Nie jestem wielkim zwolennikiem PO, pana Tuska, czy pani Kopacz. Ale tak to już bywa w życiu, że to premier i ministrowie są odpowiedzialni za działalność swoich poddanych. I choć nie jestem do końca przekonany, czy wiedzieli oni o wszystkim, co się działo w Genewie na początku lipca, to odpowiedzialność za to (a zatem i zasługa) spada także na nich.
Całą sprawę zainicjowała administracja Obamy. Postanowili oni uznać aborcję za zwykły zabieg medyczny, a prawo do niej za podstawowe prawo człowieka. Gdyby Rada Gospodarcza i Społeczna Narodów Zjednoczonych (ECOSOC) uznała to za nową normę prawną, dawałoby to podstawy do wymuszenia legalizacji aborcji we wszystkich krajach ONZ i dawałoby podstawy Unii Europejskiej, by powołując się na ONZ wprowadzić takie same prawa obowiązujące swoich członków.
Inicjatywa wyszła od delegacji amerykańskiej i była ona bardzo mocno popierana przez takie kraje jak Szwecja, Finlandia, Norwegia, Holandia, Estonia i Francja. Sprzeciwiała się jej Malta i Irlandia. Ambasador Malty przy ONZ Victor Camilleri, wręcz oświadczył, że „Malta konsekwentnie odłącza się od - i uważa za nieważne - wszelkie stwierdzenia i decyzje, które używają odniesień do zdrowia seksualnego i praw reprodukcyjnych, bezpośrednio lub pośrednio, w celu zobowiązania do przyjęcia aborcji jako prawa, usługi czy towaru”. Ale ani Malta, ani Irlandia nie miały żadnego wpływu na decyzję ONZ-u, bo dysponowały tylko głosem doradczym.
Decyzje w ECOSOC zapadają jednogłośnie. Sprzeciw choćby jednego z członków tej organizacji (którzy się zmieniają) powoduje to, że ich ustawy nie zostają zatwierdzone. Polska jest teraz jednym z członków ECOSOC i to właśnie od Polski zależało, czy ta ustawa przejdzie. Wyglądało bowiem na to, że żaden z innych członków Rady Gospodarczej i Społecznej Narodów Zjednoczonych nie ma żadnej ochoty sprzeciwiać się takiemu traktowaniu sprawy aborcji, jakie zaproponowali Amerykanie.
Fronda podaje:
„Aborcja nie powinna być rozumiana jako metoda planowania rodziny - powiedział w swoim wystąpieniu podczas szczytu podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia Adam Fronczak. - Polska chciałaby także podkreślić, że w naszym rozumieniu żadne nawiązanie do zdrowia i praw reprodukcyjnych nie stanowi wsparcia dla promocji aborcji na życzenie - stwierdził.Jeden z komentarzy pod tą informacją, napisany przez „AnnęE” mówi:
W efekcie, ECOSOC nie podjął groźnej dla nienarodzonych dzieci decyzji. Ostateczna deklaracja nie zawiera odniesienia do "zdrowia reprodukcyjnego" i zezwala państwom na ustalanie prawa dotyczącego aborcji we własnym zakresie.”
Trzeba podać dalej tę informację.
Nie pozwólcie "zamilczeć jej na śmierć"!
No właśnie. Zgadzam się z Anną E. Ta wiadomość jest warta rozpowszechnienia, co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze by sobie zdać sprawę z tego, że często nawet nie wiemy, jak blisko jesteśmy utraty pewnych praw. Nawet nie wiemy, że spotykają się jakieś organizacje, o których istnieniu nawet nie wiedzieliśmy i które mają moc zmienić światowe prawo i zmusić nas do legalizacji mordowania nienarodzonych dzieci. Albo przynajmniej postawić nas w takiej sytuacji, jaką wydaje się przyjęła by Malta. Mianowicie utrzymywania prawa uznanego za międzynarodową społeczność za nielegalne i ponoszenie wszelkich konsekwencji takiego stanowiska.
Po drugie widzimy wyraźnie, że to nie PO jest naszym wrogiem. Ja dopisałem taki komentarz na Frondzie:
„Bogu dzięki. Jeszcze raz potwierdza się to, że naszymi wrogami nie jest PO, GW, SLD, Tusk, Kopacz, czy Obama, ale naszym wrogiem jest kudłaty. Politykom o innych poglądach nie należy dokopać, ale należy odmienić ich serca.
Nie znam szczegółów, ani motywów postępowania polskiej delegacji, ale nie wątpię w to, że miliony modlitw, ofiar, czy postów zupełnie nam nieznanych osób miały wpływ na to, jak ta sprawa się potoczyła. Bo to nie są walki polityczne. Naszymi przeciwnikami w tej walce są upadłe "władze", "moce" i "zwierzchności", a nie UE, ONZ i PO.
Podziękujmy Bogu i podziękujmy politykom odpowiedzialnym za tę decyzję. Polska może być dziś z siebie dumna, a Polacy dumni z tego, że są Polakami.”
No comments:
Post a Comment