Sunday, February 10, 2008

Matka Angelica. Część druga.

Dalszy ciąg biografii zaczętej przed paru dniami:

Matka Angelica odnalazła w klasztorze dom, którego nigdy tak naprawdę nie miała. Bardzo szybko okazało się, że ma wiele talentów i zdolności. Na długo przed Soborem Watykańskim II instynktownie szukała innego podejścia do trochę militarnego reżimu wśród sióstr zakonnych. Dla Angeliki wszystko było bardzo personalne. Ona naprawdę kochała z całego serca Jezusa i chciała wszystkim przekazać tę miłość. Szybko stała się duchową opiekunką sióstr w nowicjacie, pocieszając je w chwilach zwątpienia i zapewniając o miłości Jezusa do nich.

Inną nieocenioną zaletą matki Angeliki była znajomość ludzi w sąsiedztwie i umiejętność rozmawiania z „normalnymi ludźmi”. Gdy w klasztorze trzeba było coś zbudować, naprawić, Angelica wiedziała do kogo zadzwonić i jak przekonać „chłopców z sąsiedztwa” by społecznie ofiarowali swój czas dla klasztoru. Potrafiła ona także czytać plany i egzekwować ich wykonanie. Zaleta, która bardzo się jej przydała w przyszłości.

Pewnego dnia matka Angelica froterując podłogę zaplątała się w kabel od froterki, przewróciła na śliskiej podłodze i uszkodziła sobie kręgosłup. Przez parę lat cierpiała z tego powodu, aż doszło do tego, że nie dało się dłużej unikać interwencji chirurga. Operacja była poważna i matka Angelica została uprzedzona, że ma 50% szans na to, że już nigdy nie będzie chodzić. Modląc się przed operacją obiecała ona swemu ukochanemu Jezusowi, że jak będzie mogła chodzić po operacji, to na południu Stanów Zjednoczonych zbuduje nowy klasztor, gdzie będzie się modliła w intencji prześladowanych Murzynów.

Operacja nie była sukcesem. Według siostry będącej instrumentariuszką towarzyszącą chirurgowi, w trakcie operacji lekarz zrobił błędne cięcie skalpelem i wiedział, że Angelica nie będzie więcej chodzić. Wyszedł nie kończąc operacji, rzucając ze złością skalpel na podłogę. Trzeba było szybko szukać innego lekarza i jakiś inny lekarz, zresztą Muzułmanin, akurat będący w szpitalu dokończył operacji. Kilka porcji krwi było potrzebnych do transfuzji i według Matki Angeliki, były na nich następujące nazwiska dawców: Luntz, Goldberg i Cohen. Zawsze wspominała ona żartobliwie, spotykając się z Żydowską widownią: „Od tego czasu nigdy już nie byłam tą samą osobą”

Według wszelkich znaków Matka Angelica powinna być sparaliżowana, ale po dwumiesięcznym pobycie w szpitalu odzyskała częściową władzę w nogach. Musiała ubierać gorset ortopedyczny i chodzić o kulach, ale chodziła sama. Nie raz powtarzała ona później pół żartem: „Jak się modlicie o coś, zawsze bądźcie bardzo precyzyjni. Ja prosiłem Jezusa, żebym mogła chodzić, a nie żebym była całkiem zdrowa. Zostałam więc wysłuchana, dostałam dokładnie to, o co prosiłam”.

Matka Angelica zaczęła więc starania o to, by założyć nowy klasztor gdzieś na południu USA. Nie było to wcale proste, bo zgromadzenie w którym się znajdowała nie było zbyt liczne, ona sama była zbyt młoda, by stać się przełożoną nowego zakonu, nie było funduszy, ani zgody biskupa, do tego inna zakonnica z zakonu w którym przebywała Angelica, dużo starsza, także chciała założyć w innym miejscu nowe zgromadzenie. Parę lat zajęło przekonywanie biskupa i szukanie drogi by niemożliwe stało się możliwe. Matka przełożona wysłała równocześnie dwa listy do dwu biskupów pytając o możliwość założenia zakonów na ich terenie. Jeden do Alabamy, drugi do Minnesoty, gdzie ta druga zakonnica chciała zacząć nowe zgromadzenie. Który biskup odpowiedziałby wcześniej, tam byłoby nowe zgromadzenie. Pierwsza była odpowiedź z Alabamy, więc plan Angeliki był wdrażany w życie.

Problemem było znalezienie funduszy. Ale tutaj znowu matka Angelica okazała się pomocna. Najpierw chciała zbierać dżdżownice i sprzedawać je rybakom, ale matka przełożona absolutnie się sprzeciwiła. Kolejnym pomysłem było składanie przynęt i haczyków wędkarskich. Siostry kupowały gotowe półprodukty i składały z nich spławiki i inne akcesoria wędkarskie. Siostry nazwały swój biznes „Przynęty Świętego Piotra”, a wśród produktów były między innymi „Muszka świętego Michała”, czy „Mały Jonasz”. Zakonnice produkujące przynęty na ryby stały się małą sensacją i wiadomości o nich zamieściła prasa w wielu miastach, od Maiami do Chicago, robiąc im darmową reklamę. Nawet „Sports Ilustrated”, największe sportowe czasopismo w USA w 1961. roku przyznało matce Angelice (która nigdy w życiu nie złowiła żadnej ryby) specjalną plakietkę w uznaniu jej zasług dla sportu wędkarskiego.

Nadszedł w końcu dzień, gdy Matka Angelica z jedną siostrą wyjechały do Birmingham w Alabamie. Zamieszkały początkowo gościnnie w innym zakonie i szukały miejsca na budowę swojego monastyru. Zajęło im to ładnych kilka miesięcy, ale w końcu znalazły 6-hektarowy pagórkowaty teren na przedmieściach Birmingham, mający nawet jakiś domek z dwoma sypialniami, gdzie do czasu wybudowania własnego klasztoru mogłyby zakonnice zamieszkać. Cena za ten teren wynosiła 14 tysięcy dolarów. Dokładnie tyle, ile zarobiły siostry sprzedając przynęty świętego Piotra. Co prawda w momencie, w którym trzeba było podpisać kontrakt siostry nie miały jeszcze zgody na budowę, ale matka Angelica zaryzykowała, z dziecięcą ufnością oddając się przeznaczeniu. Nie pierwszy i nie ostatni raz. A zezwolenie nadeszło wkrótce po podpisaniu umowy.

Dwie zakonnice mogły więc zamieszkać w starym domu i wkrótce dojechały do nich kolejne z Ohio. Teraz tylko trzeba było jakoś zorganizować kolejne fundusze na budowę. Matka Angelica od razu zwróciła się w stronę małej społeczności katolików o pomoc. Byli to głównie imigranci z Włoch, Niemiec i Irlandii, ale by la to bardzo niewielka społeczność.. Zaledwie 2% mieszkańców Birmingham to byli katolicy. Na szczęście matka Angelica potrafiła przekonać wszystkich i wkrótce otrzymała pomoc także od protestantów i od żydowskiej społeczności Birmingham. Zapewne jej opowieść o tym, że od operacji także w jej żyłach płynie semicka krew pozwalała przełamywać lody i powodowała życzliwość Żydów do jej projektu.

W Birmingham matka Angelica spotkała ojca Roberta DeGrandis, znanego i w Polsce charyzmatycznego kapłana. Był on wtedy proboszczem jednej z parafii w Birmingham, zamieszkałej głównie przez Murzynów. Odwiedzał on często plac budowy klasztoru, namawiając matkę Angelikę na „chrzest Ducha Świętego”. Ona nie chciała się zgodzić, słusznie twierdząc, że podczas sakramentu bierzmowania otrzymała Ducha Świętego, ale ojciec DeGrandis nie ustępował. Gdy Birmingham odwiedziła w 1971. roku Barbara Schlemon, mająca dar uzdrawiania, chciała ona zobaczyć się z matką Angeliką. W zakonie przebywała już wtedy jako jedna z sióstr mama Angeliki. („Zostałam swoją własną babką” –żartowała, gdyż jej mama zwracała się do niej „matko”, jako do przeoryszy zakonu). Mama Angeliki była schorowana, więc Angelica zgodziła się, by Schlemon i ojciec DeGrandis pomodlili się nad nią i nad jej mamą.

Nic się nie stało tego dnia, ale tydzień później, gdy matka Angelica czytała Ewangelię Świętego Jana, zaczęła mówić językami. Była przerażona, bo jakiś czas nie mogła powiedzieć nic po angielsku. Z jej ust wydobywał się jakiś obcy, niezrozumiały dla niej język. Doświadczenie to spowodowało, że zmienił się zupełnie jej stosunek do Biblii. Zaczęła ona dużo poświęcać studiom biblijnym i zaczęła dużo lepiej rozumieć biblijne przesłanie. Nie zapominajmy, że matka Angelica była prostą, niewykształconą kobietą. Jednak jej rozumienie Biblii jest bardzo głębokie. Od tamtego czasu zaczęła ona spotykać się z różnymi grupami ludzi i dawać wykłady na temat Biblii. Nie tylko dla katolików, ale także wiele kościołów protestanckich zaczęło ją zapraszać, by dzieliła się z nimi swą mądrością.

Opłaty, jakie otrzymywała za swe wykłady były głównym źródłem utrzymania klasztoru. Jednak rosnące koszty budowy powodowały, że nie wystarczało to wcale. Przez pewien okres czasu siostry produkowały orzeszki ziemne na sprzedaż, ale i to nie trwało zbyt długo, gdyż nieuczciwy dostawca starał się je oszukiwać na cenie półproduktów. Jednak zawsze w jakiś sposób udawało się im płacić rachunki. A jak naprawdę nie było już grosza, robotnicy budujący klasztor dobrowolnie kontynuowali pracę wiedząc, że jest to teraz ich dar dla ukochanej matki Angeliki.

Na początku lat 70. matka Angelica zaczęła nagrywać 10-minutowe wykłady na kasety, które później były nadawane w lokalnym radiu. Można je także było nabyć u sióstr. Zaczęła również pisać swe pierwsze broszurki. Jednak te działania raczej kosztowały, niż przynosiły zyski. Książeczki nie były sprzedawane, ale rozdawane gdzie się tylko dało. W klasztorze nawet na ogrodnika nie było funduszy, więc trawą zajęły się kozy i owce, które dodatkowo zasilały stół zakonnic. Ich duchowym ojcem był Święty Franciszek, ale do zwierząt podchodziły one dużo bardziej pragmatycznie, niż ten wielki święty.

Mówiąc o książkach matki Angeliki warto wspomnieć, że zazwyczaj pisała je ona w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem. Nigdy nie planowała wcześniej, co napisze. Opowiadała ona potem: „To było jak sensacyjna powieść. Sama nigdy nie wiedziałam, co będzie następne. Pisałam, co powstawało w mojej głowie, a jak myśl się kończyła, kończyła się i książka”. Nie były to jakieś mistyczne przeżycia, ale raczej inspiracja, natchnienie. Do końca już matka Angelica polegała właśnie na takim przewodnictwie Ducha Świętego. Nigdy nie przygotowywała się do swych audycji telewizyjnych, czy do wystąpień. Zawsze uważała, że Duch Święty podpowie jej, o czym ma rozmawiać.

W 1975. roku matka Angelica napisała książeczkę o Eucharystii. Drukarnia, która drukowała jej broszurki odmówiła tym razem wykonania usługi. Tłumaczyli się zmianą właściciela, choć siostry były przekonane, że to zawartość broszurki nie została zaakceptowana przez wewnętrzną cenzurę właściciela drukarni. Nie był on katolikiem i miał inne poglądy na to, czym, a raczej Kim jest Eucharystia. Matka Angelica jednak, jak zawsze w swoim życiu, nie tylko nie przejęła się zbytnio, ale po prostu zakupiła własne wyposażenie drukarni. Za „jedyne” 14 tysięcy dolarów. Zapytana przez towarzyszącą jej siostrę skąd weźmie pieniądze, odpowiedziała: „Z banku”. Wszystkie banki jednak odmówiły jej kredytu. Prywatne kontakty pozwoliły na zgromadzenie czterech tysięcy, ale to ciągle było mało. Jednak matka Angelica ciągle była optymistką. „Praca dla Jego Królestwa to mój problem, pieniądze to Jego problem. Ja się zajmę moim problemem, a On, jestem przekonana, rozwiąże to, co jest Jego problemem”. Zawsze ufała ona swemu Oblubieńcowi jak małe dziecko swym rodzicom. 16. października 1975 w recepcji klasztoru był częsty wolontariusz, Albert Moore. Matka zapytała go, czy nie pożyczyłby jej 10 tys. dolarów. „Oczywiście, pożyczę”. „Nie robisz sobie żartów?” „Nie, a Ty?” „Ja żartowałam, ale jak Ty mówisz serio, to bardzo by te pieniądze się przydały…”. I tak matka Angelica zdobyła fundusze na własną drukarnię.

Mówiąc o wierze małego dziecka… gdy wyposażenie drukarni dotarło do klasztoru, wściekły kierowca zapytał, czy ktoś zmierzył drzwi, zanim zamówił te maszyny? One przecież nie zmieszczą się tam wcale. „Pomódlmy się w takim razie” –odpowiedziała matka Angelica. „Kobieto, nawet Wszechmocny Bóg nie spowoduje, że coś większego zmieści się w czymś mniejszym”. „Spróbujcie”- to była jedyna odpowiedź Angeliki. Czterech mężczyzn wzięło największy element wyposażenia i próbując, przekrzywiając i pasując urządzenie przeszli przez drzwi z zapasem paru centymetrów z każdej strony.

Wkrótce po tym pierwszym zakupie powstała nowa drukarnia i sieć wolontariuszy w całym kraju rozprowadzała mini-książeczki produkowane w tej drukarni. Drukowano ich po 25 tysięcy dziennie. Materiały drukarskie, papier, farby były darem, tak samo jak darem była praca wolontariuszy rozprowadzających gotowe broszurki. Nad drukarnią wisiał ręcznie namalowany plakat: „Drukarnia Pana. Co prawda nie wiemy, co robimy, ale jesteśmy w tym coraz lepsze.”

Matka Angelica kontynuowała swe wykłady i lekcje, głównie dla charyzmatycznych grup chrześcijan. Odczuwała wielką potrzebę ewangelizowania. „Dajcie mi takich katolików jak Świadkowie Jehowy, a zmienię świat” -mówiła. „Każda osoba powinna być misjonarzem. Powinniśmy być tak podekscytowani naszą wiarą, że powinniśmy chcieć się nią dzielić z każdym”. „Książeczki i broszurki są jak ziarnka gorczycy. Każda gospodyni domowa, każdy biznesman może być misjonarzem. Zostaw broszurkę gdziekolwiek jesteś. Zasiałeś ziarno, a Duch Święty zrobi resztę”. Podczas jednego ze spotkań w Clearwater na Florydzie ośmiuset wolontariuszy zgłosiło się, by rozprowadzić 13 tysięcy książeczek, jakie matka Angelica przywiozła ze sobą.

Kontakty z charyzmatycznymi ruchami chrześcijańskimi upewniły jednak matkę Angelikę, że nie jest to zupełnie taka droga, jaką ona by chciała iść. Przede wszystkim sama nękana ciągłymi chorobami uważała, że cierpienie może mieć wielką wartość. Leczenie ludzi z chorób jest ważne, ale nie może być celem samym w sobie. Dużo ważniejsze jest zdrowie duszy, niż ciała. Tymczasem z tego, co zaobserwowała wynikało, że w ruchu tym często same dary Ducha Świętego wydają się ważniejsze od Tego, od którego pochodzą. A przecież jak nie prowadzą one do Boga, to jaki jest z nich pożytek?

W 1978. roku matka Angelica odwiedziła Chicago i była gościem stacji telewizyjnej, kanał 38, prowadzonej przez baptystów. Gdy zapytała, w jaki sposób nagranie w studio dostaje się do telewizorów, pokazano jej antenę satelitarną. Matka Angelica zapytała o koszty. „950 tysięcy dolarów” –padła odpowiedź. „Tylko tyle? Ja muszę mieć kiedyś coś takiego. Tak niewiele trzeba, żeby dotrzeć do milionów ludzi. Bez drukarni i tysięcy wolontariuszy.” –westchnęła matka Angelica.

CDN.

No comments:

Post a Comment