Zawsze myślałem, że mówię poprawnie po polsku. To znaczy takim „literackim językiem”. Jak pan redaktor z polskiego radia. Tymczasem niedawno trafiłem na ciekawy temat na forum mojej byłej szkoły, VIII LO w Krakowie, dotyczący krakowskiej gwary, i okazało się, że wcale tak z moją polszczyzną nie jest dobrze, jak mi się wydawało.
Okazuje się bowiem, że ja po wykąpaniu się w łazience wyłożonej flizami, ubieram buty i kurtkę, idę na pole, żeby pójść na nogach, bo auto w warsztacie, załatwić parę spraw. Ubiorę też krawatkę i wezmę parasolkę. Po drodze kupie se bajgla, popatrzę na fiakry i zjem sznycla w barze. W drodze powrotnej kupię wekę i wypiję krachlę prosto z flaszki. Odbiorę też ubranie od krawca i kupię cwibak, placek z borówkami, serowiec i andruty na piszingera dla mamy. Kupię też jarzynę na kleparzu podleję szlaufem grządki. W domu ubiorę pantofle, i powieszę bańki na choince. Odbiorę też od sąsiada hebel i druszlak. Pooglądam też stare zdjęcia, jak w chałacie chodziłem do szkoły i robiłem figle tercjanowi. Później sprawdzę, czy szabaśnik jest wyłączony, bo piekłem kajzerki, usmażę chrust, dam cumla dziecku, zgaszę lampkę stojącą na nakastliku, odsunę kapę z łóżka i pójdę spać, żeby po ciemku nie wpaść na jakieś szpeje. Oglądnę tylko jeszcze jakiś film.
Tymczasem ktoś, na drugim końcu Polski po kąpieli w łazience wyłożonej glazurą, założy buty i kurtkę, wyjdzie na dwór, żeby pójść piechotą, bo samochód w warsztacie, załatwić parę spraw. Założy też krawat i weźmie parasol. Po drodze kupi sobie obwarzanka, popatrzy na dorożki i zje kotleta mielonego w barze. W drodze powrotnej kupi bułkę paryską i wypije oranżadę prosto z butelki. Odbierze też garnitur od krawca i kupi keks, ciasto z jagodami, sernik i wafle na torcik czekoladowy dla mamy. Kupi też włoszczyznę na targu i podleje wężem grządki. W domu założy papucie i powiesi bombki na choince. Odbierze też od sąsiada strug i cedzak. Poogląda też stare zdjęcia, jak w fartuchu chodził do szkoły i robił figle woźnemu. Później sprawdzi, czy piekarnik jest wyłączony, bo piekł bułki, usmaży faworki i i da smoczka dziecku, zgasi lampkę stojącą na nocnym stoliku, odsunie narzutę na łóżko i pójdzie spać, żeby po zmroku nie wpaść na jakieś rzeczy. Obejrzy jeszcze tylko jakiś film.
A to tylko przykłady powszechnego używania innych słów, dochodzi do tego jeszcze specyficzny akcent i odpowiednie przekręcanie. Jak np. „zimioki” zamiast „ziemniaki”. Polecam monolog Maćka Stuhra o tym, czym się różni mężczyzna od kobiety… gdy rozmawiają przez komórkę. Fragment o kobiecie może niezbyt oryginalny, na festiwalu w Opolu w 2003. Marcin Daniec w monologu pt. „Taką konstrukcją jest kobita” miał podobne spostrzeżenia (to tekst o mistrzostwach świata w pilce w Korei, jakby znowu stal się aktualny. Niestety.) I jasne, że nie wszystkie z tych powiedzonek są tylko krakowskie, niektóre są znane i na Śląsku i w Kieleckim i w innych regionach. Ale niektóre z nich są tak krakowskie, jak Lajkonik i Sukiennice. Na przykład to „wychodzenie na pole”, „ubieranie płaszcza”, zamiast zakładania go, czy „chodzenie na nogach”, zamiast na piechotę.
A co ma to wszystko wspólnego z apologetyką, ewangelizacją i głoszeniem Ewangelii? Absolutnie nic! Ale rodzinka jest na wakacjach w Krakowie, więc dzwonię tam po trzy razy dziennie i dopadła mnie nostalgia. Bo można Krakusa wyrwać z Krakowa, ale nie da się Krakowa wydrzeć z serca Krakusa. Posłucham sobie chyba jeszcze raz monologu Stuhra. To tak, jakbym w mieszkaniu u mamy otworzył okno na pole i słuchał sąsiada, który siedzi przy piwku na ławeczce, pod płaczącą wierzbą i gada przez komórkę.
Monolog Stuhra jest na TEJ STRONIE, a mp3 z monologiem Dańca jest TUTAJ. Można od razu posłuchać, albo ściągnąć, klikając prawym klikaczem, ale to dość duży plik, 50 MB. Polecam oba, bo naprawdę śmieszne.
No comments:
Post a Comment