że z „takiej” to na pewno mesjasz się nie narodzi, Bóg może swój plan przeprowadzić. Zamiast więc skupiać się na tym, co nie istotne i wymyślać nieistniejące przeszkody, może lepiej uznać, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych i zobaczyć samemu, że ten Jezus wypełnia swą postacią wszystkie proroctwa i jest rzeczywiście długo oczekiwanym Mesjaszem, synem Dawida i synem Bożym.

A dla nas jest to nauka, że czasem nie wszystko wygląda tak, jak my sobie to po ludzku wyobrażamy. I także taka, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. Niezależnie jak bardzo Bogu przeszkadzamy, On swój plan przeprowadzi do końca. Albo raczej już przeprowadził, bo z Jego perspektywy wszystko się stało w momencie stworzenia świata. Dla Boga bowiem nie ma „wczoraj” i „jutro”, On stworzył świat i widzi go tak, jak autor widzi swą książkę, zanim napisze pierwsze słowo.

A zatem… jak powtarzał Jan Paweł Wielki, nie lękajmy się. Żadne wydarzenia nie zaskakują Pana Boga. My możemy być przerażeni, ale On nigdy nie jest. Zaufajmy Mu zatem, tym bardziej, że znamy ostatni rozdział Boskiej Księgi Życia. Zwycięstwo już jest nasze. Jedyne, co możemy zrobić, to pomóc Mu, by walka nie przyniosła nam więcej strat, niż to jest konieczne.

No comments:

Post a Comment