Wednesday, May 25, 2005
Corpus Christi
W najbliższy czwartek będziemy obchodzić Święto Bożego Ciała. Jest to uroczystość, która powinna nam przypomnieć czym jest Eucharystia i w co my tak naprawdę powinniśmy wierzyć.
W Polsce chyba nie jest jeszcze tak źle z wiarą w prawdziwą obecność Jezusa w Eucharystii, choć nie jestem do końca przekonany, czy rzeczywiście wszyscy w to wierzą. Wiemy jednak, że poza katolikami i kościołami ortodoksyjnymi nikt inny nie wierzy dokładnie tak samo w realia Eucharystii.
Jest to zresztą zrozumiałe, gdyż w momencie uwierzenia nic by ich nie mogło powstrzymać od połączenia się z nami w jednym Kościele. Łączy nas przecież miłość do Pana Jezusa, więc gdyby odkryli tę prawdę , że On rzeczywiście jest cały, Ciało i Krew, Dusza i Bóstwo, obecny w sakramencie Eucharystii, że On osobiście przychodzi do naszego serca podczas każdej mszy świętej, niewątpliwie staliby się natychmiast członkami Kościoła.
Ale jak to jest naprawdę z naszą wiarą? Bo przecież „wierzyć” nie oznacza tylko akceptacji intelektualnej. Ta też jest ważna i do tego jeszcze wrócę, ale najpierw chciałem zwrócić uwagę na inny trochę aspekt wiary.
Prawdziwa wiara objawia się w czynach. Pan Jezus sam powiedział: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. (Mt7,21) Święty Jakub także o tym mówi: Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków. (Jk 2,26)
Wyobraźmy sobie taką sytuację: Ja mówię dzieciom: „Posprzątajcie w swoich pokojach, zróbcie zadania, umyjcie się i idźcie spać” , a one do mnie: „Tatusiu kochany, wierzymy Ci, że nam tak powiedziałeś. I kochamy Cię bardzo”. Po czym dalej oglądają telewizję nic nie robiąc z tych rzeczy, o które je prosiłem. Czy ich postępowanie wskazywałoby na to, że rzeczywiście mnie kochają? Czy ja byłbym w takiej sytuacji usatysfakcjonowany ich postępowaniem? Oczywiście, że nie. Chcąc okazać mi miłość i szacunek powinny one od razu zrobić to, o co prosiłem. Inaczej mógłbym mieć pewne wątpliwości w stosunku do ich prawdziwych odczuć do mojej osoby.
Gdy zmarł nasz papież, Jan Paweł II, cały świat pokazał, jak bardzo go kochał. Miliony ludzi z Polski przyjechały do Rzymu, nie zważając na koszty i na fakt, że wiedzieli, że trudno będzie dotrzeć nawet w okolice placu Świętego Piotra. Ale prawdziwa miłość nie zważa na takie drobiazgi. Po prostu czujemy wewnętrzną potrzebę, że musimy coś zrobić.
Wróćmy jednak do Eucharystii. Do prawdziwej obecności Jezusa w tym Sakramencie. I odpowiedzmy sobie szczerze na takie pytanie: Kiedy ostatnio spędziliśmy czas na adoracji Najświętszego sakramentu? Jeżeli naprawdę wierzymy, jeżeli Jezus jest obecny w każdym kościele, czeka na nas w tabernakulum, kiedy ostatni raz przyszliśmy do Niego tak, po prostu, żeby pogadać?
W Krakowie w kilku co najmniej kościołach jest eksponowany Najświętszy Sakrament przez cały dzień. W kościele Mariackim na Rynku i u Jezuitów na Kopernika i pewnie w jeszcze innych. Ile razy jestem w Krakowie, przechodzę koło tych kościołów niemal każdego dnia i zawsze staram się wejść tam na chwilkę, odmówić część różańca, porozmawiać z Panem. Zawsze też jest tam kilkanaście osób. Ale trudno mówić o tłumach.
Gdy papież odwiedzał Polskę, gdy przyjeżdża jakaś gwiazda filmowa, czy zespół muzyczny, setki tysięcy ludzi pragnie zobaczyć swych idoli, bohaterów. Pewnie nie ma w tym nic złego. Gdy kogoś kochamy, gdy kogoś idealizujemy, gdy ktoś jest naszym bohaterem, pragniemy być blisko, pragniemy mu dać odczuć, jak bardzo go kochamy.
Ale w takim razie dlaczego w tych kapliczkach, gdzie Pan Jezus na nas czeka, jest tylko kilka moherowych beretów? Parę młodych ludzi też zawsze się modli, muszę być uczciwy. Największy problem z prawdziwą wiarą ma chyba moje pokolenie. Ci ani młodzi, ani starzy. Ci zagonieni za karierą, wiążący koniec z końcem, nie mający czasu na „marnowanie” go na modlitwę.
Cóż, gdyby tylko wiedzieli… Gdyby pamiętali te słowa Jezusa: Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. (Mt 6,24)
I nie mówię tu o jakimś buncie, o świadomym odrzuceniu Boga dla dóbr tego świata. Ale gdy nie mamy czasu na poświęcenie go na rozmowę z Jezusem, na odwiedzenie Go w Najświętszym Sakramencie, to nasze działanie samo za nas mówi.
Odmówienie jednej części różańca to około 20 minut. Pół godziny, gdy chcemy to zrobić naprawdę w skupieniu i nie spiesząc się. To tyle, ile trwa jedna telenowela, czy wiadomości w telewizji. Jedna dziesiątka to pięć minut. A przecież wiele osób twierdzi, że i na to nie ma czasu. Hmmm. Papież miał czas na odmawianie różańca. I liturgii godzin. I na spotkania z ludźmi. I na pisanie. I na mszę. I na adorację. Jak on to robił? Może słyszał o tym, że najpierw trzeba „duże kamienie”? A może po prostu nie oglądał telewizji?
Skąd jednak wzięła się ta nasza wiara, że Jezus jest obecny w Eucharystii? Uczy nas tego Kościół i On sam nas tego nauczył.
W szóstym rozdziale Ewangelii Świętego Jana najpierw czytamy o cudownym rozmnożeniu chleba. Jan nie zapomina też ustawić swego opowiadania w kontekście paschalnym. Zaznacza on: A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. (J 6,4) Dalej jest znane nam wszystkim opowiadanie o tym, jak Jezus nakarmił tysiące ludzi. Zdobył On w ten sposób wielu zwolenników. Gdyby to były czasy pisania sprawozdań, miałby się czym pochwalić.
Sprawozdań nie pisano wtedy, ale każdy nauczyciel pragnął mieć swoich wyznawców. Prestiż takiego, który miał ich wielu był na pewno większy, niż takiego, który nie miał żadnych naśladowców i uczni. Ale Jezusowi nie chodziło o poklask, o zdobywanie wyznawców „kiełbasą wyborczą”. Jemu chodziło o Prawdę. O to, żebyśmy my tę Prawdę poznali, nawet, jakby była ona trudna do przyjęcia.
W dalszej części rozdziału szóstego Jan przekazuje nam słowa Jezusa o tym, że musimy spożywać Jego ciało: Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata.(J 6,51).
Oczywiście niektórzy interpretują te słowa symbolicznie. Co dziwniejsze, zwłaszcza ci tak robią, którzy zarzucają katolikom, że oni nie wierzą w dosłowny przekaz Biblii. Mówię tu o niektórych zborach baptystów czy innych fundamentalistów, wierzących przykładowo, że świat rzeczywiście powstał w sześć dni. Ale Jan nie pozostawia nam żadnego marginesu do takiej interpretacji. Przez kilka następnych wersetów wyraźnie pokazuje, że nie były to slowa symboliczne.
Jezus nie raz używał symboli. Mówiąc o sobie jako o bramie, czy drodze, mówił symbolicznie. Ale tu nie zaistniała taka sytuacja i wszyscy z tego zdawali sobie sprawę. Żydów zaszokowały Jego słowa. Sprzeczali się więc między sobą Żydzi mówiąc: Jak On może nam dać /swoje/ ciało do spożycia? (J 6,52). Jezus więc wyjaśnia: Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. (J6,53-56).
Musimy tu pamiętać, że poza wszystkimi innymi aspektami spożywania współplemieńców dodatkowym czynnikiem był fakt, że prawo Mojżeszowe zabraniało, pod karą wykluczenia z Synagogi, spożywania krwi. Słowa Jezusa były więc szokujące z wielu powodów. Niemniej jednak nie da się nie zauważyć, że mówił On serio. Nawet to „zaprawdę, zaprawdę…” w oryginale “amen, amen”, słowa zaprzysiężenia. Jezus powiedział: „Przysięgam, że mówię prawdę. Musicie spożywać moje Ciało I pić moją Krew, aby osiągnąć życie wieczne”.
Jezus stracił niemal wszystkich swych wyznawców w tym dniu. Syte tłumy przeraziły się tego, co ten dziwny Nauczyciel mówił. Sam Piotr, na pytanie, czy i on odejdzie, odpowiedział: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. (J 6, 68b). Niemalże jakby chciał powiedzieć: “Panie! Poszlibyśmy I my, ale nie mamy gdzie… “ Został, bo uwierzył, ale nie każdy nawet z apostołów uwierzył. Jan właśnie tutaj nam mówi po raz pierwszy o jednym z apostołów, który nie uwierzył:
Na to rzekł do nich Jezus: Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem. Mówił zaś o Judaszu, synu Szymona Iskarioty. Ten bowiem - jeden z Dwunastu - miał Go wydać. (J 6,70,71).
Znamienne, że właśnie w tym kontekście, kontekście nauki o Eucharystii, pierwszy raz Jezus mówi o zdradzie Judasza. I niejako pokazuje nam, że niewiara w Eucharystię jest działaniem szatańskim w naszym życiu.
Tu jeszcze ciekawostka, dla wszystkich tych zafascynowanych „znakiem bestii”, trzema szóstkami. Co prawda wyjaśnienie symbolu „666” z Apokalipsy jest raczej proste. Najprawdopodobniej chodzi tu o Nerona, gdyż to właśnie jego nazwisko odczytane numerycznie daje liczbę 666. (W wielu starożytnych językach nie było osobnych symboli dla cyfr, ale niektóre litery miały podwójne znaczenie: jako cyfra i liczba, do dziś przecież i my czasem tak zapisujemy lata). Niemniej jednak ciekawy jest fakt, że właśnie w Ewangelii Jana, który jest także autorem Apokalipsy, właśnie werset 66 w 6. rozdziale mówi o tych, którzy odeszli, nie wierząc w słowa Jezusa: Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. (J 6,66)
To tylko ciekawostka, numeracja wersetów nie pochodzi od Jana, jest znacznie późniejsza i prawdopodobnie jest to tylko przypadek. Choć z drugiej strony nie wiem, czy w Biblii cokolwiek się dzieje przypadkowo.
Uczniowie Jezusa nie wiedzieli jeszcze długo, w jaki sposób mają spożywać swego Pana. Zaufali mu i dopiero podczas ich ostatniej wspólnej wieczerzy paschalnej Jezus pokazał im, jak będzie możliwe przyjmowanie Go jako pokarmu:
A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje. Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. (Mt 26,26-28)
Święty Paweł pisząc do Koryntian uczy ich o tej rzeczywistości prawdziwej obecności Jezusa w Eucharystii i ostrzega:
Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie. Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło. (1 Kor 11,26-30)
Niech mi ktoś, kto uważa Eucharystię za symbol, powie: Jak symbol może powodować chorobę i śmierć? Nawet, jeżeli Paweł mówi tu o chorobie i śmierci duszy? Jak spożywanie symbolu może być niegodne? Być powodem wyroku na siebie?
W Polsce na szczęście mamy jeszcze tradycję godnego przyjmowania Jezusa. Nawet uważam, że wielu z nas powinno częściej przystępować do tego sakramentu. Jezus przecież, gdy dotykał chorych, cierpiących, a nawet martwych, przywracał im zdrowie i życie. Nikt z nas nie jest perfekcyjny i nikt z nas nie jest godny Go przyjąć, ale gdy Go przeprosimy, gdy szczerze powtórzymy za setnikiem te słowa: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie…” możemy i powinniśmy Go przyjąć.
W Stanach jest chyba gorzej. Naprawdę na palcach jednej ręki można policzyć osoby, które nie przystępują do tego sakramentu podczas mszy. A nasz kościół mieści chyba z tysiąc osób. I podejrzewam, że te osoby, które nie przystępują mogą nawet nie być katolikami. Często gdy kogoś odwiedza rodzina, czy znajomi, towarzyszą nam oni także do kościoła, ale gdy są protestantami, wstrzymują się od przyjęcia Eucharystii. Przynajmniej powinni.
Nie ma więc grzeszników w naszym kościele. A tymczasem spowiedź jest tylko przez godzinę w tygodniu i jakoś nie widać tłumów i długich kolejek. Odnoszę wrażenie, że widzę ciągle te same osoby przy konfesjonale. Cóż, jak już wspomniałem przed sekundą, nie ma grzeszników w naszym kościele. I jak już wspominałem nie raz w swych felietonach, wszystkich ludzi możemy podzielić na grzeszników, którzy myślą, że są świętymi i świętych, którzy myślą, że są grzesznikami. Pewnie dlatego Jan Paweł II spowiadał się co tydzień.
Jesteśmy w połowie Roku Eucharystycznego. Jest ważny powód, dla którego Jan Paweł II ogłosił ten rok. I jest jakaś niezwykła symbolika w tym fakcie, że właśnie ten rok stał się ostatnim w jego posłudze papieskiej.
Było tych lat wiele: Rok Maryi i Jezusa, Ducha Świętego, Boga Ojca, Trójcy Świętej, Różańca i teraz Eucharystii. Każdy z nich był ważny i miał na celu zwrócenie naszej uwagi na jakiś ważny aspekt naszej wiary. Ale to właśnie Eucharystia jest nazwana „źródłem i szczytem życia Kościoła”:
1324 Eucharystia jest "źródłem i zarazem szczytem całego życia chrześcijańskiego". Inne zaś sakramenty, tak jak wszystkie kościelne posługi i dzieła apostolstwa, wiążą się ze świętą Eucharystią i do niej zmierzają. W Najświętszej bowiem Eucharystii zawiera się całe duchowe dobro Kościoła, a mianowicie sam Chrystus, nasza Pascha".
1325 "Eucharystia oznacza i urzeczywistnia komunię życia z Bogiem i jedność Ludu Bożego, przez które Kościół jest sobą. Jest ona szczytem działania, przez które Bóg w Chrystusie uświęca świat, a równocześnie szczytem kultu, jaki ludzie w Duchu Świętym oddają Chrystusowi, a przez Niego Ojcu".
1326 W końcu, przez celebrację Eucharystii jednoczymy się już teraz z liturgią niebieską i uprzedzamy życie wieczne, gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkich.
1327 Eucharystia jest więc streszczeniem i podsumowaniem całej naszej wiary. "Nasz sposób myślenia zgadza się z Eucharystią, a Eucharystia ze swej strony potwierdza nasz sposób myślenia". (Katechizm Kościoła Katolickiego)
Nie „przegapmy” więc w tym roku tego święta. Zwłaszcza w tym roku, Roku Eucharystii. I jeżeli naprawdę wierzymy, a jako katolicy powinniśmy, bo nauka o prawdziwej obecności Jezusa jest dogmatem naszej wiary, odwiedźmy Go czasem w tabernakulum. Porozmawiajmy z Nim. On na nas czeka. I nie bójmy się przyjmować Go często do naszego serca podczas mszy. Oczywiście, nie wtedy, gdy grzech ciężki pozbawił nas Łaski. Ale nie każdy grzech jest śmiertelny, a grzechy lekkie, choć także są obrzydlistwem w oczach Pana, znikają, gdy żałujemy i przyjmujemy Go do naszego serca.
I na koniec jeszcze parę słów o przyjmowaniu Pana na rękę. W Polsce teraz jest, z tego, co wiem, mała kontrowersja. Podobno protestujący Warszawiacy mieli sarkastyczne transparenty z napisami: „Dziękujemy Ci Prymasie, że nie zabroniłeś nam przyjmować Jezusa na język i na kolanach”.
Ale ja tego w ogóle nie rozumiem. Jeżeli nie jestem godny przyjąć Pana na rękę, z czym się mogę zgodzić, to co niby powoduje, że jestem godny to uczynić bezpośrednio na język? Wydaje mi się, że tak samo tego nie jestem godny. W jednym i drugim przypadku jest to niezwykłe uniżenie się Boga, niezwykły dowód Jego miłości do mnie. Wiemy z historii, że dawniej właśnie na rękę przyjmowano Jezusa. W pierwszych wiekach dużo bardziej widoczny był aspekt „uczty”, posiłku Eucharystycznego. A przecież dorosłych ludzi nie trzeba karmić. Sami potrafią jeść. A to, czy jesteśmy godni, czy nie, przyjąć Pana wynika nie z tego, czy jest to na rękę, czy na język, ale z gotowości naszego serca.
Można przyjąć Pana na rękę jak na tron. Można tę sekundę, zanim się Go wsadzi do ust, adorować Go jeszcze. A z drugiej strony można bezmyślnie, odruchowo i bez żadnej weneracji otworzyć buzię i przyjąć Go w sposób tradycyjny. Podkreślam więc raz jeszcze: Nie buntujmy się przeciw postanowieniom Kościoła. Jeżeli nam przeszkadza przyjmowanie na rękę, możliwość przyjmowania do ust pozostała i zawsze będzie. Ale przede wszystkim pamiętajmy o tym, żeby mieć czyste serca, a wtedy nie będzie ważne już, czy Jezusa przyjmujemy na dłoń czy bezpośrednio na język. Bo i tak ostatecznie to w naszym sercu On ostatecznie odpocznie.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment