Gdy tylko mam możliwość, zawsze słucham tych audycji, ale wyjątkiem jest ta wtorkowa. Nie dlatego, że się nie zgadzam z poglądami pani Barbary, ale dlatego, że niewiele mi ona daje. W inne dni wiele się uczę, bo daleko mi do posiadania takiej wiedzy, jaką ma ojciec Mitch, czy Colin Donovan. Zapewne do końca życia jej nie posiądę. Ale we wtorki najczęściej są dyskusje na tematy aborcji, życia w czystości, eutanazji, homoseksualizmu itp. Trudno tu się dowiedzieć czegoś nowego. Zgadzam się z autorką programu, a telefony od osób o odmiennych poglądach tylko mnie irytują.
W poprzedni wtorek włączyłem jednak radio i okazało się, że zamiast zwykłej audycji jest wywiad z kimś. Nie pamiętam nazwiska tego człowieka, ale opowiadał takie ciekawe rzeczy, że postanowiłem się niektórymi z nich z Wami podzielić.
W 1979. roku studiował on na Uniwersytecie w Stanford, jednej z najznakomitszych prywatnych uczelni w Stanach, zlokalizowanej kilkadziesiąt kilometrów na południowy zachód od San Francisco. Na rok akademicki 1979-80 został wysłany do Chin, aby zbierać materiały do swej pracy doktorskiej. Zamieszkał w jakiejś odległej wiosce i przez rok obserwował jej mieszkańców.
Przypomnę tutaj, że Uniwersytet Stanford jest znany ze swych liberalnych poglądów. Początek lat 80. to był okres otwierania się na Chiny. Celem, który miał służyć wysłaniu tego studenta, było powstanie pracy doktorskiej gloryfikującej postępowe przemiany w komunistycznych Chinach. A sam student nie miał nic przeciw takiemu podejściu, sam był ateistą o lewicowych przekonaniach.
Trzydzieści, czy czterdzieści lat temu Chiny nie były jeszcze taką potęgą gospodarczą jak teraz. „Wielki skok” przewodniczącego Mao był niewypałem i spowodował głodową śmierć milionów ludzi. Liczba ludności zwiększała się mimo to gwałtownie, gospodarka kierująca się zasadami centralnego planowania kulała, a komitet centralny partii zamiast zająć się gospodarką postanowił wprowadzić politykę planowanej ilości dzieci.
Ilość narodzin była ustalana w Pekinie i dane te wysyłano na prowincję. Tam lokalny sekretarz partii pilnował, by nie przekraczano tych kwot. Kobiety niezamężne nie mogły w ogóle rodzić, a mężatki mogły mieć najwyżej jedno dziecko. Te fakty znamy wszyscy i ta polityka istnieje w Chinach do dzisiaj. Jednak nigdy nie słyszałem ani o tym, jak to w praktyce wprowadzano w życie, ani nie myślałem o skutkach demograficznych i społecznych takiej polityki. O tym opowiadał gość Barbary McGuigan.
Opowiadał, jak młode kobiety w ciąży były aresztowane i osadzane w więzieniach. Ponieważ ukrywały często swą ciąże, ze strachu przed prześladowaniami, najczęściej były już w siódmym miesiącu lub jeszcze później, zanim wydawało się, że są ciężarne. Po aresztowaniu zostawały zmuszane do aborcji. Polegała ona na wstrzyknięciu trucizny nienarodzonemu dziecku. Miało to spowodować jego śmierć i zacząć poród martwego już dziecka. Nie zawsze to się udawało i czasem dziecko przeżywało zastrzyk, a wtedy po zabiegu cesarskiego cięcia zabijano dziecko już po porodzie. Od czasu wprowadzenia tego bestialskiego prawa szacuje się, że zabito w Chinach około czterystu milionów dzieci.
Gdy gość wtorkowej audycji wrócił do Stanford, chciał właśnie o tym napisać swoją pracę doktorską. O łamaniu praw człowieka i o zmuszaniu kobiet do aborcji wbrew ich woli. Ale w Stanford jeszcze nie widzieli aborcji, której by nie lubili. Przekonanie o przeludnieniu świata było wtedy bardzo popularnym poglądem. Do tego rząd Chin, obawiając się negatywnej opinii, oskarżył tego młodego człowieka o szpiegostwo. Przypominam, że Chiny były wtedy bardzo zamkniętym państwem i opinie o tym, co się dzieje wewnątrz były bardzo ostrożnie modelowane i kontrolowane przez propagandę chińską. Uniwersytet przez pięć lat prowadził dochodzenie w sprawie swego studenta, blokując mu możliwość napisania pracy doktorskiej i podjęcia pracy nauczycielskiej na swym terenie.
On sam chciał wszystkim mówić o tym, czego był świadkiem, ale nikt go nie chciał słuchać. Legalizacja aborcji w Stanach odbyła się zaledwie kilka lat wcześniej i takie opinie mąciły tylko błogość zwolenników „praw kobiet”. Aż pewnego razu otrzymał on telefon od katolickiego księdza, zapraszający go na konferencję rodzącego się ruchu „Pro Life”. Zgodził się, choć nadal był ateistą. I nigdy wcześniej nie rozmawiał z żadnym księdzem. Nie chciał mówić o tym z religijnego punktu widzenia, ale ze zwykłego, ludzkiego. Każdy człowiek bowiem, niezależnie od swych poglądów religijnych, musi być oburzony takimi praktykami.
Od tego czasu minęło 25 lat. Od napisania encykliki „Humanum Vitae” 40. I teraz nagle okazuje się, że wystarczy się porozglądać, żeby zobaczyć skutki, jakie spowodowała aborcja, antykoncepcja i cala kultura śmierci.
Zacznijmy choćby od Chin. Po pierwsze jest to najszybciej starzejące się społeczeństwo na świecie. Nie trzeba było być Einsteinem, żeby to przewidzieć. Jak czworo dziadków, dwoje rodziców, ma tylko jednego potomka, to gdy osiągną oni wszyscy wiek emerytalny, zaczynają się poważne społeczne i ekonomiczne problemy. W Chinach zresztą nikt nie ukrywa, że to problem i że za dużo tych „nieproduktywnych starców”. Co gorsze, w społeczeństwie, które nie ma problemu z zabijaniem swych dzieci nikogo nie zdziwi, gdy komitet centralny partii postanowi, że tak samo można rozwiązać „problem nieproduktywnych członków społeczeństwa”. Obawiam się, że wymuszona eutanazja w Chinach to tylko kwestia czasu. Prawdopodobnie już jest po cichu stosowana.
Drugim poważnym problemem jest fakt, że sto milionów chłopców nie ma szans na znalezienie żony. Ponieważ uważa się tam chłopca za „lepsze dziecko” niż dziewczynkę, wiele rodzin decydowało się na aborcję, gdy spodziewali się córeczki. Teraz jest zachwiana równowaga płci. To powoduje kolejne problemy, bo nie tylko nadal obowiązuje prawo, ze małżeństwa mogą mieć tylko jedno dziecko, ale wiele mężczyzn nie może nawet mieć tyle, bo nie ma kandydatek na żony. Są próby rozwiązania tego problemu, przez sprowadzanie dziewcząt z Korei i innych państw, ale jest ich niewiele i bardzo często zamiast na ślubnym kobiercu lądują one w domach rozpusty. Zazwyczaj wcale nie dobrowolnie. W końcu te miliony mężczyzn bez szans na małżeństwo niesamowicie zwiększają popyt na tego typu usługi.
Co smutniejsze, okazało się, że same przyczyny wprowadzenia tej drastycznej polityki już dawno zniknęły. Gospodarka Chin rozwija się niesamowicie dynamicznie, a rolnicze produkty Państwa Środka można znaleźć na stołach całego świata. Gdyby te 400 milionów dzieci się urodziło, na pewno nie cierpiałoby głodu. A to, że Chińczyków jest miliard, czy półtora, to także nie powinno być problemem. To ciągle jest kraj miejscami wręcz wyludniony. Miliard ludzi ustawionych ramię w ramię zmieściłby się w granicach administracyjnych Krakowa.
Zdumiewającym faktem jest, że gdyby każdemu mieszkańcowi Ziemi dać 110 m kwadratowych powierzchni, tyle, ile miał typowy domek jednorodzinny w Polsce, to cała ludność świata zmieściłaby się w „mieście” wielkości Teksasu. Gęstość zaludnieni a tego miasta byłaby gdzieś między Bronxem a San Francisco. A Teksas, choć to wielki stan, to przecież nie jest to cały świat. Jest zaledwie dwa razy większy od Polski. Z czego wynika inny prosty fakt: Gdyby każdemu człowiekowi na świecie dać 50 metrów kwadratowych, powierzchnia typowego polskiego M3, to wszyscy mieszkańcy planety Ziemi zmieściliby się w Nadwiślańskim Kraju. Nie dajmy się więc zwariować i nie ulegajmy bezmyślnie panicznym wołaniom zwolenników aborcji.
Inne kraje także borykają się z poważnymi demograficznymi problemami. Japończycy zaczęli już „eksportować” swoich emerytów. Ponieważ Japonia także ma wielu starszych ludzi, wymagających opieki, a nie ma wystarczającej ilości ludzi do jej sprawowania, wysyłają ich do Filipin, gdzie ciągle rodzą się dzieci. Ale Filipiny to jedyne katolickie państwo w Azji, i to katolickie nie tylko z nazwy, ale także w praktyce.
W Europie zachodniej co mamy, każdy widzi. Turcy w Niemczech, mieszkańcy północnej Afryki we Francji, imigranci z Ameryki Łacińskiej w Hiszpanii, arabowie we Włoszech i Anglii, itd., itp. Ilość meczetów przewyższyła już ilość kościołów w wielu europejskich metropoliach. I w przeciwieństwie do kościołów, nie świecą pustkami. A gdy nawet ktoś jest w kościołach, to często ma albo ciemną skórę, albo słowiańskie rysy. Zachodni Europejczycy zapomnieli o Bogu. I wymierają w tym zapomnieniu.
Powiecie, że przesadzam? Włosi już osiągnęli statystycznie jedno dziecko na małżeństwo. Pomyślcie wiec sami. Co pokolenie, to ilość ludzi się zmniejsza o połowę. Gdy wymierają starsze pokolenia, liczba członków danego narodu zaczyna gwałtownie spadać. To prosty rachunek. Gdy się cos nie zmieni, za 150-200 lat nie będzie Włochów. A przecież inne kraje, jak Niemcy, Hiszpanie, Anglicy, nie mają dużo lepszych perspektyw. Sytuację pogarsza dodatkowo fakt, że ludzie zawierają małżeństwa później i dłużej odwlekają decyzję o dziecku, a to jeszcze dodatkowo przyspiesza cały ten proces.
Czy te kraje się wyludnią? Nie sądzę. Zostaną zaludnione imigrantami, z Azji, z Afryki, z Ameryki Łacińskiej. Może ze wschodniej Europy, ale tu nie jest wiele lepiej z tą demografią. Polaków już jest dwa miliony mniej, niż przed laty.
Najniższy przyrost naturalny mają jednak Żydzi. Tu statystycznie nie ma nawet jednego dziecka na rodzinę. Tyle słyszymy o terrorystach zabijających Izraelitów. Ale w ostatnich latach średnio terroryści zabijali 50 osób rocznie. Izraelskie matki zabijały rocznie po 45 tysięcy swoich dzieci. Tam nie trzeba wojen. Wystarczy, że Arabowie zaczekają sto, czy dwieście lat. Opustoszale żydowskie miasta będą stały otworem i czekały na ich wprowadzenie się.
Im więcej o tym myślę, tym bardziej rozumiem, jakim geniuszem był papież Paweł VI. On to wszystko przewidział w swej encyklice. Z tego, co wiem, także biskup Karol Wojtyła miał wpływ na tę encyklikę. Ale największy wpływ zapewne miał Duch Święty. Czas już pokazał, że była to prorocza nauka. Czas zacząć mówić o tym głośno i czas chyba robić wszystko, co w naszej mocy, aby przywrócić modę na rodziny wielodzietne. To naprawdę patriotyczny obowiązek Polek i Polaków. To obowiązek wszystkich chrześcijan na całym świecie, wszystkich ludzi. Trochę smutne bowiem, że muzułmanie, mający tylko bardzo zniekształcony obraz Boga i bardzo przewrotną naukę, akurat tę część, mówiącą o tym, że każde dziecko jest błogosławieństwem, nie tylko zrozumieli, ale stosują ją w praktyce. Chrześcijanie natomiast, katolicy, którzy mają nieomylną naukę, pełnię Objawienia, mniej lub bardziej świadomie okazują się rebeliantami i odrzucają ten dar, jakim zawsze jest każde dziecko. Ale nikomu nie zrobią na złość, najwyżej sobie. I zadumają się nasi praprawnukowie nad naszą głupotą, gdy będą „ostatnimi Mohikaninami” w świecie bez Boga, bez chrześcijaństwa i bez białych ludzi.
Czy musi się tak stać? Nie musi i wierzę, że się tak nie stanie. Wierzę, że Bóg ciągle kontroluje sytuację. Wierzę, że Apokalipsa nie kłamie i że ostateczne zwycięstwo będzie nasze. Widzę już pierwsze odznaki odwilży. Wierzę, że gdy Jan Paweł Wielki powtarzał „Nie bójcie się”, to coś wiedział i coś widział, czego my może jeszcze nie dostrzegamy. Ale Bóg nie ma rąk, nie ma ust, nie ma portfela. To my musimy być Jego rękami. To my musimy wspomagać te rodziny, które myślą o kolejnym dziecku i te, zwłaszcza te, które mają ich wiele. To nasi bohaterowie. Te dzieci będą płaciły nasze emerytury. Te dzieci spowodują, że i za następne tysiąc lat nad Wisłą będą mieszkali ludzie o niebieskich oczach i włosach koloru lnu. Że będzie tu powiewała biało-czerwona flaga. To musi być nasz powszechny obowiązek. Obowiązek Polaka i chrześcijanina.
Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie.(Psalm 127)
Daremnym jest dla was wstawać przed świtem, wysiadywać do późna - dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko; tyle daje On i we śnie tym, których miłuje.
Oto synowie są darem Pana, a owoc łona nagrodą.
Jak strzały w ręku wojownika, tak synowie za młodu zrodzeni.
Szczęśliwy mąż, który napełnił nimi swój kołczan. Nie zawstydzi się, gdy będzie rozprawiał z nieprzyjaciółmi w bramie.
No comments:
Post a Comment