Niedawno z pewnym zdumieniem zauważyłem, że w całej Biblii, w Starym i Nowym Testamencie ani raz nie występuje słowo „patriotyzm”. Nie występuje także żadna jego odmiana, jak „patriota”, „patriotyczny” i tym podobne. Nie znalazłem także, poza jednym wyjątkiem, listem do Filipian, słowa „ojczyzna”, gdzie jest mowa o Ojczyźnie Niebieskiej. Podobnie jest w Katechizmie Kościoła Katolickiego, który, zgodnie z tym, co nam we wstępie podaje sam Jan Paweł Wielki, jest „tekstem wzorcowym dla katechezy odnowionej u żywych źródeł wiary”. Dalej nasz papież napisał: „Katechizm Kościoła Katolickiego […] wykłada wiarę Kościoła i naukę katolicką, poświadczone przez Pismo święte, Tradycję apostolską i Urząd Nauczycielski Kościoła i w ich świetle rozumiane. Uznaję go za pewną normę nauczania wiary, jak również za pożyteczne i właściwe narzędzie służące komunii eklezjalnej.”
Mówiąc o „pewnej normie” papież mówi o normie dającej pewność, a nie o pewnej normie, jak mówimy np. o pewnej pani, która coś tam powiedziała. A więc Katechizm Kościoła Katolickiego daje nam jednoznaczne i prawdziwe kompendium nauczania Kościoła Katolickiego. I znowu, zdumiewająca rzecz, nie ma tam ani raz użytego słowa „Patriotyzm”. Słowo „ojczyzna” jest użyte kilkakrotnie, ale zwykle jako synonim Nieba, a nie naszej ziemskiej ojczyzny. A nawet, gdy dotyczy naszego państwa, to kontekst jest zawsze bardzo konkretny.
Na przykład paragraf 1676 mówi o religijności ludowej i o tym, że „Religijność ludowa w swej istocie jest zbiorem wartości odpowiadających w duchu mądrości chrześcijańskiej na podstawowe pytania egzystencjalne. Zdrowy katolicki zmysł ludu odznacza się zdolnością tworzenia syntezy egzystencjalnej. W ten sposób dochodzi do twórczego połączenia elementu Boskiego i ludzkiego, Chrystusa i Maryi, ducha i ciała, wspólnoty i instytucji, osoby i społeczności, wiary i ojczyzny, rozumu i uczucia.”
Paragrafy 2199 i 2212 mówią o czwartym przykazaniu i o nakazie okazywania szacunku Ojczyźnie tak, jak powinniśmy szanować rodziców, a także nauczycieli, pracodawców, przełożonych, a także prawowitej władzy. Poprzez to, że mamy wspólną Ojczyznę, jesteśmy rodziną, a zatem należy traktować współrodaków jak braci i kuzynów, nie jak obcych ludzi.
Paragrafy 2239 i 2310 mówią o tym, że władza ma prawo nakładać na obywateli pewne obowiązki, np. w dziedzinie spraw związanych z obroną kraju, a obywatele mają wynikający z miłości Ojczyzny obowiązek służenia jej i obowiązek podporządkowania się prawowitej władzy.
To tylko tyle. Każdy inny przypadek użycia słowa „ojczyzna” w KKK, a jest ich tam jeszcze osiem, dotyczy naszej Ojczyzny Niebieskiej.
Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że mam pewien problem z „Kościołem Patriotycznym”. Chodzi mi o coś, co można by nazwać „patriotyzmem chrześcijańskim”, czy „chrześcijaństwem patriotycznym”, lansowanym przez pewne partie polityczne, czy też przez pewną katolicką rozgłośnię radiową. I nie chodzi mi tu nawet o jakąś ścisłą definicję tego zjawiska, ale o pewne podejście do wiary. Myślę, że większość czytających te słowa doskonale rozumie, co mam na myśli.
Muszę dość ostrożnie dobierać słowa pisząc ten tekst, bo nie raz się spotkałem z zarzutem zdrady mojej ojczyzny. Wyjechałem z Polski w 1981 roku, na dwa miesiące przed stanem wojennym i do dziś nie powróciłem. Poza, rzecz jasna, sporadycznymi odwiedzinami. Siedzę sobie w Ameryce jak u Pana Boga za piecem, wygrzewam swoje stare kości pod gorącym słońcem Miami (bo akurat stąd dziś piszę te słowa) i dlatego, według niektórych moich czytelników, nie mam żadnego moralnego prawa pisać o prawdziwym patriotyzmie. Według nich prawdziwi patrioci zostali w Polsce. Cóż. Może w tych słowach jest ziarnko prawdy, ale też historia nas uczy, że akurat większość największych polskich patriotów przebywała w jakimś okresie swego życia na emigracji. Natomiast, przypuszczam, większość zdrajców ojczyzny nigdy z niej nie wyjeżdżała. Nie znaczy to co prawda, że każdy emigrant jest patriotą, ale pokazuje jasno, że ten ich argument nie ma zbyt wielkiej wagi. Prawdziwy patriotyzm to jest coś co się ma sercu, nie coś, co się ma wpisane w rubryce „Miejsce zamieszkania” w dowodzie, czy paszporcie. Ale dość tej dygresji, bo nie o tym chciałem pisać.
Ja na swym blogu staram się przybliżyć chrześcijaństwo, jakiego nauczał Pan Jezus. Chrześcijaństwo, jakiego uczy nas Biblia. Podstawowa ewangelizacja. Nawrót do korzeni. Także tych starotestamentowych, bo bez zrozumienia czasu i miejsca, w których nasz Zbawiciel pojawił się na Ziemi, nie możemy zrozumieć czym naprawdę jest chrześcijaństwo. A pojawił się On w bardzo trudnym dla Jego ojczyzny okresie. Była ona okupowana przez mocarstwo bardzo negatywnie nastawione do prawdziwej religii. Żądali oddawania boskiej czci władcom, żądali czczenia innych bogów, gnębili Żydów podatkami, które potem były wykorzystywane także na szerzenie bałwochwalczych religii i na ofiary dla fałszywych bogów.
To wszystko było bardzo trudne do strawienia dla mieszkańców Palestyny w czasach Jezusa. Z zapowiedzi proroków wiedzieli, że zbliża się czas nadejścia mesjasza i wierzyli, że mesjasz wywalczy im polityczną wolność. Pamięć powstania Machabejskiego była jeszcze żywa, z innych źródeł historycznych wiemy, że mniejsze „ruchawki” i bunty pod wodzą różnych samozwańczych mesjaszów były niemal rzeczą codzienną. Niektórzy historycy uważają, że także Barabasz był jednym z takich lokalnych powstańców.
W takich czasach pojawia się długo oczekiwany mesjasz. Jednak zamiast mesjasza, zjawia się Mesjasz. Przez duże „M”. Prawdziwy Bóg. I co? I powoduje prawdziwe rozczarowanie wśród swych rodaków, którzy od setek lat oczekiwali na Jego przyjście. Zamiast bowiem poprowadzić ich do walki, rozpędzić przeklętych Rzymian i odrestaurować Królestwo Dawidowe, On jak jakiś baran daje się wyszydzić, wyśmiać, ubiczować i przybić do krzyża. Też mi Mesjasz. Nie na kogoś takiego od wieków oczekiwali udręczeni Żydzi.
A jednak… a jednak to On był prawdziwym Synem Bożym. I to On przyniósł Żydom to, czego naprawdę potrzebowali. Prawdziwe Królestwo Dawidowe. Zburzenie Świątyni w roku 70 było dla nich końcem świata, to prawda. Ale nie był to koniec prowadzący donikąd, czarna rozpacz i beznadziejny żal, ale było to narodzenie się czegoś nowego, lepszego. Świątynia istnieje i jest nią Kościół; Ciało Jezusa i Jego Oblubienica. Jezus nie żartował, gdy powiedział: «Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo». On, zmartwychwstając, odbudował prawdziwą Świątynię. Tamta już nie tylko nie była potrzebna, ale stała się przeszkodą. Dlatego zanim minęło pokolenie Żydów współczesnych Jezusowi, musiała ulec zburzeniu. Jak zresztą On sam to zapowiedział.
Człowiek, który rozumie nauczanie Jezusa i rozumie, czym jest prawdziwa Ojczyzna, czym jest Królestwo Boże, na pewno będzie patriotą w swej ojczyźnie. Na pewno bowiem będzie przestrzegał przykazań, a miłość do ojczyzny wynika z przykazania o miłości do ojca i matki. Nikt z nas nie jest samotną wyspą. Mamy rodziny i społeczności, mniejsze i większe. Kochamy naszych rodziców, identyfikujemy się z naszym rodzinnym „klanem”, uważamy się za krakusów, górali, Kaszubów, Ślązaków, czy mazurów, w zależności od tego, gdzie nam przyszło się urodzić i wychować i jesteśmy wszyscy Polakami. Nic w tym nie ma złego, wręcz przeciwnie. Jest to dobre i potrzebne. Ale jest to coś, co wynika z zewnętrznej sytuacji. Coś, co nam niejako narzucił los.
Chrześcijaństwo, choć często także wynika zaledwie z zewnętrznych losów, z faktu, że się urodziliśmy w katolickiej rodzinie, w katolickim kraju, musi być czymś więcej. Musi być świadomą decyzją. Z wszystkimi tej decyzji konsekwencjami. Także z patriotyzmem, tym prawdziwym patriotyzmem, wynikającym z konieczności miłości bliźniego. Inaczej nasza wiara, nasze chrześcijaństwo, nasz katolicyzm nie jest nic wart. Dlatego musimy dotrzeć do źródła. Do tego źródła, o jakim pisze JP Wielki we wstępie do Katechizmu. Do żywego źródła wiary. Do Biblii, do nauczania Jezusa, do Kazania na Górze z rozdziałów 5-7 Ewangelii Mateusza, do nauczania Kościoła. I jak poznamy i zastosujemy w swym życiu to, czego On, Jezus, naucza, a zwłaszcza gdy Go pokochamy całym naszym sercem, to nie musimy się wcale martwić o nic więcej.
Tymczasem ja odnoszę wrażenie, że niektóre osoby starają się wszystko zacząć od przeciwnej strony. Ludziom, którzy zakończyli edukację religijną na przygotowaniu do Pierwszej Komunii, czy też do Bierzmowania, ludziom, którzy i tak niewiele z tego już pamiętają, niektórzy starają się wmówić, że problemem są pewne ugrupowania polityczne i że gdy tylko poprą jakąś konkretną partię polityczną, wszystko się odmieni. Niektórzy księża prowadzą „rekolekcje patriotyczne”, gdzie jest więcej polityki niż Biblii i które „produkują” wojowniczo nastawionych pseudo-chrześcijan, niewiele rozumiejących z chrześcijaństwa, ale gotowych na kolejną krucjatę i przelewanie krwi za taką, czy inną opcję polityczną. Ludzie „religijnie” słuchający pewnego „katolickiego głosu w każdym domu” są gotowi osądzić i posłać do piekła każdego, kto ośmiela się mieć inne od nich poglądy polityczne.
Oczywiście powyższe uwagi są pewnymi uogólnieniami. Nie chcę, by mi zaraz ktoś zwracał uwagę, że on słucha Radia Maryja i wcale nie ma podobnych im politycznych poglądów. Niewątpliwie tacy są. Jest też zapewne faktem, że RM uczy wielu dobrych rzeczy o Biblii, uczy wiele o naszej wierze. Nie słucham często tej rozgłośni, nie mogę przedstawić tu jakiejś pełnej analizy, czy kompletnego profilu. Być może jest to po prostu mój pech, że gdy już ich czasem włączę, trafiam na audycje polityczne. Jak wspomniałem wyżej, użyłem ich tylko jako przykładu dla zilustrowania pewnego podejścia do wiary.
Dla mnie takim najzdrowszym i najbardziej prawidłowym podejściem było to, jakie miał błogosławiony Josemaria Escriva. Cytowałem już jego słowa na moim blogu, ale warto je tu jeszcze raz powtórzyć. Cytaty podaję za książką Vittorio Messoriego „Śledztwo w sprawie Opus Dei”:
„Prałat Escriva mówił i podkreślał, że w swojej istocie "Opus Dei nie jest związane z żadną osobą, grupą, systemem rządów, z żadną ideologią". W instrukcji dla kierownictwa Założyciel przestrzega członków Dzieła, aby nie mówili o polityce i umieli udowodnić, że w Opus Dei "jest miejsce dla wszystkich poglądów szanujących prawa Kościoła". Dodaje również, że "Najlepszą gwarancją unikania przez kierownictwo kwestii dyskusyjnych jest świadomość, iż członkowie Dzieła są wolni, w związku z tym, jeżeli kierownictwo próbowałoby narzucić im jakiś konkretny pogląd w sprawach doczesnych, natychmiast słusznie zbuntowaliby się, a mnie przypadłby smutny obowiązek pochwalenia tych, którzy odmówili posłuszeństwa i odwołania ze świętym oburzeniem kierownictwa, które nadużyło swoich kompetencji"“
„Jeżeli Opus Dei zajęłoby się polityką, nawet na jedną sekundę, ja, w chwili popełnienia tego błędu, odszedłbym. Dlatego nie należy przywiązywać żadnej wagi do pogłosek o naszym zaangażowaniu się w sprawy polityczne, gospodarcze lub jakiekolwiek doczesne.[…]Członkowie Opus Dei, mężczyźni i kobiety, mają jako obywatele pełną swobodę wyboru, szanowaną przez wszystkich, której logiczną konsekwencją jest również osobista odpowiedzialność. Nie jest możliwe, aby Opus Dei poświęciło się zadaniom niezwiązanym bezpośrednio z życiem duchowym i apostolstwem, to znaczy takim, które wiąże się w jakiś sposób z polityką państw. Opus Dei, zaangażowane w politykę, to zjawa, która nigdy nie istniała i nie będzie mogła nigdy zaistnieć. Gdyby zaszła jednak taka niemożliwa ewentualność, Opus Dei rozwiązałoby się natychmiast”
Dlatego te słowa wydają mi się tak ważne, bo odpowiednio ustawiają naszą hierarchię ważności. Gdy naprawdę poznamy Boga, gdy poznamy Jego jedynego syna, Jezusa, gdy poznamy czego naucza Kościół, gdy to przyjmiemy całym sercem i zastosujemy w praktyce, to nikt nam nie musi mówić ani o patriotyzmie, ani o polityce. Sami doskonale będziemy wiedzieć jak i na kogo głosować. Sami też będziemy rozumieć czym prawdziwy patriotyzm jest i gdzie jest nasza prawdziwa Ojczyzna. Ale gdy zaczynamy od drugiej strony, to nie tylko możemy łatwo pomylić patriotyzm z nacjonalizmem, ale też takie podejście powoduje niesamowitą polaryzację i bunt tych, którzy akurat mają inne poglądy polityczne. Gdy chrześcijaństwo zaczyna się kojarzyć z konkretną opcją polityczną, z konkretną partią, to jest pewne, że i wiara na tym musi ucierpieć. To tylko kwestia czasu.
A przecież gdyby nastąpiło prawdziwe nawrócenie serc wszystkich Polaków, to cała dyskusja na temat pogodzenia poglądów politycznych w wiarą stała by się bezprzedmiotowa. Gdyby każdy poseł, senator, minister, członek rady miejskiej, nauczyciel, czy inny obywatel był znającym wiarę i praktykującym ją obywatelem, to jakie znaczenie miałoby, jaka partia jest u władzy? Dyskusje toczono by nad wysokością stóp procentowych, czy podatków, nad zgodą na zamieszczanie Tarczy, lub nie, ale w sprawach ważnych, jak rodzina, czy ochrona życia, wszyscy mówiliby jednym głosem. Bo my się możemy różnić w poglądach na temat najlepszych sposobów wyjścia z kryzysu. Nic nie ma złego w różnicach poglądów na takie sprawy. Ale w sprawach ważnych, w sprawach dotyczących życia, moralności, zbawienia, powinniśmy myśleć tak samo. I to nie dlatego, że nam to mówi jakaś partia polityczna, ale dlatego, że nam to mówi nasze serce.
Dlatego też wydaje mi się dużo ważniejsze to, co sam staram się tu rozbić. Praca od podstaw. Nowa ewangelizacja. Prawdziwe nawrócenie naszych serc. Gdy to nastąpi, a nie wątpię, że jest to możliwe, to naprawdę będziemy mogli zmienić świat. Nie tylko naszą ojczyznę, ale i Unię Europejską i Amerykę i resztę świata. Wiara jest zaraźliwa, ale by taka była musi być autentyczna. Prawdziwa. Jak wiara pierwszych chrześcijan. Wiara tak głęboka, by każdy był gotów oddać za nią nawet swoje życie. Gdy to się stanie, powtórzy się to, co się zdarzyło 2000 lat temu. Garstka „nawiedzonych rybaków” odmieniła świat, tylko dlatego, że oni wierzyli naprawdę. A prawdziwa wiara potrafi zmienić nie tylko świat, ale nawet sytuację polityczną w mojej ojczyźnie. I to zarówno tej „z urodzenia”, Polski, jak i tej, do której mnie rzucił los. Obie bowiem, wydaje się, bardzo tego potrzebują. W żadnej z nich jednak się to nie stanie, jeżeli będziemy usiłowali to osiągnąć głosząc zaledwie jakieś upolitycznione „patriotyczne rekolekcje”. Co gorsze, wtedy możemy osiągnąć skutek wręcz przeciwny od zamierzonego.
No comments:
Post a Comment